14) Kwiecień 2013 zapowiadał wiosnę w polityce oświatowej. Po raz kolejny okazało się, że nieudolność ministry edukacji musiał ratować Premier Donald Tusk, który zapowiedział, że w 2014 r. do pierwszej klasy pójdą obowiązkowo tylko dzieci urodzone do lipca 2008 r., natomiast pozostałe z tego rocznika dopiero w 2015 r. Wreszcie ktoś zrozumiał, że nie wolno łączyć w jednej grupie dzieci sześcio - i siedmioletnich, jeśli nie są przygotowani do pracy w nimi nauczyciele. Wyjściem z tej sytuacji ma być zapewnienie, że klasy będą zorganizowane tak, żeby uczyły się w nich dzieci zbliżone datą urodzenia. No i klasy pierwsze nie będą mogły liczyć więcej niż 25 dzieci. Wcale jednak nie uspokoiło to rodziców, którzy otrzymywali coraz liczniejsze sygnały z kraju o zagęszczaniu klas w kształceniu elementarnym, zwalnianiu nauczycieli w przedszkolach i szkołach (ok. 7 tys. straciło 1 września pracę), by zaoszczędzić na kosztach prowadzenia placówek czy o coraz liczniejszych przypadkach fobii szkolnych u sześciolatków w nieprzygotowanych do ich właściwego przyjęcia i pracy z nimi niektórych szkołach podstawowych.
15) w związku z pojawieniem się na Facebooku strony: „Odwołajszumilas” - w ostatnim dniu kwietnia portal ONET.PL przeprowadził sondaż na temat tego, czy minister edukacji Krystyna Szumilas powinna zostać odwołana?
Ogółem oddano 14979 głosów, co jest bardzo wysokim wskaźnikiem jak na niepełną dobę. Wynik był oczywisty:
TAK 12 626 (84%)
NIE 1 493 (10%)
NIE WIEM 860 (6%)
16) Na rynku podręczników szkolnych zapanował chaos i bałagan, w wyniku opanowania go przez kilka wydawnictw, które korumpowały część dyrektorów szkół zachęcając do kupna właśnie swoich książek. Panuje w polskiej edukacji zadziwiający kult podręcznika szkolnego tak, jakby nie można było uczyć bez niego. Nie ma możliwości wtórnego obiegu książek używanych przez przekazywanie ich z ucznia na ucznia. Co zaproponowało MEN? Ograniczenie wolności nauczycieli przedmiotów zobowiązaniem prawnym do wyznaczania raz na trzy lata decyzją rady pedagogicznej tego, z jakim podręcznikiem będą realizowane treści kształcenia od kolejnego roku szkolnego.
17) Rytuały i partyjne gesty resortowej władzy, które krytykowane były przez K. Szumilas w czasie rządów R. Giertycha, tym razem jej nie przeszkadzały i wystosowała apel do dyrektorów szkół w sprawie obchodów Święta Konstytucji 3 Maja i pozostałych majowych świąt! Prawdopodobnie możemy spodziewać się w 2014 r. kolejnego apelu ministry edukacji o uczestniczenie w pochodzie majowym. Nie jest ważne, którym, gdyż czeka nas wiele ku temu okazji politycznych (wstąpienie Polski do NATO, do UE, 25-lecie wolnych wyborów, no i oczywiście wybory do Parlamentu Europejskiego oraz do samorządów. Tymczasem K. Szumilas Polakom dociekającym zmian w szkołach od 1 września zaproponowała na MEN-owskiej stronie w Facebooku, by nie zawracali jej głowy, tylko poszli sobie na spacer.
18) Pan dr Henryk Szaleniec z IBE opracował metodę, która pozwoliła porównywać mu wyniki egzaminów gimnazjalnych. Kiedy przeprowadził badania wśród uczniów z ostatnich klas gimnazjalnych w 2011 r. na losowo dobranej grupie, którą jeszcze podzielono na grupy wypełniające inny test (jedna z 2002 r., kolejna z 2003, aż do 2010), to okazało się po porównaniu wyników ich zmagań, że poziom wiedzy uczniów w części przyrodniczo-matematycznej sukcesywnie od 2002 r. spadał. Zaś poziom wiedzy humanistycznej minimalnie wzrósł. Najłatwiejsze okazały się dla nich testy z 2010 r., zaś najtrudniejsze z 2002. Dobrze, że już tych słabeuszy nie było w 2012 r. na egzaminie gimnazjalnym i nie zostali wylosowani do udziału w badaniach PISA, bo nie mielibyśmy tak oszałamiającego sukcesu z matematyki w ostatnich pomiarach międzynarodowych.
19) Zdaniem prof. Krzysztofa Konarzewskiego, b. dyrektora Centralnej Komisji Egzaminacyjnej - matura w obecnej formie jest tylko testem kwalifikującym na studia. Ten typ egzaminu nie służy kształceniu, gdyż tylko w pewien ułomny sposób sprawdza wykształcenie osób pełnoletnich. Dziennikarze RMF sprawdzili poziom wykształcenia pani minister K. Szumilas, dając jej zadanie ze sprawdzianu dla szóstoklasistów. Brzmiało ono: "Napisz w dwóch, trzech zdaniach, dlaczego należy poprawnie mówić i pisać". Wypowiedź pani minister dano do analizy dwóm polonistkom, które nie wiedziały, kogo oceniają. Uznały, że za samą treść można dać w tym przypadku jeden punkt, ale za poprawność językową nie należy się żaden. Na szczęście, kiedy okazało się, że był ewidentny błąd w zadaniu 2. na egzaminie maturalnym z informatyki na poziomie rozszerzonym, pani minister zobowiązała dyrektora Centralnej Komisji Egzaminacyjnej do unieważnienia całego zadania oraz przyznania za nie wszystkim zdającym maksymalnej liczby punktów. Nawet władza uczy się na błędach.
20) XIX sesja Sejmu Dzieci i Młodzieży poświęcona była - jak w PRL spotkaniom najlepszych uczniów z I Sekretarzem PZPR w Pałacu Kultury i Nauki - ekologii, w zakresie lokalnego ekorozwoju. Wiadomo, MEN postanowiło wciągnąć dzieci i młodzież do wprowadzanej w życie tzw. ustawy o segregacji śmieci. Każda gmina ma inne rozwiązanie, ale nie w tym rzecz. Istotna była polityczna pokazówa, w trakcie której min. K. Szumilas mogła wypowiedzieć ważne kwestie, w stylu: "pozoru proste, niedoceniane czynności pozwalają chronić środowisko każdego dnia. Podkreśliła, że troska o środowisko jest wspólnym obowiązkiem. To, jak zachowujemy się każdego dnia, czy i jak dbamy o wodę, powietrze, surowce naturalne w skali makro i mikro decyduje o tym, jak w przyszłości będzie wyglądał świat". Jeden z profesorów pedagogiki tak się przejął wypowiedzią pani minister, że zaczął odgrzewać znane nam poglądy z lat 60. XX w. na temat pedagogiki i edukacji ekologicznej. Dobrze jest wracać do wczesnych lat, skoro przez tyle lat niewiele udało się zrealizować w tym zakresie.
21) Minister K. Szumilas potwierdziła prawo samorządów do podwyższenia nauczycielom specjalistom np. logopedom, psychologom szkolnym i doradcom zawodowym do 40 godzin tygodniowo. Do tej pory mieli oni obciążenia o połowę niższe. Natomiast MEN rozstrzygnęło konkurs za 20 mln zł na ogólnopolskie szkolenia z wykorzystania technologii informatyczno-komunikacyjnych dla nauczycieli, w którym zwycięzcą okazała się fundacja nigdy wcześniej nieprowadząca tego typu działań. W tle zaś pojawiła się informacja o tym, że z tą fundacją była związana wcześniej wiceminister edukacji J. Berdzik. No cóż, jedni lubią zegarki, inni jazdy quadem po greckich plażach, a jeszcze inni szkolenia.
22) W czerwcu odbył się tzw. II Kongres Edukacji, który z kongresami naukowymi niewiele miał wspólnego. Te bowiem rządzą się w świecie nauki (a nie politycznych akcji władzy) wolnością zgłoszeń wypowiedzi ekspertów mających możliwość formułowania naukowych wyników badań, a więc suwerennych wobec polityki władz państwowych. Tu zaś mogli uczestniczyć z prawem jedynie do ograniczonej czasowo dyskusji nad wykładami, które były w rzeczywistości raportami z realizowanych badań IBE na zlecenie MEN. Ministra K. Szumilas wypowiedziała kilka przygotowanych na tego typu okazje banałów, w stylu: że szkoła musi dać uczniom nie tylko wiedzę czy umiejętności, ale także nauczyć ich, jak z tej wiedzy korzystać, jak ją porządkować. Szkoła musi elastycznie reagować na potrzeby każdego ucznia, zaś nauczyciel powinien być jego przewodnikiem, uczyć selekcjonowania informacji, oddzielania informacji fałszywych i nieużytecznych.Na forach internetowych można było poczytać, co nauczyciele tak naprawdę sądzą o komunałach - "szkoła musi, a nauczyciel powinien". Kongres toczył się pod hasłem: „Współpraca, odpowiedzialność, autonomia”, zaś nauczyciele komentowali, że nie mają rzeczywistej autonomii. Rodzice pisali o pozorowaniu współpracy z nimi przez dyrektorów szkół, zaś oba środowiska wskazywały na brak jakiejkolwiek odpowiedzialności MEN za nonsensowne rozwiązania, które zaprzeczają powyższym imperatywom.
