19 maja 2016

Szkoła (dla) dyrektora?


Muszę przyznać, że jak dotarła do mnie korespondencja od rodziców uczniów klasy integracyjnej, to postanowiłem ją upublicznić, gdyż opisany przez nich problem ma znamiona ogólnego, coraz częściej pojawiającego się w naszym szkolnictwie. Usuwam dane identyfikacyjne, aczkolwiek, jeśli w najbliższym czasie nie otrzymam od rodziców potwierdzenia, że zareagowały na ich petycję centralne czy regionalne władze oświatowe, to zostaną one upublicznione. Pisała o tym problemie lokalna prasa, ale - jak wynika z treści listu - ktoś koniecznie chce "postawić na swoim", a nie zająć się nią dla DOBRA DZIECI i ICH RODZICÓW.

Właśnie toczą się w różnych miejscach kraju quasi konsultacje m.in. na temat dzieci o specjalnych potrzebach. Gdyby urzędnicy MEN zajęli się wreszcie rzeczywistym nadzorem (skoro on już być musi) i wyegzekwowali od kuratorów oświaty nie ich służalczą submisję, ale realne zajmowanie się konkretnymi szkołami i problemami dzieci, to może nie trzeba byłoby apelować o to do szerszych gremiów. Może kuratorzy wyjdą wreszcie zza biurek, a władze samorządowe zaczną przyglądać się swoim dyrektorom? Może skończy się to biesiadowanie, odsiadywanie zebrań, a zacznie konkretna praca pedagogiczna z kadrami nauczycielskimi?

Przeczytajcie:

SKARGA NA SPOSÓB PROWADZENIA PLACÓWKI OŚWIATOWEJ PRZEZ DYREKTORA SZKOŁY NR .. W ...:

Zwracamy się z prośbą o interwencję Kuratora Oświaty w Naszej Szkole Podstawowej z powodu działalności jej Dyrektora, który negatywnie wpływa na rozwój psychofizyczny naszych dzieci. Nasze dzieci rozpoczęły naukę w I klasie we wrześniu 2015. W styczniu 2016 dowiedzieliśmy się, że obecna Wychowawczyni, to nauczyciel na zastępstwo, do dnia 28 kwietnia 2016, za nauczycielkę przebywającą na urlopie macierzyńskim.

Chcemy tutaj zaznaczyć, że klasa do której uczęszczają nasze dzieci, jest klasą integracyjną, ponieważ do klasy przydzielony jest nauczyciel wspomagający, który opiekuje się niepełnosprawną umysłowo dziewczynką. Zgłosiliśmy sprzeciw do Dyrekcji Szkoły, tłumacząc, że ta zmiana będzie miała negatywny wpływ na nasze pociechy. Pani Dyrektor nie chciała zmienić zdania i zostawić nam obecnego Wychowawcy.

Od razu chcemy zaznaczyć, że mamy świadomość podstawy prawnej, dotyczącej powrotu pracownika do pracy po urlopie macierzyńskim i nigdy nie zmuszaliśmy Pani Dyrektor, aby zwolniła tą nauczycielkę. Próbowaliśmy dojść swoich spraw u Burmistrza, w Urzędzie Miasta i Gminy, na posiedzeniu Komisji Oświaty i Edukacji, jednak bezskutecznie. Zostaliśmy potraktowani jak „krzykacze”, którzy chcą zwolnienia nauczycielki powracającej z urlopu macierzyńskiego. Jest to nieprawdą, my po prostu chcemy uratować przed stresem nasze kochane dzieci.

Nikt z Dyrekcji oraz Burmistrz i w Urzędzie Miasta i Gminy, nie chce zwrócić na nasze dzieci uwagi, a to przecież one są w tej sprawie najważniejsze. To one ze strachem w oczach i ze smutkiem, pytają się nas codziennie, czy Pani Ania zostanie z nimi do III klasy. Przecież w Statucie Szkoły, który powinien być najważniejszym dokumentem tej instytucji, którego przepisy powinny być przestrzegane, jest napisane:

ROZDZIAŁ VIII ZAKRES ZADAŃ NAUCZYCIELI ORAZ INNYCH PRACOWNIKÓW SZKOŁY
Paragraf 1, 2, 3 i 11:

1. „Oddziałem opiekuje się nauczyciel wychowawca wyznaczony przez dyrektora szkoły.

2. Dla zapewnienia ciągłości i skuteczności pracy wychowawczej wskazane jest, aby wychowawca opiekował się danym oddziałem w ciągu całego etapu edukacyjnego.

3. Wychowawca, będący świadomym uczestnikiem procesu wychowawczego i jednocześnie opiekunem dziecka, pełni zasadniczą rolę w systemie wychowawczym szkoły, tworząc warunki wspomagające rozwój, uczenie się i przygotowanie ucznia do pełnienia różnych ról w życiu dorosłym.” - Paragraf 2 – 3 jasno wskazuje, jak ważną rolę w prawidłowym wychowaniu uczniów klas I-III, pełni wychowawca klasy. Dyrektor SP nr ... narusza te paragrafy, próbując zabrać wychowawcę dzieciom, który jest z nimi do września 2015.

Pani Dyrektor nie chce okazać nam empatii i wykazać w tej sprawie dobrej woli. Wiemy, że ma możliwość tak zarządzać etatami, aby zostawić naszą Wychowawczynię i przyjąć również, powracającą z urlopu macierzyńskiego, panią mgr Annę ... . Jako przykład może posłużyć równorzędna klasa I E, w której pani mgr X...., również jest zatrudniona na zastępstwo, za panią mgr Y... , która przebywa na urlopie zdrowotnym do 31 sierpnia 2016 roku.

27 kwietnia 2016 byliśmy u Pani Dyrektor i wiemy, że Pani Y.... ma już przedłużoną umowę o pracę, gdzie rodzicom klasy IE nie zależy na utrzymaniu tej Pani, jako Wychowawcy. Pani Dyrektor mogłaby przesunąć powracającą z urlopu macierzyńskiego panią mgr Annę ... do klasy IE i zostawić naszą Wychowawczynię w klasie ID. Jednak pomimo tylu naszych spotkań z Panią Dyrektor, pism i spotkań z władzami Gminy, wszyscy mają za nic nasze dzieci i nasze błagania.

Szanowni Państwo, mamy świadomość, dlaczego, tak się dzieje. Pani mgr Y... , nie może być zwolniona, ponieważ łączą ją prywatne relacje z Dyrekcją Szkoły. Poza tym Pani Dyrektor, po naszym zapytaniu dzisiaj, dlaczego właśnie wybrała Panią X.... , wytłumaczyła nam, że jest ona dodatkowo nauczycielką od ... i takowa jest jej potrzebna. Naszym zdaniem, to jest tylko wymówka, aby zachować etat dla osoby z kręgu bliskich znajomych.

Podobna sytuacja dotyczy Pani X ..., która jest bliską rodziną z Panią Wicedyrektor naszej Szkoły. Nauczycielka nie boi się mówić na korytarzu „Cześć Ciociu” do swojej bezpośredniej przełożonej. Pani Dyrektor w marcu na spotkaniu z rodzicami w szkole oraz na posiedzeniu Komisji Edukacji i Oświaty obiecała nam, że jak tylko znajdzie się wolny etat, to zostawi wychowawcę naszych dzieci w szkole. Jednak oszukała nas i oddała wolny etat Pani mgr Y.... Jak mamy się teraz poczuć, dlaczego Pani Dyrektor nas tak haniebnie oszukała?

