23 maja 2017
Czy ma sens pisanie i publikowanie recenzji rozpraw naukowych w czasopismach?
Jak sygnalizują to nauczyciele akademiccy, w uczelniach stosowane są różne podejścia do ich publikacji w czasopismach naukowych. To, co w jednej uczelni jest im zaliczane do osiągnięć naukowych, to w innej jest wykreślane z przedkładanego władzom wykazu własnych publikacji. Rzecz dotyczy publikowania recenzji czyichś rozpraw naukowych w recenzowanym czasopiśmie krajowym czy zagranicznym. Zdaniem niektórych władz uczelnianych za naukową uznaje się tylko taką rozprawę, która stanowi krytyczne podejście do poruszanej problematyki naukowej i wzbogaca wiedzę naukową, przy tym zawiera przypisy oraz/lub także bibliografię.
Tymczasem pojawia się kategoria recenzji jako publikacji, która jest uznawana jako naukowy artykuł recenzyjny. Jedni sądzą, że nie jest to wynik twórczości naukowej, bo przecież jest recenzją jakiegoś dzieła, toteż punkty się za to nie należą. Inni zaś wprost odwrotnie, przywołują stosowne normy prawne. Pani Ewa Rozkosz z Wrocławia rozstrzyga problem rozróżniania artykułu recenzyjnego od recenzji (np. recenzji książki naukowej) przywołując typologię publikacji za POL-index.
Jej zdaniem:"pojawiają się jednak „pułapki”, jedną z nich jest artykuł recenzyjny, który stanowi typ artykułu naukowego, a może być (przez redakcje) interpretowany jako recenzja książki naukowej, która nie jest artykułem naukowym sensu stricto. (...) Artykuł recenzyjny (recenzja naukowa) – zawiera krytyczną analizę i ocenę publikacji naukowej, dzieła literackiego lub dzieła sztuki, może być opublikowany w ramach dyskusji polemicznej (...)", toteż powinien być uwzględniany w ocenie nauczyciela akademickiego oraz jego macierzystej jednostki jak artykuł naukowy. Natomiast recenzja książek naukowych jest wykluczana jako publikacja nienaukowa.
Tymczasem zgodnie z Rozporządzeniem MNiSW z dnia 27 października 2015 r. w sprawie kryteriów i trybu przyznawania kategorii naukowej jednostkom naukowym (Dz. U. 2015 poz. 2015) publikowane prace naukowe rozumie się jako:
§ 8.2. Przez publikację rozumie się recenzowany artykuł naukowy zamieszczony w czasopiśmie naukowym, prezentujący wyniki badań naukowych lub prac rozwojowych o charakterze empirycznym, teoretycznym, technicznym lub analitycznym, przedstawiający metodykę badań naukowych lub prac rozwojowych, przebieg procesu badawczego i jego wyniki, wnioski – z podaniem cytowanej literatury (bibliografię). Do artykułów naukowych zalicza się także opublikowane w czasopismach naukowych recenzowane opracowania o charakterze monograficznym, polemicznym lub przeglądowym oraz glosy lub komentarze prawnicze.
Dlaczego zatem jednym nauczycielom akademickim władze jednostki nie zaliczają opublikowanych przez nich recenzji w recenzowanych przecież periodykach naukowych?
W "Ustawa o stopniach naukowych i tytule naukowym. Komentarz" autorstwa Hubert Izdebski i Jan Michał Zieliński czytamy, że do zdefiniowania naukowego charakteru publikacji w zakresie grupy nauk humanistycznych i społecznych oraz grupy nauk o sztuce i twórczości artystycznej, o których jest mowa powyżej, można wykorzystać rozporządzenie z dnia 13 lipca 2012 r. w którym określa się, co jest publikacją naukową.
(...) opracowania naukowe zawierające spójne tematycznie referaty wygłoszone na konferencji lub konferencjach naukowych, zalicza się do osiągnięć naukowych i twórczych jednostki naukowej, jeżeli spełniają łącznie następujące warunki (usunąłem te, które dotyczą monografii naukowej):
1) stanowią spójne tematycznie, recenzowane opracowania naukowe;
2) zawierają bibliografię naukową;
(...)
5) przedstawiają określone zagadnienie w sposób oryginalny i twórczy. (s. 57)
Czy zatem "opłaca się" w szale punktozy czytać czyjeś rozprawy, by następnie napisać recenzję i ją opublikować w czasopiśmie naukowym, czy też nie? Uważam, że czytać warto i należy, a tym bardziej pisać recenzje i kierować je do redakcji czasopism, niezależnie od tego, czy otrzymamy za to punkty, czy też nie. W rzeczy samej jednak, dlaczego NIE?
