10 lutego 2013

Nauczycielska godność na wyprzedaży przez MEN

Zdumiewające jest to, jak niszczy się podstawy godności zawodowej nauczycieli, ogłaszając to z dumą w otoczeniu kamer i błysku fleszy. Minister edukacji Krystyna Szumilas zapowiedziała bowiem obowiązkową rejestrację czasu pracy nauczycieli poza prowadzonymi przez nich lekcjami. Żenująca to gra rządu wraz ze związkowcami, której celem niszczenia stała się jedna z najważniejszych dla każdego narodu profesji. Ogłoszenie wszem i wobec, że nauczyciele będą zobowiązani do prowadzenia dzienniczka własnej aktywności zawodowej wydaje się szczytem manipulacji ze świata Mrożka. A jednak już znaleźli się nadgorliwi dyrektorzy szkół i nauczyciele realizujący ów bezmysł. Dobre Ministerstwo Edukacji Narodowej w obronie zawodu chce (...) umożliwić ewidencjonowanie czasu pracy nauczycieli. Obecnie dyrektor może rozliczać tylko obowiązkowe godziny, czyli pensum i tzw. godziny karciane. Po nowelizacji Karty nauczyciela dyrektorzy będą mogli zobowiązać pedagogów do rejestrowania najważniejszych dodatkowych zadań realizowanych w granicach czterdziestogodzinnego tygodnia pracy, m.in. spotkań z rodzicami, doskonalenia zawodowego czy zebrań rad pedagogicznych. Sądziłem, że to żart, ale to jest z powagą ogłoszona "troska" urzędników o dobrą opinię o nauczycielach. Jak stwierdza wiceminister: Maciej Jakubowski: – Wszyscy skarżą się, że nauczyciele znikają ze szkoły zaraz po skończeniu swoich lekcji, że nie wiadomo, ile czasu poświęcają na spotkania z rodzicami, a także na doskonalenie. Chcemy, aby takie informacje były dostępne.

Brawo!! Cóż za genialny pomysł! Proponuję, by w prasie lokalnej i na słupach reklamowych gmin publikować wykazy nauczycieli-stachanowców! Niech pokażą społeczeństwu, ile godzin potrafią poświęcić swojej misji!! Co tam 40 godzin tygodniowo. Niech wykażą, że pracują 60, 80, a nawet 120 godzin tygodniowo, podobnie jak lekarze w 5 miejscach pracy. Premiujmy w gminach tych, którzy najlepiej wypełnią te dzienniczki, a nawet załączą do nich materiały filmowe z ukrytej kamery! Ogłośmy narodową rywalizację - który nauczyciel będzie miał największą liczbę godzin pracy tygodniowo! Niech dzienniczki staną się obowiązkowym dokumentem w ocenie pracy nauczycieli, w ich awansie zawodowym, a szczególnie w konkursie "Nauczyciel Roku!" Niech \staną się podstawą do dodatków motywacyjnych! Za każdą dodatkowa godzinę pracy tygodniowo, niech gmina płaci nauczycielom o 1% od płacy zasadniczej więcej. A co! W końcu to jest dla dobra naszych dzieci.

Nauczyciele nie protestują??? Nie wychodzą na ulice, przed gmach na Szucha 25? Z pokorą przyjmują tę rewelację, bo władza obiecała im, że będą mieli tylko 18(20-godzinne pensum dydaktyczne? Takiej kompromitacji w cywilizowanych państwach demokratycznych nie spotkamy, poza Polską, której rząd z dumą ogłasza wynegocjowane dotacje UE, a zarazem cichutko już pozbawił o 50% środowisko nauczycielskie środków na doskonalenie zawodowe. Teraz minister K. Szumilas zapowiada obowiązek rejestrowania czasu nauczycielskiej pracy. Może wprowadzić opaski elektroniczne? Może wszczepiać czipy, instalować mikrokamery, by nauczyciele rejestrowali dla potrzeb władzy swoją aktywność?

W jakim my żyjemy kraju, którego władze z jednej strony ogłaszają potrzebę rozwijania społeczeństwa wiedzy, informacyjnego, stymulowania innowacyjności, a z drugiej strony upokarzają nauczycieli intensywnie prowadzoną od ponad roku kampanią "nienawiści" wobec uzyskanych przez nich przywilejów, by z poparciem opinii społecznej je odbierać i jeszcze "dobić" ośmielających się z nich korzystać automonitoringiem? Nie po raz pierwszy władza zaprzecza deklaracjom o potrzebie budowania kapitału społecznego. Nie rozumie, że zbliżenie obywateli do rządu może być wynikiem tylko i wyłącznie decentralizacji, rezygnacji z arbitralności decyzji władz centralnych i wertykalnego nadzoru jako stałych elementów procesu uspołecznienia oświaty i włączania rodziców, nauczycieli i uczniów w strategię działania na rzecz dobra wspólnego.

Władze resortu edukacji powracają do starych, totalitarnych socjotechnik mających na celu uprzedmiotowienie nauczycielskiej profesji, sprowadzenie jej do zewnątrzsterowności i tym samym uległości wobec niej. Nie ma to nic wspólnego z podmiotowym nastawieniem i traktowaniem nauczycieli w tym kraju, toteż haniebne jest partycypowanie w takim upełnomocnieniu zmian tych, którzy powinni walczyć o suwerenność profesji, a więc związkowców. Jak widać pragmatyczne korzyści okazały się dla działaczy ZNP i oświatowej Solidarności ważniejsze od godnych warunków pełnienia ról społeczno-zawodowych przez nauczycieli.

Przy takiej polityce oświatowej, przy tak bezmyślnej regulacji pragmatyki zawodowej, nie pomoże żadna cyfryzacja szkół, wyposażanie sal dydaktycznych w tablice interaktywne, rozdawanie uczniom laptopów, tabletów czy elektronicznych czytników, jeśli w przestrzeni szkolnej, w bezpośrednich relacjach edukacyjnych nie będzie mądrego, oddanego, suwerennego pedagogicznie (dydaktycznie) nauczyciela. Nawet najlepsza technologia nie spełni swojej założonej funkcji, jeżeli sposób przygotowywania się do pracy będzie poddany powinnościom, które z jakością i oddaniem aktywności pedagogicznej nie mają nic wspólnego.

09 lutego 2013

Pomoc socjalna polskim wykładowcom na Słowacji


Umowa między Rządem Rzeczypospolitej Polskiej a Rządem Republiki Słowackiej o wzajemnym uznawaniu okresów studiów oraz równoważności dokumentów o wykształceniu i nadawaniu stopni i tytułów uzyskanych w Rzeczpospolitej Polskiej i Republice Słowackiej ( z dn. 18 lipca 2008 r.) stanowi podstawę prawną do automatycznego uznawania wymienionych w jej treści dokumentów (w tym także dokumentów o nadaniu tytułu docenta) za równoważne z odpowiednimi dyplomami polskimi. Nie ma zapisów umożliwiających odniesienie dyscypliny, w zakresie której nadano słowacki tytuł docenta do dyscyplin, w zakresie których w Polsce nadawany jest stopień naukowy doktora habilitowanego.