W Gminie nie jesteśmy w stanie przejść wieloletnich układów, pomiędzy Burmistrzem, Przewodniczącym Rady Miasta, Przewodniczącym Komisji Edukacji i Oświaty oraz Panią Dyrektor Naszej Szkoły. Po wpłynięciu naszego pisma do Urzędu Miasta i Gminy, Przewodniczący Komisji od razu pojechał z nim do Pani Dyrektor, aby ustalić szczegóły przebiegu posiedzenia. Poza tym, Przewodniczący Komisji Oświaty i Edukacji, pan Z... , to nauczyciel wychowania fizycznego, czyli potencjalny podwładny Pani Dyrektor. Posyła on również swoje dzieci do szkoły, w której jest ona Dyrektorem.

Czujemy się oszukani i zmęczeni tą „walką z wiatrakami”. Nikt nie chce nas wysłuchać i nam pomóc, a przecież Szkoła istnieje dla dzieci a nie one dla niej, czy też, zatem Dyrektor nie powinien poszukać rozwiązania, które uratuje je od negatywnych i silnych przeżyć emocjonalnych? Przecież przesłaniem edukacji wczesnoszkolnej jest to, aby to jeden, ukochany nauczyciel wprowadzał przez 3 lata dzieci w nowe środowisko szkolne.

Błagamy o pomoc dla naszych dzieci, Wiemy, że Pani Dyrektor kłamie, manipuluje i robi nam na złość, aby pokazać, jaką ma władzę oraz aby utrzymać w pracy znajomych i rodzinę pozostałej części Dyrekcji Szkoły. Przerażające jest to, że Pani Dyrektor uczy w szkole ... , a na podstawie jej zachowania można założyć, że wartości wyznawane są dalekie od wartości deklarowanych na zajęciach przez nią prowadzonych.

Proszę nam pomóc, my już naprawdę nie wiemy, gdzie szukać pomocy. Wysłaliśmy już pisma do tylu miejsc o pomoc, na razie bez odzewu. Tracimy siły i zapał. Wielu rodziców wycofało się już z walki ze strachu, że ta coraz bardziej bezsensowna, nieprzynosząca efektów batalia, obróci się, w przyszłym roku, przeciwko ich dzieciom. Boimy się, że Pani Dyrektor oraz nowa Wychowawczyni może mścić się na naszych pociechach za nasz sprzeciw i walkę.

Drodzy Rodzice, czas najwyższy powołać do życia radę szkoły. Poczytajcie o tym, jakie ma ona możliwości działania prowadzące do rozwiązywania tego typu problemów. Korzystajcie z prawnych możliwości interweniowania na miejscu poprzez objęcie kontrolą społeczną działań dyrektor szkoły i niektórych nauczycieli. Polecam "Poradnik", który przygotowałem w tym celu dla rodziców, uczniów i nauczycieli.

18 maja 2016

Pałacowa debata o edukacji


Instytut Pedagogiki Uniwersytetu Wrocławskiego zorganizował konferencję naukową w Pałacu Brzeźno, który - na swojej stronie zachęca potencjalnych gości tym, że "(...) czaruje niepowtarzalną atmosferą, uwodzi malowniczym otoczeniem i spełnia marzenia o wyjątkowym, w pełni komfortowym wypoczynku".

Jak tu jednak wypoczywać w sytuacji, gdy obrady trwają do późnych godzin wieczornych, a przecież ważna jest nie tylko ich oficjalna część wraz z przyjętymi przez organizatorów referatami, ale także i kuluary, wspólne spożywanie posiłków czy krótki spacer po pałacowym parku, jeśli tylko przerwa między poszczególnymi sesjami na to pozwalała. Pogoda była piękna, słoneczna, chociaż niska - jak na tę porę roku - temperatura nie zachęcała do podziwiania otaczającej przyrody. Znacznie wyższa za to była temperatura obrad, bo kiedy spotkają się naukowcy reprezentujący pedagogikę szkolną (przedszkolną, wczesnoszkolną, porównawczą), to wzrasta ciśnienie bez potrzeby picia mocnej kawy.


Temat konferencji brzmiał: Dziecko w sytuacjach uczenia się. Poznawanie świata i swoich możliwości (The child in learning situations. Exploring the world and their own capabilities), a obrady otworzyła prof. zw. dr hab. Krystyna Ferenz – przewodnicząca konferencji (the Conference Chair). Jako gospodyni tego spotkania przypomniała, że jest to już druga z cyklu konferencja, zaś wynikiem obrad poprzedniej było pięć syntetycznie sformułowanych postulatów:

1. Przywrócić szkołę społeczeństwu;

2. Odbudować wspólnotę edukacyjną;

3) Pamiętać, że mądrość przychodzi z wiekiem, a więc dlaczego nie włączać do edukacji także starszych pokoleń (babć, dziadków)?;

4) Nie powinniśmy tkwić w tym samym miejscu;

5) Szkolnictwo powinno zmieniać się ewolucyjnie, a nie rewolucyjnie.

Wynikiem poprzedniej debaty są dwie rozprawy zbiorowe pod redakcją Elżbiety Jezierskiej-Wiejak i Joanny Malinowskiej, z których jedna nosi tytuł: "Dziecko w sytuacjach uczenia się Stan i perspektywy badań", zaś druga - "Dziecko w sytuacjach uczenia się. Konteksty i przestrzenie edukacyjne". Oba tytuły ukazały się nakładem Oficyny Wydawniczej ATUT we Wrocławiu.

W związku z nieobecnością prof. dr hab. Henryki Kwiatkowskiej nastąpiły przesunięcia wystąpień plenarnych, toteż mogłem wysłuchać - jak zwykle interesującego - referatu prof. zw. dr. hab. Stanisława Dylaka z Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu, który mówił o związkach między nasyceniem szkoły w technologie a osiągnięciami uczniów (About the relationship between school saturation in technology and students` achievements).


W iście koncertowym stylu poznański Profesor podzielił się z uczestnikami debaty kluczowymi dla współczesnego dyskursu dydaktycznego wynikami najnowszych badań amerykańskich a dotyczących zarówno diagnostyki osiągnięć szkolnych, ich uwarunkowań, jak i kwestii szerszej ich nieobecności w polityce oświatowej III RP. Podkreślał, że nadal wiedza pedagogiczna i innych nauk społecznych, medycznych, a nawet ekonomicznych jest lekceważona przez zarządzających szkolnictwem w naszym kraju.

Niestety, znajdujące się w dyspozycji niektórych podmiotów (instytucji podporządkowanych MEN, ale i w samorządach) setki milionów złotych na poprawę jakości kształcenia dzieci i młodzieży są często wydatkowane na cele, które świetnie służą czyjejś konsumpcji, ale w niczym nie prowadzą do systemowych zmian na lepsze. Najłatwiej jest wydatkować publiczne środki na zakup nowych pomocy dydaktycznych, multimediów, ale bez odpowiedniego a równoległego, jeśli nie wyprzedzającego doskonalenia nauczycieli, stają się one przysłowiowym "kwiatkiem do kożucha", dodatkiem do pozorowanej modernizacji procesu kształcenia.


Co gorsza, nie tylko odpowiedzialni za jakość edukacji, ale i nauczyciele nie czytają książek naukowych, stąd nieobecny jest konstruktywizm w procesie kształcenia. Być może o to chodzi, by lepiej można było manipulować nauczycielami o płytkiej wiedzy, gdyż ich refleksyjność, innowacyjność staje się niebezpieczna dla centralistycznej władzy oświatowej. Prof. S. Dylak przypomniał, że w toku edukacji musimy przechodzić od potocznego myślenia do naukowego, ale jeśli nauczyciele korzystają z publikacji o potocznym charakterze a MEN podpiera się nimi w kolejno inicjowanych akcjach, to szkoła staje się źródłem analfabetyzacji młodych pokoleń i inhibitorem koniecznych w niej zmian pedagogicznych.