22 maja 2017
Raport z lektur pedagoga
Na biurku piętrzy się sterta książek, które cierpliwie czekają na przeczytanie. Dochodzi do tego codzienna prasa, a ta nie może być odłożona na później, bo informacje stają się nieaktualne. Później można powrócić jedynie do tekstów publicystycznych, reportaży czy recenzji. Te są nieustannie aktualne, gdyż tworzą szczególny rodzaj zapisu wydarzeń czy ludzkich postaw w syntetycznie zredagowanej refleksji i wrażliwości ich autorów.
Polacy ponoć nie czytają, ale wystarczy, że kilkadziesiąt tysięcy naukowców czyta chociaż jedną książkę miesięcznie, podnosząc średnią krajową.Nie rozumiem zatem, czemu nas tak niepokoi to, że wskaźniki czytelnictwa maleją, skoro dotyczą one literatury w wersji drukowanej. Tymczasem wiele osób czyta wersje elektroniczne. To prawda, że spada sprzedaż prasy codziennej i tygodniowej, miesięczników i kwartalników, półroczników i roczników. Jak nie kupujemy czasopism i książek, to redakcje nie mają środków na wydawanie kolejnych numerów czy tytułów.
W mojej najnowszej publikacji proponuję wycieczkę do świata książek, które są adresowane przede wszystkim do nauczycieli, nadzoru pedagogicznego, odpowiedzialnych za edukację samorządowców, pedagogów, refleksyjnych wychowawców, w tym także rodziców. Pragnę pokazać w swoich komentarzach do ukazujących się w ostatnich latach książek o edukacji czy wychowaniu sposób myślenia czy kreowania rzeczywistości szkolnej i pozaszkolnej, a nawet politycznej.
Brakuje w procesie kształcenia i budowania przez nauczycieli czy profesjonalnych edukatorów krytycznego spojrzenia na literaturę z nauk społecznych i humanistycznych w sprawach, które bezpośrednio dotyczą także ich codziennego życia, aktywności społecznej, rodzicielskiej czy zawodowej. Wybrałem zatem kilkadziesiąt książek, które w ostatnich latach stały się przedmiotem moich lektur.
Sięgałem po nie jako pedagog, który chce dowiedzieć się czegoś więcej o świecie, w którym sam jest zaangażowany w różne role społeczno-zawodowe. Mam nadzieję, że czytelnicy wskazanych przeze mnie lektur zainteresują się niektórymi w zależności od własnych zainteresowań, potrzeb czy wspólnoty myśli z wybranymi autorami przywoływanych tu książek.
Układ treści został tak pomyślany, by przejść od publikacji traktujących o makropolitycznych, społecznych uwarunkowaniach szkolnictwa, poprzez książki opisujące różne podejścia do kształcenia, kreowania alternatyw czy innowacji pedagogicznych, do publikacji ukazujących zagrożenia pojawiające się w codziennym życiu dzieci i młodzieży, ale także świata dorosłych.
Może odsłona nauczycielskich pasji, twórczości literackiej czy artystycznej wraz z egzystencjalnymi problemami każdego z nas pozwoli inaczej
spojrzeć na samych autorów rozpraw naukowych, popularyzujących czy prognostycznych. Przewiduję przygotowanie kolejnego tomu z recenzjami rozpraw, które w dużej mierze stawały się przedmiotem awansów naukowych uczonych w różnym wieku i o zróżnicowanym statusie akademickim w pedagogice, socjologii a nawet naukach o polityce.
21 maja 2017
Obrona doktoratu i posiedzenie komisji habilitacyjnej - na odległość
ROZPORZĄDZENIE MINISTRA NAUKI I SZKOLNICTWA WYŻSZEGO z dnia 26 września 2016 r. w sprawie szczegółowego trybu i warunków przeprowadzania czynności w przewodzie doktorskim, w postępowaniu habilitacyjnym oraz w postępowaniu o nadanie tytułu profesora wprowadziło możliwość zastosowania nowej formy przeprowadzenia obrony rozprawy doktorskiej oraz utrzymało ją w mocy w przypadku posiedzeń komisji habilitacyjnych.
§ 8. 2.
Obrona doktoratu (...) może być przeprowadzona przy użyciu urządzeń technicznych umożliwiających jej przeprowadzenie na odległość z jednoczesnym bezpośrednim przekazem obrazu i dźwięku.
