31 maja 2016
Czerwcowe rozpieszczanie przez PO-PSL-owskie MEN
Kończę już przegląd ubiegłorocznych wspomnień z makropolityki oświatowej pod rządami PO i PSL. Powinny być ostrzeżeniem dla kolejnych ministrów edukacji, by - skoro już muszą być etatystyczną władzą - nie kompromitowali ani urzędu RP, ani statusu ministra edukacji oraz by zaczęli liczyć się z tymi, którzy opłacają ich etaty, a więc z obywatelami.
Joanna Kluzik-Rostkowska była gadżetową ministrzycą w odróżnieniu od Krystyny Szumilas zdefiniowanej przez premiera rządu jako ministry-zderzaka. Poziom jednak kierowania resortem tylko dobił rząd PO i PSL, bo arogancka i niekompetentna władza nie zdawała sobie wówczas sprawy, że prowadzi swoimi działaniami i zajmowanymi postawami wobec spraw ludzkich do kryzysu. W PRL krążyły dowcipy na temat różnego rodzaju szczytów, toteż prawie każdy z nich można byłoby przypisać MEN pod kierunkiem J. Kluzik-Rostkowskiej.
* Zaczęło się od apelu ministrzycy edukacji o rozpieszczanie dzieci, który opublikowała na Twitterze: "Drodzy Rodzice i Nauczyciele, dziś rozpieszczamy DZIECI :))) (jeszcze bardziej niż zwykle)". Szybko została skonfrontowana z sytuacją dzieci w szkolnictwie publicznym, bo akurat jej apel zbiegł się z wynikami kontroli NIK w woj. lubuskim, gdzie - jak się okazało - szkoły dzieci nie rozpieszczały. "NIK stwierdziła, że dzieci mają zbyt krótkie, bo tylko pięciominutowe przerwy, a sale są przepełnione. Tak na prawdę żadna z kontrolowanych szkół nie zorganizowała uczniom zajęć z pełnym uwzględnieniem zasad higieny pracy umysłowej."
* Wiceminister Ewa Dudek pojechała na spotkanie ministrów edukacji Unii Europejskiej do Paryża, które zostało zwołane z inicjatywy jej odpowiedniczki z Francji - Najat Vallaud-Belkacem, po zamachach terrorystycznych w Paryżu i Danii na początku 2015 r. W Polsce właściwie nie pisze się, bo i nie docieka, po co nasi ministrowie edukacji biorą udział w takich spotkaniach (poza rzecz jasna walorami turystycznymi i wysokością diety służbowej), skoro systemy szkolne państw UE nie podlegają standaryzacji czy brukselskiej "normalizacji".
MEN nie opublikował stanowiska, które było przedmiotem obrad. Z komunikatu prasowego resortu można było się dowiedzieć, że obecni w Paryżu ministrowie edukacji Unii Europejskiej podpisali deklarację w sprawie wzmocnienia w krajowych systemach oświaty tematyki budowania społeczeństwa obywatelskiego i przestrzegania podstawowych wartości, takich jak wolność, tolerancja i antydyskryminacja. Na stronie MEN Deklaracji nie znaleziono zapewne dlatego, że władze resortu prowadziły od 8 lat politykę centralistyczno-dyrektywną, a zatem kłócącą się z treścią rzekomej deklaracji.
* Co kilka dni pisał (i nadal pisze) o absurdach i stratach edukacji Dariusz Chętkowski, nauczyciel języka polskiego w XXI LO w Łodzi. Jeden z czerwcowych wpisów w jego blogu dobrze oddaje troskę CKE o jakość kształcenia w naszym kraju:
Nie mogę się przyzwyczaić do wypracowań maturalnych z języka polskiego na jedną stronę. Tak krótkie teksty piszą nie tylko słabsi, ale także uczniowie najlepsi. No, może na półtorej, wyjątkowo na dwie. Ale tylko wtedy, gdy stawiają duże litery i robią spore odstępy. Czy dłużej się nie da?(...) Jeden z uczniów oddał pracę tak krótką (równo 250 słów – wymagane minimum), a zostało mu jeszcze jakieś 50 minut, że poprosiłem, aby ją wydłużył. Odpowiedział, iż mu się nie opłaca. Za krótką dostaje się tyle samo punktów, co za długą, a może nawet więcej. W długiej pracy można popełnić dużo błędów. Każde kolejne zdanie to przecież ryzyko. Wypracowanie na jedną stronę to w sam raz tyle, aby całkiem nieźle zdać maturę. (...)
* Dla mnie najlepszym wskaźnikiem lekceważenia przez MEN nauczycieli, utrzymywania ich niskiego statusu ekonomicznego i jeszcze systematycznego ich obrażania był list, jaki opublikował Marcin Mały, ceniony przeze mnie nauczyciel języka angielskiego, a zarazem znakomity bloger. Przytoczę fragment jego rozstania z polską szkołą i POLSKĄ. Wpis był dla mnie poruszający, ale i prawdziwie oddający doznania młodej inteligencji, zaangażowanych, twórczych nauczycieli, którzy już mieli dość tego "PRL-owskiego cyrku" (częściowo, niestety ma on się dobrze):
"Nic nie jest wieczne. Nikt nie jest niezastąpiony. Mamy swoje zobowiązania, kredyty, kłopoty. Ale świat idzie do przodu i nie ma racji bytu dyskusja o tym, czy świat ma się przejmować naszymi problemami i pomagać nam w ich rozwiązywaniu. Po dziewiętnastu latach odejdę z pracy, dostałem wypowiedzenie. Nie ja jeden, bo demografia i rynek rządzą się swoimi prawami bez żadnej litości.
To, co przyjdzie, co po nas nastanie, niekoniecznie będzie gorsze. Staję z boku i patrzę na to, co się dzieje (nie każdy może sobie na to pozwolić, więc nie dziwię się osobom otrzymującym wypowiedzenia, że ponoszą je nerwy), i czuję – prawdę powiedziawszy – spokój. Myślę sobie, że mój lot jest i tak spóźniony. Ostatni uczniowie, którzy puszczaliby za mną papierowe samolociki, skończyli szkołę dwa lata temu. Dziś nikt nie pamięta już ich osiągnięć, nikt nie pamięta, że połowa klasy zdawała rozszerzoną maturę, ani tego, że niektórzy z nich naprawdę zdali ją co najmniej przyzwoicie.
