20 września 2020

Bezobjawowa decentralizacja polskiego szkolnictwa, czyli kto podtrzymuje mit o decentralizacji

 

Dodaj podpis

Bardzo trudno jest przekonać zachodnich uczonych, że nie możemy dokonywać badań porównawczych między ustrojami szkolnymi, skoro są one osadzone w znacząco odmiennych strukturach politycznej determinacji. Znacznie wcześniejszymi od Anny Zalewskiej destruktorami polskiego szkolnictwa byli Mirosław Handke oraz premier Jerzy Buzek, bowiem załatwili sobie, swoim partyjnym kolesiom rozwiązania pozwalające na czerpanie korzyści z upozorowania decentralizacji polskiej oświaty.

Niestety, rzekomi badacze ze stopniami naukowymi przez lata utrzymywali, a inni bezmyślnie za nimi to powtarzają, że w Polsce mamy decentralizację oświaty. Tymczasem ustrój szkolny wcale nie jest zdecentralizowany, a szkoły i przedszkola nie są autonomicznymi podmiotami, w których profesjonalnie przygotowani do zawodu nauczyciele mogliby realizować podstawy programowe kształcenia ogólnego. 

Nie ma decentralizacji, gdyż nadal mamy w Polsce system centralistyczny, o czym wie każdy nauczyciel i dyrektor szkoły. Natomiast nie wie i nie rozumie istoty zakorzenionego od lat fałszu opinia publiczna. W micie decentralizacji utrzymywani są także studenci kierunków nauczycielskich i pedagogicznych przez tych nauczycieli akademickich, którym nie chce się refleksyjnie, naukowo, w trosce o prawdę dociekać istoty rzeczy. 

W 2012 r. ukazała się publikacja prof. UW Jana Herczyńskiego, która wyrządziła więcej zła, niż dobra (Decentralizacja oświaty polskiej: stan obecny i wyzwania na przyszłość, 2012). Autor bowiem nie zadał sobie trudu, by dokonać rzetelnej analizy politycznej systemu oświatowego. Nic dziwnego, że wypisuje bzdury, które dobrze służą już od ponad dwudziestu lat kolejnym szefom resortu edukacji i nominujących je na to stanowisko partii władzy.

Dla J. Herczyńskiego dowodem na decentralizację są następujące wydarzenia polityczne: 

1993 – dobrowolne przejęcie szkół podstawowych przez gminy

1996 – obligatoryjne przejęcie szkół podstawowych

1999 – przejęcie szkół ponadpodstawowych i ponadgimnazjalnych przez powiaty

2000 – wprowadzenie obecnego algorytmu podziału subwencji. 

Profesor UW nie rozumie, że tak wygodne dla centralizmu rozwiązania, które mają połowiczny charakter, de facto nie decentralizują tego, co jest kluczowe dla procesu kształcenia i wychowywania młodych pokoleń. Nie wystarczy bowiem przekazać placówek państwowych w zarządzanie samorządów terytorialnych, skoro i tak wszystkie regulacje ich dotyczące są nadal w rękach centralnej władzy partii politycznej. 

Nie rozumie tego naukowiec z tak znakomitego uniwersytetu? Czy może z innych powodów było mu na rękę sprzyjanie temu, by nie pisać, że do decentralizacji de facto nie doszło? To, że nie doszło, nie ma wątpliwości. Kiedy nauka służy polityce, a raczej politykom, to uczestniczy w zakłamywaniu rzeczywistości, a co gorsza utrwala fałszywe przeświadczenie o czymś, czego w istocie nie ma.    

W czasie piątkowej konferencji UMK w Toruniu nawet prof. Zbigniew Kwieciński - po moim referacie - jakże trafnie przypomniał wszystkim uczestnikom naukową - a nie propagandową w stylu powyższego autora - wykładnię tego, na czym polega destrukcyjny związek między nauką a władzą polityczną. Przywołał rozprawy z lat 30. XX w. (sic!) prof. Kazimierza Sośnickiego i prof. Sergiusza Hessena.  Czytajcie drodzy studenci, nauczyciele i dyrektorzy publicznych placówek oświatowych naukowe, a nie pseudonaukowe, propagandowe analizy polityki oświatowej w Polsce. 

Gdyby polski system szkolny był zdecentralizowany, to nie miałaby w nim miejsca dwuwładza, schizoidalność zarządzania w modelu TOP-DOWN, z góry  - na dół. Tymczasem tak jednostki samorządu terytorialnego, jak i wszystkie placówki publiczne są całkowicie uzależnione od partyjnych interesów i decyzji rządu, od ustalanych przez większość parlamentarną (tożsamą z partią władzy i jej "ogonkami", którym czasami "troszeczkę zrywa beretkę" - cyt. za J. Brudzińskim). Dyrektorzy przedszkoli i szkół wcale nie mają autonomii, a tym bardziej zatrudniani przez nich nauczyciele! 

Schizoidalne władza oświatowe (odrębny organ prowadzący placówki i odrębny - a najczęściej kontestowany przez JST - nadzór pedagogiczny) nie podlegają żadnej kontroli społecznej, a zatem mogą autorytarnie (co zresztą czynią) rozstrzygać o tym, jak mają funkcjonować powyższe placówki, w co mogą być wyposażone, kogo mogą zatrudniać i jak opłacać, w jaki sposób ma być realizowany program kształcenia i wychowania, kto może a kto nie w nim partycypować, jak ma wyglądać organizacja roku szkolnego itp., itd.  

Tymczasem prof. J. Herczyński wypisywał w 2012 r. bzdury na temt rzekomych sukcesów polskiej decentralizacji, o czym mają świadczyć: inwestycje w szkoły, stabilność finansowania, reforma gimnazjalna, wyniki PISA, autonomia organów prowadzących, cywilizacyjny postęp stanu i wyposażenia szkół (nieprzeciekające dachy, działające toalety, suche i czyste pomieszczenia, szczelne okna), skokowy postęp wyposażenia szkół (np. komputery). 

