Po przeszło sześciu latach urzędowania został odwołany dotychczasowy dyrektor Wydziału Edukacji Urzędu Miasta Łodzi - Jacek Człapiński, a jego miejsce ma zająć w dniu dzisiejszym pani mgr Beata Florek, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 203.
Warto przypomnieć, że to jest właśnie ta nauczycielka, która stała się ofiarą „haków” ministra edukacji narodowej lat 2006-2007 - Romana Giertycha, w wyniku których nie została kuratorem oświaty mimo dwukrotnie wygranego konkursu na to stanowisko. Była wówczas dla nas przykładem pedagoga, który jako jeden z pierwszych w tej grupie kandydatów do zarządzających nadzorem pedagogicznym doświadczył fikcji demokracji i arogancji wadzy (jak by powiedział Jacek Fedorowicz) centralnej w wyniku odejścia przez nie od ustawowych pryncypiów.
Wspominam o tym dlatego, że dzisiaj Roman Giertych wniósł pozew do sądu przeciwko b. premierowi Jarosławowi Kaczyńskiemu dowodząc zarazem publicznie, jak ważne są dla niego reguły demokracji. Tymczasem sam w 2007 r. po wygranym przez B. Florek konkursie na kuratora oświaty nie podpisał jej nominacji, gdyż – jak stwierdził – wprawdzie wygrała go zgodnie z obowiązującym prawem, ale prócz wygranego konkursu, trzeba mieć jeszcze powierzenie przez wojewodę i zgodę ministra edukacji. (…) Na panią Beatę Florek się nie zgodziłem, bo przecież to ja biorę polityczną odpowiedzialność za nieprawidłowości w kuratoriach. A skoro tak, to czy nie mogę mieć wpływu na wybór ich szefów? Czy byłoby uczciwe, gdybym nie mógł mieć takiego wpływu?
Jak się mają dzisiejsze wypowiedzi R. Giertycha na temat jego troski o demokrację w obliczu ówczesnych komentarzy, które dowodziły jego autorytaryzmu i arogancji w rozstrzyganiu wyników konkursu? Jak twierdził w powyższej sprawie:
(…) politycznie to ja ponoszę odpowiedzialność i dlatego muszę mieć wpływ i będę miał wpływ na wybór kuratorów. Jeśli ktoś oczekuje, że będę brał odpowiedzialność za osobę, na którą w komisji konkursowej głosowało ZNP, marszałek z SLD (w przypadku pani Florek w komisji zasiadało dwóch przedstawicieli marszałka z SLD) i dwa związki, które zostały założone przez działaczy ZNP, to jest to po prostu nieporozumienie. Ja nie zgodzę się na taką sytuację i tak nie będzie.
Co ciekawe, gdy koalicyjny rząd PiS-LPR-Samoobrona był w stanie głębokiego kryzysu i zapowiadało się rozwiązanie Parlamentu, w czerwcu 2007 r. w akcie desperacji została podpisana umowa koalicyjna, która w tajnym aneksie zawierała iście prodemokratyczny zapis, jaki wywalczył dla siebie (bo przecież nie dla dobra polskiej oświaty) w ramach politycznych targów o władzę minister R. Giertych. Był on następującej treści:
Pkt.9 – prawo Ministra Edukacji Narodowej do wskazywania kandydatów na kuratorów oświaty.
Podziwiałem odporność Pani Beaty Florek na ówczesny klimat wokół wybrania jej na kuratora oświaty oraz na to, w jaki sposób została potraktowana przez w/w ministra. Dzisiaj wkracza do struktur samorządowych władz oświatowych jako "kombatantka wśrod ofiar politycznych manipulacji". Życzę Jej w nowej roli dużo satysfakcji osobistej i spełnienia profesjonalnych marzeń dotyczących zarządzania edukacją w skali województwa, które na jakiś czas zostały zahamowane. Co się jednak odwlecze, to nie uciecze!
