02 września 2017

Długość autoreferatów habilitacyjnych



Autor bloga "Warsztat naukowca" dr hab. Emanuel Kulczycki tak pisze o sobie:

Nazywam się Ema­nuel Kul­czycki i zajmuję się oceną nauki oraz teorią komunikacji. Jestem profesorem nadzwyczajnym w Instytucie Filozofii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, gdzie kieruję grupą badawczą Scholarly Communication Research Group. Doktorat (2011) i habilitację (2016) zrobiłem z filozofii.
Na „Warsztacie badacza” bloguję o narzę­dziach badaw­czych, pro­gra­mach kom­pu­te­ro­wych oraz prze­pi­sach regu­lu­ją­cych pracę naukową. A przede wszystkim staram się objaśniać to, jak zrozumieć procesy funkcjonowania i zarządzania nauką.


Gorąco polecam ten blog moim doktorantom i seminarzystom, którym zależy na tym, by być na bieżąco w neoliberalnej presji parametryzacji wszystkiego, co ponoć wiąże się z prowadzeniem badań naukowych, publikowaniem ich wyników oraz postępowaniami na stopnie naukowe. Ma bardzo dobre doświadczenie w powyższym zakresie. Kieruje właśnie grupą badawczą, która realizuje ze środków Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki projekt pt. "Współczesna polska humanistyka wobec wyzwań naukometrii". Zaiste. Zamysł badawczy jest częściowo sprzeczny z jego tytułem. To się zdarza nawet najlepszym. Ciekawe, że nie zauważyli tego recenzenci projektu w NCN.

Zapewne jakieś jego fragmenciki wrzuca do swojego bloga, dzięki czemu możemy przed zakończeniem badań, a ma to nastąpić w 2018 r. dowiedzieć się czegoś z jego warsztatu badawczego.

Jak stwierdza na stronie poświęconej zamysłowi badawczemu: "Celem projektu jest określenie, jaki wpływ na współczesną polską humanistykę ma naukometria. Postawiliśmy taki cel badawczy, ponieważ wzrastające zainteresowanie wskaźnikami bibliometrycznymi sprawiło, że humanistyka coraz częściej uważana jest za niepoliczalną – a przez to za nieprzydatną. Dlatego chcemy przebadać, w jaki sposób przedstawiciele nauk humanistycznych i społecznych odnajdują się w takim podejściu do ich pracy."

Ostatniego dnia sierpnia ukazał się jego wpis E. Kulczyckiego zatytułowany: Jak długie są autoreferaty habilitacyjne w różnych dziedzinach? Ten jednak chyba nie ma nic wspólnego z powyżej wspomnianym projektem badawczym, gdyż dotyczy wszystkich dziedzin nauki, a nie tylko humanistyki. Tym bardziej więc mnie zainteresował, a raczej zaintrygował. Autor bowiem tak pisze o wyniku swoich dociekań na temat długości autoreferatów habilitantów:

Po blisko półtora rocznej pracy zakończyłem analizy i jestem już na etapie pisania tekstu o wykorzystaniu wskaźników bibliometrycznych przez habilitantów w ich autoreferatach. W uproszczeniu: interesuje mnie „czy” i „jak” habilitanci używają nazw wskaźników w swoich (publicznie dostępnych) autoreferatach, mimo iż są zobligowani do przygotowania osobno dokumentu (dostępnego tylko dla komisji habilitacyjnej) z wykazem dorobku oraz wartością wskaźników wskazanych przez rozporządzanie. Wstępne wyniki prezentowałem kilka tygodniu temu na warsztacie Summer of Science Studies. Problems and perspectives in Social Studies of Higher Education, natomiast na marginesie moich prac wyłoniły się inne ciekawe wyniki, które mogą być interesujące dla polskich habilitantów.


Skoro zostało sformułowane pytanie, to należałoby się spodziewać jakiegoś teoretycznego wyjaśnienia powodu poszukiwania na nie odpowiedzi. Równie dobrze, można by na podstawie autoreferatów dociekać, na podobnym poziomie epistemologicznym, ile jest cytowań w autoreferatach, albo Jak obszerna jest w nich bibliografia? czy Dlaczego nie ma w niej rozpraw X-a czy Y-ka ? Tego typu pytania byłyby tak samo nonsensowne, jak to, które sformułował filozof od naukoznawstwa.

Co bowiem i dla kogo wynika (Może dla regulacji prawnych? Może dla procedur? Może dla jakości recenzowania osiągnięć naukowych habilitantów? itp.) - ze stwierdzenia tak banalnych faktów, jak te, że np. w chemii średnia liczba stron wynosi 37,42, a w matematyce - 28,65? Im bardziej nauki są ścisłe, tym większa jest liczba stron, a im bardziej artystyczne - nauki o sztuce - to tych stron jest jedenaście.

To dobrze, czy źle? Jest to do czegoś adekwatne, czy nie? Ma to jakąś oczekiwany skutek? I co z tego? Po co komu takie wyliczenia? Czyżby interesowało to badacza ze względu na stopień zniszczenia w Polsce drzewostanu? Jakoś nikt z komentujących w blogu nie postawił tego pytania, natomiast brną niektórzy w tak nonsensowne dywagacje, jak np. Czy możliwe, że liczbę stron autoreferatów w niektórych obszarach powiększają obszerne wzory?

Przypomina mi ten paranaukowy absurd pytania seminarzystów - Ile stron musi liczyć praca magisterska? Chyba odeślę ich po odpowiedź do prof. UAM dr. hab. E. Kulczyckiego. Jest w tym zakresie zapewne świetnym ekspertem.