Jeżeli na tej podstawie prawnej ma miejsce równoważność docenta w dyscyplinach naukowych, które nie są uznane przez Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego w Polsce jako naukowo tożsamej z polską habilitacją, a rzecz dotyczy m.in. „pracy socjalnej”, to utrzymywanie w mocy tej Umowy przez Ministerstwo niszczy podstawy procesu naukowego w dziedzinie nauk społecznych w Polsce. Wprowadza się bowiem do środowisk akademickich osoby ze statusem naukowym, który w Polsce nie powinien mieć miejsca. Ten rodzaj pomocy socjalnej powinien znaleźć swój finał - najlepiej w powołaniu do życia nowej dyscypliny naukowej, jaką jest praca socjalna, albo konsekwentnego wyeliminowania ej na tym etapie rozwoju jako podstawy do prowadzenia pracy naukowej z kadrami akademickimi.

Niniejsza Umowa ma w praktyce jednostronny charakter, bowiem nie spotykamy się w dyscyplinie pedagogika czy socjologia z sytuacją, by którykolwiek ze słowackich naukowców zamierzał habilitować się w Polsce czy też ubiegać o tytuł naukowy profesora. Żadna z polskich uczelni nie odnotowała osiągnięć w tym zakresie, natomiast w drugim kierunku mamy do czynienia z lawinowo narastającym procesem wzrostu liczbowego doktorów habilitowanych ze słowacką docenturą, których dorobku naukowego nikt nie zna, a jeśli, to został on odrzucony przez jednostki akademickie przeprowadzające przewody habilitacyjne czy profesorskie w Polsce jako niespełniające wymogów naukowych z psychologii, pedagogiki, historii czy socjologii.

Od 2004 r. ma miejsce „turystyka habilitacyjna”, którą uprawia na Słowację część polskich nauczycieli akademickich, wykładowców czy adiunktów uczelni publicznych i niepublicznych. Uprawiają zresztą tę turystykę zgodnie z prawem i przyzwoleniem Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Dorobek naukowy wielu z nich w żadnej mierze nie pozwalał na uzyskanie awansu naukowego w kraju. Tym samym wybrali ścieżkę dostępu do łatwego awansu z dyscyplin, które na Słowacji traktowane są jako naukowe, podczas gdy w Polsce – także w wydanym przez Minister rozporządzeniu o obszarach, dziedzinach i dyscyplinach naukowych – nie znajdują akceptacji, gdyż nie wiążą się z wykorzystywaniem metodologii badań w naukach humanistycznych czy społecznych. Sami Słowacy narzekają na nędzny poziom niektórych kandydatów, ale z formalnego punktu widzenia i prowadzonych w tamtejszych uniwersytetach formach pomocy socjalnej dla "biednych" Polaków wszystko toczy się lege artis.

Przekazany przez Komitet Nauk Pedagogicznych PAN Raport w powyższej sprawie w 2011 r. zawiera rzeczowe argumenty o wykorzystywaniu przez część środowiska w/w Umowy do omijania standardów naukowych w kraju. wynika z niego niezbicie, że podstawą habilitowania się na Słowacji niektórzy z Polaków czynią swoje rozprawy doktorskie, które zostały obronione na terenie Polski, a zadziwiający prymat i swoiste rekordy biją doktorzy wypromowani w resortowym Instytucie Badań Edukacyjnych. Przypadek to, czy szczególny rodzaj wyszkolenia? Kto lobbował i lobbuje w MNiSW w tej sprawie?

Komitet Nauk Pedagogicznych PAN zwrócił się do MNiSW o zweryfikowanie zasadności utrzymywania Umowy z Rządem Republiki Słowackiej lub dostosowanie jej zapisów w zakresie, który liczyłby się z polskimi wymogami naukowymi, a nie – co ma miejsce dotychczas - radykalnie obniżał ich poziom i upełnomocniał kadry o niskich kwalifikacjach. Niech wybitni specjaliści, doktorzy habilitowani na Słowacji z dyscypliny "praca socjalna" ujawnią polskim czytelnikom swoje dzieła jako naukowe, niech pokażą, że wnoszą coś nowego do nauki a ich doktoranci - w odróżnieniu do nich samych - zyskują sławę na miarę chociażby polskich standardów.


Warto odnotować w tej kwestii także Stanowisko Komitetu Socjologii Polskiej Akademii Nauk w sprawie niektórych habilitacji uzyskiwanych za granicą

W ostatnich latach niektórzy polscy badacze z dziedziny nauk społecznych, w tym z pedagogiki i socjologii, uzyskują habilitacje na takich uczelniach zagranicznych, w których wymagania habilitacyjne są zdecydowanie niższe niż w Polsce. Zasięg tej praktyki nie jest nam dokładnie znany, ale nie ogranicza się ona do kilku przypadków. W szczególności, jak się dowiadujemy, łatwe habilitacje otrzymuje się na niektórych uczelniach Słowacji. Habilitacje tam uzyskane nie podlegają nostryfikacji i są uznawane za równoważne z habilitacjami osiąganymi w Polsce.

Co więcej, ponieważ w Polsce nie ma stopni naukowych w dyscyplinie praca socjalna, a specjaliści z tego zakresu uzyskują habilitacje z innych dyscyplin społecznych, np. z socjologii, słowackie habilitacje z tejże pracy socjalnej mogą dawać w naszym kraju takie same uprawnienia, jak polskie habilitacje z socjologii.

Jak się orientujemy, o habilitację na Słowacji ubiegają się doktorzy, którzy oceniają, że ich dorobek nie wystarcza do uzyskania habilitacji w Polsce lub nie chcą przechodzić złożonej procedury krajowej, a zdarza się, że czynią to nawet osoby, których habilitacja została w Polsce odrzucona.
Komitet Socjologii PAN jak najbardziej popiera współpracę międzynarodową, w tym także uzyskiwanie stopni naukowych na cenionych uczelniach zagranicznych, jednakże praktyki tu opisane uznaje za element dysfunkcjonalny, a nawet patologiczny w systemie nauki.

Po pierwsze, łatwe habilitacje zewnętrzne zmniejszają wartość informacyjną posiadania stopnia doktora habilitowanego i utrudniają ocenę kompetencji w dyscyplinie socjologia na podstawie tego stopnia.

Po drugie, ponieważ doktorzy z łatwymi habilitacjami zewnętrznymi ułatwiają swoim jednostkom osiąganie minimów kadrowych wymaganych do otwierania kierunków studiów i do nadawania stopni naukowych, przyczyniają się do przedwczesnego podejmowania przez te jednostki kształcenia i doktoryzowania.

Po trzecie, ponieważ doktorzy z łatwymi habilitacjami zewnętrznymi stają się promotorami i recenzentami prac doktorskich, recenzentami następnych prac habilitacyjnych oraz uczestnikami innych procesów ewaluacyjnych, może to obniżać poziom socjologii w ich ośrodkach, a także w szerszej skali.

Po czwarte, nie jest właściwe, by do cenionego i ważnego stopnia doktora habilitowanego prowadziły dwie drogi – wymagająca ciężkiej pracy droga przez uczelnie krajowe, a obok niej znacznie łatwiejsza droga przez niektóre uczelnie zagraniczne.