(źródło: Powstają założenia nowej reformy edukacji. Rozmowa z Romanem Giertychem wicepremierem rządu RP i ministrem edukacji, Gazeta Szkolna 2007 nr 10-11, s. 7)
03 marca 2010
01 marca 2010
Dyskryminacyjna misja TVP?
Otrzymałem list od pedagoga specjalnego, w którym pisze o tym, że TVP ma zamiar ograniczyć produkcję i emisję programów zawierających napisy do tekstu mówionego. Tym samym osoby głuche zostaną pozbawione dostępu do informacji i szeroko rozumianych dóbr kultury. Dla osób pełnosprawnych te napisy nie mają większego znaczenia, ale dla osób z zaburzeniami słuchu są czasem jedynym źródłem wiedzy o świecie. Jeśli chcecie Państwo pomóc, to proszę podpisać petycję, która znajduje się na stronie internetowej:
http://www.petycje.pl/petycjePodglad.php?petycjeid=4953
i przekazać informację o niej innym.
Takie są polskie realia, które wymuszają na niepełnosprawnych nieustanną walkę o równe prawa w dostępie do wiedzy i edukacji. Możemy im w tym pomóc. Na usta ciśnie się przy tym pytanie: co się stało z misją telewizji publicznej? Czy jest to misja dyskryminacyjna?
http://www.petycje.pl/petycjePodglad.php?petycjeid=4953
i przekazać informację o niej innym.
Takie są polskie realia, które wymuszają na niepełnosprawnych nieustanną walkę o równe prawa w dostępie do wiedzy i edukacji. Możemy im w tym pomóc. Na usta ciśnie się przy tym pytanie: co się stało z misją telewizji publicznej? Czy jest to misja dyskryminacyjna?
26 lutego 2010
Rekrutacja do liceów i techników w Łodzi wreszcie bez minimalnych progów punktowych?
Trzeba było czekać w Łodzi przeszło dwa lata, by nastąpiła oczekiwana zmiana w polityce naboru do szkół ponadgimnazjalnych. Do ub. roku było tak, że władze Wydziału Edukacji Urzędu Miasta Łodzi określały minimalne progi punktowe na poziomie 70 punktów (na 200 możliwych) dla absolwentów gimnazjów, którzy ubiegali się o przyjęcie do liceów i techników.
Śp. pamięci dyrektor Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych w Łodzi Jan Stupak walczył z administracyjnym ogranicznikiem, apelując do organu prowadzącego o prawo do przyjmowania do liceum kandydatów z mniejszą liczbą punktów. Uważał, że nie wolno stosować administracyjnych ograniczeń dla młodzieży, której wynik egzaminu gimnazjalnego, oceny na świadectwie i brak szczególnych osiągnięć w toku edukacji pozbawiają ją szansy ubiegania się o miejsce w upragnionej szkole. Różne są bowiem czynniki warunkujące ten stan rzeczy, które nie tkwią przecież tylko po stronie uczniów. Skoro zatem tyle mówi się o wyrównywaniu szans edukacyjnych młodzieży, o jej prawie do uczenia się i suwerennym wyborze szkoły, to trzeba im wyjść naprzeciw, znaleźć rozwiązania, które będą miały charakter inkluzyjny, a nie ją wykluczający czy marginalizujący.
Była kurator oświaty Wiesława Zewald (jako odpowiedzialna obecnie m.in. za oświatę wiceprezydent miasta Łodzi) zapowiedziała zmianę stanowiska w sprawie kryteriów rekrutacyjnych do szkół ponadgimnazjalnych. Jak stwierdziła: nie powinno się z góry ustalać limitu punktów na poziomie władz samorządowych, gdyż to rady pedagogiczne powinny podejmować w tej sprawie suwerenne decyzje.