Okres zamknięcia szkół i przedszkoli wiosną tego roku unaocznił brak powyższych sukcesów i skutki braku decentralizacji. Po 30 latach transformacji ustrojowej Polska oświata nie wyszła ze stanu demokracji nieskonsolidowanej. Cechuje ją niski poziom strukturalnej integracji, niewielki zakres uzgodnień normatywnych i traktowanie ustroju szkolnego jako środka do realizacji interesów dominującej w danym okresie partii władzy politycznej. Nie powstały mechanizmy i formy kontroli społecznej. Nie ma rad szkolnych, nie ma terenowych rad oświatowych i Rady Edukacji Narodowej, nie istnie Samorząd Zawodowy Nauczycieli. 



To, co ma miejsce w Sejmowej Komisji Edukacji nadaje się na kabaret, ale nie na poważne podejście do oświaty i wyraz rzeczywistej troski o młode pokolenia i ich nauczycielskie kadry. Jak przeczytałem stenogram z posiedzenia tej Komisji w dn. 18 sierpnia br., to nie mogłem uwierzyć w to, że była ministrzyca Platformy Obywatelskiej nie wyciągnęła wniosków i niczego się nie nauczyła po klęskach wyborczych swojej formacji. 

Krytykując pseudooświatową politykę PiS w wydaniu Dariusza Piontkowskiego była ministrzyca mówiła m.in.: 

Szkoły nie były przygotowane do takiego sposobu prowadzenia zajęć, nie tylko od strony merytorycznej, bo z tą stroną nauczyciele dość szybko sobie poradzili, lecz przede wszystkim chodziło o stronę techniczną – dostęp do sprzętu, zorganizowanie tego w taki sposób, aby każdy uczeń miał szansę uczestniczenia w zdalnym nauczaniu.

Ile milionów wydano z budżetu państwa na wyposażenie szkół publicznych w latach 2007-2015? Ile środków wydatkowano na tzw. szkołę cyfrową? Już zapomniała o działaniach przestępczych w ramach tych programów z udziałem pracowników Centralnego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli?  

Jeszcze lepiej od niej kłamał minister edukacji D. Piontkowski, który przywołując ostatnią edycję międzynarodowego pomiaru osiągnięć szkolnych piętnastolatków (PISA) stwierdził z charakterystyczną dla siebie bufonadą: 

Przedstawię trochę danych dotyczących tego, jak wygląda dostęp do sprzętu, do komputerów i internetu w Polsce. Mamy różne dane w obiegu publicznym. Międzynarodowe dane przygotowane przez OECD przy okazji badań PISA wskazują na możliwość dostępu do komputera przez uczniów. Proszę zauważyć słupek, który wskazuje, że Polska jest jednym z najbardziej dostępnych internetowo i komputerowo państw w Europie i na świecie. Naprawdę nie musimy się wstydzić.    

Wstydzić się powinien mówiący to minister edukacji, bowiem badania PISA nie są wiarygodnym źródłem dla głoszenia takich tez (bzdetów). Po pierwsze, uczestniczy w pomiarze PISA ok. 5 tys. losowo wybranych uczniów tylko w tej grupie wiekowej (nic nie wiemy na temat ich zasobów materialnych i wyposażenia w domu w sprzęt komputerowy), a po drugie, niektórzy kuratorzy oświaty wraz z dyrektorami wylosowanych szkół zatroszczyli się o to, by ów rzekomo reprezentatywny dobór losowy został nieco "podkręcony" - jak ma to miejsce u niektórych sprzedawców używanych samochodów, którzy redukują liczbę przejechanych kilometrów. 



Zejdźmy wreszcie na ziemię, przestańmy okłamywać społeczeństwo, które utrzymuje ze swoich podatków takich ignorantów na resortowych stanowiskach wraz z ich urzędnikami. Poseł PiS Joachim Brudziński przyznał, że w istocie większościowa partia władzy w Sejmie, jaką jest Prawo i Sprawiedliwość - obsadza w instytucjach państwowych osoby do pełnienia funkcji, które niejednokrotnie przerastają ich możliwości, doświadczenie czy kompetencje. Nareszcie wypłynęła szczera prawda. 

 

   

      

    

 

 

   

 

  

   

    

19 września 2020

Jak minister edukacji Dariusz Piontkowski "dawał" nauczycielom swobodę



        Wiosną tego roku nastąpiła odsłona nędzy polskiego systemu szkolnego. Skutki pseudoreformy Anny Zalewskiej, następstwa zniszczenia przez nią rozwoju - i tak będącej wciąż na niskim poziomie dydaktycznym - polskiej edukacji,  zostały potwierdzone przez obecnego ministra Dariusza Piontkowskiego. „Król okazał się nagi”

Zajrzałem do stenogramu posiedzenia Sejmowej Komisji Edukacji z dnia 18.08.2020 r. [druk nr 85/2020 (97)], w trakcie której padły z ust kolejnego destruktora szkolnictwa D. Piontkowskiego informacje o stanie polskiej edukacji w III RP. 

Minister edukacji zdawał sprawozdanie ze stanu przygotowania  szkół do nowego roku szkolnego 2020/2021. Najpierw podzielił się polityczną konstatacją, że: (...) rząd Prawa i Sprawiedliwości nie wywołał pandemii, ale, podobnie jak inne rządy w Europie i na świecie, musiał borykać się z wydarzeniem, którego nikt nie przewidział.

Niestety, minister nie ma zielonego pojęcia na temat tego, jak "borykały się" z zamknięciem szkół inne rządy w Europie. Nie raczył poinformować posłów, że w większości państw europejskich, w których o polityce szkolnej decydują specjaliści, eksperci, a nie partyjni ignornaci, dzięki decentralizacji ustrojów szkolnych  nauczyciele i dyrektorzy przedzkoli oraz szkół publicznych mogli reagować adekwatnie do sytuacji lokalnej, instytucjonalnej.  

Jak się okazało, polska edukacja poradziła sobie wspaniale, nie dzięki nauczycielom, nie dzięki rodzicom i samym uczniom, tylko w wyniku właściwych działań ministra edukacji. Stwierdził bowiem: (...) po kilku dniach, kiedy nie była możliwa fizyczna obecność uczniów i nauczycieli w szkołach, wyraźnie wskazaliśmy, że będziemy stopniowo przechodzić w stronę kształcenia na odległość.

