18 maja 2020

Covidova dekonstrukcja dysfunkcji oświatowej



Polityka oświatowa leży w gruzach za sprawą zbyt długo nierealizowanej pomocy władz centralnych. Koncentracja władz regionalnych na tym, że wszystko zależy od MEN czy /i od rządu jest głęboko patologiczna, bo zwalnia z oddolnych, środowiskowych inicjatyw i zaangażowania także władze lokalne - państwowe i samorządowe. Te mają w takiej sytuacji usprawiedliwienie swojej niemocy czy bezradności wyczekiwanym spojrzeniem "ku górze".  
 
Swój dzisiejszy wpis zilustruję memami, które rodacy zamieszczają na Facebooku, a pewnie i na innych portalach społecznościowych. Może ktoś odczyta ich znaczenia. W końcu rozwija się od dłuższego czasu metodologia badań memów społecznych, politycznych i edukacyjnych.    

Niestety, nie mam pozytywnego obrazu stanu edukacji online. Jej dysfunkcjonalność jest efektem zaniechań dwóch pokoleń okresu transformacji ustrojowej, wielu ekip sprawujących w MEN władzę. Niektórzy dorobili się majątku na projektach tzw. cyfrowej szkoły.  Niektórych matactwa ukryto w celach osłony politycznej władzy. No to zejdźmy na dół.  

Doszliśmy do ściany, co szczególnie uwidoczniła pandemia COVID-19. 

Są samorządy, które znakomicie poradziły sobie z wsparciem  przede wszystkim uczniów i ich rodziców, a także nauczycieli i dyrektorów przedszkoli i szkół publicznych w tym, by czas kwarantanny, skazania na edukację domową służył uświadomieniu sobie możliwości uruchomienia różnych potencjałów.

Część placówek opieki i edukacji publicznej posiadała przecież wyposażenie w nowe technologie, media, część nauczycieli była mniej lub bardziej przygotowana do korzystania z nich. W toku studiów przygotowujących do nauczycielskiej profesji studenci mieli nie tylko zajęcia online, ale i musieli wykorzystywać nowe nowe media do prezentowania własnych. 

Co się takie stało, że magle, w okresie kwarantanny narodowej mamy kilkanaście tysięcy dzieci poza wszelkim kontaktem ze "szkołą online"? Wydaje się to oczywiste:

po pierwsze, nadal mamy Polskę A i Polskę B, wbrew propagandowym materiałom TVP o tym, jak jest pięknie, mądrze i (o-)światowo. Strefy nędzy i ubóstwa są nie tylko na tzw. prowincji (w sensie geograficznym), ale i w wielkich miastach! W wielu wsiach szkoła była oferowała niektórym dzieciom jedyny dla nich gorący posiłek dziennie.   

po drugie, jest bardzo duży odsetek dzieci "uwięzionych" w domach, które nie są dla nich środowiskiem emocjonalnej, społeczno-kulturowej opieki, osłony, wsparcia. W sytuacji ograniczeń takie dzieci doświadczają wielokrotnie silniejszej przemocy w różnych wymiarach - zaniechań, obojętności, niechęci, wrogości, złości, po zdarzającą się przemoc fizyczną. 


po trzecie, część rodziców utraciła środki do życia z racji niemożności wykonywania swojej pracy. Nie mają żadnych oszczędności, bo i tak żyli niejako na kredyt, od pierwszego do ostatniego dnia każdego miesiąca. Nie mają zatem środków na pokrycie kosztów związanych z dostępem do Internetu, nawet na opłaty telefoniczne, energię, wodę itp.               



po czwarte, dzieci straciły najsilniejsze dla nich środowisko wsparcia psychicznego i społecznego,  jakim są ich rówieśnicy. Brak bezpośredniego kontaktu utrudnia dzielenie się bardzo osobistymi odczuciami, doznaniami, myślami i emocjami.   


po piąte, ci uczniowie, a są oni w swej zdecydowanej większości w kontakcie z nauczycielami, mogli doświadczyć niebywałej kompromitacji tych, którzy mieli być dla nich wsparciem, opoką, przewodnikiem w trudnych warunkach życia i nowych dla nich formach oraz metodach uczenia się. Tymczasem okazali się jedynie strażnikami swojego przedmiotu.  




po szóste, niestety, ale część nauczycieli potraktowała kwarantannę jako zwolnienie ich z wszelkiej odpowiedzialności i zaangażowania na rzecz DOTARCIA DO SWOICH UCZNIÓW.  Przyjęli najprostszą formę relacji wysyłając im karty z zadaniami, odsyłając do podręczników, polecając wypełnianie kart ćwiczeń itd., itp. oraz odsyłając do nich rozwiązania. Bywało tak, że niektórzy odzywali się po raz pierwszy dopiero po 2 tygodniach!!! 