Gdyby żył dyr. Jan Stupak, to miałby w zarządzaniu procesem rekrutacyjnym o jeden stres mniej, natomiast mógłby podjąć działania na rzecz wsparcia części młodzieży w jej dalszej karierze edukacyjnej. Jest to rzadki sposób myślenia o roli szkoły jako instytucji czy środowisku społecznym, którego funkcją założoną jest przede wszystkim wspomaganie innych w ich rozwoju, a nie spychanie ich na margines, zachęcanie do ucieczki od odpowiedzialności za własną edukację czy poszukiwanie sposobów ominięcia progów w sposób nie licujący z dobrymi obyczajami i/lub nawet prawem.
Większość dyrektorów szkół ponadgimnazjalnych jest przeciwna zniesieniu progów punktowych. Zawsze lepiej jest mieć nadzieję, że uda się dobrać sobie do kształcenia tych najlepszych (punktacyjnie) absolwentów gimnazjów, niż męczyć się z mniej umotywowanymi czy mniej uzdolnionymi do dalszego kształcenia. W tej grupie wiekowej jest z każdym rokiem mniej kandydatów do edukacji ponadgimnazjalnej na skutek niżu demograficznego. Trzeba będzie zatem albo te progi obniżyć, albo przekształcać licea lub technika w zasadnicze szkoły zawodowe. Uczniowie i ich problemy edukacyjne oraz egzystencjalne są tu mniej ważne.
(Źródło: Maciej Kałach, Słabi uczniowie nie będą skazani na zawodówkę, "Polska. Dziennik Łódzki" z dnia 2010-02-25 s. 4)
Śp. pamięci dyrektor Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych w Łodzi Jan Stupak walczył z administracyjnym ogranicznikiem, apelując do organu prowadzącego o prawo do przyjmowania do liceum kandydatów z mniejszą liczbą punktów. Uważał, że nie wolno stosować administracyjnych ograniczeń dla młodzieży, której wynik egzaminu gimnazjalnego, oceny na świadectwie i brak szczególnych osiągnięć w toku edukacji pozbawiają ją szansy ubiegania się o miejsce w upragnionej szkole. Różne są bowiem czynniki warunkujące ten stan rzeczy, które nie tkwią przecież tylko po stronie uczniów. Skoro zatem tyle mówi się o wyrównywaniu szans edukacyjnych młodzieży, o jej prawie do uczenia się i suwerennym wyborze szkoły, to trzeba im wyjść naprzeciw, znaleźć rozwiązania, które będą miały charakter inkluzyjny, a nie ją wykluczający czy marginalizujący.
Była kurator oświaty Wiesława Zewald (jako odpowiedzialna obecnie m.in. za oświatę wiceprezydent miasta Łodzi) zapowiedziała zmianę stanowiska w sprawie kryteriów rekrutacyjnych do szkół ponadgimnazjalnych. Jak stwierdziła: nie powinno się z góry ustalać limitu punktów na poziomie władz samorządowych, gdyż to rady pedagogiczne powinny podejmować w tej sprawie suwerenne decyzje.
Gdyby żył dyr. Jan Stupak, to miałby w zarządzaniu procesem rekrutacyjnym o jeden stres mniej, natomiast mógłby podjąć działania na rzecz wsparcia części młodzieży w jej dalszej karierze edukacyjnej. Jest to rzadki sposób myślenia o roli szkoły jako instytucji czy środowisku społecznym, którego funkcją założoną jest przede wszystkim wspomaganie innych w ich rozwoju, a nie spychanie ich na margines, zachęcanie do ucieczki od odpowiedzialności za własną edukację czy poszukiwanie sposobów ominięcia progów w sposób nie licujący z dobrymi obyczajami i/lub nawet prawem.
Większość dyrektorów szkół ponadgimnazjalnych jest przeciwna zniesieniu progów punktowych. Zawsze lepiej jest mieć nadzieję, że uda się dobrać sobie do kształcenia tych najlepszych (punktacyjnie) absolwentów gimnazjów, niż męczyć się z mniej umotywowanymi czy mniej uzdolnionymi do dalszego kształcenia. W tej grupie wiekowej jest z każdym rokiem mniej kandydatów do edukacji ponadgimnazjalnej na skutek niżu demograficznego. Trzeba będzie zatem albo te progi obniżyć, albo przekształcać licea lub technika w zasadnicze szkoły zawodowe. Uczniowie i ich problemy edukacyjne oraz egzystencjalne są tu mniej ważne.