Ważny jest proces uczenia się, a nie tylko jego wynik. Wyposażenie każdej klasy w tablicę interaktywną i każdego ucznia w tablet w niewielkim stopniu przyczynia się do wyrównywania szans edukacyjnych uczniów i osiągania przez nich wyższych not. Gadżety nie zastąpią koniecznego wysiłku, pracy każdego ucznia nad sobą, uczenia się. Technologie mogą być nawet szkodliwe, jeśli są nadużywane w procesie kształcenia, gdyż podtrzymują jedynie poczucie dostępu do wiedzy, której w rzeczywistości uczący się nie posiadają.

Mamy coraz więcej badań psychologicznych, neurofizjologicznych wskazujących na to, że ok. 25-30% uczniów ma poważny problem z koncentracją uwagi, toteż jeśli nie radzą sobie z testami, to zapewne i z tego powodu. Prof. S. Dylak przypomniał aktualność wniosków z badań Wygotskiego, Łurii, Zajonca, Skinnera, i wielu innych, których nie należy lekceważyć w podejmowaniu kolejnych badań i innowacyjnych wdrożeń w szkołach.


Rzadko podejmowaną w czasie konferencji dydaktycznych problematykę rytuału i ceremonii jako sytuacji doświadczania przez dzieci przynależności kulturowej (Ritual and ceremony as situations of children`s experiencing of the cultural identity) podjęła w swoim referacie prof. zw. dr hab. Krystyna Ferenz. Każdy z nas jest zanurzony w kulturze nabywając określone wzory zachowań. Słusznie zwróciła uwagę na to, że święta (bez względu na ich rodzaj) nie powinny być utożsamiane przez nas jako jeszcze jeden dzień wolny od szkoły, pracy czy innych powinności, ale jako nośnik wartości, które powinniśmy dzięki uczestnictwu poznawać, rozumieć i doświadczać ich introcepcji.

Brak jest w ostatnich dwóch dekadach "wypłukiwania" edukacji szkolnej z rytuałów i ceremonii refleksji na temat tego, co tak naprawdę jest ważne w naszym życiu, co jest ważne dla wspólnoty, społeczeństwa, narodu itp. Kiedy zapytałem dziecko uczestniczące w Pierwszej Komunii Świętej, jakie znaczenia ma dla niego ten dzień, odpowiedziało, że jest ciekawe, czy otrzymane prezenty będą spełnieniem jego pragnień. Kultura konsumpcji zdominowała nawet te święta i związane z nimi doznania. Czy są jeszcze jakieś rytuały i obrzędy w naszych szkołach? Jaki jest ich sens?




Jednym z zagranicznych gości, był prof. dr Adnan Tufekčić z University of Tuzla (Bośnia i Hercegowina), który starał się wyjaśnić, jak w jego kraju analizuje się podstawowe dla dydaktyki ogólnej kategorie pojęciowe. Temat jego prezentacji brzmiał: Uczenie się jako proces pierwotny a nauczanie jako jego pochodna, czyli czy uczenie się i nauczanie są tymi samymi procesami? (Learning as primary and teaching as derived process – Are teaching and learning the same processes?) stanowiąc idealne podsumowanie popołudniowych obrad.


Co ciekawe, dla tego etnopedagoga i antropologa pedagogicznego ważne było podzielenie się z nami analizami istoty procesu uczenia się i nauczania, który powinien być ujmowany jako sprzężenie zwrotne. Sztuką kształcenia jest taki zakres i sposób przygotowywania ofert edukacyjnych dzieciom, by mogły dokonywać samodzielnych wyborów i by same chciały się uczyć. Pokazał także, czym odróżnia się uczenie się wyrastające z procesu nauczania od uczenia się, które jest podporządkowane procesowi nauczania. Na poniższym zdjęciu slajdu z prezentacji zagranicznego gościa są jego próby przetłumaczenia na język polski każdej z kategorii porównywanych procesów (proszę zatem o tolerancję, bo w toku dyskusji mogliśmy dokonać właściwych korekt pojęciowych).


17 maja 2016

Jak kolejne rządy zatrzymują w rozwoju polskie szkolnictwo wyższe


Mówił o tym w ub. tygodniu w Sejmie wicepremier rządu oraz minister nauki i szkolnictwa wyższego dr Jarosław Gowin. Trafnie stwierdził:

(...) wysiłek, jaki w poprzednich 8 latach podjęto, żeby zreformować zarówno szkolnictwo wyższe, jak i system nauki w Polsce, nie tylko nie przyniósł korzystnych rozwiązań, ale niestety w tym czasie cofnęliśmy się w stosunku do konkurencji (…) zaczynamy więc od konieczności nadrobienia regresu... .

Błędnie jednak minister lokuje główne powody powyższego stanu rzeczy w małej liczbie grantów, nieczytelności ustaw o szkolnictwie wyższym, o nauce oraz o stopniach i tytułach naukowych czy w nadmiarze obowiązków biurokratycznych kadr akademickich. Sprawcą zresztą nawet tych przyczyn są kolejne rządy, w tym władze resortu, których krytyka jest samokrytyką.

Tymczasem głównym powodem dramatycznie pogłębiającego się kryzysu publicznego szkolnictwa wyższego i nauki w naszym państwie jest NISKI POZIOM FINANSOWANIA UCZELNI WYŻSZYCH via wyprowadzenie budżetowych środków poza ich struktury, do NCN i NCBiR. Tym samym pozbawiono szkoły wyższe realnych środków na ich codzienne funkcjonowanie, by nie tylko mogły one utrzymać swoją infrastrukturę, ale także inwestować w najlepsze kadry akademickie. W uniwersytetach rządzą związki zawodowe i partyjne lobby akademickie.

Wysokość dotacji dla szkół wyższych zależy głównie od liczby przyjętych, a zatem i kształconych, studentów. W niewielkim zatem stopniu możliwe oraz opłacalne jest egzekwowanie od pracowników naukowo-dydaktycznych jak najwyższego poziomu osiągnięć naukowych. Te wprawdzie są konieczne w ich awansie i rozwoju naukowym, ale coraz częściej jest on sprowadzany do minimum przetrwania, turystyki habilitacyjnej i profesorskiej na Słowację, prywatyzowania współpracy międzynarodowej lub emigracji naukowej. W Polsce najzwyczajniej w świecie nie opłaca się być uczonym, bo jest się tu traktowanym tak, jak w PRL, czyli - czy się stoi, czy się leży, tysiąc złotych się należy.


Minister J. Gowin zapewne nie miał jeszcze "przecieków" z The Times Higher Education World University Rankings 2015-2016, a powinien dysponować danymi na ten temat (co tylko źle świadczy o jego urzędnikach w resorcie), bo gdyby je posiadł, to mógłby wykazać na podstawie danych empirycznych jak bardzo pogłębił się dystans polskich uczelni - uniwersytetów, politechnik i akademii w stosunku do tych najlepszych na świecie.

Jeszcze cztery lata temu wybrany rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego - prof. Wojciech Nowak zapewniał w wywiadzie dla "Polityki", a nawet przewidywał, że jego kadry mogą stanąć do wyścigu ze światem i w rankingu szanghajskim wyjść z czwartej do drugiej setki. Tymczasem w świetle powyższego rankingu najstarszy polski uniwersytet wypadł z czwartej setki do tej między szóstą a ósmą! Podobnie pikuje w dół ta uczelnia w rankingu szanghajskim, bo do piątej setki.

