22 lutego 2019

Czy inżynier może być nauczycielem wczesnej edukacji?



Osoba, która ukończyła inżynierskie studia i ma za sobą podyplomowe kwalifikacyjne studia pedagogiczne (3 semestry w tym 270 godzin zajęć i 150 godz. praktyk w szkole lub w przedszkolu) może być zatrudniona w szkole branżowej jako nauczyciel zawodu.

Natomiast, jeżeli taki inżynier czy magister inżynier chce podjąć studia podyplomowe na kierunku "Nauczanie przedszkolne i wczesnoszkolne", by pracować w szkole podstawowej, to w świetle nowych wymagań i standardów kształcenia nauczycieli nie będzie to dla niego możliwe.

Pracować w szkole podstawowej jako nauczyciel lub asystent nauczyciela przedszkolnego może osobna po pięcioletnich studiach kierunkowych. Nareszcie skończy się degradacja jakości wychowania przedszkolnego i kształcenia zintegrowanego w szkołach podstawowych w wyniku obniżenia kwalifikacji i kompetencji od nauczycieli, do którego doprowadziła formacja polityczna PO i PSL pod przewodnictwem Katarzyny Hall i jej następczyń.

Na pytanie zatem, czy po studiach podyplomowych z "wychowania przedszkolnego i kształcenia wczesnoszkolnego" inżynierowie nabędą prawa do nauczania w szkole? - muszę odpowiedzieć, że nie. Proszę nie ulegać zapewnieniom rektorów czy kanclerzy wyższych szkół prywatnych, że tak uzyskane potwierdzenie kwalifikacji będzie wystarczające do pracy w szkole podstawowej. Nie będzie.

Słusznie zatem stwierdza jeden z czytelników bloga, że "z wielu stron płyną do niego opinie, iż idzie złą drogą i nic mu te studia nie dadzą". Warto jednak przy tej okazji odpowiedzieć sobie na pytanie, czy chcielibyśmy, żeby nasze dzieci były edukowane w przedszkolu i szkole podstawowej przez osobę bez pełnych kwalifikacji pedagogicznych, w tym metodycznych i odpowiedniego doświadczenia metodycznego?

21 lutego 2019

Szykuje się polityczne starcie oświatowe







Nie ma postępu w negocjacjach płacowych, a raczej ustąpienia minister edukacji narodowej słusznym oczekiwaniom nauczycielskich/oświatowych central i komisji związkowych podwyższenia płac o tysiąc zł., toteż szykuje się w Polsce powtórka z 1993 r., kiedy to m.in. strajki nauczycielskie doprowadziły do rozwiązania Parlamentu.

W tym roku do tego nie dojdzie, bo i tak mamy jesienne wybory, a wcześniej kampanię wyborczą do Parlamentu Europejskiego. Nie ma w tym przypadku żadnych niespodzianek. Partie polityczne kierują na listy wyborcze rozpoznawalnych w kraju kandydatów, ministrów i znaczących posłów.

Z lewej strony mamy Koalicję Europejską, w której zakorzenili się byli premierzy III RP, nomenklatura PZPR, twardogłowi ideolodzy (niem. - Betonfraktion), osoby od lat lekceważące nauczycielską profesję i odpowiadające za destrukcyjne zarządzanie polityką oświatową. Z prawej "strony są "gwiazdy" partii władzy, wśród których znalazły się postaci mające odwrócić uwagę Polaków od toczących ją różnego rodzaju afer.

Związkowcy przygotowują się do strajku, a minister A. Zalewska do wyborów ... . Może to i dobrze, skoro część nauczycieli, a może i rodziców tegorocznych ósmoklasistów i gimnazjalistów nie może patrzeć na uśmiechniętą panią minister. Może zatem będą w stanie zagłosować na jej kandydaturę, byle tylko nie zarządzała polskim szkolnictwem. Tym razem "kapitan" nie schodzi z tonącego statku ostatni.

Moim zdaniem "oświatowy statek" nie tonie, gdyż na szczęście nie opuścili go nauczyciele. Dryfuje jednak w nieznaną stronę oddalając młode pokolenie od "brzegu" nowoczesności, kreatywności i innowacyjności. Pogłębiają się z udziałem polityki oświatowej zjawiska proletaryzacji zawodu nauczycielskiego i wykluczania społecznego tej części uczniów, której rodziców nie stać na wsparcie ich rozwoju.

W kraju trwa konflikt między MEN a środowiskiem nauczycielskim od 1993 r. W sieci nabiera on jednak zupełnie nowego oblicza. Powstają kolejne strony internetowe, petycje, listy otwarte, grupy zwolenników i przeciwników strajku szkolnego. Szykują się do niego także władze samorządowe i państwowe.

Zmiana na stanowisku ministra edukacji niczego nie poprawi. Wystarczy posłuchać, co mówią wiceministrowie edukacji, by przekonać się o ich nieadekwatnej samoocenie.


20 lutego 2019

Matematyka królową nauk, tylko nie dla polskich uczniów i ostatnich ministrzyc edukacji


Nie poświęcałbym uwagi najnowszemu raportowi Najwyższej Izby Kontroli na temat nauczania matematyki w polskich szkołach, gdyby nie prowokacyjnie kompromitujący redakcję dziedzina tytuł artykułu "Matura bez obowiązkowej matematyki? " Populizm ma swoje granice.