Jak to przechodzenie  w stronę kształcenia na odległość? Zwracam uwagę na to sformułowanie, bo jest ono charakterystyczne dla władzy centralnej. Po pierwsze minister musiał pokazać, kto był winien problemom, jakie zaistniały w ciągu pierwszych dwóch tygodni zmaknięcia szkół. Otóż, system szkolny był do tego czasu wspaniały, rozwijał się na "światowym" poziomie, a władza genialnie nim zarządzała. 

Jeśłi zatem nagle nie zadziałał, to przecież nie z winy dotychczasowej polityki destrukcyjnej MEN. To (...) nauczyciele nie byli przygotowani na epidemię, większość z nich wcześniej nie zajmowała się kształceniem na odległość. Musieli mieć trochę czasu, aby poznać nowe narzędzia, dzięki którym można było komunikować się z uczniami, przestawić się mentalnie na inny sposób kontaktu. (...) dotyczyło to również uczniów.

Na szczęscie minister Piontkowski pochwalił siebie i urzędników przyznając, że wprawdzie dopiero 25 marca 2020 r.: (...) [D]awaliśmy dyrektorom i nauczycielom dużą swobodę. Nie chcieliśmy narzucać schematu, który w wielu wypadkach byłby trudny do zrealizowania. 

Dariusz Piontkowski przyznał, że to ministerstwo  jest od dawania nauczycielom i dyrektorom swobody. Jaka ludzka ta władza, która dostrzegła, że nie wystarczy już zarządzanie prawem, bo o jego stosowaniu i tak rozstrztygają ludzie, a w tym przypadku nauczyciele i dyrektorzy szkół. 

Nie chcąc zatem dopuścić do jakiejkolwiek krytyki władzy dobrej zmiany stwierdził: Przy każdym przepisie mówimy również o tym, że trzeba uruchamiać rozsądek, nie tylko w edukacji, lecz także w każdej innej dziedzinie życia. Zbyt sztywne uregulowania mogą tylko utrudniać pracę, zamiast ją ułatwiać.

Pokazywaliśmy, jak może wyglądać kształcenie na odległość, jakich technik można używać, jednocześnie pozostawiliśmy nauczycielom dużą swobodę wyboru konkretnych technik i narzędzi.

Zastanawiałem się, czy minister edukacji słyszy samego siebie i czy po opublikowaniu stenogramu swoich wypowiedzi nie ma poczucia wstydu? Okazuje się, że to nie zła "dobra zmiana" ustroju szkolnego, nie gorset pozabwionych racji pedagogicznych regulacji prawnych MEN, nie upokarzanie środowiska nauczycielskiego i kpienie sobie z niego, nie utrzymywanie płac nauczycieli na najniższym poziomie w Europie, nie brak ciepłej wody w kranach wielu szkół wiejskich, nie brak dostępu do sieci i sprzętu komputerowego, nie brak jakiegokolwiek rozliczenia zmarnotrawionych milionów złotych ze środków budżetowych  na program tzw. "szkoły cyfrowej" itp., itd., sprawił, że nastąpiło poważna poważne tąpnięcie w polskim szkolnictwie,    

Nieświadom tego, co znaczą jego słowa minsiter D. Piontkowski przyznał, że szkoły po reformie Anny Zalewskiej dzieci nie lubią, bowiem (...) po raz pierwszy od dłuższego czasu pojawiła się zmiana nastawienia uczniów do szkoły. Kilka miesięcy lub kilka lat temu większość uczniów pytana o to, czy chciałaby wracać do szkoły, odpowiadała, że niekoniecznie.

Brawo! Co za śmiała samokrytyka. Minister edukacji przyznał, że polskie dzieci nie lubiły chodzić do szkoły. Gdyby nie pandemia, to pewnie by utrwaliła się ich negatywna postawa.    

Minister edukacji dysponuje własnym zapleczem doradców oraz Instytutem Badań Edukacyjnych. Wprawdzie nie jest to instytut naukowy, tylko diagnoz oświatowych, ale zdumiewająca jest konstatacja urzędnika, który twierdzi, że (...) nikt nie przeprowadził badań, które określiłyby, że wyłącznie dany komunikator jest najlepszy na świecie, a inny jest gorszy,  albo że taka a nie inna technika nauczania jest jedyną słuszną, a inne są niemożliwe.  

c.d.n. 

18 września 2020

Jubileusz Profesora Bronisława Siemienieckiego i debata naukowa na temat teoretycznych i praktycznych aspektów pedagogiki medialnej

 


W dniu dzisiejszym rozpoczyna się w Instytucie Nauk Pedagogicznych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu XVI Międzynarodowa Konferencja „Teoretyczne i praktyczne aspekty pedagogiki medialnej", którą organizuje w formie online zespół współpracowników Jubilata, autora znakomitych rozpraw z zakresu pedagogiki  medialnej i teoretycznych podstaw kształcenia konstruktywistycznego, współtwórcy interdyscyplinarnego półrocznika Kognitywistyka i media w edukacji –  prof. dr. hab. Bronisława  Siemienieckiego (ur.10.09.1950 w Toruniu).  

Profesor stworzył podstawy rozwoju nie tylko pedagogiki medialnej, ale także kształcenia informatycznego pedagogów i kandydatów do zawodu nauczycielskiego. W kierowanym przez B. Siemienieckiego Zakładzie Technologii Kształcenia (na uprzednim Wydziale Nauk Pedagogicznych UMK, obecnie przekształconym w Katedrę Dydaktyki i Mediów  na Wydziale Filozofii i Nauk Społecznych kierowaną przez Córkę - prof. UMK dr hab. Dorotę Siemienicką) powstał ponmad dwie dekady temu m.in. nowy program kształcenia studentów na kierunkach humanistycznych „Komputery w edukacji". 

Można być przekonanym, że gdzie jak gdzie, ale wykształceni w UMK pedagodzy posiadają wiedzę i umiejętności w zakresie zdalnej edukacji. Mogli bowiem poznać pod kierunkiem dzisiejszego Jubilata założenia i możliwości rozwoju wirtualnej szkoły, najnowsze narzędzia do kształcenia online oraz wspierania w tym zakresie nauczycieli. Stało się to możliwe dzięki wieloletniej współpracy Profesora nie tylko z innymi ośrodkami uniwersyteckiej pedagogiki medialnej w kraju (UAM  w Poznaniu, Akademia Pedagogiki Specjalnej im. M. Grzegorzewskiej w Warszawie, Uniwersytet Śląski w Katowicach, Uniwersytet Zielonogórski, Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie i Uniwersytet Rzeszowski), ale także z amerykańskim Uniwersytetem Michigan.  

