16 kwietnia 2013

Znaczenie pedagogiki religii w Zjednoczonej Europie




Uczestniczyłem wraz z JM Rektorem prof. ChAT Bogusławem Milerskim i dr Joanną Koleff-Pracką wczoraj w ramach wieloletniej kooperacji Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie z Evangelische Hochschule Freiburg w Niemczech w seminarium prowadzonym w formie dyskusji „okrągłego stołu”, które zostało poświęcone roli edukacji religijnej w dzisiejszej Europie. Niemieccy studenci nie byli do niego specjalnie przygotowani. Prof. Dr. Dirk Oesselmann (fot.2) zachęcał do dyskusji.


W tej właśnie uczelni prowadzone są studia licencjackie i magisterskie na kierunku Religionspädagogik/Gemeindepädagogik. W ramowych zajęciach uczestniczyli studenci II semestru tego kierunku studiów, którzy nie są przygotowywani do katechizacji, ale uczą się z perspektywy teologii, jak i innych nauk społecznych oraz humanistycznych dostrzegania i rozwiązywania problemów ludzkich w społecznościach parafialnych i związanych z nimi instytucjami.


(fot. 3 - Studenci pedagogiki religii na seminarium - II semestr)

Studenci są tu przygotowywani do zróżnicowanych stanowisk pracy w szkołach i parafiach, które lokują człowieka i jego egzystencję w centrum zainteresowań pedagogicznych. Absolwenci tych studiów mogą pracować w placówkach edukacyjnych, w Kościele, parafii i/lub w szkołach ze zróżnicowanymi wiekowo grupami dzieci i młodzieży. Szczególnie przygotowuje się młodzież do działania pedagogicznego w zakresie m.in.:

- edukacji religijnej i parafialnej z dziećmi, młodzieżą, dorosłymi i osobami starszymi;

- świąt religijnych i rytuałów związanych z nimi;

- troski o duchowość parafian i ich funkcjonowanie w placówkach (np. szpital, hospicjum);

- prowadzenia lekcji religii w szkole;

- prowadzenia projektów we wspólnocie parafialnej;

- uczestniczenia w zarządzaniu wspólnotą parafialną i in.

Dodatkowo studenci uzyskują kwalifikacje w zakresie pedagogiki sportowej, pedagogiki animacji kulturowej czy edukacji przez sztukę. Zainteresowani mogą tez od trzeciego semestru studiów podjąć dodatkowe studia na kierunku „praca socjalna”.

Studiujący na tym kierunku rozwijają w sobie umiejętności zajmowania profesjonalnych postaw w społeczeństwie pluralistycznym w zakresie:

1) Kompetencji działania profesjonalnego (wiedza o świecie, analiza psychospołecznych problemów, rozumienie kryzysów, wspierania kształcenia religijnego, umiejętność prowadzenia badań, diagnoz, prowadzenia dyskursu)

2) Kompetencji religijno-etycznych: interpretowanie tekstów biblijnych, podejmowanie refleksji związanych z problematyką religijną i etyczną; formułowanie problemów związanych z wiara człowieka i dylematami jego codziennego życia;

3) Kompetencji personalistycznych: umiejętność słuchania i mówienia, poznawania siebie i innych, rozumienia i interpretowania osobistych wydarzeń, podejmowania analiz krytycznych itp.

Prowadzenie tego kierunku studiów wymagało uzyskania pozytywnej oceny komisji akredytacyjnej, dzięki czemu dyplom jego ukończenia jest w pełni uznawany, gwarantując studentom nabycie niezbędnych kwalifikacji do pracy w służbach czy misjach kościelnych.


(fot. 4 - Prof. Dr. Wilhelm Schwendemann - profesor pedagogiki religii prezentuje kierunek studiów)

15 kwietnia 2013

Zastrzyk miliardów EURO na szkolnictwo wyższe



ale …nie w Polsce, tylko w Niemczech.


W Niemczech zdano sobie sprawę z tego, że w wielu krajach, jak np. nasz, liczba studiujących zaczyna powoli spadać, toteż trzeba wziąć pod uwagę procesy imigracyjne. Od wielu lat w kraju naszych zachodnich sąsiadów radykalnie wzrasta odsetek studiujących, obejmując każdego roku przyrost ponad 50%. Szacuje się, że w 2015 r. liczba rozpoczynających studia wyższe w Niemczech wyniesie o 300 tys. więcej, niż miało to miejsce w 2011 r. Wśród zainteresowanych istotną rolę zaczynają odgrywać studenci zagraniczni, przy czym dwie trzecie stanowią Polacy, Węgrzy i Czesi. Decyzją Konferencji Ministrów Kultury Krajów Związkowych do 2018 r. wzrośnie budżet na szkolnictwo wyższe z 2,7 mld. EURO na 4,4. Niezależnie od tych środków jeszcze każdy Kraj Związkowy (Land) otrzyma dofinansowanie na utrzymanie kształcenia szkół wyższych na jego terenie.