Jeżeli z raportu NIK dziennikarze wyciągają takie wnioski, to znaczy, że albo sami są nieukami, albo wpisują się w tandetną politykę populizmu, by zwiększać swoje zyski kosztem jakości polskiej edukacji. Tekst dziennikarzy skrywających się za inicjałami (pewnie sami byli kiepskimi uczniami w szkole) zaczyna się następująco:

Połowa przedszkolaków fascynuje się matematyką. Potem - w szkole - uczą się jej nienawidzić. Tyle wynika z najnowszego raportu NIK, w którym znalazł się też postulat, by matematyka nie była konieczna do zdania matury. Bo - przynajmniej na razie - nie umiemy jej uczyć. Powtarza to bezmyślnie "Gazeta Wyborcza".

Dalej już czytać nie warto. Wystarczy. Skoro ich zdaniem nie umiemy uczyć matematyki, to należy ją wycofać z egzaminu maturalnego, przynajmniej do czasu, aż będziemy lepiej uczyć. MY, czyli kto? Może jednak ów publicysta, który nie potrafi czytać raportu ze zrozumieniem, zastanowi się nad tym, dlaczego nie opłaca się świetnie wykształconym matematykom pracować w polskich szkołach? Ci, którzy w nich pozostali, czynią tak albo z pasji, albo w wyniku kontynuacji rodzinnych tradycji, albo z konieczności, toksycznego dla nich i ich uczniów przymusu.

Ci pierwsi kształcą znakomicie. Ci drudzy, nawet najzdolniejszym uczniom obrzydzą matematykę do reszty. Jak ów dziennikarz sądzi, dlaczego? Tego bowiem w raporcie NIK nie ma. Są natomiast ciekawe dane empiryczne, które trafnie analizują i interpretują znakomite uczone - prof. Edyta Gruszczyk-Kolczyńska z Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej i dr hab. Małgorzata Makiewicz z Uniwersytetu Szczecińskiego.

Profesor Edyta Gruszczyk-Kolczyńska lokuje przyczyny niepowodzeń w maturalnym teście w wielu czynnikach, w tym mających miejsce na różnych etapach kształcenia dzieci i młodzieży oraz w strukturach państwowej władzy:

po pierwsze, jest to zła jakość edukacji matematycznej już na poziomie edukacji wczesnoszkolnej, (...) niewłaściwy sposób traktowania dzieci obdarzonych zadatkami uzdolnień matematycznych w nauczaniu początkowym (...) Po kilku miesiącach nauki w szkole większość tych dzieci przestaje manifestować swoje znakomite możliwości umysłowe. Powodem jest spychanie tych dzieci do poziomu przeciętnych uczniów. W następnych latach szkolnej edukacji tendencja ta nasila się do tego stopnia, że tylko dwoje, troje starszych uczniów w klasie wykazuje się uzdolnieniami matematycznymi..

po drugie, o niskim wyniku egzaminu z matematyki najczęściej decyduje brak sprawności rachunkowej, poważne problemy z poprawnym wykonywaniem obliczeń rachunkowych… Brak odpowiedniej sprawności rachunkowej, nieznajomość praw i własności działań, nieuwaga prowadząca do błędów przy obliczeniach, także nieskomplikowanych(...) Jest to szczególne widoczne w przypadku zadań wieloetapowych, wymagających dobrania strategii rozwiązania składającej się z kilku kroków.,

po trzecie, (...) w klasach czwartych - gdy edukacją matematyczną uczniów zajmują się już nauczyciele matematyki - mamy do czynienia z kolejną falą niepowodzeń w nauce matematyki. Powodem są niedostatki w kształceniu nauczycieli matematyki w zakresie pedagogicznych i psychologicznych podstaw kształtowania wiadomości i umiejętności matematycznych. Konsekwencją jest rozbieżność pomiędzy sposobem nauczania matematyki a realnymi możliwościami umysłowymi uczniów.
po czwarte, od ponad trzydziestu lat publikowane są przyczyny i konsekwencje tego edukacyjnego nieszczęścia. Ustalenia są ignorowane, a wprowadzane zmiany przez kolejne władze oświatowe w systemie kształcenia uczniów i nauczycieli nauczania początkowego pogłębiają rozmiary tych niepowodzeń.

Oczywiście urzędnicy Ministerstwa Edukacji Narodowej skupią się na trzech pierwszych czynnikach, a ja uważam, że zacząć trzeba od skali makro, czyli polityki oświatowej kolejnych formacji politycznych, które manipulując reformami szkolnymi na rzecz zyskiwania jedynie poparcia własnego elektoratu, nie dokonują ich integralnie. No i nie przyjmują uwag krytycznych do siebie. Tymczasem ryba psuje się od głowy!