01 września 2017

Maturzysta 2017


Tak pisze w sprawie rekrutacji maturzysta roku 2017:

Chciałem zapytać tylko o jeden z kierunków. Niedawno znalazłem pedagogika - kultury wychowania fizycznego i żywienia. Jakoś tak się to nazywało. Czy ten kierunek został zlikwidowany, czy zapisując się na zwykłą pedagogikę też będę mógł coś w te stronę robić. Pytam, bo średnio ogarniam, przyznam się bez bicia. Jeśli jestem w błędzie, prosiłbym o korektę.

Zapewne na uniwersytecie nie ma szans. Wykupi sobie miejsce na studia w pobliskiej wyższej szkole prywatnej (tzw. wsp). Jemu jest obojętne, gdzie, co i w jakich warunkach miałby studiować. Średnio ogarnia cokolwiek, mimo że komunikaty na stronach uczelni prowadzących elektronicznie rekrutację są napisane jak przysłowiowej "krowie na granicy". Takiemu trzeba jednak wyjaśniać "łopatologicznie".

Nie ma problemu. Już go widzę w młodzieżowej przybudówce partii politycznej, która jego zagarnie, gdzie posłusznie i pod dyktando będzie w niej realizował proste, kumate zadania.

31 sierpnia 2017

Nauczyciel z Warszawską Syrenką

W okresie wakacyjnym, a więc dla środowiska oświatowego nieco wygaszonym ze względu na urlopy czy podejmowaną przez wielu nauczycieli dodatkową pracę na koloniach lub obozach - znakomity instruktor harcerski, nauczyciel z pasją, edukator, wydawca czasopisma "Wokół Szkoły" - Jarosław Pytlak został uhonorowany przez władze Miasta Stołecznego Warszawy nagrodą za dotychczasową twórczość pedagogiczną. Piszę o tym w przededniu rozpoczęcia nowego roku szkolnego 2017/2018, bo szkoły są dla dzieci, ale nie mogą im służyć, jeśli nie mają znakomitych nauczycieli, pedagogów, wychowawców, trenerów, lektorów, opiekunów, reedukatorów, terapeutów itp.

Są NAUCZYCIELE przez duże N, którzy swoją pasją, poświęceniem, oddaniem i niebywałym zaangażowaniem w edukację innych potrafią łączyć wiele z powyższych ról nadając tej profesji wyjątkowy charakter. Mówimy o takich pedagogach, że są artystami nauczycielskiej sztuki, lekarzami ludzkich dusz, pielęgniarzami dziecięcych trosk i wizjonerami koniecznych zmian oraz innowacji.

Ogromnie się cieszę, że tak piękną statuetką został wyróżniony właśnie Jarosław Pytlak, który może z poczuciem satysfakcji bycia docenionym dalej uczestniczyć w szeroko pojmowanej oświacie jako jeden z jej liderów. On sam tak pisze o tym wydarzeniu dziękując zarazem wszystkim tym, którzy współpracą wpisali się w jego szlachetną biografię, sukcesy i pewnie także drobne niepowodzenia:

Zawsze czułem się doceniony. To piękne uczucie i niezwykle motywujące. Wyrazy uznania miewały swój wymiar materialny. Jako nauczyciel zostałem odznaczony Medalem Komisji Edukacji Narodowej. Jako instruktor harcerski – Srebrnym Krzyżem „Za zasługi dla ZHP”. Jako działacz Społecznego Towarzystwa Oświatowego – Złotą Odznaką STO. Jako dyrektor szkoły wreszcie – milionem uśmiechów i uścisków ręki, uczniów, ich rodziców oraz pracowników, no i trwającym już blisko trzy dekady zaufaniem ze strony organu prowadzącego. Czegóż więcej mógłbym w życiu oczekiwać?! A jednak coś się jeszcze znalazło...

O tym, że zostałem laureatem Nagrody Miasta Stołecznego Warszawy dowiedziałem się trochę przypadkiem od burmistrza dzielnicy Bemowo, Michała Grodzkiego. Nie było to może kompletne zaskoczenie, bowiem wiedziałem wcześniej o zgłoszeniu mojej kandydatury, ale mimo wszystko szok. W końcu wyróżnienie to przyznawane jest tylko raz w roku, a liczba laureatów na ogół nie przekracza dwudziestu!

W pierwszej chwili odebrałem owe wydarzenie jako rodzaj cudownego przypadku, że wnioskodawczyni zwróciła uwagę akurat na moją działalność, a grono radnych zaakceptowało tę moją kandydaturę. Wszak niewątpliwie jest cała rzesza ludzi, którzy robią w Warszawie i dla Warszawy mnóstwo dobrego. W wielu przypadkach, obiektywnie patrząc – z pewnością więcej niż ja. Tak właśnie rozumowałem z jakąś dozą pokory, ale skowronki śpiewające w brzuchu podpowiadały, że trochę jednak temu cudownemu przypadkowi pomogłem, postępując roztropniej, niż Samuel ze starego szmoncesu.

Onże Samuel modlił się kiedyś takimi oto słowami: – Jahwe! Izaak wygrał na loterii, Mosze wygrał na loterii, Dawid wygrał na loterii… Dlaczego ja nigdy nie wygrałem na loterii?! I pochylił się Jahwe nad losem Samuela i rzekł zatroskany: – Samuelu, ty daj mi szansę! Ty zagraj choć raz na loterii!”.

Ja na loterii życia społecznego gram wytrwale już blisko czterdzieści lat. Rodzina – kochana i jakże udana, harcerstwo, praca nauczyciela, kierowanie szkołą, aktywność w Społecznym Towarzystwie Oświatowym i Fundacji „Harcerska Wola”. Los miał szansę odszukać mnie w odpowiednim punkcie czasu i przestrzeni.