§ 14. 3.
Obrady komisji habilitacyjnej mogą odbywać się przy użyciu urządzeń technicznych umożliwiających prowadzenie obrad na odległość z jednoczesnym bezpośrednim przekazem obrazu i dźwięku, chyba że habilitant złoży wniosek o przeprowadzenie głosowania nad uchwałą zawierającą opinię w sprawie nadania lub odmowy nadania stopnia doktora habilitowanego w trybie tajnym.
Ciekaw jestem, ile obron pracy doktorskiej odbyło się z wykorzystaniem nowych mediów oraz czy przewodniczący komisji habilitacyjnych mają za sobą doświadczenie wykorzystania urządzeń technicznych w przeprowadzeniu obrad na dystans? Osobiście zachęcam sekretarzy komisji habilitacyjnych, by zapewnili członkom komisji spoza jednostki naukowej, która przeprowadza postępowanie habilitacyjne, możliwość uczestniczenia w analizie osiągnięć habilitanta na odległość.
Jest to możliwe tylko wówczas, kiedy habilitant nie zastrzeże we wniosku o wszczęcie postępowania, że chce, aby głosowanie komisji habilitacyjnej miało tajny charakter. Z informacji przewodniczących komisji i analizy wniosków wynika, że takich zastrzeżeń jest zaledwie kilka proc. w stosunku do wszystkich wniosków z danej dyscypliny naukowej. Tym samym obrady na dystans pozwalają profesorom czy doktorom habilitowanym, którzy mieszkają w dużej odległości (często kilkaset kilometrów od siedziby jednostki prowadzącej postępowanie) na udział w posiedzeniu bez ponoszenia dużych strat w czasie pracy natomiast habilitantom znacznie obniżają koszty postępowania. Są one bowiem pomniejszone o wydatki na noclegi, diety i refundację przejazdu recenzentów czy członków komisji.
Najczęściej w składzie komisji habilitacyjnej jest 3 członków z jednostki prowadzącej postępowanie: sekretarz, recenzent i członek komisji, toteż wskazani przez Centralną Komisję pozostali czterej samodzielni pracownicy naukowi (dwóch recenzentów, przewodniczący komisji i jeden członek komisji) muszą dojechać do siedziby prowadzącej postępowanie. W zależności od odległości koszty postępowania są mniejsze lub większe. Trudniej jest poza tym spowodować przewodniczącemu komisji habilitacyjnej, żeby w określonym dniu co najmniej sześciu profesorów mogło stawić się na posiedzenie, skoro każdy ma swoje rozliczne obowiązki akademickie we własnej uczelni.
Należy pamiętać, że obsługę techniczną komisji musi zapewnić jednostka prowadząca postępowanie. Tam zatem musi być zarejestrowany dostęp i rejestracja dźwięku oraz obrazu z przebiegu obrad wideo. Członkowie komisji mogą się łączyć z dowolnego miejsca.
Obrady na dystans są gwarantem nie tylko redukcji kosztów, ale także skracania czasu przebiegu całego postępowania habilitacyjnego. Czy korzystanie z nowych mediów ma swoje mankamenty? Zapewne tak, jak każda forma obrad. Nie unikniemy bowiem zdarzeń losowych, jak np. awaria sieci Wi-Fi w uczelni, "zawieszanie się" połączenia internetowego czy zakłócenia w komunikacji, kiedy zastosowany do obsługi program nie jest w stanie "obsłużyć" czterech nadawców i odbiorców, z których co najmniej jeden jest poza granicami kraju.
Zdarzyło się, że trzeba było poprosić recenzenta przebywającego w Niemczech o to, by jednak wyłączył się z obrad, gdyż łącze komunikacyjne z nim narusza stabilność i klarowność komunikacji pozostałych sześciu członków komisji. Wówczas w protokole jest to odnotowane np. recenzent pani dr hab. X była obecna on-line w formie wideokonferencji (aplikacja ...) na początku obrad. Niestety z powodu nieustannie zrywającego się połączenia, komisja wspólnie podjęła decyzję o wyłączeniu pani prof. X z obrad za jej akceptacją (drogą telefoniczną), na podstawie przepisów, które dopuszczają nieobecność podczas posiedzenia komisji habilitacyjnej jednego spośród siedmiu członków komisji.
