Podczas dyskusji w grupie nauczycieli akademickich pojawiły się wątpliwości dotyczącego tego, czy student może zamieścić w pracy dyplomowej nazwę placówki (instytucji), w której prowadził swoje badania. Czy jest to zasadne i właściwe z punktu widzenia ochrony danych, czy też należy z tego zrezygnować?
Moim zdaniem nie tylko może, ale i powinien. Badania terenowe w naukach społecznych nie mogą być na żadnym z etapów ich realizacji objęte jakąkolwiek cenzurą. Ukrywanie danych o terenie badań uniemożliwia ocenę nie tylko tego, czy badania rzeczywiście zostały przeprowadzone, ale także zweryfikowanie, w jakim stopniu badacz wykorzystał konieczne do analizy ilościowej i jakościowej zjawisk oświatowych źródła, które są konieczne do interpretacji uzyskanych danych. Natomiast nie wolno zamieszczać danych osobowych respondentów, a tym bardziej w aneksie rozprawy - kopii dokumentów bez zakrycia danych osobowych (imię i nazwisko, adres, dokument tożsamości itp.).
Prace dyplomowe, tak licencjackie, jak i magisterskie mają być dowodem opanowania przez studenta warsztatu badawczego, a ten musi być dla recenzenta przejrzysty i wiarygodny. Prowadzący diagnozę może uzgodnić z kierownictwem placówki, która stała się środowiskiem badawczym zakres jawności danych tylko w takim zakresie, w jakim wymagałoby to ich upublicznienia w planowanym do druku artykule naukowym. Prace dyplomowe nie są publikowane, a zatem nie ma powodu do obaw, że zawarte w nich dane zostaną wykorzystane przez kogokolwiek do pozapoznawczych celów.
Zachęcam studentów, by uzyskując zgodę np. dyrektora przedszkola czy szkoły na przeprowadzenie badań pedagogicznych zapytali, czy będzie zainteresowany uzyskanymi wynikami i ich interpretacją. Wówczas taka rozprawa mogłaby stanowić dla kadry placówki dodatkowe źródło wiedzy o zachodzących w niej procesach i ich ocenie z perspektywy współczesnej nauki o wychowaniu. Część studentów nie chce jednak zawierać takiego kontraktu w obawie, że ich badania mogą nie spełnić oczekiwań tak promotora, jak i kierownictwa placówki ze względu na ich zbyt słabe przygotowanie metodyczne do wysokiej jakości konceptualizacji projektu badawczego, jak i realizacji w terenie.
Pojawiają się też w naszym środowisku sygnały, że niektórzy studenci-dyplomanci nie przykładają się do własnych projektów badawczych, tylko je pozorują lub - co gorsza - "wymyślają", "kopiują" czy zakupują w funkcjonujących na rynku firmach, które oferują rzekomo jedynie pomoc w pisaniu pracy. Masowość kształcenia obniża jego jakość także w tym zakresie, sprzyjając podejmowaniu działań na skróty, fałszerstwom czy dyplomowym zakupom.
Tak więc powinniśmy egzekwować nie tylko ujawnienie w dysertacji pełnych danych na temat terenu badań, ale także sprawdzać, czy istotnie nasz student pojawił się we wskazanej w pracy dyplomowej placówce i przeprowadził w niej badania. Niestety, ale spadek zaufania do niektórych naukowców, którzy sami manipulowali danymi empirycznymi dla potrzeb politycznego czy grantowego pracodawcy rzutuje na marginalną, ale jednak niepokojącą demoralizację także wśród studiujących. Ryba zawsze psuje się od głowy.
20 grudnia 2015
19 grudnia 2015
Hash - DEBATA o edukacji
Jak wyjaśnia Wikipedia: # (pot. kratka, krzyżyk, płotek, ang. hash) – symbol używany najczęściej do oznaczania komentarzy w plikach konfiguracyjnych i językach programowania. Od potocznej nazwy symbolu pochodzi kolokwialny czasownik odhashować („odkomentować”), czyli usunąć znak komentarza w danej linii programu. Jest on także używany w zastępstwie słowa „numer” − np. #1 oznacza numer 1.
Skąd taki początek dzisiejszego wpisu? Powodem tego był nadawany "na żywo" (live) program TVP1 pod takim właśnie tytułem: #DEBATA, do którego zostałem zaproszony jako przewodniczący Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN. Sympatyczna redaktor zapewniała, że ma on już swoją tradycję i wysoką oglądalność, a przewidziany przez nią temat dotyczyć miał edukacji. Jak odmówić w takiej sytuacji, skoro od kilkudziesięciu lat nieustannie zajmuję się polską edukacją, także w kontekście międzynarodowym. Media jednak nie są zainteresowane głęboką, a przystępną dla publiczności analizą problemu, jaki pojawia się w określonym momencie przemian politycznych, tylko mają interes w tym, by zorganizować kolejne show, ring, starcie przedstawicieli rzekomo dwóch podejść do niego.
W tym tkwi - moim zdaniem - błąd kierownictwa mediów publicznych, bo to, że komercyjne stacje telewizyjne "napuszczają" ludzi na siebie, nie dziwi i nie budzi już niczyich wątpliwości. Dlaczego jednak tak postępują redakcje mediów publicznych? Warto zastanowić się nad tym, co dzisiaj w państwie quasi demokratycznym oznacza kategoria instytucji publicznej? W przypadku edukacji, oświaty wciąż nie jest to tak czytelne i zrozumiałe, ale pozostawię ten wątek na uboczy, by powrócić do niego w innym momencie.
Otóż media publiczne powinny służyć wszystkim obywatelom, podatnikom, którzy je współfinansują. Każdy z nas powinien zatem oczekiwać od nich programów, które w warstwie publicystycznej powinny służyć opisowi zdarzeń, sytuacji, procesów kluczowych dla społeczeństwa, wyjaśniać je tym, którzy nie mają (bo i mieć nie muszą) specjalistycznej wiedzy na złożony problem, konflikt, różnice podejść i poglądów, by każdy miał szansę dysponowania względnie tymi samymi danymi, informacjami. Co z nimi uczyni, to już nie powinno być kwestią ani mediów, ani rządzących w naszym państwie chyba, że nasza reakcja narusza obowiązujące normy prawne i obyczajowe.
Nie wiem, jak wiele osób oglądało tę "hash-debatę" w minioną środę, ale spotykam się z różnych stron kraju z bezpośrednimi i pośrednimi wyrazami akceptacji dla faktu, że nareszcie zostali do niej zaproszeni naukowcy, którzy prowadzą badania oświatowe czy nad szeroko rozumianą edukacją. Byli zatem na Woronicza profesorowie UW - Małgorzata Żytko, Roman Dolata, emerytowany prof. UW Tadeusz Pilch, doktor hab. Dolnośląskiej Szkoły Wyższej we Wrocławiu - Piotr Mikiewicz czy dr Anna Watoła z Wydziału Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Śląskiego.
Poza usytuowanymi przez redakcję w centrum - kręgu DEBATY - w dwóch jej częściach, zdaniem redakcji, antagonistami, na jego obrzeżach zasiadało kilkudziesięciu gości zaproszonych z całego kraju, wśród których byli nauczyciele, dyrektorzy przedszkoli i szkół, działacze organizacji pozarządowych i rodzice (laicy). Spośród tak dużej reprezentacji naszego społeczeństwa szanse na wypowiedź w każdej z dwóch części "debaty" miało zaledwie kilka osób, które wiedziały, jakie będą oczekiwania prowadzącej program.
Niestety, szybko mijający czas pozbawiał każdego z nich na podzielenie się szerszym komentarzem, a tym samym na odsłonięcie poglądów, które w wyniku toczącej się dyskusji także sytuacyjnie zmieniały kierunek i treść. Tym samym znaleźli się w drugim znaczeniu poprzedzającego nazwę programu symbolu, a mianowicie zostali odhashowani. Szkoda, bo tam właśnie poznałem bliżej panią dr A. Watołę, która mogłaby sama być bohaterką spotkania, w trakcie którego opowiedziałaby o tym, w jaki sposób pomaga dzieciom Afryki tworząc od podstaw szkołę w wiosce Masajów.