Co oczywiste, dla warszawiaka z urodzenia i wychowania nagroda otrzymana, jak to napisano w okolicznościowym dyplomie: "w uznaniu zasług dla Stolicy Rzeczypospolitej Polskiej", jest najpiękniejszym zdarzeniem, jakie może go spotkać w życiu społecznym! A dla mnie dodatkowo stanowi źródło satysfakcji z dwóch mniej oczywistych powodów.

Po pierwsze, odbieram ją jako wyraz uznania za zwykłą, codzienną, mozolną działalność, prowadzoną „u podstaw”, bez uwikłania w rywalizację i w politykę. Dobitnie potwierdza ona słuszność poglądu, który od wielu lat przekazuję kolejnym pokoleniom swoich wychowanków: nie musisz być lepszy od innych, wystarczy, że to, co robisz, wykonujesz dobrze i z sercem, i masz z tego satysfakcję. Na pewno będzie to zauważone. Cieszę się, że to świadectwo pojawiło się akurat teraz, kiedy coraz więcej ludzi, także w moim otoczeniu, zdaje się być przekonanych, że życie, to tylko wyścig szczurów i twarda walka o byt.

Po drugie, jest dla mnie ta nagroda politycznie „ekumeniczna” – przyznało ją grono ludzi, w którym dominuje Platforma Obywatelska, ale pierwsze, serdeczne gratulacje złożył mi burmistrz mojej dzielnicy, który jest działaczem Prawa i Sprawiedliwości. To pokazuje, że znalazłem się w skrawku czasoprzestrzeni wolnym od politycznego podziału, co po wielokroć potęguje radość z otrzymanego wyróżnienia.

Otrzymaną 31 sierpnia 2017 roku Nagrodę Miasta Stołecznego Warszawy dedykuję wszystkim swoim wychowankom, którzy przez lata niezmiennie dostarczali mi motywacji do działania, ich rodzicom, z zaufaniem przyjmującym kolejne pomysły i przedsięwzięcia, oraz współpracownikom, bez których żadna działalność publiczna nie miałaby szansy powodzenia. No i rodzince, która jest podstawą.

Z całego serca wszystkim Wam dziękuję!


Ja zaś z całego serca GRATULUJĘ!

30 sierpnia 2017

Zbliża się nowy-stary rok szkolnej pseudodemokracji


Są instytucje, które działały, działają i będą działać niezależnie od tego, kto będzie w państwie sprawował nad nimi władzę. Nawet antysystemowa partia nie zmieni tego, by szkolnictwo stało się antysystemowe, skoro przyczyniła się do utrwalenia centralizmu oświatowego. Cynizm i obłuda polityków, którzy w obliczu sporu o to, kto ma większe prawo święcić Porozumienia Gdańskie z 1980 r. sprawiają, że zapomnieli lub celowo przemilczają wartości i postulowane wówczas właśnie systemowej zmiany także w polskiej oświacie. Homo sovieticus nadal jest w gmachu Ministerstwa Edukacji Narodowej, w Sejmie VIII kadencji, w Pałacu Prezydenckim i w rządzie. Żadna dekomunizacja w III RP nie nastąpiła, gdyż funkcjonariusze poprzedniego reżimu mają się nadal bardzo dobrze, we wszystkich dziedzinach życia i instytucji publicznych.

System szkolny nie został w realizowanych przez siebie funkcjach objęty demokratyzacją, gdyż nie zostały powołane organy uspołeczniające szkoły publiczne oraz nadzór pedagogiczny, a w instytucjach edukacji nie są powszechnie uznawane i szanowane zasady demokracji: wolności, godności, solidarności i praworządności w stosunku do wszystkich podmiotów edukacji. Fundamentalnym warunkiem demokracji jest podmiotowość społeczeństwa, gwarancje kontrolowania wybranych przez nie władz oraz zaistnienie lokalnych struktur jednostkowego uczestnictwa i współodpowiedzialności.

Demokratycznej jakości szkoły nie można zatem rozpatrywać w oderwaniu od kwestii jej autonomii instytucjonalnej, podmiotowości nauczyciela, uczniów i rodziców w szkole oraz od politycznego statusu obywatela w społeczeństwie. Jeżeli obowiązuje w nim hierarchiczny system organizacji życia jednostkowego, społecznego i instytucjonalnego oraz model etatystycznego obywatelstwa, to szkołom jako instytucjom państwowym pozostaje jedynie deklaratywne wychowywanie o demokracji jako czymś, czego nie doświadcza się tak wewnątrz, jak i poza nim.

Wśród podstawowych cech wyróżniających demokratyczną formę organizacji i działania instytucji edukacyjnej wymienić należy zasadę równości formalnej wobec prawa, polegającej na tym, że prawo stwarza ograniczenia nie tylko dla podwładnych, lecz także dla rządzących. Druga z zasad odnosi się do nadania prawnej formy i prawnego charakteru stosunkom między władzą szkolną (pedagogiczną) a uczniami i ich rodzicami, jako podmiotami prawa, poprzez określenie ich wzajemnych praw i obowiązków. Muszą one opierać się na uznaniu i zagwarantowaniu formalnej równości i wolności wszystkich osób uczestniczących w edukacji szkolnej. W tej sytuacji żadna ze stron nie byłaby uzależniona od arbitralnych decyzji władz szkolnych, lecz podlegałaby wyłącznie prawu, nad którego przestrzeganiem czuwałby społeczny organ, jakim jest rada szkoły.