Nadal niektóre jednostki uniwersyteckie nie są technologicznie przygotowane do obrad wideo, toteż korzystamy z aplikacji, które nie zapewniają ciągłości komunikacji i prawidłowego przebiegu obrad. Zdarza się, że następuje nagłe rozłączenie jednego z członków komisji i trzeba ponawiać połączenie z nim oraz powtarzać tę część wypowiedzi, która nie była wszystkim dostępna w tym samym czasie. Mimo wszystko, zachęcam do korzystania z wideokonferencji, by nie czekać tygodniami na znalezienie terminu odpowiadającego wszystkim członkom komisji do stawienia się w siedzibie obrad bezpośrednich.
20 maja 2017
Były minister edukacji - Mirosław Handke straszy Trybunałem Stanu. Szkoda, że nie siebie samego
Portal WP opublikował wywiad z prof. Mirosławem Handke - byłym ministrem edukacji w rządzie prof. Jerzego Buzka. Dzisiaj ów polityk straszy minister Annę Zalewską postawieniem jej przed Trybunałem Stanu za to, że likwiduje gimnazja oraz przywraca ustrój szkolny sprzed 1999 r. Chyba zapomniał, że sam był fatalnym szefem resortu. Jedyne, za co można go chwalić, to za podanie się do dymisji, bo generalnie niewiele było takich osób wśród ministrów. Jego rezygnacja z ministerialnej posady wynikała z błędnego wyliczenia przez resort koniecznych środków finansowych na nauczycielskie płace. Taki - w każdym bądź razie - był oficjalny powód dymisji tego ministra.
Zastanawiam się nad tym, jak to jest możliwe, że w trakcie wprowadzania w 1999 r. zmiany ustroju szkolnego M. Handke wyraźnie i jednoznacznie wskazywał na to, że każdy typ szkoły musi stanowić odrębną całość, a wieńczący ją cykl kształcenia będzie weryfikowany egzaminem zewnętrznym. Ba, nawet administracyjnie przydzielono przedszkola, szkoły podstawowe i gimnazja gminom, zaś szkoły ponadgimnazjalne - powiatom. Dzisiaj przecieram ze zdumienia oczy, bowiem M. Handke zaczyna tworzyć bajki na temat założeń własnej reformy. Powiada bowiem tak:
"Trzyletnie gimnazjum i trzyletnie liceum miały stanowić jedność. Zaproponowałem w ustawie zapis, który zabraniał łączenia szkół podstawowych i gimnazjów, a zalecał łączenia gimnazja z liceami. Pani Łybacka zlikwidowała ten zapis. Nie był on na rękę wójtom i burmistrzom, którzy szli po najmniejszej linii oporu i tworzyli gimnazja przy szkołach podstawowych. Tym samym osłabiło to licea. Cały program, który opiewał dalsze kształcenie i w ogóle idea gimnazjów, siadły."
Jak gimnazjum z liceum miały stanowić jedność, skoro każdy z tych typów szkół miał inny organ prowadzący? Czy były minister ma już miażdżycowe zmiany? Profesor nauk chemicznych, specjalista od spektroskopii oscylacyjnej i fizykochemii krzemianów, b. rektor Akademii Górniczo-Hutniczej powiada, że minister "(...) Zalewska powinna stanąć za to przed Trybunałem Stanu. Dziewięcioletni system kształcenia, który wprowadziliśmy, to teraz standard na świecie.
Otóż mimo upływu tylu lat i pełnienia roli ministra M. Handke niczego się nie nauczył, a ponadto sam sobie zaprzecza twierdząc, że dziewięcioletni system kształcenia jest standardem na świecie. Jak bowiem ów standard ma się do powyższej wypowiedzi na temat rzekomych planów łączenia gimnazjów z liceami? Komu chce wmawiać taki pogląd? Gdyby tak miało być, to ustrojowy standard musiałby liczyć 6+6, a nie 9 + trzy. Tymczasem sam zaordynował model 9+3 i nie było w nim mowy o jakimkolwiek łączeniu różnych typów szkół ze sobą.
To "Solidarność" powinna postawić Mirosława Handke przed Trybunałem Stanu za to, że scentralizował ustrój szkolny wbrew uchwałom Zjazdu "Solidarności" z 1981 r., wbrew Porozumieniom okrągłego stołu oraz wbrew standardom cywilizowanych, rozwiniętych państw demokratycznych. Przypomnę zatem - Akcja Wyborcza Solidarność z rządzącym z tylnego fotela Marianem Krzaklewskim zablokowała nie tylko konieczną decentralizację systemu szkolnego, ale i decentrację władzy oświatowej, uspołecznienie szkolnictwa oraz zagwarantowanie szkołom autonomii pedagogicznej.