Tymczasem w tym programie mogła jedynie przyznać mi rację, że powoływanie się przez polityków i dziennikarzy na rzekomą wyższą jakość edukacji w tych państwach, w których obowiązek szkolny zaczyna się w piątym czy szóstym roku życia dzieci, jest demagogią, bowiem żaden z posługujących się tym argumentem nie zamierza mówić prawdy. Tą zaś jest fakt, że wcześniejsze (niż w Polsce do 2013 r.) uczęszczanie dzieci w innych krajach do szkoły dotyczy zorganizowanej im na jej terenie edukacji przedszkolnej, bo właściwa, szkolna zaczyna się dopiero w 7 roku życia dzieci.
Klawisz „kratki” (ang. „hash”) w tytule tego programu sprawił, że debata musiała mieć wymiar antagonistyczny, swoistego rodzaju rywalizacji, gry czy walki o to, wyjaśnienia którego z dwóch profesorów wprowadzających do niej merytorycznie zostaną w sms-owej sondzie poparte przez telewidzów. Głosowanie było globalne, wizerunkowe, skoncentrowane na ogólnie sformułowanym pytaniu: Czy jest Pan/Pani za zniesieniem obowiązku szkolnego sześciolatków? Wynik sondy po 45 minutach trwającej debaty był następujący: ZA - 73 proc., PRZECIW - 27 proc.
Co z tego wynika? Czy to, że poglądy prof. Tadeusza Pilcha - znakomitego pedagoga społecznego, badacza losów dzieci w środowiskach zaniedbanych, wiejskich, defaworyzowanych nie przekonały telewidzów, czy może fakt braku czasu na wyłożenie naukowych racji, dla których nie było w tym programie miejsca i czasu? Cóż bowiem znaczy 90 sekund na wypowiedź, skoro każdy z nas, profesorów, jest nie tylko przyzwyczajony, ale i zobowiązany naukowo do wyłożenia kluczowych dla problemu racji? Tu na to nie było czasu, bo i nie było miejsca. W tego typu programach liczy się albo wyrazisty skrót, albo czytelny dla widzów przykład, które można wyłożyć w kilkunastu sekundach. Do tego nie można się przygotować, bo nigdy nie wiadomo, jak zareaguje na to prowadząca program czy druga strona sporu.
Tymczasem prof. T. Pilch słusznie upominał się o los dzieci z wspomnianych tu środowisk, dla których szkoła jest być może już jedyną szansą na inkulturację, bo o wyrównywaniu szans nie ma co mówić. Tym ideologicznym kłamstwem posługują się politycy wszystkich formacji partyjnych, gdyż jest właśnie potocznym przekazem rzekomej ich troski o dzieci. A nie jest. W ciągu kilkudziesięciu sekund profesor nie mógł przekazać ani wyników badań, jakie prowadzą na tzw. ścianie wschodniej jego studenci, seminarzyści, ani tez poświęcić uwagi egzystencjalnym i społecznych problem codziennego życia wykluczanych czy już wykluczonych na tych terenach maluchów.
Inna rzecz, że zlikwidowanie przez PO i PSL ponad tysiąca szkół właśnie na terenach wiejskich i w małych miastach spowodowało, że droga do szkoły także sześcioletniego dziecka poważnie się wydłużyła. Kogo obchodzi los siedmiolatka oczekującego na autobus szkolny pod przysłowiową chmurką, bo przecież wiele przystanków nie ma nawet najprostszej wiaty, która osłaniałaby maluchów przed wiatrem, deszczem czy zacinającym śniegiem. Kogo z MEN to obchodzi, skoro b. ministra J. Kluzik-Rostkowska dowoziła swoje dziecko do szkoły prywatnej własnym lub nawet służbowym samochodem?
Moim zdaniem, dziennikarze błędnie pojęli stanowisko, jakie przygotował Zespół Pedagogiki Społecznej przy KNP PAN jako idealne do wzmocnienia opozycji przeciwko obecnym rządom PiS. To właśnie ten Zespół odsłonił wieloletnie zaniedbania wszystkich ekip rządzących w zakresie lekceważenia podstawowych potrzeb małego dziecka, które na domiar wszystkiego żyje i uczęszcza do szkoły w środowisku, które już jest wypaloną przestrzenią edukacyjną, gdzie jest niechciane, bo traktowane jako zbyteczny koszt.
Nie wypowiadam się w tym miejscu na temat drugiej części debaty, a poświęconej gimnazjom, bo była totalnie nieprzygotowana. Zupełnie nieuzasadnione było zaproszenie do udziału w niej prezesa ZNP Sławomira Broniarza, który wprawdzie podsyca w środowisku nauczycielskim bunt przeciwko już zapowiedzianej przez równie (jak w okresie PO i PSL, ale i AWS, czy SLD) niekompetentną i arogancką władzę oświatową likwidacji gimnazjów, ale jeszcze kilkanaście lat temu sam był przeciwnikiem tego typu szkoły (wypomniał natomiast zmianę poglądów b. prezesowi STO - Wojciechowi Starzyńskiemu). Na miejscu prezesa ZNP powinien być prof. UW R. Dolata czy dr hab. P. Mikiewicz, bo oni rzeczywiście badali usytuowanie tego typu szkoły w naszym systemie i diagnozowali zachodzące w nim procesy edukacyjne.
Mnie wprawdzie też nie dano więcej czasu, ale mogłem za to potwierdzić - także na podstawie własnych badań w zakresie makropolityki oświatowej i pedagogiki porównawczej - jak dewastowana jest edukacja w naszym kraju przez upartyjnione rządy w resorcie edukacji od 1993 r., a więc od powrotu sił postsocjalistycznych, politycznego "betonu", któremu w każdej konfiguracji władztwa korzystne było instrumentalne i światopoglądowe podejście do systemu szkolnego na wyuczonych jeszcze w quasi totalitarnej PRL zasadach socjotechniki, a więc posługiwania się przymusem szkolnym i władztwem centralistycznym do manipulacji społeczeństwem, młodym pokoleniem i czerpania przez elity władzy korzyści dla swoich wyborców i popleczników.
Hash-DEBATA de facto niczego nie zmieni w polityce oświatowej państwa, ale też nie przyczyni się do lepszego zrozumienia nie tylko fatalnych błędów rządzących (byłych i już powołanych do sterowania oświatą), ale przede wszystkim do zrozumienia złożoności procesu kształcenia i wychowania w szkolnictwie publicznym oraz toksycznych następstw reform, które są nieodpowiedzialne w wyniku przedmiotowego traktowania dzieci, ich rodziców i nauczycieli. To, że obywatele są manipulowani, niech spadnie na poziom ich nieprzygotowania do rozumienia takiej polityki.
Wielokrotnie i na bieżąco odsłaniałem w blogu taktykę rządzenia MEN, która nie ma w naszym kraju (po 26 latach transformacji) nic wspólnego z decentralizacją szkolnictwa, autonomią przedszkoli i szkół, samorządnością placówek oświatowych i poszanowaniem profesjonalizmu nauczycieli. Nie muszę tu pisać o ustawicznym podtrzymywaniu przez każdą ekipę resortu edukacji procesów degradacji i deklasacji środowiska nauczycielskiego, której służy cykliczne dezawuowanie znaczenia nauczycielskiej pracy. Ciekawe, że od 1993 r. zaprzestano w ogóle zajmować się centrum władztwa na al. Szucha 25, które nie tylko jest inhibitorem zmian w polskim szkolnictwie, ale także w kraju.
Skąd taki początek dzisiejszego wpisu? Powodem tego był nadawany "na żywo" (live) program TVP1 pod takim właśnie tytułem: #DEBATA, do którego zostałem zaproszony jako przewodniczący Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN. Sympatyczna redaktor zapewniała, że ma on już swoją tradycję i wysoką oglądalność, a przewidziany przez nią temat dotyczyć miał edukacji. Jak odmówić w takiej sytuacji, skoro od kilkudziesięciu lat nieustannie zajmuję się polską edukacją, także w kontekście międzynarodowym. Media jednak nie są zainteresowane głęboką, a przystępną dla publiczności analizą problemu, jaki pojawia się w określonym momencie przemian politycznych, tylko mają interes w tym, by zorganizować kolejne show, ring, starcie przedstawicieli rzekomo dwóch podejść do niego.