Decyzja ta wcale nie jest tu przyjmowana z entuzjazmem, bowiem już przestrzega się przed zbyt małą liczbą miejsc w akademikach, w studenckich stołówkach, brakiem odpowiedniej liczby krzeseł w salach dydaktycznych itp.

Wszyscy jednak doskonale zdają sobie sprawę z tego, że o przyszłości kraju decydować będą za kilkanaście tal ci, którzy teraz są kształceni w szkolnictwie wyższym. A zatem jego jakość musi być dzisiaj znacząca, gdyż zaniedbań w tym zakresie nie da się już później odrobić. Także w 2014 r. rusza w tym kraju ofensywa kształcenia nauczycieli w zakresie jakości edukacji, na co samorządy mają przeznaczyć ok. 500 mln. EURO.




Tegorocznym maturzystom, którzy myślą o poszukiwaniu lepszych uczelni wyższych, które proces kształcenia orientują nie tylko na indywidualną karierę studiujących dany kierunek, ale także na ich potencjał rozwojowy, mogę zacytować we własnym przekładzie wiersz Elisabeth Borchers pt. „Przeprowadzka” („Frankfurter Allgemeine Zeitung, 2013 nr 86, s. 35):

Sprzątam mieszkanie

pokój, schody

lata, wieki

dni i noce

przyjaciół, wrogów

filiżanki, talerze

poduszki, kołdry

niebo, piekło

grabarza

sprzątam i sprzątam

zimę, lato

wiatr i pogodę




Wczoraj we Freiburgu czułem się jak latem, którego wcale nie chciałbym posprzątać w swoim życiu. W ciągu dnia temperatura sięgała 26 stopni Celsjusza. Studenci wylegli na ulice tego pięknego miasta dopiero wieczorem, siedząc przed gmachem swojej uczelni, która jest w samym centrum Starego Miasta, i popijali piwo, rozmawiali, chłonęli ciepło wieczora.


Tylko jedna studentka spośród nich postanowiła opalać się przed rzeźbą Homera, która stoi u wejścia do głównego gmachu tutejszego Uniwersytetu. Obok była jeszcze jedna rzeźba – Arystotelesa, ale , co widać na fotografii, nie znalazła się kolejna osoba chętna do pozbawienia jego wielkości.


Czy to są wpływy popkultury?

14 kwietnia 2013

Szczególne rozstania i „Suche łzy” po śmierci słowackiej profesor pedagogiki



W oczekiwaniu na wejście na pokład samolotu linii Lufthansa z Warszawy do Frankfurtu nad Menem otrzymałem telefonicznie bardzo przykrą wiadomość, że zmarła prof. dr hab. Anna Nezdobova-Tokarova z Uniwersytetu Preszowskiego na Słowacji. Była klasycznym andragogiem, pedagogiem społecznym, a w ostatnich latach poświęciła się badaniom naukowym i kształceniu kadr w zakresie pracy socjalnej.

Od połowy lat 80. XX w., kiedy pracowała jako doktor w Katedrze Andragogiki na ówczesnym, zamiejscowym Wydziale Filozoficznym w Preszowie Uniwersytetu w Koszycach, nawiązała bezpośrednią współpracę z Katedrą Pedagogiki Społecznej i Katedrą Teorii Wychowania Wydziału Nauk o Wychowaniu Uniwersytetu Łódzkiego. Dzięki temu łódzcy naukowcy i studenci mogli wyjeżdżać na Słowację, do gościnnego Preszowa, by zapoznać się nie tylko z poziomem pedagogicznych badań z dziedziny nauk społecznych w tym kraju, ale także by prowadzić wspólnie ze słowackimi studentami dwutygodniowe obozy naukowe. Każdego roku wyjeżdżało z Łodzi do Preszowa więcej studentów i naukowców, niż od nich do nas. Nasze zainteresowanie praktycznymi rozwiązaniami słowackich pedagogów w pracy z dziećmi ulicy, dziećmi romskimi, w placówkach opiekuńczo-wychowawczych, w szkołach specjalnych i w kształceniu dorosłych było niezwykle wysokie.