(Źródło: Maciej Kałach, Słabi uczniowie nie będą skazani na zawodówkę, "Polska. Dziennik Łódzki" z dnia 2010-02-25 s. 4)
25 lutego 2010
O pracach naukowo-badawczych dotyczących III RP
Nie ukrywam, że stanowią dla mnie niebywałe zaskoczenie sytuacje, w których ktoś w sposób autorytatywny stwierdza, że wie najlepiej i nikt nie ma powodu, by podważać jego poglądy czy tezy. Tak stało się w czasie debaty akademickiej, w toku której jeden z profesorów zakwestionował w temacie pracy naukowej zapis wskazujący na okres prowadzonych dociekań. Autor rozprawy podjął w swoich badaniach analizę zjawisk pedagogicznych, jakie miały miejsce w III RP i wyeksponował ten okres w tytule dysertacji. Jeden z dyskutantów wstał i zaprotestował przeciwko temu określeniu, gdyż w jego przekonaniu „III RP” nie istnieje, nie ma takiego tworu w sensie prawnym, historycznym i konstytucyjnym. Podkreślił nawet, że nie ma takiego określenia w Konstytucji RP. Ten, kto posługuje się taką periodyzacją, stosuje zatem w rozprawie akademickiej żargon językowy, który powinien mu zostać wytknięty przez recenzentów jako błąd merytoryczny.
Byłem zdumiony, gdyż sam przed rokiem wydałem książkę, która w podtytule wskazywała na …. III RP. Żaden z recenzentów nie wytknął mi tego jako błędu. Zapytałem więc wspomnianego profesora o to, której Rzeczypospolitej dotyczą wyniki przeprowadzonych badań naukowych przez daną osobę, bo chyba nie pierwszej i nie drugiej RP, skoro autor opisuje zjawiska mające miejsce w naszym kraju po 1989 roku? Nikt z nas nie dysponował przy sobie tekstem najważniejszego dla rozstrzygnięcia tego dylematu aktu prawnego, jakim jest Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej uchwalonej 2 kwietnia 1997 roku przez Zgromadzenie Narodowe, a zatwierdzonej w ogólnonarodowym referendum 25 maja 1997 roku.
Nie mogłem uwierzyć zapewnieniom dyskutanta, że taka nazwa dla okresu Rzeczypospolitej nie istnieje w znowelizowanej Konstytucji, a tym samym, że jest to potoczne określenie. Sięgnąłem zatem po powrocie z konferencji do tekstu ustawy zasadniczej, gdzie przeczytałem w Preambule: Wszystkich, którzy dla dobra Trzeciej Rzeczypospolitej tę Konstytucję będą stosowali, wzywamy, aby czynili to, dbając o zachowanie przyrodzonej godności człowieka, jego prawa do wolności i obowiązku solidarności z innymi, a poszanowanie tych zasad mieli za niewzruszoną podstawę Rzeczypospolitej Polskiej.
Doprawdy, warto czasem dyskutować z osobami, które w sposób autorytatywny starają się narzucić innym swój, czasami błędny, punkt widzenia lub w dobrej woli ostrzec przed czymś, co im wydaje się błędem. W wielu kwestiach mogą mieć zatem rację. Wspomniany tu profesor, który zapoczątkował debatę na temat niepoprawności określenia - III RP zasługuje na szacunek, gdyż w wyniku dyskusji odstąpił od swojej opinii. To była dla nas wszystkich kształcąca dyskusja. Znam jednak takich, dla których we wszystkich sprawach, nawet w niczym niezwiązanych z ich wykształceniem i osobistymi kompetencjami, tylko oni mają rację. Niektórzy zazdroszczą takim osobom ich wysokiego self-esteem. We mnie to nie wzbudza takich emocji.