W tym tkwi - moim zdaniem - błąd kierownictwa mediów publicznych, bo to, że komercyjne stacje telewizyjne "napuszczają" ludzi na siebie, nie dziwi i nie budzi już niczyich wątpliwości. Dlaczego jednak tak postępują redakcje mediów publicznych? Warto zastanowić się nad tym, co dzisiaj w państwie quasi demokratycznym oznacza kategoria instytucji publicznej? W przypadku edukacji, oświaty wciąż nie jest to tak czytelne i zrozumiałe, ale pozostawię ten wątek na uboczy, by powrócić do niego w innym momencie.
Otóż media publiczne powinny służyć wszystkim obywatelom, podatnikom, którzy je współfinansują. Każdy z nas powinien zatem oczekiwać od nich programów, które w warstwie publicystycznej powinny służyć opisowi zdarzeń, sytuacji, procesów kluczowych dla społeczeństwa, wyjaśniać je tym, którzy nie mają (bo i mieć nie muszą) specjalistycznej wiedzy na złożony problem, konflikt, różnice podejść i poglądów, by każdy miał szansę dysponowania względnie tymi samymi danymi, informacjami. Co z nimi uczyni, to już nie powinno być kwestią ani mediów, ani rządzących w naszym państwie chyba, że nasza reakcja narusza obowiązujące normy prawne i obyczajowe.
Nie wiem, jak wiele osób oglądało tę "hash-debatę" w minioną środę, ale spotykam się z różnych stron kraju z bezpośrednimi i pośrednimi wyrazami akceptacji dla faktu, że nareszcie zostali do niej zaproszeni naukowcy, którzy prowadzą badania oświatowe czy nad szeroko rozumianą edukacją. Byli zatem na Woronicza profesorowie UW - Małgorzata Żytko, Roman Dolata, emerytowany prof. UW Tadeusz Pilch, doktor hab. Dolnośląskiej Szkoły Wyższej we Wrocławiu - Piotr Mikiewicz czy dr Anna Watoła z Wydziału Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Śląskiego.
Poza usytuowanymi przez redakcję w centrum - kręgu DEBATY - w dwóch jej częściach, zdaniem redakcji, antagonistami, na jego obrzeżach zasiadało kilkudziesięciu gości zaproszonych z całego kraju, wśród których byli nauczyciele, dyrektorzy przedszkoli i szkół, działacze organizacji pozarządowych i rodzice (laicy). Spośród tak dużej reprezentacji naszego społeczeństwa szanse na wypowiedź w każdej z dwóch części "debaty" miało zaledwie kilka osób, które wiedziały, jakie będą oczekiwania prowadzącej program.
Niestety, szybko mijający czas pozbawiał każdego z nich na podzielenie się szerszym komentarzem, a tym samym na odsłonięcie poglądów, które w wyniku toczącej się dyskusji także sytuacyjnie zmieniały kierunek i treść. Tym samym znaleźli się w drugim znaczeniu poprzedzającego nazwę programu symbolu, a mianowicie zostali odhashowani. Szkoda, bo tam właśnie poznałem bliżej panią dr A. Watołę, która mogłaby sama być bohaterką spotkania, w trakcie którego opowiedziałaby o tym, w jaki sposób pomaga dzieciom Afryki tworząc od podstaw szkołę w wiosce Masajów.
Tymczasem w tym programie mogła jedynie przyznać mi rację, że powoływanie się przez polityków i dziennikarzy na rzekomą wyższą jakość edukacji w tych państwach, w których obowiązek szkolny zaczyna się w piątym czy szóstym roku życia dzieci, jest demagogią, bowiem żaden z posługujących się tym argumentem nie zamierza mówić prawdy. Tą zaś jest fakt, że wcześniejsze (niż w Polsce do 2013 r.) uczęszczanie dzieci w innych krajach do szkoły dotyczy zorganizowanej im na jej terenie edukacji przedszkolnej, bo właściwa, szkolna zaczyna się dopiero w 7 roku życia dzieci.
Klawisz „kratki” (ang. „hash”) w tytule tego programu sprawił, że debata musiała mieć wymiar antagonistyczny, swoistego rodzaju rywalizacji, gry czy walki o to, wyjaśnienia którego z dwóch profesorów wprowadzających do niej merytorycznie zostaną w sms-owej sondzie poparte przez telewidzów. Głosowanie było globalne, wizerunkowe, skoncentrowane na ogólnie sformułowanym pytaniu: Czy jest Pan/Pani za zniesieniem obowiązku szkolnego sześciolatków? Wynik sondy po 45 minutach trwającej debaty był następujący: ZA - 73 proc., PRZECIW - 27 proc.
Co z tego wynika? Czy to, że poglądy prof. Tadeusza Pilcha - znakomitego pedagoga społecznego, badacza losów dzieci w środowiskach zaniedbanych, wiejskich, defaworyzowanych nie przekonały telewidzów, czy może fakt braku czasu na wyłożenie naukowych racji, dla których nie było w tym programie miejsca i czasu? Cóż bowiem znaczy 90 sekund na wypowiedź, skoro każdy z nas, profesorów, jest nie tylko przyzwyczajony, ale i zobowiązany naukowo do wyłożenia kluczowych dla problemu racji? Tu na to nie było czasu, bo i nie było miejsca. W tego typu programach liczy się albo wyrazisty skrót, albo czytelny dla widzów przykład, które można wyłożyć w kilkunastu sekundach. Do tego nie można się przygotować, bo nigdy nie wiadomo, jak zareaguje na to prowadząca program czy druga strona sporu.
Tymczasem prof. T. Pilch słusznie upominał się o los dzieci z wspomnianych tu środowisk, dla których szkoła jest być może już jedyną szansą na inkulturację, bo o wyrównywaniu szans nie ma co mówić. Tym ideologicznym kłamstwem posługują się politycy wszystkich formacji partyjnych, gdyż jest właśnie potocznym przekazem rzekomej ich troski o dzieci. A nie jest. W ciągu kilkudziesięciu sekund profesor nie mógł przekazać ani wyników badań, jakie prowadzą na tzw. ścianie wschodniej jego studenci, seminarzyści, ani tez poświęcić uwagi egzystencjalnym i społecznych problem codziennego życia wykluczanych czy już wykluczonych na tych terenach maluchów.
Inna rzecz, że zlikwidowanie przez PO i PSL ponad tysiąca szkół właśnie na terenach wiejskich i w małych miastach spowodowało, że droga do szkoły także sześcioletniego dziecka poważnie się wydłużyła. Kogo obchodzi los siedmiolatka oczekującego na autobus szkolny pod przysłowiową chmurką, bo przecież wiele przystanków nie ma nawet najprostszej wiaty, która osłaniałaby maluchów przed wiatrem, deszczem czy zacinającym śniegiem. Kogo z MEN to obchodzi, skoro b. ministra J. Kluzik-Rostkowska dowoziła swoje dziecko do szkoły prywatnej własnym lub nawet służbowym samochodem?
Moim zdaniem, dziennikarze błędnie pojęli stanowisko, jakie przygotował Zespół Pedagogiki Społecznej przy KNP PAN jako idealne do wzmocnienia opozycji przeciwko obecnym rządom PiS. To właśnie ten Zespół odsłonił wieloletnie zaniedbania wszystkich ekip rządzących w zakresie lekceważenia podstawowych potrzeb małego dziecka, które na domiar wszystkiego żyje i uczęszcza do szkoły w środowisku, które już jest wypaloną przestrzenią edukacyjną, gdzie jest niechciane, bo traktowane jako zbyteczny koszt.
Nie wypowiadam się w tym miejscu na temat drugiej części debaty, a poświęconej gimnazjom, bo była totalnie nieprzygotowana. Zupełnie nieuzasadnione było zaproszenie do udziału w niej prezesa ZNP Sławomira Broniarza, który wprawdzie podsyca w środowisku nauczycielskim bunt przeciwko już zapowiedzianej przez równie (jak w okresie PO i PSL, ale i AWS, czy SLD) niekompetentną i arogancką władzę oświatową likwidacji gimnazjów, ale jeszcze kilkanaście lat temu sam był przeciwnikiem tego typu szkoły (wypomniał natomiast zmianę poglądów b. prezesowi STO - Wojciechowi Starzyńskiemu). Na miejscu prezesa ZNP powinien być prof. UW R. Dolata czy dr hab. P. Mikiewicz, bo oni rzeczywiście badali usytuowanie tego typu szkoły w naszym systemie i diagnozowali zachodzące w nim procesy edukacyjne.
