07 października 2012
Nominacja profesora pedagogiki
To znakomita wiadomość, że w uroczystości wręczenia nominacji profesorskich 58 uczonym wziął udział także pedagog, ksiądz prof. dr hab. Jarosław MICHALSKI z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Dyplom profesora w dziedzinie nauk humanistycznych wręczył pedagogowi Prezydent RP Bronisław Komorowski, gratulując wszystkim nominowanym awansów oraz poczucia dobrze spełnionego obowiązku wobec Ojczyzny, nauki i całego społeczeństwa.
- Nauka polska ma za sobą wielkie dokonania, a przed sobą wielkie wyzwania, wielkie oczekiwania i nadzieje - podkreślił Bronisław Komorowski. Zaznaczył, że jest pod wrażeniem spotkań ze środowiskami akademickimi, naukowymi, ze studentami w uczelniach, gdzie rozpoczyna się kolejny rok akademicki. Jak dodał, refleksje są takie, że jest za co dziękować, ale jest także czego życzyć i o co prosić.
Prezydent mówił, że dziś wiele osób pyta, na ile wybory młodych Polaków, którzy idą na wyższe uczelnie można traktować jako inwestycję we własne życie, w karierę, charakter, postawę. - Wszyscy wiemy po latach, że nic nie zastąpi takich cech, które są w każdym obszarze przydatne takich, jak - dzielność, umiejętność radzenia sobie, poszukiwania wiedzy, doskonalenia własnych umiejętności - ocenił prezydent - wiadomo jednak, że trzeba dokonać wyboru konkretnego kierunku nauki, wydziału, uczelni z myślą o reszcie życia.
Ks. prof. dr hab. Jarosław Tomasz Michalski ma bogatą, piękną drogę rozwoju naukowego, która jest poparta niezwykłym zaangażowaniem w sprawy oświaty publicznej i pedagogiki ogólnej w Polsce. Ukończył studia magisterskie na dwóch fakultetach – teologiczne w 1989 r. na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim oraz pedagogiczne na Wydziale Nauk Społecznych tego samego Uniwersytetu w 6 lat później. Dwukrotnie uzyskał stopień naukowy doktora nauk humanistycznych – najpierw w dyscyplinie nauk teologicznych (specjalność – katechetyka – temat pracy: Katecheza parafialna w Polsce po Soborze Watykańskim II. Studium pastoralno-katechetyczne napisana pod kierunkiem prof. dr hab. Mieczysława Majewskiego) w 1995 r., a następnie w dyscyplinie pedagogika na Papieskim Uniwersytecie Salezjańskim w Rzymie (Universita Pontificia Salesiana) w 1999 r., gdzie temat jego rozprawy doktorskiej brzmiał: La riforma del curricolo nel liceo, sopratutto cattolico, in Polonia, esaminata in una prospettiva comparata con Italia e Germania. Applicazione del metodo Problem Solving di Brian Holmes. Promotorem w tym przewodzie był prof. dr Guglielmo Malizii.
Ks. J. Michalski habilitował się w 2004 r. na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu z dyscypliny – pedagogika na podstawie dorobku i dysertacji habilitacyjnej p.t. „Edukacja i religia jako źródło rozwoju egzystencjalno-kognitywnego. Studium hermeneutyczno-krytyczne”. Był stypendystą Wydziału Teologii Uniwersytetu w Augsburgu, Austriacko-Amerykańskiego Stowarzyszenia w Wiedniu oraz National Foundation for Educational Research – University College w Londynie. Od października 1999 r. był zatrudniony w Katedrze Socjologii Edukacji i Polityki Oświatowej nowo powstałego Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, a w rok po habilitacji, w 2006 r. został zatrudniony na stanowisku profesora UMK na Wydziale Nauk Pedagogicznych w Toruniu, gdzie pracuje do chwili obecnej.
Dzięki znajomości pięciu języków obcych (angielski, niemiecki, włoski, francuski i rosyjski) był w obu uniwersytetach wiodącym naukowcem, aplikującym w konstruowanych przez siebie projektach o granty badawcze (MNiSW) oraz o realizację zadań badawczych, koordynatorskich czy eksperckich w programach europejskich (PHARE, projekt SMART PL, TEMPUS ADEPT, Comenius). Wydatnie wspierał współpracę i akademicką wymianę międzynarodową. Ks. prof. dr hab. Jarosław Michalski jest członkiem zarządu Instytutu Socjologii Edukacji w Papieskim Uniwersytecie Salezjańskim w Rzymie (od 2009 r.), członkiem Europejskiego Forum Wychowania Religijnego w Szkołach z siedzibą w Wiedniu, członkiem Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego (w l. 2008-2011 był członkiem prezydium PTP) i członkiem Międzynarodowej Komisji Akredytacyjnej ds. jakości kształcenia w Kongregacji do spraw Wychowania Chrześcijańskiego przy państwie Watykan, gdzie reprezentuje Polskę. Jest też członkiem komitetu naukowego wysoko punktowanego czasopisma naukowego pedagogów, jak Paedagogia Chrsitiana .
Osiągnięcia naukowe ks. prof. dra hab. Jarosława Michalskiego są znakomite, a przy tym wypromował już 5 doktorów nauk humanistycznych w dyscyplinie pedagogika. Wniósł istotny wkład w rozwój pedagogiki personalno-egzystencjalnej w Polsce, teorię kształcenia, pedagogikę religii, współczesne teorie wychowania, teleologię i aksjologię pedagogiczną oraz jej związek z filozofią hermeneutyczną. Warto zapoznać się z najwyższą rozprawą Profesora p.t. Sens życia a pedagogika. Impulsy myśli Viktora Frankla (Wyd. UMK, Toruń 2011). Zdecydowana większość Jego prac naukowych bazuje na literaturze obcojęzycznej, interdyscyplinarnej, a prowadzone przez niego badania cechuje precyzja myślenia, nowatorskie podejście do interpretacji danych empirycznych, znaczące dokonania badawcze w skali międzynarodowej, a zarazem przydatne dla rozwoju nauk pedagogicznych, w obszarze których upomniał się o ich reintegrację z współczesną filozofią. Jest też społecznie zaangażowany w sprawy polskiej edukacji religijnej.
Serdecznie gratulujemy Księdzu Profesorowi i życzymy dalszego wkładu w rozwój współczesnych nauk o wychowaniu, a nade wszystko zdrowia i sił twórczych, by możliwe było dalsze realizowanie własnych marzeń.
06 października 2012
Wymierne a oburzające efekty instrumentalnej edukacji w gimnazjach
Na stronie Gimnazjum Miejskiego im. Jana Pawła II w Głownie mamy informację o walorach jednej z dydaktycznych form i metod kształcenia. Oto na głównej stronie zamieszczane są krótkie filmy i prezentacje uczniów tego gimnazjum, jakie realizowali na zajęciach informatycznych: "Film i grafika dla młodego informatyka" w ramach projektu unijnego "Wspieranie w rozwoju uczniów gimnazjum". Filmowane, fotografowane i dokumentowane są różne zajęcia, zawody sportowe i spotkania z ciekawymi ludźmi. Po obejrzeniu pierwszego filmu należy wpisać do pola tekstowego wyszukiwarki gimglowno i kliknąć w lupkę. Po chwili zostanie wyszukany kolejny film do oglądania."
Ktoś kliknął i osłupiał, bowiem pierwszym filmikiem z animacją okazał się skandaliczny w formie rysunkowej i z podkładem słownym, obraźliwy, niesłychanie wulgarny film, który – jak się wówczas mogło wydawać - wykonali i zamieścili na stronie szkoły jej uczniowie. Obrazuje on biegnącego Jana Pawła II, któremu towarzyszą słowa świetnie się przy tym bawiących "reżyserów": "Hej Papieżu, hej Papieżu, Tyyyy, zapier... , zapier... jak szalony, poprzez góry , zapier.... itd., itd." Film obejrzało 4,5 tys. osób, zanim został usunięty przez administratora szkolnej strony. Zapewne teraz dopiero stanie się hitem "drugiego obiegu". W miesiąc później policja złapała sprawcę. Był nim 18-latek z Łodzi. Ciekawe, do którego uczęszczał gimnazjum?
********************************************************
Przedwczoraj w "Gazecie Łódzkiej" zachwycony edukacją seksualną w łódzkich gimnazjach redaktor wraz z fotografem odsłonili równie instrumentalny charakter tego, co ma dzisiaj miejsce w polskiej oświacie publicznej, a dotyczy tzw. edukacji seksualnej. Zapis fragmentów lekcji oraz opublikowane z niej w internecie fotografie nie pozostawiają wątpliwości, że władze Miasta Łodzi zapłaciły lewicowej fundacji nie za kształcenie młodych ludzi, ale za instrumentalizację tego procesu, czyli za szkolenie, kursidło. Na stronie internetowej oczywiście dominuje fantom penisa (znany z politycznych konferencji Janusza Palikota, a zapewne na rachunek UMŁ zakupiony w seks-shopie jako pomoc dydaktyczna), na który z wielką starannością - i słusznie - już na samym początku lekcji tzw. edukatorki zakładają prezerwatywę.
Jeżeli nie rozróżnia się w polskiej oświacie między kształceniem a szkoleniem, to znaczy, że mamy do czynienia z kolejną jej degradacją i to z przyzwoleniem na finansowanie jej ze środków podatników. Nie mówmy, że jest to edukacja, tylko szkolenie, kurs zachowań seksualnych, wyćwiczenia młodzieży w aktywności, która nie otwiera bogactwa kulturowego postaw i zachowań, ale ma za zadanie przygotować ich do inicjacji czy też już doskonalenia współżycia celem uniknięcia AIDS (taki stawia się tu cel naczelny).