Jak pisał przed kilkudziesięciu laty Celestyn Freinet: „Arbitralny system szkolny nie może wychować przyszłych obywateli – demokratów. (…) Niestety, nawyki władania są tak silnie zakorzenione w życiu rodziców i nauczycieli, że prawie we wszystkich klasach i rodzinach dzieci są całkowicie pozbawione praw i nieuchronnie poddawane władzy ludzi dorosłych. Ojciec może być naturalnie członkiem związku zawodowego lub nawet aktywistą postępowej partii politycznej, co nie przeszkadza, że gdy wróci do domu, staje się najczęściej władcą, który, jak w średniowieczu, nie znosi żadnego sprzeciwu wobec swoich żądań”.

Konieczność odstąpienia od modelu centralistycznie sterowanego szkolnictwa na rzecz strategii substytucji, oddolnego partycypowania w procesie edukacyjnym przez społeczności lokalne, rodziców, nauczycieli i uczniów prof. Zbigniew Kwieciński tak uzasadniał w 1992 r.: Trzeba nam było, niestety, długich i ciężkich lat doświadczeń tzw. Reform oświatowych i dojścia do obecnej nędzy szkoły, żeby zrozumieć, że centralne sterowanie oświatą w państwie autorytarnym używane jest wyłącznie do represjonowania społeczeństwa i że jest częścią strategii azjatyckiego podstępu władzy wobec społeczeństwa (według określenia A. Podgóreckiego).(Z. Kwieciński, Socjopatologia edukacji, IBE Warszawa 1992, s. 271)

W społeczeństwie demokratycznym decentralizacja administracji polega na przeniesieniu odpowiedzialności za realizację zadań publicznych na inne niż władze oświatowe podmioty wykonawcze. W sensie społecznym podmiotem wykonawczym w szkole nie jest tylko dyrektor czy jego zastępca, ale wszystkie osoby zaangażowane w edukację w szkole. Instytucja ta staje się wówczas wspólnotą terytorialną, w której każda z osób realizuje interes wspierania rozwoju uczniów, ma wyodrębniony prawem zakres samodzielnego działania, bez podporządkowania organizacjom wyższego szczebla. Prawdziwą nowością demokracji jest to, że władza bierze się ze wspólnoty, a nie spoza niej.


Szkoła w systemie zdecentralizowanym to szkoła, która ma prawo do własnych, lokalnych zasad i sposobów organizacji swojej pracy. To szkoła, która tworzy własny autorski obraz edukacyjny, za który ponosi pełną odpowiedzialność. Szkoła, która organizuje swą pracę dla każdego ucznia <>, przy pełnej współpracy z rodzicami i uczniami. To samo dotyczy lokalizacji szkoły, organizacji sieci szkolnej oraz dojazdów uczniów do szkoły, zasad i czasu jej funkcjonowania. (J. Niemiec, Organizacja szkoły a przemiany edukacyjne, Zeszyty Naukowe Uniwersytetu Jagiellońskiego. Prace Pedagogiczne – Zeszyt 15, Kraków 1992, s. 14)

Problemy demokratyzacji szkoły, a więc jej uspołecznienia, zagwarantowania podmiotowości (wolności) wszystkich nauczycieli i uczących się, ich kreatywności oraz partycypacji w procesie kształcenia i samostanowienia o nim, wymagają aktywnej niezgody na ukryty program dehumanizacji i indoktrynacji w toku edukacji. To przypomnijmy:

Przełom społeczno-polityczny w Polsce w latach 1980-1981, a po długiej przerwie kolejny w 1989 r., zapowiadał w obszarze oświaty poddanie jej obywatelskiej kontroli. Początkowo chodziło o to, by tak szkoły jak i Ministerstwo Oświaty przestały być bastionami partyjniackich czy partykularnych interesów, służąc przede wszystkim kształceniu i wychowaniu młodego pokolenia. Postulowano, by nie trwoniono publicznych pieniędzy na utrzymanie przy tej okazji rozbudowanej machiny pseudooświatowej władzy. Czy coś się zmieniło?

Przyglądając się wdrażanym, odwoływanym czy kwestionowanym przez kolejne rządy reformom oświatowym można dostrzec wyraźny brak w tych procesach jakiejkolwiek regularności czy kumulowania zgromadzonych doświadczeń. Mieliśmy tu do czynienia z ustawicznym konfliktem między zwolennikami autonomii, decentralizacji i uspołecznienia oświaty a ich jawnymi lub skrytymi wrogami. Pojawiające się projekty reform natrafiały tak na opór struktur politycznych, jak i na niechęć, a niekiedy nawet działania sabotujące ze strony samych nauczycieli czy funkcjonariuszy związkowych.

Nieustannie oscylowano między destabilizacją a rewolucyjnością, między reformowaniem a ewolucyjnością przemian, które to zjawiska były efektem zmieniających się wraz z władzą polityczną afirmacji określonych systemów wartości. To, co jedni skracali, następni wydłużali, co jedni wzbogacali, następni o to samo uszczuplali, to, z czym jedni zrywali, inni – jakby na przekór – właśnie do tego nawiązywali itp. Nastąpiło wyraźne oddzielenie etyki od polityki, która stawała się czystą grą interesów.

W kolejnych aktach politycznym zmian zmieniali się jedynie główni aktorzy, usiłując przekonać społeczeństwo (swoich widzów) do poparcia projektowanych czy wdrażanych już zmian. Toczyła i toczy się nadal walka o sumie zerowej, w której gracze mają dokładnie przeciwstawne interesy czy preferencje, dążąc do wyeliminowania drugiej strony. Każde decyzje i zmiany kolejnych władz resortowych były zatem oceniane jako przygotowane zbyt szybko i niedostatecznie lub też osądzane jako mocno spóźnione i podejmowane za wolno.