Mnie wprawdzie też nie dano więcej czasu, ale mogłem za to potwierdzić - także na podstawie własnych badań w zakresie makropolityki oświatowej i pedagogiki porównawczej - jak dewastowana jest edukacja w naszym kraju przez upartyjnione rządy w resorcie edukacji od 1993 r., a więc od powrotu sił postsocjalistycznych, politycznego "betonu", któremu w każdej konfiguracji władztwa korzystne było instrumentalne i światopoglądowe podejście do systemu szkolnego na wyuczonych jeszcze w quasi totalitarnej PRL zasadach socjotechniki, a więc posługiwania się przymusem szkolnym i władztwem centralistycznym do manipulacji społeczeństwem, młodym pokoleniem i czerpania przez elity władzy korzyści dla swoich wyborców i popleczników.
Hash-DEBATA de facto niczego nie zmieni w polityce oświatowej państwa, ale też nie przyczyni się do lepszego zrozumienia nie tylko fatalnych błędów rządzących (byłych i już powołanych do sterowania oświatą), ale przede wszystkim do zrozumienia złożoności procesu kształcenia i wychowania w szkolnictwie publicznym oraz toksycznych następstw reform, które są nieodpowiedzialne w wyniku przedmiotowego traktowania dzieci, ich rodziców i nauczycieli. To, że obywatele są manipulowani, niech spadnie na poziom ich nieprzygotowania do rozumienia takiej polityki.
Wielokrotnie i na bieżąco odsłaniałem w blogu taktykę rządzenia MEN, która nie ma w naszym kraju (po 26 latach transformacji) nic wspólnego z decentralizacją szkolnictwa, autonomią przedszkoli i szkół, samorządnością placówek oświatowych i poszanowaniem profesjonalizmu nauczycieli. Nie muszę tu pisać o ustawicznym podtrzymywaniu przez każdą ekipę resortu edukacji procesów degradacji i deklasacji środowiska nauczycielskiego, której służy cykliczne dezawuowanie znaczenia nauczycielskiej pracy. Ciekawe, że od 1993 r. zaprzestano w ogóle zajmować się centrum władztwa na al. Szucha 25, które nie tylko jest inhibitorem zmian w polskim szkolnictwie, ale także w kraju.
18 grudnia 2015
Reformowanie edukacji od klęski do klęski
Każda partia polityczna stara się uzyskać jak największy wpływ na edukację, co jest najbardziej widoczne w okresach przed- i powyborczych. Od kilku miesięcy słyszymy o tym, że w wyniku polityki oświatowej poprzedników polska edukacja po raz kolejny poniosła sromotną klęskę, toteż konieczna jest kolejna reforma szkolna.
Dynamika przemian społeczno–politycznych w III Rzeczypospolitej była tak duża i zmienna, że nikt już nie pamiętał źródeł i intencji tych, którzy jeszcze w okresie PRL walczyli o zupełnie inną oświatę. Coraz rzadziej towarzyszyła nam refleksja nad tym, w jakim zakresie bieżąca polityka oświatowa zaprzeczała wyjściowym deklaracjom, które wśród twórczo i autonomicznie zaangażowanych w transformację szkolnej edukacji nauczycieli rozbudziły nadzieje na „lepsze jutro”. Do czego właściwie ona zmierza? W jakim stopniu za jej obecny stan ponoszą odpowiedzialność politycy?
W edukacji krzyżują się sprawy wymagające specjalistycznej wiedzy i kompetencji dydaktycznych oraz te, które mają charakter praw wartych obrony publicznej, jak chociażby kwestia ochrony życia (także poczętego) i godność osoby ludzkiej (nie tylko uczniów, ale i nauczycieli, rodziców), wrażliwości uczuciowej w stosunkach międzyludzkich, zakres i styl sprawowania władzy pedagogicznej (rodzicielskiej, nauczycielskiej, wychowawczej i opiekuńczej), wyznanie religijne czy stosunek do cielesności człowieka i jego życia seksualnego.
Trudno zatem się dziwić, że w III RP nieustannie oscylowaliśmy między destabilizacją a rewolucyjnością, między reformowaniem a ewolucyjnością przemian, między zaangażowaniem a kontestacją, między demokracją liberalną i plebiscytarną, między zasadą pomocniczości państwa a zasadą recentralizacji wraz z daleko idącą ingerencją nadzoru państwowego w działalność samorządów, a nawet obywateli jako zasadami ustrojowymi, które były efektem zmieniających się wraz z władzą polityczną i zachodzących wydarzeń politycznych - afirmacji określonych systemów wartości.
W toku minionego 25-lecia transformacji ustrojowej nastąpiło wyraźne oddzielenie etyki od polityki, gdzie ta ostatnia stawała się czystą grą interesów. W kolejnych aktach tzw. reform zmieniali się jedynie główni aktorzy, usiłując przekonać społeczeństwo do poparcia projektowanych czy wdrażanych już zmian. Zbigniew Kwieciński tak podsumował w jednej ze swoich rozpraw wkład polityków w destrukcję oświaty:
W latach 1981 – 2008 oświata w Polsce jako system się rozsypała, w tym, kilka jego podstawowych części składowych (podsystemów), takich jak: opieka przedszkolna, szkolnictwo zawodowe, kształcenie i dokształcanie nauczycieli, kształcenie ustawiczne. Była niszczona wspólnymi siłami chaotycznej adaptacji do oczekiwań społecznych, gasnących wydatków państwa, wyłaniającego się rynku i przypadkowym naśladownictwem różnych wzorów zachodnich i z własnej przeszłości, szybkiej wymiany coraz to nowych centralnych decydentów, którzy stale byli podobni do siebie pod względem niekompetencji i braku odpowiedzialności. (Z. Kwieciński w: Problemy doskonalenia systemu edukacyjnego w Polsce, red. Henryk Moroz, Kraków 2008, s. 13)
Kolejnym reformatorom przywołam opinie socjologa Jana Szczepańskiego dotyczące czynników, które utrudniają skuteczne przeprowadzanie przez resort edukacji tzw. wielkich reform edukacyjnych, a mianowicie:
1) reformy nie udają się wtedy, gdy dzięki nim podnosi się poziom wykształcenia ludności, ale jednocześnie nie zmienia się organizacja gospodarki tego społeczeństwa i oświata staje się dysfunkcjonalna;
2) reformy podejmują rządy i resorty oświaty, uchwalają zaś je parlamenty, powiązane z jakimiś partiami politycznymi i jakimiś ideologiami społecznymi, co budzi podejrzenie, że nie chodzi w nich o doskonalenie oświaty, lecz o interesy sił politycznych sprawujących władzę;
3) reformy, zwykle nastawione na wprowadzanie zmian w działalności pedagogicznej w szkole, nie mają szans powodzenia, bo mechanizmy uczenia się i wychowania są mało zmienne, a mechanizmy funkcjonowania oświaty w społeczeństwie „są wyznaczane przez organizację gospodarki, wzory uprawiania polityki, przez panującą doktrynę społeczną, strukturę klasową i relacje między klasami społecznymi”, które to czynniki nie są zależne od wychowawców. Aby zmienić oświatę, trzeba zmienić „stan oświecenia społeczeństwa”. (Demokracja a oświata. Kształcenie i wychowanie. Materiały z II Ogólnopolskiego Zjazdu Pedagogicznego, red. Henryka Kwiatkowska, Zbigniew Kwieciński, Toruń 1996, s. 46)
17 grudnia 2015
Nie jest prawdą, że
- obecna ministra edukacji - jako pierwsza ministra w dziejach III RP - wymienia wszystkich kuratorów oświaty na "swoich", czyli PiS-owskich. Prawdą natomiast jest, że podobnie czynili to ministrowie SLD, PSL, AWS i PO, toteż ich oburzenie powinno być zapisane złotymi zgłoskami obłudy. Inna rzecz, że nie ma to nic wspólnego z demokracją, samorządnością, uspołecznieniem oświaty czy też z potraktowaniem jej jako dobra wspólnego, ponadpartyjnego;