Prof. E. Gruszczyk-Kolczyńska wskazuje na makrotoksyczne czynniki, będące wynikiem decyzji najwyższych władz oświatowych, a mianowicie:

- powierzanie wybranym osobom opracowywanie nieodpłatnych podręczników dla dzieci, bez obowiązku sprawdzenia ich wartości edukacyjnej poprzez przetestowanie ich w szkole; (...) wydawnictwa szkolne decydują o tym, jak i czego z matematyki uczy się większość dzieci w Polsce.

- odstąpienia od zasady recenzowania autorskich programów edukacyjnych, książek metodycznych dla nauczycieli i pakietów edukacyjnych dla dzieci.

Efekt tego jest taki, że ministrowie-ignoranci, którzy załatwili swoim znajomym wydanie bezpłatnego badziewia pseudodydaktycznego w postaci podręcznika "Nasz elementarz", wzmocnili ten stan rzeczy nakazem, (...) aby nauczyciele korzystali z niego przez 3 lata. Pominięto tam konieczność wspomagania dzieci w rozwoju operacyjnego rozumowania w sensie J. Piageta, chociaż od bodaj ćwierć wieku wiadomo że na rozumowaniach tych bazuje edukacja matematyczna. Zaś różnice w tempie rozwoju umysłowego sprawiają, że co trzeci uczeń nie rozumuje jeszcze na poziomie operacji konkretnych.

MEN forsuje zatem "zalecenia wprowadzające zamęt logiczny i merytoryczny w kształtowaniu zarysów pojęć liczbowych. Zaburza to dziecięce poczucie sensu, bodaj najważniejszego nośnika inteligencji.

Kogo to obchodzi? Kto ponosi za to odpowiedzialność? Panie ministrzyce: K. Hall, K. Szumilas, J. Kluzik-Rostkowska i wreszcie A. Zalewska. Profesor E. Gruszczyk-Kolczyńska przytacza wyniki własnych badań świadczące o rozmiarach i konsekwencjach marnowania zadatków uzdolnień matematycznych dzieci w Polsce. Mówiła o tym i pisała od lat, ale w MEN liczą się premie osobiste, wizja ucieczki do Parlamentu Europejskiego, inne ukryte konfitury wzrostu dochodów kolejnych ministrów bez odpowiedzialności za losy młodych pokoleń.

Profesor APS nie poprzestaje na kolejnej prezentacji twardych danych empirycznych, ale tez formułuje wnioski naprawcze. Tyle tylko, że brakuje wśród nich dwóch najważniejszych, które są poza zasięgiem nauki, a mianowicie:

1. Należy egzekwować od kandydatów na studia nauczycielskie co najmniej 60% punktów z przedmiotu kierunkowego (w tym przypadku także z matematyki) na maturze rozszerzonej.

2. Podwyższyć pierwszą płacę w zawodzie nauczycielskim do średniej krajowej netto (ok. 4,5 tys. zł), żeby opłacało się osobom wykształconym i z pasją podjąć pracę w tej profesji. Oczywiście, byłoby zdecydowanie lepiej z polską edukacją, gdyby nauczyciele zarabiali tyle, co kierowca prezesa partii władzy.

Koniec. Pozostałe rekomendacje mają charakter wewnętrzny, w skali mezo-i mikro, a są do osiągnięcia bez jakiejkolwiek dalszej ingerencji MEN, o ile zostaną powierzone do realizacji specjalistom, także wysoko honorowanym w naszym państwie, może być na poziomie "asystentek prezesa NBP".

Prof. Uniwersytetu Szczecińskiego Małgorzata Makiewicz trafnie wskazuje na powszechne przyzwolenie na matematyczne nieuctwo. Jak pisze w swojej ekspertyzie: Powszechnie zgadzamy się ze słowami I. Kanta, że żaden kraj z ambicjami nie może być krajem analfabetów matematycznych. Z drugiej jednak strony bez sprzeciwu przyjmujemy stwierdzenia polityków, publicystów, dziennikarzy że matematyki nigdy nie rozumieli, a na maturze po prostu ściągali. Czy mam przytaczać wypowiedzi premierów, prezesów partii władzy, posłów chwalących się w imię ocieplania wizerunku tym, jak sami ściągali na maturze, wagarowali, unikali wysiłku edukacyjnego?

Także w tym dokumencie znajdziemy naukowe argumenty świadczące o przyzwoleniu ministrów-drożdżówek, ministrów-tornistrów, ministrów-darmowych elementarzy itp., jak np. :

* W obrębie nauczania matematyki przyjęty kanon edukacji szkolnej, zorientowany na strukturę teorii, nie zaś na rozwijanie postaw intuicyjnych i poglądowych, implikuje, potwierdzony badaniami empirycznymi, niski poziom ukształtowania wyobraźni przestrzennej uczniów;

- Stwierdzenie, że: Zjawisko intensyfikacji płatnych korepetycji z matematyki jest wyrazem nasilającej się bezradności szkoły oraz przyjęciem współodpowiedzialności rodziców za proces kształcenia dzieci. - powinno być poszerzone o jeszcze jeden czynnik z tym związany, a mianowicie: niskie płace nauczycieli i zmuszanie ich do nieadekwatnego kształcenia w związku z przyjętymi przez MEN podstawami programowymi - zmuszają wielu nauczycieli do udzielania korepetycji.