Przekaz słowny i wizualny o tak instrumentalnym charakterze skupia uwagę na żywiołowości, technikach tak, jakby za nimi nie kryły się określone znaczenia, sensy, wartości. Nikt nie zastanawia się nad godnością osoby. Z jakim punktem widzenia świata i człowieka wkroczą gimnazjaliści, którym już na pierwszej lekcji pokazuje się bezkrytycznie, bezrefleksyjnie jego techniczną "atrakcyjność" - "obsługę penisa". Pisanie o tym, że w ten sposób szkoła przełamuje tabu, jest nieporozumieniem. Tego tabu już nie ma w Polsce od ponad 20 lat, a w dziejach ludzkości także tym nie było. Wystarczy poznać dzieła sztuki, freski, malowidła, obrazy.
Od czego zaczęła się lekcja? Proszę bardzo, nie od wprowadzenia w istotę seksualności człowieka i jej integralnego związku z osobowością, ale od formułowania przez uczniów pytań. A ponoć pierwsze zadała jedna z uczennic, dociekając: Czy powinno się zakładać prezerwatywę podczas seksu analnego i oralnego?
Potem uczniowie zostali podzieleni na grupy, w których mieli zapisać znane im metody antykoncepcji, zaś na tablicy jedna z prowadzących napisała słowo: „związek”, by uczniowie dopełnili je swoimi opiniami na temat tego, jak należy go tworzyć w relacjach międzyludzkich. Na pytanie jednego z uczniów, czy taki związek może być homoseksualny, padła salwa śmiechu. Świetna zabawa. Świetna lekcja. Cóż za klimat? Jakaś uczennica w białej bluzce dopowiada: „Zależy w jakiej kulturze” , a inna: „Ważne, żeby ludzie się kochali”. Jak relacjonuje redaktor GW: -Prowadząca jednak nie odpuszcza. Pyta: A związek bez miłości?
Tu ponoć nie ma jedności wśród uczniów. Kurs toczy się zatem coraz pewniej. Prowadząca pyta jeszcze „Od kiedy można współżyć?” A chłopak w czarnej podkoszulce próbuje rozbawić klasę odpowiedzią: - Po tygodniu, co wzbudza rechot „tylko dwóch kumpli”. Paniom ten rechot nie przeszkadza, podobnie jak to, w jak prymitywnym klimacie toczy się cała lekcja. Prowadzące pytają zatem, czy mówić rodzicom o swoim współżyciu seksualnym, by przejść już do instruktażu, bowiem - jak twierdzą: największą, choć też nie stuprocentową pewność daje prezerwatywa, która jako jedyna chroni również przed chorobami przenoszonymi drogą płciową.
- Czy powinno się ją zakładać podczas seksu analnego i oralnego? - dopytuje jedna z dziewczyn.
- Tak, właśnie z tego powodu. Żeby nie doszło do zakażenia.
Jedna z edukatorek zakłada prezerwatywę na fantom penisa. Tłumaczy, dlaczego nie powinno się jej nosić w ciasnym portfelu, otwierać zębami czy nożyczkami. - Chce ktoś spróbować? - pyta. Zgłasza się jedna dziewczyna. (M. Markowski, Szkoła przełamuje tabu”, Gazeta. Łódź z dn. 4.10.2012, s. 1)
Chłopcy nie chcieli ćwiczyć? Wstydzili się czy takie szkolenie jest im już niepotrzebne? A może obawiali się rechotu ich koleżanek lub edukatorek? Jak widać, to ważne, by dziewczęta nauczyły się zakładać prezerwatywy na nie swój przecież narząd płciowy. Czytelny jest też przekaz w ramach tej akcji.
Tak zostaje przesunięta granica prymitywizmu i pseudoedukacji w tym przypadku łódzkiej młodzieży. W szkołach publicznych proces edukacji jest dopełniany kursami seksu, jak na prawo jazdy. Powinno się nawet wydawać uczniom specjalne dyplomy: "Ukończył 10 godzinny kurs aktywności seksualnej". Dajmy za to jeszcze 20 punktów na świadectwie, żeby absolwenci gimnazjum mieli większą szansę na kontynuowanie tej edukacji w szkołach ponadgimnazjalnych.
Rozumiem, że tu czeka nas jeszcze rewolucja, bo pewnie pierwsze lekcje rozpoczną się od prezentacji filmów pornograficznych, żeby analizować i oceniać techniki współżycia. Musi być przecież jakiś postęp u owych edukatorów. Czy będą też ćwiczenia? Czy szkoły zakupią fantomy, czy może w ramach oszczędności uczniowie będą ćwiczyć wszystkie pozycje łącząc je z wiedzą o historii i kulturach zachowań seksualnych w dziejach ludzkości? A potem dziennikarze będą zarabiać na kolejnych sensacyjnych doniesieniach o narastającej prostytucji wśród młodzieży szkolnej.
Kształcenie jest wprowadzaniem uczniów w najważniejsze sprawy życia człowieka pod warunkiem, że obejmuje w sposób integralny wszystkie jego sfery, a nie czyni z jednej z nich wyłącznie biologicznego i fizycznego charakteru. Jak pisze w swojej najnowszej książce >Rafał Godoń: "Osoba wykształcona to ktoś, kto różnicę tę doskonale rozumie, ponieważ swobodnie uczestniczy w różnych obszarach ludzkiej aktywności, a zwłaszcza w kulturze, nauce, historii i filozofii.(...) człowiek wykształcony to osoba o szerokich horyzontach poznawczych, a nie ktoś, kto zaliczył specjalistyczne szkolenie."(R. Godoń, Między myśleniem a działaniem, Warszawa, 2012, s. 103) Niektórzy dyrektorzy gimnazjów tego nie rozumieją lub nie akceptują.
Ci, którzy tak pojmują edukację, w tym także rodzice gimnazjalistów, nie wiedzą, że jest to agitacja. Tu tzw. edukatorki działają jak agitatorzy, dla których - jak charakteryzował tę postawę dokładnie sto lat temu Jan Władysław Dawid w swoim eseju o "Duszy nauczycielstwa" - (...) człowiek nie jest celem sam przez się, ale środkiem do celów, które leżą poza nim; działa on w interesie partii, przedsięwzięcia, własnym, idzie mu o to, ażeby pozyskac ludzi zewnętrznie, chociażby chwilowo, nie dba o to, czy przekona ich istotnie, idzie mu o czyn, znak, do tego nie potrzebuje przekonywać, wystarcza mu wmówić, zasugestionować. J.W. Dawid. O duszy nauczycielstwa, w: Źródła do dziejów wychowania i myśli pedagogicznej, tom II, red. S. Wołoszyn, Kielce 1997, s. 618)
Jaki jest efekt tak rozumianej pseudoedukacji? Proszę bardzo - mówi o tym profesor Zbigniew Izdebski:
"- Współcześnie obserwujemy zjawisko związane z seksualizacją młodzieży. Chodzi o to, że coraz więcej dziewcząt, pod wpływem wzorów lansowanych przez media, mody, zbyt wcześnie manifestuje swoim zachowaniem, ubiorem, stylem bycia swoją kobiecość i jest aktywną stroną w intymnych relacjach z rówieśnikami i starszymi od siebie chłopcami i mężczyznami. Ponadto należy pamiętać, że dojrzewanie fizyczne dziewcząt zaczyna się wcześniej niż chłopców, co może powodować, że wyglądają na starsze niż w rzeczywistości są, szczególnie jeśli dołożymy do tego wyzywający sposób ubierania się i makijaż. Nastoletnie dziewczęta spotykają się ze starszymi od siebie chłopakami, którzy mogą mieć już za sobą doświadczenia seksualne i oczekiwać współżycia od swoich młodych partnerek - te natomiast nie chcąc stracić chłopaka zgadzają się na seks.
05 października 2012
Polska szkoła kroczy w niewłaściwym kierunku - PROJEKT LISTU OTWARTEGO 34
Napisał do mnie zatroskany rodzic nie tylko o własne dzieci, ale o stan polskiej oświaty, na którą one są skazane.
Panie Profesorze.
14 marca 1964 roku Antoni Słonimski złożył w Urzędzie Rady Ministrów dwuzdaniowy list protestacyjny przeciw cenzurze, który później określano, z powodu liczby sygnatariuszy, jako "List 34".
Szanowny Panie Profesorze.
Zacznę od przytoczenia dialogu, a raczej jego schematu, jaki co jakiś czas mam okazję prowadzić z moimi znajomymi nauczycielami.
- Co słychać na waszych blogach, coś się dzieje ?
- Wymiana poglądów trwa. Jest znaczny consensus co do diagnozy.
- I co dalej, są jakieś efety ?
- Niestety, nie ma. Ale widzę, że środowisko akademickie, profesorowie mają podobne diagnozy, więc może coś ruszy się.
- Bzdury mówisz, naiwny jesteś. Nic się ruszyło i nie ruszy ! Wy sobie piszecie, gadacie, zgadzacie się ze sobą - i nic z tego nie wynika, marnujesz tylko czas.
"Twoi" profesorowie robią sobie badania, konferencje, wydają publikacje - i co ? - kto o tym wie, kto słyszy ich głos ? Siedzicie wszyscy, wy - amatorzy i oni - profesorowie, w zamkniętym kręgu i mówicie do siebie nawzajem. Nauczyciele, rodzice, uczniowie i masowa opinia publiczna nic nie wiedzą o waszych diagnozach, krytykach, wizjach i cytatach.