- obywatele nie chcą partycypować w lokalnej polityce samorządowej; prawdą jest, że to najczęściej mieszkańcy gmin, a nie ich władze domagają się referendów, ale przegrywają, gdyż ich wnioski są odrzucane przez władze samorządowe;
- polscy psycholodzy nie przestrzegają norm etycznych w konstruowaniu eksperymentów naukowych; prawdą natomiast jest to, że przeprowadzony przez "uczonych" eksperyment wśród najlepszych studentów prestiżowej uczelni MIT zobowiązywał ich do masturbowania się podczas oglądania zdjęć pornograficznych, by zdążyć odpowiedzieć na pytanie (przed ejakulacją), czy byliby skłonni do niemoralnych czynów np. do podania dziewczynie alkoholu, żeby nakłonić ją do seksu (D. Arley, Predictably irrational: THE HIDDEN FORCES THAT SHAPE OUR DECISIONS");
- władze Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego wyciągnęły wnioski i konsekwencje w stosunku do pracownika jednego z departamentów, który wystawiał fałszywe, bo niezgodne z prawdą, zaświadczenia o uzyskaniu przez Polaków słowackiej habilitacji z pedagogiki; prawdą natomiast jest to, że wielu z nich takowych habilitacji nie uzyskało podkładając władzom swoich uczelni lub spolegliwej urzędniczce resortu przekłady słowackich lub krajowych tłumaczy (ale nie tłumaczy przysięgłych), którym jest wszystko jedno, co napiszą, gdyż nie ponoszą z tego tytułu żadnej odpowiedzialności;
- w Łodzi SLD-owski dyrektor Wydziału Edukacji Urzędu Miasta troszczy się o infrastrukturę oświatową i mienie publiczne; prawdą jest, co stwierdziła Najwyższa Izba Kontroli, a upubliczniła lokalna prasa, że od września br. zbudowane za ok. 800 tys. zł boisko szkolne przy ul. Municypalnej niszczeje i jest rozkradane;
- słusznie odwołano bez wypowiedzenia dyrektorkę Zespołu Szkół w Dobczycach za niedopełnienie obowiązków służbowych poprzez dopuszczenie do nagrań aktów agresji i przemocy na terenie kierowanej przez nią placówki, umieszczonych następnie na YouTube; prawdą jest, a stwierdził to Sąd Administracyjny, że nagrywane przez uczniów tej szkoły filmiki i wrzucane do Internetu były inscenizowane. Ich publikacja miała ostrzegać przed przemocą i agresją w szkołach;
- warto wydawać miliony złotych na budowę Ogólnopolskiego Repozytorium Pisemnych Prac Dyplomowych czy na zakupy programów antyplagiatowych, dzięki którym rzekomo można skutecznie walczyć z nieuczciwością niektórych "studentów" i "naukowców"; prawdą jest, że jednie skutecznym systemem kontrolnym jest sam człowiek (promotor, recenzent), o ile nie jest obciążany dziesiątkami czy setkami seminarzystów i egzekwuje się od niego wysoką jakość pracy naukowo-badawczej oraz dydaktycznej, a nie płaci się za to, czy się stoi, czy się leży... ;
- trafne jest kontynuowanie zamysłu b. ministry nauki i szkolnictwa wyższego prof. Barbary Kudryckiej wyłonienia najlepszych uczelni ("okrętów flagowych" polskiej nauki); prawdą jest, że w resorcie już wiedzą, które uczelnie znajdą się w złotej dziesiątce, niezależnie od tego, jaka jest jakość badań naukowych i dydaktyki we wszystkich ich jednostkach;
- dziennikarze odróżniają zawód pedagoga od nauczyciela; prawdą jest, że nieustannie stosują te kategorie zamiennie jako tożsame nie wiedząc, że nie każdy nauczyciel jest pedagogiem, podobnie jak nie każdy pedagog jest nauczycielem; ten sam problem pojawia się w odniesieniu do profesorów, skoro nawet akademickie środowisko nie jest w stanie odróżnić profesora jako tytułu naukowego od profesora jako stanowiska w szkolnictwie wyższym;
- Polska Komisja Akredytacyjna skutecznie weryfikuje jakość kształcenia w naszym kraju i zdecydowanie eliminuje z rynku podmioty, które nie spełniają podstawowych warunków prawnych i merytorycznych; prawdą natomiast jest to, że w ostatnich czterech latach wśród członków Zespołu Nauk Społeczno-Prawnych PKA znaleźli się doktorzy, którzy habilitowali się na Słowacji z kierunków kształcenia, a w bazach kadrowych (OPI i POLON) zostali zarejestrowani jako doktorzy habilitowani dyscyplin naukowych, z których się nie habilitowali;
- wyższe szkoły prywatne przegrywają z niżem demograficznym; prawdą jest że realizują cele biznesowe, dzięki którym przetrwają każdy kataklizm i komisję akredytacyjną. Mamy w kraju agencje szkoleniowe, których prawnicy (byli doradcy prawni PKA i MNiSW) przekazują wiedzę na temat tego, jak "ominąć" prawo lub jak załatwić sobie odpowiednią dokumentację;
- ministra edukacji narodowej może cokolwiek uczynić przeciwko seksedukacji i seksedukatorom, którzy oferują szkołom, głównie gimnazjalistom, zajęcia mające na celu podwyższenie poziomu akceptacji społecznej w stosunku do młodzieży LGBT; prawdą jest, że na te zajęcia zostały już przeznaczone pieniądze ze środków pomocowych UE, toteż trzeba dotrwać do ich najciekawszej dla nastolatków części, która polega na zajęciach praktycznych z sekstrenerkami;
- Ministerstwo Edukacji Narodowej (pod rządami PO i PSL) zatroszczyło się o "cyfrową szkołę"; prawdą natomiast jest to, że "wyparowały" planowane miliardy na ten program i nie zostało zakończone śledztwo w sprawie korupcji i niegospodarności w zakresie informatyzacji polskich szkół (zamiast na zakup sprzętu wydatkowano miliony złotych na szkolenia czy zajęcia dodatkowe dla uczniów);
- niektórzy samorządowcy są mało kreatywni w lokalnej polityce oświatowej; prawdą jest, że łódzki magistrat nie czeka na zapowiedziany przez PiS nowy ustrój szkolny, tylko proponuje "parowanie placówek" (cóż za genialne i jakże twórcze określenie. Czy zamiast mówić o likwidacji szkół, dyrektor Wydziału Edukacji będzie mówił o ich "wyparowaniu"?);
- zakończył swoją działalność rodzicielski ruch oporu "Ratuj Maluchy!"; prawdą jest, że zazdrosna o jego sukces polityczny redakcja "Gazety Wyborczej" , po nieudanej akcji "Szkoła z klasą", zaproponowała kolejny gadżet oddolnej inicjatywy obywatelskiej pod hasłem "Ratujmy maluchy przed rodzicami!".
cdn.
16 grudnia 2015
Kiedy odchodzą zasłużeni dla Polski i nauki
serce bije w rytmie bólu, cierpienia i współczucia dla Bliskich, a zarazem uruchamia pamięć o danych nam z nimi spotkaniach, o czasie ich obecności oraz DOBRA, jakim nas obdarzali.
Najczęściej wspominamy bohaterów tzw. pierwszego planu, głównych aktorów naszego życia, być może nie przywiązując wagi do tego, że takimi są także ci, którzy ani się o to nie upominali, ani takimi być nie chcieli, ale swoim życiem, dokonaniami odegrali istotną rolę w życiu osobistym (rodzinnym), w gronie przyjaciół, znajomych i współpracowników, ale także naszego kraju i społeczeństwa.
Niedawno pożegnaliśmy w Łodzi dra Eugeniusza Czerniawskiego (1926-2015) - męża twórczyni naukowej szkoły oświaty dorosłych (prof. zw. dr hab. Olgi Czerniawskiej) - wspaniałego człowieka o wielkim sercu, niebywałej skromności, pogody ducha i służącego wiernie swoim wartościom Bogu i Ojczyźnie. Wspólnie z Panią Profesor tworzyli w swoim mieszkanku międzynarodowy mikro-uniwersytet, goszcząc w nim każdego roku przyjeżdżających na Uniwersytet Łódzki zagranicznych profesorów i młodych naukowców. A my, zdobywający pierwsze szlify akademickiej pracy u boku Pani profesor mogliśmy "ogrzać się" ciepłem ich gościnności i mądrością rozmów, spotkań czy wspomnień w jakże wyjątkowych warunkach.
