Mamy w kraju niezłą literaturę na temat ewaluacji szkół, aczkolwiek i wśród tej znajdują się teksty nadające się jedynie na makulaturę. Tak jednak się składa, że ktoś w Ministerstwie Edukacji Narodowej nie potrafi odróżnić surowców wtórnych od oryginalnych i woli kreować buble oświatowe, biorąc z tego tytułu nie tylko pensję, ale i uzasadniając racje biurokratycznej tfuuuu...rczości. Podatnicy płacą za to dziesiątki milionów złotych rocznie, bo chyba tyle kosztuje ewaluacja szkół według schematów, które są kompromitacją nadzoru pedagogicznego. Aż dziw bierze, że nikt się temu nie przygląda krytycznie mimo stwierdzenia tego stanu rzeczy nawet przez Najwyższą Izbę Kontroli. Nie czyta się w MEN tekstów odsłaniających pozór, jaki niesie z sobą typowa dla systemów autorytarnych, a więc zarządzanych centralistycznie (nad-)kontrola instytucji. Trudno, by administracja przejmowała się krytyką jej funkcjonowania, skoro jest naj... , naj.., naj...
Na stronie "System Ewaluacji Oświatowej" autorzy-kopiści piszą o tym, że inspirowali się uznanym (...) na całym świecie znawcy ewaluacji prof. John MacBeath z Uniwersytetu Cambridge, który współpracował ze szkołami i władzami oświatowymi w kilkudziesięciu krajach, zwłaszcza przy tworzeniu projektów autoewaluacyjnych. Do naszych współpracowników należą również: m.in prof. Kathleen Lynch z Uniwersytetu w Dublinie, członek europejskiej sieci ekspertów w dziedzinie nauk społecznych ds. edukacji i szkoleń, dr. Jaap van Lakerveld, dyrektor PLATO, niezależnego ośrodka badawczego przy Uniwersytecie w Leiden w Holandii, który specjalizuje się w zagadnieniach związanych z procesem uczenia się, prof. Tony Townsend z Uniwersytetu w Glasgow, który jest ekspertem w dziedzinie efektywności i poprawy szkół, przywództwa i rozwoju strategii, Dr Frank Crawford, który przez 15 lat był głównym inspektorem ds. edukacji w Szkocji.
Szkoda, że nie dodano na tej stronie informacji, w którym to kraju i jakim świecie są uznani owi twórcy ewaluacji? Czy chodzi im o Pierwszy, Drugi czy Trzeci Świat? Znawcy tematu twierdzą, że są oni znani i uznani w Trzecim Świecie. Trudno bowiem przyznać, że polski system oświatowy jest tożsamy z tym, jaki ma miejsce w Wielkiej Brytanii czy w Holandii. Chyba, że wystarczy polecieć na wyspę lub do Amsterdamu, pobrać trochę diet, przetłumaczyć z pieniędzy publicznych parę dokumentów, i wprowadzić je w Polsce tak, jakby szkoły też były w naszym kraju takie same, jakby nauczycielom płacono za pracę tak samo, ich wyposażenie było zbliżone do brytyjskiego czy niderlandzkiego systemu edukacji itd., itd.
Trudno. Polska edukacja ma to, czego chciała, czyli brytyjskie wzory ewaluacji w polskich warunkach, dalece od nich odbiegających. Oczywiście, jest też system ewaluacji wewnętrznej, a więc taki, na którym istotnie nieco zna się powyższa grupa ekspertów. Cóż z tego, skoro i tak nie ma on w Polsce żadnego znaczenia.
Już kiedyś pisałem na temat procedur, kiedy je wprowadzano, ale miałem jeszcze nadzieję, że w toku różnych konferencji oświatowych, szkoleń, kursów i kursidełek z EFS ktoś wstał i powiedział tfuuuurcom ewaluacji szkół, że przygotowane przez nich narzędzia są nie tylko niepoprawne diagnostycznie, ale wspierane odpowiednimi przygotowaniami w środowisku nauczycielskim i współpracującymi z nim organami społecznymi szkoły kreują pozór, banał, który łyka przyjeżdżająca do szkół grupa wizytatorów, często nadętych, jeśli wybrana do kontroli dyrekcja szkoły nie cieszy się ich zaufaniem. Balon tej oświatowej kaszanki można łatwo przebić. Żal mi tylko nauczycieli, którzy zamiast przygotowywać się do zajęć ze swoimi uczniami, muszą "malować trawę na zielono", jak w socjalizmie, tyle tylko, że tą "trawą" jest wcześniej udostępniony im kicz ewaluacyjny.
Kicz ewaluacyjny to nic innego jak oświatowa tandeta urzędnicza. Najpierw wysyła się do dyrekcji zestaw czegoś, co ma ponoć być ankietami, chociaż z metodologią ich konstruowania nie ma nic wspólnego (ale nie dziwmy się, bo przecież nie o narzędzia pomiaru dydaktycznego czy wychowawczego tu chodzi), by dyrekcja szkoły postawiła w stan koniecznego alarmu całe grono pedagogiczne, a to uczniów i ich rodziców. Wojsko musi przecież przygotować się do wizytacji. Baczność! Do roboty! Biedni są nasi nauczyciele, bo muszą spotykać się z rodzicami i uczniami, by wyjaśnić im, jak będą musieli odpowiedzieć na pytania "ankiety", która zostanie im dostarczona w odpowiednim czasie. Ba, na miesiąc przed wizytacją, całe środowisko skupia się na wytwarzaniu papierów, dokumentów, protokołów, dokumentuje fotografiami, nagraniami i innymi bibelotami swoje dokonania edukacyjne i wychowawcze.