po siódme, część dyrektorów straciła zupełnie poczucie odpowiedzialności za realizację obowiązku szkolnego w postnowoczesnych warunkach. Brak jest jakiejkolwiek refleksji pozytywnej na temat tego, dlaczego edukacja szkolna musi się zmienić i muszą ulec radykalnej reorientacji sposoby pracy z nauczycielami oraz kontaktowania się z najważniejszym podmiotem, jakim są rodzice uczniów. Nie rozumieją, że SZKOŁA PUBLICZNA  - w świetle Konstytucji III RP -  PEŁNI TYLKO I WYŁĄCZNIE FUNKCJĘ POMOCNICZĄ RODZINIE. Jeśli źle wywiązuje się z tej funkcji, to po czasie pandemii  zwiększy się liczba rodzin, która przejdzie na model edukacji domowej. 


po ósme, społeczności małych miast i wsi  przekonały się, że w okresie kwarantanny wójta w ogóle nie obchodzi to, co dzieje się z edukacją szkolną. Brakuje całkowitej reakcji pomocowej gmin własnym mieszkańcom, rodzinom, których dzieci nie mają dostępu do szkoły, do posiłku, do pomocy psychologicznej. Gdzie jest zainteresowanie wójtów i burmistrzów miast i wsi szkołami, przedszkolami?  Ich zamknięcie niczego przecież nie załatwia, a tym bardziej nie zwalnia ich z zainteresowania się tymi placówkami. 



po dziewiąte, zaniknął autentyczny wolontariat. Kwarantanna uświadomiła nam, że dzieci były wćwiczane w szkołach do interesownego pomagania innym, za wyższą ocenę zachowania, za nagrodę. Gdzie są harcerze??? Gdzie są siły społecznego wsparcia uczniów z problemami, o których piszę powyżej?  Zaniknął ruch samopomocy społecznej, szczególnie w odniesieniu do wsparcia osób samotnych, starszych, chorych. 


po dziesiąte, czy ktokolwiek z urzędników kuratoriów oświaty, z samorządowych władz gminnych zainteresował się tym, by zlecić uniwersytetom i akademiom pedagogicznym rzetelne badania naukowe dotyczące edukacyjnej sytuacji dzieci i wspólnot lokalnych  w okresie kwarantanny? 


po jedenaste, edukacja została cynicznie wykorzystana dla potrzeb propagandowych partii władzy. Niestety, ale brak transparencji rozwiązań, które były ogłaszane jako uzdrowicielskie, tylko to potwierdza. Pojawia się bowiem jedno z wielu pytań, a mianowicie, gdzie jest 180 mln zł na zakup sprzętu komputerowego i dla kogo został on zakupiony (jeśli został)?       



po dwunaste,  nauczyciele tez mają własne rodziny, dzieci, starszych czy chorych rodziców, a więc byli tak samo jak każdy inny obywatel dotknięci problemami związanymi z zapewnieniem im opieki. Musieli zatem być online, ale i offline. Tymczasem reakcją władz na ich pracę było pozbawienie ich płacy za nadgodziny, które wynikały z normalnego, przedpandemicznego zakresu obowiązków.     




 

Czy MEN zleciło badania swojemu Instytutowi (IBE) , by wreszcie poznać prawdę o częściowej PSEUDOEDUKACJI w szkolnictwie publicznym i zmarnotrawieniu środków publicznych na Cyfrową szkołę??? Dlaczego Polska Akademia Nauk nie przeznaczyła środków na to, by naukowe komitety - pedagogiczny, psychologiczny, socjologiczny przygotowały stosowne ekspertyzy? Znowu będziemy badać coś postfactum?    
      



17 maja 2020

Polska Komisja Akredytacyjna pozorowania troski o jakość kształcenia



Nie istnieje instytucja, która stawiała najwyższe wymagania jednostkom akademickim ubiegającym się o akredytację. Mam tu na myśli UNIWERSYTECKĄ KOMISJĘ AKREDYTACYJNĄ. Poddanie się akredytacji UKA wymagało spełnienia rzeczywiście wysokich standardów, bo za przeprowadzenie akredytacji trzeba było zapłacić. Doskonale pamiętam okres tworzenia się tej środowiskowej, akademickiej wersyfikacji jakości. 

Zaledwie kilka uniwersyteckich wydziałów przystąpiło do akredytacji UKA i... były takie, których władzom wydawało się, że jak się zgłoszą, zapłacą, a na domiar wszystkiego mają wysoki status w kraju, to przecież muszą dostać ocenę pozytywną. Jakieś było zdziwienie rektora jednego z najlepszych uniwersytetów w kraju, kiedy dowiedział się po kilku zaledwie godzinach pobytu grupy ekspertów UKA, że ocena będzie negatywna.  Szok. Jak to? Ano tak to. Ekspertami UKA byli profesorowie, którzy nie stanowili urzędniczej "sitwy" mogącej "załatwić" drogą administracyjnych nacisków pozytywną ocenę.    