Z jednej strony pasjonowała i fascynowała mnie możliwość bycia razem z uczonymi tego świata, uczenia się prowadzenia naukowego dialogu i budowania partnerskich relacji w akademickim świecie, a z drugiej strony zachwycał rodzinny nastrój dla wspólnych wieczorów i kolacji, autentyczna radość bycia z ludźmi tak samo odczuwającymi problemy codziennego świata, pedagogiki i oświaty. Śp Eugeniusz Czerniawski był dla nas wzorem nie tylko Ojca, bo przecież dzięki zaproszeniom do domu mogliśmy poznać Jego dzieci (później także wnuki) i podziwiać ich pasje, profesjonalizm oraz własne rodziny, ale także wyjątkowego przewodnika po świecie wartości.
Śp. dr Eugeniusz Czerniawski był absolwentem biologii Uniwersytetu Łódzkiego, a po uzyskaniu stopnia naukowego doktora pracował do wieku emerytalnego jako adiunkt w Katedrze Mikrobiologii Przemysłowej i Biotechnologii, pełniąc także przez pewien okres funkcję wicedyrektora Instytutu Mikrobiologii i Immunologii UŁ. Dzisiaj już pewnie mało kto pamięta, że to właśnie On poświęcił wiele energii i życia na powstanie budynku i jego wewnętrzną organizację dla Wydziału Biologii przy ul. Banacha w Łodzi. Był cenionym nauczycielem akademickim, który poświęcał się także prowadzeniu badań naukowych jako specjalista w zakresie mikrobiologii lekarskiej i przemysłowej.
Wchodzenie w dorosłe życie E. Czerniawskiego było pełne dramatycznych wydarzeń, które naznaczyły je wyjątkową służbą dla naszej Ojczyzny. Swoją młodość spędził na Wileńszczyźnie, gdzie przyszedł na świat w Hoduciszkach, koło Święcian, ale bardzo szybko została ona poddana największej próbie, jaką było - wraz z nadejściem czasu II wojny światowej - podjęcie służby wojskowej w szeregach Armii Krajowej. Był jednym z obrońców miasta Wilna i uczestnikiem operacji "Ostra Brama". Wstąpił do formacji Szarych Szeregów, gdzie miał pseudonim "Grom".
Do Łodzi przyjechał w jednym z transportów ewakuacyjnych w kwietniu 1945 r. łącząc z naszym miastem całe swoje dalsze życie. Niestety, nie mógł zrealizować swojego marzenia, by ukończyć studia medyczne, gdyż Urząd Bezpieczeństwa w mrocznych czasach stalinowskich wystawił mu tzw. świadectwo niepoprawności moralnej z tytułu Jego działalności w Sodalicji Mariańskiej. Udało mu się jednak podjąć studia na biologii, gdzie działał w duszpasterstwie akademickim przy kościele Jezuitów w Łodzi oraz w Caritas Academica. Tam też poznał swoją przyszłą żonę, z którą niedawno obchodzili 65-lecie wspólnego pożycia.
W 1950 r. został aresztowany i przez miesiąc przetrzymywany przez UB przy ul. Anstadta. Dzięki prof. Bernardowi Zabłockiemu mógł po wyjściu na wolność pracować jako laborant w Zakładzie Bakteriologii UŁ, a po doktoracie już jako adiunkt poświęcić się nauce. Wraz z przejściem na emeryturę E. Czerniawski jeszcze bardziej rozwinął swoją aktywność społeczną w Środowisku Wileńskim AK, gdzie pełnił funkcję przewodniczącego Środowiska Wileńskiego. To dla niego i wraz z żyjącymi organizował wydarzenia pozwalające utrwalić dokonania wspaniałych patriotów oraz wspierał ich w rozwiązywaniu różnych problemów Jego starszych kolegów. Za swoją działalność został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Krzyżem Zasługi oraz Krzyżem Armii Krajowej.
Żegnająca Eugeniusza Czerniawskiego rodzina przekazała najbliższym mu osobom - przyjaciołom, znajomym, byłym współpracownikom i działaczom Środowiska Wileńskiego wzruszające, a jakże osobiste wspomnienie, z którego fragment zacytuję w tym miejscu, byśmy pamiętali o wielkich patriotach, ludziach czynu i niezwykłego serca dostrzegając zarazem ich wokół nas, zanim od nas odejdą:
"Pokazał nam, na czym polega bezgraniczne oddanie, gdy do końca, mimo utraty sił, starał się opiekować naszą mamą. Uczył, czym jest patriotyzm, dlaczego warto być dobrymi życzliwym - z przymrużeniem oka traktowaliśmy jego życzenia "dużo uśmiechu i słoneczka" przekazywane każdej sprzedawczyni w sklepie, z lekkim zniecierpliwieniem podchodziliśmy do rozmów, które odbywał z ludźmi w różnych codziennych sytuacjach - może dlatego, że nam samym trudno jest zdobyć się na takie proste, ludzkie gesty. Pokazywał, jak można cieszyć się życiem, gdy opowiadał o spływach kajakowych, mazurskich rejsach żaglówką. Uczył, jak budować więzi rodzinne - skromny i cichy, ale zawsze obecny w życiu każdego z nas - pamiętał o wszystkich ważnych dla swoich dzieci, wnuków i prawnuków momentach."
Zapewne mogę w imieniu nie tylko własnym i mojej rodziny, ale także koleżanek i kolegów z Wydziału Nauk o Wychowaniu Uniwersytetu Łódzkiego potwierdzić, że pamięć o życiu i dokonaniach śp. Eugeniusza Czerniawskiego stanowi "(...) szczególny rodzaj intymności, która nie skończy się z naszym odejściem i której nie sposób wyrazić w pełni ani za pomocą słowa mówionego, ani też pisanego. Uwypukla ona ulotność naszego życia wewnętrznego, stanowiąc zachętę do uchwycenia i utrwalenia niewielkiej chociażby jego części." (D. Demetrio, Pedagogika pamięci, Łódź 2009, s. 5)
(fotografia: Źródło)
15 grudnia 2015
Exodus ... także polityki i pedagogiki międzykulturowej
Czy rzeczywiście nie zdajemy sobie sprawy z tego, co się dzieje? - pyta mnie - całkiem słusznie - jeden z profesorów.
Niestety, nie mamy wiedzy na temat dramatu, jaki przeżywają imigranci, których życiową sytuację dość łatwo można poddać polityczno-medialnej obróbce. Nie wiemy, jakie dramaty przeżywają ci, którzy stracili najbliższych w wyniku aktów terroru. Jedni są ZA tym, żeby przyjmować uchodźców na ziemiach bogatej Europy, inni zaś są temu PRZECIWni. A prawda, zapewne leży pośrodku.
Niektórzy wywąchali w tym niezły interes. Nie, nie, nie piszę tu o mafii, która organizuje przemyt uchodźców do Niemiec, ale o polskich firmach oświatowych. Trafnie wywołuje tę kwestię nauczyciel-bloger Dariusz Chętkowski z XXI Liceum Ogólnokształcącego w Łodzi, więc odsyłam do jego tekstu oraz zamieszczonych pod nim komentarzy.
Co będzie dalej z polityką i pedagogika multikulti?
Niestety, nie mamy wiedzy na temat dramatu, jaki przeżywają imigranci, których życiową sytuację dość łatwo można poddać polityczno-medialnej obróbce. Nie wiemy, jakie dramaty przeżywają ci, którzy stracili najbliższych w wyniku aktów terroru. Jedni są ZA tym, żeby przyjmować uchodźców na ziemiach bogatej Europy, inni zaś są temu PRZECIWni. A prawda, zapewne leży pośrodku.
Niektórzy wywąchali w tym niezły interes. Nie, nie, nie piszę tu o mafii, która organizuje przemyt uchodźców do Niemiec, ale o polskich firmach oświatowych. Trafnie wywołuje tę kwestię nauczyciel-bloger Dariusz Chętkowski z XXI Liceum Ogólnokształcącego w Łodzi, więc odsyłam do jego tekstu oraz zamieszczonych pod nim komentarzy.