Dzięki Ani Tokarovej byliśmy na bieżąco informowani o najnowszych dokonaniach - wówczas czechosłowackiej – pedagogiki, a zarazem wspólnie organizowaliśmy międzynarodowe konferencje i wydawaliśmy publikacje naukowe (pisałem o tym wielokrotnie w blogu). Po transformacji politycznej, a w tym kraju także secesji na dwie odrębne republiki – słowacką i czeską, nastąpiły zmiany kulturowe i oświatowe, w których starano się zachować to, co najlepsze z minionego ustroju i ewolucyjnie przygotowywać społeczeństwo do wyzwań globalizacji, pluralizmu i wielokulturowości. Jeśli ktokolwiek interesował się np. problemem Romów na Słowacji, to w Preszowie uzyskał najlepsze na ten temat wyniki badań naukowych, modele rozwiązywania problemów socjalnych i edukacyjnych tej społeczności.

To dzięki Ani został wprowadzony w kilkudziesięciu oddziałach edukacji wczesnoszkolnej model alternatywnej edukacji autorskiej, który doskonale się sprawdził, a opisał go w swojej rozprawie o edukacji alternatywnej profesor Miron Zelina. Wspólnie wyszkoliliśmy wielu nauczycieli na Słowacji, którzy byli zainteresowani konstruktywistyczną edukacją w szkolnictwie publicznym. Kiedy w Polsce pod wpływem recentralizacji systemu edukacyjnego klasy i programy autorskie były redukowane, a nauczycieli zniechęcano do kontynuowania czy podejmowania rozwiązań „wyspowych”, oddolnych innowacji pedagogicznych, Ania Tokarova wspierała ten model edukacji w swoim mieście i regionie

Wylot z kraju z informacją o śmierci mojej serdecznej Przyjaciółki, niezwykle oddanej trójstronnej (słowacko-czesko-polskiej) współpracy naukowej, był niezwykle smutny. Chociaż wiedziałem o Jej chorobie, to jednak jeszcze w przedświątecznej korespondencji dzieliła się swoim optymizmem, nadzieją na wyzdrowienie i realizację dalszych planów naukowych, których miała bardzo wiele. Niestety, nie powiodła się Jej walka z nowotworem. Łączę się w bólu z Najbliższymi Ani – jej mężem, profesorem nauk o sztuce w Uniwersytecie Preszowskim, z Jej Synami, najbliższą rodziną i przyjaciółmi.

Miałem ze sobą, nie wiedząc zresztą, że spotka mnie w czasie podróży tak przykra wiadomość, najnowszy tomik poezji Katarzyny Łęgowskiej pt. „SMUTNE ŁZY” (Warszawa, Warszawska Firma Wydawnicza s.c. 2013), w którym jest poruszający wiersz zatytułowany „Umierać”. Zacytuję tu jego fragment, gdyż głęboko oddaje postawę Anny Tokarovej - zawsze oddanej INNYM, BLISKIM i OBCYM, nieustannie wsłuchującej się w swoich podopiecznych, studentów, współpracowników, szanującej prawdę i najwyższe wartości Dobra oraz Piękna (s.35):

Umarłam

dla siebie

by nie czuć

jak boli grzech.


Umarłam

za siebie

by nowo

urodzić się.


Umarłam

dla Ciebie

byś mnie czuł

kiedy kochasz.


Umarłam

Za Ciebie

byś nie czuł

jak to boli.
(…)

Odrodziłam się

Dla Boga

by umrzeć pozwolił

choć raz jeszcze
.”

Jestem przekonany, że Jej myśl, doświadczenia, okazywane wszystkim serce i zaangażowanie w pracę naukowo-badawczą, które owocowały licznymi rozprawami naukowymi, wypromowanymi magistrami i doktorami pedagogiki, będzie kontynuowana i odrodzi się w dziełach życia wielu pedagogów.

13 kwietnia 2013

Koniec nauczycielskich koleg(i-)ów ?

Projekt założeń do nowelizacji ustawy – Prawo o szkolnictwie wyższym oraz niektórych innych, który wprowadzi zmianę w ustawie z 7 września 1991 r. o systemie oświaty (Dz.U. nr 95, poz. 425 z późn. zm.) przewiduje likwidację do 2015 r. kolegiów nauczycielskich. Już uczelnie publiczne zlikwidowały kolegia językowe. Teraz przyszedł czas na dalszy etap "ukrytej" prywatyzacji szkolnictwa wyższego w Polsce, który polega na pozbyciu się finansowania z budżetu państwa kolegiów nauczycielskich. Minister nauki i szkolnictwa wyższego, na wniosek urzędów marszałkowskich, będzie mógł włączyć kolegium nauczycielskie, nauczycielskie kolegium języków obcych oraz kolegia pracowników służb socjalnych do uczelni wyższych. Aby uniknąć likwidacji, kolegia mogą przekształcić się w państwową wyższą szkołę zawodową. W sytuacji jednak, gdy na kierunkach nauczycielskich i pedagogicznych kształci w kraju już ponad 110 wyższych szkół prywatnych i publicznych jest raczej mało realne, by w wielkich miastach, bo tam najczęściej są te kolegia usytuowane, miały one szansę na pełnienie wymogów resortu nauki i szkolnictwa wyższego.