W tym czasie działała już Państwowa Komisja Akredytacyjna, której kolejni ministrowie nadali najwyższy zakres legislacyjnej ważności. Zaczęły się gry urzędniczo-polityczne, lobbowanie w ministerstwie założycieli wyższych szkół prywatnych (a co się za tym kryje?) oraz przez rektorów państwowych uczelni (tu głównie PWSZ), by władze PKA zmieniały negatywne oceny akredytacyjnych zespołów eksperckich na... pozytywne z zaleceniami. Ciekawe, ile to kosztowało, kto na tym "zyskiwał", gdzie był potem ulokowany? 

Już były minister Jarosław Gowin narzekał, że poprzedni skład kadrowy PKA wykazywał się bardzo niską wiarygodnością, skoro tylko 3% jednostek otrzymywało dla danego kierunku kształcenia negatywną ocenę. Zapewniał, że jak to się poprawi po powołaniu nowego składu, to będzie wreszcie zgodnie z prawem i sprawiedliwie. Ile dziś mamy rzetelnie wystawionych ocen negatywnych? Mniej niż 1%. 

Co z tego, że członkowie Komisji i jej eksperci wykonując swoje obowiązki kierują się zasadą rzetelności, bezstronności i przejrzystości, a opinie i oceny formułują zgodnie z przyjętymi przez Komisję kryteriami i warunkami przyznawania ocen, skoro urzędnicy i władze PKA wprowadzają zmiany ocen poza wiedzą powyższych zespołów?   
  
Po co utrzymywać taką instytucję? W niektórych jednostkach akademickich akredytacja była w połowie ubiegłego roku. Wyobraźcie  sobie, że do dziś jej władze nie otrzymały uchwały PKA, a na raport powizytacyjny czekału ponad siedem miesięcy!  Może zatem zainteresuje się PKA nie tylko Najwyższa Izba Kontroli, ale i Centralne Biuro Antykorupcyjne? Może trzeba przyjrzeć się z różnych stron pozoranctwu, które kosztuje miliony polskich podatników, a niewiele z tego wynika?     
 
Jeszcze jedna ciekawostka. Proszę zajrzeć do Statutu PKA z  okresu 2016-2018, gdzie zapisano: 

§ 15.
(...) 
3. Do grona ekspertów, po wyrażeniu przez nich zgody, włączani są byli członkowie Komisji.

Najnowszy Statut PKA uchwalony w 2018 r. przerwał ciągłość prawną i etyczną w odniesieniu do byłych członków PKA, bowiem usunął zapis pozwalający na wpisanie ich na listę ekspertów. 

Niewygodni??? To oczywiste. Tak marnuje się nie tylko kapitał ludzki, ekspercki, ale także unika dociekliwości b.członków PKA co do spraw, które "przemyca się" już w nowym jej składzie. 

Z godnością i honorem władze MNiSW oraz PKA niewiele mają wspólnego. Tak niszczy się prawną i etyczną kulturę w szkolnictwie wyższym.  Dobra zmian? 


    

16 maja 2020

WSKAŹNIK ODRZUCENIA WNIOSKÓW WSKAŹNIKIEM PORAŻEK CZY DEMISTYFIKACJĄ TRAKTOWANIA NIEKTÓRYCH DYSCYPLIN JAKO "MIĘSA ARMATNIEGO"?



Kontynuuję krytykę procedur Narodowego Centrum Nauki na prośbę wielu młodych uczonych, nie tylko pedagogów, którzy mają uzasadnione przeświadczenie naruszenia ich praw i motywacji do pracy naukowo-badawczej przez rozpoznawalne manipulacje. Te były, są i będą zawsze miały miejsce w w sytuacjach niepodzielności wartości, a więc niedostępności do nich wszystkich, mimo że im też by się należały.

Zawsze, gdy jest ograniczony dostęp do określonych dóbr, mamy do czynienia z grą o sumie zerowej, tzn. zysk jednych odbywa się kosztem innych, którzy nic nie dostaną. "Wygrywający" w konkursie uzyskują dostęp do ograniczonej puli środków finansowych kosztem tych, którzy też mają bardzo dobre lub dobre wnioski, ale...  ustalono kryteria na ich wykluczenie. 

Pierwsza faza - to odrzucenie 50% wniosków po I etapie.

Druga faza - to odrzucenie kolejnych 50% wniosków po II etapie. 