To właśnie przez etatystyczną blokadę w wydaniu M. Handke i w wyniku upartyjnienia nadzoru pedagogicznego mamy od 1999 r. kontynuację socjalistycznej polityki oświatowej, socjotechnicznej manipulacji władz partyjnych kosztem koniecznych zmian w edukacji szkolnej. To właśnie AWS, a potem kontynuujący jej program minister E. Wittbrodt zniszczył podstawy do demokratyzacji szkolnictwa. Reforma M. Handke wypaliła do końca gotowość nauczycieli do oddolnych innowacji i eksperymentów pedagogicznych w szkołach publicznych.
19 maja 2017
Uniwersytet Trzeciego Wieku w Łodzi zbiorowym laureatem Nagrody Miasta Łodzi 2017
Nareszcie! Nareszcie! Nareszcie! Mógłbym tak wołać po wielokroć, bo ogromnie ucieszyło mnie przyznanie przez władze Miasta Łodzi Nagrody Zespołowej dla Łódzkiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku, który jest prowadzony od 1979 r. na Uniwersytecie Łódzkim, zaś na Politechnice Łódzkiej od 2006 r.
W 2001 r. ŁUTW został już uhonorowany Odznaką „Za Zasługi dla Miasta Łodzi". W latach 2005-2010 r. dr Brygida Butrymowicz (fot.) jako kierownik UTW na UŁ tak mówiła o tej instytucji w wywiadach dla łódzkiej prasy:
- "Stateczne, ubrane na galowo panie siadały na schodach, a panowie (obowiązkowo pod krawatem) podpierali ściany.- Głód wiedzy u seniorów przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania - cieszy się Brygida Butrymowicz , prezes UTW. Mimo że lista słuchaczy jest zamknięta od wielu tygodni, do szkoły ciągle zgłaszają się nowi chętni. - Niestety wszystkich nie możemy przyjąć. Korzystamy z sal na różnych uczelniach i trudno nam później znaleźć miejsca na wykłady."(GW, Justyna Dukowska - 27-09-2005);
a w pięć lat później:
"- Mamy więcej chętnych niż niejedna popularna uczelnia (...). Ogromną popularnością cieszą się poniedziałkowe i nawet 2,5 roku trzeba czekać na przyjęcie na Uniwersytet Trzeciego Wieku w Łodzi. Na liście chętnych jest 700 osób. Miejsce zwalnia się np. wtedy, gdy któryś ze słuchaczy umiera albo jest już tak niesprawny, że nie może dotrzeć na zajęcia" (GW: Ewa Furtak, współpr. Lidia Sulikowska, 1-09-2010)
Nic dziwnego, że po tylu latach doświadczeń i sukcesów wyróżnienie zostało spersonalizowane, bowiem Zbiorową Nagrodę Miasta Łodzi (25 tys. zł) otrzymali twórcy Uniwersytetów Trzeciego Wieku w Łodzi - prof. dr inż. Andrzej Koziarski (Politechnika Łódzka), Alicja Korytkowska (wieloletni kwestor UŁ) i dr Brygida Butrymowicz (Uniwersytet Łódzki).
Zwracam na to uwagę, bowiem pani dr Brygida Butrymowicz jest emerytowanym pracownikiem naukowym Wydziału Nauk o Wychowaniu Uniwersytetu Łódzkiego, wieloletnią b. przewodniczącą Łódzkiego Oddziału Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego, pedagogiem społecznym z pasją oddanym tak nauce, jak i praktyce społeczno-wychowawczej, instytucjonalnej i opiekuńczej. Była bliskim prof. Aleksandrowi Kamińskiemu współpracownikiem naukowym w Katedrze Pedagogiki Społecznej UŁ.
To właśnie "Kamyk" mówi i pisał o tym, że trzeba ludzi przygotowywać do starości, by mógł on zachowywać się tak samo, jak w poprzednich okresach życia, czyli zachowując aktywność społeczną i kulturalną". Pięknie o środowisku łódzkiej andragogiki i geragogiki czy gerontologii społecznej pisze w swojej najnowszej monografii pt. "Seniorzy i film" (Toruń 2016) pani dr Ewelina Konieczna.
Byłem studentem pani dr Brygidy Butrymowicz, która od wielu lat jest już na emeryturze. Z tym większą radością odebrałem wiadomość o Jej wyróżnieniu, bo rzeczywiście konsekwentnie poświęcała swoją aktywność akademicką służbie innym, potrzebującym, a w ostatnich latach - osobom starszym, czy - jak to pięknie określa psycholog prof. Piotr Oleś - osobom w okresie późnej dorosłości. Dla nich "jesień życia" może być nową przestrzenią do innej aktywności życiowej. Dr Brygida Butrymowicz doskonale i prospektywnie rozumiała potrzeby osób starszych właśnie jako pedagog społeczny, toteż sukces UTW jest także pochodną Jej ogromnego zaangażowania.
