09 września 2015

Paradoks nie tylko uczniowskiej (nie-)samorządności


Trzydzieści lat temu ukazała się książka profesora Juliana Radziewicza , która została skierowana do uczniów zainteresowanych autentyczną samorządnością szkolną. Niewielu profesorów potrafi pisać językiem zrozumiałym dla uczniów, kiedy chce włączyć ich w proces oddolnych zmian w szkole. Demokracja bowiem zaczyna się w domu, a może być poszerzane doświadczenie w tym zakresie także w szkole.

Radziewicz należał do nielicznych teoretyków wychowania i pedagogów szkolnych (z grupy następców Aleksandra Kamińskiego), którzy prowadzili badania uczniowskiej samorządności. W okresie PRL został zapamiętany jako orędownik praw ucznia. Miał w TVP-1 w niedziele własny program, w czasie którego odpowiadał na listy krzywdzonych w szkole uczniów. Pokazywał, w jaki sposób walczyć o własną godność, jak realizować siebie w toksycznym środowisku. Przekonywał zarazem do angażowania się na rzecz wolności indywidualnej w zniewolonych strukturach ówczesnego państwa i jego systemu szkolnego dzięki samorządności.

Zryw polskiej SOLIDARNOŚCI lat 80.XX w. sprawił, że profesor nareszcie mógł otwarcie stanąć na czele zmian w konstruowaniu reform dla polskiej edukacji. W stanie wojennym współtworzył ruch społecznej, niezależnej oświaty oraz walczył o demokrację bezpośrednią i uspołecznienie polskiego szkolnictwa. Gdyby żył, pewnie by się zapłakał widząc, jak został zmarnowany przez rządzących w III RP wielki potencjał i kapitał społeczny koniecznej zmiany w systemie szkolnym.

Nadal zatem aktualny jest jego poradnik dla tych (…) którzy wychowują siebie samych, i jedni drugich (…) Bo wychowywanie siebie nawzajem – to istota i sens samorządu.(Radziewicz J., Równi wśród równych, czyli o samorządzie uczniowskim, Warszawa: Instytut Wydawniczy „Nasza Księgarnia” 1985, s. 5)


Aktywność samorządowa w szkole nie powinna rozpoczynać się od wyborów samorządu w klasie i szkole, ale od zastanowienia się społeczności uczniowskiej nad tym, co chciałaby razem uczynić dla siebie i innych, Co trzeba i warto zrobić? Co zmienić?” biorąc pod uwagę ważność, trudność i pilność spraw tego wymagających. Dopiero plan działań, ich zamysł powinien prowadzić do odpowiedzi na pytanie, kto i jak będzie go realizował.

Samorząd – zdaniem Radziewicza – (…) to nie grupa wybranych uczniów, ale sposób ich działania. (s.9) (…) W samorządzie nie ma kierowników i podwładnych. Są tylko ci, którzy zobowiązali się, że będą coś robić dla wszystkich – i są wszyscy, którzy to kontrolują i oceniają. Korzyści muszą mieć i jedni, i drudzy. Samorząd, który nie przynosi korzyści wszystkim – nie jest samorządem. (s. 12)

Samorząd jest potrzebny, by przestrzegano w szkole praworządności, a więc by wszyscy podporządkowali się obowiązującym w niej regulacjom. Szkolny samorząd miał być u swoich podstaw społecznym laboratorium mieszanej demokracji - przedstawicielskiej i bezpośredniej.

We wrześniu 1982 , kiedy w Polsce obowiązywał stan wojenny, a władza rozprawiała się z opozycją polityczną, minister oświaty i wychowania wydał „Zarządzenie w sprawie zasad działalności samorządu uczniowskiego”. Dokument ten regulował w skali ogólnopolskiej wspólne dla wszystkich szkół zasady, jakimi powinni kierować się uczniowie tworzący w nich samorządy. Był w tym zawarty paradoks wolności, bowiem cóż to za samorządność, która staje się nakazem władzy Jak zapisano: – Uczniowie we wszystkich szkołach tworzą samorządy uczniowskie. Uczniowie danej szkoły tworzą samorząd szkolny, a uczniowie danej klasy – samorząd klasowy.(za: J. Radziewicz, 1985, s. 173)

Nie tylko tworzenie samorządów szkolnych (uczniowskich) miało charakter heterogeniczny, ale i zasady jego działania musiały być zatwierdzane przez radę pedagogiczną. Samorząd uczniowski nie był suwerenny w swojej sprawczości, skoro musiał wnioskować do dyrektora szkoły w sprawie powołania nauczyciela, w tym dla samorządów klasowych – wychowawcy klasy na opiekuna tej społeczności z ramienia rady pedagogicznej.

