15 lipca 2012
Wyższe szkoły czyszczenia, czyli edukacja gnid
Na rynku edukacyjnym furorę powinien zrobić nowy kierunek studiów interdyscyplinarnych, ale koniecznie z udziałem w tym pedagogiki, pod nazwą "czyściciel".
Nareszcie można go realizować dzięki reformie Barbary Kudryckiej, która jest dumna z tego, że uczelnie mogą dowolnie konstruować oferty kształcenia. Dowolnie, to znaczy pod dyktando pracodawców, rynku pracy, a ten generuje najróżniejsze zawody, które wymagają coraz bardziej elastycznych umiejętności, bo przecież pracodawcom nie chodzi o wiedzę absolwentów szkół wyższych, tym bardziej o wiedzę naukową, tylko o kompetencje praktyczne czy wąskie umiejętności.
Sięgnijmy do ofert i zobaczmy, że pojawił się na rynku niezwykle "interesujący" zawód, łączący w sobie umiejętności komunikacyjne, manipulacyjne i andragogiczne. Firmy potrzebują osoby, które będą potrafiły zniszczyć życie pracownikom i doprowadzą do odejścia tych nieposłusznych. Chodzi o to, by odpowiednio "wykształcona" osoba potrafiła tak rozpoznać relacje międzyludzkie w przedsiębiorstwie, zorganizować w nim intrygi, by doprowadzić do odejścia zbędnych pracowników, to znaczy osób, które są niezadowolone z zarządzania nią, np. wyższą szkołą prywatną, firmą ekonomiczną, farmaceutyczną itp., a w firmach publicznych - działaczy związkowych. Ostatni podmiot mobbowania dotyczy bardziej oświaty, bo w szkolnictwie prywatnym związki zawodowe w ogóle nie istnieją.
Działalność takich „specjalistów" ma na celu doprowadzenie niewygodnych dla szefa osób do głębokiego zranienia psychicznego, wytrącenia ich z życia zawodowego i osobistego. Kim są "czyściciele"? To przedstawiciele różnych zawodów, prawnicy, byli pracownicy służb specjalnych, tzw. trenerzy lub konsultanci, fachowcy do wynajęcia na polskim rynku, którzy zajmują się "naprawianiem", restrukturyzacją przedsiębiorstw, firm, w tym także wyższych szkół prywatnych.
W związku z tym, że coraz bardziej zaostrza się walka konkurencyjna na rynku usług akademickich, niektórzy ich właściciele korzystają z tego rodzaju metod, zatrudniając "ludzi do brudnej roboty". Ci najbardziej skąpi i przebiegli właściciele firm akademickich, którzy wolą "załatwiać" sobie niepokornych nauczycieli akademickich czy pracowników administracji tanimi sposobami, zatrudniają do tych celów żony, mężów lub kochanki już pracujących osób w firmie, by jako czyściciele wykazali się nie tylko efektywnością operacyjnego działania typu rozpoznanie, kto i co mówi o szefostwie, ale i jakie są warunki jego osobistego życia, co można z tego wykorzystać do manipulowania nim, osaczania go i szantażowania, by bezwzględnie podporządkował się woli kierownictwa, albo sam odszedł z pracy. W tym celu organizują różnego rodzaju akcje tzw. spotkania, wyjazdy integracyjne czy obowiązkowe towarzyszenie szefowi w czasie wakacji, by z pomocą alkoholu, tanich zabaw i atrakcji wydobyć od pracowników ich skryte problemy, które będzie można potem doskonale wykorzystać do manipulacji.
Na polskim rynku działa już wiele firm konsultingowych zajmujących się "czyszczeniem", a więc potrzebującym specjalistów, którzy nie dadzą się w tej roli rozpoznać, prowadząc indywidualną działalność gospodarczą pod najróżniejszymi tytułami. W jednym z dużych szpitali klinicznych zatrudniony w nim "czyściciel" badał relacje interpersonalne pod kątem tego, jak rozbić w nim związki zawodowe doradzając szefowi zaszczuwanie i zamykanie ust pracownikom. W celu spacyfikowania "sprawiających trudności pracowników" w jednej z wyższych szkół prywatnych właściciel "zatrudnił" kochanka, którego zadaniem było terroryzowanie pracowników, w tym głównie nieposłusznych władzy zbyt samodzielnych pracowników naukowych, a cała operacja odbywała się z pomocą komisji specjalnej powołanej przez założyciela szkoły do oceny osiągnięć naukowych. Głównymi oceniającymi w niej byli "czyściciele", czyli pracownik fizyczny bez matury oraz dwóch członków bez żadnych kompetencji akademickich. Skład takich zespołów „czyścicieli” zmienia się w zależności od nastrojów i rozpoznawanej przez właściciela ich skuteczności.