23) Czy może być wzorem osobowym dla młodych pokoleń minister edukacji, który kłamie publicznie? Może. W czerwcu min. K. Szumilas stwierdziła, że zmiany w Karcie zostały skonsultowane z nauczycielskimi związkami, tymczasem nic takiego nie miało miejsca. Zaprotestował przeciwko takiej manipulacji ZNP słowami prezesa Sławomira Broniarza, który zdemistyfikował wprowadzanie w błąd społeczeństwa. Nikogo to chyba już nie dziwi, bo przecież b. rzecznik prasowy MEN z czasów pani Katarzyny Hall dzielił się swoimi doświadczeniami zawodowymi ze studentami w zakresie tego, jak należy manipulować danymi, by zapewnić właściwy PR ministerstwu. Związkowcy nie rozumieją, że dla K. Szumilas obowiązywała wykładnia: Jaś się przecież uczył, ale nie dociekajmy, czy się czegoś nauczył. Podobnie było i z tą konsultacją. Ministerstwo przecież konsultowało ze związkami projekt nowelizacji Karty, a że nie nastąpiło w wyniku tego procesu uzgodnienie zmian, to już nie jest winą resortu. Oj, Prezes ZNP jeszcze się nie nauczył tego, jak odczytywać wypowiedzi ministra edukacji? Chyba, że ten byłby z ZNP, to nie byłoby sprawy.
24) Ministerstwo Edukacji Narodowej podtrzymało 6 czerwca 2013 r. swoje stanowisko w sprawie niewprowadzenia egzaminu z religii na maturze oraz wyłączeniu religii z ramowego planu kształcenia ogólnego. Minister K. Szumilas nie znalazła argumentów na rzecz zmiany tej sytuacji, gdyż nie zna rozwiązań, jakie miały miejsce w okresie II RP. Pewnie nie lubiła w czasie swoich studiów zajęć z historii oświaty i wychowania.
25) Po raz kolejny MEN musiało poinformować publicznie, że bezprawne jest stosowanie w niektórych szkołach praktyk wstrzymywania wydawania uczniom i absolwentom promocyjnych świadectw szkolnych i świadectw ukończenia szkoły z powodu między innymi: nieuiszczenia opłaty za świadectwo, nieuiszczenia dobrowolnej składki na radę rodziców, braku przedłożenia przez absolwenta tzw. „obiegówki". To jeszcze jeden wskaźnik tego, jak beznadziejny jest nadzór pedagogiczny w polskim systemie szkolnym, skoro praktyki tego typu mają miejsce w szkolnictwie publicznym mimo tego, że są niezgodne z prawem.
26) Była minister edukacji Katarzyna Hall powołała do życia Stowarzyszenie Dobra Edukacja, w ramach którego postanowiła otwierać niepubliczne szkoły w różnych województwach. Model dobrej edukacji miał się sprowadzać do tego, by była ona dostosowana do potrzeb i możliwości uczniów, odkrywała ich talenty, rozbudzała zamiłowania, podsycała kreatywność, rozbudzała wewnętrzną motywację, wychowywała do odpowiedzialnego korzystania z wolności, biorąc pod uwagę indywidualne różnice dzieci. Polacy nie dali się nabrać? Ponoć nic z tego nie wyszło.
27) MEN po raz kolejny z rzędu zawiodło ponad 30 tysięcy dyrektorów przedszkoli i szkół, którym najpierw nakazało ustawowo przekazanie do 9 kwietnia 2013 r. do nowego Systemu Informacji Oświatowej (SIO) m.in. danych o 600 tysiącach nauczycieli i 6 milionach uczniów, po czym po czterech miesiącach pani minister edukacji doszła do wniosku, że nowe SIO nie zadziała. Termin wdrożenia tego systemu przesunięto zatem o kolejne trzy lata. Jak widać, metodą pracy MEN w rządzie D. Tuska jest wprowadzanie ustawowo zmian, których nie jest się w stanie przygotować, zrealizować zgodnie z prawem, a zatem odracza się je o kolejne lata. Czyżby tę chorą żabę miała zjeść opozycja?
28) MEN postawiło badaczy, bo przecież nie wszyscy którzy uczestniczą w projektach diagnostycznych na zlecenie IBE są naukowcami, przed poważnym dylematem - mówić prawdę czy kłamać, manipulować danymi z badań sześcio- i siedmiolatków czy też przyznać się do popełnionych błędów? Czytelnicy blogu już wiedzą, który wariant odpowiedzi na te pytania jest właściwy. Przykro było czytać, słuchać i oglądać jak niektórzy naukowcy plątali się w swoich zeznaniach, łgali jak z nut, przeinaczali dane lub mówili półgębkiem, kiedy uświadomili sobie poważne naruszenie nie tylko etyki (słynne przekupywanie rodziców uczestniczących w badaniach bonami na zakup zabawek za 40 zł przy równoczesnym braku oświadczenia Komisji Etyki, że taka procedura była zgodna normami etycznymi w naukach społecznych), ale i podstawowych zasad metodologii badań naukowych. Coś takiego miało miejsce ostatnio tylko w PRL.
cdn.
02 stycznia 2014
01 stycznia 2014
Jak MEN psuł polską oświatę w 2013 r.
Ryba psuje się od głowy, czyli od Ministerstwa Edukacji Narodowej. Jaki rząd, taki minister, jaki minister, taka polityka oświatowa w III RP:
1) Od 1 stycznia 2013 r. z braku rozporządzenia, które powinna wydać ministra edukacji, rok rozpoczął się od chaosu w awansie zawodowym nauczycieli. Nie było bowiem określonych wymagań, jakie powinien spełniać kandydat ubiegający się o zdobycie kolejnego stopnia awansu zawodowego. Dyrektorzy szkół nie mieli podstawy prawnej m.in. do zobligowania nauczyciela, aby ten dokonał zmiany planu rozwoju zawodowego lub opiekuna stażu. Ministra edukacji narodowej na wydanie rozporządzenia w tej sprawie miała półtora roku.
2) Związek Nauczycielstwa Polskiego złożył do Trybunału Konstytucyjnego wniosek w sprawie zbadania zgodności z konstytucją przepisów, które jeszcze w roku 2013 mogły spowodować, że Karta nauczyciela przestanie być podstawą zatrudnienia części wychowawców w domach dziecka. Jacy posłowie, takie ustawy. Sami nie potrafią zbadać zasadności przygotowanych przez MEN projektów nowelizacji prawa oświatowego.
3) MEN przygotowywał się do zwiększenia nauczycielskiego pensum obiecując, że w marcu 2013 r. zostaną przedstawione wyniki badania czasu pracy nauczycieli, na jakie miliony zł zostały przeznaczone socjologom z IBE. To na podstawie wyników tych badań resort zamierzał ocenić, czy nauczyciele powinni mieć zwiększone pensum, czy też należy pozostawić je na dotychczasowym poziomie. Oczywiście - wyników nie przedstawiono w marcu. Manipulacje na zapleczu trwały jeszcze kilka miesięcy. Pech chciał, że trzeba było ujawnić wyniki badań. Czas pracy nauczyciela nie wyniósł tylko 18 godzin przy tablicy i 10 w domu, ale ponad 40 godz. tygodniowo w szkole i poza nią. Wszyscy o tym wiedzieliśmy bez wyrzuconych środków na badania... , ale przecież nie o wiedzę w tym zakresie tu chodziło. Z wściekłości, że się ta akcja nie powiodła, wprowadzono timesheet, czyli rejestr czasu pracy nauczycieli w formie specjalnych dzienniczków oraz zapowiedziano nowelizację Karty Nauczyciela, by skrócić urlop wypoczynkowy i zlikwidować dodatki socjalne "tym leniom".
4) Rząd tak przykręcił kurek dopływu środków finansowych dla samorządów, żeby te były zmuszone do końca lutego wytypować część z nich do likwidacji. W ten sposób została otworzona wojna rządu z samorządami, by osłabić ich rolę w zbliżających się wyborach samorządowych w 2014 r. i przekonać społeczeństwo, że tylko partyjni "fachowcy" zapewnią właściwy budżet polskiej oświacie. Na domiar złego gminy muszą do końca stycznia wypłacić nauczycielom specjalny dodatek, tzw. czternastkę, nie otrzymując na ten cel pieniędzy. Urzędnicy MEN zapewniali, że w świetle ich rozeznania zostanie zlikwidowanych zaledwie 120 szkół w skali kraju, a w rzeczywistości było tego ponad 700? To po co ich opłacać? Może dałoby się za to utrzymać kilka szkół?
5) W związku z nowelizacją w 2009 r., podstawy programowej kształcenia, w ramach której resort edukacji wymazał z przedszkolnych planów edukacji zajęcia z czytania i pisania, napuszczano na dyrekcje przedszkoli wizytatorów, by ci wyegzekwowali zakaz tego typu zajęć z dziećmi. W ten sposób postanowiono zmusić rodziców sześciolatków do skierowania ich od września 2013 r. do szkół, a nie do oddziałów przedszkolnych. To takie samo etycznie postępowanie, jak kamienicznika, który chcąc się pozbyć niewygodnych lokatorów, blokuje im dostęp do wody, elektryczności i gazu.
6) Rzecznik Praw Obywatelskich prof. Irena Lipowicz musiała odrębnym, a publicznym listem zwrócić uwagę MEN, że w Polsce dominuje typ kształcenia o charakterze segregacyjnym, czyli oddzielającym od siebie dzieci pełnosprawne i niepełnosprawne. Ciekawe, ilu urzędników żyje na poczet troski o dzieci niepełnosprawne w oświacie?