Nie były przy tym istotne argumenty merytoryczne, ale odcień politycznych i związkowych preferencji czy ukrytych zobowiązań kolejnych administratorów w resorcie edukacji. Myślenie utopijne mieszało się z koniecznością podejmowania przez władze politycznych wyborów, z bezwładem i niekompetencją wielu urzędników oświatowych, z woluntaryzmem i mitologicznie pojmowaną wiarą w realizację wielkiej sprawy.

Kiedy nastąpi zmiana?

29 sierpnia 2017

Odszedł od nas profesor pedagogiki porównawczej i historii oświaty - Mieczysław Jerzy Adamczyk


Niestety, okres wakacyjny nie był wolny od bardzo smutnych wydarzeń, o których dowiaduję się z opóźnieniem ze względu na nieobecność w kraju. Wczoraj otrzymałem wiadomość o śmierci profesora tytularnego pedagogiki Mieczysława Jerzego Adamczyka (ur. 2 grudnia 1933 r. w Kluczkowicach w woj. lubelskim). Profesor odszedł w wieku 84 lat, ale do ostatnich miesięcy swojego życia był niezwykle aktywnym nauczycielem akademickim.

Mimo wieku emerytalnego pracował na dwóch etatach - w Wydziale Zamiejscowym w Kłodzku Dolnośląskiej Szkoły Wyższej we Wrocławiu oraz w Instytucie Pedagogiki Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej im. Angelusa Silesiusa w Wałbrzychu. W tej pierwszej uczelni kierował Zakładem Pedagogiki Ogólnej na Wydziale Nauk Pedagogicznych. Współpracował też z Uczelnią Jana Wyżykowskiego, gdzie był zaangażowany w cykl konferencji naukowych z cyklu „Społeczności lokalne…”.

Należy jednak przypomnieć, że zm. Profesor przeszedł w swojej nauczycielskiej karierze przez wszystkie szczeble zawodowe, tak w strukturach polskiej oświaty, jak i szkolnictwa wyższego. Po dwukierunkowych studiach historyczno-pedagogicznych, które ukończył na Wydziale Nauk Humanistycznych Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego w 1956 r. został zatrudniony w szkolnictwie, pracując kolejno w Szkole Podstawowej nr 4 w Tarnowie, a w rok później, w latach 1957-1962 jako kierownik tej szkoły. W latach 1962-1970 był inspektorem szkolnym zatrudnionym w Inspektoracie Oświaty dla pow. nowotarskiego i miasta Zakopanego.

Po przeniesieniu się na Dolny Śląsk w 1970 r. został nauczycielem III Liceum Ogólnokształcącego we Wrocławiu, następnie przez dwa lata był kierownikiem Zakładu Badań Oświatowych Instytutu Kształcenia Nauczycieli we Wrocławiu. W 1972 r. uzyskał na Wydziale Historyczno – Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego stopień doktora nauk humanistycznych w zakresie pedagogiki.

Po 18 latach zatrudnienia w oświacie, z dniem 1.10.1974 r. przeszedł do pracy w szkolnictwie wyższym, na stanowisko adiunkta w Międzywydziałowym Studium Pedagogicznym Akademii Rolniczej we Wrocławiu. Jako „element wrogi ideologicznie”, został - po wprowadzeniu stanu wojennego - zmuszony do odejścia z tej Uczelni. Na szczęście przygarnęła go na rok Wyższa Szkoła Pedagogiczna w Opolu, gdzie zajmował stanowisko adiunkta. W tym też czasie prowadził zajęcia na Uniwersytecie Wrocławskim, którego rektor uzyskał zgodę Komitetu Wojewódzkiego PZPR na warunkowe zatrudnienie M. J. Adamczyka (za poręczeniem społecznym), z dniem 1.10.1985 na stanowisku docenta w Instytucie Pedagogiki.

Było to możliwe, gdyż W 1982 r. Rada Wydziału Nauk Humanistycznych Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Krakowie nadała mu stopień doktora habilitowanego nauk humanistycznych w zakresie pedagogiki na podstawie dysertacji pt. "Kształcenie młodzieży chłopskiej z obwodu sądeckiego i okolic 1772-1848". Z dniem 1.10.1984 r. został powołany na stanowisko docenta a od 1.07.1991 na stanowisko profesora nadzwyczajnego w Uniwersytecie Wrocławskim. W dniu 22.10.1996 r. uzyskał naukowy tytuł profesora, a od 1.09.2000 r. został mianowany profesorem zwyczajnym Uniwersytetu Wrocławskiego, gdzie pełnił funkcję kierownika Pracowni Pedagogiki Porównawczej w Instytucie Pedagogiki.

W 1989 r. Komisja Arbitrażowa w Warszawie, w wyniku przeprowadzonego postępowania dowodowego, przywróciła Profesora do pracy we wrocławskiej Akademii Rolniczej, ale nie zdecydował się już na przejście do tej uczelni na pierwszy etat. Od roku 1992 do 2003, a więc do wieku emerytalnego był przez 10 lat zatrudniony na drugim etacie w Instytucie Pedagogiki KUL w Lublinie i jego Wydziale Zamiejscowym w Stalowej Woli.

Jak pisał w ankiecie dla Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN:

"Przez pewien czas, (pracując z dala od ośrodków naukowych) nie miałem skrystalizowanych zainteresowań badawczych. Początkowo koncentrowałem je na problematyce górskiego rejonu Karpat. Stopniowo jednak poszerzałem ten obszar o węgierskie, czeskie i niemieckie kraje monarchii habsburskiej, przeprowadzając liczne kwerendy w tamtejszych archiwach i bibliotekach. W wyniku współpracy z krakowskim ośrodkiem naukowym, moje zainteresowania badawcze ewoluowały jednak ku szkolnictwu Galicji oraz kontaktom szkolnym ziem polskich z krajami monarchii austriackiej w latach 1650-1914. Po zatrudnieniu mnie w Uniwersytecie Wrocławskim przeszły kolejną metamorfozę, koncentrując się głównie na pedagogice porównawczej i edukacji zagranicznej. Badałem również wpływ edukacji na przeobrażenia wybranych warstw społecznych i grup narodowościowych.