Podstawową metodą działania czyściciela jest mobbing, dzięki któremu może on pacyfikować załogę. Zdarza się, że tym czyścicielem jest sam pracodawca. Jeśli jest to osoba przez niego zatrudniona, to najczęściej jest przedstawiana załodze jako doradca, a w istocie agent instruujący mobbera-szefa, dyrektora, co ma czynić, kim manipulować, kogo zastraszyć. Tu pracodawca rzadko działa bezpośrednio. Właściciel np. takiej "wsp" organizuje w zależności od natężenia poczucia nieposłuszeństwa załogi częściej lub rzadziej zebrania-operatywki, w trakcie których ma miejsce pokazowe maltretowanie psychiczne wybranej osoby i mobilizowanie lojalnych osób do uczestnictwa w tym procederze. Głównym celem takiego postępowania jest zamykanie ust i wygaszanie lękiem ewentualnych działań potencjalnych przeciwników oraz budowanie lojalnej frakcji popleczników, usłużnych wazeliniarzy.
Jak twierdzą naukowcy: mobbing najczęściej nie jest jedynie metodą podtrzymywania władzy niekompetentnej osoby, lecz sposobem podtrzymania patologicznych relacji pracowniczych, za którymi stoją często przestępcze powiązania o charakterze korupcyjnym, nepotyzm, dyskryminacja itd.
Zgodnie zatem z reformą kształcenia akademickiego wyższe szkoły mają nieograniczone możliwości oferowania kierunków studiów i specjalności pod dyktando także patologicznych potrzeb - zamówień rynku pracy. Tego chcieliście i na to się godziliście? To macie. Nie jest bowiem prawdą, że dzięki takim regulacjom prawnym zainteresowani rozwijaniem nauki skupią się na celach powszechnie pożytecznych i cywilizacyjnie wartościowych. Już nawet wiem, gdzie można zorganizować "dobre praktyki" dla przyszłych czyścicieli.
14 lipca 2012
Ile nas kosztuje Ministerstwo Edukacji Narodowej?
Skoro napuszcza się dziennikarzy na nauczycieli, by pokazać na kilku przypadkach, jakimi są finansowymi krezusami i jak świetnie im się żyje, nic nie robiąc, bo w końcu praca w szkole to sama przyjemność, błogie lenistwo i okazja do spotkań z koleżankami i kolegami, to sięgnijmy wraz z niektórymi posłami po dane na temat najwyższego dla oświaty urzędu. Ktoś musiał zabrać się za nauczycieli, by nie narzekali, że mają źle, skoro coraz więcej osób odczuwa pogorszenie się ich życiowej sytuacji.
Nauczycielom nie może być lepiej. Wiadomo, uczniowie przeszkadzają im w pracy, więc pedagodzy muszą się przed nimi jakoś bronić - a to zadadzą im klasówkę, a to każą coś przepisywać, byle tylko nie zawracali im głowy, a to skierują kogoś niekompetentnego na zastępstwo, a to wyświetlą film (tzw. nauczyciel-zastępczy) itp. W końcu nauczyciel, też człowiek, więc gdzieś i kiedyś musi się napić kawy czy herbaty. Nie po to dyrekcja zainstalowała elektroniczny zamek z kodem szyfrowym w pokoju nauczycielskim, by uczniowie jak intruzi pałętali się i wiecznie czegoś od nich chcieli. Tak więc, drogi narodzie, trzeba skończyć z tymi obibokami, dołożyć im nawet podwójnie liczbę godzin pracy, a raczej przebywania w miejscu pracy, odebrać wszystkie możliwe przywileje i niech poczują, co to znaczy dobra korporacja, z dyrektorem z pejczykiem, śmieciowymi umowami, ustawicznym lękiem o potencjalną utratę miejsca pracy, czyli spotkań ze znajomymi.