Warszawa, 7 Listopada 2012 r.


Już Monteskiusz pisał:

istnieją dwa rodzaje zepsucia: jedno, kiedy lud nie przestrzega praw; drugie, kiedy same prawa przynoszą ze sobą zepsucie. To zło jest nieuleczalne, bo tkwi w samym lekarstwie.


(Dz. U. 179 poz. 1067): Stopień naukowy nadany przez uznaną instytucję posiadającą uprawnienie do jego nadawania, działającą w państwie członkowskim UE, państwie członkowskim OECD lub państwie członkowskim EFTA jest uznawany za równoważny z odpowiednim polskim stopniem naukowym lub stopniem w zakresie sztuki na podstawie art. 24 ustawy z dnia 14 marca 2003 r. o stopniach naukowych i tytule naukowym oraz o stopniach i tytule w zakresie sztuki (Dz. U. Nr 65, poz. 595, z późn. zm.).

07 lutego 2013

Jak posłowie wykazują zainteresowanie problematyką szkolnictwa wyższego


Wydawało mi się, że jak ktoś jest posłem i autentycznie chce uczestniczyć w zmianach rzeczywistości oświatowej czy akademickiej, to kiedy kieruje interpelacje do odpowiedniego ministra, czyni to w sposób racjonalny, sensowny społecznie i odpowiedzialny. Nie mam czasu na studiowanie zawartości sejmowych dokumentów, ale drobna próbka już mi wystarczyła, by przekonać się, że niektórzy przynajmniej posłowie kierują do członków rządu zapytania nie dlatego, że ich cokolwiek interesuje, tylko by "nabijać licznik" własnego zaangażowania politycznego. W czasie kolejnych kampanii wyborczych będą mogli szpanować liczbą wypowiedzi, interpelacji, zapytań, pytań i oświadczeń.

Posłowie Piotr Chmielowski i Roman Kotliński wzięli sobie na celownik ministrę nauki i szkolnictwa wyższego, kierując do niej interpelacje w sprawie różnych kierunków studiów, jakie oferują młodzieży publiczne uczelnie akademickie i wyższe szkoły prywatne. Taka interpelacja właściwie nic ich nie kosztuje. Wystarczy, że pracownik biura dokona im screeningu stron internetowych szkół wyższych, odnotowując prowadzone w nich kierunki studiów, bez podziału na kierunki I czy II stopnia oraz na kierunki tzw. studiów podyplomowych, a potem już mogą przystąpić do interpelowania. Jeden typ studiów miesza się im z drugim, ale jak ktoś się nie zna na szkolnictwie wyższym, to może zadawać pani ministrze pytania ad infinitum, jak te oto:

Interpelacja nr 10558 do ministra nauki i szkolnictwa wyższego w sprawie kierunku studiów zarządzanie parafią na Uniwersytecie Śląskim.

Szanowna Pani Minister! Przemiany w naszym kraju zaowocowały pędem młodzieży do edukacji. Powstało wiele szkół wyższych, które kształcą młodzież na kierunkach nie tylko oferowanych przez kadrę naukową, ale również zamawianych. Z magazynu rekrutacyjnego Uniwersytetu Śląskiego dowiedziałem się, że można studiować na kierunku zarządzanie parafią. Dlatego pytam Panią Minister:

1. Czy ww. studia to studia licencjackie czy magisterskie?
2. Ile lat trwają poszczególne etapy edukacji na tym kierunku?
3. Jaki jest program tych studiów? W tym punkcie proszę wyszczególnić wszystkie przedmioty i wymiar czasu.
4. Ile egzaminów i z czego zdają studenci tego kierunku?
5. Czy po odbyciu takich studiów absolwenci mogą udzielać sakramentów?
6. Czy nie byłoby logiczne umiejscowienie tego kierunku na uniwersytecie ekonomicznym?
7. Ilu studentów studiuje na tym niezmiernie potrzebnym kierunku?


Pani ministra powinna oczywiście ustosunkować się do takiej interpelacji tak, jakby to ona podejmowała decyzje merytoryczne i organizacyjne w sprawie kierunków studiów. Toteż urzędnicy MNiSW zamiast zajmować się poważnymi problemami akademickiej rzeczywistości, muszą odpisywać na takie interpelacje, czego najlepszym przykładem jest poniższa reakcja:

Odpowiedź sekretarza stanu w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego - z upoważnienia ministra - na interpelację nr 10558 w sprawie kierunku studiów zarządzanie parafią na Uniwersytecie Śląskim:

Szanowna Pani Marszałek! Odpowiadając na interpelację posłów Piotra Chmielowskiego i Romana Kotlińskiego (SPS-023-10558/12) w sprawie kierunku studiów zarządzanie parafią na Uniwersytecie Śląskim, pragnę złożyć następujące wyjaśnienia. Uniwersytet Śląski nie prowadzi kierunku studiów zarządzanie parafią, prowadził natomiast studia podyplomowe w tym zakresie, które przeznaczone były dla duchownych przygotowujących się do podjęcia funkcji proboszcza. W dniu 17 września br. Rada Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Śląskiego podjęła uchwałę o likwidacji studiów podyplomowych zarządzanie parafią.

Pozwolę sobie wyjaśnić, że studia podyplomowe stanowią formę kształcenia, na którą są przyjmowani kandydaci posiadający kwalifikacje co najmniej pierwszego stopnia i kończącą się uzyskaniem kwalifikacji podyplomowych, zaś osoby uczestniczące w kształceniu na studiach podyplomowych nie są studentami, a słuchaczami i nie przysługują im te same co studentom prawa, np. do posiadania legitymacji studenckiej czy otrzymywania stypendium. Studia te organizowane są najczęściej w odpowiedzi na zapotrzebowanie zgłaszane przez różne instytucje czy też przedsiębiorstwa.

Ustawa z dnia 27 lipca 2005 r. Prawo o szkolnictwie wyższym (Dz. U. z 2012 r. poz. 572, z późn. zm.) stanowi, że uczelnia może prowadzić studia podyplomowe w zakresie obszaru kształcenia, z którym związany jest co najmniej jeden kierunek studiów prowadzony przez uczelnię. Tylko w przypadku, kiedy program studiów podyplomowych wykracza poza zakres do prowadzenia tych studiów, wymagana jest zgoda ministra właściwego do spraw szkolnictwa wyższego, wydana po zasięgnięciu opinii Rady Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Ponadto uprzejmie wyjaśniam, że od 1 października 2011 r. Polska Komisja Akredytacyjna posiada uprawnienie do oceny jakości kształcenia na studiach podyplomowych w ramach oceny instytucjonalnej podstawowej jednostki organizacyjnej uczelni.

Studia podyplomowe zarządzanie parafią zostały utworzone zarządzeniem rektora nr 78/2005 z dnia 8 grudnia 2005 r. na podstawie § 1 ust. 1 zarządzenia rektora nr 8/2003 z dnia 24 stycznia 2003 r. w sprawie zasad prowadzenia studiów podyplomowych i kursów specjalnych w Uniwersytecie Śląskim. Czas trwania tych studiów został określony na cztery semestry (łącznie 220 godz.), zaś uczestnikami mogły być osoby duchowne posiadające dyplom magistra teologii. Studia te były odpłatne i odbywały się w formie przewidzianej dla studiów niestacjonarnych.
Obecnie Uniwersytet Śląski nie prowadzi naboru na ww. studia podyplomowe, jak również nie realizuje kształcenia w tym zakresie. Z poważaniem Sekretarz stanu Maria Orłowska


No i co z tego wynika dla obu posłów? Nic!