W World University Rankings 2015-2016 najwyżej spośród wszystkich polskich uczelni (ale zarazem bardzo nisko) uplasował się Uniwersytet Warszawski, bo znalazł się w grupie 501-600. Na II miejscu wśród krajowych "okrętów flagowych" jest Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, pozycjonowany w grupie 601-800, zaś Uniwersytet Jagielloński w Krakowie wyprzedzają już AGH w Krakowie i Politechnika Gdańska, chociaż też są w grupie 601-800.

A oto 25 najlepszych uczelni na świecie:

California Institute of Technology - United States of America

University of Oxford - United Kingdom

Stanford University - United States of America

University of Cambridge - United Kingdom

Massachusetts Institute of Technology - United States of America

Harvard University - United States of America

Princeton University - United States of America

Imperial College London - United Kingdom

ETH Zurich – Swiss Federal Institute of Technology Zurich - Switzerland

University of Chicago - United States of America

Johns Hopkins University - United States of America

Yale University - United States of America

University of California, Berkeley - United States of America

University College London - United Kingdom

Columbia University - United States of America

University of California, Los Angeles - United States of America

University of Pennsylvania - United States of America

Cornell University - United States of America

University of Toronto - Canada

Duke University - United States of America

University of Michigan - United States of America

Carnegie Mellon University - United States of America

London School of Economics and Political Science - United Kingdom

University of Edinburgh - United Kingdom

Northwestern University - United States of America.

Kiedy zacznie się inwestowanie w polską edukację i szkolnictwo wyższe, a nie w utrzymywanie związkowców, "zerowanie" etatów dla adiunktów/starszych wykładowców, by spłacić dług wyborczy wobec tego elektoratu i kiedy zacznie się różnicowanie płac ze względu na rzeczywiste, a nie pozorowane osiągnięcia? Zmiana ustaw niczego tu nie naprawi, skoro mamy w kraju zapaść finansową i moralną w akademickim środowisku. Za obie sfery odpowiada rząd, gdyż prawne rozwiązania podtrzymują pozoranctwo, demoralizację i ucieczkę od odpowiedzialności. Jak długo jeszcze?






16 maja 2016

Kapituła Nagrody ŁTN czeka na rozprawy pedagogów społecznych


Od 11 lat Kapituła Nagrody Łódzkiego Towarzystwa Naukowego im. Profesor Ireny Lepalczyk przypomina o tegorocznej edycji. Jeszcze jest czas na złożenie wniosku o Nagrodę. Do nagrody można zgłaszać oryginalne prace badawcze z zakresu pedagogiki społecznej (prace zwarte, autorskie), opublikowane w ciągu dwu lat poprzedzających rok, w którym przyznawana jest nagroda. Tak więc w tym roku mogą to być publikacje wydane z datą 2014 lub 2015, także te, które już były przedmiotem np. ubiegłorocznej aplikacji.

Zgłoszenia wraz z 2 egzemplarzami pracy oraz formularzem zgłoszenia przyjmuje biuro Łódzkiego Towarzystwa Naukowego: ul. M. Skłodowskiej-Curie 11, 90-505 Łódź, do 30 czerwca 2016 r.

Prace do nagrody zgłaszać mogą członkowie Kapituły nagrody oraz jej laureaci, także jednostki organizacyjne uczelni wyższych i placówek badawczych oraz organy kolegialne stowarzyszeń naukowych. Nagroda ma zasięg ogólnopolski i międzynarodowy.

Łódzkie Towarzystwo Naukowe, realizując cele statutowe, w tym popularyzacji nauki i badań naukowych, w 2003 roku ustanowiło nagrodę naukową imienia Profesor Ireny Lepalczyk, za prace naukowe z pedagogiki społecznej. Fundatorką nagrody jest p. Zofia Brodowska – siostra zmarłej w roku 2003 prof. Ireny Lepalczyk.

Dotychczasowymi laureatami nagrody (poza pierwszą edycją, kiedy jej nie przyznano, bo poziom naukowy zgłoszonych rozpraw był bardzo niski)zostali:

• w roku 2006, dr Hanna Kubicka z Uniwersytetu Łódzkiego za pracę Bezdomność rodzin samotnych matek. Społeczno-wychowawcze aspekty zjawiska, Łódź 2005, Wyd. UŁ.

• w roku 2007, dr hab. Mariusz Cichosz z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy za pracę Pedagogika społeczna w Polsce w latach 1945–2005. Rozwój – obszary refleksji i badań – koncepcje, Toruń 2006, Wyd. Marszałek.

• w roku 2008, dr hab. Elżbieta Czykwin z Uniwersytetu w Białymstoku za pracę Stygmat społeczny, Warszawa 2007, WNPWN.

• w roku 2009, dr hab. Ewa Jarosz z Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach za pracę Ochrona dzieci przed krzywdzeniem. Perspektywa globalna i lokalna, Katowice 2008, Wyd. Uniwersytetu Śląskiego.

• w roku 2010, dr hab. Ewa Wysocka z Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach za pracę Doświadczanie życia w młodości – problemy, kryzysy i strategie ich rozwiązywania, Katowice 2009, Wyd. Uniwersytetu Śląskiego.

• w roku 2011, dr hab. Wioleta Danilewicz z Uniwersytetu w Białymstoku za pracę Rodzina ponad granicami. Transnarodowe doświadczenia wspólnoty rodzinnej, Białystok 2010, Wyd. Uniwersyteckie Trans Humana.
Wyróżnienia: dr Edyta Januszewska z Akademii Pedagogiki Specjalnej im. M. Grzegorzewskiej Warszawie, za pracę Dziecko czeczeńskie w Polsce. Między traumą wojenną a doświadczeniem uchodźstwa, Toruń 2010, Wydawnictwo Adam Marszałek oraz dr hab. Arkadiusz Żukiewicz z Uniwersytetu Pedagogicznego im. KEN w Krakowie, za pracę Wprowadzenie do ontologii pracy społecznej. Odniesienia do społeczno-pedagogicznej refleksji Heleny Radlińskiej, Kraków 2009, Wyd. Naukowe Uniwersytetu Pedagogicznego.

• w roku 2012, dr hab. Danuta Lalak z Uniwersytetu Warszawskiego za pracę Życie jako biografia. Podejście biograficzne w perspektywie pedagogicznej, Warszawa 2010, Wyd. Akademickie Żak.

• w roku 2013, dr Bohdan Cyrański za pracę pt. Aksjologiczne podstawy pedagogiki społecznej Heleny Radlińskiej. Przykład zastosowania interpretacji hermeneutycznej, Łódź 2012, Wydawnictwo UŁ.
Wyróżnienia: dr hab. Anna Nowak za pracę pt. Zagrożenie wykluczeniem społecznym kobiet niepełnosprawnych, Katowice 2012, Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego.

• w roku 2014, dr Anita Gulczyńska za pracę pt. „Chłopaki z dzielnicy”. Studium społeczno-pedagogiczne z perspektywy interakcyjnej, Łódź 2013, Wydawnictwo UŁ.

• w roku 2015, dr hab. Mariusz Granosik za pracę pt. Praca socjalna – analiza instytucjonalna z perspektywy konwersacyjnej, Łódź 2013, Wydawnictwo UŁ.

Zapraszamy Państwa do zgłaszania prac badawczych (publikacji), z zakresu pedagogiki społecznej i prosimy o popularyzację konkursu w swym środowisku. Niezależnie od wysokiego prestiżu, jakim cieszy się to wyróżnienie, Fundatorka ustaliła nagrodę w złotych w wysokości odpowiadającej kwocie 1000 USD według średniego kursu NBP z dnia przyznania nagrody, oraz dyplom opracowany graficznie na podstawie ex-librisu prof. Ireny Lepalczyk.