Spójrzmy zatem dzięki interpelacji posła Przemysława Wiplera, kto czuwa nad zarządzaniem oświatą w Polsce i kto obsługuje tych, którzy realizują te zadania? Zatrudnienie według stanu na dzień 31 grudnia 2011 r. w Ministerstwie Edukacji Narodowej oraz jednostkach organizacyjnych podległych ministrowi wyniosło 1491 etatów. Od 2008 r. , kiedy to władzę objęła w tym resorcie Platforma Obywatelska wraz z PSL stan zatrudnienia wzrósł o ponad 200 etatów, gdyż w 2008 r. było 1210 etatów. Brawo! Niech MEN jeszcze ponarzeka o przeroście zatrudnienia w szkolnictwie, w przedszkolach, czyli na pedagogicznym froncie, a po cichu powiększa armię urzędników, ekspertów, doradców, utrzymuje gabinet polityczny, by nie było wątpliwości, że oświata jest podporządkowana (częściowo jak w PRL) interesom politycznym będącej u władzy partii.
Ile kosztuje utrzymywanie armii urzędników, których wpływu na jakość edukacji nie chce zbadać naukowo Instytut Badań Edukacyjnych, bo musiałaby to być także częściowo autodiagnoza, nie wiemy? W 2011 r. MEN wydało tylko na umowy o dzieło i umowy zlecenia ok. 3,2 mln zł. Kwoty wydatkowano głównie na wynagrodzenia dla rzeczoznawców. Samo zaś Ministerstwo Edukacji Narodowej i jednostki organizacyjnie podległe ministrowi tego resortu na podstawie umów o dzieło i umów zlecenia wydatkowało w 2011 r. 99 mln.371 tys. zł. Posłowi nie wyjaśniono, ile wyniosły łącznie płace prawie 400 pracowników MEN, a przecież wiadomo, że kwoty wydatkowane na ten urząd w większości dotyczą tego zobowiązania. Ci, którzy przed wyborami upubliczniali stan swojego majątku, po odejściu z resortu już tego nie uczynili. Łatwiej jest zainteresować dziennikarzy tym, ile zarabia polski nauczyciel. Czy minister J. Pitera zajmowała się lobbingiem w oświacie i szkolnictwie wyższym, korupcją, która tych resortów nie ominęła? Raportów na ten temat nie mamy. Mamy natomiast śledztwa dziennikarzy, którzy donoszą z frontu:
"Sprawdziliśmy ich pensje i godziny pracy. Okazuje się, że rzadko kiedy biorą "gołe etaty" , dorabiają głównie nadgodzinami. A ich zarobki zależą nie tylko od doświadczenia, lecz także od miasta, w którym pracują" (GazetaPraca.pl z dn. 9.07.2012). Oczywiście, nauczyciele są tak pazerni, że "rzadko kiedy biorą "gołe etaty", bo skoro mają tak niskie pensum, to muszą dorobić na BMW i wykończanie własnych willi. A ile zarobili urzędnicy MEN na udziale w projektach unijnych, niezależnie od pobierania własnych "głodowych" pensji?
13 lipca 2012
Kto nauczycielom daje i odbiera...
Można sięgnąć do wypowiedzi premiera Donalda Tuska sprzed lat, a najlepiej z tych okresów, kiedy albo nadchodziły wybory samorządowe czy parlamentarne, albo właśnie PO je wygrywała, by dostrzec, że nastąpiło jakieś dziwne przemieszczenie akcentów w stosunku do nauczycieli: od miłości, szacunku i uwielbienia, czego wskaźnikiem stawały się coroczne podwyżki płac, do poniżania, pomniejszania i obciążania winą za kryzys finansowy państwa i samorządów. Nie przypominam sobie, by nauczyciele sami żebrali o podwyżki. Od kilkudziesięciu lat znoszą upokorzenia z godnością, będąc w grupie elit tego kraju jedną z nieustannie manipulowanych przez kolejne rządy profesji.
