Rok temu otwierałem
2020 blogowe zapisy krytyką stanu polskiej pedagogiki, bez której ta dyscyplina
naukowa i praktyka oświatowo-wychowawcza nie będą ulegać koniecznym zmianom,
reformom, ani też ich liderzy, elity, czołowi przedstawiciele nie podejmą
odważnych działań, by nie było tak źle, jak jest, a zarazem by było lepiej, niż
jest.
Niestety, część środowiska
naukowego jest silnie zdemoralizowana a co ciekawe, nie ma to związku z
wiekiem, stażem pracy czy stopniami i tytułami naukowymi. Oczywiście, że jest
to moja, subiektywna ocena, która wynika z podróżowania po akademickich i
oświatowych środowiskach w ramach różnych moich ról eksperckich, wydawniczych,
recenzenckich, koleżeńskich czy patronackich. Złamanie kodu etycznego ma
miejsce zarówno w najlepszych, bo badawczych uniwersytetach, jak i tych z
drugiej, trzeciej czy czwartej linii akademickiej pseudo-nauki czy /i
pseudo-dydaktyki.
Wysoka fala wniosków o nadanie
stopnia naukowego doktora, doktora habilitowanego a także o tytuł naukowy profesora
wyniosła na powierzchnię nie tylko to, co ma najwyższy czy nawet średni poziom
jakości, ale także jednoznacznie kompromitujący ich autorów, rady wydawnicze i
naukowe. Reprodukcja akademicka obejmuje zatem grupy, a nie tylko osoby, które
w ogóle nie powinny pracować w tym środowisku, jak i wybitnych czy rzetelnych
badawczy i/oraz dydaktyków.
Nie każdy przecież musi być
doktorem habilitowanym. Może znakomicie rozwijać swój warsztat poznawczy i
edukacyjny służąc jak najlepiej kształceniu przyszłych kadr zawodowych, a nawet
naukowych. Nie każdy musi być doktorem, doktorem habilitowanym czy
profesorem na stanowisku badawczo-dydaktycznym, bo są osoby, które znacznie
lepiej wykorzystałyby swój potencjał tylko w dziedzinie badań naukowych.
Bez względu jednak na to, w
jakiej roli znajdą się nauczyciele akademiccy, powinni pamiętać o złożonej
jakiś czas temu przysiędze. Jej zdrada w wyniku zaniedbania i zaniechań we
własnym rozwoju oraz pracy akademickiej, a także pozaakademickiej wystawia jak najgorsze
świadectwo nie tylko im samym, ale także tym, którzy poświęcili im swój czas,
kompetencje, działania na rzecz doktorskiej promocji.
To prawda, że neoliberalna
punktoza stała się mechanizmem generującym najgorsze moralnie postawy i
zachowania części środowiska - pozoranctwo, fałszerstwa (plagiaryzm),
cwaniactwo, manipulacje, korupcje, akademicką prostytucję itp., itd.
Beneficjenci tych postaw i działań ze stopniami naukowymi a nawet tytułem
profesora będą odtwarzać te mechanizmy i innych oceniać przez swoje doświadczenie
w takim czy innym zakresie. Dewaluacja stopni i dyplomów będzie zatem
postępować.
Co z tego, że po ośmiu latach
działań wspomaganych przez Komitet Nauk Pedagogicznych PAN i Ministerstwo Nauki
i Szkolnictwa Wyższego doprowadziłem do zmiany bilateralnej umowy
międzyrządowej, by zaprzestano w Polsce automatycznie honorować dyplomy
uzyskane na Słowacji, skoro to część z tego zdemoralizowanego środowiska
sprawuje w różnych instytucjach funkcje kierownicze. Czego nauczą innych?
Co upełnomocniają senaty, rady
dyscyplin czy dziedzin naukowych zatwierdzając stopnie naukowe osobom, których
rzekome osiągnięcia są na poziomie prac licencjackich? Czyż nie jest to
słowacka wersja kupczenia stopniami i tytułami?
Poziom roszczeniowości,
prostactwa, bezczelności i nieuctwa tych, których niektóre rady naukowe
powstrzymały w dążeniu do załatwienia sobie stopnia naukowego, przekroczył w
minionym roku dopuszczalny poziom tolerancji, na której kapitał zbijają
kancelarie adwokackie podtrzymując wbrew etyce zawodowej racje nieuków w
dążeniu do wymuszenia nadania im owych stopni.
Czy nie powinna nastąpić także
reforma adwokatury? Czy nie należałoby pociągać do odpowiedzialności tych
pseudo-adwokatów, którzy bezczelnie, pozamerytorycznie naciągają
pseudonaukowców na koszty uruchamiając zarazem klimat podważania autorytetów
naukowych w naszym kraju?
Uruchomiłem odrębny blog RECENZENT. Bedę w nim zamieszczał własne recenzje, ale także tych osób, które obawiają się personalnych konsekwencji, toteż znajdą tu swoje miejsce pod pseudonimem. Ważne jest, by środowisko akademickie miało wiedzę na temat innego odczytania czyichś rozpraw naukowych.
Niestety, ale w większości naukowych periodyków aż topi się przysłowiowa "wazelina" od pochwał książek, które na to absolutnie nie zasługują.