Obok przyznawanej przez Polską Akademię Nauk, raz na dwa lata, Nagrody im. Władysława Spasowskiego Wydziału I Nauk Humanistycznych i Społecznych PAN z pedagogiki, nie mamy w naszej dyscyplinie tak znaczących Nagród za wyniki pracy naukowo-badawczej.

15 maja 2016

Dlaczego lepiej być spawaczem niż byłym wiceministrem edukacji?









(fot. Z Galerii APS - dzieło "Zamieszkały we mnie obrazy" prof. Stefana Parucha z Instytutu Edukacji Artystycznej APS w Warszawie)








Odpowiedź na tytułowe pytanie znajdziemy w wywiadzie b. wiceministra edukacji Macieja Jakubowskiego (w resorcie niekompetentnej ministry Krystyny Szumilas), którego udzielił redaktor DGP. Niestety, ale polskie szkolnictwo od 1993 r. nie ma szczęścia do ministrów i wiceministrów edukacji.

Maciej Jakubowski ujawnia jednak kulisy błędnych decyzji MEN trafnie stwierdzając zarazem w wywiadzie dla Dziennika Gazeta Prawna (2016 nr 92, s.A5),że egzaminy zewnętrzne "...wprowadziły do szkół niezwykle ważną zmianę - w końcu skupiamy się na końcowych efektach nauczania. To filozofia, którą kierują się wszystkie dobre systemy edukacji".

Kiedy jednak prowadząca wywiad Anna Wittenberg zapytała:

- " i ich głównym fundamentem są właśnie egzaminy?" Ten odpowiedział:

"- Nie. To przede wszystkim decentralizacja systemu kształcenia oraz zapewnienie szkołom autonomii".

Muszę przyznać, że tak niespójnej logicznie i świadczącej o ignorancji w zakresie makropolityki oświatowej wypowiedzi na ten temat dawno już nie czytałem. Nie kto inny, jak właśnie ów interlokutor pani redaktor (w ogòlnopolskiej prasie bezapelacyjnie najlepszej ekspertki zarazem w tym zakresie), przez 8 lat rządów Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego jako wiceminister edukacji w latach 2012-2014 nie raczył cokolwiek uczynić na rzecz decentralizacji szkolnictwa w Polsce, a zatem i by szkoły były wreszcie, po 25 latach wolności - autonomiczne.

To tak, jakby powiedzieć osadzonym w więzieniu, że są autonomiczni, bo wynika to z filozofii resocjalizacji, która w systemie sprawiedliwości zapewnia im dzięki temu wolność. To zdumiewające, że można było od 2002 r. wdrażać w polskim szkolnictwie egzaminy zewnętrzne dla rzekomego zapewnienia autonomii wszystkim typom szkół!

Czy pan Maciej Jakubowski żyje w świecie realnym czy dostosowuje swoje opinie do miejsca, z którego je wypowiada?

Po 14 latach egzaminowania uczniów jeszcze nie wie, że szkoły w III RP nie posiadają autonomii a system nadzoru i zarządzania jest centralistyczny? Tak to niestety jest, że jak się siedziało na stołku władzy, która lekceważyła konieczne standardy szkolnictwa państw zachodniej demokracji i podtrzymywało się wschodnie, PRL-owskie mechanizmy władztwa dla zasysania dotacji UE na m.in. te egzaminy, to nie dostrzega się "belki we własnym oku", współsprawstwa na rzecz centralizmu szkolnictwa w Polsce. Jak widać nie pomogło tu wykształcenie socjologiczne, bo i polska socjologia polityczna jest na b. niskim poziomie w dziedzinie badań edukacyjnych.

Szczerość wypowiedzi, nie tylko u tego b. urzędnika resortu edukacji, wzrasta zawsze po utracie władzy i związanych z nią apanaży. To też charakterystyczny jest dla polskich elit politycznych poziom hipokryzji. Teraz dopiero pan Jakubowski raczył przyznać, że tzw. reforma sześciolatków miała przede wszystkim powody ekonomiczno-społeczne, a nie pedagogiczne. Jak stwierdził:

"Do mnie trafiały argumenty natury ekonomicznej, że ludzie będą wcześniej wchodzili na rynek pracy, że będą mieli więcej dzieci, że będą mieli wyższe emerytury. Ale nie mogliśmy o tym mówić, bo przecież byśmy "biedne dzieci sprowadzali do kalkulacji ekonomicznych".

A nie sprowadzał ich resort właśnie do takich kalkulacji?

Kompromitująca jest w ogóle wszystkich urzędników i nadzór pedagogiczny jego wypowiedź: "Dużo mówimy o przygotowaniu szkół, ale my mało wiemy o jakości przedszkoli." Po 27 latach transformacji b. wiceminister twierdzi, że za mało wie o jakości edukacji przedszkoli. Tymczasem nie przeszkadza mu ta ignorancja w formułowaniu ocen, że trzeba było zabrać z tych placówek sześciolatki, bo one niczego ich nie nauczyły.

Żałosny jest w tym przypadku poziom ignorancji. Szczerość zaś spóźniona.

14 maja 2016

Doktor honoris causa APS w Warszawie ANNA DYMNA - Bądźmy razem i zmieniajmy świat na lepsze






Dzień 13 maja 2016 r. zapadnie w mojej pamięci wyjątkowo głęboko, gdyż rzadko uczestniczę w tak wzruszającej i poruszającej ludzkie serca uroczystości, jaką staje się doroczne Święto Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie.

Można o każdej tego typu okazji pisać czy mówić banalnie, sprawozdawczo, powierzchownie - ot, odbyła się, bo taki jest kalendarz, tradycja, akademicki obyczaj. W tej Akademii jest to niemożliwe, gdyż każdego roku jej dostojny Senat nominuje do najwyższej godności Doktora Honoris Causa APS kolejną, wybitną i co jest bardzo rzadkie w ponowoczesnym świecie - charyzmatyczną postać.


Zanim jednak o Niej, to zacznę od tego, że wzruszenie udzielało się wczoraj wielu aktorom Jubileuszu APS. Niewątpliwie, z w pełni zasłużonym poczuciem dumy, satysfakcji i zadowolenia - po raz ostatni w tej roli ze względu na kończącą się drugą kadencję - witał przybyłych na uroczystość Gości a zarazem rozstawał się z nią w tej roli JM Rektor prof. APS Jan Łaszczyk. Z jednej strony podkreślił dynamiczny rozwój wyjątkowej w Europie Akademii, która w tym roku akademickim uzyskała uprawnienia do nadawania stopnia naukowego doktora w dziedzinie nauk społecznych, w dyscyplinie socjologia.

Minutą ciszy uczciliśmy pamięć zmarłej nagle prof. Elżbiety Tarkowskiej, której twórczość naukowa i interdyscyplinarne podejście do problemów badawczych stawało się przykładem dla młodych pokoleń, a dla pedagogów swoistego rodzaju fundamentem do poznawania i zmieniania świata na lepszy.


Z drugiej strony JM podkreślił, że Akademia Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej stała się chyba jedną z nielicznych w stolicy akademickich szkół wyższych, która nie ma żadnych problemów z naborem studentów, gdyż zaszczytem jest studiowanie i prowadzenie badań naukowych w tak renomowanej uczelni. Ze swoistą dla siebie skromnością i pokorą prosił o wybaczenie, jeżeli nie udało mu się zrealizować wszystkich planów, ale wyraził też nadzieję na ich twórczą kontynuację przez swojego następcę prof. zw. dr hab. Stefana Kwiatkowskiego. Był to dla wielu z nas wzruszający moment i okazja do podziękowania dotychczasowym władzom Akademii za trud, poświęcenie i troskę o jak najwyższe standardy pracy na wszystkich stanowiskach.