Ktoś może powiedzieć, że to przez związki zawodowe i ustawę Karta Nauczyciela, w tym przez przywileje, jakie ta społeczność zawodowa uzyskała w stanie wojennym "od Wojciecha Jaruzelskiego". Jeszcze trochę, a uwierzymy, że ten stan był możliwy dzięki dobrze wówczas opłacanym nauczycielom. Niech tak twierdzi, jeśli w to wierzy, bo ja nie jestem aż tak naiwny. Można zapytać, czy słuszne jest dzisiaj wywoływanie w społeczeństwie negatywnych postaw wobec tej grupy zawodowej tak, jakby ona cokolwiek i komukolwiek ukradła, czegoś pozbawiła wbrew istniejącemu prawu? Nauczycielom od lat płacono mało, toteż nie bez powodu mówiono o proletaryzacji tego zawodu. Ustawowe rozwiązania miały wyrównywać ów poziom strat materialnych przywilejem dłuższych wakacji, przejściem na emeryturę po 30 latach pracy, dodatkami dla nauczycieli wiejskich itp. Ach, zapomniałem o urlopie na poratowanie zdrowia. Rozumiem, że władze po to wprowadziły te urlopy, by w ukryty niejako sposób dotować niskopłatnych nauczycieli. Mało zarabiacie, to pójdźcie sobie na roczny, płatny urlop zdrowotny? Czy taka była intencja tego urlopu? Czy może specyfika tego zawodu sprawia, że część nauczycieli, bo nie dotyczyło i nadal nie dotyczy to wszystkich, wymaga szczególnego zadośćuczynienia? A może zdrowie nauczycieli tak się poprawiło, że te urlopy istotnie nie są konieczne?
Kto to policzył? Kto to obiektywnie wykazał? Ze znanych mi badań na temat wypalenia zawodowego nauczycieli wynika, że ok. 23%, czyli co piąty wymaga poważnej terapii, a kolejne 25% jest tym wypaleniem zagrożonych. Innymi słowy, prawie co drugi nauczyciel jest wyczerpany lub na granicy wyczerpania ze względu na warunki pracy i płacy w szkolnictwie publicznym, a kiedy chce skorzystać z przysługującego mu urlopu na poratowanie zdrowia, wyrzuca mu się to jako bezczelność, wyłudzenie, życie na koszt społeczeństwa. Być może są tacy, którzy to wyłudzają, ale od czego jest organ władzy państwowej? Dlaczego odbierać innym to, co jakiś margines być może traktuje jako okazję do relaksu? A wśród posłów czy w rządzie nie ma ludzi marginesu, tzn. wyłudzających korzyści z tytułu istniejących ku temu możliwości (rachunki za paliwo mimo braku samochodu, wyłudzanie diet za udział w posiedzeniach, w których się nie uczestniczy ale podpisuje listę obecności, łapownictwo, powiązania z mafią, nieuczciwymi lobbystami itp.)?
Gdyby to były takie kokosy, to do nauczycielskiego zawodu powinni pchać się "drzwiami i oknami" najwybitniejsi i najzdolniejsi absolwenci szkół średnich, a następnie szkół wyższych, a jednak... nie pchali się i nie pchają. Jeśli już, to zabiegają o możliwość wykonywania tego zawodu w większości ci, dla których jest on czymś więcej, niż tylko miłość do dzieci, chęć pracy z nimi, ale także albo przede wszystkim jest on pasją pomagania innym w ich rozwoju, kształcenia młodych pokoleń, dzielenia się z nimi własnym mistrzostwem, wprowadzania młodszych w świat, by zmieniać go wspólnie z nimi. Nikt nie policzył i nie zbadał, jak wiele osób wykonuje ten zawód z autentyczną pasją, zaangażowaniem, radością współtworzenia i ustawicznego eksperymentowania, uczenia się, bycia z innymi i dla innych.
Ministerstwo Edukacji Narodowej wolało zamówić badania dotyczące czasu pracy nauczycieli, by wykazać za ich pośrednictwem, że ci mają go za dużo dla siebie, dla swoich rodzin, a za mało go poświęcają swoim uczniom, niż zdiagnozować efektywność czasu pracy własnych urzędników, w tym także ministra i wiceministrów. Jakaś dziwna cisza zapanowała nad wynikami tych badań. Czyżby okazało się, że jest inaczej, niż chciałaby tego władza? Po co jest konstruowana wraz z mediami antynauczycielska kampania w okresie wakacyjnym, kiedy Polacy wyjeżdżają na urlopy, odpoczywają i mają więcej czasu na lekturę, także codziennej prasy? Niech poczytają sobie o nauczycielach-darmozjadach, którzy potrafią "wyciągnąć" nawet ponad 8 tys. zł. miesięcznie, a przecież powinni być nadal ubogimi krewnymi w stosunku do średniej klasy ... średniej. Ilu z nich zarabia ponad 8 tys. zł.? A jeśli mieliby wszyscy zarabiać tę kwotę, to byłoby to za dużo? Ze względu na co? Co ma być tu punktem odniesienia?
