Ze względu na pełnione funkcje w środowisku akademickim bardzo dużo jeżdżę po kraju. Ostatnio także pociągami. To, co ma miejsce w polskich kolejach (czy one są jeszcze polskie?), woła o pomstę do nieba.
Warunki i usługi, jakie oferuje klientom PKP Intercity SA w pociągach ICC i EIC, są na tak niskim poziomie, że jedyne, co jest wysokie, to koszty przejazdu. Nie one mnie jednak martwią i oburzają zarazem, bo w końcu przejazd w ramach służbowej delegacji i tak jest refundowany, tylko fakt, że w cenie biletu oferuje się pasażerom brud, smród i ubóstwo. Zasady obsługiwania klientów zmieniają się prawdopodobnie wraz z wymianą kolejnych ekip sprawujących w odpowiednich spółkach władzę i nadzór. Nie ma ani władzy, ani nadzoru, bo ten troszczy się zapewne o wysokość gaży, jaka mu przysługuje z racji „politycznej poprawności”.
Nie tylko kolejarze powinni strajkować, ale przede wszystkim utrzymujący te spółki pasażerowie. Jechałem wczoraj z Warszawy do Poznania eurointercity „Fredro” (poc. Nr 1602). Wagon klasy I był nieogrzewany, a temperatury na zewnątrz jednoznacznie zobowiązywały do dostarczenia pasażerom ciepła. W moim przedziale były dwie młode kobiety, które już po dwudziestu minutach jazdy zaczęły powoli się ubierać. Najpierw pojawiły się na ich szyjach szaliki , a po kolejnych dwudziestu minutach jazdy w "lodówce" już były w kożuchach. Każda z nich zapłaciła za bilet 180 zł. Jak stwierdziła jedna z pasażerek: niech się pan nie dziwi, poprzedniego dnia było to samo, gdyż podróżuję na tej trasie codziennie. Brrrr.
Kierowniczka pociągu skasowała nasze bilety z przyjemnością. Na pytanie, dlaczego nie ma ogrzewania stwierdziła, że „coś się zepsuło”. Możemy udać się do „miejscówkowego” w tym składzie pociągu (to pewnie nowy etat?), a on znajdzie nam miejsce w ogrzewanym wagonie. Zabawne, chociaż nie dla wszystkich. Kiedy jechałem z Poznania do Warszawy pociągiem tej samej klasy, zaoferowano nam herbatę za 6,50 PLN. W drodze powrotnej – do Poznania, podróżni mogli sobie wybrać w ramach poczęstunku w EIC, czy chcą herbatę, kawę czy inny płyn do picia. Za darmo mieli też w przedziałach „lodówkę”. Minister Nowak z PO nie podróżuje pociągami, i ja go rozumiem. Też wolałbym jazdę z kierowcą, który nie musi płacić za przekraczanie prędkości czy za zdjęcie z fotoradaru.
W lutym odbyłem podróż po Republice Czeskiej odpowiednikiem polskiego Eurointercity. Tam był standard, który wbił mnie w osłupienie w porównaniu z tym, co za tę samą cenę oferuje PKP Intercity SA. W czeskim pociągu czułem się jak w samolocie najlepszych linii lotniczych. W wagonie klasy I (na pokładzie) witały elegancko ubrane stewardesy, które oferowały tuż po rozpoczęciu podróży do wyboru świeżą prasę. Wraz z kierownikiem pociągu, który sprawdzał posiadanie biletu, pojawiła się druga stewardesa ze śniadaniem (jechałem wcześnie rano). Mogłem wybrać nie tylko napój (gorący lub zimny), ale także sandwicza, jogurt z owocami lub kanapkę z szynką/serem. Wszystko było w cenie biletu.
No i najważniejsze. Na pokładzie czeskiego pociągu miałem non stop dostęp do Internetu, dostęp do zasilania własnego laptopa, a także – o tym trzeba było jednak zdecydować przed zakupieniem biletu – możliwość jazdy w „wagonie cichym”, w którym pasażerom nie wolno korzystać z telefonu komórkowego (poza jego cichą funkcją np. wysyłanie poczty czy sms) i nie wolno głośno rozmawiać.
No i proszę. To Polacy doprowadzili do przełomu politycznego i ustrojowej zmiany w krajach socjalistycznych, to Polacy przyczynili się do kaskadowego obalenia sowieckiego reżimu w NRD, w tym do zjednoczenia Niemiec i upadku berlińskiego muru, a solidarnościowa lawina uruchomiła aksamitną rewolucję w Czechosłowacji, przewrót władzy w Rumunii itd.
Jak się okazuje, teraz jesteśmy na końcu – w poszanowaniu praw obywatelskich, praw człowieka, w zakresie poziomu kapitału społecznego, za to przodujemy w poziomie korupcji, centralizmu i żarłocznej biurokracji państwowej. Koalicyjny rząd jest zadowolony z postępu. Tu mamy chyba najwyższe wskaźniki wśród pozostałych państw UE. Warto chociaż z tego się cieszyć. No i możemy być dumni z tego, że bijemy kolejny rekord w oszukiwaniu rodziców na temat przygotowania szkół dla sześciolatków. Mamy raoport SANEPID-u, z którego wynika, że co trzecia szkoła podstawowa (14,5 tys. oddziałów dla sześciolatków) w Polsce wymaga działań przystosowawczych, a więc ich jeszcze nie spełnia, ale dzieci przyjęła.
Wiceminister edukacji przyjechał w tym tygodniu do Łodzi na konferencję dla dyrektorów przedszkoli i szkół podstawowych. Jak stwierdzili uczestnicy, wygłosił banialuki z przygotowanej przez jakiegoś urzędnika MEN prezentacji i wyszedł, opuścił zebranych. Poprzednia ministra - Katarzyna Hall, jak organizowała objazdowe tournee po kraju, to jednak kilka godzin wytrzymywała w sali obrad. Widać obowiązuje innowacyjne podejście w MEN do szerzenia oświaty. Tym razem wszyscy wiedzieli, że to spotkanie miało charakter "opresywny". Władza potwierdziła swoją nieustępliwość w powyższej kwestii.
Dyrektorzy zatem wyszli z tej pseudokonferencji z takim samym poglądem na temat obniżenia wieku szkolnego, jaki mieli, zanim przyszli do sali obrad Urzędu Miasta Łodzi. Nie bylo z kim obradować, bo przecież z łódzkimi naukowcami mogą spotykać się przy innej okazji i znają ich dokonania.