(fot. Alina Wróbel z UŁ - wypromowana w APS doktor habilitowana)

Stałą częścią Święta Akademii są promocje doktorów i doktorów habilitowanych. W obu grupach znalazły się osoby także z kręgu mojego wsparcia, bowiem dr Aneta Wnuk została mianowana doktorem nauk społecznych w dyscyplinie pedagogika, a ponownie współpracująca ze mną w Uniwersytecie Łódzkim, kierownik Zakładu Teorii Kształcenia i Wychowania dr hab. Alina Wróbel (wcześniej wypromowana pod moim kierunkiem doktor nauk humanistycznych), uroczyście odebrała dyplom doktora habilitowanego w dziedzinie nauk społecznych, w dyscyplinie pedagogika.

Drugą, niezwykle silnie poruszającą emocjonalnie częścią uroczystego posiedzenia Senatu Akademii Pedagogiki Specjalnej było SPOTKANIE i wręczenie przez JM Rektora Jana Łaszczyka oraz Dziekana Wydziału Nauk Pedagogicznych prof. APS Macieja Tanasia najwyższego wyróżnienia uczelni akademickiej, jakim jest tytuł doktora honoris causa - prof. Annie DYMNEJ. Ta godność jest przyznawana w APS od 2008 r. Otrzymali ów doktorat kolejno: Thomas Hammarberg, Ewa Łętowska, Henryk Skarżyński, Szewach Weiss, Czesław Kupisiewicz i Alicja Chybicka. W tym roku najwyższą godność otrzymała Anna Dymna.



(fot. Dziekan Wydziału Nauk Pedagogicznych APS prof. APS Maciej Tanaś - odczytuje treść Dyplomu Doktora Honoris Causa dla prof. Anny Dymnej)


Jak pięknie wskazał na to w mowie powitalnej JM Jan Łaszczyk - "W tym akcie zawiera się kulminacja całego naszego dziedzictwa i jednocześnie swoistość określającej nas tradycji. Społeczność naukowa APS przyznając tytuł doktora honoris causa określa się jednocześnie sama, bo poprzez tego Kandydata wyznacza wartości, które cenimy najwyżej. Choć nie zawsze je artykułujemy , to przecież nadawanym tytułem honorujemy tego, którego dokonania, książki, świadectwo czynów, układają się w centralne wartości wyznaczające misję i powinności Akademii Pedagogiki Specjalnej. Jestem pewien, że uroczystość dzisiejszą przeżyjemy jako wydarzenie wyjątkowe."

Główną postacią wczorajszej uroczystości była pani Anna Dymna oraz recenzenci w tym postępowaniu – prof. Barbara Smolińska-Theiss z APS, prof. Wiesław Kamasa z Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie, prof. APS Maciej Karwowski oraz promotorka, laudator w tym postępowaniu prof. Edyta Gruszczyk-Kolczyńska. Przygotowana i wygłoszona laudacja poruszyła wszystkich uczestników tej uroczystości, bowiem genialnie łączyła wartość osiągnięć artystycznych i dokonań na rzecz godnego życia osób chorych i niepełnosprawnych Anny Dymnej z pięknem słowa, syntezą ujęcia najważniejszych sukcesów oraz multimedialną prezentacją wyjątkowych projektów Profesor Anny Dymnej w zakresie pomagania ludziom szczególnie dotkniętym przez los.


(fot. Laduację wygłasza prof. dr hab. Edyta Gruszczyk-Kolczyńska)

To właśnie piękna konstrukcja i treść laudacji wywołała strumień wspomnień i refleksji wyjątkowej osobowości naszych czasów, która - jak pisał w recenzji prof. W. Komasa - "Zawsze jako człowiek była zwyczajna i prosta, ale te dwa słowa połączone z Jej wybitnym talentem artystycznym czyniły z niej osobę niezwykłą, która później swą pasją pomagania słabszym wzbudzała nie tylko podziw, ale i chęć pójścia za Nią."

Bądźmy razem i zmieniajmy świat na lepszy! - tym przesłaniem prof. Anna Dymna zakończyła swoją wypowiedź, a ja od niego zaczynam, by zapowiedzieć poruszającą treść Jej wykładu z pedagogiki specjalnej, jaki miałem możliwość kiedykolwiek usłyszeć. W kilku momentach był on niezwykle wzruszający, a przez to szczególnie zapadł w mojej pamięci. Odtworzę jego znaczną część dla wszystkich tych, którzy z pasją i autentycznym zaangażowaniem podejmują bezinteresowne działania na rzecz INNYCH, na rzecz kultury, nauki, oświaty i wychowania.


Warto było być, posłuchać, odczuć we własnej duszy rezonans ciepła i oddania Doktor Honoris Causa APS osobom chorym, cierpiącym i niepełnosprawnym, które są lub staną się także częścią życia każdego z nas. Odnotuję jeszcze, że akt erekcyjny Ośrodka Fundacji S.O.S. DOLINA SŁOŃCA w Radwanowicach - Mimo Wszystko Fundacji Anny Dymnej, a położony na terenie Puszczy Kampinoskiej, rozpoczyna się słowami św. Jana Pawła II: "Kimkolwiek jesteś, jesteś kochany. Pamiętaj, że każde życie, nawet bezsensowne w oczach ludzi, ma wieczną i nieskończoną wartość w oczach Boga". Oddaję głos prof. Annie Dymnej - doktor honoris causa Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie:



Dostojny Senacie, Wasza Magnificencjo, Kochany Panie Rektorze, Państwo Doktorowie, Wszyscy Kochani, którzy jesteście na Sali, Wszyscy Nagrodzeni,

Przede wszystkim dziękuję, Ja – Anna Dymna. Powiem może, co czułam, kiedy dowiedziałam się, że mam dostać ten tytuł. Gdybym napisała pracę, jak bym coś badała, włożyła w to dużo wysiłku, dostawała za to pieniądze, to byłabym dumna i szczęśliwa, bo mnie by się to należało. Natomiast, prawdę mówiąc, ja mój doktorat piszę cały czas, i to nie piszę go sama.

Kiedy usłyszałam, że to prawda – bo to długo do mnie dochodziło (myślałam, że to głupi dowcip, bo aktorzy robią sobie takie głupie dowcipy, dają sobie jakieś role), to tak poczułam, jakby się niebo otworzyło, jak jest u Baczyńskiego, i zobaczyłam tam niebo i pełno gwiazd. To nie ja byłam tam gwiazdą. Ja byłam jedną z wielu gwiazd. Ten doktorat jest jak to niebo pełne gwiazd, a na tym niebie gwiazdami są ludzie, którzy cały czas ten doktorat piszą ze mną, przez całe życie.


Skoro taka osoba jak ja, za to co robię, a raczej za to co robimy, dostaje taki tytuł, to znaczy, że potrzeba nam w naszym życiu czegoś bardzo prostego i normalnego, a z tym jest coraz trudniej. Ludzie niepełnosprawni i chorzy potrzebują normalności. A my przed nimi albo uciekamy i się odwracamy, boimy się ich, albo mamy z nimi taki kłopot, jeżeli się czują balastem, albo pobłażliwie ich traktujemy, co jest dla nich największym upokorzeniem. Ja jeszcze tak do końca nie wiem wszystkiego, ale uczę się tego od początku.

Teraz powiem o moich promotorach. Najważniejszym promotorem, bo to są nasi najważniejsi, byli moi rodzice, a przede wszystkim moja mama. Mnie nikt nie mówił żadnych mądrych słów, tylko ja wiedziałam, że jak ktoś się przewróci, to się go podnosi, jak ktoś jest głodny, to mu się daje bułkę, a jak ktoś płacze, to się go głaszcze i mu się mówi- nooo, nie płacz. Po prostu byłam nauczona, że tak, jak się oddycha, tak ma się taki odruch, że jak jest drugi człowiek, to się mu pomaga. Ja wiem o tym, że to jest początek tego wszystkiego, co się robi w życiu.