Moi rozmówcy mają niestety rację. Zwykli ludzie, czyli rodzice, nauczyciele i uczniowie nie znają opinii ekspertów, profesorów, akademików. Mamy takie czasy, że nie wystarczy nawet konferecja prasowa, żeby dotrzeć do "wszystkich". No chyba, że jakiś facet na tej konferencji strzeli sobie w stopę, albo obleje wodą dziennikarza, itp. To też jest jakiś pomysł. Stąd mój "odwieczny" postulat: napisać list otwarty, apel lub protest, pod którym podpiszą się:
- Wariant 1: 34 znakomitości świata nauki i kultury, szczególnie z obszaru nauk pedagogicznych. Widziałbym tu profesorów: Śliwerski, Dylak, Dudzikowa, Kłakówna, Zawodniak, itd.
To byłby odpowiednik listów intelektualistów za czasów komuny, poczynając od listu 34.
Obawiam się, że teraz będzie trudniej zebrać podpisy 34 profesorów niż było to w Peerelu. Obym mylił się.
- Wariant 2: szeroka grupa obywateli, na przykład uczestników Kongresu Obywatelskiego.
Taki list nie jest potrzebny "profesorom", potrzebują go "maluczcy".
Najlepiej byłoby zrobić oba warianty - najpierw pierwszy, po chwili drugi.
Pierwszy wariant uważam, za bardzo ważny. I nie o to chodzi, że taki list-petycja coś zmieni. Bo nie zmieni, tak jak nie zmienił "List 34". On spełni wielką rolę jeżeli tylko dotrze do przestrzeni publicznej.
Wszystkie kongresy, konferencje, debaty, artykuły w gazetach, publikacje naukowe i książkowe, blogi i portale są działaniami bardzo pozytywnymi, ale o charakterze niszowym. 30-sekundowy news w Wiadomościach + w Panoramie + kilkakrotne powtórzenie w TVP Info + w Polonia 24 + w TVN jest w naszych czasach istotniejszy niż godziny debat i kilometry tekstów. Takie COŚ spowoduje "zassanie" NEWSA przez miliony rodziców, nauczycieli i różnych zwykłych ludzi, ale także, co bardzo ważne, przez dziennikarzy. I to COŚ będzie wracać czkawką w różnych miejscach.
Taki list protestacyjny, który zaistniał w telewizjach, będzie obecny w internecie i w głowach ludzi. Będzie o nim się mówić po cichu w pokojach nauczycielskich. Ja będę mógł go wydrukować i wręczyć wszystkim rodzicom na wywiadówce. Nauczyciel, zwykły rodzic lub uczeń będzie miał się do czego odwołać, co zacytować. Najważaniejsze: każdy będzie cytował TO SAMO, a nie tak jak teraz: każdy mówi o tym samym ale inaczej, jesteśmy kompletnie rozproszeni.
Kolejny bardzo ważny aspekt: "List 34" nic nie zmienił, zaszkodził tylko jego autorom. Ale brak tego listu i kolejnych tego typu działań byłby katastrofą. Ten brak byłby materialnym dowodem dla masy zwykłych ludzi, że intelektualiści popierają system komunistyczny. Rozumowanie jest proste: jeśli najmądrzejsi nie protestują, to znaczy że popierają, że wszystko jest w miarę prawidłowe i idziemy w dobrym kierunku. Identyczny przekaz w sprawie oświaty otrzymują teraz zwykli ludzie, nauczyciele, rodzice i urzędnicy. Taki "List 34" przerwałby ten przekaz. To byłaby jego najważniejsza rola. Brak takiego skonsolidowanego głosu, powoduje, że głosy krytyczne i wizjonerskie są wołaniem na puszczy. Psy szczekają, karawana idzie dalej - to naturalny proces. Gdy zabieram głos na wywiadówce, to robię z siebie idiotę. Gdybym miał w ręce taki list, mógłbym oprzeć się na jego treści i na autorytecie jego sygnatariuszy.
Przykład. Znalazłem coś takiego: ZAKŁAD POLITYKI OŚWIATOWEJ I EDUKACJI OBYWATELSKIEJ. Jeżeli z tego zakładu nie płynie do narodu fala krytyki wraz propozycjami sanacji obecnego systemu oświaty, to znaczy że uczeni uważają, że polityka oświatowa i edukacja obywatelska są okej. Jeżeli PAN nie zabiera głosu w sprawie, to znaczy, że nie ma sprawy. Niechby tylko środowisko uczonych Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM wysłało w eter wspólne oświadczenie, to byłby już prawdziwy sukces, pretekst i pierwszy krok do debaty społecznej, obywatelskiej. Milczenie profesorów jest odbierane przez opinię publiczną jak aprobata dla obecnego systemy oświaty.
To wszystko co napisałem brzmi zapewne naiwnie. Ale w dobie internetu nie wiadomo co to znaczy "naiwnie". Najprostsze i "naiwne" pomysły zmieniają teraz świat w mgnieniu oka. Przykład pozytywny: Facebook. Przykład negatywny: bzdurny filmik o Mahomecie zrobiony przez dwóch ludzi.
Iosif Brodski: „Jeśli nie budujemy szkół, które uczą myślenia to budujmy więzienia”.
Z wyrazami szacunku
Wiesław Mariański
Zapytałem Autora powyższej inicjatywy, czy ma pomysł na treść takiego listu? Otrzymałem ją i udostępniam. Co Panstwo sądzicie o tym?
Projekt LISTU OTWARTEGO
MEN działa jakby był właścicielem szkoły i stwórcą edukacji. Najistotniejsze decyzje dotyczące uczniów i nauczycieli zapadają w anonimowej centrali, co prowadzi do ubezwłasnowolnienia, nauczycieli, uczniów i rodziców. Są oni sprowadzeni do roli wykonawców najniższego szczebla w niedemokratycznym systemie oświaty.
Szkoła zarządzana i kontrolowana odgórnie skoncentrowana jest na ocenianiu. Wszelkie inne działania i wartości są traktowane drugorzędnie.
Szkoła działa niezgodnie prawami naturalnymi i z fundamentalnymi zasadami cywilizacji, kultury i nauki, a często niezgodnie ze zdrowym rozsądkiem. Nie odwołuje się w swojej praktyce do zasad: szacunku, dialogu, zróżnicowania, wyboru, rozwoju i sukcesu. Szkoła nie korzysta z osiągnięć nauki, w szczególności pedagogiki, psychologii, medycyny, wyników badań nad mózgiem, historii, filozofii i etyki.
Działania szkoły nie harmonizują z otaczającą rzeczywistością, której znamionami są: dialog społeczny, szacunek i tolerancja, swobody obywatelskie, państwo prawa, zróżnicowanie idei, poglądów i postaw, edukacja i aktywność na rynku pracy przez całe życie, Internet i komunikacja elektroniczna, kultura masowa, powszechna dostępność dóbr i konsumpcja.
Szkoły nie realizują w praktyce celów edukacji deklarowanych w swoich statutach, poza jednym: przygotowują do testów i egzaminów z wiedzy, która dla większości uczniów nigdy nie będzie przydatna. Testy nie mierzą wiedzy i umiejętności, lecz w jakim stopniu nauczyciel i uczeń potrafią przygotować się do zdawania testów.
Szkoła hamuje rozwój osobisty i społeczny uczniów.
Szkoła powinna być miejscem dialogu nauczycieli, uczniów, rodziców, ekspertów. Dialog powinien być jedną z zasad fundamentalnych i codzienną praktyką szkoły.
W oświacie powinien być dopuszczony pluralizm wizji, modeli szkół, ścieżek edukacji.
Matura nie może być jedynym punktem końcowym edukacji. Matura zabija ciekawość poznawczą i kreatywność nauczycieli i uczniów. Ich działania są skoncentrowane na przygotowaniu do egzaminu końcowego, a nie na rozwoju wiedzy, umiejętności i charakteru człowieka.
Należy zmienić usytuowania, strukturę i zadania MEN. To powinien być urząd, niezależny od układów partyjnych władzy, zorganizowany na podobnych zasadach jak UOKiK, Rzecznik Praw Obywatelskich albo wręcz NBP.
Należy odejść od zasady „wszyscy mają uczyć się tego samego w tym samym czasie”. Edukacja ucznia powinna być procesem dynamicznym i elastycznym, dostosowanym do jego możliwości i potrzeb. Dlatego nauczyciel wraz uczniem powinni być współuczestnikami procesów uczenia i uczenia się, w szczególności: planowania treści, tempa realizacji oraz oceny
Szkoła powinna zajmować się w mniejszym stopniu przekazywaniem wiedzy, a bardziej jej poszukiwaniem i rozwiązywaniem problemów. Szkoła powinna mniej zajmować się ocenianiem, wynikami i ewaluacją, a bardziej budowaniem właściwych relacji człowieka z człowiekiem i człowieka ze społeczeństwem.
Należy oceniać osiągnięcia uczniów, a nie w jakim stopniu wypełnili normy postawione przez szkołę. Każdy uczeń potrafi coś stworzyć, zbudować, osiągnąć. Szkoła powinna zainspirować ucznia i wesprzeć w poszukiwaniu dróg prowadzących do osiągania sukcesów.
„Jeśli ktoś chce nauczyć Jasia matematyki, musi znać matematykę … i Jasia”.
Panie Profesorze.
14 marca 1964 roku Antoni Słonimski złożył w Urzędzie Rady Ministrów dwuzdaniowy list protestacyjny przeciw cenzurze, który później określano, z powodu liczby sygnatariuszy, jako "List 34".
Szanowny Panie Profesorze.