Otwierająca dzisiejszą konferencję część jubileuszowa będzie zatem podkreśleniem zasług Jubilata dla rozwoju polskiej pedagogiki medialnej i kognitywistycznej, a zarazem wyrazem wdzięczności za ważne dokonania naukowe (wypromował 11 doktorów, wielokrotnie recenzował prawie trzydzieści dysertacji doktorskich, osiągnięcia naukowe w postępowaniach habilitacyjnych i na tytuł naukowy profesora, prowadził badania finansowane w ramach grantów Narodowego Centrum Nauki) i publikacje, w tym szczególnie:

·   Teorie kształcenia w świecie cyfrowym, Kraków: Oficyna Wydawnicza „Impuls” 2019 (współaut. D. Siemieniecka);



 ·  Pedagogika kognitywistyczna. Studium teoretyczne, Kraków: Oficyna Wydawnicza „Impuls” 2013; 



·         Pedagogika medialna. Podręcznik Akademicki (red.), Warszawa: WN PWN; 2007



·         Manipulacja, media, edukacja, Multimedialna Biblioteka Pedagogiczna, Toruń: Wyd. Adam Marszałek 2007 (red.);

·         Manipulacja informacją w mediach a edukacja, Toruń: Wyd. A. Marszałek 2006;

·         Edukacja medialna. Multimedialna Biblioteka Pedagogiczna. Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2002 (współaut.);

·         Komputer w rewalidacji, Multimedialna Biblioteka Pedagogiczna. Wyd. A. Marszałek, Toruń 2000 (współaut.);

·         Micrografx krok po kroku. Multimedialna Biblioteka Pedagogiczna Wyd. A. Marszałek, Toruń 1999, (współaut.).

·         Internet w szkole. Multimedialna Biblioteka Pedagogiczna. Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 1999 (współaut.);

·         Komputer w edukacji. Podstawowe problemy technologii informacyjnej w edukacji, Wyd. A. Marszałek Toruń 1997  (cztery wydania);

·         Komputer w diagnostyce i terapii pedagogicznej. Cz. I, Multimedialna Biblioteka Pedagogiczna (red). Wyd. A. Marszałek, Toruń 1996 (trzy wydania);

·         Komputery i hipermedia w procesie edukacji dorosłych, Toruń: Wydawnictwo Adam Marszałek 1994 (pięć wydań);

·         Środki dydaktyczne w procesie myślenia twórczego, Prace Monograficzne Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Krakowie, T. 134, Wydawnictwo Naukowe WSP, Kraków 1991;

·         Perspektywy edukacji z komputerem. Wyd. A. Marszałek, Toruń – Płock, 1995, (red.) (trzy wydania).

Prof. B. Siemieniecki stworzył i redaguje Multimedialną Bibliotekę Pedagogiczną, w ramach której wyszło 35 tomów poświęconych wykorzystaniu technologii informacyjnej w edukacji oraz służących dyskusji naukowej nad wykorzystaniem nowoczesnych technologii komunikacyjnych w edukacji. Wiele rozpraw Profesora jest w otwartym dostępie, toteż można je ściągnąć, by korzystać we własnej pracy dydaktycznej czy badawczej.

Zasług Jubilata jest wiele także w upowszechnianiu wiedzy naukowej na rzecz kształcenia i doskonalenia zawodowego nauczycieli, organizowania i prowadzenia międzynarodowych oraz krajowych konferencji naukowych i oświatowych, licznych szkoleń, kursów czy studiów podyplomowych. Odnotuję może jeszcze kierowanie przez pięć lat powstałą placówką w 1995 r. - Micrografx Training and Didactic Center w Toruniu, w której prowadzono badania nad zastosowaniem oprogramowania graficznego w polskiej edukacji. Był to wówczas jedyny autoryzowany ośrodek szkoleniowy w Europie Środkowej w zakresie produktów firmy MICROGRAFIX, w którym przygotowywano m.in. nauczycieli do wdrażaniu do polskich szkół nowoczesnych rozwiązań dydaktycznych z zastosowaniem technologii informacyjnej.

Dzisiejsza konferencja jest już kolejną,`tak poważną debatą na temat edukacji zanurzonej w medialnym świecie. Zainteresowani mogą zapoznać się z programem, a Organizatorzy już zapowiadają wydanie odrębnje publikacji.  

 Jubilatowi życzę dużo zdrowia, sił  i dalszych osiągnięć naukowo-badawczych oraz oświatowych, gdyż przejście na emeryturę jest dla Profesora Bronisława Siemienieckiego otwarciem nowej fazy Jego misji dydaktycznej i naukowej w warunkach tak koniecznej swobody i pasji tworzenia, 

(źródło fotografii

 


17 września 2020

O propagandowej polityce pozorowania zmian w edukacji

 


Zastanawiałem się, od którego roku zacząć rekonstrukcję polityki oświatowej Ministerstwa Edukacji Narodowej, które rzekomo zatroskane jest o edukację dzieci i młodzieży. Żaden z dotychczasowych ministrów tego resortu nie wykazywał iedzy na temat zmian w dydaktyce szkolnej na świecie, bo prawdopodobnie sam - o ile był kiedyś (jakimś) nauczycielem - reprodukował kształcenie oparte na jednokierunkowym przekazie wiedzy i egzekwowaniu jej od uczniów. 

Nie słyszałem i nie czytałem  wypowiedzi ich absolwentów, którzy byliby zachwyceni ich podejściem do edukacji. Od dziesięcioleci w tym resorcie muszą być MIERNI w dydaktyce szkolnej, ale za to WIERNI POLITYCZNYM INTERESOM PARTII WŁADZY. Dlatego polska edukacja jest na tak niskim poziomie, archaiczna, zatęchła nie herbartyzmem, bo jednak Jan Fryderyk był świetnie wykształcony psychologicznie i filozoficznie, ale pseudodydaktycznym behawioryzmem. 