Wybieram z akcji przygotowawczej jedno z "narzędzi" ewaluacyjnych, które dotyczy wywiadu z rodzicami. Ma on koncentrować się na dwóch pytaniach:
1. Czy rodzice mają możliwość zgłaszania propozycji, dotyczących zasad postępowania w szkole, praw i obowiązków uczniów? Jeśli tak, proszę o podanie przykładów zgłoszonych propozycji. Które z nich zostały zrealizowane?
Ciekaw jestem, dlaczego nie ma sugestii: "Jeśli nie, to proszę o podanie powodów braku zgłaszania propozycji?"
2. Jaki wpływ na zasady zachowania i wartości obowiązujące w szkole mają Państwo, jako rodzice? Proszę podać przykłady.
Tu kategoria wpływu jest zastosowana w języku potocznym, bowiem dla władzy wszystko może być wpływem, co zostało potwierdzenie na papierze, a ostatnio ewentualnie też na stronie internetowej szkoły. Czegokolwiek rodzice by nie powiedzieli, to na pewno miało wpływ, bo jak ktoś mówi, że miał na coś wpływ, to znaczy, że tak było. Tymczasem już w kabarecie ta formuła brzmi inaczej: "jak ktoś mówi, że miał wpływ na coś, to znaczy, że mówi".
Co czyni dyrekcja szkoły, jak otrzymuje takie narzędzie? Najpierw wydzwania do koleżanek czy kolegów dyrektorów, którzy już mieli taką ewaluację i pyta, o co oni pytali, na co zwracali uwagę, czego szukali, co ich rajcowało, a co budziło niepokój? Następnie przekazuje swoje uwagi radzie pedagogicznej, która musi spotykać się na bezsensownym paplaniu tych bzdetów, by nauczyciele zaczęli na własną rękę generować nowe dokumenty. Im będzie ich więcej, tym lepiej dla szkoły. Rodziców też trzeba wybrać. Najlepiej takich rozsądnych, gadających, co to z niczego zrobią coś, przekonają ewaluatorów, wmówią im nawet to, czego nigdy nie było. Nie ma to znaczenia, bo przecież tu chodzi nie o prawdę, tylko o "honor" szkoły, o jej znak. Nie można pozwolić, by jakaś komisja obniżyła ich poczucie wartości.
No i jeszcze jedno. Ewaluatorzy z góry wiedzą, jaka odpowiedź jest /musi być prawidłowa, skoro wszystkie stawiane im pytania mają charakter rozstrzygnięcia, a więc zaczynają się od partykuły pytajnej "Czy...?" Tak musi być, skoro nawet diagnoza poprzedzająca to rozwiązanie sprowadzała się w większości do zadania pytań powyższego typu mimo, iż problem badawczy był pytaniem dopełnienia. Brzmiał bowiem: Jak badani oceniają proces ewaluacji zewnętrznej w ich szkołach/placówkach?
Po co jednak było dociekać, jak badani oceniali ów proces, skoro władza lepiej wiedziała od nich i potrafiła ich naprowadzić na właściwe odpowiedzi. Nic dziwnego, że na pytanie: Czy zasady przeprowadzenia ewaluacji w Waszej szkole były dla Pana(i) jasne i zrozumiałe?” zdecydowana większość respondentów odpowiadała na z góry oczekiwane prawidłowe odpowiedzi: "TAK". A co, mieli odpowiedzieć - "NIE", skoro dano im jednoznaczne wzory odpowiedzi a ankietę musieli wypełniać elektronicznie (nie miała zatem anonimowego charakteru!)? Kafeteria była przecież jednoznaczna: a) tak, dzięki wizytatorom, b) tak, dzięki dyrektorowi, c) tak, dzięki kolegom i koleżankom, d)tak dzięki materiałom informacyjnym, e)były pewne niejasności, f) nie.
Potem padło kolejne, jakże dociekliwe pytanie: Czy wizytatorzy ds. ewaluacji przedstawili w jasny sposób cele ewaluacji? Jak Państwo sądzicie, jaki był odsetek odpowiedzi na TAK?
Kolejne pytanie, jakże genialnie dociekliwe, brzmiało: Czy wizytatorzy do spraw ewaluacji byli w stanie odpowiedzieć na zadane pytania i wątpliwości badanych związane z narzędziami badawczymi? Kolejna zagadka - czy odpowiedzi potakujących było więcej niż na poprzednie pytanie?
Okazją do wyrażenia sprzeciwu wobec tego procesu okazało się pytanie: Czy proces ewaluacji zakłócił pracę szkoły/placówki?” Ciekawe, co każdy z respondentów miał na myśli, skoro zaledwie 4,96% odważnie przyznało, że "zakłócił poważnie pracę szkoły oraz uniemożliwił normalną pracę szkoły"? Pozostali byli nim zachwyceni. I tak wszyscy zachwycają się tym badziewiem do dziś.