Wnioskodawcą likwidacji kolegiów mają być w tym procesie urzędy marszałkowskie, które traktowały przez lata podległe im jednostki pedeutologiczne jako miejsca pracy dla "swoich", bo przecież z edukacją wyższą - na poziomie tożsamym z uniwersyteckim - niewiele miały one wspólnego. W latach 90. XX w. zostały te jednostki zobowiązane do współpracy z wybraną uczelnią wyższą, która miała zapewnić odpowiednią kadrę akademicką. W istocie jednak patronat uniwersytetu czy akademii sprowadzał się do tego, że kolegium zatrudniało kilku akademików na II etacie, a władze KN korzystały z zatrudnienia, też na II etacie, w patronackiej uczelni. Rączka rączkę myła. Bardzo szybko okazało się, że niektórzy rektorzy uniwersytetów czy akademii wcale nie byli zainteresowani sprawowaniem naukowego nadzoru nad tymi kolegiami, skoro podlegały one marszałkowi województwa (a nie temu samemu ministrowi) i miały jedynie uprawnienia do kształcenia na poziomie studiów I stopnia, a więc licencjackich.

Zawierane przez rektorów uczelni akademickich porozumienia o współpracy z kolegium nie były przedmiotem wspólnej kontroli i analiz resortu MNiSW, ani MEN, bo przecież w nich rządy były podzielone między podmioty podlegające jednemu z tych dwóch ministerstw. Z podobnej swobody kształcenia bez przestrzegania właściwych w kolegiach standardów kadrowych i dydaktycznych skorzystały prywatne firmy organizujące szkoły policealne i przy nich uruchamiane kształcenie w strukturze tzw. "wsp" z manipulowaniem w niej bezpłatnością kształcenia wyższego. Słuchacze szkół policealnych byli po ich zakończeniu zapisywani do wyższej szkoły zawodowej przy tej firmie, gdzie "zaliczano im" edukację policealną jako akademicką i dodawano im jedynie rok studiów. Nikt tego nie kontrolował, nie sprawdzał poprawności rekrutacji i wydatkowania na studentów szkoły prywatnej środków budżetowych pod pozorem kształcenia policealnego.

Słusznie zatem, Że resort nauki i szkolnictwa wyższego chce - na wniosek Ministerstwa Edukacji Narodowej usunąć kolegia z systemu kształcenia nauczycielskiego i pedagogicznego, gdyż jednostki te od kilkunastu lat nie spełniały adekwatnych kryteriów, jakie obowiązują w szkołach wyższych. Niektórzy dyrektorzy tych kolegiów uczynili z nich prywatne folwarki do obsadzania w nich nauczycieli w rolach akademickich. Zadziwiające jest to, że są tacy dyrektorzy kolegiów nauczycielskich, którzy bez obowiązującej w szkolnictwie wyższym kadencyjności funkcji, okopali się na niej czerpiąc z tego różne korzyści. No to czeka nas ciekawy okres walk partyjnych o "wygodne posadki", przepychanek nomenklatury politycznej, by jednak nie stracić dodatkowych dochodów z publicznych w końcu placówek. Ani MEN, ani władze wojewódzkie nie chcą już ich utrzymywać, chociaż są organem prowadzącym. Czyżby chodziło o umożliwienie sprzedawania prywatnym podmiotom atrakcyjnych działek i budynków? Pozostało do likwidacji 16 kolegiów nauczycielskich, 62 kolegia języków obcych .

12 kwietnia 2013

Doktoranci pedagogiki w kończącej się dobie vacatio legis


Nie zazdroszczę sytuacji, w jakiej znaleźli się dzisiejsi doktoranci, którymi są - w jednostkach akademickich o pełnych prawach akademickich - najczęściej młodzi ludzie, absolwenci studiów II stopnia. Jedni trafiają do uczelni publicznych z takimi uprawnieniami w sposób naturalny. Najczęściej kończyli na tym samym wydziale studia magisterskie z pedagogiki a promotor ich pracy dyplomowej zachęcił ich do kontynuowania na studiach III stopnia własnego rozwoju zorientowanego na naukową karierę.