Nie martwmy się. Już są następne interpelacje tychże polityków. Oto one:

Interpelacja nr 11028 w sprawie kierunku studiów: projektowanie gier na Uniwersytecie Śląskim;

Interpelacja nr 11029 w sprawie kierunku studiów: okcydentalistyka na Uniwersytecie Łódzkim;

Interpelacja nr 11416 w sprawie kierunku studiów: nauka o rodzinie na Uniwersytecie Śląskim;

Interpelacja nr 11417 w sprawie kierunku studiów: życie wśród kwiatów na SGGW;

Interpelacja nr 11948 w sprawie kierunku studiów: prognozowanie trendów w obszarach mody i designu w Collegium Civitas;

Interpelacja nr 11949 w sprawie kierunku studiów: analiza bezpieczeństwa i zagrożeń terrorystycznych w Collegium Civitas;

Interpelacja nr 12180 w sprawie kierunku studiów: asystent rodziny w Wyższej Szkole Nauk Humanistycznych i Dziennikarstwa;

Interpelacja nr 12181 w sprawie kierunku studiów: psychologia transportu w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej;

Interpelacja nr 12936 w sprawie kierunku studiów pakowanie produktu na Politechnice Warszawskiej;


Miałem nadzieję, że za interpelacją kryje się jakaś myśl, idea, potrzeba społeczna, państwowa lub światopoglądowa, ale gdzież tam. Tutaj obowiązuje metoda - jak w przypadku niektórych patologicznych studentów - "Kopiuj + wklej". Każda z tych interpelacji ma bowiem tę samą treść i brak uzasadnienia, bo trudno za takowe uznać jedno zdanie:

Szanowna Pani Minister! Przemiany w naszym kraju zaowocowały pędem młodzieży do edukacji. Powstało wiele szkół wyższych, które kształcą młodzież na kierunkach nie tylko oferowanych przez kadrę naukową, ale również zamawianych. Z magazynu rekrutacyjnego ...... (tu posłowie wklejają nazwę uczelni) dowiedziałem się, że można studiować kierunek: .......... (tu wklejają nazwę kierunku)

Dlatego pytam Panią Minister:
1. Czy ww. studia są licencjackie czy magisterskie?
2. Ile lat trwają poszczególne etapy edukacji na tym kierunku?
3. Jaki jest program tych studiów? W tym punkcie proszę wyszczególnić wszystkie przedmioty i wymiar czasu.
4. Ile egzaminów i z czego zdają studenci tego kierunku?
5. Ilu studentów studiuje ten niezmiernie potrzebny kierunek?


Wróżę zawrotną karierę obu posłom. W każdej uczelni akademickiej jest kilkaset kierunków studiów a jak dodamy do tego jeszcze kilkaset wyższych szkół prywatnych, a w każdej z nich kilkadziesiąt kierunków studiów podyplomowych i po kilka kierunkowych (tylko upadające mają jeden kierunek studiów), to mają szansę znaleźć się w Księdze Rekordów Guinnessa. Brawo!!! Teraz rozumiem, dlaczego ministerstwo nie ma czasu na udzielenie odpowiedzi na poważne pytania środowisk akademickich i nie jest w stanie rozwiązywać problemów, które rujnują w różnych zakresach szkolnictwo wyższe w naszym kraju. Ministrowie odpowiadają na interpelacje posłów. Niech Polska rośnie w siłę a posłom żyje się dostatnio.





06 lutego 2013

Habilitacja z historii oświaty i wychowania


Miło jest zakomunikować, że w dniu wczorajszym odbyło się na Wydziale Studiów Edukacyjnych Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu kolokwium habilitacyjne dr Iwonny Michalskiej - adiunkt Wydziału Nauk o Wychowaniu Uniwersytetu Łódzkiego. Recenzentami w przewodzie byli: dr hab. Wiesław Jamrożek prof. UAM w Poznaniu, prof. dr hab. Krzysztof Jakubiak z Uniwersytetu Gdańskiego, prof. dr hab. Henryk Depta z Uniwersytetu Warszawskiego i prof. dr hab. Stefania Walasek z Uniwersytetu Wrocławskiego. Wynik kolokwium i wykładu był wysoce pozytywny, a to oznacza, że środowisko nauk pedagogicznych w naszym kraju wzbogaciło się o kolejnego doktora habilitowanego w dziedzinie nauk humanistycznych, w dyscyplinie pedagogika, zasilając elitarny klub habilitowanych w kraju naukowców. Jak pisałem już kilka dni temu, będzie on z każdym miesiącem powiększał się, gdyż owocują wyniki badań tzw. średniego pokolenia. Dzięki temu zachowana jest ciągłość kadr akademickich.

W przypadku dr hab. Iwonny Michalskiej mamy do czynienia z przedstawicielką "łódzkiej szkoły historyków wychowania", którą tworzyli z chwilą powstania po II wojnie światowej tego Uniwersytetu tacy profesorowie, jak: Stefan Truchim, Eugenia Podgórska czy Tadeusz Jałmużna. W ubiegłym roku odbyła się w Łodzi konferencja historyków wychowania. Bohaterka dnia wczorajszego specjalizuje się w problematyce czytelnictwa dzieci i młodzieży szkół powszechnych II Rzeczpospolitej. Jej rozprawa habilitacyjna ukazała się w uczelnianej oficynie pt. Wychowanie do czytelnictwa uczniów szkół powszechnych w Drugiej Rzeczypospolitej . Jak informuje wydawnictwo: Rozprawa jest monografią o charakterze historyczno-pedagogicznym, której zakres chronologiczny zasadniczo zamyka się w latach 1918–1939. Biorąc pod uwagę, że niektóre fakty i zjawiska były konsekwencją wcześniejszych wydarzeń, dolna cenzura czasowa została w kilku przypadkach przesunięta. Rozprawa koncentruje się wyłącznie na polskich środowiskach wychowawczo-edukacyjnych, gdyż występowanie w II RP wielu mniejszości narodowych wymagałoby oddzielnych badań.


Dr hab. Iwonna Michalska redagowała wspólnie ze swoim mężem Grzegorzem - także historykiem wychowania okresu II RP - rozprawy zbiorowe, będące efektem konferencji i debat naukowych specjalistów, dla których czasopiśmiennictwo jest źródłem wiedzy do rekonstruowania dziejów edukacji. Zawarte w trzech tomach zbiory artykułów ukazują możliwości czerpania wiedzy o przeszłości z różnorodnych wydawnictw ciągłych. Przyczyniają się one do uzupełniania „listy” dotychczas wykorzystywanych czasopism, które mogą odegrać ważną rolę w odtwarzaniu dziejów edukacyjnych.