Byłem zdumiony, gdyż sam przed rokiem wydałem książkę, która w podtytule wskazywała na …. III RP. Żaden z recenzentów nie wytknął mi tego jako błędu. Zapytałem więc wspomnianego profesora o to, której Rzeczypospolitej dotyczą wyniki przeprowadzonych badań naukowych przez daną osobę, bo chyba nie pierwszej i nie drugiej RP, skoro autor opisuje zjawiska mające miejsce w naszym kraju po 1989 roku? Nikt z nas nie dysponował przy sobie tekstem najważniejszego dla rozstrzygnięcia tego dylematu aktu prawnego, jakim jest Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej uchwalonej 2 kwietnia 1997 roku przez Zgromadzenie Narodowe, a zatwierdzonej w ogólnonarodowym referendum 25 maja 1997 roku.
Nie mogłem uwierzyć zapewnieniom dyskutanta, że taka nazwa dla okresu Rzeczypospolitej nie istnieje w znowelizowanej Konstytucji, a tym samym, że jest to potoczne określenie. Sięgnąłem zatem po powrocie z konferencji do tekstu ustawy zasadniczej, gdzie przeczytałem w Preambule: Wszystkich, którzy dla dobra Trzeciej Rzeczypospolitej tę Konstytucję będą stosowali, wzywamy, aby czynili to, dbając o zachowanie przyrodzonej godności człowieka, jego prawa do wolności i obowiązku solidarności z innymi, a poszanowanie tych zasad mieli za niewzruszoną podstawę Rzeczypospolitej Polskiej.
Doprawdy, warto czasem dyskutować z osobami, które w sposób autorytatywny starają się narzucić innym swój, czasami błędny, punkt widzenia lub w dobrej woli ostrzec przed czymś, co im wydaje się błędem. W wielu kwestiach mogą mieć zatem rację. Wspomniany tu profesor, który zapoczątkował debatę na temat niepoprawności określenia - III RP zasługuje na szacunek, gdyż w wyniku dyskusji odstąpił od swojej opinii. To była dla nas wszystkich kształcąca dyskusja. Znam jednak takich, dla których we wszystkich sprawach, nawet w niczym niezwiązanych z ich wykształceniem i osobistymi kompetencjami, tylko oni mają rację. Niektórzy zazdroszczą takim osobom ich wysokiego self-esteem. We mnie to nie wzbudza takich emocji.
24 lutego 2010
Súčasné teórie a smery výchovy
Knihu, ktorú som pripravoval, mala byť pôvodne bez úvodu, pretože som čitateľa nechcel uvádzať do nutnosti vnímať v nej určité tézy alebo predpoklady, ktoré sa jej autorovi zdajú byť veľmi dôležitými, alebo tiež opodstatňujú práve taký a nie iný spôsob ich výkladu. V podstate však nemôžem nespomenúť hoci len to, čo ma inšpirovalo k jej napísaniu a komu vďačím za jej finálny efekt. O potrebe vedenia metateoretických a komparatistických výskumov píšem v prvej kapitole tejto knihy, poukazujem zároveň na to, ako veľa problémov a apórií je s tým spojených. Nie náhodou začínam rekonštrukciu súčasných teórií a smerov výchovy od môjho Majstra – zosnulého Profesora Karola Kotlowskieho, ktorý nás učil konfrontovať súčasnosť s tradíciou bez imperatívu popierania alternatívnych prístupov, ktoré tá vniesla do podstaty výchovy a vzdelávania.
Obrovský prínos pre potrebu rekonštruovania súčasných výchovných diskurzov nepochybne priniesli profesori Zbigniew Kwiecinski a Lech Witkowski, ktorí v postsocialistickom Poľsku zahájili ich vedeckú prezentáciu ako aj verifikáciu interdisciplinárnych cyklov, často za účasti najvýznamnejších predstaviteľov súčasnej humanistiky vo svete, rozhovorov a konferencií v Centre kultúrnych a výchovných štúdií pri Univerzite Mikuláša Koperníka v Torúni, a následne pri Fakulte Vzdelávacích štúdií Univerzity Adama Mickiewicza v Poznani. V tejto práci teda nebol dôvod rekonštruovať rozpravy, ktoré vznikli vďaka nim pod spoločným názvom „Nieobecne dyskursy“ (Neprítomné diskurzy)“. Tie sa totiž už natrvalo zapísali do kanóna povinných a mládežou ako aj akademickými kádrami najradšej študovaných vedeckých diel.