Inni, a jest ich znacznie mniej, trafili na studia doktoranckie w wyniku znalezienia oferty konkursowej o rekrutacji postanowili sprawdzić, czy mają jakieś szanse na włączenie się do życia akademickiego w sposób już profesjonalny. Te dwie grupy studentów mają najczęściej bardzo wysoką motywację do pracy nad sobą, do samokształcenia i sprawdzenia własnych możliwości i kompetencji dydaktycznych, pisarskich oraz badawczych.

Są też tacy, którzy traktują studia doktoranckie jak przedłużenie "dorosłego dzieciństwa" (juwenalizację), bycia jeszcze przy rodzicach, ale bez zatrudniania się w wyuczonym zawodzie. Odroczenie tej decyzji czyni udział w studiach III stopnia środkiem do zupełnie innych celów niż te, którym powinny one służyć.

Dla dwóch pierwszych kategorii studiujących i pracujących w roli doktoranta nie ma znaczenia to, jakie jest prawo o szkolnictwie wyższym i co reguluje ustawa o stopniach i tytułach naukowych, gdyż oni i tak o niczym innym nie marzą, jak tylko o własnej pasji. W dużej mierze właśnie tacy doktoranci realizują się w pracy naukowo-badawczej, organizacyjno-dydaktycznej w środowisku akademickim, nie dostrzegając w tym przeciążeń. Są w uczelni, która szczyci się nie tylko mistrzami akademickiej pedagogiki, ale stawia sobie oraz im nieustannie nowe zadania, podnosi progi wymagań i otwiera drzwi do świata NAUKI.

Ci ostatni zaś interesują się przede wszystkim prawem, regulacjami, formalnymi normami, gdyż chcą wiedzieć, jak przetrwać w tym środowisku pozorując pracę naukowo-badawczą, ale zarazem trochę się przy tej okazji wzmocnić osobowościowo (poczucie wyższości w stosunku do innych, rozpierająca duma, próżność) czy społecznie (wejście do nieznanej sobie dotychczas nowej sieci kontaktów, konsumpcja krajoznawczo-turystyczna (wyjazdy na krajowe lub zagraniczne konferencje, by uczestniczyć w nich biernie w czasie obrad, a czynnie po obradach).

Jak w jednostce jest klimat, atmosfera wzajemnego inspirowania się do pracy naukowo-badawczej, jak ma miejsce - ze strony kierownictwa studiów doktoranckich i władz jednostki - wspieranie pasji poznawczych (finansowanie czy dofinansowywanie udziału w konferencjach, wydanie publikacji naukowej doktoranta, podwyższenie stypendium doktoranckiego, premiowanie grantami uczelnianymi czy wydziałowymi itp.), to nawet ci najsłabsi, najmniej umotywowani zaczynają zmieniać się i mobilizować do pracy naukowo-badawczej albo wycofują się z tych studiów, rezygnują z dotychczasowych a nieadekwatnych aspiracji do własnego i uczelnianego potencjału rozwojowego.

Są osoby, które - jak im ich bezpośredni przełożony powie, że nie dostaną dofinansowania do udziału w konferencji czy na delegację celem przeprowadzenia badań terenowych, gdyż nie ma na to pieniędzy - obrażą sie, poczują dotknięte i ... albo pogodzą się ze strukturalną przemocą, a mimo to będą łożyć środki na rozwój naukowy z "własnej kieszeni", byle tylko przeżyć, przetrwać, dotrwać do finału, albo zniechęcą się, uciekną w emigrację wewnętrzną lub odejdą z uczelni. Nie będą czekać na łaskę swoich bezpośrednich przełożonych i zaczną się rozglądać za inną pracą.

Nie zazdroszczę dzisiejszym doktorantom, gdyż na spełnienie wszystkich wymogów mają zaledwie 4 lata. Już wybierając studia III stopnia powinni mieć swojego przyszłego opiekuna naukowego, formułując uzgodniony z nim temat pracy doktorskiej oraz przyjęty paradygmat badawczy. Mężczyźni-doktoranci jakoś sobie z tym radzą. Czytają, prowadzą badania, piszą i publikują.

Kobiety - doktorantki mają dużo trudniejszą sytuację, kiedy są już mężatkami i/czy matkami z dziećmi. Okazuje się bowiem, że doktorantka-karmiąca matka nie ma na nic zniżek, ulg, nie ma z tego tytułu jakichkolwiek ułatwień. Nie przysługuje takiej doktorantce-matce prawo do urlopu macierzyńskiego, a kiedy w jej związku małżeńskim/partnerskim ona jest studentką a on jest bezrobotny, to partnerowi nie przysługuje prawo np. do tacierzyńskiego urlopu. Jeśli władze wydziału mają na tyle wypracowane własne środki finansowe, że mogą ułatwić doktorantce-matce realizowanie obciążeń dydaktycznych w następnym semestrze, to jest to godne pochwały.