Uniwersytet Trzeciego Wieku jest jedną z najpiękniejszych instytucji, które powstają, działają dzięki także rozwojowi nauk humanistycznych i społecznych, w tym andragogiki i gerontologii, ale także nauk przyrodniczych i medycznych, a nawet nauk technicznych. Na pełen cykl akademicki UTW składają się dwa semestry, w trakcie których słuchacze mają dwa razy w tygodniu wykłady ogólne, dwa razy w miesiącu zajęcia w sekcjach zainteresowań, raz w tygodniu lektoraty oraz od jednych do czterech zajęć z gimnastyki tygodniowo.
Organizowane dla osób "złotego wieku" zajęcia są z myślą o tym, by mogły one koncentrować się nie tylko na samoświadomości upływającego życia i procesu starzenia się, ale nauczyć się cieszenia się z życia w zupełnie nowych formach aktywności. W toku takich studiów tworzą się wspólnoty osób obdarowujących innych swoim wsparciem. To jest ogromna szansa na zbudowanie przez studiujących i prowadzących zajęcia nowych sieci społecznych w sytuacji doświadczania wspólnoty wieku, problemów, lęków czy umiejętności w radzeniu sobie w rozwiązywaniu codziennych problemów, często w wyniku samotności, nagłej choroby czy graniczenia własnej aktywności ruchowej.
ŁUTW - jak każdy inny UTW - został po to powołany, by środowisko naukowe, eksperckie pomogło osobom starszym w adaptowaniu się do starości w sposób pogodny, zrównoważony i adekwatny do własnych możliwości poznawczych, motorycznych, emocjonalnych, zdrowotnych i/czy duchowych. W Polsce uniwersytety trzeciego wieku działają głównie w wielkich miastach albo jako usytuowane w strukturach i pod patronatem wyższej uczelni, albo powołane do życia przez organizacje pozarządowe - fundacje, stowarzyszenia, które prowadzą działalność popularnonaukową, oświatową, albo działają przy placówkach kulturalno-oświatowych, a więc przy domach kultury, bibliotekach, domach dziennego pobytu czy ośrodkach pomocy społecznej.
Serdecznie gratuluję wszystkim laureatom Nagród Miasta Łodzi, zaś tegorocznych maturzystów zachęcam do skorzystania z oferty kształcenia pedagogów w zakresie andragogiki i gerontologii. Potrzebni są w Polsce specjaliści, którzy pomogą osobom dorosłym uczyć się starości, pomyślnie starzeć się, nabyć nowe umiejętności rozwiązywania problemów w tym wieku i podejmowania właściwych decyzji, by możliwe stało się odnajdywanie sensu życia, pielęgnowanie w nim długotrwałych relacji międzyludzkich oraz przyjmowanie pomocy i obdarzanie ją innych w ramach własnych możliwości. Łódzka szkoła naukowa gerontologii społecznej, którą znakomicie rozwijała latami prof. Olga Czerniawska, a dzisiaj jest kontynuowana przez jej współpracowników - dr hab. Elżbietę Dubas prof. UŁ jest zatem do dyspozycji przyszłych profesjonalistów w tej dziedzinie.
Zakończę ten wpis fraszką Jana Sztaudyngera:
"Jedni są wiecznie młodzi,
Drudzy wiecznie starzy -
To kwestia charakteru,
A nie kalendarzy."
(Puch ostu, Kraków 2004, s.406)
18 maja 2017
Co ma kura do przemocy kilku gimnazjalistów?
Media wykorzystają każdy incydent, by na nim zarobić, bo wielokrotne powracanie do tego samego, ale przecież pojedynczego zdarzenia służy tylko i wyłącznie temu, by zwiększyć zyski ze sprzedaży wiadomości. Jak pisał Janusz Korczak – zło sprzedaje się znacznie lepiej niż dobro, dlatego o tym ostatnim pisze się mniej, mimo że jest go w przestrzeni naszego codziennego życia znacznie więcej. Wystarczył incydent w Gdańsku, żeby w mediach zdominowano nim narrację o rzekomo złym stanie kształcenia i wychowania w gimnazjach.