Media jednak chętnie okładają nauczycieli "kijami oskarżeń" za wyłudzanie z kasy państwowej nienależnych im przywilejów. Nienależnych od kiedy? Od tego roku czy od przyszłego? A jakie są standardy tego, co nauczyciele powinni posiadać? Kto określił to minimum ekonomiczne, kulturowe, społeczne? Niech naród się dowie, że to przez nauczycieli budżety samorządów wkrótce zostaną rozsadzone i nie będzie już co z nich finansować, poza edukacją przedszkolną i szkolną. Niech obywatele wiedzą, że to przez nauczycieli jedynym rozwiązaniem tej trudnej finansowo sytuacji jest łączenie szkół, prywatyzowanie niektórych placówek oświaty publicznej, umieszczanie przedszkoli w kontenerach (hit oszczędnościowy tego roku!), zwalnianie tym samym nauczycieli i zatrudnianie tych z najniższymi kwalifikacjami, bo są dla gmin tańsi. Kto im na to zezwolił? B. minister edukacji K. Hall obniżyła wymóg poziomu wykształcenia dla nauczycieli, a K. Szumilas jeszcze to utrwala, więc niby dlaczego gminy miałyby nie skrzystać z tej strukturalnej zachęty władzy? Tak samo skorzystają, jak niektórzy nauczyciele z urlopu na poratowanie zdrowia.
Jak mówił ostatnio jeden z prezydentów miast: Podstawowy problem polega na tym, że państwo centralnie reguluje wszystkie kwestie związane z zarządzaniem oświatą, przerzucając na samorządy obowiązek realizacji tych zadań. Odgórnie ustalony jest czas pracy nauczycieli i ich średnie zarobki, samorząd ma nawet ograniczone możliwości przekazywania czy łączenia szkół . Czy rzeczywiście winni są temu nauczyciele? Tak, bo proszę zobaczyć, jak manipuluje się tu zmiennymi, kiedy ten sam prezydent miasta wyciąga ze swojej diagnozy (tezy) obciążony błędem logicznym wniosek:
Skutek jest taki, że system edukacji jest bardzo nieefektywny. Nakłady na edukację rosną, a jednocześnie kształcimy coraz mniej uczniów. Nie widać też znaczących postępów w podnoszeniu jakości nauczania.
Co ma piernik do wiatraka? Jaka jest zależność przyczynowo-skutkowa między centralistycznym regulowaniem przez rząd - przez premiera i ministra edukacji narodowej niemalże wszystkich kwestii związanych z funkcjonowaniem polskiej oświaty, w tym także zawodu nauczyciela, a brakiem efektywności systemu edukacji? A może należałoby wytłuszczoną czcionką pisać o tym, że MEN nie wykorzystało pieniędzy przeznaczonych w zeszłym roku na dokształcanie nauczycieli!
Może by tak władze państwowe i samorządowe przestały prowadzić między sobą wojnę o wpływy kosztem nauczycieli i uczniów? Może posłużyłyby się chociaż raz wskaźnikami, które byłyby przekonywującym dowodem na występowanie jakichkolwiek związków między jednym a drugim czy trzecim czynnikiem? Może należałoby skończyć z tymi pseudozarzutami, że nauczyciele boją się cyfrowej szkoły, tylko należałoby się zastanowić nad tym, z jakiego powodu niektórzy pedagodzy krytykują ten projekt jako częściowo nonsensowny?
12 lipca 2012
Nauczyciel o sublimacji wojny
Kilka lat temu dr Marek Mencel opublikował swój esej w miesięczniku Nowa Szkoła"(nr 10/2006), który wówczas zatytułował - "Mecz piłkarski, czy(li) sublimacja wojny". Poprosiłem Autora o wyrażenie zgody na przedruk w blogu, pamiętając jak komentujący moje wpisy w okresie EURO 2012 pan Dariusz apelował o nieschodzenie ze ścieżki sportowych metafor, skoro zbliża się Olimpiada w Londynie. Doskonale M. Mencel nawiązuje w artykule do sportowej metafory w postulowaniu koniecznych zmian w polskiej edukacji. Zbliża się Olimpiada, a i o niej - jak się okazuje - siedem lat temu także była mowa.