Dlatego jak jesteśmy rodzicami, to musimy wiedzieć, jakie to jest ważne, co my przy dzieciach robimy, jak postępujemy. Nawet nie słowa są takie ważne. Ważne jest to, żeby być dobrym wzorcem. Ja wiem o tym. Prawdą jest, że moja matka – z czego zdałam sobie do końca sprawę, kiedy już jej nie ma - … ja chyba anioła miałam obok siebie, bo matka zawsze żyła dla innych ludzi, nigdy nie myślała o sobie. Była tak niezwykle mądra, co doceniam teraz, kiedy zaczynam to wszystko rozumieć. I to owocuje. To był mój pierwszy promotor – mama i tata. Uczyli mnie, że mnie się od życia nic nie należy, że jeśli coś dostanę, to mam być najszczęśliwsza na świecie. To jest dla mnie ważne. Od początku uczyłam się pokory i cierpliwości.

Jak weszłam w zawód, miałam następnych promotorów mojej pracy. Jestem aktorką. Tu jest Dorotka Segda – moja kochana koleżanka, jest Wiesiu Komasa – myśmy się poznali na studiach. My mamy dziwny zawód. Jak się go kocha i prawdziwie traktuje, normalnie, uczciwie i poważnie, to naprawdę nie polega on na tym, że się przebieramy, przed kamerą coś tam udajemy, tylko to jest ciężka praca całe życie nad tym, jak zrozumieć drugiego człowieka. To jest zawód, który – jak się go z pasją i poważnie traktuje – potrafi wyrabiać w człowieku najważniejsze cechy – przede wszystkim tolerancję i otwarcie na drugiego człowieka. Jak gram jakąś postać, to nie mogę jej potępić: Nie, tej nie gram, ta mi się nie podoba, bo pije czy kogoś zabiła.


Staram się zrozumieć człowieka, dlaczego on tak cierpi, jakie on ma kompleksy, co się z nim stało. I jeszcze mam takie zboczenie zawodowe, bo byłam uczona przez największych mistrzów, że w każdym nawet najgorszym stworze można znaleźć iskrę człowieczeństwa, w każdym jest coś dobrego. To moja mama mi mówiła: "człowiek jest dobry, naprawdę jest dobry, tylko czasem o tym nie wie, czasem się tego wstydzi, że nie ma wzorców."

Potem w teatrze też się tego uczyłam. Moimi promotorami są wielcy reżyserzy, począwszy od Konrada Swinarskiego, przez Jerzego Jarockiego, Jerzego Grzegorzewskiego, Andrzeja Wajdę. Siedzi tu na sali mój kochany reżyser Janusz Majewski. Ci wszyscy ludzie, a musiałabym tu wymienić ich setki: Kaziu Kutz, Basia Sass-Zdort, ale tak samo są to moi koledzy aktorzy, ci, których już nie ma, Wielcy: Zofia Jaroszewska, Zofia Niwińska, Jurek Bińczycki, ale też i Jurek Trela i Jasiu Nowicki, Anna Polony i Dorota Segda. To są wszyscy moi promotorzy, bo my się od siebie uczymy takich najważniejszych rzeczy, przede wszystkim - relacji międzyludzkich. Myślę, że ten zawód nauczył mnie odwagi. Chociaż nie jestem taka odważna.

Kiedy stanęłam naprzeciwko ludzi niepełnosprawnych, bałam się ich jak ognia. Nie znałam ich, no bo w komunie nie było ludzi niepełnosprawnych w Polsce, prawda? To był szczęśliwy kraj i bez ludzi niepełnosprawnych. Nagle poczułam i bałam się, bo nie wiedziałam, czy oni mnie zrozumieją. Jestem aktorką, wszyscy mnie rozpoznają, jak Marysia Czubówna powiedziała: "Trochę się pani gruba zrobiła.. ", ale ja zawsze byłam oceniana przez ekran. Popatrz -
Barbara Radziwiłłówna … .



Nagle stanęłam przy ludziach niepełnosprawnych intelektualnie, którzy nie wiedzieli, kim ja jestem. Wówczas okazało się, że może przez to, że jestem aktorką, złapałam z nimi natychmiast kontakt, pozawerbalny. Oni nauczyli mnie zresztą języka uczuć. Oni nauczyli mnie, co jest w życiu najważniejsze. Jak raz przy nich stanęłam, już o nich nie zapomniałam, bo ja wiedziałam o tym, że jeżeli ja chcę utrzymać pion w moim życiu, żeby nie zwariować w tym szalonym świecie, to oni będą dla mnie ratunkiem. Nic mi się takiego nie działo, ale jest coś takiego, że ONI MAJĄ ZAKODOWANY WZORZEC CZŁOWIECZEŃSTWA.

My się ich boimy i wstydzimy, ale w trudnym momencie od nich uciekamy, bo są brzydcy, inni. Jak się do nich zbliżysz, to nagle sobie uświadamiasz wiele najważniejszych rzeczy w życiu, co ma w życiu sens, gdzie jest prawdziwe piękno, co jest naprawdę w życiu najważniejsze. I tak to się zaczęło.

Teraz Państwu powiem, że moimi najważniejszymi promotorami – poza tymi wszystkimi artystami wielkimi: aktorami, poetami - są ludzie chorzy i niepełnosprawni. Przeprowadziłam szereg rozmów z niepełnosprawnymi. (W tym momencie skierowała podziękowanie do niepełnosprawnego ruchowo Przemka, który przyjechał spod Poznania, a uczestniczył w Jej telewizyjnym programie - "Spotkajmy się").

Te spotkania, to jest po prostu coś niezwykłego. Jak zaczęłam robić swój program, to wielokrotnie słyszałam, że tę aktorkę puszczają przed kamery do chorych ludzi, a ta pyta się niepełnosprawnego, jak dziecko zrobił. Ja mam straszne kłopoty z tym, że komuś się wydaje, że ja weszłam ludziom do cudzego ogródka, że udaję jakiegoś psychoterapeutę. Nie. Ja nikogo nie udaję, a te rozmowy prowadzę jak zwyczajny człowiek, bo ja wiem o tym, że my musimy odważyć się z takimi ludźmi normalnie rozmawiać.

Jak widzę młodego człowieka, który ma troje pięknych dzieci podobnych do niego jak dwie krople wody, to przecież wiem, że on chce, żebym go zapytała, jak on te dzieci zrobił. Wiecie, jak on był szczęśliwy. Ja te programy tak właśnie prowadzę, bo jestem aktorką. Mnie wypada zadawać głupie pytania, których nie odważy się zadać ani psycholog, ani terapeuta czy lekarz. To jest jednak najważniejsze. Ci ludzie nauczyli mnie życia.



Czasami jestem przerażona, bo wiem, że ktoś ma miesiąc czy kilka miesięcy życia. Pytam:
- Robert, Ty wiesz na co jesteś chory?
– Wiem,
- Wiesz, co cię czeka?
- Wiem. Nie zobaczę już mojej córki jak pójdzie do I Komunii Św., wiem, że mam przed sobą najwyżej pół roku życia.
- To o czym ja będę z Tobą rozmawiać? Ja zwariuję tutaj.
A on mówi:
- Ania, czy Ty zdajesz sobie sprawę z tego, jakie piękne jest życie? Czy Ty wiesz, że ja jeszcze mogę chodzić i fotografować ptaki?

Ci ludzie mówią mi takie rzeczy.