Z jednej strony ciekawy wydaje się sondaż Jakuba Kołodziejczyka, który dociekał wśród rodziców (niestety również rozstrzygająco) m.in. tego: Czy w tym lub poprzednim roku szkolnym współuczestniczył/uczestniczyła Pan/Pani w podejmowaniu decyzji dotyczących życia szkoły?, bowiem okazało się w świetle uzyskanych na jego podstawie danych, że zjawisko partycypacji rodziców dotyczy zaledwie 27% respondentów. Z drugiej jednak strony ta diagnoza nie zaowocowała lepszym sposobem ustalania, jak jest naprawdę. Wynik 27% przy tak ogólnikowo sformułowanym pytaniu jest mocno zawyżony, bo przecież każdy z pytanych mógł mieć co innego na myśli, kiedy musiał odpowiedzieć na to pytanie. Czymże bowiem jest "życie szkoły" i jak jest ono pojmowane przez rodziców? Tego nie wie nikt. Nawet autor ankiety, bo o to nie pytał.
Załączona do tekstu sprawozdawczego z diagnozy lista lektur wyraźnie wskazuje na to, że autor nie doczytał o ustawowo możliwych prawach do partycypacji rodziców w życiu szkoły, skoro wybrał publikacje wygodne dla władzy, a więc sprowadzające się wyłącznie do aktywności rodziców w radzie rodziców. Promotor zatem tego obszaru konstruowania narzędzi ewaluacyjnych, chociaż zna prawo oświatowe, to jednak przemilczał inne organy uspołecznienia szkoły ze znacznie wyższym stopniem włączenia się rodziców w proces współdecyzyjny o jakości procesu kształcenia i przede wszystkim dotyczący procesu wychowania w szkołach oraz sprawowania nad uczniami właściwej opieki. Tak to jest, jak prowadzi się badania i interpretuje ich wyniki pod interes centralistycznego nadzoru pedagogicznego. Wówczas nawet słowa zdumienia nic nie znaczą, gdyż natychmiast są tłumaczone innym kontekstem.
Panie Profesorze!!!
OdpowiedzUsuńBrawo, że Pan się za tę "ewaluacyjny" pozór zabrał!!! :-) Dopóki jednak jego główna autorka, Joanna Berdzik, która za to badziewie łyknęła gigantyczną unijną kasę z EFS , jest wiceministrą edukacji odpowiedzialną m.in. za nadzór pedagogiczny, to MEN będzie utrzymywać, że to znakomity system ... ;-)
A znów Berdzik to "znakomity" swego czasu wyhodowany na gruncie OSKKO członek....
UsuńKto nie zarabia ten krytykuje :). A przeciez wystarczyloby zatrudnic (za polowe wydanej dotad kasy) jednego - slusznego - profesora ...
OdpowiedzUsuńNo właśnie, taki komentarz, jaki poziom reprezentuje anonimowy. Żałosne, ale też pokazuje, z kim mamy do czynienia.
UsuńŚwięta prawda! A swoją drogą, to profesor krytykuje owoce pracy własnych wychowanków. Chory system (ale jakoś niekrytykowany przez autora bloga) zapewnia mu bowiem patologicznie duży wpływ na dopuszczanie do koryta kolejnych samodzielnych pedagogów, którzy wraz ze swoimi uczniami, kształtują polską politykę oświatową ...
UsuńNie przypominam sobie, by którakolwiek z osób odpowiedzialnych za te buble w zarządzaniu oświatą miała cokolwiek wspólnego ze mną. Nawet gdyby tak się stało w innej sferze, to nigdy nie ukrywałem, że wśród moich "wychowanków" są osoby godne szacunku i uznania, ale także "czarne owce". No cóż, nie żyjemy pod kloszem, nie jesteśmy władcami ludzkich dusz i zachowań, na całe szczęście! Niech każdy odpowiada za siebie i mówi w swoim imieniu, a nie kryje się np. za moimi plecami. Anonimowy zatem przeszarżował w swojej ocenie moje możliwości wpływu na cokolwiek, także negatywnego.