05 lutego 2013

Narkotyczna wiwisekcja i polityka w szkołach publicznych

Wczorajsza "Rzeczpospolita" powołała się na jakiś sondaż w ramach Europejskiego Programu Badań Ankietowych w Szkołach wśród uczniów szkół publicznych, z którego wynika że coraz częściej wnoszą oni do tych placówek narkotyki i częstują nimi kolegów. Nie ma to jak nieustanne ankietkowanie uczniów, które jest najmniej wiarygodnym źródłem wiedzy o faktach, natomiast doskonale nadaje się do badania opinii na jakiś temat. Wyciąganie wniosków z opinii, czyichś poglądów jako odpowiadających rzeczywistości jest dużym nieporozumieniem i służyć może jedynie demagogii oraz propagandzie społeczno-politycznej, jeśli jest prezentowane jako wiedza o realiach codziennego świata naszego życia. Karmią się tym media, a politycy zaczną lada moment tworzyć kolejne rozwiązania mające zapobiegać zjawiskom, które są artefaktami. Sam prowadziłem sondaż diagnostyczny w kilku łódzkich szkołach ponadgimnazjalnych i przekonałem się, w wyniku odpowiedniej konstrukcji narzędzia, że poziom szczerości jest niski. Uczniowie są chyba już przemęczeni i mają dość gromadzenia ich opinii na jakiekolwiek tematy, toteż zaczynają sobie żartować, kpić, wpisywać dowolne treści na znak oporu przeciwko nieustannej wiwisekcji.

Jeszcze nie rozpoczęła się żadna kampania wyborcza, bo w tym roku Polacy mają wolne od podejmowania decyzji politycznych, ale już toczy się walka polityczna na terenie szkół, do której niektóre partie wykorzystują swoich uczniów. Ojej, przepraszam, nie wykorzystują, bo brzmiałoby to zbyt instrumentalnie, chociaż jest zgodne z realiami, tylko to przedstawiciele młodzieżówki partyjnej zaczynają walczyć o swoje miejsce i interesy ideologiczne, przenosząc je do szkół, jak ponoć dilerzy czynią to z narkotykami.

Oto Damian Raczkowski maturzysta z Zespołu Szkół Ogólnokształcących nr 4 w Łodzi, który jest działaczem i koordynatorem młodzieżówki partii - Ruch Janusza Palikota, postanowił skorzystać ze swojej dorosłości i przenieść polityczne zaangażowanie do własnej szkoły. Ponoć wczoraj - jak podaje red. Marcin Masłowski z Gazety Wyborczej - złożył na ręce dyrektora szkoły pismo, uzyskawszy konsultację prawną i jeszcze 40 podpisów koleżanek i kolegów ze szkoły, w którym to piśmie domaga się usunięcia ze szkoły symboli religijnych. Chwali się, że zgromadził więcej podpisów, ale część uczniów wycofała się z obawy ewentualnych niekorzystnych dla nich konsekwencji ze strony nauczycieli lub rodziców. To ciekawe. Cóż za odwaga! Kiblowa? Po południu miała być konferencja prasowa tegoż ucznia z udziałem posłów RP - Romana Kotlińskiego i Armanda Ryfińskiego. Lewicowa prasa zdaje z niej relację . Uczeń D. Raczkowski ma swoje medialne pięć minut. W czasie konferencji obstawiali go dwaj szermierze wolności szkoły publicznej od światopoglądu - posłowie Ruchu Palikota.


Partyjni działacze nie czytają prawa, skoro ów młodzieniec nie zapoznał się z Ustawą o Systemie Oświaty, jaka obowiązuje jeszcze w tym kraju. Zamiast zatem zaangażować się w Parlamencie, w swoim środowisku pozaszkolnym, na ulicy czy w Internecie, postanowił wykazać się swoją "odwagą polityczną" w szkole, pokazując jak łamie się w ten sposób prawo. Widać zatem prawdziwy symptom młodzieżowego zaangażowania politycznego, które powinno spotkać się z jednoznaczną reakcją nie tylko dyrekcji szkoły. Gdyby ta zawiadomiła prokuraturę o naruszeniu przez ucznia prawa, mogłoby dojść do precedensowego rozstrzygnięcia w Polsce, czy i jak dalece możliwe jest prowadzenie działalności politycznej na terenie szkół publicznych, skoro Ustawa na to nie zezwala? Przypominam zatem odpowiedni zapis:

Art. 56. 1. W szkole i placówce mogą działać, z wyjątkiem partii i organizacji politycznych, stowarzyszenia i inne organizacje, a w szczególności organizacje harcerskie, których celem statutowym jest działalność wychowawcza albo rozszerzanie i wzbogacanie form działalności dydaktycznej, wychowawczej i opiekuńczej szkoły lub placówki.

Nie bardzo rozumiem, dlaczego całej sprawie ma przyjrzeć się kurator oświaty? Chyba, że temu, by pomóc dyrektorowi w przeciwstawieniu się działalności politycznej niektórych uczniów na terenie podległych jego nadzorowi szkół. O tym, że akcja maturzysty ma taki charakter, on sam mówi udzielając na prawo, a raczej na lewo, wywiadów.

To oczywiste, że jego akcja ma związek z ofensywą partii w strukturach ruchu młodych Janusza Palikota. Jednym z celów tej ofensywy jest - cytuję z dokumentu tej partii: "zaistnienie w mediach - budowanie relacji z lokalnymi mediami jako świetny kapitał". Celem ogólnym ofensywy jest skierowanie jej na neutralność światopoglądową w edukacji, w tym uderzenie w potrzebę przeprowadzania lekcji etyki (oczywiście świeckiej) w szkołach. Zdaniem twórców tej strategii: Paradoks polega tutaj na tym, że szkoła nie jest neutralna światopoglądowo. Edukacja niesie zideologizowaną treść - podporządkowanie religii i panującej doktrynie politycznej". Wyznawcy proponują zatem szkołom swoją ideologię, nie wspominając o tym, jakiej doktrynie politycznej jest ona podporządkowana.

Okazuje się, że Ruch Palikota prowadzi własne sondaże na terenie szkół publicznych. Jak wskazuje w swojej strategii do działaczy młodzieżówki: (...) dostaniecie dwa wzory ankiety (jedna dla uczniów gimnazjów i liceów, druga dla studentów), które posłużą Wam do badania nastrojów społecznych związanych z postulatami, które będziemy głosić". Nic dziwnego że wiceprzewodniczący Zarządu Krajowego Ruchu Młodych zwraca się nie tylko do młodzieży partyjnej z powyższymi zadaniami, ale i do posłów Ruchu Palikota ze szczególną prośbą , by wsparli ofensywę ruchu młodych pod nazwą "Młodzi na kryzys". Sugeruje zarazem, by ulotki "rozdawać głównie przed szkołami. Byłoby bardzo świetnie i cudownie, gdybyście dogadywali się z innymi młodzieżówkami i w ramach lekcji WOSu przeprowadzali debaty nt. sytuacji młodych w kryzysie." Z nadzieją na zaangażowanie przesłał młodym wzór ulotki, jak również kilka dodatkowych informacji, które mogą się przydać do debaty, bądź konferencji, bądź żeby się pochwalić przed kolegą, koleżanką, czy Panią w szkole".