Dúfam, že táto kniha sa stane ďalším povzbudením k prehlbovaniu „sveta pedagogických myšlienok“, ich koreňov a ich súčasnej evolúcie, bez nárokovania si na akúkoľvek výnimočnosť. Táto kniha totiž nie je konečnou, uzatvorenou zbierkou teórií či smerov súčasnej výchovy, ale leda ak otvorením priestoru pre ich vznik, ktorý bude postupom času zapĺňaný ich ďalšími druhmi a odtieňmi. Oplatí sa – ako si myslím – pokračovať v procese metateoretických výskumov zahájenom vyššie spomenutými profesormi, a to preto, aby sa uskutočňovanie výberu nespájalo s ich hierarchickým podriadením vzhľadom na silu, váhu alebo význam, a napriek tomu nebolo triviálnym.
22 lutego 2010
Obniżyć wiek wyborczy i odpowiedzialności karnej
Politycy Platformy Obywatelskiej chcą obniżyć wiek wyborczy, by już 16-latkowie mogli dokonywać wyborów politycznych. Zdaniem wiceprzewodniczącego klubu parlamentarnego PO Grzegorza Dolniaka:
- Środowisko młodych ludzi poniżej 18 roku życia, jest już na tyle ukształtowane by mieć swoje zdanie w wielu sprawach. Ta propozycja jest godna rozważenia.
(http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80269,7576093,PO_chce_obnizyc_wiek_wyborczy_do_16_lat.html)
Głos w tej sprawie zabrał też europoseł PiS Marek Migalski:
- Absurdalnym jest, iżby ktoś, kto nie ma prawa do pełnego decydowania o własnym losie, decydował o losie innych. No bo jak wytłumaczyć, że 16-latek nie może rozstrzygnąć o swoim życiu, ale będzie mógł decydować o życiu Rzeczpospolitej i jej obywateli. Chyba nie jest rozsądnym, by przyszłość naszego kraju leżała w rękach licealistów.
(http://wiadomosci.onet.pl/2131423,11,to_nierozsadne__by_przyszlosc_kraju_lezala_w_rekach_licealistow,item.html)
Coraz częściej dowiadujemy się o tym, jak nieletni dokonują czynów przestępczych, ale ze względu na swój wiek traktowani są mniej restrykcyjnie, niż osoby dorosłe. Co uzasadnia zatem utrzymywanie dla nich korzystnej granicy wieku, chroniącej ich przed poniesieniem stosownych konsekwencji? Dlaczego jej nie obniżamy? Czy zatem nie do 16 roku życia powinna być obniżona granica pełnej odpowiedzialności karnej za czyny przestępcze? Dlaczego jest rozsądnym to, by nasze bezpieczeństwo, zdrowie czy życie leżało w rękach rozzuchwalonych, a nastoletnich bandytów?
W pełni popieram inicjatywę PO, gdyż uważam, że w państwie demokratycznym do urn wyborczych i tak idą jedynie ci, którzy tego naprawdę chcą, są świadomi aktu wyborczego i włączają się w proces obywatelskiego zaangażowania z przeświadczeniem wartości dokonanego wyboru. I nie ma to znaczenia, czy po wyborach są z tego zadowoleni, czy nie, czy mają lat 18, 40 czy 88. W czasie następnych wyborów mogą przecież dokonać zmiany swoich postaw i preferencji politycznych. Natomiast chciałbym, aby wraz z tym politycznym aktem zmiany prawa uwzględniono także obniżenie wieku w zakresie odpowiedzialności karnej młodych ludzi za ich czyny przestępcze.