7) Rząd podjął nieprzemyślaną reformę obniżenia wieku obowiązku szkolnego wbrew woli rodziców, wbrew prawom psychologii rozwojowej dzieci, a więc też ze szkodą dla nich. Rodzice uaktywnili akcję "Ratuj maluchy!" gromadząc w styczniu już ponad 2 tys. podpisów, by zostało ogłoszone w tej kwestii referendum. Potrzebowali zebrać co najmniej 500 tys. podpisów, a zgromadzili prawie milion. Obywatelski bowiem projekt ustawy znoszącej obowiązek szkolny dla sześciolatków, chociaż został przekazany do dalszych prac w Sejmie, zaginął. Pod wpływem akcji rodziców rząd przesunął obowiązek szkolny dla sześciolatków do 2014 r. Wielka łaska stała się okazją do dalszego manipulowania społeczeństwem tak, by z jednej strony dać mu poczucie obywatelskiego wpływu (a niech tam zbierają sobie nawet 5 mln. podpisów), a z drugiej strony, by odpowiednimi działaniami Public Relation, wspomaganymi milionowymi środkami na kampanie reklamowe usłużnych popleczników władzy oraz zabiegami socjotechnicznymi nie dopuścić do uchwalenia przez Sejm referendum.
8) Z fatalnym poziomem czytelnictwa Polaków oraz bardzo złymi wynikami badań w zakresie umiejętności czytania dzieci i młodzieży ze zrozumieniem rząd postanowił walczyć napuszczając Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji na uwolnienie szkolnych bibliotek spod reżimu Karty nauczyciela i zracjonalizowanie wydatków na edukację przez np. łączenie ich (wyprowadzanie ze szkół) z bibliotekami gminnymi. Rozpoczęto już nawet likwidowanie niektórych bibliotek szkolnych, ale akcja protestów społecznych uchroniła je od zguby. Z czytelnictwem jest nadal fatalnie. Pod koniec marca minister M. Boni wycofał się z projektu łączenia bibliotek. Czyżby zapłacił utratą urzędu w kilka miesięcy później za swoją perswazyjną nieudolność nie tylko w tej kwestii, czy za gigantyczną korupcję w resorcie?
9) Już w lutym Premier zapowiadał zmiany w rządzie, ale ich nie dokonał. Na zmianę ministry edukacji trzeba było czekać jeszcze 9 miesięcy. Cóż to była za "ciąża"?
10) Ministerstwo Edukacji Narodowej zarządziło w marcu liczenie tzw. eurosierot. Coś muszą robić, żeby uzasadnić racje swojego istnienia. Sytuacja eurosierot w szkołach i przedszkolach wcale nie uległa z tego powodu poprawie. Podobnie sama ministra poparła projekt ustawy autorstwa PSL o wycofaniu tzw. żywności śmieciowej ze szkół, by propagować zdrowe odżywianie dzieci. Też musi coś robić, a zawsze to jakiś kolejny papier do umowy o pracę.
11) MEN rozpoczął wywieranie presji na badania podległego sobie Instytutu Badań Edukacyjnych, który pospieszył się z ujawnieniem niesprzyjających reformie danych.
Kiedy jacyś badacze analizowali wyniki uczniów na sprawdzianie szóstoklasisty oraz na egzaminie gimnazjalnym, wyciągnęli wniosek, że uczniowie urodzeni w styczniu - a więc starsi w swoim roczniku - mieli lepsze wyniki niż dzieci urodzone w kolejnych miesiącach. Takie wyniki zaburzały podstawy obniżenia wieku obowiązku szkolnego, bowiem wskazywały, że po jego obniżeniu dzieci rozpoczynające edukację w wieku 6 lat będą miały problemy i gorsze wyniki. Wystarczyła jednak reprymenda pani minister i psycholodzy wraz z socjologami podjęli się takiego sprofilowania interpretacji innych badań nad sześcio- i siedmiolatkami, żeby władze były usatysfakcjonowane. Kiedy eksperci Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN wystosowali krytykę tej kompromitującej władzę "reformy", władze resortu skrytykowały za to władze PAN, a te napuściły radcę prawnego na przewodniczącego Komitetu usiłując wmówić, że komitet naukowy nie miał prawa sformułować negatywnej opinii i przekazać jej pani minister bez uprzedniego głosowania całego gremium. Śmieszne i żałosne zarazem.
12) Związek Nauczycielstwa Polskiego skierował wniosek o zbadanie przez Trybunał Konstytucyjny zgodności ustawy z 70 artykułem konstytucji, który mówi o obowiązku zapewnienia przez władze publiczne powszechnego i równego dostępu do edukacji. Związkowcy nie chcieli, by szkoły mogły prowadzić osoby prywatne. I tak je prowadzą, a w MEN zacierają ręce. Była min. Katarzyna Hall nie bez powodu powołała stowarzyszenie do prowadzenia szkół w całym kraju, ale ... ponoć ta inicjatywa padła. Czyżby rodzice mieli złe skojarzenia czy zbyt niski kapitał?
13) Jak zwykle był maturalny chaos. Licealiści musieli wybrać specjalizację, a więc to, czego będą się uczyli do matury, ale z końcem marca wciąż nie wiedzieli, jak będzie wyglądała matura, gdy będą ją zdawać. MEN bowiem nie ogłosiło szczegółów nowego egzaminu maturalnego. Cóż za problem, skoro w MEN pobrzmiewają jeszcze echa misji sprzed lat: "Nie matura, lecz chęć szczera ... "
cdn.
1) Od 1 stycznia 2013 r. z braku rozporządzenia, które powinna wydać ministra edukacji, rok rozpoczął się od chaosu w awansie zawodowym nauczycieli. Nie było bowiem określonych wymagań, jakie powinien spełniać kandydat ubiegający się o zdobycie kolejnego stopnia awansu zawodowego. Dyrektorzy szkół nie mieli podstawy prawnej m.in. do zobligowania nauczyciela, aby ten dokonał zmiany planu rozwoju zawodowego lub opiekuna stażu. Ministra edukacji narodowej na wydanie rozporządzenia w tej sprawie miała półtora roku.
2) Związek Nauczycielstwa Polskiego złożył do Trybunału Konstytucyjnego wniosek w sprawie zbadania zgodności z konstytucją przepisów, które jeszcze w roku 2013 mogły spowodować, że Karta nauczyciela przestanie być podstawą zatrudnienia części wychowawców w domach dziecka. Jacy posłowie, takie ustawy. Sami nie potrafią zbadać zasadności przygotowanych przez MEN projektów nowelizacji prawa oświatowego.
3) MEN przygotowywał się do zwiększenia nauczycielskiego pensum obiecując, że w marcu 2013 r. zostaną przedstawione wyniki badania czasu pracy nauczycieli, na jakie miliony zł zostały przeznaczone socjologom z IBE. To na podstawie wyników tych badań resort zamierzał ocenić, czy nauczyciele powinni mieć zwiększone pensum, czy też należy pozostawić je na dotychczasowym poziomie. Oczywiście - wyników nie przedstawiono w marcu. Manipulacje na zapleczu trwały jeszcze kilka miesięcy. Pech chciał, że trzeba było ujawnić wyniki badań. Czas pracy nauczyciela nie wyniósł tylko 18 godzin przy tablicy i 10 w domu, ale ponad 40 godz. tygodniowo w szkole i poza nią. Wszyscy o tym wiedzieliśmy bez wyrzuconych środków na badania... , ale przecież nie o wiedzę w tym zakresie tu chodziło. Z wściekłości, że się ta akcja nie powiodła, wprowadzono timesheet, czyli rejestr czasu pracy nauczycieli w formie specjalnych dzienniczków oraz zapowiedziano nowelizację Karty Nauczyciela, by skrócić urlop wypoczynkowy i zlikwidować dodatki socjalne "tym leniom".
4) Rząd tak przykręcił kurek dopływu środków finansowych dla samorządów, żeby te były zmuszone do końca lutego wytypować część z nich do likwidacji. W ten sposób została otworzona wojna rządu z samorządami, by osłabić ich rolę w zbliżających się wyborach samorządowych w 2014 r. i przekonać społeczeństwo, że tylko partyjni "fachowcy" zapewnią właściwy budżet polskiej oświacie. Na domiar złego gminy muszą do końca stycznia wypłacić nauczycielom specjalny dodatek, tzw. czternastkę, nie otrzymując na ten cel pieniędzy. Urzędnicy MEN zapewniali, że w świetle ich rozeznania zostanie zlikwidowanych zaledwie 120 szkół w skali kraju, a w rzeczywistości było tego ponad 700? To po co ich opłacać? Może dałoby się za to utrzymać kilka szkół?
5) W związku z nowelizacją w 2009 r., podstawy programowej kształcenia, w ramach której resort edukacji wymazał z przedszkolnych planów edukacji zajęcia z czytania i pisania, napuszczano na dyrekcje przedszkoli wizytatorów, by ci wyegzekwowali zakaz tego typu zajęć z dziećmi. W ten sposób postanowiono zmusić rodziców sześciolatków do skierowania ich od września 2013 r. do szkół, a nie do oddziałów przedszkolnych. To takie samo etycznie postępowanie, jak kamienicznika, który chcąc się pozbyć niewygodnych lokatorów, blokuje im dostęp do wody, elektryczności i gazu.
6) Rzecznik Praw Obywatelskich prof. Irena Lipowicz musiała odrębnym, a publicznym listem zwrócić uwagę MEN, że w Polsce dominuje typ kształcenia o charakterze segregacyjnym, czyli oddzielającym od siebie dzieci pełnosprawne i niepełnosprawne. Ciekawe, ilu urzędników żyje na poczet troski o dzieci niepełnosprawne w oświacie?
7) Rząd podjął nieprzemyślaną reformę obniżenia wieku obowiązku szkolnego wbrew woli rodziców, wbrew prawom psychologii rozwojowej dzieci, a więc też ze szkodą dla nich. Rodzice uaktywnili akcję "Ratuj maluchy!" gromadząc w styczniu już ponad 2 tys. podpisów, by zostało ogłoszone w tej kwestii referendum. Potrzebowali zebrać co najmniej 500 tys. podpisów, a zgromadzili prawie milion. Obywatelski bowiem projekt ustawy znoszącej obowiązek szkolny dla sześciolatków, chociaż został przekazany do dalszych prac w Sejmie, zaginął. Pod wpływem akcji rodziców rząd przesunął obowiązek szkolny dla sześciolatków do 2014 r. Wielka łaska stała się okazją do dalszego manipulowania społeczeństwem tak, by z jednej strony dać mu poczucie obywatelskiego wpływu (a niech tam zbierają sobie nawet 5 mln. podpisów), a z drugiej strony, by odpowiednimi działaniami Public Relation, wspomaganymi milionowymi środkami na kampanie reklamowe usłużnych popleczników władzy oraz zabiegami socjotechnicznymi nie dopuścić do uchwalenia przez Sejm referendum.
8) Z fatalnym poziomem czytelnictwa Polaków oraz bardzo złymi wynikami badań w zakresie umiejętności czytania dzieci i młodzieży ze zrozumieniem rząd postanowił walczyć napuszczając Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji na uwolnienie szkolnych bibliotek spod reżimu Karty nauczyciela i zracjonalizowanie wydatków na edukację przez np. łączenie ich (wyprowadzanie ze szkół) z bibliotekami gminnymi. Rozpoczęto już nawet likwidowanie niektórych bibliotek szkolnych, ale akcja protestów społecznych uchroniła je od zguby. Z czytelnictwem jest nadal fatalnie. Pod koniec marca minister M. Boni wycofał się z projektu łączenia bibliotek. Czyżby zapłacił utratą urzędu w kilka miesięcy później za swoją perswazyjną nieudolność nie tylko w tej kwestii, czy za gigantyczną korupcję w resorcie?
9) Już w lutym Premier zapowiadał zmiany w rządzie, ale ich nie dokonał. Na zmianę ministry edukacji trzeba było czekać jeszcze 9 miesięcy. Cóż to była za "ciąża"?
10) Ministerstwo Edukacji Narodowej zarządziło w marcu liczenie tzw. eurosierot. Coś muszą robić, żeby uzasadnić racje swojego istnienia. Sytuacja eurosierot w szkołach i przedszkolach wcale nie uległa z tego powodu poprawie. Podobnie sama ministra poparła projekt ustawy autorstwa PSL o wycofaniu tzw. żywności śmieciowej ze szkół, by propagować zdrowe odżywianie dzieci. Też musi coś robić, a zawsze to jakiś kolejny papier do umowy o pracę.
11) MEN rozpoczął wywieranie presji na badania podległego sobie Instytutu Badań Edukacyjnych, który pospieszył się z ujawnieniem niesprzyjających reformie danych.
Kiedy jacyś badacze analizowali wyniki uczniów na sprawdzianie szóstoklasisty oraz na egzaminie gimnazjalnym, wyciągnęli wniosek, że uczniowie urodzeni w styczniu - a więc starsi w swoim roczniku - mieli lepsze wyniki niż dzieci urodzone w kolejnych miesiącach. Takie wyniki zaburzały podstawy obniżenia wieku obowiązku szkolnego, bowiem wskazywały, że po jego obniżeniu dzieci rozpoczynające edukację w wieku 6 lat będą miały problemy i gorsze wyniki. Wystarczyła jednak reprymenda pani minister i psycholodzy wraz z socjologami podjęli się takiego sprofilowania interpretacji innych badań nad sześcio- i siedmiolatkami, żeby władze były usatysfakcjonowane. Kiedy eksperci Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN wystosowali krytykę tej kompromitującej władzę "reformy", władze resortu skrytykowały za to władze PAN, a te napuściły radcę prawnego na przewodniczącego Komitetu usiłując wmówić, że komitet naukowy nie miał prawa sformułować negatywnej opinii i przekazać jej pani minister bez uprzedniego głosowania całego gremium. Śmieszne i żałosne zarazem.
12) Związek Nauczycielstwa Polskiego skierował wniosek o zbadanie przez Trybunał Konstytucyjny zgodności ustawy z 70 artykułem konstytucji, który mówi o obowiązku zapewnienia przez władze publiczne powszechnego i równego dostępu do edukacji. Związkowcy nie chcieli, by szkoły mogły prowadzić osoby prywatne. I tak je prowadzą, a w MEN zacierają ręce. Była min. Katarzyna Hall nie bez powodu powołała stowarzyszenie do prowadzenia szkół w całym kraju, ale ... ponoć ta inicjatywa padła. Czyżby rodzice mieli złe skojarzenia czy zbyt niski kapitał?
13) Jak zwykle był maturalny chaos. Licealiści musieli wybrać specjalizację, a więc to, czego będą się uczyli do matury, ale z końcem marca wciąż nie wiedzieli, jak będzie wyglądała matura, gdy będą ją zdawać. MEN bowiem nie ogłosiło szczegółów nowego egzaminu maturalnego. Cóż za problem, skoro w MEN pobrzmiewają jeszcze echa misji sprzed lat: "Nie matura, lecz chęć szczera ... "
cdn.
31 grudnia 2013
Do Siego - Eksperymentalnego i Wyklikanego Roku 2014
Kończy się 2013 r. Jeszcze będzie okazją do jego podsumowań, chociaż jeśli ktoś przejrzy całoroczne wpisy, to sam się zdziwi, ile w ciągu 12 miesięcy wydarzyło się w naszej oświacie i szkolnictwie wyższym spraw dobrych, a ile patologicznych. Nie ma szans, będą one rzutować na obie sfery edukacyjne w 2014 r., gdyż wielu dysfunkcji czy toksycznych procesów nie da się ukryć ("zmieść pod dywan"), ale co gorsza - nie da się też niektórych ich negatywnych skutków odroczyć czy całkowicie wyeliminować z doświadczeń jednostkowych i społecznych.
Z jednej strony mówimy, że wszystkie dzieci są nasze (czyżby?), ale z drugiej Premier rządu pozwolił sobie na złośliwe, a dyskredytujące go uwagi i szyderstwa w czasie spotkania z przedstawicielami Stowarzyszenia i Fundacji Rzecznik Praw Rodziców, że powinny one stać się dla obywateli III RP ważnym argumentem w zrozumieniu zachodzących w naszym kraju ukrytych form autorytaryzmu, władztwa, którego jednym z motywów jest troszczenie się władzy o samą siebie i jej dobrobyt kosztem młodych pokoleń. "Na pytanie: Po co ta reforma, Panie Premierze? pan Donald TUSK odpowiedział: Ano nie wiadomo po co. Tak jakoś wyszło i głupio się wycofać. "
Oto jak w Polsce władza traktuje dzieci i ich rodziców! Tak łamie się konstytucyjne i naturalne prawa rodziców, bo o prawach dzieci już nie wspominam, gdyż te są świstkiem papieru dla urzędujących w MEN ministrów i "dworu" ich urzędników oraz popleczników. Żałosne to czy tragiczne? Był - jak to w Polsce - obchodzony nawet ROK Janusza Korczaka! Ani Premier rządu, ani ministry K. Hall, K. Szumilas i J. Kluzik-Rostkowska chyba nigdy nie czytali esejów tego pedagoga: "Jak kochać dziecko?" czy "Prawo dziecka do szacunku"?
Życzę tym z Państwa, którzy mają dzieci w wieku 3-5 lat, byście sobie zgodnie z tym, co proponuje MEN, wyklikali przedszkole. Jak nie będzie w nim miejsc dla Waszego dziecka, to nie szkodzi. Ważne, że władza pozwala Wam sobie to przedszkole wyklikać. Możecie też sobie je utworzyć w wyklikanym świecie - wirtualnym. Premier już "ćwierka" na Twitterze, a ministra edukacji JK-R usunęła kompromitujący ją wpis z Twittera
Resort edukacji skupił władzę neoliberalnych biurokratów w takim zakresie, aby wyeliminować ze szkolnictwa publicznego nowatorstwo pedagogiczne nauczycieli, ich oddolne inicjatywy w zakresie projektowania i wdrażania własnych innowacji czy prowadzenie eksperymentów pedagogicznych. Jeśli nauczyciele chcą coś zmieniać, to tylko pod dyktando tego, co władza uznaje za stosowne. Wprawdzie nadal obowiązuje rozporządzenie o innowacjach i eksperymentach z 2002 r. (trzykrotnie tak nowelizowane, żeby utrudnić im życie, zamiast pomóc w ich gotowości do kreatywnego zaangażowania się w edukację), ale w nowym modelu sprawowania nadzoru pedagogicznego, jak i w ustawie oświatowej one już nie występują. Resort jest bowiem zainteresowany tym, by nauczyciele realizowali jedynie centralistyczne reformy czy zmiany edukacyjne.
Jak wykazują badania pedagogów porównawczych i filozofów polityki oświatowej strategia zarządzania system szkolnym w Polsce jest tak naprawdę podporządkowana ponadnarodowym instytucjom globalnej kontroli i wyzysku, o czym trafnie piszą profesorowie Eugenia Potulicka i Joanna Rutkowiak w swojej książce pt. Neoliberalne uwikłania edukacji (Kraków 2010), jak i ostatnio dr Danuta Anna Michałowska w pracy pt. "Neoliberalizm i jego (nie)etyczne implikacje edukacyjne (Poznań 2013).
Z rozporządzenia o nadzorze pedagogicznym zniknęło zadanie, które do 2009 r. zobowiązywało pełniących tę rolę w oświacie: do inspirowania nauczycieli do innowacji pedagogicznych, metodycznych i organizacyjnych. Nie ma. Wyparowało. Pisze się w tym rozporządzeniu o tym, że:
§ 6. Formami nadzoru pedagogicznego są:
1) ewaluacja;
2) kontrola;
3) wspomaganie
tylko już nie inspirowanie do innowacji pedagogicznych. A po co? Wystarczy szkoły wspomagać tzw. dobrymi praktykami podporządkowywania się odgórnym nakazom.
W treści Rozporządzenie z dnia 10 maja 2013 r. zmieniającego rozporządzenie w sprawie nadzoru pedagogicznego doprecyzowano terminy, a więc i procesy, które są wymagane przy dokonaniu niektórych czynności podejmowanych w ewaluacji zewnętrznej i kontroli, a nie także innowacyjności nauczycieli. MEN nie jest zainteresowane doprecyzowaniem, w jaki sposób nadzór pedagogiczny powinien wspomagać nauczycieli i dyrekcje szkół w ich innowacyjności, gdyż one w ogóle nie są przedmiotem jego zainteresowania.
O wymuszonym pozoranctwie szkół i władzy w zakresie ewaluacji pisałem 28 grudnia 2013 r. Hipokryzja do kwadratu. "Wyszło szydło z worka". Polska dydaktyka szkolna będzie w ogonie światowych przemian i nie pomoże jej ani wyposażanie szkół w tablice interaktywne (jak wykazały kontrole, jest to częściowo nonsensowną stratą budżetowych pieniędzy), ani też wydatkowanie środków unijnych na kolejne kursy, szkolenia i projekty, skoro nie mają one służyć dzieciom i młodzieży, ale w pierwszej kolejności dysponentom tych środków i "znajomym Królika".
Ta władza od centralistycznej mentalności nie odejdzie, bo za dużo by na tym straciła. Obawiam się, że największa opozycyjna partia też ma chrapkę na własną wersję centralizmu, tyle tylko że jeszcze wzmocnionego ideologicznie. Wszystko już było, ale dlaczego nie przeżywać tego raz jeszcze? Życzę zatem Państwu Do Siego - Eksperymentalnego Roku 2014! No i wyklikania władzy!
Z jednej strony mówimy, że wszystkie dzieci są nasze (czyżby?), ale z drugiej Premier rządu pozwolił sobie na złośliwe, a dyskredytujące go uwagi i szyderstwa w czasie spotkania z przedstawicielami Stowarzyszenia i Fundacji Rzecznik Praw Rodziców, że powinny one stać się dla obywateli III RP ważnym argumentem w zrozumieniu zachodzących w naszym kraju ukrytych form autorytaryzmu, władztwa, którego jednym z motywów jest troszczenie się władzy o samą siebie i jej dobrobyt kosztem młodych pokoleń. "Na pytanie: Po co ta reforma, Panie Premierze? pan Donald TUSK odpowiedział: Ano nie wiadomo po co. Tak jakoś wyszło i głupio się wycofać. "
Oto jak w Polsce władza traktuje dzieci i ich rodziców! Tak łamie się konstytucyjne i naturalne prawa rodziców, bo o prawach dzieci już nie wspominam, gdyż te są świstkiem papieru dla urzędujących w MEN ministrów i "dworu" ich urzędników oraz popleczników. Żałosne to czy tragiczne? Był - jak to w Polsce - obchodzony nawet ROK Janusza Korczaka! Ani Premier rządu, ani ministry K. Hall, K. Szumilas i J. Kluzik-Rostkowska chyba nigdy nie czytali esejów tego pedagoga: "Jak kochać dziecko?" czy "Prawo dziecka do szacunku"?
Życzę tym z Państwa, którzy mają dzieci w wieku 3-5 lat, byście sobie zgodnie z tym, co proponuje MEN, wyklikali przedszkole. Jak nie będzie w nim miejsc dla Waszego dziecka, to nie szkodzi. Ważne, że władza pozwala Wam sobie to przedszkole wyklikać. Możecie też sobie je utworzyć w wyklikanym świecie - wirtualnym. Premier już "ćwierka" na Twitterze, a ministra edukacji JK-R usunęła kompromitujący ją wpis z Twittera
Resort edukacji skupił władzę neoliberalnych biurokratów w takim zakresie, aby wyeliminować ze szkolnictwa publicznego nowatorstwo pedagogiczne nauczycieli, ich oddolne inicjatywy w zakresie projektowania i wdrażania własnych innowacji czy prowadzenie eksperymentów pedagogicznych. Jeśli nauczyciele chcą coś zmieniać, to tylko pod dyktando tego, co władza uznaje za stosowne. Wprawdzie nadal obowiązuje rozporządzenie o innowacjach i eksperymentach z 2002 r. (trzykrotnie tak nowelizowane, żeby utrudnić im życie, zamiast pomóc w ich gotowości do kreatywnego zaangażowania się w edukację), ale w nowym modelu sprawowania nadzoru pedagogicznego, jak i w ustawie oświatowej one już nie występują. Resort jest bowiem zainteresowany tym, by nauczyciele realizowali jedynie centralistyczne reformy czy zmiany edukacyjne.
Jak wykazują badania pedagogów porównawczych i filozofów polityki oświatowej strategia zarządzania system szkolnym w Polsce jest tak naprawdę podporządkowana ponadnarodowym instytucjom globalnej kontroli i wyzysku, o czym trafnie piszą profesorowie Eugenia Potulicka i Joanna Rutkowiak w swojej książce pt. Neoliberalne uwikłania edukacji (Kraków 2010), jak i ostatnio dr Danuta Anna Michałowska w pracy pt. "Neoliberalizm i jego (nie)etyczne implikacje edukacyjne (Poznań 2013).
Z rozporządzenia o nadzorze pedagogicznym zniknęło zadanie, które do 2009 r. zobowiązywało pełniących tę rolę w oświacie: do inspirowania nauczycieli do innowacji pedagogicznych, metodycznych i organizacyjnych. Nie ma. Wyparowało. Pisze się w tym rozporządzeniu o tym, że:
§ 6. Formami nadzoru pedagogicznego są:
1) ewaluacja;
2) kontrola;
3) wspomaganie
tylko już nie inspirowanie do innowacji pedagogicznych. A po co? Wystarczy szkoły wspomagać tzw. dobrymi praktykami podporządkowywania się odgórnym nakazom.
W treści Rozporządzenie z dnia 10 maja 2013 r. zmieniającego rozporządzenie w sprawie nadzoru pedagogicznego doprecyzowano terminy, a więc i procesy, które są wymagane przy dokonaniu niektórych czynności podejmowanych w ewaluacji zewnętrznej i kontroli, a nie także innowacyjności nauczycieli. MEN nie jest zainteresowane doprecyzowaniem, w jaki sposób nadzór pedagogiczny powinien wspomagać nauczycieli i dyrekcje szkół w ich innowacyjności, gdyż one w ogóle nie są przedmiotem jego zainteresowania.
O wymuszonym pozoranctwie szkół i władzy w zakresie ewaluacji pisałem 28 grudnia 2013 r. Hipokryzja do kwadratu. "Wyszło szydło z worka". Polska dydaktyka szkolna będzie w ogonie światowych przemian i nie pomoże jej ani wyposażanie szkół w tablice interaktywne (jak wykazały kontrole, jest to częściowo nonsensowną stratą budżetowych pieniędzy), ani też wydatkowanie środków unijnych na kolejne kursy, szkolenia i projekty, skoro nie mają one służyć dzieciom i młodzieży, ale w pierwszej kolejności dysponentom tych środków i "znajomym Królika".
Ta władza od centralistycznej mentalności nie odejdzie, bo za dużo by na tym straciła. Obawiam się, że największa opozycyjna partia też ma chrapkę na własną wersję centralizmu, tyle tylko że jeszcze wzmocnionego ideologicznie. Wszystko już było, ale dlaczego nie przeżywać tego raz jeszcze? Życzę zatem Państwu Do Siego - Eksperymentalnego Roku 2014! No i wyklikania władzy!
30 grudnia 2013
Postępowania na tytuł naukowy profesora w 2013 r. - na podstawie dorobku z pedagogiki - w tzw. "starej" procedurze
Mimo, iż kończy się rok 2013 a od 1 października obowiązuje już znowelizowana ustawa o stopniach naukowych i tytule naukowym, to jednak nadal trwają postępowania w tzw. "starym trybie". Przypominam jego prawne regulacje dotyczące tylko i wyłącznie postępowań o tytuł naukowy profesora:
ROZPORZĄDZENIE MINISTRA EDUKACJI NARODOWEJ I SPORTU1) z dnia 15 stycznia 2004 r. w sprawie szczegółowego trybu przeprowadzania czynności (...) w postępowaniu o nadanie tytułu profesora (Dz. U. z dnia 3 lutego 2004 r.)
Na podstawie art. 31 ustawy z dnia 14 marca 2003 r. o stopniach naukowych i tytule naukowym oraz o stopniach i tytule w zakresie sztuki (Dz. U. Nr 65, poz. 595) Rozdział 3
Szczegółowy tryb przeprowadzania czynności w postępowaniu o nadanie tytułu profesora
§ 20. 1. Osoba, wobec której ma zostać wszczęte postępowanie o nadanie tytułu profesora, przedstawia kierownikowi jednostki organizacyjnej uprawnionej do przeprowadzenia tego postępowania albo kierownikowi zatrudniającej jednostki organizacyjnej:
1) wniosek lub zgodę na wszczęcie postępowania o nadanie tytułu profesora;
2) autoreferat informujący o zainteresowaniach i osiągnięciach w działalności naukowo-badawczej lub artystycznej oraz dydaktycznej;
3) wykaz osiągnięć w pracy naukowo-badawczej lub artystycznej wraz z odpowiednim zapisem dzieł artystycznych i dokumentacją ich publicznej prezentacji, ze szczególnym uwzględnieniem okresu po uzyskaniu stopnia doktora habilitowanego lub kwalifikacji II stopnia, a w przypadku określonym w art. 26 ust. 2 ustawy - po uzyskaniu stopnia doktora lub kwalifikacji I stopnia, oraz ze wskazaniem, które z tych osiągnięć kandydat uznaje za najważniejsze;
4) wykaz osiągnięć w pracy naukowo-badawczej lub artystycznej zastosowanych w praktyce;
5) informację na temat osiągnięć dydaktycznych wraz z wykazem przewodów doktorskich lub kwalifikacyjnych, w których kandydat pełnił funkcję promotora lub opiekuna;
6) informację o współpracy z instytucjami, organizacjami i towarzystwami naukowymi lub działającymi w zakresie sztuki w kraju i za granicą;
7) oryginał lub uwierzytelniony odpis dokumentu stwierdzającego posiadanie stopni doktora i doktora habilitowanego albo kwalifikacji I i II stopnia.
2. W przypadku, o którym mowa w art. 27 ust. 2 pkt 2 ustawy, należy również przedstawić opinię trzech osób posiadających tytuł profesora danej dziedziny nauki lub sztuki.
§ 20a. 1. Rada jednostki organizacyjnej, na podstawie dokumentów, o których mowa w § 20 ust. 1, podejmuje uchwały, o których mowa w art. 27 ust. 3 pkt 1 i 2 ustawy, oraz występuje z wnioskiem do Centralnej Komisji o powołanie przez nią recenzentów.
2. Do wniosku, o którym mowa w ust. 1, dołącza się uchwałę w sprawie wszczęcia postępowania o nadanie tytułu profesora i uchwałę w sprawie wyznaczenia recenzentów oraz po jednym egzemplarzu dokumentów, o których mowa w § 20 ust. 1.
3. Kierownik jednostki organizacyjnej, po otrzymaniu z Centralnej Komisji powiadomienia o powołaniu dwóch recenzentów, niezwłocznie zleca opracowanie recenzji wszystkim recenzentom powołanym w postępowaniu.
§ 21. 1. Recenzja w postępowaniu o nadanie tytułu profesora zawiera szczegółowo uzasadnioną ocenę, czy kandydat spełnia wymagania określone w art. 26 ustawy, oraz jednoznaczne stanowisko recenzenta w sprawie nadania lub odmowy nadania tytułu profesora.
2. Do recenzji w postępowaniu o nadanie tytułu profesora przepis § 5 ust. 3 stosuje się odpowiednio.
§ 22. Rada jednostki organizacyjnej może powołać, spośród jej członków posiadających tytuł profesora, zespół w celu przygotowania wniosków dotyczących czynności postępowania, o których mowa w art. 27 ust. 3 ustawy.
Czytelnicy dopytują się, ile było takich wniosków awansowych z pedagogiki, które rozpatrywała już Sekcja I Nauk Humanistycznych i Społecznych Centralnej Komisji, co było podstawą do kontynuowania postępowań o tytuł naukowy?
W ramach tegorocznych podsumowań mogę poinformować, że od lutego 2013 r. do końca 2013 r., a więc od czasu powołania nowego składu członkowskiego CK, z pedagogiki wpłynęło z różnych jednostek łącznie: 36 wniosków. To oznacza, że rozpoczęły się, a w niektórych przypadkach już zostały zakończone, postępowania o nadanie tytułu naukowego PROFESORA m.in. dla pedagogów lub też przedstawicieli innych dyscyplin naukowych, którzy ubiegali się o ten tytuł na podstawie dorobku z pedagogiki, w dziedzinie nauk humanistycznych.
Dokonałem pierwszego podsumowania, z którego wynika, że kandydaci ubiegali się o ten tytuł na podstawie osiągnięć naukowych z następujących subdyscyplin pedagogicznych:
I m. PEDAGOGIKA SPECJALNA - 10 osób
II m. PEDAGOGIKA SZKOLNA - 8 osób
III m. PEDAGOGIKA SPOŁECZNA - 6 osób
IV m. PEDAGOGIKA PRACY/KSZTAŁCENIE ZAWODOWE - 4 osoby
V m. HISTORIA WYCHOWANIA/OŚWIATY - 3 osoby
VI m. PEDEUTOLOGIA - 2 osoby
VI M. PEDAGOGIKA OGÓLNA - 2 osoby
VII m. PEDAGOGIKA SPORTU - 1 osoba.
Które jednostki i w jakim zakresie przeprowadzają lub już przeprowadziły w/w postępowania?
1) Wydział Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu - 9
2) Wydział Nauk Pedagogicznych UMK w Toruniu - 6
3) Wydział Pedagogiki i Psychologii UMCS w Lublinie - 5
4) Wydział Pedagogiczny UW w Warszawie - 4
5) Wydział Nauk Pedagogicznych DSW we Wrocławiu - 3
5) Wydział Pedagogiki i Psychologii UŚ w Katowicach - 3
5) Wydział Pedagogiki i Psychologii UKW w Bydgoszczy - 3
6) Wydział Nauk Pedagogicznych APS w Warszawie - 2
7) Wydział Nauk Społecznych w Gdańsku - 1
Wyniki postępowań uwieńczone nominacją Prezydenta RP są regularnie publikowane na łamach "Forum Akademickiego".
29 grudnia 2013
Wiarygodność testowania uczniów
W grudniu miał miejsce próbny egzamin gimnazjalny, jaki zorganizowała jedna z firm prywatnych w szkołach publicznych. Na szczęście, nie dotyczy to wszystkich polskich gimnazjów, gdyż dyrektorzy wielu z nich zorientowali się już w poprzednich latach, że jest to dobry biznes dla firmy, ale wiarygodność tych prób jest mniej niż ZEROWA. Nie ma to jednak znaczenia. Ważne, że jeszcze wielu z nich zmusza swoich uczniów do uczestniczenia w tych egzaminach, by mieć podkładkę dla ewentualnych ewaluatorów, którzy będą ich pytać, w jaki to sposób troszczą się o podnoszenie jakości i efektywności kształcenia.
Oczywiście, że się troszczą, i to w sposób szczególny, bo na koszt rodziców uczniów, którzy płacą za udział swoich pociech w tym egzaminie, żeby mieć orientację, czy nie trzeba będzie zatroszczyć się o korepetycje dla dziecka. Rynek korków kwitnie, im większą wagę przywiązuje się do tego typu sprawdzianów. Nie chcę już pisać tu o zasadach etycznych, bo te dalece rozmijają się z jakimikolwiek kodeksami. Powraca bowiem w szkołach fala udzielania odpłatnych lekcji przez nauczycieli wskazywanych przez nauczających danego klienta - ucznia przedmiotowców.
Matematycy mogą zatem proponować zadania typu: Ile wynosi koszt edukacji ucznia gimnazjum po egzaminie próbnym firmy "X", jeśli polonista ucznia ze szkoły A skieruje swojego podopiecznego do polonisty ze szkoły B, która znajduje się w odległości 12 km od miejsca zamieszkania tego ucznia, a 8 km od miejsca samej szkoły? Koszt biletu komunikacji miejskiej wynosi 3,40 zł w jedną stronę w strefie czasowej 20 min. Tramwaj pokona trasę od miejsca zamieszkania ucznia do miejsca zamieszkania korepetytora w ciągu 28 minut. Koszt 45 minutowej lekcji wynosi u nauczycielki "Z" - 60 zł, zaś u nauczycielki "W", ale mieszkającej w odległości 18 km od miejsca zamieszkania ucznia wynosi 45 zł.
Powróćmy zatem do egzaminu próbnego. Oto okazuje się, że niektórzy nauczyciele otrzymują nieco wcześniej z danej firmy zadania, by zgodnie z nimi przećwiczyć i sprawdzić aktualny stan wiedzy swoich uczniów. Są też takie osoby, które nie wytrzymują tej próby i zamieszczają treść zadań z egzaminu próbnego na 24 godziny przed nim - na Twitterze. I tak kręci się ta karuzela wyścigu szczurów.
Polecam artykuł Rafała Drzewieckiego w Gazecie Prawnej na temat efektywności kształcenia w szkołach publicznych, który przedrukował także portal Interia.
28 grudnia 2013
Ewaluacyjny kicz w szkolnictwie publicznym
Mamy w kraju niezłą literaturę na temat ewaluacji szkół, aczkolwiek i wśród tej znajdują się teksty nadające się jedynie na makulaturę. Tak jednak się składa, że ktoś w Ministerstwie Edukacji Narodowej nie potrafi odróżnić surowców wtórnych od oryginalnych i woli kreować buble oświatowe, biorąc z tego tytułu nie tylko pensję, ale i uzasadniając racje biurokratycznej tfuuuu...rczości. Podatnicy płacą za to dziesiątki milionów złotych rocznie, bo chyba tyle kosztuje ewaluacja szkół według schematów, które są kompromitacją nadzoru pedagogicznego. Aż dziw bierze, że nikt się temu nie przygląda krytycznie mimo stwierdzenia tego stanu rzeczy nawet przez Najwyższą Izbę Kontroli. Nie czyta się w MEN tekstów odsłaniających pozór, jaki niesie z sobą typowa dla systemów autorytarnych, a więc zarządzanych centralistycznie (nad-)kontrola instytucji. Trudno, by administracja przejmowała się krytyką jej funkcjonowania, skoro jest naj... , naj.., naj...