03 lutego 2013

Kto jest jakim profesorem?

Debata publiczna po kolejnych awanturach w Sejmie z udziałem osób posiadających stopnie naukowe, wywołała wśród moich studentów pytanie o to, czy każdy, o kim mówi się lub sam tak mówi o sobie, że jest profesorem, jest nim rzeczywiście? W Polsce mamy różnych profesorów, a ich status ma także swoje odmiany, począwszy od szkolnictwa powszechnego, a mianowicie:

Profesor w szkole ponadgimnazjalnej - to zwyczajowe, nawiązujące do przedwojennej tradycji określenie nauczyciela, który musi mieć wykształcenie II stopnia, magisterskie, ale nie ma formalnego wymogu posiadania przez niego tytułu naukowego. Zdarza się jednak, że w niektórych liceach kształcą naukowcy-profesorowie tytularni (np. prof. Aleksander Nalaskowski z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu jest zarazem profesorem w prowadzonym przez siebie I Społecznym Liceum Ogólnokształcącym w Toruniu). Nie zwracają się w ten sposób do swoich nauczycieli gimnazjaliści, uczniowie szkół podstawowych i przedszkolaki.

Profesor oświaty - to najwyższy, honorowy tytuł w środowisku nauczycielskim, który jest przyznawany przez ministra edukacji narodowej każdego roku nominowanym przez nadzór pedagogiczny nauczycielom z całego kraju na wniosek Kapituły do Spraw Profesorów Oświaty. Ów tytuł mogą otrzymać nauczyciele przedszkolni, szkolnictwa podstawowego, gimnazjalnego oraz ponadgimnazjalnego, którzy spełniają określone kryteria formalne oraz merytoryczne. Mają oni co najmniej 20-letni okres zatrudnienia w zawodzie nauczyciela, w tym 10-letni staż nauczyciela dyplomowanego.

Kryteria merytoryczne odnoszą się do oceny dorobku zawodowego, w tym w szczególności bierze się pod uwagę jego jakość pracy z uczniami (także niepełnosprawnymi lub z uczniami zagrożonymi niedostosowaniem społecznym), w tym osiągnięcia dydaktyczne lub wychowawcze jak np. wyniki uczniów nauczyciela uzyskiwane ze sprawdzianu przeprowadzanego w ostatnim roku nauki w szkole podstawowej, egzaminu przeprowadzanego w ostatnim roku nauki w gimnazjum, egzaminu maturalnego oraz egzaminu potwierdzającego kwalifikacje zawodowe, osiągnięcia uczniów nauczyciela uzyskiwane w konkursach, turniejach i olimpiadach. Kapituła uwzględnia też pozytywne oddziaływanie kandydata na innych nauczycieli, w tym stwarzanie przez niego swoją postawą wzorca nauczyciela i wychowawcy, dzielenie się z innymi nauczycielami swoją wiedzą i doświadczeniem zawodowym, pełnienie funkcji doradczych lub eksperckich w systemie oświaty, systemie pomocy społecznej lub postępowaniach w sprawach nieletnich. Nie bez znaczenia jest tu także wysoki poziom kultury pedagogicznej kandydata, w tym wybitna umiejętność prowadzenia dialogu z uczniami, rodzicami oraz nauczycielami, umiejętność stawiania wymagań mobilizujących uczniów do pracy nad własnym rozwojem, wysoki poziom kultury języka.

Kapituła bierze także pod uwagę szczególne osiągnięcia kandydata związane z wykonywaniem zawodu nauczyciela, takie jak:

• opracowanie własnego programu wychowania przedszkolnego lub programu nauczania cieszącego się uznaniem nauczycieli;

• uznany dorobek zawodowy potwierdzony Medalem Komisji Edukacji Narodowej, nagrodami ministra, kuratora oświaty lub organów prowadzących szkoły i placówki;

• znaczący udział w przygotowaniu zawodowym przyszłych nauczycieli;

• publikacje dotyczące oświaty i problematyki edukacyjnej.


Nie jest łatwo uzyskać ten tytuł, skoro Kapituła przyznawała go w latach 2008-2010 corocznie zaledwie 10 nauczycielom. W 2011 r. przyznano go 20 pedagogom. Graniczna liczba nominacji jest zatem kategorią tajemną. Ciekawe, ile tytułów zostanie przyznanych w 2013 r.?

Profesor doktor - to w zawodowym szkolnictwie wyższym (publicznym i niepublicznym) wykładowca ze stopniem naukowym doktora, któremu władze szkoły (rektor lub założyciel) na podstawie wewnętrznych regulacji prawnych (Statutu), przyznały stanowisko profesora szkoły wyższej. Na stanowisko profesora można było zatrudniać do 2005 r. na podstawie wcześniejszej Ustawy o wyższych szkołach zawodowych. Po znowelizowaniu ustaw o szkolnictwie wyższym ci doktorzy, którzy chcieli zachować stanowisko profesora, mogli wystąpić do Centralnej Komisji o uznanie ich dorobku publikacyjnego i dydaktyczno-organizacyjnego. Osoba taka dokonuje stosownego zapisu:
dr Jan Kowalski prof. WSZ w Krośniewicach

Profesor doktor nie jest samodzielnym pracownikiem naukowym, a to oznacza, że nie może być promotorem i recenzentem rozpraw doktorskich, ani tez recenzentem w innych przewodach naukowych.


Doktor habilitowany - jest samodzielnym pracownikiem naukowym, ale nie ma tytułu naukowego profesora". Zdarza się, że nie jest zatrudniony w uczelni na stanowisku profesora, tzw. profesora nadzwyczajnego. Zwyczajowo jednak zwracamy się do tych pracowników przez pani profesor/panie profesorze, ze względu na grzeczność i szacunek. Jeśli nie są oni zatrudnieni na stanowisku profesora nadzwyczajnego (profesora danej uczelni), to nie mogą na drukach administracyjnych czy pieczątkach przypisywać sobie tej zwyczajowej formuły.

Poprawny zapis jest następujący: dr hab. Jan Kowalski

Profesor z artykułu 21a - to stanowisko profesora określonej uczelni, której rektor występuje do Centralnej Komisji o opinię dotyczącą zasadności jego decyzji o nabyciu przez obcokrajowca uprawnień równoważnych uprawnieniom wynikającym z posiadania stopnia doktora habilitowanego – w trybie art.21a Ustawy z dnia 14 marca 2003 r. o stopniach i tytule naukowym oraz o stopniach i tytule w zakresie sztuki (Dz.U. z 2003 r. Nr 65, poz. 595 z późn. Zm.). Kandydat musi udokumentować jednak spełnienie kluczowego w tej kwestii wymogu, jakim jest m.in. samodzielne kierowanie przez niego przez co najmniej pięć lat zespołami badawczymi. Jeżeli Centralna Komisja zaopiniuje wniosek rektora uczelni negatywnie, to jego uchwała i nominacja tracą swoją ważność.


Profesor to albo:
1) tytuł naukowy (potocznie "profesor tytularny", "profesor belwederski"), albo
2) stanowisko na uczelni, albo
3) jedno i drugie.