- Środowisko młodych ludzi poniżej 18 roku życia, jest już na tyle ukształtowane by mieć swoje zdanie w wielu sprawach. Ta propozycja jest godna rozważenia.
(http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80269,7576093,PO_chce_obnizyc_wiek_wyborczy_do_16_lat.html)
Głos w tej sprawie zabrał też europoseł PiS Marek Migalski:
- Absurdalnym jest, iżby ktoś, kto nie ma prawa do pełnego decydowania o własnym losie, decydował o losie innych. No bo jak wytłumaczyć, że 16-latek nie może rozstrzygnąć o swoim życiu, ale będzie mógł decydować o życiu Rzeczpospolitej i jej obywateli. Chyba nie jest rozsądnym, by przyszłość naszego kraju leżała w rękach licealistów.
(http://wiadomosci.onet.pl/2131423,11,to_nierozsadne__by_przyszlosc_kraju_lezala_w_rekach_licealistow,item.html)
Coraz częściej dowiadujemy się o tym, jak nieletni dokonują czynów przestępczych, ale ze względu na swój wiek traktowani są mniej restrykcyjnie, niż osoby dorosłe. Co uzasadnia zatem utrzymywanie dla nich korzystnej granicy wieku, chroniącej ich przed poniesieniem stosownych konsekwencji? Dlaczego jej nie obniżamy? Czy zatem nie do 16 roku życia powinna być obniżona granica pełnej odpowiedzialności karnej za czyny przestępcze? Dlaczego jest rozsądnym to, by nasze bezpieczeństwo, zdrowie czy życie leżało w rękach rozzuchwalonych, a nastoletnich bandytów?
W pełni popieram inicjatywę PO, gdyż uważam, że w państwie demokratycznym do urn wyborczych i tak idą jedynie ci, którzy tego naprawdę chcą, są świadomi aktu wyborczego i włączają się w proces obywatelskiego zaangażowania z przeświadczeniem wartości dokonanego wyboru. I nie ma to znaczenia, czy po wyborach są z tego zadowoleni, czy nie, czy mają lat 18, 40 czy 88. W czasie następnych wyborów mogą przecież dokonać zmiany swoich postaw i preferencji politycznych. Natomiast chciałbym, aby wraz z tym politycznym aktem zmiany prawa uwzględniono także obniżenie wieku w zakresie odpowiedzialności karnej młodych ludzi za ich czyny przestępcze.
21 lutego 2010
Podyplomowe kuszenie
Wystarczy spojrzeć na stronę internetową niejednej publicznej i niepublicznej uczelni, by przekonać się, że prowadzi się w nich studia podyplomowe na kierunku pedagogika specjalna mimo, iż nie posiadają ona stosownych uprawnień. Musiałyby bowiem mieć zgodę PKA na kształcenie na tym kierunku studiów. A nie posiadają.
A może jednak uczelnia tych studiów nie prowadzi, tylko ma je w swojej ofercie na stronie internetowej? Rynkowe kuszenie? Skoro po wypiciu napoju energetyzującego można bezpiecznie unosić się w powietrzu, a podpaski mają skrzydełka, to dlaczego nie można podać na stronie internetowej uczelni, że kształci się w niej na kierunku pedagogika specjalna, do którego nie posiada się żadnych uprawnień? Chodzi przecież o to, by przyciągnąć uwagę przyszłego klienta. Niech zobaczy, jak szeroka jest oferta, a tym samym jak wielkie są możliwości edukacyjne w danej placówce. Gorzej, kiedy wydaje mu się świadectwo.