UsuńCzy to się ministra Berdzik osobiście wypowiada - bo to ona najwięcej na tym knocie zarobiła... ;-)
UsuńMożna by pomyśleć, że ewaluacja jest czymś, co szkoły przyjmują bez szczególnego niezadowolenia. Wynik wskazujący opinie o poziomie zakłócenia pracy szkoły, można odczytać jako aprobatę kontroli i przyzwolenie na nią. Ten wynik 4,96 % wizytatorzy mogliby odczytać, jako zachętę do zmiany formuł wizytacji oraz wpłynąć na zwiększenie częstotliwości kontroli ewaluacyjnych, skoro nie zakłócają poważnie pracy szkół, dlaczego nie kontrolować szkół często ? Zastanawiam się w jaki sposób nauczyciele mają wykształcić niezależnie myślących Polaków, jeśli mają tak zniewolone umysły "poprawianiem" statystyk szkoły? Są niewolnikami systemu do tego stopnia, że nawet wychowawca zapytany o wyrażenie opinii w sprawie ankiet (zewnętrznych badań ) w szkołach, odsyła po opinię do dyrekcji. Nie ma własnego zdania, nie może go mieć w szkole, ani tym bardziej go wygłaszać. Czy narzędzie ewaluacji uwzględnia kwestie niewolnictwa umysłowego w szkołach ? Iga
OdpowiedzUsuńTen nauczyciel ma na głowie najczęściej odpowiedzialność za utrzymanie własnych dzieci!!! A w sytuacji mętnych kryteriów łatwo mu odebrać pracę jeśli dyrekcja uzna, że jej z kolei stołek sabotuje! A dyrekcja też jest oceniana uznaniowo przez tych samych ludzi. A jest np. taki standard jak zadowolenie uczniów ze szkoły - minimum jest takie, że uczniowie są zadowoleni. Z badań wynika(innych!), że tych zadowolonych jest w Polsce (niekoniecznie z winy samej szkoły - ona jest przecież drobiazgowo i centralistycznie sterowana!) tylko 1/4. Co oznacza, że zastosowanie tego standardu to dymisja 95% dyrektorów ... ;-) A teraz Pani Igo - ma Pani dzieci... ;-)
UsuńMam dzieci, nie od dzisiaj lecz od kilkunastu lat. Nie twierdzę, że Anonimowy nie przedstawia wiarygodnych argumentów. Moje spostrzeżenie dotyczące sytuacji nauczycieli w Polsce mogłabym spointować jako "chodzących z torbami" bez względu na system i czas historyczny. Nauczyciele chodzą z torbami dosłownie i metaforycznie. Czy to jednak usprawiedliwia ich dalszą bierność i niewolnicze poddaństwo kontrolerom? Proszę przeczytać to, co napisał Anonimowy z 13:35 : "W końcu przyjechały, dwie ładne panie. Na dzień dobry poprosiły o transport z miejsca zamieszkania do szkoły, oraz odwiezienie pod wskazany adres"... - czy to też obowiązki szkół ? Czy na pewno nauczyciele/szkoły muszą się godzić na takie rozpasanie "kontrolerów ewaluatorów" dla zapewnienia godnego życia własnych rodzin ? Może to kolejny błąd w myśleniu, utrwalający myślenie niewolnicze w środowiskach szkolnych ? Iga
UsuńTo nie myślenie jest niewolnicze tylko sytuacja. To ile Pani ma dzieci?;-)
UsuńNie jest to jedyny bublowaty wytwór MEN-u, ale należy do ścisłej czołówki.
OdpowiedzUsuńNa początek dostaliśmy pytania. Większość z nich to kalka z języka angielskiego niezrozumiała dla grona. Po wielokrotnym czytaniu i burzliwej dyskusji zaczęliśmy kompletować, tudzież tworzyć dokumenty tylko i wyłącznie na potrzeby kontroli zewnętrznej. Wielogodzinne nasiadówki, sterty nowo-mowy, wypełnione szafy. Później spotkania z rodzicami i uczniami, tłumaczenie im co autorzy mieli na myśli.
W końcu przyjechały, dwie ładne panie. Na dzień dobry poprosiły o transport z miejsca zamieszkania do szkoły, oraz odwiezienie pod wskazany adres. Zamknęły się w gabinecie na kilka dni, przeglądały sporządzone przez nas papierki. Na hospitacje przychodziły niezapowiedziane. Nie odzywały się do nikogo,
Ogłaszając wyniki specjalnie zaniżyły notę. Podzieliły nas na grupy i musieliśmy wypisywać dlaczego powinniśmy się znaleźć oczko wyżej. Później nadszedł czas aby ocenić ich ewaluację. Pytania tak są skonstruowane, że nie ma gdzie wpisać negatywów. Zresztą, dają do zrozumienia, że ostateczny wynik jeszcze nie zapadł, więc ...
Dostaliśmy większość literek A. Kolejny "edukacyjny sukces" z którego nic nie wynika. Żałosne
U nas też już po ewaluacji, mnóstwo czasu spędzone nad przygotowaniem materiałów zamiast nad przygotowaniem lekcji i pomocy, przez 2 tygodnie zakłócona praca szkoły (uczniowie klas 3 przed egzaminem gimnazjalnym zamiast powtarzać materiał pisali bzdurne ankiety, których nie rozumieli i zaznaczali na chybił trafił), następnie wywiad z uczniami - najpierw z jedną grupą wybranych losowo uczniów, a potem (ponieważ ewaluatorzy nie usłyszeli co chcieli) to wzięli uczniów którzy się zgłosili czyli tych niezadowolonych. Następnie 6 godzin pisania przez nas ankiety. Ewaluatorzy przyjeżdżali na godziny kiedy im pasowało, umawiali się na 9.00 przyjeżdżali różnie, na lekcje wchodzili bez uprzedzenia często w połowie lekcji. No i termin podsumowania, dzień wcześniej okazało się że nie zdążyli przygotować raportu, po kilkunastu dniach z dnia na dzień zwołali RP nie biorąc pod uwagę czasu nauczycieli. Podsumowanie trwało od godz. 15 do 22.15. Nauczyciele rozpoczęli lekcje od 8.00, a więc byli w szkole 14-15 godzin. O raporcie można powiedzieć tylko tyle, że ważne jest to co powie uczeń, nieważne czy kłamie, lub odpowiedział "grając w lotka", dokumenty i słowo nauczyciela się nie liczy i traktowane jest jako niewiarygodne. Wniosek jest jeden - w szkole powinien rządzić uczeń, a my powinniśmy nosić kosze na głowie i się cieszyć, że jeszcze żyjemy. Mimo że otrzymaliśmy większość c i b to raport napisany jest z wieloma nieścisłościami i błędami. My nauczyciele zostaliśmy potraktowani przedmiotowo i w sposób lekceważący. Jeśli tak ma wyglądać nasza oświata to ja współczuję młodym nauczycielom.