Mój dotychczasowy dorobek naukowy (zahamowany wydatnie w latach 1956-1970 i 1981-1985), obejmuje ponad 120 publikacji, w tym 7 książkowych, 2 książki współautorskie i 3 pod redakcją naukową. Resztę stanowią artykuły, w większości o objętości 2 i więcej arkuszy oraz recenzje (9). Kilka prac, w tym 1 książkę opublikowałem w językach obcych. Oprócz tego (nie licząc ekspertyz wykonanych na zlecenie MEN i innych instytucji oświatowych), uczestniczyłem w realizacji 4 zleconych tematów badawczych. Opublikowałem również wnioski o granty naukowe.

Moje prace były niejednokrotnie recenzowane w czasopismach zagranicznych (francuskich, austriackich, węgierskich, czeskich i słowackich) i trzykrotnie wyróżniane nagrodami ministerialnymi
."

Kształcił młode kadry akademickie. Ostatnią wypromowaną przez Profesora doktor jest dr Ewa Sokołowska-Syguła, która broniła się w dn. 6 czerwca 2017 w DSW.


Do najważniejszych rozpraw śp. Profesora M.J. Adamczyka należą:

1. Zagadnienia społeczno – pedagogiczne, Wydaw. Akademii Rolniczej, Wrocław 1979.

2. Kształcenie młodzieży chłopskiej z obwodu sądeckiego i okolic 1772-1848 (= Zeszyty Naukowe Akademii Rolniczej we Wrocławiu. Rozprawy 27), Wrocław 1981, s. 1-158.

3. (współautor) Pastuszka S., Starachowice: zarys dziejów, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1984.

4. (współautor) Pastuszka S., Konstytucje polskie w rozwoju dziejowym: 1791 – 1982, WSiP, Warszawa 1985.

5. (współautor) Ładyżyński A., Wybrane zagadnienia szkolnictwa i wychowania na świecie, Oficyna Wydawnicza Fundacji Uniwersyteckiej, KUL, Stalowa Wola 1989.

6. Edukacja a awans społeczny plebejuszy 1784-1848 (= Acta Uniwersitatis Wratislaviensis 1076. Prace pedagogiczne 68), Wydaw. Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 1990.

7. Fenomen Podhala. Tatrzańska Wspólnota Leśna w Witowie, Podhalańskie Towarzystwo Przyjaciół Nauk, Nowy Targ 1995.

8. Szkoły Pijarskie w Podolinie i ich związki z Polską 1643-1848, Wydaw. Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 1995.

9. Edukacja a przeobrażenia społeczności żydowskich w monarchii habsburskiej 1774 – 1914, Wydaw. Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 1998.

10. (współautor) Ładyżyński A., Wybrane zagadnienia szkolnictwa i wychowania na świecie: (materiały pomocnicze dla studentów), Oficyna wydawnicza Fundacji Uniwersyteckiej, Stalowa Wola 1998.

11. (współautor) Ładyżyński A., Edukacja w krajach rozwiniętych, Oficyna Wydawnicza Fundacji Uniwersyteckiej, Stalowa Wola 1999.

12. L’ educacions et les transformations de la socjete juive dans monarchie Habsburg 1774 – 1914, Geneve, Paryż – Sorbona, 1999.

13. Szkoły obce w edukacji Galicjan. Cz.1, Kraje Korony Węgierskiej. Oficyna Wydawnicza Rytm, Węgierski Instytut Kultury, Warszawa 2003.

14. Węgrzy na ziemiach polskich w XVIII-XIX wieku [w:] R. Grzybowski, T. Maliszewski (red.), W służbie historii, nauki, kultury i edukacji, Wydaw. UG, Gdańsk 2006, s. 140-148.

15. Cywilizacja zachodnia. Specyfika rozwoju, tradycje, preferowane wartości, Wrocław 2011.

Zmarły Profesor został W uznaniu zasług odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski (1989), Złotym Krzyżem Zasługi (1981), Medalem Komisji Edukacji Narodowej (1995) oraz Nagrodą im. Jerzego Skowronka za pracę „Szkoły obce w edukacji Galicjan. Kraje Korony Węgierskiej”.


JM Rektor Uczelni Jana Wyżykowskiego udostępniając fotografię zm. Profesora pisze publikacji przesłał wykaz publikacji związany z cyklem konferencji pod nazwą "Społeczności lokalne", których Profesor był kierownikiem naukowym. Jak wielokrotnie podkreślał śp.prof. M. Adamczyk - stanowiły one dla Niego bardzo ważny wycinek pracy naukowo-badawczej w ostatnim czasie. Podjął też próbę utworzenia Akademii Samorządności przy Urzędzie Marszałkowskim we Wrocławiu.


W imieniu środowiska polskiej pedagogiki skupionego przy Komitecie Nauk Pedagogicznych PAN składam Rodzinie i Najbliższym Profesora wyrazy głębokiego współczucia.

28 sierpnia 2017

Letnie odsłony akademickiej nieuczciwości



Po powrocie z wakacji przejrzałem zgromadzoną prasę. Sezon był raczej ogórkowy, ale zdarzały się też wydarzenia, które nie powinny umknąć uwadze krytycznego pedagoga.
W pierwszej dekadzie lipca pojawiły się w mediach doniesienia o dwóch zjawiskach akademickiej nieuczciwości. Kłamstwo ma krótkie nogi, więc prędzej czy później wyjdzie na jaw, nie ucieknie przed dociekliwością instytucji czy osób prywatnych.