Spotykam ich czasem w tramwaju, na powierzchni Księżyca albo Marsa, chciałoby się powiedzieć, gdy człowiek sobie przypomni, gdzie byli kilka (lub kilkanaście) lat temu. Studiują albo pokończyli studia, pozakładali rodziny, pracują w Stanach, Norwegii, Anglii, Szkocji, Nowej Zelandii. Wożą dzieci do szkoły po Moście Brooklińskim, o którym ja – co najwyżej – mogę pisać wiersze.
Dostałem wypowiedzenie. Jestem szczęśliwy i spokojny. Mój samolot w końcu odleci. Będę miał więcej czasu dla Grzegorzów, Piotrków i Zoś, których zaniedbałem w ostatnich miesiącach."
* Związek Nauczycielstwa Polskiego słusznie wystąpił do MEN ze sprzeciwem w związku z ograniczaniem wymiaru zatrudnienia nauczycielom przedszkoli, realizujących w ramach podstawy programowej zajęcia związane z przygotowaniem do nauczania języka obcego, ze względu na rzekomy brak kwalifikacji do realizacji tego rodzaju zajęć. Ministra postanowiła bowiem zobowiązać nauczycieli przedszkoli do uzyskania kwalifikacji w zakresie nauczania języka angielskiego, by nie trzeba było zatrudniać do edukacji angielskiego filologów angielskich.
* Prezydium ZNP ogłosiło w dn. 15 czerwca 2015 r. podjęcie ogólnopolskiej akcji protestacyjnej w związku z dalszym brakiem woli prowadzenia dialogu społecznego przez Ministra Edukacji Narodowej. Tym samym podjęto uchwałę, której celem miało być podjęcie działań zmierzających do wszczęcia 1 września 2015 roku sporu zbiorowego ze wszystkimi szkołami i placówkami objętymi działaniem Związku Nauczycielstwa Polskiego w przypadku, gdyby postulaty ZNP nie zostały spełnione przez Ministra Edukacji Narodowej do 24 sierpnia 2015 roku. Oczywiście, postulaty nie zostały spełnione do dnia dzisiejszego, ani przez tamtą ministrę, ani przez obecną. Skończyło się na straszeniu.
* Rada Ministrów podjęła uchwałę w sprawie Programu „Bezpieczna+”, który miał służyć poprawie bezpieczeństwa uczniów nie tylko w szkole, ale i poza nią, w latach 2015-2018. Cały czas ministra wraz z równie niekompetentną poseł U. Augustyn od rzekomego bezpieczeństwa były pewne, że ostaną się na tym stanowisku na kolejną kadencję. Tymczasem bezpieczne miało być wydatkowanie funduszy unijnych na ten cel.
* Fundacja Obywatelskiego Rozwoju, zwróciła się jeszcze w 2014 r. do Centrum Usług Wspólnych o ujawnienie kosztów druku tzw. „darmowego” podręcznika, który wprowadziła ministra edukacji. W związku z tym, że zgodnie z zasadami transparentności polityki PO i PSL ów urząd odmówił tych danych, sprawa została skierowana do stołecznego Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego, w którym MEN przegrał na koszt podatnika. Sąd bowiem przyznał rację Fundacji i nakazał ujawnienie ceny druku. Jak zachowała się przegrana strona? Oczywiście, odmówiła udostępnienia danych zasłaniając się tajemnicą przedsiębiorstwa oraz powołując się na umowę (zawierającą klauzulę tajności) na druk zawartą z Kancelarią Premiera. Dopiero dzisiaj ujawnia się, że koszt wydania tego bubla wyniósł ponad 60 mln złotych!
* W związku z mającą miejsce pod koniec czerwca 2015 r. debatą publiczną na temat lekarskiej Deklaracji Wiary, ministrzyca edukacji wyraziła publicznie sąd, że szkoła publiczna powinna być neutralna światopoglądowo, toteż zatrudnieni w niej nauczyciele powinni w swojej pracy zachować tę neutralność, gdyż inaczej łamią prawo. Według Kluzik-Rostkowskiej, jeżeli nauczyciel podpisze taką deklarację i będzie uczyć zgodnie z zapisami w niej zawartymi, to powinien liczyć się z reakcją dyrektora szkoły, organu prowadzącego i wojewody. - Łamie on konstytucję, która mówi, że wszyscy obywatele mają takie same prawa i obowiązki bez względu na wyznanie i światopogląd oraz łamie przepisy Karty Nauczyciela - powiedziała minister.
* Gdyby ktoś nie pamiętał, to przypominam, że w ostatnich dniach czerwca ministrzyca edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska, odpowiedziała odmownie na postulat ówczesnej opozycji, by kwestię dotyczącą sześciolatków rozstrzygnąć w referendum. Jak się wyraziła: (...) reforma wprowadzająca obowiązek szkolny dzieci w tym wieku stała się faktem. "Taką decyzję podjęła swego czasu większość parlamentarna, to trzeba uszanować".
Na szczęście dla nauczycieli, uczniów i ich rodziców zakończył się rok szkolny 2014/2015. Przez kolejne miesiące nie tylko ta ministra PO i jej koalicyjni zastępcy z PSL swoją aktywnością dobijała własną formację polityczną organizacją na żenującym poziomie Kongresu Edukacji i włączaniem się - bez jakiejkolwiek pokory i samoświadomości kardynalnych błędów - w kampanię wyborczą do Sejmu. Jak się skończyło, już wiemy.
30 maja 2016
Kapitalny Raport o średnich zarobkach nauczycieli
Pan dr Bogdan Stępień - kierujący Instytutem Analiz Regionalnych - opublikował znakomity Raport, który przygotował ze swoimi współpracownikami na temat ŚREDNICH WYNAGRODZEŃ NAUCZYCIELI W LATACH 2009-2015. To jest niebywała gratka dla prowadzących badania nad zawodem nauczycielskim, gdyż zobaczymy, jaki jest prawdziwy stan i poziom zarobków nauczycieli w każdym z interesujących nas regionów kraju - a więc na poziomie województwa, powiatu, miasta i gminy.
Całość Raportu liczy 12 tysięcy stron w formie tabel i wykresów, a wytworzony zbiór danych wymagał tytanicznej wprost pracy analityczno-statystycznej, jakiej dotychczas nie mieliśmy w żadnych opracowaniach, nawet GUS-owskich. Na podstawie danych każdy badacz może prowadzić własne analizy, porównania, wykorzystać je jako zmienne pośredniczące czy niezależne w swoich diagnozach. Nie należy więc oczekiwać tego, że zespół powyższego Instytutu wykonał to za nas.