Zacznę od przytoczenia dialogu, a raczej jego schematu, jaki co jakiś czas mam okazję prowadzić z moimi znajomymi nauczycielami.
- Co słychać na waszych blogach, coś się dzieje ?
- Wymiana poglądów trwa. Jest znaczny consensus co do diagnozy.
- I co dalej, są jakieś efety ?
- Niestety, nie ma. Ale widzę, że środowisko akademickie, profesorowie mają podobne diagnozy, więc może coś ruszy się.
- Bzdury mówisz, naiwny jesteś. Nic się ruszyło i nie ruszy ! Wy sobie piszecie, gadacie, zgadzacie się ze sobą - i nic z tego nie wynika, marnujesz tylko czas.
"Twoi" profesorowie robią sobie badania, konferencje, wydają publikacje - i co ? - kto o tym wie, kto słyszy ich głos ? Siedzicie wszyscy, wy - amatorzy i oni - profesorowie, w zamkniętym kręgu i mówicie do siebie nawzajem. Nauczyciele, rodzice, uczniowie i masowa opinia publiczna nic nie wiedzą o waszych diagnozach, krytykach, wizjach i cytatach.
Moi rozmówcy mają niestety rację. Zwykli ludzie, czyli rodzice, nauczyciele i uczniowie nie znają opinii ekspertów, profesorów, akademików. Mamy takie czasy, że nie wystarczy nawet konferecja prasowa, żeby dotrzeć do "wszystkich". No chyba, że jakiś facet na tej konferencji strzeli sobie w stopę, albo obleje wodą dziennikarza, itp. To też jest jakiś pomysł. Stąd mój "odwieczny" postulat: napisać list otwarty, apel lub protest, pod którym podpiszą się:
- Wariant 1: 34 znakomitości świata nauki i kultury, szczególnie z obszaru nauk pedagogicznych. Widziałbym tu profesorów: Śliwerski, Dylak, Dudzikowa, Kłakówna, Zawodniak, itd.
To byłby odpowiednik listów intelektualistów za czasów komuny, poczynając od listu 34.
Obawiam się, że teraz będzie trudniej zebrać podpisy 34 profesorów niż było to w Peerelu. Obym mylił się.
- Wariant 2: szeroka grupa obywateli, na przykład uczestników Kongresu Obywatelskiego.
Taki list nie jest potrzebny "profesorom", potrzebują go "maluczcy".
Najlepiej byłoby zrobić oba warianty - najpierw pierwszy, po chwili drugi.
Pierwszy wariant uważam, za bardzo ważny. I nie o to chodzi, że taki list-petycja coś zmieni. Bo nie zmieni, tak jak nie zmienił "List 34". On spełni wielką rolę jeżeli tylko dotrze do przestrzeni publicznej.
Wszystkie kongresy, konferencje, debaty, artykuły w gazetach, publikacje naukowe i książkowe, blogi i portale są działaniami bardzo pozytywnymi, ale o charakterze niszowym. 30-sekundowy news w Wiadomościach + w Panoramie + kilkakrotne powtórzenie w TVP Info + w Polonia 24 + w TVN jest w naszych czasach istotniejszy niż godziny debat i kilometry tekstów. Takie COŚ spowoduje "zassanie" NEWSA przez miliony rodziców, nauczycieli i różnych zwykłych ludzi, ale także, co bardzo ważne, przez dziennikarzy. I to COŚ będzie wracać czkawką w różnych miejscach.
Taki list protestacyjny, który zaistniał w telewizjach, będzie obecny w internecie i w głowach ludzi. Będzie o nim się mówić po cichu w pokojach nauczycielskich. Ja będę mógł go wydrukować i wręczyć wszystkim rodzicom na wywiadówce. Nauczyciel, zwykły rodzic lub uczeń będzie miał się do czego odwołać, co zacytować. Najważaniejsze: każdy będzie cytował TO SAMO, a nie tak jak teraz: każdy mówi o tym samym ale inaczej, jesteśmy kompletnie rozproszeni.
Kolejny bardzo ważny aspekt: "List 34" nic nie zmienił, zaszkodził tylko jego autorom. Ale brak tego listu i kolejnych tego typu działań byłby katastrofą. Ten brak byłby materialnym dowodem dla masy zwykłych ludzi, że intelektualiści popierają system komunistyczny. Rozumowanie jest proste: jeśli najmądrzejsi nie protestują, to znaczy że popierają, że wszystko jest w miarę prawidłowe i idziemy w dobrym kierunku. Identyczny przekaz w sprawie oświaty otrzymują teraz zwykli ludzie, nauczyciele, rodzice i urzędnicy. Taki "List 34" przerwałby ten przekaz. To byłaby jego najważniejsza rola. Brak takiego skonsolidowanego głosu, powoduje, że głosy krytyczne i wizjonerskie są wołaniem na puszczy. Psy szczekają, karawana idzie dalej - to naturalny proces. Gdy zabieram głos na wywiadówce, to robię z siebie idiotę. Gdybym miał w ręce taki list, mógłbym oprzeć się na jego treści i na autorytecie jego sygnatariuszy.
Przykład. Znalazłem coś takiego: ZAKŁAD POLITYKI OŚWIATOWEJ I EDUKACJI OBYWATELSKIEJ. Jeżeli z tego zakładu nie płynie do narodu fala krytyki wraz propozycjami sanacji obecnego systemu oświaty, to znaczy że uczeni uważają, że polityka oświatowa i edukacja obywatelska są okej. Jeżeli PAN nie zabiera głosu w sprawie, to znaczy, że nie ma sprawy. Niechby tylko środowisko uczonych Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM wysłało w eter wspólne oświadczenie, to byłby już prawdziwy sukces, pretekst i pierwszy krok do debaty społecznej, obywatelskiej. Milczenie profesorów jest odbierane przez opinię publiczną jak aprobata dla obecnego systemy oświaty.
To wszystko co napisałem brzmi zapewne naiwnie. Ale w dobie internetu nie wiadomo co to znaczy "naiwnie". Najprostsze i "naiwne" pomysły zmieniają teraz świat w mgnieniu oka. Przykład pozytywny: Facebook. Przykład negatywny: bzdurny filmik o Mahomecie zrobiony przez dwóch ludzi.
Iosif Brodski: „Jeśli nie budujemy szkół, które uczą myślenia to budujmy więzienia”.
Z wyrazami szacunku
Wiesław Mariański
Zapytałem Autora powyższej inicjatywy, czy ma pomysł na treść takiego listu? Otrzymałem ją i udostępniam. Co Panstwo sądzicie o tym?
Projekt LISTU OTWARTEGO
MEN działa jakby był właścicielem szkoły i stwórcą edukacji. Najistotniejsze decyzje dotyczące uczniów i nauczycieli zapadają w anonimowej centrali, co prowadzi do ubezwłasnowolnienia, nauczycieli, uczniów i rodziców. Są oni sprowadzeni do roli wykonawców najniższego szczebla w niedemokratycznym systemie oświaty.
Szkoła zarządzana i kontrolowana odgórnie skoncentrowana jest na ocenianiu. Wszelkie inne działania i wartości są traktowane drugorzędnie.
Szkoła działa niezgodnie prawami naturalnymi i z fundamentalnymi zasadami cywilizacji, kultury i nauki, a często niezgodnie ze zdrowym rozsądkiem. Nie odwołuje się w swojej praktyce do zasad: szacunku, dialogu, zróżnicowania, wyboru, rozwoju i sukcesu. Szkoła nie korzysta z osiągnięć nauki, w szczególności pedagogiki, psychologii, medycyny, wyników badań nad mózgiem, historii, filozofii i etyki.
Działania szkoły nie harmonizują z otaczającą rzeczywistością, której znamionami są: dialog społeczny, szacunek i tolerancja, swobody obywatelskie, państwo prawa, zróżnicowanie idei, poglądów i postaw, edukacja i aktywność na rynku pracy przez całe życie, Internet i komunikacja elektroniczna, kultura masowa, powszechna dostępność dóbr i konsumpcja.
Szkoły nie realizują w praktyce celów edukacji deklarowanych w swoich statutach, poza jednym: przygotowują do testów i egzaminów z wiedzy, która dla większości uczniów nigdy nie będzie przydatna. Testy nie mierzą wiedzy i umiejętności, lecz w jakim stopniu nauczyciel i uczeń potrafią przygotować się do zdawania testów.
Szkoła hamuje rozwój osobisty i społeczny uczniów.
Szkoła powinna być miejscem dialogu nauczycieli, uczniów, rodziców, ekspertów. Dialog powinien być jedną z zasad fundamentalnych i codzienną praktyką szkoły.
W oświacie powinien być dopuszczony pluralizm wizji, modeli szkół, ścieżek edukacji.
Matura nie może być jedynym punktem końcowym edukacji. Matura zabija ciekawość poznawczą i kreatywność nauczycieli i uczniów. Ich działania są skoncentrowane na przygotowaniu do egzaminu końcowego, a nie na rozwoju wiedzy, umiejętności i charakteru człowieka.
Należy zmienić usytuowania, strukturę i zadania MEN. To powinien być urząd, niezależny od układów partyjnych władzy, zorganizowany na podobnych zasadach jak UOKiK, Rzecznik Praw Obywatelskich albo wręcz NBP.