Na stronie "System Ewaluacji Oświatowej" autorzy-kopiści piszą o tym, że inspirowali się uznanym (...) na całym świecie znawcy ewaluacji prof. John MacBeath z Uniwersytetu Cambridge, który współpracował ze szkołami i władzami oświatowymi w kilkudziesięciu krajach, zwłaszcza przy tworzeniu projektów autoewaluacyjnych. Do naszych współpracowników należą również: m.in prof. Kathleen Lynch z Uniwersytetu w Dublinie, członek europejskiej sieci ekspertów w dziedzinie nauk społecznych ds. edukacji i szkoleń, dr. Jaap van Lakerveld, dyrektor PLATO, niezależnego ośrodka badawczego przy Uniwersytecie w Leiden w Holandii, który specjalizuje się w zagadnieniach związanych z procesem uczenia się, prof. Tony Townsend z Uniwersytetu w Glasgow, który jest ekspertem w dziedzinie efektywności i poprawy szkół, przywództwa i rozwoju strategii, Dr Frank Crawford, który przez 15 lat był głównym inspektorem ds. edukacji w Szkocji.
Szkoda, że nie dodano na tej stronie informacji, w którym to kraju i jakim świecie są uznani owi twórcy ewaluacji? Czy chodzi im o Pierwszy, Drugi czy Trzeci Świat? Znawcy tematu twierdzą, że są oni znani i uznani w Trzecim Świecie. Trudno bowiem przyznać, że polski system oświatowy jest tożsamy z tym, jaki ma miejsce w Wielkiej Brytanii czy w Holandii. Chyba, że wystarczy polecieć na wyspę lub do Amsterdamu, pobrać trochę diet, przetłumaczyć z pieniędzy publicznych parę dokumentów, i wprowadzić je w Polsce tak, jakby szkoły też były w naszym kraju takie same, jakby nauczycielom płacono za pracę tak samo, ich wyposażenie było zbliżone do brytyjskiego czy niderlandzkiego systemu edukacji itd., itd.
Trudno. Polska edukacja ma to, czego chciała, czyli brytyjskie wzory ewaluacji w polskich warunkach, dalece od nich odbiegających. Oczywiście, jest też system ewaluacji wewnętrznej, a więc taki, na którym istotnie nieco zna się powyższa grupa ekspertów. Cóż z tego, skoro i tak nie ma on w Polsce żadnego znaczenia.
Już kiedyś pisałem na temat procedur, kiedy je wprowadzano, ale miałem jeszcze nadzieję, że w toku różnych konferencji oświatowych, szkoleń, kursów i kursidełek z EFS ktoś wstał i powiedział tfuuuurcom ewaluacji szkół, że przygotowane przez nich narzędzia są nie tylko niepoprawne diagnostycznie, ale wspierane odpowiednimi przygotowaniami w środowisku nauczycielskim i współpracującymi z nim organami społecznymi szkoły kreują pozór, banał, który łyka przyjeżdżająca do szkół grupa wizytatorów, często nadętych, jeśli wybrana do kontroli dyrekcja szkoły nie cieszy się ich zaufaniem. Balon tej oświatowej kaszanki można łatwo przebić. Żal mi tylko nauczycieli, którzy zamiast przygotowywać się do zajęć ze swoimi uczniami, muszą "malować trawę na zielono", jak w socjalizmie, tyle tylko, że tą "trawą" jest wcześniej udostępniony im kicz ewaluacyjny.
Kicz ewaluacyjny to nic innego jak oświatowa tandeta urzędnicza. Najpierw wysyła się do dyrekcji zestaw czegoś, co ma ponoć być ankietami, chociaż z metodologią ich konstruowania nie ma nic wspólnego (ale nie dziwmy się, bo przecież nie o narzędzia pomiaru dydaktycznego czy wychowawczego tu chodzi), by dyrekcja szkoły postawiła w stan koniecznego alarmu całe grono pedagogiczne, a to uczniów i ich rodziców. Wojsko musi przecież przygotować się do wizytacji. Baczność! Do roboty! Biedni są nasi nauczyciele, bo muszą spotykać się z rodzicami i uczniami, by wyjaśnić im, jak będą musieli odpowiedzieć na pytania "ankiety", która zostanie im dostarczona w odpowiednim czasie. Ba, na miesiąc przed wizytacją, całe środowisko skupia się na wytwarzaniu papierów, dokumentów, protokołów, dokumentuje fotografiami, nagraniami i innymi bibelotami swoje dokonania edukacyjne i wychowawcze.
Wybieram z akcji przygotowawczej jedno z "narzędzi" ewaluacyjnych, które dotyczy wywiadu z rodzicami. Ma on koncentrować się na dwóch pytaniach:
1. Czy rodzice mają możliwość zgłaszania propozycji, dotyczących zasad postępowania w szkole, praw i obowiązków uczniów? Jeśli tak, proszę o podanie przykładów zgłoszonych propozycji. Które z nich zostały zrealizowane?
Ciekaw jestem, dlaczego nie ma sugestii: "Jeśli nie, to proszę o podanie powodów braku zgłaszania propozycji?"
2. Jaki wpływ na zasady zachowania i wartości obowiązujące w szkole mają Państwo, jako rodzice? Proszę podać przykłady.
Tu kategoria wpływu jest zastosowana w języku potocznym, bowiem dla władzy wszystko może być wpływem, co zostało potwierdzenie na papierze, a ostatnio ewentualnie też na stronie internetowej szkoły. Czegokolwiek rodzice by nie powiedzieli, to na pewno miało wpływ, bo jak ktoś mówi, że miał na coś wpływ, to znaczy, że tak było. Tymczasem już w kabarecie ta formuła brzmi inaczej: "jak ktoś mówi, że miał wpływ na coś, to znaczy, że mówi".
Co czyni dyrekcja szkoły, jak otrzymuje takie narzędzie? Najpierw wydzwania do koleżanek czy kolegów dyrektorów, którzy już mieli taką ewaluację i pyta, o co oni pytali, na co zwracali uwagę, czego szukali, co ich rajcowało, a co budziło niepokój? Następnie przekazuje swoje uwagi radzie pedagogicznej, która musi spotykać się na bezsensownym paplaniu tych bzdetów, by nauczyciele zaczęli na własną rękę generować nowe dokumenty. Im będzie ich więcej, tym lepiej dla szkoły. Rodziców też trzeba wybrać. Najlepiej takich rozsądnych, gadających, co to z niczego zrobią coś, przekonają ewaluatorów, wmówią im nawet to, czego nigdy nie było. Nie ma to znaczenia, bo przecież tu chodzi nie o prawdę, tylko o "honor" szkoły, o jej znak. Nie można pozwolić, by jakaś komisja obniżyła ich poczucie wartości.
No i jeszcze jedno. Ewaluatorzy z góry wiedzą, jaka odpowiedź jest /musi być prawidłowa, skoro wszystkie stawiane im pytania mają charakter rozstrzygnięcia, a więc zaczynają się od partykuły pytajnej "Czy...?" Tak musi być, skoro nawet diagnoza poprzedzająca to rozwiązanie sprowadzała się w większości do zadania pytań powyższego typu mimo, iż problem badawczy był pytaniem dopełnienia. Brzmiał bowiem: Jak badani oceniają proces ewaluacji zewnętrznej w ich szkołach/placówkach?
Po co jednak było dociekać, jak badani oceniali ów proces, skoro władza lepiej wiedziała od nich i potrafiła ich naprowadzić na właściwe odpowiedzi. Nic dziwnego, że na pytanie: Czy zasady przeprowadzenia ewaluacji w Waszej szkole były dla Pana(i) jasne i zrozumiałe?” zdecydowana większość respondentów odpowiadała na z góry oczekiwane prawidłowe odpowiedzi: "TAK". A co, mieli odpowiedzieć - "NIE", skoro dano im jednoznaczne wzory odpowiedzi a ankietę musieli wypełniać elektronicznie (nie miała zatem anonimowego charakteru!)? Kafeteria była przecież jednoznaczna: a) tak, dzięki wizytatorom, b) tak, dzięki dyrektorowi, c) tak, dzięki kolegom i koleżankom, d)tak dzięki materiałom informacyjnym, e)były pewne niejasności, f) nie.
Potem padło kolejne, jakże dociekliwe pytanie: Czy wizytatorzy ds. ewaluacji przedstawili w jasny sposób cele ewaluacji? Jak Państwo sądzicie, jaki był odsetek odpowiedzi na TAK?
Kolejne pytanie, jakże genialnie dociekliwe, brzmiało: Czy wizytatorzy do spraw ewaluacji byli w stanie odpowiedzieć na zadane pytania i wątpliwości badanych związane z narzędziami badawczymi? Kolejna zagadka - czy odpowiedzi potakujących było więcej niż na poprzednie pytanie?
Okazją do wyrażenia sprzeciwu wobec tego procesu okazało się pytanie: Czy proces ewaluacji zakłócił pracę szkoły/placówki?” Ciekawe, co każdy z respondentów miał na myśli, skoro zaledwie 4,96% odważnie przyznało, że "zakłócił poważnie pracę szkoły oraz uniemożliwił normalną pracę szkoły"? Pozostali byli nim zachwyceni. I tak wszyscy zachwycają się tym badziewiem do dziś.