UsuńPanie Profesorze dziękuję za podjęcie tego tematu. Ja już myślałam, że skoro nawet nie mogę zaakceptować słowa "ewaluacja" i innych terminów wyjętych z ankiety, typu: "dialogiczność" (!) bez odrazy i westchnienia, że Polacy nie gęsi... to może ja już nie nadążam za "postępem" w szkolnictwie... Wielu z nas nauczycieli jest zdezorientowana po tej "ewaluacji" a w czasie kontroli ewaluacyjnej czuliśmy się jak podejrzani, tylko, że nas nie uprzedzano, "że każde słowo może być użyte przeciwko nam". Jako nauczyciel wiem, że nasza praca musi być poddana ocenie. Najlepiej kształtującej. Jedynym wnioskiem jaki nasunął mi się po ostatniej kontroli jest to, że wiem jak musi czuć się uczeń, który nie zna kryteriów oceniania, a wymagań musi się domyśleć a na końcu jest niesprawiedliwie oceniony przez kogoś kto się do tego nie nadaje a przynajmniej nie jest przygotowany merytorycznie. Wszystkiego dobrego Panie Profesorze!
OdpowiedzUsuńNie bez powodu MEN zachował nawet w nazewnictwie termin penitencjarny - nadzór. Ciekawe, że MEN nigdy nie był objęty taką ewaluacją. Urzędnicy wolą czynić innym to, co dla nich samych jest .... miłe?
OdpowiedzUsuńTo nie MEN, proszę zajrzeć do Konstytucji. Art.70.3.
UsuńTak i to urzędnicy, którzy sami byli nauczycielami... Drugi wniosek jaki wyciągnęłam z ewaluacji jest stary jak MEN : nie nadajesz się "na nauczyciela" idziesz do Kuratorium...
OdpowiedzUsuńIlość wysokich ocen z ewaluacji w mojej placówce była wprost proporcjonalna do sumy ilości nieprzespanych przez Panią Dyrektor nocy, ilości wyprodukowanych przez nią dokumentów, hektolitrów wypitej przez nadzorców kawy, ilości makaronu nawiniętego na uszy wszystkich uczestników i niestety w najmniejszym stopniu codziennego nakładu pracy nauczycieli. Ana
OdpowiedzUsuńI w tej sprawie i w podobnych: od lat twierdzę, że winni są nauczyciele, którzy godzą się jak barany na wszelkie kolejne pomysły ministerialnych i kuratorialnych pomysłodawców. A mogliby stanowić wielką siłę i zbiorowym głosem powiedzieć "nie, to bez sensu" i odmówić współdziałania. Piszę to jako mąż nauczycielki i ojciec piątki dzieci, od kilkunastu lat poznający szkolne smaczki.
OdpowiedzUsuńDramat dyskutowanego problemu polega na tym, że wszyscy zaangażowani to, pożal się Boże, przedsięwzięcie - od tzw. ewaluatorów (nie mylić z elewatorami) po dyrektorów szkół i nauczycieli - MUSZĄ brnąć w tę fikcję i nie tylko malować trawę na zielono, ale jeszcze wieszać gruszki na wierzbie. A papier jest cierpliwy...
OdpowiedzUsuńJako matka 3 dzieci i pedagog zgadzam sie z wypowiedzią Profesora. Brałam udział w ewaluacji w przedszkolu , do którego uczęszcza najmłodszy syn, jako rodzic nieźle się ubawiłam był to kabaret w którym jako jedyny rodzic nie miałam przygotowanego tekstu, byłam w szoku jak rodzice-klakierzy wyselekcjonowani tylko z ostatniej grupy prowadzonej przez nauczycielkę pupilkę pani dyrektor zostali przygotowani przez Dyrekcję do udzielania odpowiedzi, wszystko było wyreżyserowane a kiedy próbowałam wyrazić inny pogląd niż aktorzy odgrywający swoja farsę rodzice omal mnie nie zjedli. Raport nic nie zmienił w pracy przedszkola bo akurat w tym przedszkolu wystarczy zatrudnić parę chętnych do pracy dobrze przygotowanych nauczycieli a niestety zwolnić wypalone zawodowo Panie, które "muszą" pracować by żyć.