Profesor nadzwyczajny - jest samodzielnym pracownikiem naukowym ze stopniem doktora habilitowanego, który został zatrudniony w wyższej szkole zawodowej czy w uczelni akademickiej na stanowisku profesora. Nie posiada on tytułu naukowego (vide - ostatnio błędnie przypisywano w mediach miano profesora pani poseł PiS - Krystynie Pawłowicz). Jak wyjaśnia to Centralna Komisja: W przypadku osób zatrudnionych na stanowisku profesora nadzwyczajnego, fakt ten powinien być przedstawiany za lub pod nazwiskiem, z wyraźnym zaznaczeniem jakiej szkoły wyższej on dotyczy, np.:

dr hab. Jan Kowalski prof. SGGW

dr hab. Jan Kowalski
profesor SGGW


Profesor - tytuł naukowy, który został nadany samodzielnemu pracownikowi naukowemu, a więc doktorowi habilitowanemu (bez względu na to, czy pracował na stanowisku profesora nadzwyczajnego czy też nie) przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Centralna Komisja do Spraw Stopni i Tytułów stoi na stanowisku, że umieszczanie w powszechnie używanych drukach (bilety wizytowe, druki firmowe) skrótu Prof. przed nazwiskiem może dotyczyć wyłącznie osób posiadających tytuł profesora. Przed nazwiskiem mogą być również umieszczane posiadane stopnie, np.:

prof. dr hab. Jan Kowalski

Ten sposób informowania o posiadanych stopniach lub tytule jest powszechnie aprobowany przez środowiska naukowe lub artystyczne. Oznacza to, że nieakceptowane są przypadki używania tytułu profesor przez osoby do tego nieuprawnione.

Niestety, nagminnie spotykamy się w drukach konferencyjnych, w stopkach redakcji czasopism naukowych czy oświatowych, na stronach internetowych szkół wyższych (szczególnie prywatnych) i uczelni akademickich, w artykułach prasowych a nawet nekrologach z błędnym i niezgodnym ze statusem prawnym zapisem o posiadaniu tytułu profesora przez osoby, które nie otrzymały go w wyniku stosownej procedury zakończonej nominacją Prezydenta RP.

Osoba, która chce wszcząć postępowanie o nadanie jej tytułu profesora musi m.in. przedłożyć stosownej jednostce wykaz swoich osiągnięć w pracy naukowo-badawczej lub artystycznej wraz z odpowiednim zapisem dzieł artystycznych i dokumentacją ich publicznej prezentacji, ze szczególnym uwzględnieniem okresu po uzyskaniu stopnia doktora habilitowanego lub kwalifikacji II stopnia oraz ze wskazaniem, które z tych osiągnięć kandydat uznaje za najważniejsze; wykaz osiągnięć w pracy naukowo-badawczej lub artystycznej zastosowanych w praktyce; informację na temat osiągnięć dydaktycznych wraz z wykazem przewodów doktorskich lub kwalifikacyjnych, w których kandydat pełnił funkcję promotora lub opiekuna; informację o współpracy z instytucjami, organizacjami i towarzystwami naukowymi lub działającymi w zakresie sztuki w kraju i za granicą oraz oryginał lub uwierzytelniony odpis dokumentu stwierdzającego posiadanie stopni doktora i doktora habilitowanego albo kwalifikacji I i II stopnia.

Nowa procedura przeprowadzania postępowania o nadanie tytułu profesora stawia jeszcze wyższe wymagania kandydatom do tytułu naukowego. W świetle znowelizowanej Ustawy z dnia 14 marca 2003 r. o stopniach naukowych i tytule naukowym oraz o stopniach i tytule w zakresie sztuki tytuł profesora może być nadany osobie, która uzyskała stopień doktora habilitowanego lub osobie, która nabyła uprawnienia równoważne z uprawnieniami doktora habilitowanego na podstawie art. 21a, oraz:

1) ma osiągnięcia naukowe znacznie przekraczające wymagania stawiane w postępowaniu
habilitacyjnym;

2) posiada doświadczenie w kierowaniu zespołami badawczymi, realizującymi projekty
finansowane w drodze konkursów krajowych i zagranicznych;

3) posiada osiągnięcia w opiece naukowej - uczestniczyła co najmniej trzy razy w charakterze
promotora lub promotora pomocniczego w przewodzie doktorskim, w tym co najmniej raz w
charakterze promotora, oraz co najmniej dwa razy w charakterze recenzenta w przewodzie
doktorskim lub postępowaniu habilitacyjnym, z zastrzeżeniem ust. 2 i 3;

4) odbyła staże naukowe i prowadziła prace naukowe w instytucjach naukowych, w tym
zagranicznych.

2. Tytuł profesora w zakresie sztuki może być nadany również osobie, która uzyskała stopień
doktora habilitowanego lub osobie, która nabyła uprawnienia równoważne z uprawnieniami
doktora habilitowanego na podstawie art. 21a, posiadającej:

1) osiągnięcia artystyczne znacznie przekraczające wymagania stawiane w postępowaniu
habilitacyjnym;

2) osiągnięcia w kształceniu młodej kadry.

3. Centralna Komisja może, w szczególnych przypadkach, na wniosek rady właściwej jednostki organizacyjnej posiadającej uprawnienie do nadawania stopnia doktora habilitowanego dopuścić do wszczęcia postępowania o nadanie tytułu profesora osobie, która uzyskała stopień doktora i posiada wybitne osiągnięcia naukowe lub artystyczne.

4. Za dorobek naukowy uważa się również wybitne, zrealizowane osiągnięcia projektowe,
konstrukcyjne lub technologiczne, a za dorobek artystyczny - wybitne dzieło artystyczne.



Profesor zwyczajny - to stanowisko w uczelni, będącej podstawowym miejscem pracy - profesora tytularnego.

Zatrudnienie profesora tytularnego na stanowisku profesora zwyczajnego lub nadzwyczajnego następuje na podstawie mianowania, natomiast w pozostałych przypadkach zatrudnienie na stanowisku profesora nadzwyczajnego następuje na podstawie umowy o pracę, w obu przypadkach po przeprowadzeniu konkursu. Wymóg przeprowadzenia konkursu nie dotyczy zatrudnienia w wymiarze nie przekraczającym 1/2 etatu oraz emerytów.


Podsumujmy.

Sposób podawania tytułu i stopnia przy nazwisku (wg naukowej hierarchii - od najwyższego do najniższego):

- prof. zw. dr hab. Jan Kowalski - stanowisko profesora zwyczajnego (prof. tytularny i zarazem stanowisko),

- prof. dr hab. Jan Kowalski - tytuł profesora ("belwederskiego", tytularnego),

- prof. nadzw. dr hab. Jan Kowalski - stanowisko profesora nadzwyczajnego,

- prof. Szkoły Wyższej Y dr hab. Jan Kowalski - stanowisko profesora nadzwyczajnego w Szkole Wyższej Y,

- dr hab. Jan Kowalski, prof. Szkoły Wyższej Y - stanowisko profesora nadzwyczajnego w Szkole Wyższej Y,

- dr hab. Jan Kowalski, prof. Szkoły Wyższej Y i Uniwersytetu X - stanowisko profesora nadzwyczajnego na uczelniach: w Szkole Wyższej Y i na Uniwersytecie X,

- dr Jan Kowalski, prof. Szkoły Wyższej - stanowisko profesora w Szkole Wyższej Y osoby ze stopniem naukowym doktora zatrudnionej w tej szkole. \

- dr Jan Kowalski prof. Szkoły Wyższej Y - stanowisko profesora z art. 21a ze stopniem doktora jako równoważnym doktorowi habilitowanemu.