Behawioryzm idealnie nadaje się do konserwowania każdej ideologii, jeśli tylko zapewni mu się władztwo. Doskonale zrozumiała i zastosowała to nie tylko polska lewica w latach 1993-1997, 2001-2005; także prymitywnie zarządzana z tylnego fotela przez szefa NSZZ "Solidarność" pseudoprawicowa lewica związkowa w latach 1997-2001, potem populistyczna prawica w latach 2005-2007, no i neoliberalna lewica w latach 2007-2015, by wreszcie przejęła stery - także po części lewicowa i populistyczna - prawica w 2015 r.        

Zacznę jednak od XXI wieku. Wprawdzie wcześniej też ministrowie traktowali polską edukację jako dojne środowisko dla własnego aparatu władzy, ale reforma ustrojowa otworzyła dla nich nowe perspektywy.  



Co ciekawe, każdy następny minister edukacji  narzekał na poprzednika twierdząc, że nic albo niewiele uczynił dla efektywnej edukacji. W ostatnim wywiadzie prof. Andrzej Walicki trafnie ocenił pseudosolidarnościowe elity władzy po 1989 r., które przypisywały i nadal przypisują sobie fałszywe zasługi:

Z liberalnych wolności wzięliśmy tylko wolny rynek i przedstawialiśmy to jako liberalną demokrację. Dlatego została tak znienawidzona. To nas intelektualnie i moralnie cofnęło do połowy XIX w., zanim John Stuart Mill stworzył demokratyczny liberalizm, przeciwstawiający się nierównościom ograniczającym  korzystanie z wolności ("Polityka" nr 28/2020 s. 21).

Przejdźmy do faktów, których prezentację zacznę od wprowadzenia reformy ustrojowej M. Handke, bo przecież to "jego" reforma miała być powiewem nowoczesności.

Rok 2000 - Posiedzenie Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży, Komisji Finansów Publicznych oraz Komisji Samorządu Terytorialnego i Polityki Regionalnej o rządowym projekcie ustawy o zmianie ustawy Karta nauczyciela oraz o zmianie niektórych innych ustaw (druki nr 1447 i 1637): 

1. Poseł Aleksander Łuczak (poseł PSL w opozycji do rządu AWS, minister edukacji w l. 1993-1995) :

Reforma edukacji, o której od jakiegoś czasu mówimy na tej sali, może mieć różny przebieg i różną drogę realizacji. Miałem sposobność kiedyś powiedzieć, że podstawowym ogniwem reformy edukacji jest nauczyciel i jego odpowiednie przygotowanie, wynagrodzenie, usytuowanie jest podstawą. Tak się stało, że reforma w tym, co się obecnie realizuje, nie przyjęła takiego rozwoju czy takiego postępowania. Najpierw przedmiotem reformy stała się sprawa struktury organizacyjnej sieci szkół, można powiedzieć, że to co jest, co składa się na organizację. Natomiast to, co stanowi podstawę, czyli nauczyciel i program, to jest jakby w tle tej pierwszej czynności dokonywane.

   (...) podstawą przeprowadzenia tej reformy jest niedoskonałość czy niewystarczalność systemów finansowania edukacji w Polsce. Właściwie wobec niemożliwości zwiększenia środków na edukację, podejmowanych przez kolejne ekipy, z drugiej strony wobec niewydolności czy zapaści finansowej systemu finansowego państwa trzeba było znaleźć taką drogę, która spowoduje, że nie cała edukacja upadnie, ale upadnie jej część.

 Druga sprawa, związana z kwestią szczegółową, dotyczy awansów, całej procedury awansów. Otóż kluczowym ogniwem jest tutaj dyrektor i organ prowadzący szkołę. Mimo tych hymnów na cześć osób, które prowadzą szkoły, i spotykanych tu i ówdzie dobrych rozwiązań dotyczących szkół jest to jednak w moim przekonaniu rozwiązanie ułomne. 

Ono doprowadza do tego, że czynnik indywidualny, czynnik powiązań środowiskowych ­ a nie chciałbym już tu dopowiedzieć: czynnik polityczny ­ będzie w niektórych sprawach decydował o awansach nauczycieli. Jest to w moim przekonaniu rozwiązanie niedobre, niezmierzające do uczynienia Karty nauczyciela tym, czym powinna być.

2.  Poseł Krzysztof Baszczyński (ZNP/SLD -  także dzisiaj):

Postawmy pytanie, czy o losie bez mała 600 tys. nauczycieli można zdecydować w ciągu kilku godzin. Niedobrze się stało, że wielu wątpliwości nie dane było w sposób rzeczowy przedyskutować podczas prac połączonych komisji, że obecnie rządząca koalicja nie pozwoliła na obszerne omówienie treści niektórych zapisów, które wariantowo zostały przyjęte w podkomisji. Stąd w głosowaniu wygrała nie siła argumentów, a siła głosów. Być może to niezwykłe tempo wynikało z presji, którą rząd wywierał na posłów Akcji Wyborczej Solidarność i Unii Wolności, informując, iż tylko uchwalenie karty pozwoli na uruchomienie mechanizmów podwyżek płac. 

Podobne sygnały rząd wysyłał w kierunku nauczycieli. Niektórzy się nawet na to nabrali. Dziwi w tym przypadku postawa jednego ze związków zawodowych ­ związku ˝Solidarność˝ ­ który uległ propagandzie rządu i możliwość podwyżek płac wynikających z waloryzacji wiązał z nowelizacją karty. Zwracam się do was, nauczyciele ­ nowelizacja karty nie ma żadnego związku z waloryzacją wynagrodzeń. I zapewniam was, że bez tej nowelizacji podwyżki moglibyście również otrzymać. To, co w tej sprawie robi dziś resort edukacji narodowej, jest zwykłą mistyfikacją.