Tym samym beneficjentami jest zaledwie 25% naukowców. Wspaniale. Zapewne są znakomici. Tylko co z pozostałymi 25%? Muszą odejść z kwitkiem, przełknąć ślinę i próbować jeszcze raz, za jakiś czas, jeśli w ogóle będzie im się chciało. 

Na rozstrzygnięcie konkursu czeka  się przecież miesiącami!  Otrzymanie informacji o odmowie finansowania sprawia, że w rzeczy samej badacz ma stracony rok akademicki. 

No to przyjrzyjmy się rozdziałowi środków wśród zwycięzców. Jak informuje NCN:

Aktywność grantową jednostek w ww. zestawieniach charakteryzują następujące zmienne:

1.     1) wnioski złożone – liczba wniosków złożonych w konkursach NCN rozstrzygniętych w danym roku lub latach;

2.     2) pozyskane granty – liczba wniosków zakwalifikowanych do finansowania w konkursach NCN rozstrzygniętych w danym roku lub latach;

3.     3) współczynnik sukcesu – liczbowy wskaźnik sukcesu, tj. stosunek liczby wniosków zakwalifikowanych do składanych w konkursach NCN rozstrzygniętych w danym roku lub latach;

4) przyznana kwota – wysokość finansowania przyznanego na realizację wniosków zakwalifikowanych do finansowania w konkursach NCN rozstrzygniętych w danym roku lub latach.

Walka toczy się między silnymi, uprzywilejowanymi, reprezentującymi najsilniejsze uczelnie (jednostki), które otrzymały w konkursie MNiSW status uczelni badawczych. One już przejęły większą pulę środków na badania, niezależnie od tego, że otrzymują je w wyższej subwencji z racji wysokich kategorii w ewaluacji. 

Analizie podam w tym wpisie tylko rok 2019: 

Liczba wniosków złożonych przez:  

* socjologów (nauki socjologiczne) - łącznie złożono 105 wniosków; 

* pedagogika  - łącznie złożono 16 wniosków; 

* psychologia - łącznie złożono 231 wniosków. 

Proporcje są widoczne.    

Liczba zakwalifikowanych wniosków do finansowania: 

* socjologów (nauki socjologiczne) - łącznie  34 (32,3% sukcesu) 

* pedagogika  - łącznie - 5 (31,2 % sukcesu) 

* psychologia - łącznie  - 72 (31,2 % sukcesu).  

Razem, w HS6 na  352 wnioski badawcze 
zakwalifikowano do finansowania 111 wniosków.

Dużo to, czy mało? Przecież nikt nie ustalał na wejściu liczby wniosków, które stanowią jakąś granicę. Tą barierą jest przydział środków finansowych. Jeżeli najlepsze wnioski (zakładamy, że są najlepsze) są kosztochłonne, to znacznie mniej może być dofinansowanych. 

Tym samym, strukturalnie, z racji małego budżetu, a nie niskiej jakości wniosków badawczych, wiele z nich w ogóle nie  ma szans na znalezienie się powyżej tej granicy. W każdym konkursie znajdą się lepsze, ale nieporównywalnie lepsze, bowiem konkurują między sobą nie w ramach tej samej dyscypliny, trym samym tych samych standardów badań naukowych, ale odmiennych. 

Im mniej jest wniosków w danym konkursie z danej dyscypliny, tym mniej jest z niej ekspertów w danym panelu. To oznacza, że i tak są mniejszością w głosowaniach nad wnioskami projektowymi ze swojej dyscypliny. Jednak eksperci starają się  podzielić względnie równo dostęp do środków, bo proporcjonalnie do przedłożonej liczby wniosków. 

W 2019 r. z każdej dyscypliny przyznano środki wnioskodawcom niemalże w tej samej proporcji  do liczby zgłoszeń. Co z pozostałymi wnioskami? Do kosza, także tego wirtualnego.     

Natomiast nie rozumiem, po co podaje się wskaźnik sukcesu dla jednostek akademickich, skoro liczba wniosków do tego upoważnia. Śmiesznie wygląda współczynnik sukcesu 100% w odniesieniu do uczelni, z której został zgłoszony i przyjęty do finansowania tylko jeden wniosek, w porównaniu z inną jednostką,  z której wpłynęły 43 wnioski, a zakwalifikowano do finansowania 13 przypisując tej uczelni współczynnik sukcesu 31%. Co to jest za statystyka?  


      
      
 

             

15 maja 2020

WSKAŹNIK NAUKOWEGO SUKCESU CZY MANIPULACJI?



Od szeregu lat analizuję  wskaźniki sukcesów akademickiej pedagogiki w konkursach Narodowego Centrum Nauki. Można odczytywać opublikowane wyniki z wielu stron. Nie jest bowiem prawdą, co sygnalizowałem już we wczorajszym wpisie, że mniejsza liczba dopuszczonych przez ekspertów panelu HS6 wniosków pedagogicznych do finansowania źle świadczy o stanie rozwoju naukowego polskiej pedagogiki. 