Z jednej strony ciekawy wydaje się sondaż Jakuba Kołodziejczyka, który dociekał wśród rodziców (niestety również rozstrzygająco) m.in. tego: Czy w tym lub poprzednim roku szkolnym współuczestniczył/uczestniczyła Pan/Pani w podejmowaniu decyzji dotyczących życia szkoły?, bowiem okazało się w świetle uzyskanych na jego podstawie danych, że zjawisko partycypacji rodziców dotyczy zaledwie 27% respondentów. Z drugiej jednak strony ta diagnoza nie zaowocowała lepszym sposobem ustalania, jak jest naprawdę. Wynik 27% przy tak ogólnikowo sformułowanym pytaniu jest mocno zawyżony, bo przecież każdy z pytanych mógł mieć co innego na myśli, kiedy musiał odpowiedzieć na to pytanie. Czymże bowiem jest "życie szkoły" i jak jest ono pojmowane przez rodziców? Tego nie wie nikt. Nawet autor ankiety, bo o to nie pytał.
Załączona do tekstu sprawozdawczego z diagnozy lista lektur wyraźnie wskazuje na to, że autor nie doczytał o ustawowo możliwych prawach do partycypacji rodziców w życiu szkoły, skoro wybrał publikacje wygodne dla władzy, a więc sprowadzające się wyłącznie do aktywności rodziców w radzie rodziców. Promotor zatem tego obszaru konstruowania narzędzi ewaluacyjnych, chociaż zna prawo oświatowe, to jednak przemilczał inne organy uspołecznienia szkoły ze znacznie wyższym stopniem włączenia się rodziców w proces współdecyzyjny o jakości procesu kształcenia i przede wszystkim dotyczący procesu wychowania w szkołach oraz sprawowania nad uczniami właściwej opieki. Tak to jest, jak prowadzi się badania i interpretuje ich wyniki pod interes centralistycznego nadzoru pedagogicznego. Wówczas nawet słowa zdumienia nic nie znaczą, gdyż natychmiast są tłumaczone innym kontekstem.
27 grudnia 2013
EDUKACJA - WYZWANIA PRZYSZŁOŚCI
Pisze do mnie rodzic zatroskany o losy polskiej edukacji:
W jakim stopniu proces transformacji "1989" dotknął szkół i całego systemu edukacji ? - W minimalnym. Moja teza, w skrócie, jest taka:
Obecny system oświaty działa analogicznie jak system komunistyczny=totalitarny. Peerel nie skończył się w szkole. Ma te same fundamenty, cechy i objawy: centralizm, hierarchiczność, podporządkowanie, brak dialogu, działania pozorne, powszechna frustracja, zbiurokratyzowanie, fałszywe zasady, unikanie jawnych sporów, działania pozorne (pozorna samorządność), "gospodarka" planowa, nieefektywność, nieelastyczność, ceremonialność, dyspozycyjność, selekcja negatywna, samotność wybitnych, sterowanie zewnętrzne, brak samoregulacji-samonaprawy, zniewolenie umysłów, opresyjność, nowomowa, co innego mówi się prywatnie (w domu) - co innego w szkole - co innego na salonach, emigracja wewnętrzna i zewnętrzna, brak reakcji na głosy krytyczne, dehumanizacja (uprzedmiotowienie ucznia=człowieka), demoralizacja, fasadowość, bierność, roszczeniowość, arogancja i ignorancja władzy, zmowa milczenia, urawniłowka=brak zdrowych elit, brak entuzjazmu, zmęczenie, brak pluralizmu, unikanie wątpliwości i problemów, zamiatanie pod dywan, ... .
Są wyjątki - to też jest cecha organizacji totalitarno-hierarchiczno-biurokratycznych (przykłady z Peerelu: kilka kabaretów, kilka klubów studenckich, Pewex, Kisiel, Tygodnik Powszechny, PGR Manieczki, itp.) Wszystkie wymienione zjawiska dotyczą każdego szczebla oświaty – od MEN, aż do tak zwanego zespołu klasowego. Nie mają one "nic wspólnego" z polityką. Nasz system edukacji powszechnej i jego najważniejsze elementy - szkoły - działają anachronicznie, niezależnie od tego kto sprawuje rządy, kto jest ministrem, premierem, prezydentem. Uważam, że przyczyn paraliżu oświatowego należy szukać w „splocie psychologiczno-historyczno-socjologiczno-kulturowo-biurokratycznym”.
To nie jest tylko moja prywatna opinia. Tak myśli coraz więcej ludzi. Mam nawet przypuszczenie, że podobnie piszą i mówią członkowie Komitetu Nauk Pedagogicznych Polskiej Akademii Nauk. Piszą i mówią do ściany (?)."
Jednak nie piszemy i nie mówimy do ściany. Ktoś nas czyta, słucha, ktoś zaprasza do takich a nie innych konsultacji, prosi o ekspertyzy. Naukowcy nie mogą spełniać wszystkich ról społecznych - pracować w szkołach czy przedszkolach, być w nadzorze pedagogicznym, we władzach samorządowych, najlepiej kierować kuratoriami oświaty i jeszcze sprawować naczelną władzę w resorcie edukacji! Niech każdy wykonuje swoje zadania i role jak najlepiej potrafi, merytorycznie, profesjonalnie, społecznie czy zawodowo, ale nie oczekujmy od jednej grupy czy jej przedstawicieli, że będą mieć wpływ na wszystko, co przeciwdziałałoby patologiom w polskiej edukacji, w systemie jej nadzoru czy na kreowanie zmian.
Być może z Nowym Rokiem będziemy kontynuować swoje zadania. Właśnie otrzymałem zaproszenie z Kancelarii Prezydenta III RP do udziału w styczniowej debacie (no właśnie - sytuacji , w której zaproszeni goście oraz gospodarz będą mówić, ale i słuchać) na temat: EDUKACJA - WYZWANIA PRZYSZŁOŚCI. Wszystko wydaje się tu ciekawe, ale mam nadzieję, że wreszcie czemuś dobremu będzie to służyć.
W jakim stopniu proces transformacji "1989" dotknął szkół i całego systemu edukacji ? - W minimalnym. Moja teza, w skrócie, jest taka:
Obecny system oświaty działa analogicznie jak system komunistyczny=totalitarny. Peerel nie skończył się w szkole. Ma te same fundamenty, cechy i objawy: centralizm, hierarchiczność, podporządkowanie, brak dialogu, działania pozorne, powszechna frustracja, zbiurokratyzowanie, fałszywe zasady, unikanie jawnych sporów, działania pozorne (pozorna samorządność), "gospodarka" planowa, nieefektywność, nieelastyczność, ceremonialność, dyspozycyjność, selekcja negatywna, samotność wybitnych, sterowanie zewnętrzne, brak samoregulacji-samonaprawy, zniewolenie umysłów, opresyjność, nowomowa, co innego mówi się prywatnie (w domu) - co innego w szkole - co innego na salonach, emigracja wewnętrzna i zewnętrzna, brak reakcji na głosy krytyczne, dehumanizacja (uprzedmiotowienie ucznia=człowieka), demoralizacja, fasadowość, bierność, roszczeniowość, arogancja i ignorancja władzy, zmowa milczenia, urawniłowka=brak zdrowych elit, brak entuzjazmu, zmęczenie, brak pluralizmu, unikanie wątpliwości i problemów, zamiatanie pod dywan, ... .
Są wyjątki - to też jest cecha organizacji totalitarno-hierarchiczno-biurokratycznych (przykłady z Peerelu: kilka kabaretów, kilka klubów studenckich, Pewex, Kisiel, Tygodnik Powszechny, PGR Manieczki, itp.) Wszystkie wymienione zjawiska dotyczą każdego szczebla oświaty – od MEN, aż do tak zwanego zespołu klasowego. Nie mają one "nic wspólnego" z polityką. Nasz system edukacji powszechnej i jego najważniejsze elementy - szkoły - działają anachronicznie, niezależnie od tego kto sprawuje rządy, kto jest ministrem, premierem, prezydentem. Uważam, że przyczyn paraliżu oświatowego należy szukać w „splocie psychologiczno-historyczno-socjologiczno-kulturowo-biurokratycznym”.
To nie jest tylko moja prywatna opinia. Tak myśli coraz więcej ludzi. Mam nawet przypuszczenie, że podobnie piszą i mówią członkowie Komitetu Nauk Pedagogicznych Polskiej Akademii Nauk. Piszą i mówią do ściany (?)."
Jednak nie piszemy i nie mówimy do ściany. Ktoś nas czyta, słucha, ktoś zaprasza do takich a nie innych konsultacji, prosi o ekspertyzy. Naukowcy nie mogą spełniać wszystkich ról społecznych - pracować w szkołach czy przedszkolach, być w nadzorze pedagogicznym, we władzach samorządowych, najlepiej kierować kuratoriami oświaty i jeszcze sprawować naczelną władzę w resorcie edukacji! Niech każdy wykonuje swoje zadania i role jak najlepiej potrafi, merytorycznie, profesjonalnie, społecznie czy zawodowo, ale nie oczekujmy od jednej grupy czy jej przedstawicieli, że będą mieć wpływ na wszystko, co przeciwdziałałoby patologiom w polskiej edukacji, w systemie jej nadzoru czy na kreowanie zmian.
Być może z Nowym Rokiem będziemy kontynuować swoje zadania. Właśnie otrzymałem zaproszenie z Kancelarii Prezydenta III RP do udziału w styczniowej debacie (no właśnie - sytuacji , w której zaproszeni goście oraz gospodarz będą mówić, ale i słuchać) na temat: EDUKACJA - WYZWANIA PRZYSZŁOŚCI. Wszystko wydaje się tu ciekawe, ale mam nadzieję, że wreszcie czemuś dobremu będzie to służyć.
Subskrybuj:
Posty (Atom)