UsuńW tygodniu przedświątecznym w szkole podstawowej, do której uczęszczają 2 moi synowie zakończyła się ewaluacja, rzeczywiście "trawę malowano na zielono" ponieważ takiej ilości gazetek, prac plastycznych dzieci i ozdób choinkowych i dyplomów informujących o sukcesach szkoły zaraz po otwarciu drzwi wejściowych nie widziałam od 4 lat. Nagle zniknęły z drzwi wejsciowych i korytarzy ogłoszenia innego typu: o tym mianowicie że w szkole od 4 lat jest wszawica (główny punkt wszystkich zebrań z rodzicami), że zajęcia sportowe skończyły się bo gmina już nie finansuje, że pielęgniarka jest na macierzyńskim, że prosi się rodziców nieustannie o wpłatę pieniędzy na różne cele ... itp. Ewaluacja dotyczyła tylko dwóch obszarów nota bene słabszych ogniw pracy tej szkoły -zarządzania placówką i współpracą ze środowiskiem.Tym razem Dyrekcja miała wybrać rodziców do wywiadu już pierwszego dnia on się odbył niestety nie poproszono, wielu światłych rodziców (z wykształcenia pedagogów) także i mnie o wypowiedź, więc poczułam się pominięta i musiałam pisać do Kuratorium coś na kształt skargi, w której wyraziłam swoje zdanie na temat kontrolowanych obszarów. Odpisano nam dwojgu rodzicom,(mnie i ojcu, który poczuł się pominięty (i tak nikt by się nie przejął jego zdaniem bo zabrał ze szkoły 4 swoich córek), że raport jest już gotowy (choć ewaluacja oficjalnie jeszcze trwała, .. ale święta tuż tuż i wiadomo ). Domyślam się że raport jest taki jak miał być przed ewaluacją jak świąteczna prasa tęczowa dla kur domowych drukowana w październiku z datą grudniową. Matka walcząca
Bardzo dziękuję Państwu za podzielenie się z nami relacjami i komentarzami, bo monitorujący także ten blog urzędnicy MEN i submisyjni "naukowcy" - co widać wyraźnie np. w prowadzonym sporze o EWD czy PISA - mają jeszcze szansę na zmianę. Nadchodzi Nowy Rok więc może dobrze by było, by jedni przestali wzmacniać pozór i zlikwidowali ten kabaret a inni przypomnieli sobie doktorską przysięgę, skoro kodeksy i zasady metodologii badań już uległy zapomnieniu.
UsuńEwaluacja w pewnej placówce. Specyfika szkoły sprawia, że znaczny odsetek nauczycieli nie posługuje się językiem polskim. To nic, ankietę wszyscy nauczyciele muszą wypełnić. Czy można ten etap pominąć w przypadku tych, którzy i tak nie zrozumieją pytań? Ekipa ewaluująca mówi, że nie? Czy można odpowiadać na pytania po angielsku. Ekipa ewluująca kręci przecząco głową. Oczywiście wszyscy wypełnili ankiety. Niektórzy nawet się rozpisali. Pełnymi zdaniami, skopiowanymi z maila od kolegi z pracy, cóż innego można było zrobić w przypadku tak heroicznej postawy zespołu ewaluującego.
OdpowiedzUsuńProszę Pana, ja właśnie takie dwa pytania dostałam do opracowania przed ewaluacją. No i co robić?
OdpowiedzUsuńCo robiłam w ferie? Opracowywałam te pytania. Grono ped. i obsługa musiała "nauczyć się odpowiedzi na pamięć".
OdpowiedzUsuńPolska to chory kraj , obecny rząd tworzy tę fikcję, ewaluację i inne bzdury, i te nieudacznice zakompleksione z kuaratorium w roli ewaluatorek, panie nauczycielki nie mające pojęcia o szkole ale pracujące w nikomu niepotzrbvnych kuratoriach, gdyby srodowisko nauczycielskie było odważne, nikt by nie udzielił odpowiedzi na debilne niezrozumiałe pytania
OdpowiedzUsuńWłaśnie czeka nas ewaluacja. Przejrzałam profilaktycznie ankiety i wywiady- włos się jeży na głowie. Przecież to są nierealne oczekiwania wobec nauczycieli! Chore! I my będziemy musieli "nauczyć się" odpowiadać pozytywnie, bo ma wyjść tak, jak ma wyjść. Bełkot. Jest tego dużo, więc już oczami wyobraźni widzę te niekończące się rady do późnych godzin wieczornych. Podjęłam studia podyplomowe, żeby zapewnić sobie etat, uczęszczam na kurs angielskiego (a mam 45 lat, nauka języka teraz to dla mnie spore wyzwanie), uczę j u ż trzech przedmiotów w sp i gimnazjum i w grupie przedszkolnej, mam wychowawstwo. Jestem tak zmęczona, zarobiona, wykończona, że na samą myśl o dwumiesięcznych "zasiadówkach" i babraniu się w tych za przeproszeniem "ankietach" mnie mdli. Nie mogę spać, mam dolegliwości żołądkowe i zaczynam NIENAWIDZIĆ SZKOŁY. Chciałabym móc NORMALNIE pracować. Mam wrażenie, że ci tam z gory skutecznie mi (i innym nauczycielom) to uniemożliwiają. Polski system oświatowy JEST CHORY. Nie wiem, jak to wytrzymam, poważnie myślę o psychoterapii.
OdpowiedzUsuńKtos wcześniej napisał(był to chyba 2013 rok), że być może się coś zmieni...jest 18 stycznia 2016 r. ...mamy ferie i tuż po feriach ewaluację i tak jak moją poprzedniczkę mdli mnie na samą myśl o ,,malowaniu trawy na zielono" a może sypaniu śniegu ( no śnieg jest). Kto może to zmienić? dyskutujemy, buntujemy się, a i tak robimy to co chcą..i jesteśmy wykształconymi , światłymi ludźmi...tak kochamy to zniewolenie?!
UsuńU mnie też jest teraz ewaluacja. panie są bardzo niemiłe, wręcz odstraszające zarówno uczniów jak i nas-nie mówię o wyglądzie-. Pretensjonalne zachowanie, bo one pracują w kuratorium ( notabene od roku) więc wszystko wiedzą. Nawet podstawę programową znają na pamięć,a ja nie. Wypytują uczniów o nauczycieli- na korytarzu wskazując palcem. Żenada. Nie chce mi się nawet więcej pisać.