Należy odejść od zasady „wszyscy mają uczyć się tego samego w tym samym czasie”. Edukacja ucznia powinna być procesem dynamicznym i elastycznym, dostosowanym do jego możliwości i potrzeb. Dlatego nauczyciel wraz uczniem powinni być współuczestnikami procesów uczenia i uczenia się, w szczególności: planowania treści, tempa realizacji oraz oceny
Szkoła powinna zajmować się w mniejszym stopniu przekazywaniem wiedzy, a bardziej jej poszukiwaniem i rozwiązywaniem problemów. Szkoła powinna mniej zajmować się ocenianiem, wynikami i ewaluacją, a bardziej budowaniem właściwych relacji człowieka z człowiekiem i człowieka ze społeczeństwem.
Należy oceniać osiągnięcia uczniów, a nie w jakim stopniu wypełnili normy postawione przez szkołę. Każdy uczeń potrafi coś stworzyć, zbudować, osiągnąć. Szkoła powinna zainspirować ucznia i wesprzeć w poszukiwaniu dróg prowadzących do osiągania sukcesów.
„Jeśli ktoś chce nauczyć Jasia matematyki, musi znać matematykę … i Jasia”.
04 października 2012
Po co samorządom zwietrzałe diagnozy edukacji?
Nie przypuszczałem, że materiały Ośrodka Rozwoju Edukacji na odbywający się pod koniec września br. Kongres Oświaty w Warszawie, które zostały wydane w serii "Biblioteczka Oświaty Samorządowej", będą przygotowane w oparciu o przestarzałe dane statystyczne. Publikacje zostały przygotowane we współpracy z Uniwersytetem Warszawskim a współfinansowane były ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego. Dzięki temu powinny one być upowszechniane bezpłatnie. Nie wiem, czy, a jeśli, to jak są one dystrybuowane. Otrzymali je przybyli na wspomniany Kongres samorządowcy, którzy - jak pisałem już o tym wcześniej - postanowili wywrzeć presję na rząd, by włądza wreszcie - ich zdaniem - przestała chronić nauczycielski stan i jego nieuzasadnione przywileje. Nawet nie przyszło im do głowy, by zmusić MEN do zmiany polityki finansowania zadań własnych gmin i powiatów. Po co? Lepiej jest nie drażnić lwa. Dużo łatwiej jest przerzucić całą odpowiedzialność za niedostatki finansowe samorządów na "rozpasane" przywileje nauczycieli.
Nie o tym jednak chciałem dzisiaj napisać, ale zwrócić uwagę tych, do których owe publikacje już trafiły, że mają one historyczny już charakter stanu polskiej oświaty. Biorę do ręki tomik p.t. "Edukacja przedszkolna" i oczom własnym nie wierzę, że kluczowe dla dzisiejszej debaty dane statystyczne można sobie włożyć między karty historii. Data wydania 2012. Data upowszechnienia wrzesień 2012. Jak na środki unijne, to musiały być tu poniesione duże koszty, skoro są one estetycznie zredagowane i wydane. Nie dociekam wysokości honorariów dla zespołu, bo te z definicji musiały być wysokie, ale zaczynam rozumieć, dlaczego na oświatę jest coraz mniej pieniędzy, a coraz więcej wydaje się na publikacje konstruowane głównie na podstawie analiz typu desk research, a więc będące w dużej mierze wtórną analizą już istniejących danych. O jakości bowiem własnych diagnoz teraz się nie wypowiem, bo musiałbym je potraktować jako materiał szkoleniowy na temat tego, jak ich prowadzić nie warto i nie należy. Uczynię to w pracy ze studentami i doktorantami, a czytelnikom daję okazję do własnych zachwytów.
Skoro wydaje się w 2012 r. z pieniędzy publicznych swoistego rodzaju raport z badań, to należałoby skorzystać z możłiwego przecież dostępu do najnowszych danych z baz GUS oraz SIO, a nie serwować nam informacje o odsetku dzieci 3-6-letnich objętych w Polsce edukacją przedszkolną w latach 2005-2010, a w przypadku dzieci w wieku 3-5 lat uczęszczających do przedszkoli w latach 1998-2009. Podobnie jest z danymi na temat wzrostu powszechności edukacji przedszkolnej w latach 1992-2009, dostępności przedszkoli w gminach wiejskich - tylko w 2009 r., zmiany struktury finansowania wydatków majątkowych przedszkoli w latach 1998-2009 itd., itd. To prawda, że zespół potrzebował te dane w momencie, kiedy przystępował do swoich badań, ale publikowanie ich bez konfrontacji czy chociażby komentarza do poziomu tych wskaźników w 2012 r. mija się z celem, gdyż daje nam się obraz czegoś, co już częściowo nie istnieje.
Jak stwierdzają redaktorzy jednego z tomów: (...) niniejsza książka w większym stopniu niż pozostałe tomy Biblioteczki Oświaty Samorządowej ma charakter diagnostyczny i badawczy, jednocześnie jest w niej mniej rekomendacji i propozycji dobrych rozwiązań. Niemniej jednak przemyślenie wielu szczegółowych rozwiązań stosowanych przez różne gminy (...) może być dla samorządów gminnych pouczające i przydatne". Może, ale samorządy dysponują odmiennymi, a przecież bieżącymi danymi o stanie funkcjonowania, rozwoju i kosztochłonności placówek edukacyjnych. Co ciekawe, opisy i interpretacje są w tej publikacji odległe od jakichkolwiek realiów, skoro używa się w nich sformułowań, nie znajdujących jakiejkolwiek egzemplifikacji empirycznej, typu "wiele samorządów, w szczególności w największych miastach..." (wiele, czyli ile?), "w regionie tym zdecydowanie dominują przedszkola prowadzone przez samorządy..." (Jaki jest charakter tej dominacji - ilościowy czy jakościowy?), "większość rozmówców uważa, że..." czy
"W jednej z gmin wiejskich usłyszeliśmy, że ma to związek z ..." (czyżby nowa metoda sondażu?) itd., itp.
Tak wygląda radosna i kosztowna twórczość badaczy oświaty spoza niej.
03 października 2012
Gaudeamus w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie
Po raz 91 został uroczyście rozpoczęty rok akademicki w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie, uczelni wyjątkowej, jedynej tego rodzaju w Polsce, gdzie na dwóch Wydziałach - Nauk Pedagogicznych i Stosowanych Nauk Społecznych kształci się 7 tys. młodzieży na studiach I, II i III stopnia, zaś kadra naukowa, także z udziałem studenckich kół naukowych, prowadzi badania w zakresie pedagogiki, pedagogiki specjalnej, socjologii i pracy socjalnej.
Ostatnią dekadę stulecia Uczelni otworzył JM Rektor dr hab. Jan Łaszczyk prof. APS, który zwrócił się do Senatu APS, licznie przybyłych Gości - rektorów warszawskich i pozawarszawskich uczelni, b. rektorów APS, doktorów honorowych, przedstawicieli kancelarii Prezydenta III RP, przedstawicieli Kościołów różnych wyznań, władz państwowych, samorządowych, stołecznych, organizacji pozarządowych, a przede wszystkim do przyjętych studentów wszystkich typów studiów z niezwykle serdecznym i otwartym przesłaniem do wykorzystania szansy edukacyjnej i naukowej, jaką niesie z sobą rok akademicki 2012/2013. JM podziękował zarazem za zaszczyt, jakim było obdarzenie Go na kolejną kadencję rektorską zaufaniem i godnością kierowania Akademią.
Prof. Jan Łaszczyk wyraził nadzieję, że nadal będzie mógł liczyć na życzliwość i wsparcie całej społeczności w realizacji misji akademickiej w coraz trudniejszych i mniej przewidywalnych czasach. Nawiązał też do tegorocznego Jubileuszu 90-lecia APS, który wzbudził pamięć społeczną i uznanie dla założycieli szkoły pedagogów specjalnych oraz minionych pokoleń studentów i ich nauczycieli akademickich, nadających jej wyjątkowy poziom i wzbudzających powszechny szacunek. To dzięki dynamicznie rozwijającej się wspólnocie akademickiej jest ona w awangardzie uczelni kształcących na najwyższym poziomie nauczycieli i pedagogów specjalnych, a i wysoce konkurencyjną wobec innych uczelni w kraju.
Wszystkie uczelnie publiczne w kraju czekają nowe zadania związane z pozyskiwaniem środków na badania naukowe. Dobrostan Akademii będzie zależał od pozyskiwania środków z różnych źródeł na realizację jej zróżnicowanych zadań naukowych i dydaktycznych. Jak stwierdził Rektor APS: Wszak niemal kanonem akademickim staje się dzisiaj tzw. uniwersytet przedsiębiorczy. Miejmy nadzieję, że w najbliższym czasie kanon ten nie przekształci się w przedsiębiorstwo uniwersyteckie. (...) Nie możemy pozwolić na to, by w miejsce autotelicznego kształcenia, formowania niepowtarzalnych osobowości młodych ludzi, zaczęło dominować wąsko rozumiane szkolenie zawodowe. (...)
Droga Młodzieży - zwrócił się JM Rektor - dzięki Wam Uczelnia promieniuje młodością, pięknem, radością i optymizmem. Życzę Wam, Drodzy Studenci, zdobycia głębokiej i wszechstronnej wiedzy oraz umiejętności, które umożliwią swobodne wybory życiowe. Korzystajcie z szerokiej oferty, jaką daje Wam Uczelnia i nasze stołeczne miasto. Życzę Wam nawiązania ciekawych znajomości, zawierania prawdziwych przyjaźni, fascynacji poznawczych, i - nade wszystko - abyście mogli ocalić własne marzenia.
Po immatrykulacji studentów i doktorantów wykład inauguracyjny wygłosił wybitny psycholog społeczny -
prof. dr hab. Janusz Reykowski z Polskiej Akademii Nauk. Przedmiotem analiz były konflikty w stosunkach międzyludzkich, ich rodzaje, przyczyny i sposoby radzenia sobie z nimi.