(...) ze względu na uczciwość wobec nauczycieli. Ust. 4, mówiący o stosunku średniej płacy w wypadku określonych stopni nauczycielskich do średniej płacy nauczyciela stażysty, powinien mieć zupełnie inne brzmienie. Tego dotyczy poprawka, która dziś jest wnioskiem mniejszości. Sojusz Lewicy Demokratycznej proponuje, aby płaca nauczyciela kontraktowego, mianowanego, dyplomowanego odnosiła się do prognozowanego przeciętnego wynagrodzenia w państwowej sferze budżetowej, a nie, jak proponuje większość parlamentarna, do średniego wynagrodzenia nauczyciela stażysty. To zwykły socjotechniczny chwyt. Czytając zapis popierany przez większość, można ulec zaproponowanym wielkościom procentowym, jest to jednak zwykła iluzja, te wartości trzeba bowiem odnieść do bazy, a baza, niestety, stanowi tylko 82% prognozowanego wynagrodzenia.

Z raportu Najwyższej Izby Kontroli o polityce MEN w 2001 r.: 

  • MEN nie posiadało danych o stanie i strukturze zatrudnienia nauczycieli z uwzględnieniem ich kwalifikacji i stopni awansu zawodowego, które winny być podstawą obliczeń. Dopiero po uchwaleniu ustawy o zmianie Karty resort podjął działania w celu pozyskania takich danych.

  • Do kalkulacji Ministerstwo przyjęło niższą liczbę nauczycieli niż wykazywały sprawozdania z września 1998 r. i 1999 r. Zakładano redukcję zatrudnienia w związku ze zmniejszeniem liczby uczniów, tymczasem nastąpił wzrost zatrudnienia.
  • (...) samorządy otrzymały nieprawdziwe, zawyżone dane o kwotach na wdrożenie nowelizacji Karty Nauczyciela.
  • Minister Edukacji nie wywiązał się z obowiązku określenia, w drodze rozporządzenia, standardów zatrudnienia nauczycieli, co uniemożliwiło określenie kwoty, jaką państwo winno zagwarantować w 2000 r. na wynagrodzenia i “otworzyło” budżet państwa na finansowanie wynagrodzeń dla nielimitowanej liczby nauczycieli.

W programach partii opozycyjnych wobec rządu AWS w 2002 r.  znajduje się akceptacja dla ówczesnej reformy szkolnej, a nawet - jak w Programie Wyborczym Prawa i Sprawiedliwości  - gotowość do jej kontynuacji. Czytamy bowiem w punkcie -  3. Wyrównywanie szans edukacyjnych poprzez kontynuowanie reformy edukacji. 

Ciekawy był zapis w programie PiS dotyczący zwiększenia nakładów na edukację: 

Zwiększenie nakładów na edukację w perspektywie kilku lat poprzez oszczędności uzyskane z uporządkowania finansów publicznych (m. in. zlikwidowanie zbędnych funduszy i agencji państwowych), zmniejszenie wydatków na administrację oraz zwiększenie dochodów wynikające z przywrócenia rozwoju gospodarczego. 

Pewnie  już mało kto pamięta, że w sześcioletniej szkole podstawowej zajęcia z informatyki (jakimi by nie były) wprowadzono dopiero w piątej klasie w wymiarze 1 godziny tygodniowo, ale w szóstej klasie już nie było tego przedmiotu.   Dopiero od roku 2002/2003  zaplanowano, że jeszcze jedna godzina informatyki będzie w kl. szóstej. To był powiew pseudonowoczesności! 

Ówczesny wiceminister edukacji w rządzie SLD i PSL (2001-2003) - Włodzimierz Paszyński, kiedy został poproszony o opinię na temat wdrażania reformy ustrojowej w szkolnictwie, stwierdził m.in.:


Reforma edukacji zmitologizowała się. Na początku panowała powszechna opinia, że dzieje się coś fantastycznego. Przecież reforma miała bardzo dobrą prasę, wszelkie głosy krytyczne, szczególnie nauczycieli, były bardzo źle odbierane. Dziś łatwiej jest o trzeźwą ocenę, także dlatego, że doszły głosy rodziców obserwujących np. już trzeci rok nauki swoich dzieci w gimnazjach. Euforia opadła, bo widać, jak dalece praktyka odbiega od szumnych zapowiedzi. (...) 

Reforma szkolna startowała z ogromnym hukiem medialnym, towarzyszyły jej fanfary. Społeczeństwo uwierzyło, że dokonuje się właściwych zmian. Po paru latach - widać to także w badaniach opinii publicznej - okazało się, że te fanfary nie były niczym uzasadnione. Tylko niewielka część społeczeństwa (ok. 20-25% - wynika to z badań!) uważa, że reforma zmieniła obraz szkoły. I oto mamy do czynienia z takim żądaniem: doszliście do władzy, natychmiast to zmieńcie. Ale, niestety, sensowne zmiany w oświacie muszą mieć charakter ewolucyjny. 

Mówię o tym z przykrością, bo oczekiwanie społeczne jest inne. Jednak niczego nie da się zrobić z dnia na dzień. Oto np. powstało w kraju ponad 5 tys. gimnazjów. Nigdy nie uważałem, by był to pomysł rozsądny, ale przecież nikt ich nie będzie likwidował. Musimy tę żabę jeść, problem w tym, jak uczynić potrawę bardziej lekkostrawną. To też wymaga czasu.     


 

 

15 września 2020

Amerykańscy nauczyciele nie chcą odgórnie sterowanych szkoleń

 


Zamknięcie szkół w wyniku pandemii COVID-19 sprawiło, że nauczyciele nie mogli uczestniczyć w kursach i szkoleniach organizowanych odgórnie, instytucjonalnie. Potrzebowali jednak pomocy w rozwiązywaniu problemów dydaktycznych, prawnych i związanych z ich własnymi kwalifikacjami. 

Nie było wyjścia. Trzeba było zorganizować się samemu. Najlepszym ku temu narzędziem okazał się dla nich ... TWITTER. Wystarczyło dzięki temu komunikatorowi wrzucić jakiś problem, by nagle zaczęły spontanicznie, sytuacyjnie powstawać grupy społecznościowe, zarówno poszukujących porad, jak i włączających się do nich osób, które były gotowe podzielić się wiedzą i umiejętnościami. 

Christian Fischer z Uniwersytetu w Tübingen powołał jeszcze przed pandemią  zespół badawczy we współpracy z Uniwersytetem Michigan celem uzyskania odpowiedzi na pytanie, czy w związku z przygotowywaną reformą programową kształcenia w szkołach średnich nauczyciele korzystają z jakichś form doskonalenia z wykorzystaniem komunikatorów społecznych w Internecie, a jeśli tak, to z jakich? 