To mógłby być tego wskaźnik, gdyby postępowanie w NCN było w pełni transparentne, tzn. gdybyśmy mogli zapoznać się z pełną treścią wniosku oraz podpisanymi przez ekspertów recenzjami. Niestety, tego nie ma, a to oznacza, że można z pozanaukowych powodów wykluczać wnioski niektórych pedagogów, by osiągać pozanaukowe cele. 

Po wielu latach współpracy z NCN i rozmowach z ekspertami zaczynam rozumieć, że w grę wchodzą osobiste animozje, nieuczciwa konkurencja i powierzanie wniosków do recenzji także niekompetentnym osobom.  W związku z tym, że są one UKRYTE, nie ponoszą żadnej odpowiedzialności - ani akademickiej, ani etycznej, ani prawnej. Wnioskodawcy nie mają prawa do zakwestionowania ich opinii.  

Skoro w uczelniach mamy do czynienia ze zniszczonym kodem etycznym, to jeśli ma to miejsce w panelach eksperckich NCN, to nie powinno się na to dłużej przyzwalać. Nie upominam się o finansowanie beznadziejnych wniosków, źle skonstruowanych projektów badawczych, ale niedopuszczalne są recenzje, a z takim sam się spotykałem w odniesieniu do znanych mi pracowników naukowych, w których ma miejsce absolutna kompromitacja naukowa eksperta. 

Niestety, ale finansowanie projektów via NCN pozbawione jest ścieżki odwoławczej! To jest SKANDALICZNE, że naukowiec nie może wykazać Radzie Naukowej NCN fundamentalnych błędów w ocenie merytorycznej wniosku badawczego. 

Procedura selekcyjna wniosków w NCN jest z tej perspektywy nie tylko nieuczciwa, ale też korupcjogenna. Stawiam od lat ten zarzut, ale nie mam możliwości skierowania dowodów w sprawie, bo nie ma instancji odwoławczej. Ta, którą zabezpieczyło sobie NCN, dotyczy tylko i wyłącznie procedury.

Nie mamy jednak żadnej możliwości, by sprawdzić,  czy procedura była właściwa. Chociażby dotyczy to takich kwestii, jak skierowanie wniosku na II etapie do zewnętrznego recenzenta. Skąd możemy wiedzieć, czy była to kompetentna - w sensie formalnym - osoba, czy nie? Skąd mamy się dowiedzieć, co i jak referowała w czasie posiedzenia panelu ekspertów? Czy w ogóle rozumiała, czego rzecz dotyczy?

W kolejnym wpisie odniosę się do rozdziału środków finansowych na projekty. Tu jest dopiero granda.                

14 maja 2020

Narodowe Centrum Nauki opublikowało post-prawdziwe sprawozdanie z rozstrzygnięcia konkursów w latach 2011-2019


Wczoraj otrzymałem newsletter z treścią Sprawozdania Narodowego Centrum Nauki, które obejmuje zestawienie wniosków złożonych oraz zakwalifikowanych do finansowania przez ten organ władzy symbolicznej i strukturalnej. Wnioski składali w latach 2011-2019 naukowcy różnych kategorii wiekowych, stażowych, awansowych i związanych z różnymi jednostkami akademickimi, toteż zostały one ujęte w zdefiniowanym przez Radę NCN podziale na 25 paneli dziedzinowych.  

Panele dziedzinowe dzielą się na deskryptory (inaczej zwane podpanelami lub pomocniczymi określeniami identyfikacyjnymi) i tematycznie pokrywają cały obszar badań naukowych w trzech głównych działach: nauk humanistycznych, społecznych i o sztuce (HS), nauk ścisłych i technicznych (ST) oraz nauk o życiu (NZ). Aktualnie obowiązujący wykaz paneli dziedzinowych, jak i wyróżnionych w nich deskryptorów, znajduje się na stronie internetowej NCN

PEDAGOGIKA  jest w panelu HS6 razem z wnioskami psychologów i nauk socjologicznych. Warto przyjrzeć się danym z tego sprawozdania, gdyż nie zawiera ono wszystkich danych, które są konieczne do jakościowej analizy i do prowadzenia polityki naukowo-badawczej oraz kadrowej w   jednostkach akademickich dotychczasowych wnioskodawców. Z tego też powodu zatytułowałem swój wpis jako post-prawdziwe sprawozdanie, skoro nie zawiera istotnych danych dla zrozumienia (zapewne niezamierzonej) manipulacji władz NCN i MNiSW opinią publiczną oraz środowiskiem akademickim.

Czy wynikają z tego sprawozdania jakieś pozytywne wnioski? Tak. W bardzo ograniczonym zakresie, ale jednak mieszczą się w propagandowej sieczce, gdyż nasz resort, jak i NCN może pochwalić się niezorientowanemu w tej polityce społeczeństwu, że każdego roku miliardy złotych władze przekazują na finansowanie badań naukowych. NCN podaje, że w latach 2011-2019 przekazano na finansowanie projektów badawczych ... zaledwie 9 197,4 mln zł.          

Kpina, to mało powiedziane. W ciągu 9 lat wydano na projekty ponad 9 mld. zł. Czego się Państwo spodziewacie? Jakich odkryć? Jakich szans na rywalizację z nauką światową, skoro pieniądze zaledwie kapią i to tylko do nielicznych podmiotów i jednostek? 

Jesteśmy pośmiewiskiem na świecie, a w Europie w szczególności. Rząd wydaje 2 mld. na TVP, ale na badania naukowe, w tym także obejmujące przecież badania w naukach medycznych, technicznych, a nie tylko społecznych i humanistycznych, średnio ok. 1 mld zł rocznie. 

Panie ministrze - czas na dofinansowanie polskiej nauki.  

Czy to znaczy, że akademicy nie chcą prowadzić badań naukowych, nie posiadają kwalifikacji naukowo-badawczych, że tak mało środków wydatkuje się na ten cel? Przyjrzyjmy się tabelom danych, przy czym mnie interesuje tylko panel HS6, do którego składają wnioski pedagodzy, psycholodzy i rozmyci w naukach socjologicznych - socjolodzy. Przypominam, że w poprzedniej kadencji Komitet Nauk Pedagogicznych PAN złożył  do MNiSW oraz do NCN wniosek o wprowadzenie zmian w ustawie o NCN, by podział środków nie był prowadzony w ramach zespołów dyscyplin, gdyż czekająca nas ewaluacja w 2022 r. będzie dotyczyła dyscyplin naukowych, a nie tzw. grup jednorodnych (choć nie są one jednorodne). 

MNiSW potwierdziło, że mamy rację, ale NCN  stanął po stronie obowiązującego prawa. Nie zamierza niczego zmieniać, bo... tak jest wygodnie dla jego przedstawicieli, którzy prawdopodobnie "popychają" wnioski w ramach swoich dyscyplin i swoich uczelni. Tu powinna być kontrola NIK, a może i CBA, tylko w III RP już nikt nikogo się nie lęka. Można w ramach obowiązującego prawa realizować różne interesy, także w tym lichym zasobie środków budżetowych na badania, a może właśnie dlatego. 

Postprawdą jest to, że jest wspaniale, że rząd troszczy się o stan polskiej nauki i solidnie finansuje najlepsze jej projekty.  Zwróćmy uwagę na to, że w tym sprawozdaniu w ogóle nie informuje się o tym, w jaki sposób kształtowany jest budżet dla każdego panelu. Po I etapie eksperci każdego panelu tną wnioski na poziomie 50%! To oznacza, że mogą dostać się do II etapu słabsze wnioski, ale i że mogą odpaść dobre wnioski. 

Na II etapie panel ekspertów dokonuje ostatecznego wyboru ok. 25% wniosków, czyli tylko co czwarty może mieć szansę na sfinansowanie, mimo iż spełnia wszystkie formalne i metodologiczne wymogi. Gdyby tak nie było, wniosek taki zostałby odrzucony już na I etapie! 

Co to oznacza? Ano to, że marnujemy w wyniku stosowanej przemocy strukturalnej i symbolicznej 75% składanych wniosków, które przeszły do oceny na II etapie. Ten bowiem ma na celu wyłonienie "najlepszych" spośród najlepszych. Młodzi i doświadczeni naukowcy pytają, po co mają składać wniosek do NCN, skoro on i tak nie ma szans na finansowanie?!   

Jak kierownicy jednostek akademickich mają motywować naukowców, współpracowników do pisania projektów badawczych, składania ich, skoro  szanse są na poziomie 25%. To każdy nawet słabo wykształcony psycholog powie, że jeśli szanse nie są na powyżej 50%, spada radykalnie motywacja do działania. No, ale psycholodzy świetnie urządzili się w NCN od lat i zgarniają tam większość środków. 

Kolejna post-prawda. Otóż na II etapie powołuje się w NCN w roli ekspertów naukowców zagranicznych, którzy nie znają języka polskiego. Tymczasem obrady w panelu ekspertów toczą się właśnie w naszym języku. To oznacza, że można nawet zamówić u zagranicznego eksperta, by każdy wniosek odrzucał, bez względu na jego wartość merytoryczną, bo on i tak niczego nie potwierdzi, ani  niczemu nie zaprzeczy.  On milczy. Jest natomiast jego recenzja, która kompromituje niektórych zagranicznych ekspertów. 

Tym samym na II etapie mamy do czynienia z perfidną grą interesów, która z nauką mocno  się rozchodzi, z wielu względów. Temat warto kontynuować. Może specjalista od krytycznych analiz naukometrycznych przeprowadzi krytyczną analizę recenzji i polityki NCN? Jakoś nikt nie chce dotknąć tego organu. Ciekawe, dlaczego?    

Kto zna teorię gier, to wie, że w NCN jest gra o sumie zerowej. W takim podejściu nie ma szans na innowacyjność,  twórczość, gdyż ta wymaga w finansowaniu projektów gry o sumie niezerowej.  


      
   

13 maja 2020

Wybory rektorów wyjściem z ostrego cienia wirusowej mgły



Pandemia ograniczyła nie tylko swobody obywatelskie, ale i akademickie. Na szczęście uczelnie zaczynają oswajać się z nową technologią komunikowania się na dystans, dzięki czemu możliwe są wybory ich władz, które są akurat w tym roku.  

Mamy na nowa kadencję 2020-2024 pierwszą wśród wybranych na rektora kobietę-pedagog. W minionym tygodniu odbyły się wybory w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie, w których jedyną kandydatką była i została jednogłośnie wybrana przez 50 elektorów -  profesor wyjątkowej w Europie Uczelni -
dr hab. Barbara Marcinkowska.

W Akademii Pedagogiki Specjalnej, która będzie obchodzić za dwa lata swoje 100-lecie, kształci się nauczycieli i wychowawców w zakresie wszystkich specjalności pedagogiki specjalnej, ale także szeroko rozumianych pedagogów, pracowników służb socjalnych/społecznych,  edukatorów, socjologów i psychologów. Profesjonalizm, autentyczna radość służenia INNYM, pasja i zaangażowanie mistrzów tak wyjątkowych profesji jest znakiem firmowym i kulturowym tej Uczelni.

Rektor-elekt jest znana w środowisku akademickim jako ekspert nie tylko tej uczelni i nie tylko z racji pełnienia  w kończącej się kadencji funkcji prorektora ds. kształcenia, zaś wcześniej – w latach 2012–2016 – prodziekana Wydziału Nauk Pedagogicznych APS. Ma zatem znakomite doświadczenie w zakresie zarządzania procesami akademickimi w uczelni, w której się wykształciła i zdobywała kolejne stopnie naukowe. Od lat wspomaga proces legislacyjny w Ministerstwie Edukacji Narodowej w ramach powołanego tam zespołu do spraw specjalnych potrzeb edukacyjnych dzieci i młodzieży.

Jak  zapowiedziała w przedwyborczym wystąpieniu:

Z naszej misji wynika zobowiązanie do prowadzenia prac badawczych oraz kształcenia wysokospecjalistycznych kadr. Obie te ścieżki – nauka i dydaktyka – jako realizacja służby społecznej są równoważne i odzwierciedlają specyfikę Akademii (…) Nie będę składała obietnic, ale chcę się zobowiązać do przedkładania dobra uczelni ponad wszystko inne, do transparentności zarządzania i otwartości na każdy pomysł, który przysłuży się uczelni.  

Barbara Marcinkowska ukończyła Wyższą Szkołę Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie (poprzedniczka Akademii Pedagogiki Specjalnej) w 1991 roku. Cztery lata później na podstawie dysertacji doktorskiej  p.t. Potrzeby zawodowe i poczucie kontroli nauczycielek klas I–III szkół podstawowych dla lekko upośledzonych umysłowo i szkół ogólnodostępnych (studium porównawcze) uzyskała stopień naukowy doktora nauk humanistycznych w dyscyplinie pedagogika. 


W 2014 r. B. Marcinkowska habilitowała się w dziedzinie nauk społecznych w dyscyplinie pedagogika przedkładając jako swoje główne osiągnięcie naukowe monografię z pedagogiki specjalnej p.t. Model kompetencji komunikacyjnych osób z głębszą niepełnosprawnością intelektualną – w poszukiwaniu wzajemności i współpracy.



Badania naukowe prof. APS B. Marcinkowska prowadzi w Zakładzie Edukacji i Rehabilitacji Osób z Niepełnosprawnością Intelektualną Instytutu Pedagogiki Specjalnej. 

Jej zainteresowania naukowe obejmują: 

rozpoznawanie możliwości i ograniczeń osób z głębszą niepełnosprawnością intelektualną i z niepełnosprawnością sprzężoną; 

komunikację osób z głębszą niepełnosprawnością intelektualną – diagnozę i wspieranie rozwoju; 

rehabilitację osób z głębszą niepełnosprawnością intelektualną i z niepełnosprawnością sprzężoną; 

wspieranie nauczycieli w wypełnianiu zadań wynikających z kształcenia uczniów z niepełnosprawnością w placówkach integracyjnych i ogólnodostępnych.