Oto zatem esej, którego treść potwierdza, jak bardzo myśli pedagogów, które rodzą się w określonym miejscu i czasie, przekraczają te wymiary, stając się aktualnymi po latach. To tak, jakby wychowanie, kształcenie nie miały na nic wpływu i trzeba nieustannie powracać do tych samych problemów oraz nadziei, ktore pozwolą na ich rozwiązanie z udziałem powyższych procesów:
Nawiązując do edukacji sportowej naszych dzieci, chciałbym zastanowić się nad widowiskiem piłkarskim jako „sublimacją” wojny. Od dłuższego już czasu, oglądając mecze piłkarskie mam wrażenie, że słucham relacji wojennych z tego, co dzieje się na boisku, a więc ze zmagań „wojennych”.
Dawniej, wojna była najczęściej grą korzyści, a niekiedy tylko pojedynkiem najlepszych rycerzy (chorągwi) opartym na honorowych zasadach. II wojna światowa chyba po raz pierwszy w historii wprowadziła „totalną grę” bez zasad, w której ponadto ginęli też „widzowie” (osoby cywilne). Chodziło o zniszczenie przeciwnika, a nie o pokonanie według pewnych zasad. Już Aztekowie „kopali piłkę”, ale przegranych w tym meczu czekała śmierć. Futbol w swej obecnej formie pochodzi z Anglii, a więc kraju dżentelmenów. Jest więc dżentelmeńską odmianą wojny. Beckham, w telewizyjnej reklamie, też występował w roli starożytnego rycerza.
Współczesny mecz piłkarski to gra (wojna?) z zasadami (totalna – dzięki telewizji). Jest nawet sędzia. Oto terminologia piłkarska (wojenna?), używana również w telewizyjnych relacjach z meczów: atak, obrona, napastnik, obrońca, egzekutor, selekcjoner, spalony, rzut karny, faul, uderzać, strzelać, rezerwa, skrzydło, przedzierać się, wojownik itd. Nazwy niektórych drużyn piłkarskich: Ajaks, Legia, Gwardia, Spartak też są „wojenne”, a na koszulkach zawodników widnieją godła państw lub herby „wojenne”, czyli logo sponsorów. W „meczu-wojnie” uczestniczą też widzowie; hymny, przezwiska, gwizdy, bójki, „barwy wojenne” – również na twarzach. Dawniej też tak się straszono, a najlepsi zawodnicy-wojownicy decydowali często o rezultacie wojny.
„Mecze-wojny” mogą być europejskie (mistrzostwa europy), światowe (mistrzostwa świata) lub regionalne. Mecze towarzyskie to manewry. Są też ćwiczenia-treningi (niekiedy objęte ścisłą tajemnicą). Spikerzy, czyli „komentatorzy wojenni” darzą nas informacjami o zawodnikach (klubach) oraz „wiedzą” historyczną, a obserwatorzy czuwają nad przekupnymi ostatnio (niestety) „sędziami wojennymi”.
„Jeżeli ani jedno państwo nie ma ministerstwa agresji, a wszystkie mają ministerstwa obrony, to skąd biorą się wojny?” – pyta Sławomir Mrożek. Sami je „organizujemy”, tak jak zawody w piłce nożnej! Obecnie trzeba wymyślić grę, która będzie sublimacją terroryzmu. Terroryzm nie jest bowiem wojną, czy nawet grą wojenną; to brak jakichkolwiek zasad, a w zamachach giną głównie osoby postronne, nawet nie „widzowie”. 7 lipca 2005 r. dotknął on boleśnie stolicę ojczyzny futbolu – Londyn. Dzień wcześniej Anglia cieszyła się z wiadomości o organizacji Igrzysk Olimpijskich w 2012 roku. Może to właśnie igrzyska olimpijskie mogłyby być „sublimacją” współczesnego terroryzmu, zamiast być jego areną, jak to miało miejsce w Monachium w 1972 roku? Może...
(Marek Mencel)
Oto zatem esej, którego treść potwierdza, jak bardzo myśli pedagogów, które rodzą się w określonym miejscu i czasie, przekraczają te wymiary, stając się aktualnymi po latach. To tak, jakby wychowanie, kształcenie nie miały na nic wpływu i trzeba nieustannie powracać do tych samych problemów oraz nadziei, ktore pozwolą na ich rozwiązanie z udziałem powyższych procesów:
Nawiązując do edukacji sportowej naszych dzieci, chciałbym zastanowić się nad widowiskiem piłkarskim jako „sublimacją” wojny. Od dłuższego już czasu, oglądając mecze piłkarskie mam wrażenie, że słucham relacji wojennych z tego, co dzieje się na boisku, a więc ze zmagań „wojennych”.