Łódzki adwokat Piotr Paduszyński wystąpił w imieniu swojej klientki (poszkodowanej) do władz Społecznej Akademii Nauk w Łodzi z wnioskiem o udostępnienie pracy magisterskiej, która stała się podstawą uzyskania stopnia zawodowego magistra przez obecnego ministra infrastruktury i budownictwa Adama Adamczyka. Awansowany do tak kluczowego stanowiska 55-letni polityk PIS z Krzeszowic został zobowiązany przez prezesa partii - Jarosława Kaczyńskiego do uzupełnienia wykształcenia. Czyżby tak się spieszył, że coś umknęło jego uwadze?

Jak informowała red. Paulina Pawłowska z redakcji Dziennika Łódzkiego ów funkcjonariusz rządowy uzyskał dyplom magistra w zaskakująco krótkim czasie na wydziale zamiejscowym SAN w Olkuszu.

Nic dziwnego, że ekspresowe tempo i być może także temat pracy dyplomowej wzbudziło czyjeś zainteresowanie. Nie ono jednak stało się podstawą roszczeń. Pojawiło się bowiem podejrzenie o plagiat, a kradzież czyjejś pracy jest przestępstwem, które w świetle ustawy o szkolnictwie wyższym nie ulega przedawnieniu. Tego typu nieuczciwość powinna być ścigane, a w wyniku jej udowodnienia, uczelnia powinna przeprowadzić weryfikację nadanego stopnia.

Plagiaryzmowi zaprzeczył nie magister-minister, ale rzecznik kierowanego przez niego Ministerstwa Infrastruktury i Budownictwa, co już samo w sobie zrodziło w tej sprawie podejrzenie opinii publicznej. Społeczna Akademia Nauk w Łodzi nie chce ujawnić pracy, ale prawo stoi w takiej kwestii po stronie ofiary. Właśnie taką postawę zajmuje obecny minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Prędzej czy później tę pracę będzie można pozyskać na drodze prawnej.

Ciekawe było dla mnie to, skąd ktoś wiedział, że praca tego ministra jest plagiatem? Czyżby została zastawiona na niego pułapka? A może w grę wchodzi zamówienie tej pracy w jednej z firm? Czy może mamy tu do czynienia z pomówieniem albo jakąś prowokacją polityczną?

Drugą z wakacyjnych sensacji okazał się wyrok Sądu Apelacyjnego w Krakowie w sprawie złożenia przez dziekana Wydziału Prawa, Administracji i Zarządzania Uniwersytetu Jana Kochanowskiego (UJK) w Kielcach i b. posła SLD, dr. hab. Wojciecha Saletrę, nieprawdziwego oświadczenia lustracyjnego o braku współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa w okresie PRL. Na mocy postanowienia sądu profesor UJK stracił to stanowisko, a jednostka akademicka tej uczelni traci powagę.

Jak informował portal WP:

"W styczniu b.r. kielecki sądu uznał Saletrę kłamcą lustracyjnym i orzekł wobec naukowca utratę biernego prawa wyborczego oraz zakaz pełnienia funkcji publicznych przez cztery lata. Saletra ma też zapłacić część kosztów sądowych, w kwocie 5 tys. zł." Odwołanie dziekana do Sądu Apelacyjnego nie pomogło, gdyż ten potwierdził zatajenie w złożonym oświadczeniu lustracyjnym faktu, iż w latach 1984-87 był on tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa, o pseudonimie "Tadeusz".

(...) lustrowany podpisał zobowiązanie do współpracy, sporządził też 17 informacji dla funkcjonariuszy, z czego 12 własnoręcznie. Prokurator Instytutu uznał, że kontakty lustrowanego z SB były bezpośrednie, świadome, tajne i cykliczne, a funkcjonariusze pozyskiwali je operacyjnie - co wypełnia warunki stwierdzenia "kłamstwa lustracyjnego".

Funkcjonariuszy SB czy byłych TW jest jeszcze bardzo wielu w szkolnictwie wyższym, a szczególnie w państwowych wyższych szkołach zawodowych i w wyższych szkołach niepublicznych. IPN udostępnił archiwa, toteż nie tylko historycy badający dzieje współczesnej Polski, ale także zainteresowani tym zjawiskiem sami mogą wpisać imię i nazwisko naukowca, by sprawdzić, czy był powiązany z tajnymi służbami minionego reżimu.





27 sierpnia 2017

Wakacyjny reset pod żaglami


Przyjąłem zaproszenie na żeglowanie jachtem po Adriatyku. Dwa tygodnie spędzone z przyjaciółmi na jachcie "Pelageja" okazało się najlepszym sposobem na całkowity reset od codziennych stresów w pracy zawodowej oraz aktywności społecznej. Spędzenie z Najbliższymi dwóch tygodni na żeglowaniu po różnych zakątkach wybrzeża Chorwacji - oddzielonego od pełnego morza ciągłą linią wysp - sprawiło, że mogłem być z dala od problemów i trosk.

To był doskonały czas na nabranie sił z dala od cywilizacji, od smażenia się na plaży w temperaturze 30-40 st. Celsjusza, z możliwością chłodzenia się w morzu, ale z koniecznością chowania się przed promieniami słońca. Jak tu zwiedzać na lądzie piękne miasta i miasteczka, skoro lejący się z nieba żar ogranicza spacery, wędrówki czy krajoznawcze zwiedzanie nowego regionu. Żeglując wchłania się nie tylko piękno przyrody, okolic, ale i doświadcza kojącego w upale powiewu wiatru.