- Niezwykle ważne są uwagi uczonej: "Do opanowania języka matematyki potrzebny jest czas (na przetworzenie informacji) i miejsce (np. w zeszycie na wykonanie rysunku, grafu, wykresu, na sformułowanie odpowiedzi. Stosowane powszechnie na wszystkich poziomach nauczania ćwiczenia do matematyki skutecznie oduczają uczniów czytania ze zrozumieniem, właściwego interpretowania treści zadań.

- jednym z wielu wskazanych przez tę uczoną mankamentów w kształceniu szkolnym jest niewłaściwe akcentowanie utylitarnego charakteru kompetencji kształconych przez matematykę oraz niedostrzeganie tzw. wartości społecznych.

M. Makiewicz chwali corocznie publikowane przez Centralną Komisję Egzaminacyjną sprawozdania z egzaminów maturalnych za to, że przedstawiają rzetelne analizy dokonane na próbie badawczej uczniów przystępujących do matury. Nie uwzględniają jednak uczniów, którzy zrezygnowali z przystąpienia do egzaminu.

Obie uczone wyraźnie podkreślają, że MATEMATYKA powinna być stałą częścią egzaminu państwowego-maturalnego. Niech nie kombinują niedouczeni dziennikarze i politycy przed wyborami, że jak obywatele (rodzice) zagłosują na partię XYZ - to uwolni się ich dzieci od obowiązkowego egzaminu z matematyki.

19 lutego 2019

Czy profesor jest profesorem?


Od szeregu lat zwracam uwagę w środowisku akademickim i w szerszym gremium osób z nim związanych, by stosować nazwy stopni i tytułu naukowego zgodnie z uzyskaną nominacją. Reforma 2.0 miała nieco skorygować nieczytelność, a więc i nierozpoznawalność w społeczeństwie tytułów, którymi chętnie lub z konieczności posługują się pracownicy szkół wyższych w różnych sytuacjach.

Piszę o tym ponownie dlatego, że rektor jednej z wyższych szkół prywatnych bezprawnie użył tytułu naukowego profesora przy swoim nazwisku. Zdarza się to wielu osobom, mimo iż tytułu naukowego profesora nie posiadają. Wystarczy przejrzeć komunikaty o konferencjach naukowych, składy redakcji czasopism naukowych, relacje prasowe, strony promujące kierunki kształcenia czy uczelnie itp., żeby przekonać się, że panuje tam nierzetelny przekaz.

Osoby, które nie otrzymały z rąk Prezydenta RP nominacji na tytuł naukowy profesora, a są samodzielnymi pracownikami naukowymi na uczelnianym stanowisku profesora - podają przed swoim imieniem i nazwiskiem tytuł, do którego posługiwania się nie mają prawa. Wielu osobom wydaje się, że skoro są na stanowisku profesora uniwersytetu, wyższej szkoły zawodowej, akademii, politechniki itp., to mogą zapisywać przed nazwiskiem tytuł profesora.

W tym jednak przypadku kogoś musiało to zdenerwować, skoro złożył doniesienie na policję, a ta wszczęła śledztwo i sprawa trafiła do sądu. Jak czytam:

Przeprowadzone przez (policję- dop. BŚ) czynności wykazały, że doszło w tym wypadku do przywłaszczenia wyższego stopnia naukowego. Dlatego skierowaliśmy w tej sprawie wniosek do sądu. Ten potwierdził, że doszło do wykroczenia. Był to wyrok nakazowy wydany w uproszczonej procedurze, bez udziału stron. Rektor złożył sprzeciw na wyrok i 20 marca sąd rozpatrzy sprawę raz jeszcze. Tym razem już z udziałem stron – wyjaśnia (...) podinspektor z (...) policji.

Nie podaję danych, bo nie o konkretną osobę tu chodzi, tylko o zjawisko lekceważenia tak przez samych zainteresowanych, jak i pracowników mediów poprawności nazw stopni i tytułów naukowych. Należy odróżniać tytuł naukowy profesora, który jest wynikiem odrębnego postępowania awansowego przez jednostki akademickie, weryfikowanego przez Centralną Komisję Do Spraw Stopni i Tytułów, a następnie Kancelarię Prezydenta RP.

Tytuł profesora jest tylko jeden i przysługuje uczonemu, którego osiągnięcia naukowe zostały zbadane, pozytywnie ocenione stając się podstawą do nominacji przez Prezydenta RP.

Nie są zatem jeszcze mianowanymi profesorami tytularnymi ani - jakże często wymieniani w mediach posłowie PiS (Krystyna Pawłowicz, Andrzej J. Zybertowicz, i in.), ale jest nim np. prof. dr hab. Ryszard Terlecki.

Tak więc, nie każdy profesor jest profesorem. Nie tylko na moim Wydziale profesorami nadzwyczajnymi są osoby, które nie posiadają tytułu naukowego, ale zajmują stanowisko profesora. Są to nauczyciele akademiccy, którzy uzyskali przed laty stopień naukowy doktora habilitowanego, a zatrudniająca ich uczelnia, w dowód wykazanych przez nich osiągnięć naukowych, zatrudniła ich na stanowisku profesora uniwersytetu.

Są tak szanujące się w kraju uniwersytety, na których o to stanowisko wcale nie jest tak łatwo. Nie wystarczy być doktorem habilitowanym, by dostać etat profesora uniwersytetu. Trzeba bowiem wykazać się osiągnięciami naukowymi po habilitacji. W oddalonych od centrum uniwersytetach wystarczy, że ktoś uzyska stopień doktora habilitowanego, a już po tygodniu otrzymuje stanowisko profesora.

Tak patologiczna praktyka sprawia, że w większości uniwersytetów polskich na stanowiskach profesorów, a więc profesorów nadzwyczajnych, zatrudniani są doktorzy habilitowani, których ostatnim osiągnięciem autorskim była ich rozprawa habilitacyjna, często wydana kilka lub nawet kilkanaście lat temu. W wielu przypadkach uzyskali oni habilitację w Rosji, na Białorusi, Ukrainie, Słowacji czy w Bułgarii lub w Niemczech nie podejmując w kraju żadnych, poważnych badań naukowych. Potem publikowali jakieś artykuły, często nieznaczące dla nauki, ale za to odnotowywane w ramach wewnętrznych regulaminów oceny pracowniczej jako potwierdzające ich rzekomą aktywność naukowo-badawczą.

Poprzedni kierownicy katedry, którą ponownie objąłem po wielu latach, należą do takich przypadków. Ot, są profesorami uczelni, ale bez istotnego wkładu w rozwój nauki, a nawet w ocenę parametryczną własnej jednostki. Właśnie dlatego reforma J. Gowina jest ważna, bo odsłania prawdę o konsumentach własnych dyplomów, którzy nie są twórczy w nauce.

Zapewne są to dobrzy wykładowcy, ale nic więcej. Być może wystarcza im to, że wiele osób zwraca się do nich per "pani/pan profesor", chociaż de facto profesorami nie są. Nie mają ani ambicji, ani potencjału, ani kompetencji, by zatroszczyć się o naukę, która stała się dla nich matką-żywicielką, ale bez wzajemności.

W świetle "Konstytucji Dla Nauki" każda uczelnia będzie mogła zatrudnić na stanowisku profesora osoby ze stopniem naukowym doktora. Nie muszą zatem mieć habilitacji. To znacznie poszerzy krąg osób, które mogą błędnie afiliować swoją akademicką pozycję. Kto teraz odróżni: profesora doktora habilitowanego od profesora nadzwyczajnego doktora habilitowanego i od profesora nadzwyczajnego doktora?

Oby nasze sądy nie miały z tym kolejnego zmartwienia i obciążenia. Są ważniejsze kwestie na tym świecie.






18 lutego 2019

Wznosząca się fala wniosków awansowych w nauce


Każda zmiana ustawowa, także w szkolnictwie wyższym, niesie z sobą niepokój, poczucie niepewności, wątpliwości, jak będą przebiegać procesy, które zostały ujęte w prawie. Jestem zwolennikiem tej reformy w sferze nauki, bo rzeczywiście uniwersytety, akademie i politechniki stały się w naszym kraju głownie szkołami zawodowymi mającymi kształcić setki tysięcy młodzieży opuszczającej każdego roku mury szkół ponadgimnazjalnych, a w tym roku także ponadpodstawowych. Dzięki temu zatrudniano na stanowiskach naukowo-dydaktycznych osoby, które nie posiadając kwalifikacji badawczych jedynie pasożytowały na uczelni pozorując pracę badawczą.

Zbliża się kolejna faza oceny parametrycznej, tym razem w ramach dyscyplin, a nie jednostek naukowych. Jak już sygnalizowałem, władze niektórych uniwersytetów przenosiły nawet kilkuset naukowców na stanowiska dydaktyczne, wykładowców, by uniknąć osądu o fatalnym stanie osiągnięć naukowych. Chcąc ratować obecną kategorię lub uzyskać wyższą postanowiły przeprowadzać nawet transfery twórczych pracowników naukowych z innych uczelni, byle tylko wzmocnić własną dyscyplinę. Za kolejne dwa lata nastąpi bowiem ostateczne rozstrzygnięcie, czy król jest nagi, czy jednak odziany.

Dotychczasowa kontrola jakości kształcenia, jaką prowadzi Polska Komisja Akredytacyjna, została częściowo opanowana przez podmioty mało zainteresowane rzeczywistą wartością edukacji akademickiej. Bardziej skupiano się na procedurach, normach, standardach, aniżeli autonomii uczelni, która powinna zapewniać oryginalność rozwiązań dydaktycznych. Brnięcie w tym kierunku okazało się błędem, który jest pochodną w tej sytuacji braku wielostronnych i niepodatnych na czyjeś interesy kwalifikacji kadr akredytujących. Nie o tym jednak dzisiaj piszę.

Podejmuję kwestię jakości wniosków habilitacyjnych i o tytuł naukowy profesora, gdyż to one niepotrzebnie - moim zdaniem - budzą napięcie i przyspieszanie głównie prac wydawniczych, by można było zdążyć do końca kwietnia tego roku. Habilitanci są w korzystniejszej sytuacji, gdyż oni mogą złożyć wniosek do Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów do 30 kwietnia, żeby mieć gwarancje wszczęcia postępowania w obecnie jeszcze obowiązującej procedurze prawnej.

W nieco trudniejszej sytuacji są samodzielni pracownicy naukowi, którzy chcieliby złożyć wniosek o wszczęcie postępowania na tytuł naukowy profesora. O tym bowiem nie decyduje CK, ale rada jednostki naukowej, która dysponuje odpowiednim uprawnieniem. Ta zaś musi powołać zespół do oceny zasadności wniosku i rekomendować radzie jednostki 10 potencjalnych recenzentów. Tym samym powinno to nastąpić najpóźniej w marcu, by jeszcze kwietniowe posiedzenie rady jednostki mogło podjąć uchwałę o wszczęciu postępowania lub jego odmowie.

Jeśli będzie odmowa, to kandydatowi do tytułu naukowego przysługuje prawo odwołania do Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów, a ta może je przyjąć lub odrzucić. W przypadku przyjęcia odwołania może tez przenieść postępowanie do innej jednostki. Tak więc nie wszystko jest stracone. Wiemy, że nie zawsze o losach wniosku decyduje jego merytoryczna wartość. Bywa, że w grę wchodzą ukryte konflikty wartości, osób czy przedmiotowe. Wówczas organ odwoławczy staje po stronie ewidentnie krzywdzonej osoby.

Apeluję zatem o to, by nie gonić przysłowiową piętkę i jednak doprowadzić własne projekty badawcze do końca, rzetelnie je opisać i opublikować wyniki badań, aniżeli poddawać się na chybcika ocenie, której dokonują eksperci w ramach danej problematyki badawczej. Chyba nie warto zapisywać w świadomości społecznej niekompletnych tez, uzasadnień, błędnych konceptualizacji czy interpretacji wyników tylko po to, by zdążyć.

Od 1 października będą wznowione możliwości ubiegania się o stopień naukowy doktora habilitowanego czy o tytuł naukowy profesora. Doprawdy, nie ma się czego obawiać, jeśli dysponujemy odpowiednimi osiągnięciami naukowymi. Zmiany nie są istotne. Wprost odwrotnie, w przypadku habilitacji, która nie jest przecież już obowiązkowa , habilitant będzie miał szansę na odniesienie się do ewentualnych uwag, niejasności czy nieporozumień, jeśli takowe powstaną w toku oceniania jego/jej dorobku naukowego.

Zachowana jest transparentność postępowań awansowych. Ba, doktoranci uzyskują po raz pierwszy ustawowe prawo do zmiany promotora na ich wniosek. Zbyt wiele jest w ostatnich latach sytuacji, kiedy to doktoranci byli skazywani na promotorów, którzy albo byli niekompetentni, albo nie mieli dla nich w ogóle czasu, albo ... oczekiwali szczególnych darów wdzięczności. Oby to się wreszcie skończyło.



17 lutego 2019

EDUKACJA: POLITYKA I EMPATIA — spotkania w Biennale Warszawa


Zainteresowanych relacjami między edukacją a polityką zachęcam do uczestniczenia w dn. 20 lutego 2019 r. o godz. 18.00 w spotkaniu dyskusyjnym w Warszawie w ramach programu "RePrezentacje. Nowa Edukacja." Miejscem obrad będzie: Biennale Warszawa, ul. Marszałkowska 34/50 (MA3450). Wstęp wolny.


Wykład w długłosie pt. Edukacja i polityka. Dlaczego ten związek jest pilnym w Polsce zadaniem? poprowadzą Maria Mendel i Tomasz Szkudlarek z Instytutu Pedagogiki Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Gdańskiego. Jak zapowiadają prowadzący dyskusję na temat polityki i edukacji:

Sprzeciw wobec „upolityczniania edukacji” jest dość charakterystyczny dla klimatu debat nad stanem oświaty, zdominowanych przez pojmowanie jej jako inwestycji mającej zapewniać dzieciom dobrą przyszłość, czyli zawodową satysfakcję, prestiż i pieniądze. Zapominamy w ten sposób, że od swych początków edukacja – a zwłaszcza edukacja publiczna w jej modernistycznym wydaniu – jest projektem na wskroś politycznym; że obok celów związanych z kształtowaniem indywidualności jest ona ściśle związana z zadaniami kształtowania społeczeństw.

W naszym wystąpieniu wskażemy na genezę politycznego projektu edukacji publicznej (w tym na jego mityczne i religijne źródła) i na jego współczesne wersje. Zwrócimy także uwagę na wieloletnią bliskość projektów pedagogicznych i artystycznych interwencji w świat społeczny. „Ponadindywidualna organizacja społeczeństwa”, znana misja modernistów, w Polsce przed blisko stu laty realizowana przez artystów i zarazem działaczy społecznych oraz pedagogów (Kobro, Jarema, Strzemiński, Wiciński, in.), to jeden z przykładów rozumienia społeczeństwa jako zadania. Zadania głęboko edukacyjnego i politycznego, bo edukacja zorientowana na to, co społeczne, realizuje się w sferze publicznej, czyli w przestrzeni polityczności.

Dzisiaj, kiedy nie społeczeństwo, a naród i państwo stają się w naszym życiu publicznym dominującymi lejtmotywami, warto poświęcić chwilę na myśl o pedagogice publicznej, z założenia politycznej, bo aktywizującej obywatelską partycypację i zaangażowanej w kształtowanie przestrzeni bogatej w możliwości zawiązywania się tego, co społeczne i tego, co wspólne.




Natomiast w dn. 21 lutego br. o tej samej porze i w tym samym miejscu na temat empatii w projektowaniu dyskutować będą Michał Bachowski (ekonomista i design manager), Agata Kiedrowicz(projektantka, kuratorka, edukatorka) i Maciej Siuda (architekt), panel poprowadzi Bogna Świątkowska z Fundacji Bęc Zmiana.

"Dlaczego ćwiczenia z uważności są obowiązkowym elementem codzienności projektanta? Projektując świat powołujemy do życia nie tylko materię (budynki, obiekty, interakcje), ale także kreujemy sytuacje, rytuały, doświadczenia. Dotykamy sfery emocji, wspomnień i pragnień. By tworzyć świadomie i odpowiedzialnie, poziom empatii musi sięgać wysokich rejestrów. Empatia to współodczuwanie – z innymi ludźmi, ze światem i ze sobą samą / samym. Dzięki niej jesteśmy istotami społecznymi – tworzymy kody i rytuały, które poprzez cykliczne odtwarzanie zapewniają tożsamość i bezpieczeństwo. By zrozumieć świat i drugiego człowieka, najpierw trzeba poczuć.

Podczas panelu przyjrzymy się empatycznym praktykom projektantów i artystów. Podsumujemy także dotychczasowe efekty pracy badawczej i warsztatowej z udziałem dzieci i młodzieży, z którymi od kilku miesięcy pracują Agata Kiedrowicz i Maciej Siuda oraz edukatorki z Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski – Aleksandra Rajska i Iga Fijałkowska
."

16 lutego 2019

LIST POPARCIA ŚRODOWISK AKADEMICKICH DLA POSTULATÓW NAUCZYCIELI I NAUCZYCIELEK


W związku z informacją medialną, że ministra edukacji Anna Zalewska zamierza uciec od odpowiedzialności za deformę edukacji do Parlamentu Europejskiego (ma tu zresztą wśród posłów PO takich samych destruktorów z lat 2007-2015), publikuję kolejną inicjatywę oddolną a zapoczątkoaną przez dr. M. Ratajczaka z IFiS PAN PETYCJĘ -, którą może podpisać zainteresowany tym i identyfikujący się z treścią petycji - przedstawiciel środowisk akademickich:

Uniwersytet solidarny ze szkołą!

My, niżej podpisani – studentki i studenci, doktorantki i doktoranci, pracownicy i pracownice uczelni wyższych, instytutów PAN oraz ośrodków badawczych – chcemy wyrazić swoje poparcie dla nauczycielskich związków zawodowych, które postulują podwyżkę płac nauczycieli i nauczycielek.

Sektor edukacji w Polsce jest poważnie niedofinansowany. Szczególnie dotkliwie odczuwają to pracownicy i pracownice szkolnictwa, nauczyciele i nauczycielki. Ich obecne zarobki radykalnie nie odpowiadają ilości wysiłku, jaki wkładają w wykonywanie swoich obowiązków. Obok nakładów fizycznych i emocjonalnych, których wymaga praca z dziećmi i młodzieżą, nauczyciele poświęcają wiele dodatkowych godzin na podnoszenie własnych kwalifikacji i rosnące obciążenia administracyjne, czemu nie towarzyszy wzrost płac.

Nasze poparcie dla walki o sprawiedliwe płace dla kadry pedagogicznej opieramy także na przekonaniu, że warunki pracy nauczycieli i nauczycielek są jednym z głównych elementów wpływających na jakość edukacji. To od nich zależy w kluczowym stopniu tak świadomość obywatelska, jak i zdolność przyswajania informacji i krytycznego myślenia uczniów i uczennic. Jest to szczególnie istotne w szybko zmieniającym się świecie, który wymaga ciągłego odnajdywania się w nowych sytuacjach. Przeciążona i nisko opłacana kadra pedagogiczna nie będzie w stanie zapewnić młodzieży najlepszych możliwości rozwoju.

Wiemy to bardzo dobrze: nasza praca - studiowanie, dydaktyka i prowadzenie badań - jest kontynuacją codziennego wysiłku setek tysięcy nauczycieli i nauczycielek. To w szkole przygotowuje się kolejne roczniki do podjęcia studiów i to przede wszystkim w szkole rozpowszechnia się efekty pracy naukowej. Wierzymy, że w naszym wspólnym interesie jest docenienie pracy osób biorących na swoje barki odpowiedzialność za wychowanie przyszłych pokoleń.

Dlatego też deklarujemy:

- Poparcie dla podnoszonego przez ZNP postulatu zwiększenia o 1000 zł kwoty bazowej określanej dla nauczycieli corocznie w ustawie budżetowej, stanowiącej podstawę do obliczenia stawek średniego wynagrodzenia nauczycieli.