Dawniej, wojna była najczęściej grą korzyści, a niekiedy tylko pojedynkiem najlepszych rycerzy (chorągwi) opartym na honorowych zasadach. II wojna światowa chyba po raz pierwszy w historii wprowadziła „totalną grę” bez zasad, w której ponadto ginęli też „widzowie” (osoby cywilne). Chodziło o zniszczenie przeciwnika, a nie o pokonanie według pewnych zasad. Już Aztekowie „kopali piłkę”, ale przegranych w tym meczu czekała śmierć. Futbol w swej obecnej formie pochodzi z Anglii, a więc kraju dżentelmenów. Jest więc dżentelmeńską odmianą wojny. Beckham, w telewizyjnej reklamie, też występował w roli starożytnego rycerza.
Współczesny mecz piłkarski to gra (wojna?) z zasadami (totalna – dzięki telewizji). Jest nawet sędzia. Oto terminologia piłkarska (wojenna?), używana również w telewizyjnych relacjach z meczów: atak, obrona, napastnik, obrońca, egzekutor, selekcjoner, spalony, rzut karny, faul, uderzać, strzelać, rezerwa, skrzydło, przedzierać się, wojownik itd. Nazwy niektórych drużyn piłkarskich: Ajaks, Legia, Gwardia, Spartak też są „wojenne”, a na koszulkach zawodników widnieją godła państw lub herby „wojenne”, czyli logo sponsorów. W „meczu-wojnie” uczestniczą też widzowie; hymny, przezwiska, gwizdy, bójki, „barwy wojenne” – również na twarzach. Dawniej też tak się straszono, a najlepsi zawodnicy-wojownicy decydowali często o rezultacie wojny.
„Mecze-wojny” mogą być europejskie (mistrzostwa europy), światowe (mistrzostwa świata) lub regionalne. Mecze towarzyskie to manewry. Są też ćwiczenia-treningi (niekiedy objęte ścisłą tajemnicą). Spikerzy, czyli „komentatorzy wojenni” darzą nas informacjami o zawodnikach (klubach) oraz „wiedzą” historyczną, a obserwatorzy czuwają nad przekupnymi ostatnio (niestety) „sędziami wojennymi”.
„Jeżeli ani jedno państwo nie ma ministerstwa agresji, a wszystkie mają ministerstwa obrony, to skąd biorą się wojny?” – pyta Sławomir Mrożek. Sami je „organizujemy”, tak jak zawody w piłce nożnej! Obecnie trzeba wymyślić grę, która będzie sublimacją terroryzmu. Terroryzm nie jest bowiem wojną, czy nawet grą wojenną; to brak jakichkolwiek zasad, a w zamachach giną głównie osoby postronne, nawet nie „widzowie”. 7 lipca 2005 r. dotknął on boleśnie stolicę ojczyzny futbolu – Londyn. Dzień wcześniej Anglia cieszyła się z wiadomości o organizacji Igrzysk Olimpijskich w 2012 roku. Może to właśnie igrzyska olimpijskie mogłyby być „sublimacją” współczesnego terroryzmu, zamiast być jego areną, jak to miało miejsce w Monachium w 1972 roku? Może...
(Marek Mencel)
11 lipca 2012
Elitarny klub pedagogów habilitowanych w Polsce
został wczoraj powiększony o kolejną jego Członkinię - dr Alicję Żywczok z Uniwersytetu Śląskiego. Habilitowana jest autorką czterech monografii: Filozoficzne korzenie pedagogiki radości, Kraków 2000; Wychowanie do radości życia, Warszawa 2004; Aksjologia odkrycia naukowego – studium rozwoju i wychowania osobowości naukowych, Toruń 2009 i dysertacji habilitacyjnej pt. Ku afirmacji życia. Pedagogiczne podstawy pomyślnej egzystencji (Katowice: Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego 2011).