UsuńUczestniczyłem w szkoleniu przygotowującym do prowadzenia ewaluacji w szkołach.Nigdy wcześniej nie doświadczyłem czegoś tak żenującego,jak w czasie tego kursu.Chodzi o poziom prezentowany przez zespół szkolących „profesjonalistów”.Dużą część zajęć z moją grupą prowadzili pani Agnieszka A. oraz pan Piotr T.Zajęcia prowadziły też inne osoby, w tym z tytułami naukowymi.Większość z nich nie miała żadnego dorobku zawodowego związanego z ewaluacją.Pani A.A. oraz pan P.T. (mówiący o sobie „profesjonalista”) realizowali scenariusze zajęć,które „wykuli” jak wiersze.Problemy zaczynały się wtedy,gdy uczestnicy pytali o coś,co wykraczało poza,miło układający się,scenariusz,ale dotyczyło istoty omawianej tematyki.Wówczas pojawiała się panika,próba ominięcia tematu,odpowiedź intuicyjna lub stwierdzenie,że o tym będzie na innych zajęciach.Ostateczną formą poradzenia sobie z pytającym natręciuchem była agresja zmierzająca do spacyfikowania niesfornego kursanta niezdrowo zainteresowanego zdobyciem wiedzy.Uczestnicy szkolenia rzadko o cokolwiek dopytywali pouczeni przez kolegów-absolwentów,że niewygodne pytania mogą się zakończyć tragicznie dla dociekliwego,w najlepszym przypadku będzie to rozmowa dyscyplinująca z kuratorem.Krążyły również plotki o przypadkach usuwania z kursu niewygodnych kursantów.Do usunięcia wizytatora wystarczyła decyzja jednego z prowadzących (na kursie nie obowiązywał żaden regulamin),gdyż nie „gwarantował właściwego wykonywania obowiązków ewaluatora” bądź „osobowościowo” się do tego nie nadawał.Osoby takie w konsekwencji musiały pożegnać się z zatrudnieniem na stanowisku wizytatora,który winien realizować „politykę oświatową”.Jednym z prowadzących zajęcia był profesor,który zasłynął wcześniej krytycznym podejściem do ewaluacji.Jego krytyczne publikacje zakończyły się wraz z rozpoczęciem zarobkowania na kursie dla wizytatorów.Dżentelmen ów przeprowadził zajęcia trwające kilkadziesiąt minut posługując się kilkunastoma zdaniami wypowiadanymi w różnych konfiguracjach.Na pytanie jednej z wizytatorek dotyczące tego,o czym mówił,odpowiedział prośbą,by przesłała mu je mailem.Inne zajęcia dotyczyły narzędzi badawczych.Prowadzący je młodzian na wstępie zapytał,z którymi pytaniami występującymi w narzędziach mamy problem.W poszczególnych „narzędziach” były liczne pytania w żaden sposób nie pasujące do realiów polskich szkół,niezrozumiałe,sformułowane z błędami stylistycznymi,itp.Przy pierwszym wskazanym pytaniu prowadzący stwierdził,że w najbliższym czasie zostanie ono usunięte.Przy następnym poprosił,by mu je przesłać mailem,„to zespół zastanowi się co dalej z nim zrobić”.Przy kolejnym pan wyraźnie się zdenerwował,zaczął mówić podniesionym głosem,a na koniec powiedział,że gdyby badani nauczyciele pytali,kto jest odpowiedzialny za narzędzia,można podać jego nazwisko.Odwaga ta nas nie zdziwiła,wszakże pan zainkasował już honorarium za owocną pracę i nikt mu jej nie odbierze,reszta go nie interesuje.Tak upłynęło 1,5 h,po których uczony zamknął swój komputer i,obrażony,opuścił salę.Interesujące przedstawienie urządził również sam kierownik projektu,dr Grzegorz Mazurkiewicz.Był on uprzejmy prowadzić wykład wprowadzający,a także na zakończenie kursu.Pierwszy z nich był luźno związany z ewaluacją.Mistrz przedstawił dywagacje ogólne na temat edukacji,swojego dziecka,a także tego,co usłyszał w radiu jadąc na wykład.Z dumą podzielił się również z obecnymi tym,że „nadzorem pedagogicznym zajmuję się już 5 lat”(!?).W ostatnim wykładzie pokazał kilka slajdów z cytatami,poradził,by „rozmawiać z dyrektorami szkół” w czasie ewaluacji (!),a następnie porywający wykład zakończył dając łaskawie „dłuższą przerwę”.Zgodnie z harmonogramem wykład był przewidziany na 75 minut,a zakończył się po 38 minutach.Z ulgą przyjąłem łaskawość doktora w gospodarowaniu czasem.Szkoda go na żałosną improwizację osoby,której wiedzy na temat ewaluacji z trudem starcza na niespełna 40 minut.Nie wiem jedynie,czy pan doktor miał zgodę Rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego,którego jest pracownikiem,na skracanie zajęć.Tak wyglądał cały ten kurs.