02 października 2012
O seksie dla gimnazjalistów ... tajne przez poufne
Zadzwonił do mnie jeden z rodziców łódzkiego gimnazjalisty z zapytaniem, czy znam program edukacji seksualnej, którą promują władze Łodzi w publicznych i niepublicznych gimnazjach. Przyznałem, że nie znam, ale skoro ów wyjątkowej rangi program został laureatem po raz drugi ogłoszonego konkursu UMŁ, bo - przypominam - w lutym łódzcy radni przegłosowali na wniosek "Młodzieżowej rady miasta" (jako jedno z zadań finansowanych z jego budżetu) wprowadzenie do gimnazjów edukacji seksualnej na zasadzie fakultatywnej, to jak nic musi być dostępny publicznie. Jak bowiem rodzice gimnazjalistów mają wyrazić swoją opinię na temat tego programu i zaakceptować udział w nim własnych dzieci, skoro jest on im nieznany?
A może "dobrowolna" edukacja seksualna adresowana jest do uczniów z pominięciem świadomości ich rodziców? W końcu, po co mają wiedzieć, czego będą się uczyć ich nastoletni młodzieńcy czy nastoletnie panny, skoro i tak wiele na ten temat jest w Internecie i niewiele uda się przed nimi ukryć? Redaktor łódzkiego wydania GW Marcin Markowski zachęca jednak rodziców (przecież gimnazjaliści nie czytają prasy), by zainteresowali się tym, o czym jest głośno w całej Polsce, a mianowicie, że ich dzieci od dziś uczą się o seksie. "W dwóch łódzkich gimnazjach uczniowie zaczynają rozmawiać o masturbacji, antykoncepcji i tolerancji. Zastanawiają się, czym jest seks i kiedy wiadomo, że jest się gotowym".
Dzisiaj każdy może wejść do szkoły, jeśli wygra konkurs na edukację młodzieży, uprzednio zmieniwszy nazwę swojej fundacji z "Jaskółka" na "Spunk" (w języku ang. [wulg.] semen, sperm) i dostanie na to zadanie 36 tys. zł. Program określany jest mianem pilotażu, a szkoły zainteresowane zorganizowaniem zajęć mogą się zgłaszać na wskazany w GW adres. Wynika z tego, że tym programem bardziej interesuje się lewicowe medium, niż Urząd Miasta, który zań płaci, skoro na żadnej stronie tegoż nie znajdziemy ani jednego zdania na ten temat. To dziwne, bo przecież powinny być tu zachowane procedury publicznej dostępności takiego programu, skoro płaci się zań z pieniędzy podatników, a rzecz dotyczy niepełnoletnich osób.
Programem dysponuje - poza jego autorkami - jedynie dziennikarz, skoro zdradza opinii publicznej co ciekawsze jego zdaniem "kąski" tematyczne. Ma być ponoć coś o dojrzewaniu, o budowie narządów płciowych kobiecych i męskich, "sporo o antykoncepcji (naturalnej, mechanicznej, chemicznej, hormonalnej) i o ciąży (m.in. kogo poprosić o wsparcie i pomoc)", a "mniej więcej w połowie kursu pojawi się temat: "Co oprócz przyjemności może przynieść seks" (Czym jest HIV, jak się nie zarazić?). Gimnazjaliści będą też rozmawiać o pornografii, orientacjach seksualnych, uczuciach i emocjach (przyjaźni, zaufaniu, lojalności, trosce o siebie i drugą osobę, odpowiedzialności). Na koniec spróbują odpowiedzieć na pytanie, czym różni się zafascynowanie drugą osobą od zakochania i czym jest miłość".
Programowi towarzyszy edukacja pozaszkolna, bowiem każdy jego uczestnik, ale i osoba, która nie dostąpi jego "wartości", może napisać list elektroniczny na wskazany w gazecie adres. Tym samym, proces ten, nie będzie podlegał już niczyjej ewaluacji, poza samymi edukatorami i ich klientelą.
Rodzic nadal dopytuje się o treść tego programu, bo same hasła mu nie wystarczą. Miasto je ukryło. Młodzież też. Na stronie realizującej go Fundacji też go nie znajdziemy, bo są jedynie sformułowane "szczytne" cele projektu, w tym także cele szczegółowe, wskazany jest adresat i uzasadnienie projektu. Skoro fundacja określa swój profil mianem nowoczesnej edukacji, to powinna nie tylko ujawnić cały program, ale i przedstawić go w nowoczesnej formie wraz z obowiązującymi już dzisiaj w edukacji zakładanymi efektami kształcenia w zoperacjonalizowanej formie. Dobrze też byłoby wiedzieć, jakie będą zastosowane środki dydaktyczne, poza antykoncepcyjnymi oraz jak zostanie przeprowadzona ewaluacja tych zajęć oraz przez kogo? Co to znaczy, że ów projekt jest współfinansowany ze środków Urzędu Miasta Łodzi, Departament Spraw Społecznych, Wydział Zdrowia i Spraw Społecznych. Kto jest współ-sponsorem? Ruch Janusza Palikota czy jakaś inna organizacja pozarządowa?
Wszystko jest tu tajne przez poufne, a zadanie publiczne...
A może "dobrowolna" edukacja seksualna adresowana jest do uczniów z pominięciem świadomości ich rodziców? W końcu, po co mają wiedzieć, czego będą się uczyć ich nastoletni młodzieńcy czy nastoletnie panny, skoro i tak wiele na ten temat jest w Internecie i niewiele uda się przed nimi ukryć? Redaktor łódzkiego wydania GW Marcin Markowski zachęca jednak rodziców (przecież gimnazjaliści nie czytają prasy), by zainteresowali się tym, o czym jest głośno w całej Polsce, a mianowicie, że ich dzieci od dziś uczą się o seksie. "W dwóch łódzkich gimnazjach uczniowie zaczynają rozmawiać o masturbacji, antykoncepcji i tolerancji. Zastanawiają się, czym jest seks i kiedy wiadomo, że jest się gotowym".
Dzisiaj każdy może wejść do szkoły, jeśli wygra konkurs na edukację młodzieży, uprzednio zmieniwszy nazwę swojej fundacji z "Jaskółka" na "Spunk" (w języku ang. [wulg.] semen, sperm) i dostanie na to zadanie 36 tys. zł. Program określany jest mianem pilotażu, a szkoły zainteresowane zorganizowaniem zajęć mogą się zgłaszać na wskazany w GW adres. Wynika z tego, że tym programem bardziej interesuje się lewicowe medium, niż Urząd Miasta, który zań płaci, skoro na żadnej stronie tegoż nie znajdziemy ani jednego zdania na ten temat. To dziwne, bo przecież powinny być tu zachowane procedury publicznej dostępności takiego programu, skoro płaci się zań z pieniędzy podatników, a rzecz dotyczy niepełnoletnich osób.
Programem dysponuje - poza jego autorkami - jedynie dziennikarz, skoro zdradza opinii publicznej co ciekawsze jego zdaniem "kąski" tematyczne. Ma być ponoć coś o dojrzewaniu, o budowie narządów płciowych kobiecych i męskich, "sporo o antykoncepcji (naturalnej, mechanicznej, chemicznej, hormonalnej) i o ciąży (m.in. kogo poprosić o wsparcie i pomoc)", a "mniej więcej w połowie kursu pojawi się temat: "Co oprócz przyjemności może przynieść seks" (Czym jest HIV, jak się nie zarazić?). Gimnazjaliści będą też rozmawiać o pornografii, orientacjach seksualnych, uczuciach i emocjach (przyjaźni, zaufaniu, lojalności, trosce o siebie i drugą osobę, odpowiedzialności). Na koniec spróbują odpowiedzieć na pytanie, czym różni się zafascynowanie drugą osobą od zakochania i czym jest miłość".
Programowi towarzyszy edukacja pozaszkolna, bowiem każdy jego uczestnik, ale i osoba, która nie dostąpi jego "wartości", może napisać list elektroniczny na wskazany w gazecie adres. Tym samym, proces ten, nie będzie podlegał już niczyjej ewaluacji, poza samymi edukatorami i ich klientelą.
Rodzic nadal dopytuje się o treść tego programu, bo same hasła mu nie wystarczą. Miasto je ukryło. Młodzież też. Na stronie realizującej go Fundacji też go nie znajdziemy, bo są jedynie sformułowane "szczytne" cele projektu, w tym także cele szczegółowe, wskazany jest adresat i uzasadnienie projektu. Skoro fundacja określa swój profil mianem nowoczesnej edukacji, to powinna nie tylko ujawnić cały program, ale i przedstawić go w nowoczesnej formie wraz z obowiązującymi już dzisiaj w edukacji zakładanymi efektami kształcenia w zoperacjonalizowanej formie. Dobrze też byłoby wiedzieć, jakie będą zastosowane środki dydaktyczne, poza antykoncepcyjnymi oraz jak zostanie przeprowadzona ewaluacja tych zajęć oraz przez kogo? Co to znaczy, że ów projekt jest współfinansowany ze środków Urzędu Miasta Łodzi, Departament Spraw Społecznych, Wydział Zdrowia i Spraw Społecznych. Kto jest współ-sponsorem? Ruch Janusza Palikota czy jakaś inna organizacja pozarządowa?
Wszystko jest tu tajne przez poufne, a zadanie publiczne...