Zauważyłam dziwną rzecz: czy rozmawiam z kobietą chorą na raka, czy z kimś, kto ma padaczkę po wylewie, to po 5 minutach my wszyscy mówimy zawsze o jednym: o tym, jak jest potrzebny drugi człowiek, o samotności, o miłości, o tym, co daje człowiekowi siły, o cierpieniu. Nikt nie wie, co to jest cierpienie.

I to są moi promotorzy. Ten doktorat naprawdę się należy Wam, a nam, w naszym świecie, potrzebna jest taka zwyczajna, ludzka rozmowa. Wielki filozof Leszek Kołakowski mówił, że w naszej rzeczywistości brakuje nam prostych słów – dziękuję, chleb, mama. My się tego boimy, wstydzimy. Jak uczę studentów, kiedy czasem analizuję z nimi opowiadania Herberta i pytam: Co wy rozumiecie z tego? Oni wstydzą się mówić o zaufaniu, o miłości. Wstydzą się tego. A nam to jest potrzebne. Ludziom chorym potrzebna jest rozmowa o śmierci, o strachu przed nią, a jak już o tym porozmawiamy, to potem można już mówić o tym, jakie życie jest piękne.

Moim wielkim promotorem jest śp. profesor Andrzej Szczeklik. Wielu lekarzy, którzy pomagali mi całe życie, a czasem się śmiali i mówili – jesteśmy twoimi asystentami. Dlatego moich rozmówców (do w/w programu) dobieram sama. Niektórzy się zgłaszają, niektórych gdzieś spotykam w szpitalach. Ale mam też przyjaciół lekarzy. I o mało się nie załamałam. Nie ma ten program dobrego czasu dla emisji. Nie ma na to specjalnych pieniędzy. Tu ani nikt nie tańczy, ani nikt nie śpiewa. Dlatego to jest ogromnie ważne. Andrzej Szczeklik mi zawsze mówił: Aniu, Ty prowadź te rozmowy, bo one wypełniają tę małą lukę, bo my nie mamy czasu na rozmowę z takim pacjentem. Nie mamy na to czasu, bo mamy tylu pacjentów na godzinę.


Ja wiem jedno, że każdy człowiek jest inną planetą. Każdego trzeba inaczej traktować i nawet, jeśli cierpią na tę samą chorobę, to każdego ona inaczej boli, każdy w niej potrzebuje czego innego. My musimy im pozwolić to powiedzieć, godnie żyć, godnie cierpieć, bo wtedy wszystko jest możliwe.

Ja bym nigdy w życiu tyle rzeczy nie zrobiła, gdyby nie pomoc Fundacji Mimo wszystko. Mam fantastycznych pracowników, którzy tutaj są zresztą. Jest Maria Jaworska, mój rzecznik prasowy pan Wojciech Szczawiński. Mamy wielu wolontariuszy. Prowadzimy warsztaty terapeutyczne. Chcemy wybudować obiekty nad morzem, ale są z trym problemy. No ale nie będę narzekała.

Jest coś takiego, że choroby są zaraźliwe. Papież Franciszek kiedyś w oknie stał i tak mówił, chociaż nie pamiętam dokładnie: „Jest coś takiego jak zaraza życzliwości i miłości”. Ona rzeczywiście jest, i jest niezwykłą siłą. Trzeba ją tylko uruchamiać.

A u nas jest teraz trochę ciężko, bo żyjemy w takiej rodzinie, w której się rozwiedli rodzice, i teraz kłócą o wszystko, a wtedy dzieciom jest bardzo źle. Dlatego my musimy teraz zarażać tą miłością i życzliwością mimo wszystko, musimy się trzymać. Ten tytuł, ten doktorat, to nie zdajecie sobie sprawy z tego, jaki on jest ważny nie tylko dla mnie, bo to jest taka moja radość, takie coś.. czego nie umiem nazwać, ale dla tych wszystkich niepełnosprawnych osób, dla matek, które walczą o swoje dzieci, dla ludzi, którzy umierają, którzy potrzebują pomocy – ten tytuł jest ważny, bo to jest nasz doktorat. Tak że Przemek ciesz się, masz doktorat. (Tu zwróciła się do Przemka, który przyjechał z Poznania, a jest niepełnosprawny ruchowo). Tobie gratuluję!

Dziękuje wszystkim Państwu, którzy pisaliście te recenzje. No i cóż, kochani, idę! Dziękuję, żeście wysłuchali w takim skupieniu, przyjechali. Wszyscy moi koledzy w teatrze też się cieszą. Do szybkiego zobaczenia. Bądźmy razem i zmieniajmy świat na lepsze. To jest moje hasło. Dziękuję.




12 maja 2016

Do czego w wychowaniu (i kształceniu) potrzebne jest doświadczenie wolności?



Powracam do tak sformułowanego przez prof. UJ Krystynę Ablewicz pytania, które zawiera ukrytą tezę, że wolność może być celem wychowania. Jednakże - jej zdaniem - faktyczny problem pedagogiczny tkwi w tym, jak ten cel realizować. Powracam zatem do panelu z Tischnerem w tle, by zachęcić do rozmowy na temat kilku wątków z tak interesującej rozmowy, o której wspomniałem kilkanaście dni temu w blogu.

Konferencyjne panele są ulotne, pozwalając jedynie ich bezpośrednim uczestnikom na podzielenie się własną wiedzą, uwagami czy krótkimi sądami polemicznymi. Tymczasem organizując debatę panelową w czasie Dni Tischnerowskich prof. UJ K. Ablewicz położyła akcent na funkcjonalny charakter wolności jako wychowawczego medium, przy pomocy którego dziecko rozwija swój potencjał i osobowo dojrzewa. warto zatem przy tej okazji zastanowić się nad jej dodatkowymi pytaniami o to:

1. na czym polega w ogóle doświadczenie wolności, po czym je poznać? Może w świecie społecznych ograniczeń jest doświadczeniem iluzorycznym, a nie faktycznym?

2. a może w perspektywie pedagogicznej trzeba na doświadczenie wolności spojrzeć w kontekście etapów rozwojowych człowieka dorastającego?

3. w związku z tym w jaki sposób aranżować adekwatne rozwojowo edukacyjne doświadczenia wolności i co ma z nich dalej dla człowieka wynikać? I czy chodzi w nich tylko o samą wolność?

4. jeśli wolność może być źródłem dobra, to czy może być i źródłem zła? Jakie mogą być nadużycia wolności związane z nazywaniem wolnością doświadczeń, które nią nie są. Na przykład samowoli, czy spontaniczności,

5. na jaką wolność „pozwalać” skoro niesie ona ryzyko i dobra i zła?

6. i co z wolnością w świecie polityki edukacyjnej?


Co takiego stało się w naszym kraju, że po 27 latach transformacji ustrojowej, odzyskania suwerenności politycznej, powracamy do pytań - wydawałoby się - już nieaktualnych. Tymczasem rzeczywistość, dynamika zmian, chaosu i jego różnych form kanalizowania czy strukturyzowania przez różne podmioty - rządzących, polityków, prawników, naukowców, nauczycieli, itd. stawia nas przed koniecznością nieustannego weryfikowania własnych postaw wobec wolności, tak tej negatywnej (wolność od czegoś), jak i pozytywnej (wolność do czegoś).

Może mają czytelnicy bloga własne refleksje na temat tak fundamentalnych kwestii?



Zachęcam do zamieszczania komentarzy, a zainteresowanych szerszą dyskusją naukową zapraszam do kierowania na adres redakcji kwartalnika "Studia z Teorii Wychowania" własnych referatów, doniesień z badań czy recenzji publikacji poświęconych powyższej problematyce. E-mail: boguslaw.sliwerski@uni.lodz.pl