Natychmiast podchwyciły to prawicowe trolle, które przekonują siebie w tym, że wdrażana od września reforma ustrojowa szkolnictwa jest w pełni zasadna. Grzmią z poczuciem dumy: No proszę, zobaczcie, czym skutkuje edukacja w dotychczasowych gimnazjach! Trzeba je natychmiast zlikwidować. To dzięki reformie-2017 nareszcie żadne polskie dziecko uczące się w polskiej szkole nigdy więcej nie podniesie ręki na rówieśnika. Absolutnie, mowy nie ma, żeby którykolwiek nastolatek ośmielił się w przyszłości być tak agresywnym, jak młodzież z gimnazjum w Gdańsku.
Nawet dziwię się, że jeszcze nie pojawiła się w tej szkole pani minister i nie ogłosiła natychmiastowej woli wprowadzenia programu naprawczego w całym kraju. Wprawdzie wypowiadała się pani kurator, ale jakoś nie przypominam sobie, żeby po dwóch latach sprawowania władzy w tym województwie reprezentowany przez nią nadzór pedagogiczny miał sobie cokolwiek do zarzucenia. A gdzie ona była, kiedy dochodziło do tak perfidnych aktów agresji rówieśniczej? Demagogia? Oczywiście.
To może jeszcze ktoś z obozu władzy sprawdzi, czy aby ta wulgarna w komunikacji matka jednej z opresorek nie brała udziału w ostatnim proteście szkolnym przeciwko reformie, albo w manifestacji KOD-u z jej podejrzanym moralnie liderem? Jak już to już. A może rodzice tych chuliganów należeli w PRL do PZPR? Nie daj Boże, jeśli któryś jest lokalnym działaczem PIS lub Polski Razem, albo był w tamtym czasie TW. Wtedy wszystko będzie jasne. Kim są rodzice tych gimnazjalistów? Jakie obowiązują w ich domach normy? Przestępcy też mają swoje normy.
Czy oburzeni tą sytuacją dziennikarze wiedzą, co to jest dezindywiduacja? Jakie są powody zachowań świadków w sytuacji przemocy, gwałtu? Co dzieje się w naszym państwie, jak łamie się prawo na prawo i lewo, jak zastrasza się świadków zdarzeń czy aktorów różnego rodzaju protestów niekorzystnych dla obozu władzy?
Nie pomstujcie na gimnazja i na gimnazjalistów tylko dlatego, że ktoś, kto jest uczniem takiej a nie innej szkoły dopuścił się czynu przestępczego! Nie ma to znaczenia, że zdarzyło się to poza murami szkoły, chociaż w jej pobliżu. Już wyobrażam sobie, jakie gromy spadłyby na nauczycieli, gdyby tę uczennicę pobito tak brutalnie w podziemiach szkolnych korytarzy, na terenie szkoły.
Nie wolno wyciągać wniosków z dużym kwantyfikatorem na podstawie jednego zdarzenia i kilku jego sprawców. Czy teraz dziennikarze będą wyszukiwać podobnych zdarzeń w innych środowiskach? Oczywiście. Już znalazł się jeden taki w "Dzienniku Łódzkim" (17.05.2017), który pomstuje na gimnazja. Właśnie opublikował tekst pt. „Dwie biły, inne patrzyły”, a rzecz dotyczy pobicia jednej z dziewcząt przez gimnazjalistki na jednym z osiedli, między blokami. To też jest powód, by zlikwidować gimnazja?
Dla dodania wiarygodności przesłania własnego tekstu redaktor przywołuje wyrwany z kontekstu fragment Raportu z badań PISA, którego autorzy – pracownicy IBE piszą równie publicystycznym, pseudonaukowym językiem: „21,1 proc. uczniów gimnazjów wskazało, że w ciągu ostatniego miesiąca było dręczonych – w psychiczny czy fizyczny sposób. Mogło tu chodzić o bicie, popychanie, zabieranie przedmiotów czy przedrzeźnianie - również w internecie” – informuje IBE. (podkreśl. BŚ)
Mogło to być czy było? Właśnie trafiam w sieci na artykuł: „Bił, pił, rozbijał, zdradzał, oszukiwał i zatajał? Poseł PIS ozdoba klubu PIS” , a jeszcze wcześniej, skoro mamy bazować w ocenach na incydentach, radny PIS, o którego opresji wobec żony dowiedziała się cała Polska. Tłumaczył się, że bił ją z miłości. To tak, jak niektórzy rodzice biją dzieci rzekomo „dla ich dobra”. Czy to oznacza, że należy rozwiązać Partię Prawo i Sprawiedliwość? W końcu w jej szeregach są ludzie dorośli, a nie gimnazjaliści, więc chyba tym bardziej byłoby zasadne podjęcie jakiejś restrykcyjnej akcji?