Dostęp do Raportu
Mam nadzieję, że teraz badacze szkolnej rzeczywistości oraz polityki oświatowej państwa i samorządów będą mieli twarde dane, których nie da się już ominąć korzystaniem z dotychczas istniejących na rynku bardzo powierzchownych, bo wysoce zagregowanych, zbiorów danych. Warto zatem poświęcić temu Raportowi wiele godzin na studia i analizy, by dokonać własnych interpretacji korelując w przyszłości te dane z innymi zmiennymi, które zamierzamy diagnozować.
Analitycy polityki oświatowej, szczególnie socjolodzy i ekonomiści, znajdą na stronie tego Instytutu m.in. analizy kosztów oświatowych, w tym nowe spojrzenie na subwencję oświatową oraz matematyczny model oceny efektywności nauczania czy niezwykle ciekawą analizę odkrytego związku istotnościowego między poparciem obywateli dla partii politycznych w wyborach do Sejmu w 2011 i w 2015 r. czy w wyborach prezydenckich a wynikami uczniów na egzaminach zewnętrznych.
29 maja 2016
Szkoły wyższego pasożytnictwa
W naszym kraju aż zaroiło się od pedagogicznych pasożytów, czyli od osób wykorzystujących stale lub okresowo organizm żywiciela jako źródło pożywienia (realizacji własnych interesów) i środowisko życia. Pasożyt pedagogiczny działa zgodnie z regułą oddziaływania antagonistycznego między organizmami, zgodnie z którą to jemu mają one i wspólne dla nich środowisko przynosić wymierną korzyść.
Żywiciel najczęściej nie wie o tym, że jest do takich celów wykorzystywany, i o to pasożytowi właśnie chodzi. Im dłużej może żerować na obcym, tym lepiej. Taka gza wie, że jak nie będzie ten organizm, to znajdzie się inny. Nie ma nawet skrupułów z tego powodu, że jego „gospodarz” mógłby się z tego powodu źle poczuć czy doświadczyć jakichś strat.
Nawet korzystne jest dla pasożyta, jak swoimi toksynami zniszczy zagrażający mu organizm, z którego zamierza pozyskać dla siebie jak najwięcej walorów. Nie ma bowiem świadka jego niecnych poczynań. Nie bez powodu naukowcy zwracają uwagę na to, że pasożyt może swoją aktywnością doprowadzić do zniszczenia środowisko, na którym żeruje, a nawet do jego unicestwienia.
Są - rzecz jasna - różnego rodzaju pasożyty w szkolnictwie wyższym, toteż proponuję następującą ich typologię:
Pasożyt instytucjonalny - którego celem jest wyssać z instytucji edukacyjnej jak najwięcej dla siebie, niezależnie od tego, jaka może być kondycja tej placówki. Pasożyt pedagogiczny musi się najpierw w takiej instytucji zatrudnić. Wszystko jedno, na jakich zasadach, byleby tylko uzyskać dostęp do jej struktur, występujących w niej procedur i kadry kierowniczej. Po rozpoznaniu środowiska jako swojego przyszłego żywiciela, musi przejść do ataku i zacząć tę placówkę podporządkowywać swoim celom i interesom. Dla takiego pasożyta – szkoła=on/ona/ono, gdyż płeć pasożyta nie odgrywa tu żadnej roli.
Pasożyt programowy – skupia się na pożeraniu czyichś koncepcji kształcenia lub wychowania, gdyż jego samego nie byłoby stać na żadne. Musi jednak przejąć je w taki sposób, żeby otoczenie nie zorientowało się, że nie jest ich autorem. Niektóre pasożyty wkradają się w łaski dyrektora placówki, by zza jego pleców wydobyć od podwładnych określone programy, dokonać w nich drobnych korekt i przedłożyć jako własne. Trzeba jeszcze przełożonemu autorytatywnie zakomunikować, że jego pracownicy nie są nic warci, ale dzięki szybkiej refleksji i kontroli mogą na niego liczyć jako wyzwoliciela i mędrca.
Pasożyt finansowy – zaczyna każdą swoją relację z przełożonym od wazeliny. Wie bowiem doskonale, że władza jest łasa na komplementy, szczególnie jeśli wyczuje, że ona sama ma jakieś problemy osobiste. Musi się zatem zaprezentować jako osoba, dzięki której zwierzchnik będzie miał w przyszłości same sukcesy. Stając się jego doradcą pozoruje wysokie kompetencje, wrażliwość i poczucie odpowiedzialności za wciąż jeszcze obce mu środki finansowe, ale, jak się dobrze postara, to mogą one wkrótce stać się także jego osobistymi walorami bytowania w danym środowisku. Taki pasożyt im mniej pracuje i tworzy, tym więcej musi zyskiwać, bo przecież na tym polega jego aktywność.
Pasożyt temporalny – należy do tych pracowników, którzy są zatrudnieni na umowę zlecenie czy o dzieło, ale za to pożerając jak najwięcej dla siebie, ma nadzieję na przejście z fazy larwalnej do bytowej.
Endopasożyt – to pracownik szkoły zatrudniony w niej na stałe, pożerający jej zasoby bez odwzajemniania instytucji swoich walorów (skoro ich nie posiada, przyjmuje formę przetrwalnika edukacyjnego). Czai się wewnątrz struktury, zaskarbia sobie akceptację władz zwierzchnich i zasila je nie tyle pracą dla szkoły, ile mówieniem o tym, jak on wiele pracuje i ile go to kosztuje. Właściwie, to taki pasożyt nawet nie może mieć czasu na jakąkolwiek pracę, skoro jego zaangażowanie skupione jest na jej pozorowaniu.
Ektopasożyt – to wpadający do szkoły pracownik na kilka godzin lub co jakiś czas, w zależności od zawartej z placówką umowy. Na niego w ogóle nie można liczyć, gdyż jego nigdy w tej placówce nie ma, kiedy jest jej potrzebny. I słusznie, bo to ona ma być przydatna jemu. Taki pasożyt niczym się nie przejmuje, zawsze może odmówić jakiegoś zaangażowania, bo przecież on tu nie jest na stałe czy na miejscu. Nie można go też obciążyć odpowiedzialnością za cokolwiek.
Pasożyt kolarz – to taki, który, jak w peletonie kolarskim, "wiezie się na kółku”. Oszczędza własne siły, dzięki czemu jest gotów do finiszowania w najważniejszym dla siebie momencie. Stosuje zasadę 80:20, czyli 80% jego czasu sprowadza się do nic nierobienia a 20% czasu zajmuje mu pozorowanie pracy. W Internecie mamy już nawet dobre rady, jak być pasożytem w placówce edukacyjnej.
Jak widzimy, akademickie pasożyty najczęściej żywią się na organizmie studentów i współpracowników wyższej szkoły prywatnej, ale zdarzają się też tacy w jednostkach uniwersyteckich. Możemy tę klasyfikację zatem uzupełnić o nowe kategorie.
28 maja 2016
Kto i dlaczego rozpościera parasol ochronny nad turystyką habilitacyjną Polaków na Słowację?
Nowe zasady uznawania wykształcenia zdobytego na Słowacji zostały ogłoszone niemalże z fanfarami przez wicepremiera rządu a ministra nauki i szkolnictwa wyższego w dniu 16 marca 2016 r. Upłynęły już dwa miesiące, a środowisko naukowe czeka, aż słowo wicepremiera stanie się ciałem, a nie przysłowiową cholewą. Tak, jak za rządu Jerzego Buzka cichcem ją wprowadzono, tak usiłuje się ją cichcem teraz zablokować, by nie opuściła granic naszego kraju. Minister nauki bardzo chciałby, aby w końcu została zamknięta ścieżka nieuczciwości, ale... ktoś mu to blokuje. Kto i dlaczego?
Ambasador Republiki Słowacji Dušan Krištofik jest w Warszawie, ale jakoś nie dopomina się o realizację podpisanego przez siebie aktu bilateralnego porozumienia. W interesie słowackich pseudojednostek naukowych jest to, by zarabiać na pseudohabilitacjach niektórych Polaków. Zawsze jest to dodatkowe, mimo że nierzetelne i niesprawdzalne źródło dochodów zewnętrznych. Na szczęście dzięki polskiej interwencji niektóre rady naukowe, lepszych uniwersytetów na Słowacji, jak chociażby Preszowski Uniwersytet na Słowacji zaczęły wreszcie uczciwie analizować przedkładaną przez Polaków dokumentację. Mamy już pierwsze negatywne uchwały, tak w sprawie odmowy nadania tytułu naukowego profesora, jak i habilitacji. Słowacy zaczynają od siebie, bo Polacy nie potrafią i nie chcą tego czynić we własnym kraju.
Integracja z Unią Europejską miała korzystnie wpływać na polskie prawo i jego przestrzeganiem, także w szkolnictwie wyższym i nauce. To postsolidarnościowym "elitom" zależało na stworzeniu odrębnej ścieżki awansowania "swoich" poza granicami kraju. Tak doprowadzono najpierw do uznawania dyplomów naukowych uzyskiwanych przez Polaków w b. krajach ZSRR (do 2004 r.), a potem stworzono ścieżkę dostępu na Słowację i do Czech.
Tyle tylko, że Czesi nie dali się zdemoralizować i przestrzegają wysokich standardów, chociaż sami chętnie korzystają z tej ścieżki turystycznej. Na palcach jednej ręki można policzyć Polaków, którzy uzyskali docenturę w Czechach. Natomiast dziesiątki, jak nie setki Czechów, podobnie jak ponad 250 Polakówjeździ na Słowację, bo tam jest wszystko możliwe. Przejdzie każdy gniot, jak i bardzo dobry dorobek. Ten ostatni ma przykrywać fałszerstwa i nędzę pozostałych.
Wraz ze zmianą ustrojową obawiające się utraty swoich wpływów w tym sektorze niektóre środowiska pseudonaukowe sięgnęły po odwieczny mechanizm korupcji, by zapewnić "swoim" i "sobie" wpływy. Właśnie dlatego żadna reforma szkolnictwa wyższego w naszym kraju się nie powiedzie, a rozstrzygnięty przez ministra J. Gowina konkurs na opracowanie projektów zmian w szkolnictwie wyższym do niczego dobrego nie doprowadzi, bo władze państwowe przymykają oczy na strukturalne rozwiązania, które za ich wiedzą są destrukcyjne. Tym samym prawdopodobnie polskie ministerstwo paraliżuje funkcjonowanie polskiej nauki, gdyż toleruje, przyzwala na turystykę habilitacyjną także tych osób, które w Polsce nie uzyskały habilitacji, fałszowały dokumentację, plagiatowały, cudze prace itp.
Stanisław Arendarski ten typ korupcji określa mianem korupcji urzędniczej i politycznej, która wcale nie musi mieć postaci w rodzaju korzyści finansowych. Jest to ten rodzaj niefinansowej korupcji, która występuje w postaci stworzenia "swoim" różnych form korzyści osobistej. Mimo, że jest ona w polskim prawie karnym zdefiniowana, to jednak na co dzień nie jest ścigana, a przecież wielokrotnie już zgłaszane były do MNiSW kwestie nadużycia uprawnień przez wicedyrektorkę jednego z departamentów MNiSW czy poświadczanie przez nią nieprawdy.
Przy dobrze, a w każdym razie coraz lepiej i rzetelniej działającej w Polsce kontroli postępowań habilitacyjnych i na tytuł naukowy profesora ktoś nadal zamierza podtrzymywać ścieżkę zdumiewającego dostępu do rzekomej równoważności słowackiej tego, co jest w sposób oczywisty nierównoważne polskim standardom naukowym.
W ten sposób od 2008 roku, o czym wielokrotnie pisała polska prasa (nie tabloidowa!) i o czym informowały MNiSW oraz posłów na Sejm RP komitety naukowe Polskiej Akademii Nauk, władze państwowe rozpostarły nad "turystami" parasol ochrony prawnej osłabiając zarazem kontrolę awansów naukowych w kraju przez jednostki akademickie i Centralną Komisję Do Spraw Stopni i Tytułów.
Jak słusznie pisze o mechanizmach korupcji socjolog Andrzej Kojder ("Pobocza socjologii" 2016), ten jej typ przejawia się "(...) m.in. w słabo działających mechanizmach kontroli formalnej i nieformalnej. Są one dodatkowo osłabiane przez entropię uznaniowości (i władzy dyskrecjonalnej) na różnych szczeblach zarządzania, a zwłaszcza przez zbyt duży zakres decyzji uznaniowych przyznawanych urzędnikom" (S. 241-242).
Kilka lat temu słusznie mówił prof. Piotr Gliński o zdradzie po 1989 r. elit sprowadzającej się do rozwiązania komitetów obywatelskich na rzecz „robienia” polityki w gabinetach władzy poza społeczeństwem. Wspólnoty obywatelskie muszą być wolne i niezależne od biznesu polityki, by mogły służyć społeczeństwu, jeśli ma ono stać się społeczeństwem obywatelskim. Jeśli demokracja ma być żywa i odpowiadać na prawdziwe społeczne potrzeby, społeczeństwo musi być wolne i aktywne obywatelsko, nawet jeśli aktualnej władzy to nie odpowiada”. Społeczeństwo obywatelskie jest cierpliwe. Do czasu.
27 maja 2016
Co dobrego słychać w makropolityce edukacyjnej?
Trzeba przyznać, że powołana przez Prezydenta Andrzeja Dudę Narodowa Rada Rozwoju, chociaż ukonstytuowała w swoim gronie zespół ekspertów ds. edukacji, od lutego br. chyba się nie spotkała, a w każdym razie na stronie Prezydenta nie ma żadnej wzmianki o jej jakiejkolwiek działalności. Owszem, są powołani eksperci, więc pewnie - z racji braku kwalifikacji przez część z nich, bo reprezentują w swej większości bardzo wąskie zakresy kompetencji (poza prof. Aleksandrem Nalaskowskim, który jest tu jedynym fachowcem w zakresie nauk pedagogicznych i praktyki edukacyjnej) - potrzebują więcej czasu. W każdym razie, nie zorganizowali jeszcze żadnej sesji i nie podjęli żadnego problemu oświatowego.
Tymczasem kierująca resortem edukacji Anna Zalewska wyraźnie przyspiesza w odwracaniu patologicznych rozwiązań, które istotnie miały miejsce w polskim szkolnictwie, w tym decyzji prowadzących do poważnych strat finansowych przez jej poprzedniczki (J. Kluzik-Rostkowska, K. Szumilas i K. Hall). To, że był bałagan, nieodpowiedzialne decyzje w sprawie tzw. darmowych podręczników szkolnych czy że miało miejsce prawne "wymuszenie" prowadzenia przez nauczycieli bezpłatnie dwóch godzin zajęć dodatkowych w szkołach, wszyscy już wiemy. Podobnie, jak to, że podstawa programowa wychowania przedszkolnego infantylizowała nauczycielskie zadania tak, by wykazać nieobecność edukacji w tych placówkach, a tym samym konieczność zabrania sześciolatków do szkół.
Nikt nie miał wątpliwości, że wraz z dojściem PiS do władzy wróci do rozwiązań strukturalno-programowych kwestia religii na maturze. Nie ma w tym nic złego, skoro można było zdawać na maturze historię tańca czy elementy historii sztuki. Zadziwiający był w tym zakresie upór platformersów i rzekomo katolickich peeselowców, którzy wmawiali społeczeństwu przez osiem lat szkodliwość takiego rozwiązania, natomiast sami nie byli w stanie wprowadzić filozofii jako obowiązkowego przedmiotu kształcenia ogólnego. To jest dopiero kompromitacja minionej władzy, że nie tylko redukowała edukację historyczną i kulturoznawczą, to jeszcze bała się rozbudzania w ramach filozofii - myślenia krytycznego i refleksyjności młodych pokoleń.
Należy pochwalić minister A. Zalewską za to, że kończy projekt rządowego elementarza i zamyka MEN-ską drukarnię. To rzeczywiście była kpina w skali europejskiej. Sprawa powinna trafić do prokuratury a decydenci powinni zostać pociągnięci do odpowiedzialności za to, że powierzyli pisanie elementarza osobom o niskich kwalifikacjach, bez konkursu i drukowali ten kicz z błędami, w dodatku bez przetargu. Wydano ponad 3o mln zł. na bezużyteczny dydaktycznie papier. Kompletną ignorancją i arogancją było uczynienie z tego bubla towaru publicznej korekty i dopisywania lub wykreślania z niego treści bez jakiejkolwiek metodologii i logiki.
Nie rozumiem wprawdzie, dlaczego teraz mają być trzy podręczniki do wyboru przez nauczycieli, skoro jest ich na rynku więcej? Czy autonomia programowa i dydaktyczna musi być redukowana do jednego lub trzech w państwie, które rzekomo jest demokratyczne i otwarte na pluralizm? Dlaczego MEN zamierza rozdawać środki na zakup podręczników wszystkim, skoro część obywateli stać na to, aby je zakupić? Dlaczego nie uszczelnić systemu docelowego wsparcia najsłabszych, najbiedniejszych, tylko szastać publicznymi pieniędzmi na prawo i lewo?
Bardzo dobrze, że wprowadzono przepis ułatwiający planowanie i wypłacanie jednorazowej gratyfikacji pieniężnej nauczycielowi, któremu przyznano tytuł honorowy profesora oświaty. Szkoda tylko, że spośród ponad trzystu tysięcy nauczycieli dyplomowanych tytuł ten przypada zaledwie kilkunastu osobom rocznie. Czas najwyższy zatem na wprowadzenie jeszcze jednego stopnia awansu zawodowego.
Nareszcie powstanie rejestr osób, które nie posiadają pełnej zdolności do czynności prawnych i nie korzystają z praw publicznych. Dzięki temu skończy się zatrudnianie w przedszkolach, szkołach lub innych placówkach oświatowych osób, które nie powinny być dopuszczone do pracy z dziećmi (m.in. dotyczy to nauczycieli ukaranych najwyższymi karami dyscyplinarnymi). Dane do rejestru będą wprowadzane od 1 września 2016 r., a zaświadczenia z rejestru będą wydawane od 1 stycznia 2017 r.
Prezes ZNP wygłaszał płomienne przemówienie w czasie marszu KOD-u w dn.7 maja 2016 r. upominając się o to, by naród nie pozwolił na popsucie szkoły. Od 27 lat transformacji szkoła psuta jest z aktywnym udziałem lewicowego ZNP i jakoś autorefleksji w tym zakresie nie widać. Kiedy Prezes ogłosił, że "nie ma demokratycznej szkoły bez demokratycznego państwa", nie raczył zauważyć, że szkolnictwo polskie jest autokratyczne, centralistyczne dokładnie w takim samym zakresie władztwa partyjnego, z jakim mieliśmy do czynienia w PRL.
Nawet rola związków nie uległa od tamtych czasów zmianie, bo nie kto inny, jak właśnie ZNP-owcy opóźniali przejmowanie szkół przez samorządy, a potem stali na straży centralizmu partyjnego w MEN. Jedyne, co skutecznie wywalczyli to finansowanie z budżetu państwa tysięcy etatów dla swoich funkcjonariuszy. Dzięki temu nigdy nie byli i nie będą po stronie nauczycieli, chyba że własnych związkowców. To "swoim" przecież zabezpieczyli szybką i skróconą ścieżkę awansu zawodowego w 1999 r. Nie pamiętają tego? To związkowcy zablokowali AWS-owski projekt ustawy o samorządzie zawodowym nauczycieli. Nie pamiętają? Szkoda.
Jakąż to odwagą wykazali się nauczyciele ZNP, którzy przyjechali do Warszawy na marsz KOD-u w sobotę? Cóż to, odwaga już tak staniała, bo dowieźli do stolicy za darmo? Czy może ktoś szykanuje manifestujących w naszym kraju? Słusznie, ma rację Sławomir Broniarz twierdząc, że: "Mamy też jako nauczyciele rzecz niezwykle ważną - przesłanie dla uczniów: tak, możecie na nas liczyć. Możecie wierzyć, że to, co mówimy wam w szkole, ma także rację bytu poza murami szkoły. bo nie można powiedzieć dziecku, że treści programowe są rozbieżne z tym, co widzimy na ulicy".
Warto zacząć od siebie. Warto pokazać rolę nie tylko MEN, ale także ZNP i "Solidarności" w podtrzymywaniu pseudodemokracji szkolnej i pseudosamorządności oświatowej - tak w skali instytucjonalnej, jak i ogólnosystemowej. Już za kilka dni - 1 czerwca 2016 r. - związkowcy wraz z minister edukacji spotkają się w Sejmie z młodym pokoleniem w teatrze "demokracji", jakim jest wprowadzona przez SLD i PSL gierkowska akcja pt. "Sejm Dzieci i Młodzieży". Zamiast czerwonych krawatów zostaną rozdane młodym i jednodniowym "posłom" gadżety, dobrze będą też nakarmieni i przenocowani w warszawskich hotelach, a wszystko po to, żeby już teraz nauczyli się, na czym polega w naszym kraju fasadowa demokracja.
26 maja 2016
Powyborczy kalejdoskop
Wybory, wybory i po wyborach - chciałoby się strawestować powiedzenie na temat świąt. To jednak jest swoistego rodzaju święto uczelni i jej wydziałów czy także instytutów, jeśli w nich odbywają się tajne wybory funkcyjnych, którzy podjęli trudną decyzję oraz ryzyko poddania się ocenie i wyborowi ze strony akademickiego, a im najbliższego elektoratu.
Wybory są zawsze wydarzeniem uruchamiającym wielkie, silne i zmieniające się z dnia na dzień emocje - od lekkiego niepokoju czy radości, niepewności czy zapału, poprzez nadzieje i zaangażowanie aż - jak miało to miejsce w niektórych uczelniach czy na wydziałach - po rozczarowanie, rozgoryczenie czy świadomość bycia zdradzonym przez część elektorów (o podwójnym obliczu). Po zakończeniu kampanii wyborczej w uczelniach odsłaniane są ich kulisy, w wielu przypadkach świadczące o upadku akademickiego etosu, a tym samym wpisywaniu się w autodegradację jednostek organizacyjnych uczelni czy określonych środowisk akademickich.
Był to niewątpliwie ważny okres - nie tylko dla kandydatów, bowiem na najbliższe cztery lata elektorzy opowiedzieli się - na podstawie różnych źródeł i motywów - za konkretną osobą, jej doświadczeniem, autorytetem, kulturą osobistą, ale i jej propozycją programową (naukową, dydaktyczną), organizacyjną i socjo-ekonomiczną w zarządzaniu, kierowaniu społecznością akademicką itp. Tam, gdzie był tylko jeden kandydat do funkcji rektora czy dziekana emocje były znacznie mniejsze po obu stronach.
Natomiast w najtrudniejszej sytuacji znaleźli się profesorowie czy doktorzy habilitowani, którzy musieli poddać ostrej często konfrontacji własną wizję swojej gotowości zarządzania uczelnią czy wydziałem z tą, jaką przedstawiali konkurenci. Trudno było w takich sytuacjach nie wejść w debatę o antagonistycznym charakterze, a więc prowadzącą w założeniach do wykluczenia kontrkandydata/-ki z pola walki o jedno przecież miejsce czy nawet wykazania jego/jej słabych stron, by powiększyć szanse na własne "zwycięstwo".
W gruncie rzeczy wyniki takich wyborów rozstrzygane są znacznie wcześniej, jeśli ubiegającą się o urząd rektora czy dziekana była osoba zabiegająca o drugą kadencję, startująca z pozycji prorektora (na rektora) czy prodziekana (na dziekana). Zawsze łatwiej jest dysponować rzeczowymi argumentami, dowodami na własną skuteczność, efektywność czy zaangażowanie, gdyż minione cztery lata pierwszej kadencji są dla większości elektoratu rozpoznawalne.
Trudniej mieli ci kandydaci, którzy startowali z pozycji nieobecnych w dotychczasowych strukturach władzy rektorskiej czy dziekańskiej, bo poza własną osobowością i dokonaniami naukowymi nie mieli w rękawie "asa" (udokumentowanego własną działalnością) dla wybierającej ich wspólnoty. Czasami o wynikach wyboru danego kandydata decydowały głosy - wydaje się - niezależnej od jego/jej dotychczasowej mocy elektorów-studentów, którzy mieli psychologicznie większy dystans do poczucia jakiegokolwiek zobowiązania wobec takiego czy innego kandydata.
Z dużą radością piszę o tym, jak profesorowie pedagogiki awansowali w strukturze władz uczelnianych czy wydziałowych a wielodyscyplinarnych, uzyskując poparcie elektoratu o określonych wymaganiach. W końcu w grę wchodzi powierzenie uczelni nowemu (lub kontynuującemu misję) rektorowi, a wydziału - nowemu (lub kontynuującemu misję) dziekanowi, od których polityki zarządzania zależeć będą losy setek, jak nie tysięcy osób, ale także, a może przede wszystkim - poziom rozwoju nauki i jakość kształcenia.
Wszystkim serdecznie gratuluję - tak tym "wygranym", jak i "przegranym", bo w świetle koncepcji Thomasa Gordona nie ma zwycięzców i pokonanych, skoro w grę wchodzi dobro publiczne. Każda z zaangażowanych w wybory osób dołożyła swój "kamyczek" do akademickiej wspólnoty lub jej destrukcji. Skutki tych procesów będą odczuwalne tak w skali mikro-, mezo-, jak i makroakademickiej, naukowej.
Podziwiam tych naukowców, którzy są gotowi poświęcić swój czas prywatny - osobisty, rodzinny, społeczny, ale także naukowo-badawczy na sprawowanie urzędu w okresie wcale nie tak łatwym (niż demograficzny, ekonomiczny, ale i społeczno-psychologiczny).
Prezentuję nazwiska pedagogów na stanowiskach rektorskich czy prorektorskich oraz dziekanów wydziałów pedagogicznych/edukacyjnych/nauk o wychowaniu czy nauk pedagogicznych uniwersytetów, akademii i szkół wyższych życząc wszystkim dużo sił, zdrowia i satysfakcji z wartościowych dokonań. Oby mieli życzliwe wsparcie w realizacji wielu przedsięwzięć akademickich:
Uniwersytet Łódzki - Dziekanem Wydziału Nauk o Wychowaniu została wybrana ponownie dr hab. Danuta Urbaniak-Zając prof. UŁ;
Uniwersytet Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy - Dziekanem Wydziału Pedagogiki i Psychologii została wybrana na kolejną kadencję prof. dr hab. Ewa Zwolińska.
Uniwersytet Śląski w Katowicach - Dziekanem Wydziału Pedagogiki i Psychologii został ponownie prof. zw. dr hab. Stanisław Juszczyk; natomiast dziekanem Wydziału Etnologii i Nauk Pedagogicznych w Cieszynie został ponownie prof. dr hab. Zenon Gajdzica;
Uniwersytet Warszawski - Dziekanem Wydziału Pedagogicznego została wybrana na kolejną kadencję prof. dr hab. Anna Wiłkomirska
Uniwersytet Szczeciński - Dziekanem Wydziału Humanistycznego, gdzie uprawnienia do habilitowania mają pedagodzy została dr hab. Urszula Chęcińska, prof. US kierownik Katedry wczesnej Edukacji;
Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie - Rektorem został ponownie teolog i pedagog ks. prof. dr hab. Stanisław Dziekoński , Prorektorem zaś została pedagog - prof. UKSW dr hab. Anna Fidelus (dotychczasowa Prodziekan Wydziału Nauk Pedagogicznych UKSW), natomiast dziekanem Wydziału Nauk Pedagogicznych został ks. dr hab. Jan Piotr Niewęgłowski prof. UKSW;
Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu - Dziekanem Wydziału Studiów Edukacyjnych została prof. dr hab. Agnieszka Cybal-Michalska;
Uniwersytet Marii Curie Skłodowskiej w Lublinie - Dziekanem Wydziału Pedagogiki i Psychologii został prof. dr hab. Janusz Marian Kirenko;
Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu - funkcję Prorektora UMK ds. kształcenia kontynuuje prof. dr hab. Beata Przyborowska , natomiast Dziekanem Wydziału Nauk Pedagogicznych został ponownie wybrany dr hab. Piotr Paweł Petrykowski prof. UMK;
Uniwersytet w Białymstoku - po raz kolejny prorektorem ds. studenckich został pedagog dr hab. Jerzy Halicki prof. UwB, zaś dr hab. Mirosław Sobecki, prof. UwB także został na kolejną kadencję wybrany Dziekanem Wydziału Pedagogiki i Psychologii;
Uniwersytet Zielonogórski - Dziekanem Wydziału Pedagogiki, Psychologii i Socjologii został ponownie wybrany dr hab. Marek Furmanek, prof. UZ.;
Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie - Dziekanem Wydziału Nauk Społecznych został dr hab. Sławomir Przybyliński prof. UWM;
Uniwersytet Wrocławski - Prodziekanem wielodyscyplinarnego Wydziału Nauk Historycznych i Pedagogicznych został pedagog - dr hab. Witold Jakubowski prof. UWr;
Uniwersytet Gdański - Dziekanem Wydziału Nauk Społecznych UG został prof. UG, dr hab. Tadeusz Dmochowski;
Katolicki Uniwersytet im. Jana Pawła II w Lublinie - Dziekanem Wydziału Nauk Społecznych został wybrany na kolejną kadencję ks. dr hab. Stanisław Fel, prof. KUL ;
Uniwersytet Jana Kochanowskiego w Kielcach - Dziekanem Wydziału Pedagogicznego został docent katechetyki dr hab. Stanisław Koziej prof. UJK;
Uniwersytet Pedagogiczny im. Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie - Prorektorem ds. Studenckich została wybrana dr hab. Katarzyna Ewa Potyrała, prof. UP, zaś dziekanem Wydziału Pedagogicznego UP został docent filozofii Ireneusz Marian Świtała.
Uniwersytet Rzeszowski - Prorektorem ds. Studenckich i Kształcenia został wybrany docent Wojciech Walat, prof. UR; Dziekanem Wydziału Pedagogicznego został ponownie wybrany dr hab. prof. UR Ryszard Andrzej Pęczkowski;
Uniwersytet Opolski - Dziekanem Wydziału Historyczno-Pedagogicznego wybrany został na kadencję 2016-2020 historyk dr hab., prof. UO Janusz Henryk Dorobisz;
Akademia Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie - Rektorem APS został wybrany prof. zw. dr hab. Stefan Michał Kwiatkowski dhc.; natomiast Dziekanem Wydziału Nauk Pedagogicznych APS został na kolejną kadencję dr hab. Maciej Radosław Tanaś prof. APS;
Akademia im. Jana Długosza w Częstochowie - Prorektorem ds. Studenckich została wybrana dr hab. Grażyna Rygał, prof. AJD; Dziekanem Wydziału Pedagogicznego został wybrany dr hab. Eligiusz Stefan Małolepszy, reprezentujący nauki kultury fizycznej;
Chrześcijańska Akademia Teologiczna w Warszawie - Rektorem został ponownie wybrany ks. dr hab. Bogusław Milerski, prof. ChAT, natomiast Dziekanem Wydziału Pedagogicznego ChAT wybrano dr hab. Renatę Nowakowską-Siuta prof. ChAT;
Życzę rektorom i dziekanom - elektom, by uzyskane poparcie w wyborach stworzyło jak najlepsze i jak najkorzystniejsze warunki dla wszystkich podmiotów związanych z nauką i kształceniem akademickim. Wszyscy zaś miejmy w życzliwej pamięci pracę tych, którzy z różnych powodów nie mieli (już) możliwości kontynuowania lub podjęcia rektorskiej czy dziekańskiej misji. Przed całym środowiskiem są zapowiadane przez MNiSW nowelizacje ustaw i rozporządzeń.
25 maja 2016
Polityczna uległość nauczycieli
Niepokojący jest stan niskiej świadomości politycznej wśród nauczycieli w społeczeństwach nadrabiających opóźnienia w nowoczesności. W odróżnieniu od krajów zachodniej demokracji, gdzie w zdecydowanej większości system edukacyjny jest całkowicie zdecentralizowany, to właśnie nauczyciele i zatrudniający ich dyrektorzy autonomicznych pod względem administracyjnym i pedagogicznym przedszkoli czy szkół są aktywnymi podmiotami politycznymi w lokalnych środowiskach.
Świadomość polityczna nie musi przekładać się na zaangażowanie partyjne, ale stwarza podstawy do rozumienia procesów politycznych, które bezpośrednio rzutują na kondycję m.in. placówek oświatowych. Pojęcie polityczności jest jednak w krajach byłego obozu socjalistycznego ujmowane pejoratywnie lub w wąski sposób jako członkostwo i aktywność w partii politycznej.
To prawda, że istotą polityki jest władza, sprawowanie rządów, ale dla dobra publicznego, a nie osobistego. Nie możemy zatem uciekać od odpowiedzi na pytanie, jak i komu ta władza służący. Czy jest nam obojętne to, co czynią rządzący ze sferą publicznej edukacji? Czy jest ona publiczną, jeśli obywatele, w tym także najbardziej kompetentni przedstawiciele profesji dla danej sfery życia, nie mają lub nie chcą mieć nic do powiedzenia?
Tym samym pojawia się pytanie, czy nauczyciele powinni interesować się polityką w szerokim tego słowa znaczeniu z punktu widzenia jedynie korzyści prywatnych, czy także ze względu na wykonywaniem przez nich zawodu zaufania publicznego? Czy nie wystarczy, jak w czasie wyborów udadzą się do odpowiedniej komisji, by zagłosować na kandydata preferowanej partii politycznej?
Po co mieliby jeszcze myśleć kategoriami politycznymi o własnej profesji i jej uwarunkowaniach? Otóż, zdaniem profesora Jana Průchy z Czeskiej Akademii Nauk, nauczyciele są tą grupą zawodową, która najsilniej z wszystkich pozostałych grup zawodów zaufania publicznego (np. policja, straż, służba zdrowia, służba więzienna) przejawia najwyższy poziom uległości wobec władzy (tak tej najbliższej, a więc w stosunku do dyrektorów placówek, jak i stanowionej przez rządzących). Ponadto, można wywieść z tego i na podstawie obserwacji wydarzeń oświatowych w naszym kraju przypuszczenie, że im niższy jest poziom edukacji, tym wyższy jest wśród jego nauczycieli poziom uległości.
Zapewne znajdziemy na tę hipotezę potwierdzenie chociażby w tym, nauczyciele których grup zawodowych są najbardziej aktywni w przestrzeni publicznej, kiedy MEN kieruje do całego środowiska projekty nowelizacji ustaw czy rozporządzeń. Najbardziej krytyczni i walczący są nauczyciele ogólnokształcących szkół ponadgimnazjalnych i zawodowych, natomiast najsłabiej i najrzadziej wyrażają swoje niezadowolenie czy afirmują własne potrzeby nauczyciele edukacji przedszkolnej i wczesnoszkolnej.
Kiedy resort edukacji zmienia po raz kolejny podstawę programową wychowania przedszkolnego widzimy, że niewielu jest w tej grupie pedagogicznej pedagogów, którzy byliby gotowi do podjęcia dyskusji, nie wspominając już o jakimkolwiek proteście czy przekazaniu własnych propozycji. Natomiast z reformą programową dla szkół ponadgimnazjalnych poprzednia władza nie miała tak łatwo, gdyż po stronie nauki i kultury jawnie stanęli sami nauczyciele. To oni nie zgodzili się na cięcia w ramowych planach kształcenia i na zasady prowadzenia egzaminów zewnętrznych.
W wysoko rozwiniętych krajach Europy Zachodniej żadna władza centralna nie byłaby w stanie przeprowadzić tego typu operacji, gdyż natrafiłaby na merytoryczny opór samych nauczycieli. Inna kwestia, że w tych państwach nie ma centralizmu oświatowego, tylko jest decentracja władzy. To oświeceni, wykształceni nauczyciele najlepiej wiedzą, jak diagnozować, jak kształcić, wychowywać czy sprawować opiekę nad dziećmi czy uczniami. Nikomu nie przyszłoby do głowy potraktować ich tak, jakby byli dziećmi bez własnego rozumu.
Polityczna infantylizacja nauczycieli przedszkoli jest zatem pochodną i następstwem odgórnego traktowania ich przez władze oświatowe oraz pomniejszania rangi ich pracy przez media. Zatrudnienie w przedszkolu mężczyzny na stanowisku nauczycielskim budzi sensację albo co najmniej podejrzenie o jakąś patologię. Nauczyciele (przed-)szkolni mają być tak, jak ich dzieci, mili, posłuszni i grzeczni, gdyż oni tak, jak i ich podopieczni nie mają głosu w sprawach polityki oświatowej państwa.
Tę sytuację wykorzystują działacze związkowi, którzy pod pozorem troski o sprawy kadrowe w oświacie przejmują od i za nauczycieli polityczne zainteresowanie reformami oświatowymi, by tym samym zachować przywileje dla własnej nomenklatury. Tak władze polityczne państwa, jak i związkowcy są zainteresowani tym, by nauczyciele nie wtrącali się do rządzenia, w tym do podejmowanych przez polityków decyzji.
Jeśli rozwiązania są dobre dla dzieci, to nie ma problemu. Gorzej, kiedy są one ewidentnie szkodliwe, toksyczne, to wówczas powinno mieć znaczenie, kto i o co walczy, a czemu się przeciwstawia. Politykowanie nie powinno być kojarzone z nieuprawnionym wtrącaniem się nauczycieli (także przedszkolnych) w sprawy polityki rządzących oświatą.
W państwie demokratycznym to właśnie 0obywatele i profesjonaliści powinni wykazywać się zaangażowaniem na rzecz bycia liderami zmian edukacyjnych w swoich placówkach, nowatorami pedagogicznymi, a jeśli nie chcą lub nie potrafią, to przynajmniej umiejętnością zabiegania w środowiskach władzy czy otoczeniu społecznym na rzecz możliwej ich realizacji. Jest to szczególnie ważne w państwach demokratycznych, w których dopuszcza się możliwość oddolnego inicjowania i wprowadzania przez nauczycieli do przedszkoli i szkół ich autorskich innowacji czy eksperymentów pedagogicznych.
Subskrybuj:
Posty (Atom)