Co będzie dalej z polityką i pedagogika multikulti?
14 grudnia 2015
Naukowcy Polskiej Akademii Nauk ostrzegali przed destrukcją polskiej demokracji
Dokładnie cztery lata temu ukazał się "Raport Polska 2050+", którego autorzy nie zostawili przysłowiowej suchej nitki na politykach i rządzie PO oraz PSL. Ci jednak zlekceważyli sygnały oparte na badaniach naukowych, których autorzy ostrzegali, że nasz kraj zmierza w kierunku nie tylko ekonomicznej, kulturowej,ale i społeczno-politycznej katastrofy.
Weekend zaś mieliśmy tak z lewej, centrowej, jak i prawej strony sceny politycznej pełen protestów, manifestacji, performance'ów. Jedni buntowali się, bo zbyt wiele patologii wychodzi na jaw z okresu ich działalności, władztwa i antydemokratycznych działań, inni zaś wyrażali sprzeciw w związku z tym, że usiłuje się zepchnąć prawdę w demagogiczne i socjotechniczne manipulacje. Nic dziwnego, że oburzamy się na kolejne podziały naszego społeczeństwa na tych, co to ponoć kiedyś byli po stronie ZOMO, uczestniczyli w zmowie z PRL-owską nomenklaturą w "Okrągłym Stole" czy też stali się w ostatnich latach osobami "gorszego sortu".
Kiedy Jacek Żakowski pisze w ostatnim numerze tygodnika "Polityka" o tym, że zaledwie 29 proc. Polaków jest zadowolonych z ustroju, a ów stan wcale ich nie zachęca do podjęcia działań na rzecz zmiany, to pojawia się pytanie, jak rządy PO i PSL doprowadziły do tak krytycznego stanu odwrotu od społeczeństwa obywatelskiego, od demokracji? Sam przyznaje, a przecież nie można tego redaktora podejrzewać o jakiekolwiek koneksje z obecną prawicą:
"Gra przy pustych trybunach i przy nikłej konkurencji jest dla politycznych elit demoralizująca i delegitymizująca. Formalnie demokratyczną władzę, mającą legitymację wyborczą, zamienia w coś na kształt rotacyjnej władzy absolutnej. A -jak pisał lord Acton - "władza absolutna demoralizuje w sposób absolutny". (Polityka 2015 nr 50, s. 13)
Wracam do RAportu PAN. Dla pedagogów powinny być istotnym ostrzeżeniem zawarte w nim uwagi o wielowymiarowych i niejednoznacznych zagrożeniach techniczno-edukacyjnych, które wynikają z dynamicznego wzrostu postępu technicznego, chaotycznego wzrostu dużej liczby zmiennych jako skutków procesów globalizacyjnych, kryzysów finansowych w różnych regionach świata, oligopolizacji gospodarki światowej, w tym, rozwoju gospodarki wirtualnej.
Wśród nowych zagrożeń pojawiły się takie, jak: imitacyjność innowacji technicznych, instytucjonalnych i organizacyjnych, która niszczy lokalne tradycje i narodowe rozwiązania twórcze. Coraz więcej jest procesów aplikacyjnych także w polskiej oświacie rozwiązań brytyjskich czy amerykańskich, które w dużej mierze nie są zbieżne z polską kulturą, dominującym w społeczeństwie systemem wartości oraz nadmierna komercjalizacja wiedzy, w tym zawłaszczanie jej przez ponadnarodowe korporacje utrudnia powszechny do niej dostęp.
Co gorsza, i na to zwracają uwagę autorzy tego raportu, w naszym, kraju ma miejsce upowszechnianie nadmiaru pseudowiedzy, nieprawdziwych informacji, a zwłaszcza szerzenie ekstremistycznych poglądów, za pośrednictwem Internetu (s. 21) Patologicznie nadmierny wzrost odsetka osób studiujących w Polsce doprowadził do obniżenia jakości kształcenia, co musi skutkować wzrostem bezrobocia lub nietrwałego braku zatrudnienia w tej grupie osób, co będzie sprzyjać ruchom protestów czy społecznych buntów.
Jak budować społeczeństwo oparte na wiedzy w sytuacji, gdy ta jest niskiej wartości? Co gorsza, kierowane są z państw ościennych do władz polskiego rządu zalecenia, by ograniczać wzrost liczby osób studiujących lub by kształcić ich w przeważającej mierze na studiach licencjackich, zaś tych najzdolniejszych „delegować” na staże zagraniczne, by tam pozostali, przyczyniając się do sukcesów, ale państw „strukturalnej emigracji”. Wspomina się w tym raporcie o zaleceniach, by nie finansowano w Polsce nauki przez państwo, bo nauka polska jest nieefektywna; niech naukę w Polsce finansują tylko firmy międzynarodowe. (s. 23)
Jak twierdzą naukowcy PAN, system kultury Polski cechuje swoista zbitka (…) historii z tradycją oraz brakiem ciągłości państwowej w ostatnich dwóch stuleciach. Zbitkę systemu kulturowego tworzą pozostałości cywilizacji agrarnej, anarchii szlacheckiej, konserwatywnego nurtu w Kościele katolickim, roszczeniowo-egalitarnej spuścizny socjalizmu, dominacji indywidualnych korzyści oraz braku umiejętności wspólnego działania na rzecz dobra wspólnego, brak zaufania do instytucji państwa, a także niedoskonałości systemu edukacji i badań naukowych. (s.30)
Ułomność polskiej demokracji polega na tym, że partie polityczne w dużym stopniu:
• są organizacjami dzielenia łupów po wygranych wyborach;
• określają w przeważnej mierze co jest systemem demokratycznym, a co nie przynależy do jego rozwiązań.
• tolerują różne patologie społeczne.
Instytucje publiczne powinny spełniać procywilizacyjną rolę, tzn. być transparentne dla obywateli i uczestników ich usług.
Konieczna jest zatem przejrzystość ich działania, zapewniająca obywatelom bądź ich przedstawicielom dostęp do istoty, założeń i mechanizmów funkcjonowania placówek edukacyjnych, skoro powinny one działać w interesie społeczeństwa i dla społeczeństwa. Instytucje publiczne powinny mieć charakter apolityczny, a więc być niezależne od (…)całego aparatu urzędniczego, niezależnie od tego, jakie prezentuje on prywatne opcje polityczno-ideologiczne .(s. 35)
Jeżeli państwo chce być – a powinno taką rolę spełniać - współkreatorem postępu cywilizacyjnego, to musi zadbać o zwiększenie spójności społecznej, wzrost zaufania do instytucji czy organów władzy oraz sprzyjać maksymalnej i długotrwałej stabilności funkcjonowania poszczególnych instytucji. Społeczeństwo zaś musi mieć możliwość recenzowania poczynań władzy w zakresie zarówno niesprzeczności rozwiązań prawnych, jak i współpracy między władzą centralna a regionalną.
Państwo powinno zmienić stosunek instytucji publicznych do społeczeństwa nie tylko pod kątem okazywania mu większej życzliwości, ale i bycia bardziej otwartymi na współpracę, przestrzeganie prawa i walkę z istniejącymi czy pojawiającymi się patologiami. Społeczeństwo zaś powinno nie tylko szanować i przestrzegać prawa, ale i włączać się aktywnie w jego stanowienie, konsultowanie, podejmowanie inicjatyw społecznych i działania w dialogu z władzą, a zatem i stosowania rozwiązań kompromisowych.
Twórcy raportu określają trzy scenariusze możliwego rozwoju Polski na tle światowych megatrendów i rozwijających się a niekontrolowanych i nie kanalizowanych czynników endemicznych. Obok scenariusza realistycznego i optymistycznego, w których nie przywiązuje się jednak szczególnej wagi do procesów demokratyzacyjnych, pojawia się trzecie scenariusz określany jako zagrożenia.
Wpisuje się weń możliwość rozwoju ruchów protestów społecznych czy terrorystycznego anarchizmu rewolucyjnego, które będą sprzyjać pojawieniu się kierunków neototalitarnych czy neofaszystowskich. Pozbawiona szans pracy młodzież bardzo łatwo nabrać na hasła typu „stać nas na więcej, tylko zarezerwujmy Polskę dla prawdziwych Polaków”. (s. 72)
Rządzący nie czytają, ale czyta opozycja. Kiedy jednak ta ostatnia dochodzi do władzy, przestaje czytać. Tak oto mamy to, co mamy i znowu będziemy niezadowoleni, a świat kultury, narodowych i ponadczasowych wartości ucieka nam coraz dalej i szybciej.