Ze zdumieniem konstatuję, że praktyka ta ma miejsce także w niektórych uniwersytetach, gdzie nie prowadzi się studiów na kierunku pedagogika specjalna, ale za to studia podyplomowe w tym zakresie chętnie. Pamiętam, jak sam musiałem przekonywać niektórych moich współpracowników i senat, by nie podejmować kształcenia podyplomowego na kierunkach, które byłyby sprzeczne z obowiązującym prawem. Prowadzimy zatem tylko takie, które są z nim zgodne, choć – jak już wcześniej o tym pisałem w swoim blogu – częste nowelizacje prawa oświatowego sprawiają, że słuchacze mają wątpliwości, czy aby nazwa kierunku studiów jest zgodna z istniejącymi standardami kwalifikacji zawodowych. Wystarczy zatem sprawdzić w jednostce prowadzącej dane studia, czy posiada ona stosowne uprawnienia. W przypadku studiów podyplomowych musi to być uchwała senatu. W mojej uczelni treści uchwał są zamieszczone na stronie internetowej, więc każdy, kto chce skorzystać z oferty edukacyjnej na studiach podyplomowych może sprawdzić, czy mają one podstawę prawną czy nie.
Słusznie konstatują socjolodzy, że mamy do czynienia z upadkiem kultury prawdy w relacjach bazujących na konkurencji rynkowej.Tu musi obowiązywać zasada ograniczonego zaufania wbrew szyldom, statusom i znakom firmowym. Serwis PAP informuje, że został skierowany przez Sejmową Komisję Edukacji wniosek o kontrolę w jednej z niepublicznych szkół wyższych. Wydawałoby się, że po ujawnieniu przez media skandalicznego naruszania prawa przez jej władze nastąpiła zasadnicza poprawa. Widać konieczne są dalsze środki dostosowawcze. Czy tylko tam?
A może jednak uczelnia tych studiów nie prowadzi, tylko ma je w swojej ofercie na stronie internetowej? Rynkowe kuszenie? Skoro po wypiciu napoju energetyzującego można bezpiecznie unosić się w powietrzu, a podpaski mają skrzydełka, to dlaczego nie można podać na stronie internetowej uczelni, że kształci się w niej na kierunku pedagogika specjalna, do którego nie posiada się żadnych uprawnień? Chodzi przecież o to, by przyciągnąć uwagę przyszłego klienta. Niech zobaczy, jak szeroka jest oferta, a tym samym jak wielkie są możliwości edukacyjne w danej placówce. Gorzej, kiedy wydaje mu się świadectwo.
Ze zdumieniem konstatuję, że praktyka ta ma miejsce także w niektórych uniwersytetach, gdzie nie prowadzi się studiów na kierunku pedagogika specjalna, ale za to studia podyplomowe w tym zakresie chętnie. Pamiętam, jak sam musiałem przekonywać niektórych moich współpracowników i senat, by nie podejmować kształcenia podyplomowego na kierunkach, które byłyby sprzeczne z obowiązującym prawem. Prowadzimy zatem tylko takie, które są z nim zgodne, choć – jak już wcześniej o tym pisałem w swoim blogu – częste nowelizacje prawa oświatowego sprawiają, że słuchacze mają wątpliwości, czy aby nazwa kierunku studiów jest zgodna z istniejącymi standardami kwalifikacji zawodowych. Wystarczy zatem sprawdzić w jednostce prowadzącej dane studia, czy posiada ona stosowne uprawnienia. W przypadku studiów podyplomowych musi to być uchwała senatu. W mojej uczelni treści uchwał są zamieszczone na stronie internetowej, więc każdy, kto chce skorzystać z oferty edukacyjnej na studiach podyplomowych może sprawdzić, czy mają one podstawę prawną czy nie.
Słusznie konstatują socjolodzy, że mamy do czynienia z upadkiem kultury prawdy w relacjach bazujących na konkurencji rynkowej.Tu musi obowiązywać zasada ograniczonego zaufania wbrew szyldom, statusom i znakom firmowym. Serwis PAP informuje, że został skierowany przez Sejmową Komisję Edukacji wniosek o kontrolę w jednej z niepublicznych szkół wyższych. Wydawałoby się, że po ujawnieniu przez media skandalicznego naruszania prawa przez jej władze nastąpiła zasadnicza poprawa. Widać konieczne są dalsze środki dostosowawcze. Czy tylko tam?
Subskrybuj:
Posty (Atom)