Na jachcie są zupełnie inne warunki życia, cieszenia się odkrywaną codziennie naturą, poznawania nowych miejsc, środowisk, a przy tym bycia ze sobą zaprzyjaźnionej grupy osób, która może przeżywać nieoczekiwane przygody. Nie wszystko przecież da się przewidzieć. Mimo satelitarnej prognozy pogody przemieszczanie się jachtu po falach wewnętrznego morza Chorwacji niosło zaskakujące chwile i wywoływało niespotykane na lądzie doznania.

Otwarta przestrzeń Adriatyku, wiatr w żaglach i morska bryza, która przy niezwykle silnym wietrze zalewa burty jachtu budziła od czasu do czasu grozę, z rzadka wywoływała poczucie niepewności. Tu wszystko mogło się wydarzyć przy nagłym załamaniu się pogody czy zderzeniu się dwóch frontów gorącego i zimnego powietrza. Na jachcie pokazały się kołyszące nim "dziady", kiedy nadeszło burzowe "kowadło" a wiatr sięgał 6 stopni w skali B.

W takiej sytuacji, przy silnym wietrze i wysokiej fali, płynęliśmy na silniku przy schowanych żaglach. Kapitan doskonale wiedział, jak dobrać odpowiednią powierzchnię żagli, by dotrzeć do wyznaczonego celu bezpiecznie i w miarę szybko. Dla mnie największą atrakcją było halsowanie, czyli płynięcie na żaglach w kierunku, z którego wieje wiatr, na zmianę prawym i lewym bajdewindem.


Mieliśmy też trudną sytuację, kiedy zerwało się w trakcie szalejącej burzy jedno z zabezpieczeń żagla ZERO. Doszło do nagłego przechylenia jachtu na jedną stronę. Tylko opanowanie kapitana, genialny spokój i stanowczość w wydawaniu załodze poleceń sprawiło, że nie wystąpiła panika. Udało się uratować żagiel, bo o jacht z załogą nikt nie musiał się martwić. Bezpiecznie dopłynęliśmy do jednej z uroczych zatok przy jednej z wysp, gdzie można było ochłonąć od silnych emocji i wykąpać się (tzw. "kąpiułki") w jakże czystej wodzie Adriatyku.


Chorwacja ma aż 888 wysp, a na każdej z nich wiele, niemalże niedostępnych z lądu zatok, w których podziwialiśmy piękno przyrody oraz zróżnicowaną strukturę nabrzeża, skalistych gór czy wspaniałej roślinności. Linia chorwackiego wybrzeża liczy 5790 km, z czego 1778 km przypada na linię brzegową i ponad 4000 km na obrzeża wysp. Żeglowanie rozpoczęliśmy w marinie Kasztela w Splicie, by podążając kanałem Pakleni dotrzeć do wyspy Solta, Scedro, Vis, a kanałem Korczulańskim - do wyspy i miejscowości Korczula (tu urodził się i zmarł Marco Polo). Dalej pozostało nam podróżowanie jachtem wzdłuż wyspy Hvar, by dotrzeć wreszcie po tygodniu żeglowania do perły Adriatyku jaką jest Dubrovnik.

W ciągu 12 dni na morzu zobaczyłem wyspy i półwyspy Dalmacji oraz kilka wiosek, do których można było dotrzeć tylko drogą morską. Mieliśmy wyjątkowe szczęście, kiedy płynąc na żaglu w pobliżu wyspy Cres i Lošinj zobaczyliśmy towarzyszące nam delfiny butlonose, które popisywały się nagłymi wyskokami w górę, by w oka mgnieniu zniknąć pod wodą. Udało mi się zarejestrować ich zabawę telefonem komórkowym.


Większość nocy spędziliśmy na jachcie, ale cumowaliśmy także w marinach (specjalne przystanie dla jachtów). Tych ostatnich jest 50, ale chcąc odpocząć od ludzi wybieraliśmy cumowanie w zatokach wysp (rufą de kei czy za pomocą kotwicy na cumowisku). Niedostępne dla większości odwiedzających Chorwację zatoczki były doskonałym miejscem do kąpieli i nurkowania. Trzeba było jednak przy brzegu uważać na jeżowce.


W ciągu niespełna dwóch tygodni mogłem poznać różne techniki cumowania przy brzegu czy w marinie oraz związane z tym działania, które należało wykonywać na polecenie kapitana jachtu. Każdy nowicjusz na naszym jachcie mógł też raz stanąć za sterem po uprzednim wyjaśnieniu przez kapitana obowiązujących zasad i przy jego czujnej obecności.

Widzieliśmy po drodze setki żeglujących na chorwackim Adriatyku pasjonatów tego wypoczynku i sportu. Mijaliśmy w pobliżu bardziej zaludnionych miejscowości windsurferów, którzy doskonale radzili sobie na deskach wodnych czy różnego rodzaju paralotniach. Były to wspaniałe wakacje, całkowity reset od komunikacji elektronicznej, pisania, obowiązków na lądzie i typowych na co dzień sytuacji.


Żeglowanie staje się znakomitą okazją do wzajemnego poznania się przez wszystkich członków załogi. Tu nie ma jak uciec od siebie, wyalienować się, ukrywać autentyczne emocje, postawy czy reakcje, także we wzajemnych stosunkach. Mała wspólnota staje się swoistego rodzaju szkołą charakterów, (auto-)diagnozą własnych i cudzych stron osobowości. Piękno wspólnych doświadczeń, ale i możliwych okazji do indywidualnego przeżywania zdarzeń sprawiają, że będzie do czego powracać w naszym klimacie o różnych porach roku.

Kapitanem jachtu był profesor pedagogiki, pasjonat żeglowania, o czym opowiadał doktorantom przed kilku laty w czasie jednej z Letnich Szkół Pedagogów Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN.