13 kwietnia 2018

"Cudownie jest być potrzebnym..." - ks. Adam Fredro-Boniecki - Doktorem honoris causa Uniwersytetu Łódzkiego




W dniu wczorajszym odbyło się uroczyste posiedzenie Senatu Uniwersytetu Łódzkiego, w czasie którego ks. Adam Fredro-Boniecki (ur. 25.07.1934 w Warszawie) otrzymał zaszczytny tytuł doktora honoris causa naszej Uczelni. Uwielbiany przez młodzież duszpasterz akademicki u św. Anny w Krakowie, a zarazem dziennikarz, publicysta i wieloletni redaktor naczelny najbardziej opiniotwórczego w kręgu świeckich katolików ich "Tygodnika Powszechnego" jest z wykształcenia filozofem.

Ponad pół wieku temu biskup Karol Wojtyła zaprosił ks. A. Bonieckiego do Krakowa, by podjął się pracy w redakcji Tygodnika. Arcybiskup i metropolita Krakowa spotykał się regularnie, co miesiąc z całym zespołem tego medium, by dyskutować o podejmowanych w nim problemach. W 1979 r. ks. A. Boniecki wyjechał do Rzymu na prośbę Jana Pawła II, gdzie przygotowywał polskie wydanie dziennika "L'Osservatore Romano", pełniąc następnie funkcję redaktora naczelnego tego pisma. Powrócił do wolnego już od komunizmu kraju w 1991 r., by podjąć rolę redaktora u boku Jerzego Turowicza (red. naczelnego) "Tygodnika Powszechnego". W 1993 r. Zgromadzenie Księży Marianów wybrało go na generała, zaś w latach 1999-2011 kierował redakcją Tygodnika.

Czytelnicy "Tygodnika Powszechnego" mają stały kontakt z emerytowanym już od 2011 r. ks. Adamem Fredro-Bonieckim, dzięki regularnie zamieszczanym na jego łamach felietonów czy artykułów. Uhonorowany Doktor wygłaszał w UŁ wykłady oraz publikował w jego oficynie swoje teksty. Jest autorem m.in. "Kalendarium życia Karola Wojtyły" (Kraków 1983), rozmów wraz z Katarzyną Kolendą-Zalewską o encyklikach Jana Pawła II - pt. "Zrozumieć papieża" (Kraków 2003), we współpracy z K. Morelowską - "Trzeba czasem zażartować: alfabet Księdza Bonieckiego" (Warszawa 2011); "Lepiej palić fajkę niż czarownice" (Kraków 2011) czy "Papież Franciszek: sługa nowego świata" (Poznań 2013).


Kiedy Zgromadzenie zabroniło ks. A. Bonieckiemu publicznych wystąpień i wypowiedzi poświęcił się pisarstwu wydając m.in. "Zakaz palenia"(Kraków 2014), "Medytacje Drogi Krzyżowej" (Kraków 2014), "Abonent chwilowo nieosiągalny" (Kraków 2015), "Powroty z bezdroży. Notatki na marginesach Biblii" (Kraków 2017) czy "Połączenie odebrane" (Kraków 2018). Posługa duszpasterska, ale i misja upowszechniania posoborowej Nauki Społecznej Kościoła katolickiego owocowały wieloma wyróżnieniami i odznaczeniami jak m.in. odznaczeniem Republiki Francuskiej "Orde National du Merita" (19820, Medalem Europejskim (2002); Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski (2011), Komandorią Narodowego Orderu Zasługi Republiki Francuskiej" (2012) czy tytułem Mistrza Mowy Polskiej (2016).

Znakomitą laudację wygłosiła prof. dr hab. Barbara Bogołębska z Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Łódzkiego. Szkoda jedynie, że treść nie została - wraz z recenzjami i wykładem Doktora honorowego - opublikowana i udostępniona uczestnikom tej Uroczystości.

Z charakterystyczną dla siebie skromnością ks. Adam Boniecki rozpoczął swój wykład od stwierdzenia, że nigdy nie spodziewał się uzyskania tak wysokiej godności uniwersyteckiej, gdyż ta była poza wszelkimi jego ambicjami i marzeniami, a nawet przypuszczał, że być może zaszła jakaś pomyłka. Na poważnie jednak wyraził swoją wdzięczność Senatowi UŁ, pracownikom Wydziału Filologicznego UŁ i wszystkim recenzentom, którzy wnioskowali dla Niego o tę godność, by potwierdzić, że traktuje ją jako wyjątkowy zaszczyt i szczególnego rodzaju zobowiązanie wobec tej społeczności do dalszej aktywności.


Aula Wydziału była wypełniona po brzegi, toteż z tym większym wzruszeniem Doktor honorowy dziękował wszystkim przybyłym na tę uroczystość uważając, że nie zasługuje na tak wspaniałe święto. Podzielił się z nami refleksją na temat ostatnich 54 lat życia w Tygodniku Powszechnym czy z Tygodnikiem Powszechnym. Jako ksiądz katolicki i katolicki redaktor, dziennikarz, wydawca przywołał myśl jednego z referujących w czasie Kongresu Kultury na KUL w 2004 r., że "misja bez pieniędzy to utopia, a media bez misji to cynizm".



Mówił o tym wprost, że pisma katolickie stanowią część rynku mediów religijnych, pełniąc specyficzne funkcje głoszenia prawdy, stawiania trudnych pytań. Ważne, by nie zrażać czytelników, ale i nie omijać trudnych tematów, pisać o nich dla pokrzepienia serc. Kiedy jednak jeden z biskupów powiedział ks. Bonieckiemu - "bo wy jesteście pismem dobrych wiadomości" , to powiedział - "Księże biskupie, nie mógł mi ksiądz gorzej przyłożyć".

Jakże ważne jest zaufanie do pisma, które w chwilach załamania się rynku może okazać się ratunkiem dla niego. Bywało, że sytuacja Tygodnika w okresie PRL była na granicy katastrofy. Tylko wielkoduszność czytelników uratowało to pismo, niezależnie od tego, czy mają serce po lewej czy po prawej stronie. Drugim czynnikiem sprzyjającym rozwojowi medium jest potrzeba przynależenia do grupy, a więc afiliacji. Jeśli pismo reprezentuje wartości wyższe, to następuje wśród jego czytelników poczucie nobilitacji. Wspomniał też o wirtualnej społeczności wrogów, krytyków pisma, których łączy wspólnota hejtowania.

Ks. Boniecki mówił szczerze o tym, jak w Polsce Kościół wspiera pisma katolickie, ale także o tym, jak przez kilka lat bezinteresownie, bez ingerencji w linię programową, kierunek ideowy, sprawy personalne Tygodnik był wspierany finansowo przez koncern ITI, który wykupił pakiet większościowy. Już jednak od 2008 r. ITI nie jest współwłaścicielem Tygodnika, tylko oddał bezinteresownie swoje akcje Fundacji "Tygodnika Powszechnego". Drugim donatorem i współwłaścicielem TP jest Fundacja Copernicus Center Press, na czele której stoi ks. prof. Michał Heller.

Ważna jest w prowadzeniu medium rola odpowiedzialności za treści, jakie są publikowane na jego łamach. Wolność i własność pisma sprzęgają się ze sobą. Sprawa ortodoksji ma znaczenie zasadnicze, toteż na łamach takiego pisma nie mogą być publikowane teksty sprzeczne z nauką Kościoła. Z tego powodu usiłowano nawet kilkakrotnie odebrać pismu prawo do podtytułu "katolicki", kiedy redakcja postanowiła opublikować poglądy ważnego arcybiskupa odsłaniające pewne patologie w Kościele w Polsce.

"Te napięcia i reakcje są skutkiem utożsamiania misji mediów z misją biskupa. Tymczasem Tygodnik ma inną misję i inne zadanie". Niektórzy biskupi uważają, że czytelnicy nie maja przygotowania teologicznego, w związku z tym, omawianie toczących się w Kościele sporów może być dla nich niezrozumiałe i prowadzić do przekonania, że ma tu miejsce jakiś kryzys, podczas gdy jeśli już, to zdarza się kryzys pojedynczych osób. Zdaniem ks. A. Bonieckiego formacja osobowa dokonuje się także przez informacje, przez pisanie o decyzjach hierarchów Kościoła, a zatem nie można ich pozbawiać obywateli. Nie można traktować czytelników jako osoby niedorozwinięte.


Musimy upominać się o ofiary wojny, ludzi pokrzywdzonych, o uchodźców, o dyskryminowanych z różnych powodów, gdyż mamy zwalczać zło, ale nie niszczyć człowieka czy patrzeć przez palce na patologie. Oczekuje się od katolickiego dziennikarza pokazywania pięknej twarzy Kościoła, by wszystkiego, co wiąże się z Kościołem bronił za wszelką cenę. (...) My jednak nie możemy iść razem z władzą, która chce uśpić społeczeństwo czy wiernych. Żaden dziennikarz nie może uchylać się od usiłowania zaradzeniu Złu w Kościele, by do niego nie doszło lub się nie rozprzestrzeniało.



Swój wykład miejscami przerywany oklaskami i ostatecznie nagrodzony salwą braw Doktor honorowy zakończył stwierdzeniem:

Niezwykle ważna jest wolność słowa - z jednej strony zniknął okres cenzury, ale z drugiej strony - w sposób subtelny - media na całym świecie ulegają interesom utylitarnym, pragmatycznym czy ideologicznym wpływom władzy. Musimy czynić wszystko, by ta wolność nie była pusta, bez wartości. Wolność i prawda muszą iść razem, inaczej ją zniszczymy!


12 kwietnia 2018

Żenujący brak podstawowej wiedzy metodologicznej doktora habilitowanego i afirmatorów jego ignorancji



Ten wpis będzie o tym, jak głęboka jest patologia w środowiskach uniwersyteckich, które akceptują kardynalne błędy w rzekomo naukowych badaniach empirycznych. Nie ma z czego się cieszyć, nie ma co świętować, kiedy jesteśmy zadowoleni z afirmacji prymitywizmu, nieuctwa, ignorancji i jeszcze temu przyklaskujemy. Wiedza na temat konstruowania projektów badawczych jest dostępna w tak dużej liczbie rozpraw z metodologii badań społecznych, humanistycznych, w tym pedagogicznych, że jeśli ktoś nie raczył się z nią zapoznać, albo coś nawet przeczytał, ale niewiele z tego zrozumiał, to prowadzenie czegoś, czemu nadaje się miano "badań naukowych" jest obrazą dla całego środowiska naukowego, jest nie tylko niszczeniem nauki, ale i wiarygodności własnej instytucji.

Można w Polsce niszczyć prawo na każdym jego etapie i w każdej dziedzinie życia. Można. Zaczęło się od "falandyzacji" prawa, a nie skończyło jeszcze na potraktowaniu Konstytucji jako jedynie jakiejś publikacji, którą dowolnie można interpretować, a nagięte "kręgosłupy" z moralnością niewiele tu mają wspólnego. Etos państwa prawa i etos nauki są niszczone z udziałem tych, którzy mieli stać na ich straży, ba, mieli być nośnikami tego etosu, wzorami osobowymi, mistrzami.

Haniebne praktyki przetaczają się zatem przez wszystkie możliwe instytucje, środowiska, bo taka jest pragmatyka władztwa, czyjejś mocy, bez względu na to, komu i czemu mają one służyć. Nie wiem, czy polityczna i akademicka korupcja, utrata czyjejś wiarygodności, handlowanie prawem, stopniami i tytułami naukowym wbrew kompetencjom tych, którzy stają się beneficjentami nieprzysługujących im przywilejów będzie dla następnych pokoleń przedmiotem cnót czy oburzenia.

Trudno. Trzeba i warto robić swoje, by móc spojrzeć prawdzie w oczy bez skrywania się przed innymi, którzy doskonale wiedzą, bo są świadomi tego, kto i w jakim stopniu zdradził świat wartości. Prędzej czy później patologie, oszustwa, gry arytmetycznej "demokracji" znajdują swoje odsłony w świecie kultury, nauki, sztuki i edukacji, o których poziom trzeba dbać i go bronić bez względu na cenę, jaką przyjdzie za to płacić. Lepiej zyskać godność z jednym niż stracić ją z wieloma.

Mam przed sobą kwestionariusz ankiety dla studentów studiujących na uniwersytetach południowej Polski. Sfotografował ją student psychologii zdumiony faktem, że ktoś ośmielił się za pomocą tak ewidentnie błędnego narzędzia diagnozować czyjeś potrzeby i oczekiwania. Pomijam tu kwestię tego, po co je badał i w jakim zakresie służy to nauce. Tego typu kwestie może bowiem badać GUS czy na zamówienie władzy ORE lub IBE, ale nie uniwersytecki naukowiec.

Jak zapewnia autor tego kwestionariusza, udział w badaniu ma charakter anonimowy, a zebrany materiał posłuży wyłącznie do celów naukowych. Kiedy jednak przeczytamy treść zawartych w tym narzędziu pytań, to nie wyjdziemy ze zdumienia, że coś takiego w ogóle mogło powstać i zostać upowszechnione jako narzędzie badań naukowych. Proszę wybaczyć, że nie będę już organizował po raz wtóry konkursu na to, kto wykaże błędy w tych kilku, a kompromitujących - doktora habilitowanego - pytaniach. Uczymy się przez całe życie. Niektórzy odkrywają pedagogikę i uczą się metodologii badań dopiero wówczas, kiedy mają tytuły naukowe, chociaż nie wszyscy.


Państwa jeszcze coś dziwi? Ktoś ma wątpliwości, czy aby krytyka jest słuszna? Jeśli nie, to proszę pisać hymny pochwalne, udowodnić, że za pomocą tak skonstruowanych pytań i przypisanych im skal nie uzyskujemy artefaktów. Nagroda czeka dla obrońców, bo autor tego kwestionariusza już ją otrzymał z rąk jednej z uniwersyteckich rad naukowych.

Ci, którzy jeszcze chcą się czegokolwiek nauczyć, skonsultować, przedłożyć własne problemy badawcze, zanim te staną się problemem dla nich samych lub rad jednostek naukowych, mogą skorzystać z konferencji i seminariów metodologicznych. Zawsze lepiej wiedzieć, czego nie wie ich "profesor/-ka" i dlaczego ma dyplom, chociaż nie ma kwalifikacji.

W dn. 21-22 czerwca 2018 r. odbędzie się w Łodzi VII Seminarium Metodologii Pedagogiki Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego pt. "Krytyka metodologiczna w praktyce tworzenia wiedzy". Organizatorem jest Katedra Badań Edukacyjnych Wydziału Nauk o Wychowaniu Uniwersytetu Łódzkiego (ul. Pomorska 46/48, 91-408 Łódź; e-mail: seminarium.metodologiczne@gmail.com )


11 kwietnia 2018

NAWĄ na Uniwersytet w Stanford, Paryżu lub w Londynie


Nareszcie rząd zaczął oferować młodym uczonym coś, co powinno zaistnieć już 20 lat temu, a mianowicie stypendia na kwartalne lub nawet roczne wyjazdy naukowe doktorów na do najlepszych uniwersytetach na świecie. Należą się w tym miejscu słowa uznania dla resortu, który zaproponował program, w ramach którego możliwe stają się wyjazdy młodych naukowców celem:

• prowadzenia badań naukowych lub prac rozwojowych;

• pozyskanie materiałów do pracy naukowej;

• prowadzenia w ośrodku goszczącym zajęć dydaktycznych;

• odbycia stażu naukowego;

• innych form aktywności naukowej lub akademickiej.

Projekt może być realizowany przez okres od 3 do 12 miesięcy, przy czym wyjazd nie może nastąpić wcześniej niż 1 stycznia 2019 r. ani nie później niż 30 września 2019 r.
Program zapewnia finansowanie stypendium obejmującego zarówno koszty utrzymania Beneficjenta związane z pobytem naukowca w zagranicznym ośrodku goszczącym, jak i dodatek mobilnościowy. Kwota stypendium może być podwyższona, jeśli w wyjeździe uczestniczy małżonek Beneficjenta oraz jego niepełnoletnie dzieci, a w przypadku Beneficjenta z orzeczoną niepełnosprawnością w stopniu znacznym lub umiarkowanym – opiekun.

Zapewne diabeł tkwi w szczegółach i przeznaczonych na ten program środkach finansowych, toteż należy ufać, że będą mogli z niego skorzystać adiunkci czy wykładowcy posiadający już znaczny dorobek naukowy. W ocenie wniosków przewiduje się aż 35 punktów za dotychczasowy przebieg kariery naukowej lub akademickiej oraz osiągnięcia naukowe wnioskodawcy, z uwzględnieniem etapu kariery naukowej.

Znacznie mniej, bo na 25 punktów wyceniono zakres i sposób realizacji planowanych działań o charakterze naukowym lub dydaktycznym, w tym m. in. wartość naukową i nowatorstwo projektu, projektowane metody badawcze lub dydaktyczne, planowane rezultaty, adekwatność czasu trwania projektu do zaplanowanych działań. Jeśli jednak uwzględnimy kolejne kryterium, jakim jest wpływ uczestnictwa w Programie na dalszy rozwój naukowy/akademicki Wnioskodawcy oraz na rozwój dziedziny/dyscypliny naukowej, w zakresie której projekt zaplanowano do realizacji, za co można przyznać 20 pkt., to wartość naukowa i tak jest ceniona niżej, niż kwestie naukowe, którym taki wyjazd powinien służyć.

W tej sytuacji zadziwiająco dużo, bo aż 20 pkt. przewidziano z tytułu renomy i poziomu naukowego ośrodka goszczącego naszego doktora.

Co mi się nie podoba w założeniach i kryteriach oceny tego programu? Przede wszystkim zdumiewa wpisanie do Programu kategorii "prowadzenia zajęć dydaktycznych". Dlaczego podatnicy mają finansować prowadzenie wykładów czy ćwiczeń przez naszych naukowców w renomowanych uczelniach, skoro mamy rozwijać polską naukę i potencjał badawczy młodych uczonych? Czyżby MNiSW tworzyło furtkę dla "swoich" wykładowców? Od kwestii dydaktycznych mamy program Erasmus+! Tego doprawdy nie rozumiem.

Nie przekonuje mnie w tym Programie kwestia inwestowania w prowadzenie zajęć dydaktycznych przez Polaków poza granicami kraju, skoro to nie ona ma rozstrzygać o miejscu polskich uczelni w rankingach światowych i o podwyższeniu standardów badawczych. Nie znamy budżetu NAWY, toteż nie wiemy, czy jest to nawa czy strumyk wsparcia dla nielicznych.

10 kwietnia 2018

Zamień „MUSZĘ” na „CHCĘ” , 'NIE MOGĘ" na "NIE POTRAFIĘ"


W okresie przedświątecznym miało miejsce pedagogiczne seminarium podoktorskie prof. Mirosława J. Szymańskiego z APS w Warszawie. Warto o tym pisać, bowiem nie każdy profesor ma czas, motywację czy warunki do prowadzenia ogólnopolskiego seminarium naukowego dla tych wykładowców i adiunktów z różnych środowisk akademickich, którzy chcieliby uczestniczyć w regularnych spotkaniach, debatach i prezentacjach wyników własnych lub cudzych badań.

Jedni wolą pracować w osamotnieniu, zaciszu bibliotek, archiwów czy własnego pokoju. Inni obawiają się, że jeśli nie wyjrzą na „światło dzienne” , nie opuszczą platońskiej Jaskini, to nie dowiedzą się w odpowiednim dla siebie momencie, czy to, co do tej pory czynili, ma sens, ma wartość, jest jeszcze komuś lub do czegoś potrzebne, czy może jednak lepiej tego nie wiedzieć.

Spotkaliśmy się w gronie kilku pokoleń, by rozmawiać czy może tylko podzielić się własnym spojrzeniem na PEDAGOGIKĘ. Nie jest to łatwe w sytuacji, kiedy codziennie w mediach pojawia się news – o czyjejś „pedagogice wstydu”. Co to jest? Czy jest jej przeciwieństwo?

Dlaczego nikt nie mówi o pedagogice dumy, znaczenia, dzielności, etyczności, tylko bezmyślnie powtarza za kimś lub za czymś, że jest pedagogiką wstydu, chociaż z pedagogiką nie ma nic wspólnego? Skoro tak, to można hipokryzję każdego polityka, która skutkuje negatywnymi skutkami dla kraju czy społeczeństwa - określić pedagogiką bezwstydu. Cyniczni gracze polityczni i niestety także niektórzy dziennikarze wychodzą z założenia, że niech się wstydzi ten, kto widzi.

W czasie spotkania jeden z adiunktów poruszył kwestię „robienia habilitacji”, przy czym nawet nie chodziło mu o to, jak ją „robić”, tylko co jest w tym określeniu niepokojącego czy dyskusyjnego. Kwestię podjęła także jedna z zaangażowanych w pracę naukowo-badawczą i dydaktyczną adiunkt wskazując na to, że sama stawia sobie pytanie: „Po co się habilitować?”

Czy ma to być ważne dla niej ze względu na to, by móc zachować dotychczasowe miejsce pracy akademickiej, czy może żeby zarabiać nieco więcej, ale też bez przesady, bo nikt nie uwierzy, że można lepiej zarabiać na skutek takiego awansu, czy wreszcie powinna habilitować się, by nie sprawić przykrości tym, którzy pokładają w niej nadzieję? Jak przyznała, rozprawę doktorską „zrobiła” dla swojego promotora, który nieustannie dopytywał się, kiedy wreszcie napiszę pracę na określony temat.

Doktoryzowała się zatem dla swojego promotora, ale w robieniu habilitacji nie ma już jej mistrza. Nie ma zatem powodu, by robić ją dla niego. To po co?
Otóż to. Każdy, kto został zatrudniony na uniwersytecie, politechnice czy w akademii powinien zastanowić się nad odpowiedzią na to pytanie. Po co? Dlaczego? Z jakiego powodu? Jaki to ma sens? Czego oczekuję od siebie? Czego spodziewam się od innych?
Jeśli „robienie habilitacji” ma być po coś, dla kogoś czy dla czegoś, to warto mieć tego świadomość, bowiem będzie ona skutkować naszymi rozstrzygnięciami na co dzień, poczuciem odpowiedzialności czy zobowiązania, zakresem zaangażowania lub jego obejściem, itd. Przed wielu laty profesor psychologii Zbigniew Pietrasiński przeprowadził badania wśród osób dorosłych, których przewodnim pytaniem było introspekcyjne zastanowienie się nad tym – CZEGO DOWIEDZIAŁEM SIĘ ZBYT PÓŹNO?

Lepiej dowiedzieć się późno, niż wcale i na domiar wszystkiego tkwić w błędzie czy fałszywych wyobrażeniach. Z tym dylematem spotykają się członkowie komisji habilitacyjnej, którzy mają do czynienia z oceną osiągnięć naukowych habilitanta albo produktami jego pracy wytwórczej. Jeśli „robił habilitację”, to bardzo szybko da się to odczytać. Wówczas widać wyraźnie, czy wyprodukowane prace spełniają zestandaryzowane kryteria oceny.

Jeśli natomiast habilitant poprawnie sformułował problem badawczy i zastosował naukową procedurę do jego rozwiązania, a przy tym stworzył coś oryginalnego, unikalnego, nowatorskiego w nauce, być może nawet nie zdając sobie nawet z tego sprawy, bo nie czynił tego dla kogoś i po coś, tylko z pasji poznania naukowego dzieląc się z innymi wynikami własnych badań, to znaczy, że nie „robił” habilitacji, ale na nią w pełni zasłużył. Można nawet powiedzieć, że to nauka z całym swoim dziedzictwem kulturowym może okazać się największym i najważniejszym beneficjentem takiej pracy twórczej.

Zachęcałem uczestników spotkania do tego, by jak najwcześniej uświadomili sobie, co jest dla nich ważne w tym, co i jak czynią, co oraz w jakim stopniu autentycznie, prawdziwie i z świadomością potencjalnych strat czy niepowodzeń realizują w swojej akademickiej przestrzeni. Czy czynię coś dlatego, bo muszę, powinienem, jestem zobowiązany, czy może dlatego, że sam tego pragnę, chcę niezależnie od finalnych, a przecież nieprzewidywalnych następstw?


Po co mówić, że coś musimy, skoro mamy wolną wolę i to od nas de facto zależy, co i jak osiągamy? Zamieniajmy nie mogę czy muszę na CHCĘ, nawet jeśli czegoś nie potrafię, ale jest jeszcze czas na to, by nadrobić braki, zaległości czy niewiedzę lub nieumiejętność. Każdy pedagog miał w toku studiów psychologię, więc doskonale zna, a ufam, że rozumie, jaką rolę odgrywają w naszej codzienności procesy racjonalizacji.

Jak ktoś chce „robić habilitację”, to nadejdzie taki moment, w którym uruchomi mechanizm słodkich cytryn lub kwaśnych winogron po otrzymaniu szczerej, naukowej, negatywnej czy bardzo krytycznej w treści recenzji lub opinii członków komisji. Wówczas winien jest temu cały świat, tylko nie ona czy on.

09 kwietnia 2018

Coś sypie się rzekomo powszechne poparcie dla projektu Ustawy 2.0


Wcale nie jestem z tego zadowolony, że wprost proporcjonalnie do ogłaszanych co tydzień nowych Listów Otwartych czy dziesiątek milionów, jakie wręcza minister Jarosław Gowin kolejnym rektorom uniwersytetów i politechnik,narasta fala oporu i protestów. Odsłaniają one niepodważalny już fakt nieczytelności kierunku reform oraz ich ideologicznej niespójności.

Środowisko akademickie jest coraz bardziej zdezorientowane, gdyż pojawia się kolejna wersja projektu Ustawy 2.0, w której mają miejsca skreślenia, zmiany, wprowadzane są nowe treści itp. Jednego dnia płynie z resortu przekaz, że kobiety-uczone będą mogły pracować do 65 roku życia, by za kilka dni dowiedziały się czegoś zupełnie odmiennego. Korzysta na tym duża część nędznych szkół wyższych sektora prywatnego, które dzięki ministrowi i jego wskaźnikowi rzekomej poprawy jakości kształcenia zyskają więcej klientów oferując im gorszą jakość.

Już krąży w uniwersytetach kolejny List otwarty profesorów polskich ośrodków naukowych do parlamentarzystów RP, którego treść tu przytaczam:

My niżej podpisani, wyrażamy przekonanie, że nadszedł czas na zajęcie jednoznacznego stanowiska przez środowiska akademickie wobec projektu tzw. „Konstytucji dla Nauki”.

Zaproponowana Ustawa nie jest pozbawiona, oczywiście, dobrych propozycji: z wielkim entuzjazmem można przyjąć takie rozwiązania jak powszechny system stypendialny dla doktorantów, likwidacja niestacjonarnych studiów doktoranckich, urlopy macierzyńskie i tacierzyńskie dla doktorantów, czy też łatwiejsze zarządzanie strumieniami finansowania uczelni. Jednak owe dobre elementy tej układanki nie mogą zasłaniać podstawowego mechanizmu likwidacyjnego wpisanego w ten projekt.

Pan Minister Jarosław Gowin argumentuje już długo, że Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego przygotowało "Konstytucję dla Nauki" jako "reformę inną niż wszystkie", bo "wypracowaną wspólnie ze środowiskiem akademickim" w "bezprecedensowych konsultacjach”. Uważamy, że te konsultacje nie wsłuchiwały się w głos całego środowiska, i nie uwzględniły różnicy stanowisk w kwestii najważniejszej dla przyszłości uniwersytetów polskich.

Najważniejszym – naszym zdaniem – problemem jest to, że Ustawa zlikwiduje autonomię uczelni, podporządkowując wszystkie elementy bardzo subtelnej tkanki społecznej świata akademickiego jednej osobie rektora. Dostrzegamy w tym rozwiązaniu likwidację samorządności akademickiej i zagrożenie autorytaryzmem. Niepokoi nas również groźba jednostronnego uzależnienia wolnych badań naukowych od państwowego i prywatnego mecenatu.

Tym samym wyrażamy poważne zaniepokojenie faktem, że – bez względu na zapewnienia twórców Ustawy – rektor nie będzie w pełni autonomiczny w obliczu możliwych nacisków ciał polityczno-biznesowych. Jesteśmy świadomi, że powoływana w Ustawie nowa instytucja w postaci rady uczelni, znana w wielu krajach Europy Zachodniej, będzie działała w Polsce w warunkach odbiegających od europejskich standardów demokracji i praworządności. Proponowane zmiany w obecnych warunkach społeczno-politycznych w Polsce rodzą poważny niepokój.

Większość zapewnień o reformowaniu nauki i podnoszeniu jakości badań naukowych traktujemy jako propagandę. Polska nauka nie tylko potrzebuje nowoczesnych laboratoriów i innych elementów infrastruktury, ale także bardzo dużych nakładów na publikacje polskich naukowców w otwartym dostępie i popularyzację badań naukowych oraz wdrożeń innowacji. To wszystko jest niezwykle kosztowne i bez radykalnego zwiększenia finansowania nauki, owa „reforma” zyska głównie charakter likwidacyjny: dyscyplin, wydziałów, niezależnej nauki i autonomii oraz samorządności uczelni.

Propozycje szybkich awansów dla młodych badaczy (zasadniczo bardzo dobrze brzmiące) przy preferowanej strategii ręcznego zarządzania przez rektora i „radę uczelni” doprowadzą do szybkiego rozwoju koniunkturalizmu i awansowania osób bezkrytycznych, zamiast promować kreatywność, innowacyjność i krytycyzm, stanowiące już dawno wyzwania nowoczesności.

Ustawa Ministra Gowina na pewno dotknie w mniejszym stopniu największe ośrodki akademickie w Warszawie, Poznaniu, Krakowie i Wrocławiu. Inne uniwersytety są jednakże zagrożone. Przypomnijmy, że prawo do nauki wpisano także do Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Studenci urodzeni w Szczecinie, Opolu, Lublinie czy Białymstoku i Rzeszowie, niestety, nie będą mogli realizować swoich karier na uczelniach blisko ich małych ojczyzn, zaś wielkie ośrodki będą już niedostępne. Historia uniwersytetów po II wojnie światowej na świecie to rozwój nowych, mniejszych ośrodków uniwersyteckich także w tak konserwatywnych krajach jak Wielka Brytania. W Polsce być może mamy za dużo uczelni wyższych, jednak grożąca nam skala likwidacji przekracza bezpieczne granice. „Reforma inna niż wszystkie" okaże się działaniem likwidacyjnym a nie rozwojowym.

Uważamy, że teraz nadszedł czas na wypowiedzenie wyraźnego sprzeciwu dla likwidacyjnych zapędów obecnego Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Reforma będzie się wiązała z likwidacją i upadkiem wielu wydziałów, wielu uczelni i złamaniem wielu indywidualnych losów. To, że Ministrowi udało się formalnie przekonać wiele organizacji rektorskich, nie oznacza pełnej akceptacji środowiskowej. I to właśnie pragniemy jednoznacznie powiedzieć: Ustawa Jarosława Gowina likwiduje autonomię uczelni w Polsce. Autonomia zaś jest podstawą Deklaracji Bolońskiej podpisanej przez prawie 400 Rektorów 30 lat temu dla uczczenia 900 lat Uniwersytetu w Bolonii. Autonomia od polityków to jest fundament uniwersyteckich, humanistycznych wartości.



List dotychczas podpisali:

Przemysław Czapliński, prof. dr hab. UAM, Poznań
Grzegorz Gazda, prof. dr hab., prof. Em. Łódź
Agnieszka Graff, dr hab., adiunkt, UW, Warszawa
Inga Iwasiów, prof. dr hab., USz, Szczecin
Sergiusz Kowalski, dr, były prac. Instytutu Studiów Politycznych PAN, Warszawa
Tadeusz Kowalski, Prof. dr hab., Uniwersytet Ekonomiczny w Poznaniu
Roman Kubicki, dr hab., prof. nadzw. UAP w Poznaniu
Andrzej Leder, dr hab., prof. Instytut Filozofii i Socjologii PAN, Warszawa
Ryszard Nycz, prof. dr hab., prof. zw. UJ
Adam Ostolski, dr, adiunkt, UW
Tadeusz Pilch, prof. dr hab., UW, członek Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN
Monika Płatek, prof. dr hab, Wydział Prawa, UW
Jarosław Płuciennik, prof. dr hab., Wydział Filologiczny, UŁ
Krzysztof Podemski, dr hab., prof. UAM, Instytut Socjologii UAM
Katarzyna Prot-Klinger, dr. hab. prof. Akademii Pedagogiki Specjalnej, Wydział Nauk Społecznych, Warszawa
Magdalena Rembowska-Płuciennik, dr hab., prof. nadzw. IBL PAN, Warszawa
Jacek Wachowski, prof. zw. dr hab., Instytut Teatru i Sztuki Mediów, Wydział Filologii Polskiej i Klasycznej, UAM, Poznań
Sławomir Żurek, prof. dr hab., prof. zw. KUL w Lublinie


Do wcześniejszego Listu 144 jest jeszcze liczbowo daleko, ale - podobnie jak tamten - prawdopodobnie zostanie skomentowany przez urzędników resortu jako mało znaczący apel "postkomunistycznego betonu" lub zwolenników opozycji. W MNiSW nikt nie będzie miał wątpliwości, że nie o autonomię uniwersytetów tu chodzi...

W dn. 10.04.2018 r. Lista jest znacznie szersza:

Jerzy Bartmiński, prof. dr hab., prof. zw., UMCS, Lublin; Andrzej Blikle, prof. dr hab., prof. zw., Instytut Podstaw Informatyki PAN, Warszawa; Przemysław Czapliński, prof. dr hab. UAM, Poznań Grzegorz Gazda, prof. dr hab., emerytowany prof. zw., UŁ, Łódź Agnieszka Graff, dr hab., adiunkt, UW, Warszawa; Inga Iwasiów, prof. dr hab., USz, Szczecin; Jerzy Fiećko, prof. dr hab., prof. zw., UAM, Poznań; Tadeusz Kowalski, prof. dr hab., Uniwersytet Ekonomiczny w Poznaniu, Poznań; Roman Kubicki, dr hab., prof. nadzw. UAM, Poznań; Andrzej Leder, dr hab., prof. Instytut Filozofii i Socjologii PAN, Warszawa; Ryszard Nycz, prof. dr hab., prof. zw., UJ, Kraków Tadeusz Pilch, prof. dr hab., UW, członek Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN Monika Płatek, prof. dr hab. prof. zw., UW, Warszawa; Jarosław Płuciennik, prof. dr hab., prof. zw., Wydział Filologiczny, UŁ; Krzysztof Podemski, dr hab., prof. UAM, Instytut Socjologii UAM, Poznań; Katarzyna Prot-Klinger, dr. hab. prof. Akademii Pedagogiki Specjalnej, Wydział Psychologii, Warszawa; Magdalena Rembowska-Płuciennik, dr hab., prof. nadzw. IBL PAN, Warszawa; Jacek Wachowski, prof. dr hab., prof. zw., Instytut Teatru i Sztuki Mediów, Wydział Filologii Polskiej i Klasycznej, UAM, Poznań; Sławomir Żurek, prof. dr hab., prof. zw., KUL, Lublin; Czermińska Małgorzata, prof. dr hab., prof. zw., UG, Gdańsk; Kraskowska Ewa, prof. dr hab., prof. zw., UAM, Poznań; Zaleski Marek, prof. dr hab., prof. zw., IBL PAN, Warszawa; Darska Bernadetta, dr hab., Uniwersytet Warmińsko-Mazurski, Olsztyn; Gosk Hanna, prof. dr hab., prof. zw., UW, Warszawa; Izabella Bukraba-Rylska, prof. dr hab., Instytut Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN, Warszawa Adam Dziadek, prof. dr hab., prof. zw., UŚ, Katowice; Danuta Ulicka, prof. dr hab., prof. zw., UW, Warszawa; Małgorzata Kowalska, prof. dr hab., Uniwersytet w Białymstoku (Wydział Historyczno-Socjologiczny, Katedra Filozofii i Etyki), Białystok; Tomasz Sapota, dr hab., prof. UŚ, Katowice; Jerzy Kaniewski, dr hab., prof. UAM, Instytut Filologii Polskiej, Poznań; Krzysztof Zajas, dr hab., prof UJ, Wydział Polonistyki UJ, Kraków; Jacek Leociak, prof. dr hab., prof. zw., IBL PAN, Warszawa; Jarosław Fazan, dr hab., Wydział Polonistyki UJ, Kraków; Michał Kuziak, dr hab., prof. nadzw. UW, Warszawa; Józef Wróbel, dr hab., UJ, Kraków; Wojciech Śmieja, dr hab., Instytut Nauk o Literaturze Polskiej, UŚ, Katowice; Grażyna Tomaszewska, prof. dr hab, prof. zw. UG, Gdańsk; Feliks Tomaszewski, dr hab. prof. UG, Gdańsk; Agnieszka Izdebska, dr hab, prof. ndzw UŁ, Instytut Kultury Współczesnej, Łódź; Alina Świeściak, dr hab. prof. UŚ, Katowice; Piotr Fast, prof. dr hab., prof. zw. UŚ, Katowice; Józef Olejniczak, prof. dr hab., prof. zw., UŚ, Katowice; Zdzisław Łapiński, prof. dr hab., prof. zw. IBL PAN, Warszawa; Anna Branach-Kallas, dr hab., prof. nadzw. UMK, Toruń; Danuta Dąbrowska, prof. dr hab., prof. zw., Uniwersytet Szczeciński, Szczecin; Tatiana Czerska, dr hab., Uniwersytet Szczeciński, Szczecin; Anna Gęsicka, dr hab., UMK, Toruń; Danuta Szajnert, dr hab., prof. ndzw. UŁ, Łódź; Aleksander Fiut, prof. zw. dr hab., UJ, Kraków; Aneta Grodecka, dr hab., prof nadzw. UAM, Poznań.Krzysztof Biedrzycki, dr hab., prof. nadzw. UJ, Kraków; Tadeusz Budrewicz, prof. dr hab., prof. zw., Uniwersytet Pedagogiczny im. KEN w Krakowie; Zofia Budrewicz, prof. dr hab., prof. zw., Uniwersytet Pedagogiczny im. KEN w Krakowie.Krystyna Szelągowska, dr hab., prof. nadzw. Uniwersytetu w Białymstoku, Białystok; Piotr Oczko, dr hab., Wydział Polonistyki UJ, Kraków; Barbara Oczkowa, dr hab., prof. nadzw. UJ, Kraków; Wojciech Owczarski, prof. dr hab., prof. zw. UG, GdańskAnna Horolets, dr hab., Instytut Etnologii i Antropologii Kulturowej, UW, Warszawa; Jacek Lyszczyna, prof. dr hab., prof. zw. UŚ, Katowice; Maciej Tramer, dr hab. prof. nadzw UŚ, Katowice; Jerzy Madejski, dr hab., prof. nadzw. Uniwersytetu Szczecińskiego, Szczecin; Tomasz Kaliściak, dr hab., UŚ, Katowice; Danuta Opacka-Walasek, prof. dr hab., prof. zw., UŚ, Katowice Paweł Pieniążek, dr hab., prof. nadzw. UŁ, Łódź; Maria Kwiatkowska-Ratajczak, prof. dr hab., prof. zw. UAM, Poznań; Anna Czabanowska-Wróbel, prof. dr hab., profesor zw., UJ. Kraków; Maciej Karczewski, dr hab., prof. nadzw. Uniwersytetu w Białymstoku, Białystok; Jacek Ostaszewski, dr hab., prof. nadzw. UJ,Kraków; Magdalena Piekara, dr hab., UŚ, Katowice; Marcin Wołk, dr hab., prof. nadzw. UMK, Toruń. Krzysztof Trybuś, prof. dr hab., prof. zw., UAM, Poznań; Katarzyna Kuczyńska-Koschany, prof. dr hab., prof. zw., UAM, Poznań Radosław Sioma, dr. hab., UMK, ToruńCezary Banasiński, dr hab., prof. nadzw. UW; Aleksander Madyda, dr hab., prof. nadzw. UMK, Toruń Agnieszka Golczyńska-Grondas, dr hab., prof. nadzw. UŁ, UŁ, Łódź; Dariusz Brzostek, dr hab., prof. nadzw. UMK, Toruń; Jacek Kochanowski, dr hab., prof. UW, Warszawa; Tomasz Polak, prof. dr hab., UAM, Poznań; Maria Starnawska, dr hab., prof. nadzw. Uniwersytetu Przyrodniczo-Humanistycznego w Siedlcach, Siedlce; Monika Kostera, prof. dr hab., prof. zw., UJ, Kraków i Linnaeus University,Växjö,Szwecja; Zofia Chyra-Rolicz, prof. dr hab, prof. zw. Uniwersytet Przyrodniczo-Humanistyczny w Siedlcach; Paweł Rolicz, prof. dr hab. inż., prof. emerytowany, Warszawa; Maria Czerepaniak-Walczak, prof. dr hab., prof. zw. Uniwersytet Szczeciński, Szczecin; Katarzyna Maksymiuk, dr hab., prof. Uniwersytetu Przyrodniczo-Humanistycznego w Siedlcach, Siedlce; Marek Czyżewski, dr hab., prof. nadzw. UŁ, Łódź; Ryszard Kluszczyński, prof. dr hab., prof. zw., UŁ, Łódź; Janusz Kostecki, dr hab., prof. emerytowany. UP im. KEN, Kraków; Izabela Wagner, dr hab., adiunkt, UW, Warszawa Bogusław Czechowicz, prof. dr hab., prof. zw., Uniwersytet Opolski, Opole; Leonarda Mariak dr hab., prof. nadzw. Uniwersytetu Szczecińskiego, Szczecin; Józef Piłatowicz, dr hab. prof. nadzw. Uniwersytetu Przyrodniczo-Humanistycznego w Siedlcach, Siedlce; Wojciech Ligęza, prof. dr hab., prof. zw., UJ, Kraków; Andrzej Majer, dr hab., prof. nadzw. UŁ, Łódź. Lech Sokół, prof. dr hab., prof. zw., IS PAN, Warszawa; Jakub Gomułka, dr hab., Uniwersytet Pedagogiczny im. KEN, Kraków; Tomasz Kitliński, dr hab., UMCS, Lublin i Kobe College, Japonia; Paweł Próchniak, prof. dr hab., prof. zw., Uniwersytet Pedagogiczny im. KEN, Kraków; Pawel Leszkowicz, dr hab., UAM, Poznań; Zbigniew Nerczuk, dr hab., prof. UMK, Toruń; Krzysztof Obremski, prof. dr hab., prof. zw., UMK, Toruń; Antoni Smuszkiewicz, prof. dr hab., emerytowany prof. zw., UAM, Poznań; Tadeusz Gadacz, prof. dr. hab., prof. zw., Collegium Civitas i Uniwersytet Pedagogiczny im. KEN, Kraków; Rafał Stobiecki, prof. dr hab., prof. zw., UŁ, Łódź; Krystyna Heska-Kwaśniewicz, prof. dr hab., emerytowana profesor zw.,UŚ, Katowice; Alicja Ratuszna, prof. dr hab., prof. zw., UŚ, Katowice; Józef Dębowski, dr hab., prof. Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, UWM, Olsztyn; Agata Bielik-Robson, prof. dr hab., prof. zw., University of Nottingham, Wielka Brytania; Ireneusz Krzemiński, prof. dr hab., prof. zw., UW, Warszawa; Mirosława Modrzewska, dr hab., prof. nadzw. UG, Gdańsk; Agata Sobczyk, dr hab., adiunkt, UW, Warszawa; Andrzej Linert, prof. dr hab., prof. zw., UJ, Kraków; Alina Kowalczykowa, prof. dr hab., emerytowana prof. zw., IBL PAN, Warszawa; Grażyna Borkowska, prof. dr hab., prof. zw., IBL PAN, Warszawa; Marta Szymańska, dr hab., prof. nadzw. UP Uniwersytetu Pedagogicznego im. KEN, Kraków; Jan Kordys, dr hab., prof. nadzw. IBL PAN, Warszawa; Monika Kulesza, dr hab., UW, Warszawa; Dorota Wereda, dr hab., Uniwersytet Przyrodniczo-Humanistyczny w Siedlcach, Siedlce; Ewa M. Wierzbowska, dr hab., prof. nadzw. UG, Gdańsk; Anita Staroń, dr hab., UŁ, Łódź; Joanna Czaplińska, dr hab., prof. Uniwersytetu Opolskiego, UO, Opole; Ewa Jaskółowa, prof. dr hab., prof. zw., UŚ, Katowice Bernadeta Niesporek-Szamburska, prof. dr hab., prof. nadzw. UŚ, Katowice; Adam Walaszek, prof. dr hab., prof. zw., UJ, Kraków; Tomasz Mizerkiewicz, prof. dr hab., prof. zw., UAM, Poznań; Ewa Kołodziejek, prof. dr hab., prof. zw., USz, Szczecin; Marian Kisiel, prof. dr hab., prof. zw., UŚ, Katowice; Tomasz Swoboda, dr hab., prof. UG, Gdańsk; Tomasz Majewski, dr hab., prof. UJ, Kraków List poparli również doktorzy:Adam Ostolski, dr, adiunkt, UW; Sergiusz Kowalski, dr, były prac. Instytutu Studiów Politycznych PAN, Warszawa; Karwowska Bożena, dr, associate profesor, The University of British Columbia, Vancouver, Kanada dr Iwona Słomak, UŚ, Katowice; Beata Anna Polak, dr, UAM, Poznań; Andrzej Kompa, dr, UŁ, Łódź; Kamil Śmiechowski, dr, UŁ, Łódź; Katarzyna Grzeszkiewicz-Radulska, dr, UŁ, Łódź; Jerzy Bielec, dr, były adiunkt Wydział Ekonomiczny, ZUT, Szczecin; Sylwia Urbańska, dr, adiunkt, UW, Warszawa; Ewelina Wejbert-Wąsiewicz, dr, UŁ, Łódź Magdalena Nowicka-Franczak, dr, UŁ, Łódź Anna Żurawska, dr., UMK, Toruń; Piotr Graczyk, dr, adiunkt, Instytut Kultury, UJ, Kraków; Iza Desperak, dr, starsza wykładowca, UŁ, Łódź; Radosław Krajniak, dr, UMK, Toruń Tadeusz Sławek, prof. dr hab., UŚ, Katowice Marcin Filipowicz, dr hab., UW, Warszawa

08 kwietnia 2018

Blokowanie znaczących kandydatów na dyrektorów szkół


Łódzkie szkolnictwo nie ma szczęścia do formacji rządzącej w Kuratorium Oświaty. Przeszło dziesięć lat temu konkurs na kuratora oświaty wygrała bezpartyjna nauczycielka wczesnej edukacji, ale ówczesny minister Roman Giertych najpierw sprzyjał unieważnieniu konkursu, a kiedy okazało się to nieskuteczne, to po drugiej wygranej tej samej kandydatki publicznie ogłosił, że jej nie zatwierdzi.

Nie bez powodu przypominam to wydarzenie. Pani mgr Beata Florek wygrała dwukrotnie konkurs na stanowisko kuratora oświaty w Łodzi zgodnie z obowiązującym prawem, co nie przeszkadzało R. Giertychowi w tym, by ogłosić wszem i wobec:

- Oczywiście, ale zgodnie z obowiązującym prawem, prócz wygranego konkursu, trzeba mieć jeszcze powierzenie przez wojewodę i zgodę ministra edukacji. (…) Na panią Beatę Florek się nie zgodziłem, bo przecież to ja biorę polityczną odpowiedzialność za nieprawidłowości w kuratoriach. A skoro tak, to czy nie mogę mieć wpływu na wybór ich szefów? Czy byłoby uczciwe, gdybym nie mógł mieć takiego wpływu?

(...) Ale politycznie to ja ponoszę odpowiedzialność i dlatego muszę mieć wpływ i będę miał wpływ na wybór kuratorów. Jeśli ktoś oczekuje, że będę brał odpowiedzialność za osobę, na którą w komisji konkursowej głosowało ZNP, marszałek z SLD (w przypadku pani Florek w komisji zasiadało dwóch przedstawicieli marszałka z SLD) i dwa związki, które zostały założone przez działaczy ZNP, to jest to po prostu nieporozumienie. Ja nie zgodzę się na taką sytuację i tak nie będzie.


Naruszanie zasad demokracji tworzy precedens, z którego mogą korzystać kolejni włodarze oświaty publicznej w naszym kraju. Tak też po latach, dobrze wyszkolona ekipa partii władzy przyjęła w trybie wyjątkowym w dniu 14 grudnia 2016 r. Ustawę Prawo oświatowe, dzięki której to partyjni przedstawiciele tej władzy w KO mogą zablokować każdy konkurs na dyrektora szkoły, jeśli tylko nie spodoba im się zwycięski kandydat.

Art. 63. pkt. 14. W celu przeprowadzenia konkursu organ prowadzący szkołę lub placówkę powołuje komisję konkursową w składzie:
1) po trzech przedstawicieli:
a) organu prowadzącego szkołę lub placówkę,
b) organu sprawującego nadzór pedagogiczny,
2) po dwóch przedstawicieli:
a) rady pedagogicznej,
b) rady rodziców,
3) po jednym przedstawicielu zakładowych organizacji związkowych będących jednostkami organizacyjnymi organizacji
związkowych reprezentatywnych w rozumieniu ustawy o Radzie Dialogu Społecznego albo jednostkami organizacyjnymi
organizacji związkowych wchodzących w skład organizacji związkowych reprezentatywnych w rozumieniu
ustawy o Radzie Dialogu Społecznego, zrzeszających nauczycieli, przy czym przedstawiciel ten nie może być zatrudniony
w szkole lub placówce, której konkurs dotyczy
– z zastrzeżeniem ust. 15.
15. Łączna liczba przedstawicieli organów, o których mowa w ust. 14 pkt 1, nie może być mniejsza niż łączna liczba
przedstawicieli, o których mowa w ust. 14 pkt 2 i 3.
16. Jeżeli w składzie komisji konkursowej łączna liczba przedstawicieli organów, o których mowa w ust. 14 pkt 1, byłaby
mniejsza niż łączna liczba przedstawicieli, o których mowa w ust. 14 pkt 2 i 3, liczbę przedstawicieli tych organów
zwiększa się proporcjonalnie, tak aby ich łączna liczba nie była mniejsza niż łączna liczba przedstawicieli, o których mowa
w ust. 14 pkt 2 i 3.


W komisji konkursowej kurator ma 3 swoich członków. Pozostała trójka jest pod ścianą, bowiem nie ma szans na uzyskanie przewagi w głosowaniu za rzeczywiście najlepszym kandydatem na dyrektora przedszkola czy szkoły. Ba. taka komisja może zaakceptować dyrektora typu BMW.

Na nic zdały się w okresie nowelizacji ustawy protesty posłów partii opozycyjnych, jak i Związku Powiatów Polskich, gdyż posłowie PiS wytłumaczyli, że przecież oni troszczą się o demokrację. Jak tłumaczyła to poseł M. Machałek (dziś wiceminister edukacji):"Absolutnie ta poprawka nie ma na celu marginalizowania samorządu terytorialnego, ale przywraca równowagę pomiędzy samorządem terytorialnym, a organem nadzoru. Ta równowaga jest bardzo potrzebna i postulowana przez samorządy i dyrektorów szkół, którzy do tej pory byli zakładnikami samorządów".

Właśnie mamy w Łodzi przykład nierozstrzygnięcia konkursów na dyrektorów szkół - dwóch nowych szkół podstawowych i jednego liceum ogólnokształcącego, gdyż przedstawiciele komisji konkursowej z kuratorium zablokowali wybór jedynych kandydatów. Społeczeństwo nie jest świadome tego, że startowanie do konkursu na dyrektora staje się już obciachem. Mało kto chce ubiegać się o tę funkcję.

Byłem zdumiony, że zablokowano najlepszego kandydata na dyrektora nowo tworzonego liceum z dwujęzycznością francuską i angielską - Bogusława Olejniczaka. Ma to być szkoła przyszłych elit - lekarzy i prawników tworzona na bazie wygaszanych gimnazjów (1 i 28). Dyrektorem dotychczas najlepszego Gimnazjum Publicznego Nr 1 w Łodzi był właśnie... B. Olejniczak. To on stworzył "Jedynkę" w 1999 r. i doprowadził wraz ze znakomitym gronem nauczycielskim do sukcesów uczącej się w niej młodzieży.

Konkursu nie wygrał, bo - jak się wydaje - zbyt aktywnie bronił ustroju szkolnego, w tym gimnazjów mając we własnej "klinice szkolnej edukacji" konkretne osiągnięcia. Uwielbiany przez młodzież postanowił po raz kolejny zacząć swoją menedżerską funkcję od nowa, wbrew poczuciu straty i pomimo niezgody na powrót ustroju szkolnego do stanu sprzed 1999 r. Naraził się partii władzy?

Chyba tak, ponieważ należy na Fb do klarownych, jednoznacznych oponentów tej władzy punktując jej wszystkie nieprawości, agitację polityczną PiS w niektórych szkołach w kraju, obłudę, pazerność, demagogię, ignorancję minister i jej urzędników, wspierał akcję "Ratujmy polskie gimnazja" itd. Jest patriotą, także lokalnym - łodzianinem z krwi i kości dając temu wyraz nie tylko w swojej profesjonalnej aktywności, ale angażując się także na rzecz przemian w mieście. Śledzi i dokumentuje na Fb wszystkie zmiany, ale też krytykuje te, które są nonsensowne.

Zapewne lubi dobrą i zdrową kuchnię, bo ją promuje, podobnie jak ceni odkrycia naukowe rozsmakowując się w upowszechnianiu najnowszych dokonań uczonych. Wychwyci w sieci każdą nowinkę dotyczącą wiedzy na temat możliwego doskonalenia procesu kształcenia i wychowania nastolatków, z którymi od lat tworzy autentyczne środowisko osobotowórcze. Takich nauczycieli nie toleruje żadna władza, ani poprzednia, ani obecna. Zapewne w nauczycielskim środowisku swojego miasta też nie należy do osób, za którymi stanęłoby ono murem, bo poziom zawiści jest w tej profesji nie do zniesienia. Są tacy, których ucieszy każde jego niepowodzenie.

Władze miasta musiały powołać zatem pełnomocnika do zorganizowania nowego liceum. Powołały do wykonania tego zadania Bogusława Olejniczaka. Ciekawe, czy po wyborach samorządowych nadal nim będzie. Oby. Z dotychczasowej praktyki wynikają zupełnie inne przypuszczenia. Może bowiem być tak, że on przygotuje nową organizację szkoły, a inny "cwaniaczek" wejdzie na gotowe. Znajdzie się na to sposób.

(fot. -Fb)

07 kwietnia 2018

Kto "populo" nie daje a swoim odbiera...


Jakże popularna sentencja anglosaskiego mnicha, teologa i filozofa Alkuina z "Listu do Karola Wielkiego" - Vox populi, vox Dei - zabrzmiała po Świętach Wielkanocnych w wyniku sondażowego spadku poparcia dla partii władzy w wyniku jej hipokryzji. Mieli nie iść do rządu dla pieniędzy, ale też nie każdy jest D. Trumpem i gdzieś ten pierwszy milion musi zdobyć. Homo oeconomicus i homo ignorantus jest silniej implementowany do świadomości społecznej i spersonalizowanej, aniżeli homo educandus czy mundus lucidus.

Mający dostęp do publicznej kasy chętnie przyjmują z niej ekstra dodatki, w różnej postaci i wysokości, także z uwzględnieniem członków rodzin i "znajomych Królika". Nie po to tyle lat byli w opozycji, nie po to uczynili z polityki zawód, a że go doświadczają po decyzji Prezesa..., No cóż. Opozycja wykorzysta każdą okazję, by z igły zrobić widły, a rządzący, by z płacy minimalnej przeskoczyć wielokrotność średniej krajowej. Obywatele nie są w stanie śledzić, kontrolować synekury władzy lub bycia w kręgu usłużnie lojalnych wobec niej osób - polityków, ludzi kultury, nauki, techniki, ekonomii czy medycyny za odpowiednie wynagrodzenie.

Niechby byli,tylko dlaczego od lat nie płaci się rzetelnie za rzetelną pracę? Wielu członków rządu i wspomagających ich posłów wyżywi się, wyleczy bez czekania w kolejce do specjalistów, wykorzysta okazje do podróżowania po całym świecie i kraju (nawet jak nie posiadają samochodu czy skuterów), załatwi swoim intratne posady w państwowych urzędach (liczba dyrektorów w administracji państwowej, czyli rządowej wzrosła o 50 proc.!) oraz w spółkach Skarbu Państwa, bo im się należy - jak wykrzyczała w Sejmie b. premier Beata Szydło.

Obecny premier odwołał wiceministrów, ale szybko niektórych mianował swoimi pełnomocnikami, co czyniła już wcześniej władza PO i PSL (w edukacji np. poseł U. Augustyn, a teraz minister gabinetu cieni, bez poczucia wstydu). Tak więc mamy wiceministropodobnych pełnomocników, którzy czynią to samo, tylko pod innym szyldem. Jak PiS pozbawił władze samorządowe gabinetów politycznych, to przecież co za problem dla Polaka. Zawsze znajdzie sposób na obejście takiej regulacji, by zatrudniać doradców z gabinetów politycznych na innych stanowiskach?

Żałosny to spektakl obłudy, cynicznej gry wszystkich stronnictw politycznych, których członkowie rzekomo marzyli o służbie państwu i trosce o dobro wspólne. Tyle tylko, że to dobro wspólne dla nich nie jest i nie będzie, bo ono ma być właśnie rozłączne, wyjątkowe, szczególne, pełnomocne.

Przypomina mi to mikrosytuację sprzed lat, kiedy to dziekan wydziału sam przyznał sobie bardzo wysoką premię z okazji Dnia Edukacji Narodowej i oczywiście takowe dla prodziekanów, pomijając obowiązujące go uzyskanie opinii rady wydziału. Wprawdzie, nawet gdyby była negatywna, to i tak mógłby wnioskować do rektora o te premie, bo przecież właśnie po to pozoruje się wagę ciał kolegialnych jako bezskutecznie opiniodawczych. Wolał zatem nie przeżywać stresu w związku z możliwą krytyką ze strony podwładnych.

O przyznanych sobie premiach dowiedzieliśmy się z wywieszonej w rektoracie tablicy z listą nagrodzonych. Skierowałem wówczas pytanie do JM, jak to jest możliwe, że przyznał nagrody na wniosek dziekana bez obowiązującej go procedury prawnej. Był tym zaskoczony, bo nawet nie sprawdzał, czy ona miała miejsce, a może tylko tak twierdził, że o tym nie wiedział. Jaki był wynik tej dyskomfortowej interwencji?

W Dniu Edukacji Narodowej nagrody nie zostały wręczone całemu kolegium dziekańskiemu, a jego nazwiska zniknęły z oficjalnej listy. W rzeczywistości jednak ów rektor zaprosił dziekana z jego prodziekanami kilka dni później do siebie, by przy kawie wręczyć każdemu w kopercie nagrody pieniężne. Jak w przysłowiu: "Kto daje i odbiera, ten się w piekle poniewiera". JM nie chciał trafić do piekła.

Na zakończenie tego wpisu pragnę podkreślić, że pensje osób sprawujących władzę są żenująco niskie i nieadekwatne do odpowiedzialności właśnie za dobro wspólne. To zdumiewające, że dyrektor departamentu w ministerstwie zarabia więcej od swojego przełożonego-ministra/Sekretarza Stanu, a członek zarządu Spółki SP otrzymuje wielokrotnie więcej od premiera rządu, który de facto za nie odpowiada.

Kompromitujące każdą władzę jest to, że rezydenci mają zarabiać więcej lub tyle samo, co lekarze z kilkunastoletnim stażem pracy w klinice czy przychodni, że doktoranci na uniwersytecie mają mieć stypendia na poziomie adiunkta czy doktora po habilitacji. Premier miała rację - te pieniądze się należały. Po 29 latach transformacji płace w sferze publicznej, także w rządzie, są nieadekwatne do wykształcenia, doświadczenia i osiągnięć osób pełniących kluczowe funkcje.


Każdy rząd powinien uderzyć się we własne piersi i przeprosić naród, że w każdej kadencji troszczył się przede wszystkim o "siebie" i o "swoich". To zrozumiałe, każdy musi pokrywać koszty codziennego (prze-)życia ustanowione w wyniku mechanizmów rynkowych, a przy tym populi zatrudniony w sferze publicznej ma być innowacyjny, twórczy, zaangażowany, dyspozycyjny i wszechstronnie wykształcony. Jednemu nie wystarczy 17 tys. miesięcznej pensji, jeszcze drugiemu 40 tys. a większości 3 tys. zł. Żołądki są te same, tylko apetyty inne, a rachunki za gaz, energię elektryczną, wodę, ogrzewanie mieszkania, wywóz śmieci itd., itd. są dla wszystkich tak samo obowiązujące. To też jest vox populi, tylko nie vox Dei.

KWADRATURA KOŁA (poselskiego).