- Poparcie dla decyzji o przygotowaniach do protestu i przeprowadzenia strajku w sytuacji, gdyby postulaty zwiększenia wynagrodzenia nie zostały spełnione.

- Gotowość do gestów solidarności w przypadku ogłoszenia strajku, takich jak: przedstawianie uchwał o poparciu protestów w instytucjach, w których pracujemy, przeprowadzanie dyskusji o warunkach pracy i systemie edukacji w Polsce w trakcie zajęć i seminariów, zawieszenie naszej pracy i organizacja wieców na kampusach

– jesteśmy gotowi i gotowe wspierać protest tak długo, aż żądania pracowników i pracownic polskich szkół zostaną spełnione.

Sygnatariusze:

dr Monika Arasimowicz-Andres, Centrum Nowych Technologii UW
Michalina Augusiak, Instytut Historyczny / Instytut Kultury Polskiej UW
dr hab. Ewa Bińczyk, Instytut Filozofii UMK
Filip Brzeźniak, MISH UJ
Wiktoria Chojnacka, Instytut Filologii Polskiej UWr
dr hab. Marcin Czerwiński, Instytut Filologii Polskiej UWr
dr hab. Łukasz Dębowski, Instytut Podstaw Informatyki PAN
prof. Janusz Dobieszewski, Instytut Filozofii UW
Anna Dobrowolska, Faculty of History, University of Oxford / UW
prof. Ewa Domańska, Instytut Historii UAM
Michał Godziszewski, Instytut Filozofii / Wydział Matematyki, Informatyki i Mechaniki UW
prof. Ewa Graczyk, Instytut Filologii Polskiej UG
Karolina Grzegorczyk, Instytut Kultury Polskiej UW
Delfina Haszczyńska, Instytut Filozofii UW
dr hab. Filip Ilkowski, Wydział Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych UW
prof. Małgorzata Fuszara, Instytut Stosowanych Nauk Społecznych UW
prof. Jerzy Kochanowski, Instytut Historyczny UW
prof. Leszek Koczanowicz, SWPS, Filia we Wrocławiu
dr hab. Beata Kowalska, Instytut Socjologii UJ
prof. Małgorzata Kowalska, Katedra Filozofii i Etyki UwB
dr hab. Andrzej Leder, Instytut Filozofii i Socjologii PAN
dr hab. Marcin Miłkowski, Instytut Filozofii i Socjologii PAN
prof. Karol Modzelewski, członek rzeczywisty PAN
dr Miłosz Panfil, Instytut Fizyki UW
dr hab. Monika Płatek, Instytut Prawa Karnego UW
dr hab. Kacper Pobłocki, EUROREG UW
dr hab. Tomasz Rakowski, UW
dr Mikołaj Ratajczak, Instytut Filozofii i Socjologii PAN
Mikołaj Skawiński, Akademia Górniczo-Hutnicza w Krakowie
dr Magdalena Szcześniak, Instytut Kultury Polskiej UW
dr hab. Mariusz E. Sokołowicz, Wydział Ekonomiczno-Socjologiczny UŁ
Tomasz Steifer, Instytut Podstawowych Problemów Techniki PAN
dr hab. Jakub Szymanik, Institute for Logic, Language and Computation UvA
Aleksandra Towarek, Politechnika Warszawska
prof. Łukasz Turski
dr hab. Barbara Wagner, Wydział Chemii UW
Jan Wójtowicz, Wydział Fizyki UW
prof. Jan Woleński, Instytut Filozofii UJ
Monika Woźniak, Instytut Filozofii UW

Jeden z Sygnatariusz zadecydował nie ujawniać swojego nazwiska w internecie. Uzasadnił natomiast swoje poparcie następująco:

Podpisuję, ponieważ nie zgadzam się na działania obecnego rządu odnośnie oświaty. Nawet najlepsza reforma przeprowadzona w sposób nieprzemyślany i chaotyczny (a tak odbywa się likwidacja gimnazjów), bez brania pod uwagę różnych czynników - przede wszystkim dobra uczniów, odbyć się może tylko ze szkodą dla uczniów. Niestety, utrwala się szkodliwe i nieprawdziwe mity dotyczące zawodu nauczyciela.

Ponadto popieram wprowadzenie podwyżki, a także zwiększenie finansowania dla sektora edukacji. Poprzednie grupy protestujące niedawno (m.in. policjanci) otrzymały podwyżki. Podobno rząd odnosi same sukcesy - jeśli tak jest, to dlaczego nie ma pieniędzy na podnoszenie prestiżu zawodu nauczyciela i tym samym przyciąganie profesjonalistów zapewniając lepsze wykształcenie następnych pokoleń Polaków? Dlaczego inne grupy zawodowe mogą dostać podwyżki, a nauczyciele nie?

Należy także wprowadzić zmiany w programach nauczania. W obecnej, przestarzałej formule polska szkoła zabija kreatywne myślenie i nie przygotowuje uczniów na ich przyszłe, dorosłe życie. Dla dobra naszego kraju należy zacząć działać jak najszybciej, a jeden z kroków, które należy podjąć to nie tylko zwiększenie płac, ale i zacząć wprowadzać zmiany, których priorytetem jest odbudowa zaufania do zawodu nauczyciela.