(fot. Konferencja w Bielawie w 1997 r. - od lewej profesorowie: Julian Radziewicz, ks. Janusz Tarnowski i Aleksander Nalaskowski)

To władze szkolne miały też czuwać nad zgodnością działalności samorządu uczniowskiego z celami wychowawczymi szkoły, a te przecież nie były stanowione czy współstanowione przez uczniów czy ich rodziców, ale określała je na każdy rok szkolny władza polityczna kraju. Kto by pomyślał, że 35 lat później to samo czyni ministra edukacji narodowej Joanna Kluzik-Rostkowska (jej poprzedniczki nie były lepsze).

Nieporozumienie w odgórnie organizowanej i sterowanej samorządności uczniowskiej wynikało z tego, że w celach działania owej struktury przewidywano takie, które wykraczały poza problemy uczniów i ich postrzeganie szkolnego świata na rzecz postulowania w nim zmian czy organizowania w nim własnych działań.

Oprócz bowiem celów związanych z uczestnictwem uczniów w samodzielnym rozwiązywaniu własnych problemów, zapisano jako cel samorządu także partnerstwo uczniów z nauczycielami w realizacji celów wychowawczych szkoły, rozwijanie demokratycznych form współżycia, współdziałania czy kształtowania umiejętności zespołowego działania.

Niestety, do tego samego rozwiązania, tzw. sterowanej i interesownej samorządności nawiązał w latach 2006-2007 b. minister edukacji Roman Giertych. Do dzisiaj platformersi wraz z peeselowcami nie byli w stanie tego zmienić. To oczywiste, bo sami nie przeprowadzili ani decentralizacji systemu szkolnego, ani nie doprowadzili do uspołecznienia szkolnej oświaty, byle tylko móc autorytarnie zarządzać edukacją publiczną zgodnie ze strategią "top-down".

Na stronie Centrum Edukacji Obywatelskiej zamieszczono poradnik pt. Samorząd uczniowski. Przewodnik dla uczniów, który ma przekonać młodzież szkolną do samorządności. Kompromitacja. Ten poradnik, to podtrzymanie typowej dla okresu PRL pseudsamorządności. To instrukcja, jak dzieci szkolne powinny być wćwiczane do pozoru demokracji. Stwierdza się w nim m.in., co następuje:

Samorząd nie będzie sprawnie funkcjonował bez pomocy opiekuna oraz wsparcia dyrektora szkoły. Oczywiście realizujcie też własne pomysły – starajcie się zgrać plany dyrekcji z samodzielnymi inicjatywami. Przekonujcie dorosłych, że wasze pomysły są równie wartościowe i warte zaangażowania, bo bez ich pomocy będzie wam trudniej. Nauczyciele i dyrekcja są waszymi sojusznikami – wykorzystajcie to. Tak oto, beneficjenci przemian i środków budżetowych pod hasłem demokracja-samorządność namawiają do heterorządności. Nie rozumieją, co oznacza przedrostek SAMO.


Kiedy czytam utyskiwania utytułowanych politologów na temat rzekomej tragedii czy kompromitacji polskiej demokracji ze względu na niską frekwencję obywateli w niedzielnym referendum, to muszę powiedzieć, że OBYWATELE zdali egzamin z demokracji nie uczestnicząc w tym "wydarzeniu politycznym", bo skrojonym na miarę kampanii politycznej upadającego autorytetu władzy. Polacy okazali się mądrzejsi od polityków. Nie znoszą pozoranctwa, fikcji, hipokryzji władzy - tak prezydenckiej jak i w obozie rządzących.