Są też takie jednostki, ktorych władze zachęcają doktorantów do aplikowania o środki wydziałowe na badania naukowe. Dzięki temu mają oni szansę na to, że nie tylko sami będą musieli finansować swój wyjazd do innej uczelni, poza granice kraju itp.

Ja miałem na przygotowanie i obronienie dysertacji doktorskiej 8 lat, chociaż nastąpiło to wcześniej, niż wskazana przez władze uczelni granica. W humanistyce i w naukach społecznych skrócenie cyklu akademickiego terminowania z 8 do 4 lat sprawia, że albo doktoranci przeżyją na głębokiej wodzie, albo poszukają sobie innego akwenu.

Od października 2011 r. można przeprowadzać przewody doktorskie także w nowym trybie. W większości uczelni postępowania awansowe biegną w starym trybie. Tymczasem nie zwraca się uwagi na to, że istniejący okres vacatio legis skończy się z dniem 30 września br. i trzeba będzie dokończyć własną dysertację zgodnie z nowymi regulacjami. Pojawia się pytanie: Czy doktoranci wiedzą, co im grozi lub co ich czeka? Czy będą w stanie przedłożyć swoją dysertację do recenzji? Czy zdążą opublikować do tego czasu odpowiednią liczbę artykułów naukowych? Czy zdążą opublikować co najmniej dwa artykuły w czasopiśmie z listy B, czy może - jak określa to Z. Melosik - przerzucą się na fast naukę, czyli naukę typu instant?

11 kwietnia 2013

Podróże kształcą...

Ze względu na pełnione funkcje w środowisku akademickim bardzo dużo jeżdżę po kraju. Ostatnio także pociągami. To, co ma miejsce w polskich kolejach (czy one są jeszcze polskie?), woła o pomstę do nieba.

Warunki i usługi, jakie oferuje klientom PKP Intercity SA w pociągach ICC i EIC, są na tak niskim poziomie, że jedyne, co jest wysokie, to koszty przejazdu. Nie one mnie jednak martwią i oburzają zarazem, bo w końcu przejazd w ramach służbowej delegacji i tak jest refundowany, tylko fakt, że w cenie biletu oferuje się pasażerom brud, smród i ubóstwo. Zasady obsługiwania klientów zmieniają się prawdopodobnie wraz z wymianą kolejnych ekip sprawujących w odpowiednich spółkach władzę i nadzór. Nie ma ani władzy, ani nadzoru, bo ten troszczy się zapewne o wysokość gaży, jaka mu przysługuje z racji „politycznej poprawności”.

Nie tylko kolejarze powinni strajkować, ale przede wszystkim utrzymujący te spółki pasażerowie. Jechałem wczoraj z Warszawy do Poznania eurointercity „Fredro” (poc. Nr 1602). Wagon klasy I był nieogrzewany, a temperatury na zewnątrz jednoznacznie zobowiązywały do dostarczenia pasażerom ciepła. W moim przedziale były dwie młode kobiety, które już po dwudziestu minutach jazdy zaczęły powoli się ubierać. Najpierw pojawiły się na ich szyjach szaliki , a po kolejnych dwudziestu minutach jazdy w "lodówce" już były w kożuchach. Każda z nich zapłaciła za bilet 180 zł. Jak stwierdziła jedna z pasażerek: niech się pan nie dziwi, poprzedniego dnia było to samo, gdyż podróżuję na tej trasie codziennie. Brrrr.

Kierowniczka pociągu skasowała nasze bilety z przyjemnością. Na pytanie, dlaczego nie ma ogrzewania stwierdziła, że „coś się zepsuło”. Możemy udać się do „miejscówkowego” w tym składzie pociągu (to pewnie nowy etat?), a on znajdzie nam miejsce w ogrzewanym wagonie. Zabawne, chociaż nie dla wszystkich. Kiedy jechałem z Poznania do Warszawy pociągiem tej samej klasy, zaoferowano nam herbatę za 6,50 PLN. W drodze powrotnej – do Poznania, podróżni mogli sobie wybrać w ramach poczęstunku w EIC, czy chcą herbatę, kawę czy inny płyn do picia. Za darmo mieli też w przedziałach „lodówkę”. Minister Nowak z PO nie podróżuje pociągami, i ja go rozumiem. Też wolałbym jazdę z kierowcą, który nie musi płacić za przekraczanie prędkości czy za zdjęcie z fotoradaru.