Okazało się, że ok. 2 tys. nauczycieli podnosiło swoje kwalifikacje za pośrednictwem TWITTERA.  Co ciekawe, byli to nauczyciele biologii, chemii i fizyki, którzy przygotowują uczniów do egzaminu kończącego szkolną edukację. Jak wynika z ich swobodnych wypowiedzi pisemnych, nie potrzebowali oni uczestniczyć w odgórnie organizowanych kursach czy szkoleniach. 

Na czym polegało twitterowe doskonalenie zawodowe? Na pozyskiwaniu w sieci wspólnoty nauczycieli tych samych przedmiotów, by udzielili informacji źródłowych na temat np. miejsca (adres w sieci lub link dostępu), gdzie można znaleźć potrzebne do pracy materiały dydaktyczne czy merytoryczne. 

Jakie przyjęto w badaniach wskaźniki dla tak realizowanego doskonalenia zawodowego? Pierwszym był czas przebywania w tzw. twitterowym pokoju nauczycielskim. Założono, że suma godzin tam spędzonych w ciągu ostatnich trzech laty może tak samo świadczyć o samodoskonaleniu, jak udział w studiach podyplomowych. 

Wprawdzie nauczyciele mogą wykorzystywać ów "pokój" do plotkowania, pogaduszek, swobodnych rozmów na tematy np. kulinarne, ale jeśli uznamy tak spędzony czas w sieci za korzystny dla ich równowagi psychicznej, to może jest to ważniejsze niż wysłuchiwanie na studiach podyplomowych bezwartościowego dla nich wykładu? 

Drugim wskaźnikiem były zatem kwestie merytoryczne. Założono, że jeśli treścią wymiany tweetów była spójność problematyki przedmiotowej z uzyskiwaną poradą, wymienionym doświadczeniem, to należało to pozytywnie ocenić.           

 Trzecim wskaźnikiem uczyniono adekwatny do pełnionej roli zawodowej i typu szkoły udział w twitterowej aktywności. Innymi słowy nauczyciel chemii szkoły średniej powinien być aktywny w twitterowym pokoju nauczycielskim stworzonym i grupującym nauczycieli chemii szkół średnich. 

Zdaniem profesora Christiana Fischera Twitter ma pewną zaletę w stosunku do innych miejsc w przestrzeni internetowej, gdyż ze względu na ograniczoną ilość znaków w jednym wpisie nie można tracić miejsca na kwestie pozatematyczne, niespecjalistyczne. Tym samym ważna jest dyscyplina słowna. 

Jakość porad edukacyjnych można rozpoznać po ilości ich przekierowań (retwittów). Nie jet to jednam gwarancja rzeczywistej jakości. Nie ma tu jednak moderatora wpisów, który mógłby kontrolować ich jakość pod względem poprawności i przydatności.    

Jak wynika z badań miesięcznie pojawiało sie ok. 10 tys,. twittów, zaś w okresie zamknięcia szkół ze względu na Coronawirus było ich od 20 tys. do 30 tys. miesięcznie. Pedagodzy przyglądają się zatem temu trendowi i formie wymiany doświadczeń, zasad działania czy wskazań wartościowych źródeł wiedzy.  

14 września 2020

Kto się przejmuje wynikami akademickich rankingów?

 



Nie będę narzekał na miejsce polskich uczelni w Rankingu Szanghajskim A.D. 2020, bo przy nakładach na naukę, które są w całym kraju niższe od budżetu najlepszej uczelni na świecie, nie ma nawet o czym myśleć i do czego zmierzać. Możemy co najwyżej "obgryzać kostki rzucone pod stół". Na 1000 uczelni znalazło się w tym rankingu tylko osiem z naszego kraju, w tym są trzy uniwersytety, trzy politechniki i dwa uniwersytety medyczne.  

Ciekaw jedynie byłem, jak wygląda sytuacja w dziedzinie nauk społecznych w odniesieniu do badań nad edukacją.  Dla tej dyscypliny odnotowano tylko 500 uczelni, przy czym nie ma wśród nich żadnej z naszego kraju. Ba, nie ma nawet Uniwersytetu Karola w Pradze, ani Uniwersytetu Masaryka w Brnie. W pierwszej dziesiątce jest dziewięć uczelni amerykańskich i jedna niderlandzka. Kiepsko?  

O światowym rozwoju badań nad edukacją rozstrzygają ponoć Amerykanie, Brytyjczycy, Australijczycy, Chińczycy, Niemcy, śladowo Finowie, Francuzi, Irlandczycy i Szwedzi. Z krajów byłej strefy sowieckiej przełamał barierę obecności w tym rankingu jedynie Uniwersytet Tartu w Estonii. Zapewne usytuowanie na tej drabinie rzekomych osiągnięć naukowych uniwersyteckich wydziałów badań nad edukacją jest pochodną miejsca tych uczelni w ogólnym rankingu.  

Równie fatalnie jest z socjologią, chociaż lista rankingowa dla tej dyscypliny zawiera jedynie dwieście uniwersytetów. Nie ma wśród nich żadnego z Polski. Natomiast na 400 uczelni prowadzących badania w zakresie nauk o polityce odnotowano w grupie 301-400 jedynie Uniwersytet Warszawski.   

Zupełnie nieźle jest z psychologią, bowiem w tej dyscyplinie znajdziemy na pozycji 201-300 Central European University w Budapeszccie oraz SWPS University of Social Sciences and Humanities . Natomiast psychologia na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, Uniwersytecie Warszawskim, Uniwersytecie Karola w Pradze oraz Eotvos Lorand University na Węgrzech znalazła się nieco niżej, bo w grupie rankingowej 301-400. No, ale mamy w pierwszej pięćsetce aż trzy polskie uniwersytety, w tym jeden prywatny.   

Nowy Rektor Uniwersytetu Śląskiego apeluje, by uczelnia nie sprowadzała się do aplikacji w smartfonie, ale do rankingu już może, a nawet powinna. Komentujący powyższy ranking jeden z publicystów wypisuje nonsensy typu: 

Zgodzić się musimy z tym, że na studiach humanistycznych jest po prostu za dużo teorii, a za mało praktyki. 