Przed Jej Magnificencją stoją zadania związane z kontynuacją wdrażania nowych ustaw i rozporządzeń Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego w ramach reformy akademickiej, ale także reorientujące procesy zarządzania w związku z panującą pandemią Covid - 19. 

Na szczęście w APS jest znakomity zespół współpracowników, oddanych nauce i kształceniu nauczycieli akademickich, wrażliwą, bo adekwatnie do własnych pasji, rekrutowaną młodzież akademicką na studia wszystkich stopni, zaś rozpoczęta przez obecnego Rektora prof. dr. hab. Stefana M. Kwiatkowskiego budowa kolejnego skrzydła Akademii będzie - po jej zakończeniu w sierpniu 2022 r. - służyć poprawie warunków pracy, studiowania i prowadzenia badań w APS.   



  

      

12 maja 2020

Kiedy recenzenci wydawniczy przestaną popierać pedagogiczne buble?





Mam tego świadomość, że profesorom: Tadeuszowi Pilchowi, Krzysztofowi Konarzewskiemu,  Krzysztofowi Rubasze, Stanisławowi Palce, Heliodorowi Muszyńskiemu, Bolesławowi Niemierce czy Ewie Wysockiej  jako autorom często przywoływanych przez naukowców ich rozpraw z metodologii badań pedagogicznych może być przykro, że po tylu latach istnienia na rynku wydawniczym i w środowisku akademickim ich podręczników, właściwie  niewiele zmienia się w praktyce oświatowych badań empirycznych. 

To, że krytykowane w moim blogu i czasopismach naukowych publikacje oraz pseudonaukowe raporty licznie  "zaśmiecają" polską pedagogikę i przynoszą wstyd całemu środowisku, też niczego nie zmienia, skoro nie włączają się do rzetelnej krytyki nie tylko autorzy podręczników z metodologii, ale także ich czytelnicy.  

Tylko nieliczni nie boją się oburzonych spojrzeń koleżanek i kolegów, którzy woleliby udawać, że nie widzą błędów, badawczego kiczu. Co z tym fantem zrobić? Jak długo jeszcze musimy znosić bezkrytycznie wydawane buble pedagogiczne, które recenzowali wydawniczo profesorowie dopuszczając je do druku? Właściwie, kogo mamy krytykować - autorów czy recenzentów? Może jednak czas przyjrzeć się recenzentom wydawniczym, by wykazać, jak dalece wprowadzają w błąd, w samozachwyt autorów książek, które nie nadają się jako prace licencjackie, tymczasem składane są w ramach wniosku o nadanie stopnia... naukowego doktora habilitowanego!!! A może kryją się za poparciem patologii jakieś pozanaukowe interesy? 

Ostatnio ktoś zaproponował, by stworzyć "czarną listę pseudorecenzentów". Można byłoby jej w ogóle nie czytać, jeśli w stopce redakcyjnej widniałoby nazwisko recenzenta z takiej listy. Moim zdaniem jest to zbyt radykalne, bo przecież ten sam recenzent może rzetelnie ocenić książkę osoby X, natomiast przepuścić totalny kicz osoby Y. Nie można nie czytać, nie analizować, nie mieć nadziei, że może jednak tym razem ta osoba przyłożyła się do recenzji i możemy być mile zaskoczeni opublikowaną rozprawą.  

Wśród uczestników studiów doktoranckich tylko trzech  na sześciu wyraziło gotowość złożenia do druku krytycznej recenzji jednej z rozpraw pedagogicznych. Nie mogę jej w tej chwili wymienić, bo akurat trwa postępowanie habilitacyjne, w którym ów bubel został przedłożony jako główne osiągnięcie naukowe doktora. Ciekaw jestem, czy ta praca przejdzie przez komisję i radę dyscypliny naukowej tylko dlatego, że nie o naukowe kryteria i wymagania tu chodzi, ale o coś zupełnie innego? Autor tej rozprawy może nawet nie wiedzieć, że popełnił w założeniach badawczych i konstrukcji własnych narzędzi badawczych (ankiety), skoro aż trzech recenzentów dopuściło jego książkę do druku. 

Drodzy pedagodzy! Młodzi pedagodzy! Czytajcie uważnie i piszcie, co tak naprawdę sądzicie o publikacji, której poziom jest poniżej standardów pracy licencjackiej, a została napisana przez osobę ze stopniem naukowym doktora. Może już dość tych kompromitujących naukę i nasze środowisko prac? Niech się wreszcie wstydzi ten, kto widzi.