W lutym odbyłem podróż po Republice Czeskiej odpowiednikiem polskiego Eurointercity. Tam był standard, który wbił mnie w osłupienie w porównaniu z tym, co za tę samą cenę oferuje PKP Intercity SA. W czeskim pociągu czułem się jak w samolocie najlepszych linii lotniczych. W wagonie klasy I (na pokładzie) witały elegancko ubrane stewardesy, które oferowały tuż po rozpoczęciu podróży do wyboru świeżą prasę. Wraz z kierownikiem pociągu, który sprawdzał posiadanie biletu, pojawiła się druga stewardesa ze śniadaniem (jechałem wcześnie rano). Mogłem wybrać nie tylko napój (gorący lub zimny), ale także sandwicza, jogurt z owocami lub kanapkę z szynką/serem. Wszystko było w cenie biletu.

No i najważniejsze. Na pokładzie czeskiego pociągu miałem non stop dostęp do Internetu, dostęp do zasilania własnego laptopa, a także – o tym trzeba było jednak zdecydować przed zakupieniem biletu – możliwość jazdy w „wagonie cichym”, w którym pasażerom nie wolno korzystać z telefonu komórkowego (poza jego cichą funkcją np. wysyłanie poczty czy sms) i nie wolno głośno rozmawiać.

No i proszę. To Polacy doprowadzili do przełomu politycznego i ustrojowej zmiany w krajach socjalistycznych, to Polacy przyczynili się do kaskadowego obalenia sowieckiego reżimu w NRD, w tym do zjednoczenia Niemiec i upadku berlińskiego muru, a solidarnościowa lawina uruchomiła aksamitną rewolucję w Czechosłowacji, przewrót władzy w Rumunii itd.

Jak się okazuje, teraz jesteśmy na końcu – w poszanowaniu praw obywatelskich, praw człowieka, w zakresie poziomu kapitału społecznego, za to przodujemy w poziomie korupcji, centralizmu i żarłocznej biurokracji państwowej. Koalicyjny rząd jest zadowolony z postępu. Tu mamy chyba najwyższe wskaźniki wśród pozostałych państw UE. Warto chociaż z tego się cieszyć. No i możemy być dumni z tego, że bijemy kolejny rekord w oszukiwaniu rodziców na temat przygotowania szkół dla sześciolatków. Mamy raoport SANEPID-u, z którego wynika, że co trzecia szkoła podstawowa (14,5 tys. oddziałów dla sześciolatków) w Polsce wymaga działań przystosowawczych, a więc ich jeszcze nie spełnia, ale dzieci przyjęła.

Wiceminister edukacji przyjechał w tym tygodniu do Łodzi na konferencję dla dyrektorów przedszkoli i szkół podstawowych. Jak stwierdzili uczestnicy, wygłosił banialuki z przygotowanej przez jakiegoś urzędnika MEN prezentacji i wyszedł, opuścił zebranych. Poprzednia ministra - Katarzyna Hall, jak organizowała objazdowe tournee po kraju, to jednak kilka godzin wytrzymywała w sali obrad. Widać obowiązuje innowacyjne podejście w MEN do szerzenia oświaty. Tym razem wszyscy wiedzieli, że to spotkanie miało charakter "opresywny". Władza potwierdziła swoją nieustępliwość w powyższej kwestii.

Dyrektorzy zatem wyszli z tej pseudokonferencji z takim samym poglądem na temat obniżenia wieku szkolnego, jaki mieli, zanim przyszli do sali obrad Urzędu Miasta Łodzi. Nie bylo z kim obradować, bo przecież z łódzkimi naukowcami mogą spotykać się przy innej okazji i znają ich dokonania.




10 kwietnia 2013

Odsłona fałszywej troski MNiSW o studentów


W krajach Unii Europejskiej dofinansowywane są podręczniki akademickie ze środków publicznych, o ile ich nakłady nie przekraczają 1500 egzemplarzy. Stanowi to oczywistą i uzasadnioną proceduralnie formę opieki państwa nad sferą edukacji. Tak jest we wszystkich krajach UE, tylko nie w Polsce w wyniku zaniedbań ze strony MNiSW. Polska skorzystała z odpowiednich procedur akcesyjnych (art. 88 ust. 3 Traktatu WE) na dofinansowanie podręczników akademickich w latach 2004-2006, uzyskując akceptację na wydatkowanie z budżetu państwa środków na ten cel. Tak tez się stało. Kto aplikował o takie środki, otrzymał dofinansowanie, a było to w okresie dzisiaj ocenianym negatywnie. Czyżby w tej kwestii te oceny były słuszne?