 Ciekawe, jak pojmowaną praktykę ma ów autor na uwadze? Na szczęście potwierdził za ekspertem ds. rynku pracy, że: 

 (...) w Polsce, żeby dogonić państwa zachodnie pod względem jakości edukacji, potrzebujemy zarówno planu, jak i znacznych nakładów kapitału. Trudno bowiem rywalizować z innymi krajami i liczyć na wysokie pozycje w rankingach, gdy edukacja wyższa w Polsce cierpi na niedostatki finansowe, kadrowe i organizacyjno-dydaktyczne.

Jest jeszcze ranking Google Scholar, ale nie obejmuje on poszczególnych dyscyplin naukowych, tylko uczelnie. Zajrzałem do wykazu uczelni z krajów Europy Środkowo-Wschodniej  ze względu na wskaźniki cytowań. W pierwszej setce wśród uczelni prowadzących badania z nauk społecznych znalazły się takie uniwersytety, jak: 

- na miejscu 4 Uniwersytet Warszawski (373 w rankingu światowym i 94 w rankingu krajów UE),    

- na miejscu 5 - Uniwersytet Jagielloński (381 w rankingu światowym i 94 w rankingu krajów UE),     

- na miejscu 16 - UAM w Poznaniu (588 w rankingu światowym i na 169 w rankingu krajów UE),  

- na miejscu  25 - UMK w Toruniu (717 w rankingu światowym i na 208 w rankingu krajów UE),       

- na  26 miejscu Uniwersytet Wrocławski ( 727 w rankingu światowym i na 210 w rankingu krajów UE ),    

- na 38 miejscu Uniwersytet Śląski (927 w rankingu światowym i na 268 w rankingu krajów UE),    

- na 48 miejscu Uniwersytet Gdański (1033 w rankingu światowym i na 296 w rankingu krajów UE), 

- na 69 Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie (1328 w rankingu światowym),  

- na 79 Uniwersytet Zielonogórski (1446 w rankingu światowym),      

- na 93 Uniwersytet w Białymstoku (1581 w rankingu światowym),      

- na 100 UMCS w Lublinie (1654 w rankingu światowym). 

   Mojego nie ma. 

W rankingu WEB-ometrycznym nie znalazł się ani jeden Polak, którego IH wyniósłby min.100. Dotyczy to wszystkich dziedzin nauk. Nie ma na tej liście także polskiej uczelni, ani uczonych z Polskiej Akademii Nauk.    


13 września 2020

W szkolnictwie - constans

 

    Specyfika systemu oświaty, jak i innych usług publicznych polega na tym, że decyzje podejmowane dziś, owocują w dalszej perspektywie czasowej. Silny nacisk doraźnych interesów (polityków, urzędników, związków zawodowych) paraliżuje proces zmian i opóźnia konieczne decyzje. 

Prowadzący badania zogniskowane na polityce oświatowej wprawdzie dostarczają przesłanki dla podejmowania decyzji przez władze państwowe, ale te wcale nie są nimi zainteresowane. Zdradził to zastęca rzecznika prasowego PiS -  Radosław Fogiel w wywiadzie dla RMF odpowiadając na pytanie, dlaczego PiS zatrudnia nomenklaturę partyjną i członków jej rodzin w państwowych spółkach:

Z podobnym problemem mierzyliśmy się, kiedy sprawowaliśmy władzę w latach 2005-2007. Wtedy poszliśmy w kierunku eksperckim, w kierunku otwartych konkursów. Wtedy do zarządów spółek trafiali eksperci z rynku, osoby z tytułami naukowymi. Problem okazał się taki, że ich sposób myślenia o gospodarce i zarządzaniu był zupełnie sprzeczny z tym, co Prawo i Sprawiedliwość ma w swoim programie.     

Możemy się zatem nie martwić. W szkolnictwie częściowo publicznym, bo przecież programowo i organizacyjnie (ustrojowo) bezwzględnie podporządkowanym programowi partii PiS i jej koalicjantów, nic się nie zmieni w kierunku nowoczesnego i adekwatnego do dynamicznie zmieniającego się świata, także jego zagrożeń, kryzysów oraz perspektyw przetrwania ludzkości. Pozostaje nam diagnoza sprzed prawie pół wieku:  

Þ sposób świadczenia usług oświatowych nie zmienił się od wieków (klasa, nauczyciel, czas trwania jednostki lekcyjnej, grupa uczniów obsługiwana naraz przez jednego nauczyciela itp.);

Þ koszty oświaty rosną z biegiem czasu szybciej niż liczba uczniów, przy braku poprawy jakości świadczonych usług (dzieje się mimo wprowadzenia stopni awansu zawodowego nauczycieli, jak też różnorodnych, wygodnych przywilejów (zniżka godzin dla dyrektorów, związkowców itp., długie wakacje, urlopy na poratowanie zdrowia itp.).

Þ im więcej uczniów tym więcej nauczycieli, co z kolei zasadniczo podraża koszt jednostkowy, podobnie jak podział klas na zajęcia ze względu na płeć.

Þ przy niezmienionym sposobie nauczania nie można myśleć o obniżce kosztów edukacji publicznej.

Dydaktyka w quasi publicznym szkolnictwie w Polsce jest archaiczna. Kształci się dzieci i młodzież do świata przeszłości, a nie przyszłości. Nie zmieniają się metody i formy kształcenia, a styl pracy jest jak sprzed co najmniej pół wieku. 

Nadzór pedagogiczny jest zniewolonym, a zrazem przedłużonym ramieniem władzy partyjnej, która zna się na edukacji  tak, jak niektórzy ministrowie i wiceministrowie tego i poprzednich rządów znają się na sprawach podlegających zarządzaniu przez nich.        

Być może w niedalekiej przyszłości lepiej wykształcona młodzież, inteligentna, edukująca się przede wszystkim na koszt rodziców, zdobędzie właściwą oraz przydatną wiedzę i kompetencje poza własną szkołą. Ma chyba świadomość, że uczęszczanie do szkoły w obecnej wersji jest stratą czasu, bowiem tylko niektórzy nauczyciele są dla uczniów mistrzami, pedagogami o otwartych umysłach, transgresyjnymi i refleksyjnymi autorytetami.