= dr Jan Kowalski prof. Szkoły Wyższej Y - stanowisko profesora dla wykładowcy ze stopniem naukowym doktora, bez uprawnień doktora habilitowanego.



Już wcześniej pisałem o zasadach nie tylko przestrzegania prawa, ale i dobrego wychowania, także w środowisku akademickim. Temat wraca jak bumerang.

02 lutego 2013

Jak "utkać" wartość szkoły na tak zwanej prowincji?


Jedna z moich Doktorantek jest dyrektorką Liceum Ogólnokształcącego w małym miasteczku, które leży ok. 22 km od Łodzi. W tym roku prowadzona przez nią szkoła – Liceum Ogólnokształcące im. Jana Pawła II - będzie obchodzić osiemnaste urodziny. Wspólnie z uczniami wydała "Gazetę Niecodzienną", którą otwiera jej "wstępniak" pod znamiennym tytułem: "(Czy) warto było?" Pani Hanna Jachimska jest znakomitą polonistką, uwielbianą przez młodzież, bo ta szczerze docenia nauczycieli z pasją, autentycznie oddanych nie tylko ich edukacji, ale także egzystencjalnym problemom. Trudno, by Dyrektorka nie znała swoich uczniów, skoro ma ich niespełna 80, a jako mieszkanka, i kolejną już kadencję - radna gminy, świetnie zna środowisko codziennego życia "swoich" uczniów.

Gazeta jest niecodzienna tak, jak niecodzienna jest grupa nauczycieli pozyskanych do współpracy w małym, prowincjonalnym liceum. Kiedy osiemnaście lat temu kurator oświaty w Piotrkowie Trybunalskim (było to wówczas miasto wojewódzkie) podpisywał "Akt założycielski" dla LO w Tuszynie uczniowie podstawówki wiedzieli, że dobrze jest mieć tego typu placówkę w swojej miejscowości. Nie mogli jednak przypuszczać, że czeka ich długa droga do jej wybudowania i suwerennego umocnienia w miasteczku, w którym takich tradycji edukacyjnych przecież nie było. Kończąca ówczesną, ośmioklasową szkołę podstawową młodzież poszukiwała szkół średnich w Łodzi. Kiedy jednak okazało się, że mogą ją mieć na miejscu... zaczęła się nowa niecodzienność edukacyjnego środowiska.

Niby dobrze jest mieć coś, co jest naszym codziennym obowiązkiem, jak najbliżej siebie, ale z drugiej strony, kiedy brak anonimowości, owa rozpoznawalność, "krocząca" za niektórymi biografia, historia sukcesów i porażek może być przedmiotem czyichś uprzedzeń, nastawień, stereotypów, podejrzeń, wścibstwa lub podejrzliwości, to wolą gdzieś się ukryć, schować, dać innym, a obcym, szansę, by ich odkrywali, poznawali niejako "od zera", bez owych nawarstwień przeszłości. Nie dostrzega w tym powodu właśnie mniejszego zainteresowania okolicznej młodzieży uczęszczaniem do własnej szkoły ponadgimnazjalnej i zbytecznie dziwi się w swojej wypowiedzi na łamach tej "Gazety" radny, a wielce zasłużona dla miasta społecznikowska postać - Włodzimierz Bereziński, kiedy stwierdza:

"Dziś szkoła ma piękny, obszerny budynek, otoczony zadbaną zielenią, posiada własną halę gimnastyczną. (...) Kadra pedagogiczna liceum na czele z Panią Dyrektor to pasjonaci, traktujący swoją pracę jako misję. (...) Wielu absolwentów tej szkoły pokończyło prestiżowe uczelnie i odgrywa już poważną rolę w życiu zawodowym. W naszym liceum młodzież nie pozostaje anonimowa, szkoła jest bezpieczna, uczęszczanie do szkoły w miejscu zamieszkania jest tańsze, co nie jest bez znaczenia dla wielu tuszyńskich rodzin. Skoro tak dobrze, to gdzie tkwi problem? Problemem jest mały nabór. Mimo, iż potencjalnie w Tuszynie i okolicach kandydaci istnieją."

Licea w małych miasteczkach są niecodzienną codziennością lub codzienną niecodziennością dla tych, którzy naprawdę chcą skupić się na swoim rozwoju, powiększyć szanse na dalszą edukację. Za uczęszczanie do małej szkoły, do kilkunastoosobowych klas, musieliby w wielkim mieście zapłacić ciężką kasę, bo jest to możliwe tylko i wyłącznie w szkołach niepublicznych. Tu, u siebie - mają to za darmo. Być może tak, jak coraz bardziej pragnący ucieczki z zatłoczonego miasta jego niektórzy mieszkańcy emigrują poza jego terytorium, kupują ziemię, budują domy, by mieszkać i odpoczywać w warunkach wysokiego komfortu psychicznego, a dojeżdżać do pracy czy do placówek zdrowia, kultury, handlu lub sportowych w mieście, pojawi się zupełnie nowy trend - "ucieczek" do ponadgimnazjalnych szkół właśnie na prowincję młodzieży z aglomeracji, z wielkich, zatłoczonych szkół i klas? Może pojawi się w naszym kraju moda na małe, prowincjonalne szkoły, bo te oferują coś więcej niż tylko realizację programu kształcenia?

A może nadopiekuńczy rodzice nastolatków z wielkich miast, którzy są przerażeni różnego rodzaju patologiami w rejonowej szkole własnego dziecka, zamiast ratować je przeniesieniem do równie wielkomiejskiej i z nieco innymi wypaczeniami szkoły prywatnej, zrobią sobie wycieczkę do małego miasteczka, by przekonać się, że oferuje ono ekskluzywną, a bezpłatną edukację w małym, ale jakże wielkim kulturą zarządzania i codziennego, a bezpiecznego życia, liceum? Położenie szkoły na prowincji, a używam tu określenia geograficznego, tzn. prowincja jest dla mnie jednostką podziału administracyjno-terytorialnego kraju, jest czymś wyjątkowym, niezwykle atrakcyjnym właśnie dla OBCYCH, INNYCH, poszukujących szacunku, indywidualnego podejścia, bezpieczeństwa, ludzi z pasją i oddaniem realizujących swoje zadania. O tym, ze liceum na prowincji jest w swej istocie szkołą w centrum duchowej kultury społeczeństw, niech świadczy wiersz jednej z absolwentek LO im. Jana Pawła II w Tuszynie Justyny Just (obecnie studentki filologii polskiej na UŁ) - pt. Utkałam pamięć z wiatru...

utkałam pamięć z wiatru
porzuciłam w kącie
jej strażnikiem pająk
przykryłam ciężarem szarego puchu
nikt jej nie skrzywdzi
nikt nie odnajdzie
jest moja - wstydliwa i niedojrzała.