No cóż, można te demagogiczne „bójki polityczne” podsumować pytaniem: Czy jak kura zniesie jaja w chlewie, to muszą z nich wylęgnąć się świnie?
17 maja 2017
Doktorant jako zakładnik
Zbojkotowanie przez część środowiska naukowego na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu zapowiedzianej obrony rozprawy doktorskiej mgr. Tymoteusza Marca pt. „Instytucja plea bargainingu w amerykańskim postępowaniu karnym – między ekonomią a sprawiedliwością”, którą napisał pod kierunkiem prof. Lecha Morawskiego (obecnie sędzia Trybunału Konstytucyjnego), godzi - zdaniem ministra Jarosława Gowina w zasadę apolityczności uczelni. Moim zdaniem, takie postępowanie godzi w dobre obyczaje w nauce.
Na kilka dni przed wyznaczonym terminem obrony doktoratu dziekan Wydziału otrzymał informację, że nie będzie quorum. Nie stawi się bowiem na obronę część członków komisji, by w ten sposób zaprotestować przeciwko wypowiedzi prof. L. Morawskiego w czasie sympozjum w Oksfordzie. Mówił tam, że polska Konstytucja jest niejasna, a sędziowie Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego są skorumpowani.
Zdaniem rzecznika UMK - odwołanie obrony "uzgodniono z doktorantem, a ten przyjął to ze zrozumieniem". A co miał zrobić? Wyjść na ulicę i się podpalić? Obrazić się na profesorów z tego Wydziału i zrezygnować z prawa do obrony pracy? Co to jest - uniwersytet czy piaskownica?
Czegokolwiek by ów promotor nie mówił i jakiejkolwiek nie pełniłby roli zawodowej poza uczelnią, nie wolno nikomu - z powodu np. różnic w ocenie zdarzeń politycznych w kraju i poza jego granicami - pozbawiać prawa doktoranta do obrony dysertacji. Co ma z tym wspólnego ów magister? To, że napisał pracę pod kierunkiem nielubianej czy aktualnie odrzucanej przez to środowisko naukowe osoby, w niczym nie usprawiedliwia takiego postępowania profesorów- członków komisji doktorskiej.
Nie po raz pierwszy spotykam się w środowisku prawniczym z bezczelnym naruszaniem dobrych obyczajów. Na szczęcie Centralna Komisja mogła w znanych mi przypadkach skutecznie zareagować i uratować godność środowiska akademickiego, którego część niweczyła prywatą, uprzedzeniami, pozanaukową aktywnością skierowaną przeciwko "zakładnikom", a więc najsłabszym.
Gdyby członkowie każdej jednostki akademickiej z uprawnieniami do nadawania stopni naukowych "mścili się" w taki sposób na swoich byłych czy obecnych samodzielnych współpracownikach naukowych, to mielibyśmy w uczelniach totalny chaos i niezdolność do przeprowadzania obron prac doktorskich. Niemalże każdy kogoś ceni bardziej lub mniej w środowisku naukowym, ale są też i tacy, którzy kogoś nie lubią czy nawet nienawidzą, ale zasiadają w tej samej radzie naukowej. Rozgrywanie personalnych konfliktów w powyższy sposób, nawet jeśli mają podłoże światopoglądowe, ideologiczne powinno, spotykać się ze zdecydowaną repulsją ze strony władz akademickich.
Z informacji medialnych wynika, że 15 maja br. dziekan Wydziału prof. Zbigniew Witkowski odbył rozmowę z prodziekanami i podjął decyzję o zwołaniu nadzwyczajnego posiedzenia Rady Wydziału celem przeprowadzenia tej obrony. Nie doszło jednak do niej. Ufam, że na tym ta sprawa się nie zakończy. Jaki przykład dali profesorowie UMK młodym uczonym? Kim mają być w przyszłości? Też mścicielami?
....
Jak informuje PAP - Przewodniczącym Centralnej Komisji został prof. Kazimierz Furtak, b.rektor Politechniki Krakowskiej, przewodniczący Komitetu Inżynierii Lądowej i Wodnej PAN, a także Komisji Nauk Technicznych PAU.
Tryb wyboru został zmieniony już po wyborach styczniowych br. Nie po raz pierwszy prawo zmienia się tak, by obowiązywało wstecz.
Subskrybuj:
Posty (Atom)