Z dniem 1 stycznia 2007 r. polski rząd wnioskował do UE o przedłużenie terminu na realizację tego programu do 31 grudnia 2012 r., uzyskując stosowną akceptację. Ba, minister B. Kudrycka - przejmując po PiS resort, powinna kontynuować proces wspomagania polskiej nauki w tej właśnie formie. Początkowo zachęcała wydawców do składania do MNiSW wniosków o dofinansowanie konkretnych projektów w ramach wniosków, których wypełnienie obłożone zostało szczególnymi kryteriami. No i dobrze, bo przecież chodzi o to, żeby nie wydatkować środków publicznych na rozprawy, które z podręcznikami akademickimi nie mają wiele wspólnego, natomiast są pretekstem dla wydawców do sięgnięcia po środki budżetowe.

Doskonale pamiętam, że ogłoszony przez MNiSW termin składania wniosków przez zainteresowanych tym wydawców był w 2012 r. bardzo krótki. Komitet Nauk Pedagogicznych PAN przygotował dokumentację, która spełniała wszystkie kryteria. Niestety, w maju pojawił się na stronie resortu komunikat, że w 2012 r. nie będą udzielane w tym zakresie żadne dotacje, a minister prosi o nieskładanie nowych wniosków. Bez wyjaśnienia. Nie, i koniec!

Kulisy prawdy ujawnił dr Andrzej Nowakowski (dyrektor Wydawnictwa Universitas, dyrektor generalny SAiW Polska Książka):

Urzędnicy MNiSW całkowicie zapomnieli o unijnych zobowiązaniach i w najlepsze przyjmowali wnioski wydawców o dofinansowanie rzeczonych podręczników, których termin przypada na rok 2013. (…) Okazało się, że Polska jako jedyne zainteresowane państwo nie zgłosiła żadnego nowego projektu rozporządzenia do unijnej akceptacji od 2007 roku. Wszystkie państwa członkowskie UE – poza Polską! – już dawno problem rozwiązały, bez najmniejszych przeszkód ze strony Unii. (A. Nowakowski, Winne ministerstwo, Biblioteka Analiz 2013 nr 3, s. 3).

Co ciekawe, w budżecie MNiSW zaplanowano na ten cel sumę ponad 8 milionów zł. Ktoś w resorcie zorientował się dopiero w grudniu 2012 r., że takie rozporządzenie powinno powstać, gdyż inaczej nie będzie podstawy do wydatkowania przewidzianych na ten cel środków. Sklecono „na kolanie” projekt aktu wykonawczego, który – zdaniem A. Nowakowskiego – był kuriozalny, gdyż w swej istocie zachęcał do omijania prawa. Zasadnicze zapisy rzeczonego projektu rozporządzenia sprowadzają się do tego, że wydawca musi przygotować do druku książkę, po czym złożyć wniosek o dofinansowanie (nie znając przychodów z dystrybucji, niezbędnej do kalkulacji przedsięwzięcia!), a następnie poczekać minimum pięć miesięcy na decyzję resortu o dofinansowaniu lub niedofinansowaniu. (tamże)

Teraz rozumiem, dlaczego kierownictwo jednego z warszawskich wydawnictw, które było zainteresowane wydaniem serii akademickich podręczników KNP PAN pod redakcją prof. dr hab. Marii Dudzikowej i prof. dr hab. Marii Czerepaniak-Walczak, nagle nabrało wody w usta, kiedy powyżsi redaktorzy nowej serii „Palące problemy” dopytywali się o gwarancje wydania w terminie zamówionych już u konkretnych autorów podręczników. Pewnie niezręcznie było dyrektorowi poinformować nas o tym, że skoro nie będzie z ministerstwa żadnego dofinansowania, to nie jest on zainteresowany przejęciem pełnych kosztów produkcji. Musieliśmy zatem szukać innego wydawcy-sponsora.

Jak broni się w tej sprawie MNiSW? To oczywiste. Winna jest UE. Jak to dobrze, że dr A. Nowakowski zainteresował się, czy to prawda. Po raz kolejny okazało się, że Public Relation tego rządu jest nadmuchiwaniem „bańki mydlanej”, Pękła, Dzięki dociekliwości tych, którzy przestają już wierzyć władzy. W końcu już ukazały się w Polsce podręczniki na temat manipulacji politycznej. Być może władza nie chciałaby, żebyśmy obniżali dzięki możliwym dotacjom ceny podręczników akademickich. Władza sama się wyżywi duchowo. Nawet wiem, kogo polecić MNiSW z byłych rzeczników MEN, by wciskać społecznościom akademickim kit.


Oto odsłona troski MNiSW o polskich studentów. Niech płacą więcej za podręczniki akademickie. Bez dofinansowania muszą być droższe. "Kogo nie boli, temu powoli"?