01 października 2012
Nowy rok akademicki
Dzień 1 października oficjalnie rozpoczyna w naszym kraju rok akademicki, tak jak dzień 1 września inauguruje roku szkolny w oświacie. W niektórych uczelniach i wyższych szkołach zawodowych uroczystości z tym związane już się odbyły, w większości są one jeszcze przed nami. Jest to dobra okazja do przyjrzenia się temu, co dzieje się w szkolnictwie wyższym oraz z jakimi problemami będzie ono zmagać się przez najbliższe dwa semestry kształcenia studentów i prowadzenia badań naukowych. To ostatnie zadanie wpisane jest w funkcję tylko niektórych uczelni, chociaż część szkolnictwa prywatnego usiłuje dorobić sobie wizerunek akademickości prowadzeniem propagandy na temat rzekomych badań, gdyż w większości przypadków mają one charakter dydaktyczny, ewaluacyjny, związany z monitorowaniem wybranych zjawisk społecznych, natomiast nie wnoszą one niczego nowego do rozwoju nauki.
Z czym startujemy w nowy rok akademicki? Publikowane w różnych mediach i ośrodkach dane statystyczne nie są zbyt optymistyczne, kiedy analizuje się je na tle porównawczym szkolnictwa wyższego w innych krajach UE.
W świetle danych Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego w 2013 roku w przemyśle może zabraknąć nawet 46,8 tys. inżynierów, a w sektorze usług niedobór ten może wynieść ponad 22 tys. osób. Resort przeznaczył zatem w roku akad. 2012/2013 aż 250 mln złotych na kształcenie na kierunkach zamawianych ze względu na szczególne potrzeby rynku pracy oraz strategiczne cele rozwoju gospodarki. Nie ma rzecz jasna wśród nich pedagogiki. Wiadomo jednak, że 9 na 10 absolwentów studiów na kierunkach zamawianych otrzymuje natychmiast po ich ukończeniu pracę. Po pedagogice czas oczekiwania wydłuża się już ponad 13 miesięcy. Wśród zatem atrakcyjnych kierunków studiów, także ze względu na dodatkowe stypendium w wysokości 1000 zł. są głównie: automatyka i robotyka, budownictwo, energetyka, informatyka, mechanika i budowa maszyn, biotechnologia, ochrona środowiska, chemia, fizyka, mechatronika i inżynieria materiałowa.
Polska zajmuje ostatnie miejsce wśród państw Grupy Wyszehradzkiej oraz państw OECD w wysokości nakładów na szkolnictwo wyższe w przeliczeniu na jednego studenta. Także ostatnie miejsce mamy z tytułu pomocy stypendialnej dla młodzieży jako % wydatków na szkolnictwo wyższe. Nie rozumiem zatem, dlaczego MNiSW chwali się, że budżet państwa przeznaczy 1,6 miliarda złotych na bezpośrednią pomoc materialną dla studentów, skoro w niczym nie poprawia to ich sytuacji w porównaniu z koleżankami i kolegami studiującymi w pozostałych państwach.
W nowym roku akademickim wzrośnie o 1 mld zł. w stosunku do roku minionego ogólny budżet na szkolnictwo wyższe, wynosząc w 2013 r. 13,6 mld zł. Przewiduje on m.in. wzrost płac na uczelniach - o 907 mln zł., ale o wysokości podwyżki dla pracownika konkretnej uczelni zadecyduje jej rektor. Jedyną szansą na wzmocnienie polskich szkół wyższych jest udostępnianie im środków z funduszy europejskich, co przewiduje w swojej polityce MNiSW.
Raport "Education et Glance 2012" przygotowany przez Organizację Współpracy Gospodarczej i Rozwoju wskazuje na to, że w 2011 r. wyższe studia ukończyło u nas ponad 70% kobiet i jedynie 39% mężczyzn. Nadal jednak, zbyt wiele osób idzie na studia humanistyczne (takim przykładem studiów, na które co roku jest boom, są nauki polityczne, a przez kilka lat liderem była pedagogika), zbyt wiele też decyduje się na dyplom uczelni prywatnej, które nie prowadzą kształcenia na najbardziej potrzebnych rynkowi pracy kierunkach.
Polki wysuwają się na prowadzenie w Europie pod względem liczby absolwentek studiów, choć nadal nie przekłada się to na ich zarobki oraz ich liczbę na kierowniczych stanowiskach w pracy. W świetle tych badań 66% polskich 15-latek chce wykonywać prestiżowe zawody - menedżerek, lekarek czy prawniczek, zaś takie oczekiwania ma 44% chłopców. Aż 20% młodych Polek i Polaków planuje studia na kierunku inżynieryjnym lub informatyce, przy czym rozkład między płciami pozostaje tradycyjny - taki plan ma co trzeci chłopiec i tylko kilka procent dziewcząt. Kobiety kilkakrotnie częściej niż mężczyźni wskazują natomiast, że chcą pracować w służbie zdrowia.
Jak wynika z prognoz OECD nasz kraj będzie niebawem miał najwięcej absolwentów studiów wyższych na świecie. Ich liczba rośnie u nas bardzo szybko, bowiem o ile w 2000 r. studia ukończyło 34 % roczników, to w 2010 już 55%. Chociaż w jednym jesteśmy najlepsi. Najwięcej bezrobotnych z wyższym wykształceniem jest wśród ekonomistów, specjalistów do spraw marketingu i handlu, pedagogów, specjalistów do spraw administracji publicznej, specjalistów do spraw organizacji usług gastronomicznych, hotelarskich i turystycznych, politologów, specjalistów do spraw badań społeczno-ekonomicznych, specjalistów bankowości, nauczycieli nauczania początkowego, prawników, legislatorów, pielęgniarek i specjalistów do spraw finansowych. Liczba osób bezrobotnych z wyższym wyksztalceniem wzorsła od 2000 r. pięciokrotnie z 2,6% do 11,5% w 2011 r. Jeśli młodzi czują się oszukani, to powinni mieć najpierw pretensje do siebie, że wybierali niewłaściwe kierunki kształcenia.
Przedsiębiorstwa poszukują przede wszystkim absolwentów studiów technicznych, matematycznych i fizycznych, tymczasem zainteresowanie nimi maturzystów jest jeszcze stosunkowo niskie. Dominacja w sektorze szkolnictwa wyższego niepublicznych uczelni dydaktycznych, wąskozawodowych w stosunku do uczelni publicznych, akademickich, naukowo-dydaktycznych powoduje, że przeważa w szkolnictwie wyższym koncentracja na pozyskiwaniu studiujących jako istotnego źródła dochodów założycieli szkół niepublicznych z równoczesnym nieprowadzeniem w nich działalności naukowo-badawczej. Przewaga szkół zawodowych, dydaktycznych sprawia, że są one pozbawione transferu najnowszej wiedzy naukowej do procesu kształcenia i same też takowej nie generują i nie transmitują do gospodarki, na rynek pracy.
Najnowszy Raport PARP z 2012 r. wskazuje zapotrzebowanie rynku na takich głównie specjalistów, jak przedstawicieli handlowych, agentów ubezpieczeniowych, księgowych, lekarzy i pielęgniarki różnej specjalizacji, specjalistów do spraw ekonomicznych i zarządzania, specjalistów z nauk fizycznych, matematycznych i technicznych (głównie inżynierowie budowlani, architekci, projektanci wzornictwa przemysłowego oraz graficy komputerowi), specjaliści do spraw technologii informacyjno-komunikacyjnych (programiści aplikacji oraz specjaliści do spraw rozwoju oprogramowania systemów informatycznych), specjaliści z dziedziny prawa (radcy prawni, archiwiści i adwokaci), dziedzin społecznych i kultury oraz specjaliści nauczania i wychowania różnych specjalizacji np. wychowanie przedszkolne, opieka nad osobami starszymi, edukacja domowa czy edukacja dorosłych. Jest to jednak efekt zmian sezonowych lub też dostosowywania się rynku pracy do kryzysu gospodarczego. Zawody z takich branż, jak medycyna, farmacja, technologie oferują w 2012 r. największe możliwości rozwoju na rynku pracy i najlepsze perspektywy zarobkowe.
Skala prac naukowo-badawczych polskich naukowców w naukach technicznych i przyrodniczych jest rozczarowująco mała. Profesja akademicka jest przestarzała, co szczególnie widoczne jest na wydziałach nauk społecznych i humanistycznych, gdzie przetrzymuje się do emerytury nauczycieli akademickich, którzy niewiele wnoszą do nauki. Uniemożliwia to dostęp zdolnych naukowców do podejmowania rywalizacji w skali chociażby europejskiej.
Istotną rolę w polityce kadrowej uczelni zacznie odgrywać art. 129 ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym, gdzie jego punkt 1 stanowi, że “nauczyciel akademicki może podjąć lub kontynuować w ramach stosunku pracy (umowy pracy bądź mianowania, sic!) tylko u jednego dodatkowego pracodawcy prowadzącego działalność dydaktyczną lub naukowo badawczą. Podjęcie lub kontynuowanie przez nauczyciela akademickiego u dodatkowego pracodawcy, o którym mowa w zdaniu pierwszym (a więc chodzi o ww. stosunek pracy u tego jednego dodatkowego pracodawcy prowadzącego działalność dydaktyczną lub naukowo badawczą) wymaga zgody rektora. Podjęcie lub kontynuowanie dodatkowego zatrudnienia bez zgody rektora stanowi podstawę rozwiązania stosunku pracy za wypowiedzeniem w uczelni publicznej stanowiącej podstawowe miejsce pracy”.