Weekend zaś mieliśmy tak z lewej, centrowej, jak i prawej strony sceny politycznej pełen protestów, manifestacji, performance'ów. Jedni buntowali się, bo zbyt wiele patologii wychodzi na jaw z okresu ich działalności, władztwa i antydemokratycznych działań, inni zaś wyrażali sprzeciw w związku z tym, że usiłuje się zepchnąć prawdę w demagogiczne i socjotechniczne manipulacje. Nic dziwnego, że oburzamy się na kolejne podziały naszego społeczeństwa na tych, co to ponoć kiedyś byli po stronie ZOMO, uczestniczyli w zmowie z PRL-owską nomenklaturą w "Okrągłym Stole" czy też stali się w ostatnich latach osobami "gorszego sortu".
Kiedy Jacek Żakowski pisze w ostatnim numerze tygodnika "Polityka" o tym, że zaledwie 29 proc. Polaków jest zadowolonych z ustroju, a ów stan wcale ich nie zachęca do podjęcia działań na rzecz zmiany, to pojawia się pytanie, jak rządy PO i PSL doprowadziły do tak krytycznego stanu odwrotu od społeczeństwa obywatelskiego, od demokracji? Sam przyznaje, a przecież nie można tego redaktora podejrzewać o jakiekolwiek koneksje z obecną prawicą:
"Gra przy pustych trybunach i przy nikłej konkurencji jest dla politycznych elit demoralizująca i delegitymizująca. Formalnie demokratyczną władzę, mającą legitymację wyborczą, zamienia w coś na kształt rotacyjnej władzy absolutnej. A -jak pisał lord Acton - "władza absolutna demoralizuje w sposób absolutny". (Polityka 2015 nr 50, s. 13)
Wracam do RAportu PAN. Dla pedagogów powinny być istotnym ostrzeżeniem zawarte w nim uwagi o wielowymiarowych i niejednoznacznych zagrożeniach techniczno-edukacyjnych, które wynikają z dynamicznego wzrostu postępu technicznego, chaotycznego wzrostu dużej liczby zmiennych jako skutków procesów globalizacyjnych, kryzysów finansowych w różnych regionach świata, oligopolizacji gospodarki światowej, w tym, rozwoju gospodarki wirtualnej.
Wśród nowych zagrożeń pojawiły się takie, jak: imitacyjność innowacji technicznych, instytucjonalnych i organizacyjnych, która niszczy lokalne tradycje i narodowe rozwiązania twórcze. Coraz więcej jest procesów aplikacyjnych także w polskiej oświacie rozwiązań brytyjskich czy amerykańskich, które w dużej mierze nie są zbieżne z polską kulturą, dominującym w społeczeństwie systemem wartości oraz nadmierna komercjalizacja wiedzy, w tym zawłaszczanie jej przez ponadnarodowe korporacje utrudnia powszechny do niej dostęp.
Co gorsza, i na to zwracają uwagę autorzy tego raportu, w naszym, kraju ma miejsce upowszechnianie nadmiaru pseudowiedzy, nieprawdziwych informacji, a zwłaszcza szerzenie ekstremistycznych poglądów, za pośrednictwem Internetu (s. 21) Patologicznie nadmierny wzrost odsetka osób studiujących w Polsce doprowadził do obniżenia jakości kształcenia, co musi skutkować wzrostem bezrobocia lub nietrwałego braku zatrudnienia w tej grupie osób, co będzie sprzyjać ruchom protestów czy społecznych buntów.
Jak budować społeczeństwo oparte na wiedzy w sytuacji, gdy ta jest niskiej wartości? Co gorsza, kierowane są z państw ościennych do władz polskiego rządu zalecenia, by ograniczać wzrost liczby osób studiujących lub by kształcić ich w przeważającej mierze na studiach licencjackich, zaś tych najzdolniejszych „delegować” na staże zagraniczne, by tam pozostali, przyczyniając się do sukcesów, ale państw „strukturalnej emigracji”. Wspomina się w tym raporcie o zaleceniach, by nie finansowano w Polsce nauki przez państwo, bo nauka polska jest nieefektywna; niech naukę w Polsce finansują tylko firmy międzynarodowe. (s. 23)
Jak twierdzą naukowcy PAN, system kultury Polski cechuje swoista zbitka (…) historii z tradycją oraz brakiem ciągłości państwowej w ostatnich dwóch stuleciach. Zbitkę systemu kulturowego tworzą pozostałości cywilizacji agrarnej, anarchii szlacheckiej, konserwatywnego nurtu w Kościele katolickim, roszczeniowo-egalitarnej spuścizny socjalizmu, dominacji indywidualnych korzyści oraz braku umiejętności wspólnego działania na rzecz dobra wspólnego, brak zaufania do instytucji państwa, a także niedoskonałości systemu edukacji i badań naukowych. (s.30)
Ułomność polskiej demokracji polega na tym, że partie polityczne w dużym stopniu:
• są organizacjami dzielenia łupów po wygranych wyborach;
• określają w przeważnej mierze co jest systemem demokratycznym, a co nie przynależy do jego rozwiązań.
• tolerują różne patologie społeczne.
Instytucje publiczne powinny spełniać procywilizacyjną rolę, tzn. być transparentne dla obywateli i uczestników ich usług.
Konieczna jest zatem przejrzystość ich działania, zapewniająca obywatelom bądź ich przedstawicielom dostęp do istoty, założeń i mechanizmów funkcjonowania placówek edukacyjnych, skoro powinny one działać w interesie społeczeństwa i dla społeczeństwa. Instytucje publiczne powinny mieć charakter apolityczny, a więc być niezależne od (…)całego aparatu urzędniczego, niezależnie od tego, jakie prezentuje on prywatne opcje polityczno-ideologiczne .(s. 35)
Jeżeli państwo chce być – a powinno taką rolę spełniać - współkreatorem postępu cywilizacyjnego, to musi zadbać o zwiększenie spójności społecznej, wzrost zaufania do instytucji czy organów władzy oraz sprzyjać maksymalnej i długotrwałej stabilności funkcjonowania poszczególnych instytucji. Społeczeństwo zaś musi mieć możliwość recenzowania poczynań władzy w zakresie zarówno niesprzeczności rozwiązań prawnych, jak i współpracy między władzą centralna a regionalną.
Państwo powinno zmienić stosunek instytucji publicznych do społeczeństwa nie tylko pod kątem okazywania mu większej życzliwości, ale i bycia bardziej otwartymi na współpracę, przestrzeganie prawa i walkę z istniejącymi czy pojawiającymi się patologiami. Społeczeństwo zaś powinno nie tylko szanować i przestrzegać prawa, ale i włączać się aktywnie w jego stanowienie, konsultowanie, podejmowanie inicjatyw społecznych i działania w dialogu z władzą, a zatem i stosowania rozwiązań kompromisowych.
Twórcy raportu określają trzy scenariusze możliwego rozwoju Polski na tle światowych megatrendów i rozwijających się a niekontrolowanych i nie kanalizowanych czynników endemicznych. Obok scenariusza realistycznego i optymistycznego, w których nie przywiązuje się jednak szczególnej wagi do procesów demokratyzacyjnych, pojawia się trzecie scenariusz określany jako zagrożenia.
Wpisuje się weń możliwość rozwoju ruchów protestów społecznych czy terrorystycznego anarchizmu rewolucyjnego, które będą sprzyjać pojawieniu się kierunków neototalitarnych czy neofaszystowskich. Pozbawiona szans pracy młodzież bardzo łatwo nabrać na hasła typu „stać nas na więcej, tylko zarezerwujmy Polskę dla prawdziwych Polaków”. (s. 72)
Rządzący nie czytają, ale czyta opozycja. Kiedy jednak ta ostatnia dochodzi do władzy, przestaje czytać. Tak oto mamy to, co mamy i znowu będziemy niezadowoleni, a świat kultury, narodowych i ponadczasowych wartości ucieka nam coraz dalej i szybciej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)