OdpowiedzUsuńHmm, Przyznam, że nigdy nie traktowałam tematu ewaluacji wewnętrznej serio i nigdy nie zapomnę, kiedy pracując w pierwszych zespołach ewaluacyjnych jak konie rżeliśmy z kolegą germanistą ze śmiechu nad pseudonaukowymi pojęciami, jakie trend ewaluacyjny wprowadził do reformatolskiej nowomowy. Daję sobie obciąć rękę, że w pewnym momencie pojawiło się pojęcie ewaluacji ewaluacji, co w naszym rodzimym wydaniu miało wyjątkowo humorystyczną wymowę. Nie sądziłam wtedy, że zapach puszczonego wtedy przez MEN bąka tak długo uchowa się w niewietrzonych, zamkniętych przez urzędnika na klucz pokojach polskiej szkoły. Wieryyłam w zdrowy rozsądek polskiego nauczyciela i jego odwagę nazwania rzeczy po imieniu. Zawiodłam się. Daliśmy się ogłupić urzędniczej ignoracji i pogodziliśmy się z absurdalną rzeczywistością marnując cenny czas nauczyciela na wykonując bzdurne czynności, bzdurne szkolenia, produkując bezsensowną makulaturę, do której nikt więcej już nie sięgnął bo i po co .... Może już czas na otwartą dyskusję i otwartą krytykę wciąż płodnej urzędniczej głupoty. Czy mamy odwagę? Co mamy do stracenia?
OdpowiedzUsuńEwaluacja dotarła do szkół specjalnych dla niepełnosprawnych intelektualnie dzieci i młodzieży.Ewaluacja dopadła moją szkołę .Nie uchroniłam się i podobnie jak wszyscy dyrektorzy popadłam w szał ewaluacyjny wciągając w niego nauczycieli, rodziców,dzieci i młodzież.Mam ogromne wyrzuty sumienia.Nie wiem jak przeciwstawić się systemowi, który za nic uznaje ,że : w szkołach specjalnych każdy nauczyciel pracuje mając w ręku Indywidualny Program Edukacyjno Terapeutyczny, że każde dziecko jest inne i innego rodzaju wsparcia potrzebuje ,że inne są jego możliwości, że problemem rodziców niepełnosprawnego intelektualnie dziecka nie jest szkoła. Procedury ewaluacyjne są takie same dla wszystkich.Może tylko okrojono ilość pytań w ankietach dla dzieci, ale treść pytania jest taka sama jak dla pełnosprawnego ucznia.Ojcowie i matki ewaluacji nie wiedzą nawet tego,że w niektórych typach szkół nie należy stawiać szkoły przed wymaganiami,których głównym założeniem jest wykazanie przez szkołę efektów nauczania na podstawie analiz wyników egzaminów zewnętrznych , gdyż po prostu dzieci i młodzież tym egzaminom nie podlegają.Ojcowie i matki ewaluacji sądzą , że wyrównują szanse edukacyjne niepełnosprawnych intelektualnie stosując zasadę "urawniłowki" i dając im możliwość uczestnictwa w kiczu ewaluacyjnym.Zatem,żeby lepiej się poczuć krzyknę:"Chwała twórcom ewaluacji zewnętrznej, chwała zespołom ewaluacyjnym, których członkowie nie przepracowali minimum pięciu lat z niepełnosprawnym intelektualnie.Wyciągnijcie wnioski, wystawcie oceny i wskażcie kierunek zmian dla społeczności, która nie poddaje się żadnej standaryzacji."
OdpowiedzUsuńCóż, ewaluacji u nas w szkole ciąg dalszy. Wczoraj przesiedziałam parę godzin w szkole p r z e p i s u j ą c wnioski z ewaluacji wewnętrznej do ankiety, żeby potem zrobić "kopiuj-wklej" do owej ankiety, kiedy będzie przeprowadzana. Jak również siedziałyśmy i wymyślałyśmy mądre nazwy do "form i metod pracy na lekcji", ale tak, żeby "pasowały" do "wniosków z ewaluacji wewnętrznej". Zważywszy na to, ze cała ta ewaluacja wewn. to jeden wielki kit i nikt za bardzo się tym nie przejmuje (w praktyce to-to się w ogóle nie sprawdza, dziwny język, jakieś chore tabele, ankiety, niepotrzebne to mi tak n a p r a w d ę w mojej pracy,dużo by pisać), to i cała ta ankieta tworzona teraz to też jeden wielki kit.Poza tym- po co myśmy pisali zbiorcze wnioski do szkolnego dokumentu? Po to, żeby każdy teraz i n d y w i d u l n i e przepisywał je do swojej ankiety...? Nie prościej by było ten dokument szanownym ewaluatorom pokazać? Nie szybciej? STRACIŁAM wczoraj pół dnia na kompletny BEZSENS!!!! Jestem zła, sfrustrowana, ŻAŁUJĘ, że pracuję w tak idiotycznym zawodzie, w takim beznadziejnym systemie!!! Ludzie- zacznijmy cos robić, bo zwariujemy!!!!! A to tylko "kropla" w morzu absurdów!!!
OdpowiedzUsuńChcę być nauczycielem!! Ostatnio odnoszę wrażenie , że jestem jakimś urzędnikiem, statystykiem! Zmuszają nas do prowadzenia badań i do tracenia czasu kosztem dzieci!! Ciągle coś!! Gdzie czas dla dzieci!!!
OdpowiedzUsuńJa szanowni państwo prowadzę punkt przedszkolny z 15 dzieci. Ewaluacje przeprowadzono jak w publicznym przedszkolu.Dramat.
OdpowiedzUsuń