Nie są to przelewki, gdyż ten sam artykuł, a więc art. 129 w ust. 8 stanowi: “Wypowiedzenie stosunku pracy, o którym mowa w ust. 1 (a więc powyżej zacytowanym) następuje z końcem miesiąca następującego po miesiącu, w którym rektor powziął wiadomość ...” Uwaga! Decydujące jest samo powzięcie wiadomości! Minister prowadzi centralny rejestr nauczycieli akademickich.
O wielu innych problemach szkolnictwa wyższego mówi w dzisiejszym wywiadzie dla Rzeczpospolitej prof. Aleksander Nalaskowski z UMK w Toruniu.
Z czym startujemy w nowy rok akademicki? Publikowane w różnych mediach i ośrodkach dane statystyczne nie są zbyt optymistyczne, kiedy analizuje się je na tle porównawczym szkolnictwa wyższego w innych krajach UE.
W świetle danych Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego w 2013 roku w przemyśle może zabraknąć nawet 46,8 tys. inżynierów, a w sektorze usług niedobór ten może wynieść ponad 22 tys. osób. Resort przeznaczył zatem w roku akad. 2012/2013 aż 250 mln złotych na kształcenie na kierunkach zamawianych ze względu na szczególne potrzeby rynku pracy oraz strategiczne cele rozwoju gospodarki. Nie ma rzecz jasna wśród nich pedagogiki. Wiadomo jednak, że 9 na 10 absolwentów studiów na kierunkach zamawianych otrzymuje natychmiast po ich ukończeniu pracę. Po pedagogice czas oczekiwania wydłuża się już ponad 13 miesięcy. Wśród zatem atrakcyjnych kierunków studiów, także ze względu na dodatkowe stypendium w wysokości 1000 zł. są głównie: automatyka i robotyka, budownictwo, energetyka, informatyka, mechanika i budowa maszyn, biotechnologia, ochrona środowiska, chemia, fizyka, mechatronika i inżynieria materiałowa.
Polska zajmuje ostatnie miejsce wśród państw Grupy Wyszehradzkiej oraz państw OECD w wysokości nakładów na szkolnictwo wyższe w przeliczeniu na jednego studenta. Także ostatnie miejsce mamy z tytułu pomocy stypendialnej dla młodzieży jako % wydatków na szkolnictwo wyższe. Nie rozumiem zatem, dlaczego MNiSW chwali się, że budżet państwa przeznaczy 1,6 miliarda złotych na bezpośrednią pomoc materialną dla studentów, skoro w niczym nie poprawia to ich sytuacji w porównaniu z koleżankami i kolegami studiującymi w pozostałych państwach.
W nowym roku akademickim wzrośnie o 1 mld zł. w stosunku do roku minionego ogólny budżet na szkolnictwo wyższe, wynosząc w 2013 r. 13,6 mld zł. Przewiduje on m.in. wzrost płac na uczelniach - o 907 mln zł., ale o wysokości podwyżki dla pracownika konkretnej uczelni zadecyduje jej rektor. Jedyną szansą na wzmocnienie polskich szkół wyższych jest udostępnianie im środków z funduszy europejskich, co przewiduje w swojej polityce MNiSW.
Raport "Education et Glance 2012" przygotowany przez Organizację Współpracy Gospodarczej i Rozwoju wskazuje na to, że w 2011 r. wyższe studia ukończyło u nas ponad 70% kobiet i jedynie 39% mężczyzn. Nadal jednak, zbyt wiele osób idzie na studia humanistyczne (takim przykładem studiów, na które co roku jest boom, są nauki polityczne, a przez kilka lat liderem była pedagogika), zbyt wiele też decyduje się na dyplom uczelni prywatnej, które nie prowadzą kształcenia na najbardziej potrzebnych rynkowi pracy kierunkach.
Polki wysuwają się na prowadzenie w Europie pod względem liczby absolwentek studiów, choć nadal nie przekłada się to na ich zarobki oraz ich liczbę na kierowniczych stanowiskach w pracy. W świetle tych badań 66% polskich 15-latek chce wykonywać prestiżowe zawody - menedżerek, lekarek czy prawniczek, zaś takie oczekiwania ma 44% chłopców. Aż 20% młodych Polek i Polaków planuje studia na kierunku inżynieryjnym lub informatyce, przy czym rozkład między płciami pozostaje tradycyjny - taki plan ma co trzeci chłopiec i tylko kilka procent dziewcząt. Kobiety kilkakrotnie częściej niż mężczyźni wskazują natomiast, że chcą pracować w służbie zdrowia.
Jak wynika z prognoz OECD nasz kraj będzie niebawem miał najwięcej absolwentów studiów wyższych na świecie. Ich liczba rośnie u nas bardzo szybko, bowiem o ile w 2000 r. studia ukończyło 34 % roczników, to w 2010 już 55%. Chociaż w jednym jesteśmy najlepsi. Najwięcej bezrobotnych z wyższym wykształceniem jest wśród ekonomistów, specjalistów do spraw marketingu i handlu, pedagogów, specjalistów do spraw administracji publicznej, specjalistów do spraw organizacji usług gastronomicznych, hotelarskich i turystycznych, politologów, specjalistów do spraw badań społeczno-ekonomicznych, specjalistów bankowości, nauczycieli nauczania początkowego, prawników, legislatorów, pielęgniarek i specjalistów do spraw finansowych. Liczba osób bezrobotnych z wyższym wyksztalceniem wzorsła od 2000 r. pięciokrotnie z 2,6% do 11,5% w 2011 r. Jeśli młodzi czują się oszukani, to powinni mieć najpierw pretensje do siebie, że wybierali niewłaściwe kierunki kształcenia.
Przedsiębiorstwa poszukują przede wszystkim absolwentów studiów technicznych, matematycznych i fizycznych, tymczasem zainteresowanie nimi maturzystów jest jeszcze stosunkowo niskie. Dominacja w sektorze szkolnictwa wyższego niepublicznych uczelni dydaktycznych, wąskozawodowych w stosunku do uczelni publicznych, akademickich, naukowo-dydaktycznych powoduje, że przeważa w szkolnictwie wyższym koncentracja na pozyskiwaniu studiujących jako istotnego źródła dochodów założycieli szkół niepublicznych z równoczesnym nieprowadzeniem w nich działalności naukowo-badawczej. Przewaga szkół zawodowych, dydaktycznych sprawia, że są one pozbawione transferu najnowszej wiedzy naukowej do procesu kształcenia i same też takowej nie generują i nie transmitują do gospodarki, na rynek pracy.
Najnowszy Raport PARP z 2012 r. wskazuje zapotrzebowanie rynku na takich głównie specjalistów, jak przedstawicieli handlowych, agentów ubezpieczeniowych, księgowych, lekarzy i pielęgniarki różnej specjalizacji, specjalistów do spraw ekonomicznych i zarządzania, specjalistów z nauk fizycznych, matematycznych i technicznych (głównie inżynierowie budowlani, architekci, projektanci wzornictwa przemysłowego oraz graficy komputerowi), specjaliści do spraw technologii informacyjno-komunikacyjnych (programiści aplikacji oraz specjaliści do spraw rozwoju oprogramowania systemów informatycznych), specjaliści z dziedziny prawa (radcy prawni, archiwiści i adwokaci), dziedzin społecznych i kultury oraz specjaliści nauczania i wychowania różnych specjalizacji np. wychowanie przedszkolne, opieka nad osobami starszymi, edukacja domowa czy edukacja dorosłych. Jest to jednak efekt zmian sezonowych lub też dostosowywania się rynku pracy do kryzysu gospodarczego. Zawody z takich branż, jak medycyna, farmacja, technologie oferują w 2012 r. największe możliwości rozwoju na rynku pracy i najlepsze perspektywy zarobkowe.
Skala prac naukowo-badawczych polskich naukowców w naukach technicznych i przyrodniczych jest rozczarowująco mała. Profesja akademicka jest przestarzała, co szczególnie widoczne jest na wydziałach nauk społecznych i humanistycznych, gdzie przetrzymuje się do emerytury nauczycieli akademickich, którzy niewiele wnoszą do nauki. Uniemożliwia to dostęp zdolnych naukowców do podejmowania rywalizacji w skali chociażby europejskiej.
Istotną rolę w polityce kadrowej uczelni zacznie odgrywać art. 129 ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym, gdzie jego punkt 1 stanowi, że “nauczyciel akademicki może podjąć lub kontynuować w ramach stosunku pracy (umowy pracy bądź mianowania, sic!) tylko u jednego dodatkowego pracodawcy prowadzącego działalność dydaktyczną lub naukowo badawczą. Podjęcie lub kontynuowanie przez nauczyciela akademickiego u dodatkowego pracodawcy, o którym mowa w zdaniu pierwszym (a więc chodzi o ww. stosunek pracy u tego jednego dodatkowego pracodawcy prowadzącego działalność dydaktyczną lub naukowo badawczą) wymaga zgody rektora. Podjęcie lub kontynuowanie dodatkowego zatrudnienia bez zgody rektora stanowi podstawę rozwiązania stosunku pracy za wypowiedzeniem w uczelni publicznej stanowiącej podstawowe miejsce pracy”.
Nie są to przelewki, gdyż ten sam artykuł, a więc art. 129 w ust. 8 stanowi: “Wypowiedzenie stosunku pracy, o którym mowa w ust. 1 (a więc powyżej zacytowanym) następuje z końcem miesiąca następującego po miesiącu, w którym rektor powziął wiadomość ...” Uwaga! Decydujące jest samo powzięcie wiadomości! Minister prowadzi centralny rejestr nauczycieli akademickich.
O wielu innych problemach szkolnictwa wyższego mówi w dzisiejszym wywiadzie dla Rzeczpospolitej prof. Aleksander Nalaskowski z UMK w Toruniu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)