Warto odnotować, bo już częściowo wspominałem w blogu o niektórych przewodach habilitacyjnych z naszej dyscypliny, że w bieżącej kadencji Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów, a więc od lutego 2011 r. uzyskały habilitację następujące osoby - w kolejności wyznaczania recenzentów w ich przewodach przez Centralną Komisję (w nawiasie podaję nazwę uczelni, w której przewód został przeprowadzony, co nie musi być tożsame z miejsce zatrudnienia):
1) Agnieszka Konieczna(Akademia Pedagogiki Specjalnej w Warszawie)
2) Wioletta Danilewicz (Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu)
3) Danuta Lalak (Uniwersytet Śląski w Katowicach)
4) Witold Jan Chmielewski (Uniwersytet Wrocławski)
5) Agnieszka Weiner (Akademia Pedagogiki Specjalnej w Warszawie)
6) Tomasz Gmerek (Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu)
7) Małgorzata Lewartowska-Zychowicz (Uniwersytet Gdański)
8) Maria Groenewald (Uniwersytet Gdański)
9) Maria Reut (Dolnośląska Szkoła Wyższa we Wrocławiu)
10) Małgorzata Kowalczyk (Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu)
11) Beata Mazepa-Domagała (Uniwersytet Śląski w Katowicach)
12) Bogusław Milerski (Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu)
13) Dariusz Stępkowski (Uniwersytet Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy)
14) Urszula Bartnikowska (Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu)
15) Jerzy Halicki (Uniwersytet Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy)
16) Agnieszka Żyta (Uniwersytet Gdański)
17) Beata Nowak (Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu)
18) Aleksandra Zawiślak (Uniwersytet Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy)
19) Agnieszka Gromkowska-Melosik (Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu)
20) Zdzisław Kazanowski (Uniwersytet Marii Curie Skłodowskiej w Lublinie)
21) Agnieszka Nowak-Łojewska (Uniwersytet Gdański)
22) Ryszarda Cierzniewska (Dolnośląska Szkoła Wyższa we Wrocławiu)
23) Sławomir Banaszak (Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu)
24) Jolanta Wojciechowska (Uniwersytet Gdański)
25) Joanna Ostrouch Kamińska (Dolnośląska Szkoła Wyższa we Wrocławiu)
26) Beata Jachimczak (Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu)
27) Alicja Żywczok (Uniwersytet Śląski w Katowicach)
28) Danuta Wajsprych (Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu)
29) Agnieszka Wałęga (Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu)
30) Beata Dyrda (Uniwersytet Śląski w Katowicach)
31) Kinga Kuszak (Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu)
Wszystkim doktorom habilitowanym serdecznie gratuluję i życzę dalszej pracy twórczej, pasjonujących wyników badań naukowych, a w okresie wakacyjnym odpoczynku od napięć i trosk związanych nie tylko z ich przygotowaniami do kolokwium i wykładu habilitacyjnego.
Warto odnotować, bo już częściowo wspominałem w blogu o niektórych przewodach habilitacyjnych z naszej dyscypliny, że w bieżącej kadencji Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów, a więc od lutego 2011 r. uzyskały habilitację następujące osoby - w kolejności wyznaczania recenzentów w ich przewodach przez Centralną Komisję (w nawiasie podaję nazwę uczelni, w której przewód został przeprowadzony, co nie musi być tożsame z miejsce zatrudnienia):
1) Agnieszka Konieczna(Akademia Pedagogiki Specjalnej w Warszawie)
2) Wioletta Danilewicz (Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu)
3) Danuta Lalak (Uniwersytet Śląski w Katowicach)
4) Witold Jan Chmielewski (Uniwersytet Wrocławski)
5) Agnieszka Weiner (Akademia Pedagogiki Specjalnej w Warszawie)
6) Tomasz Gmerek (Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu)
7) Małgorzata Lewartowska-Zychowicz (Uniwersytet Gdański)
8) Maria Groenewald (Uniwersytet Gdański)
9) Maria Reut (Dolnośląska Szkoła Wyższa we Wrocławiu)
10) Małgorzata Kowalczyk (Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu)
11) Beata Mazepa-Domagała (Uniwersytet Śląski w Katowicach)
12) Bogusław Milerski (Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu)
13) Dariusz Stępkowski (Uniwersytet Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy)
14) Urszula Bartnikowska (Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu)
15) Jerzy Halicki (Uniwersytet Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy)
16) Agnieszka Żyta (Uniwersytet Gdański)
17) Beata Nowak (Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu)
18) Aleksandra Zawiślak (Uniwersytet Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy)
19) Agnieszka Gromkowska-Melosik (Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu)
20) Zdzisław Kazanowski (Uniwersytet Marii Curie Skłodowskiej w Lublinie)
21) Agnieszka Nowak-Łojewska (Uniwersytet Gdański)
22) Ryszarda Cierzniewska (Dolnośląska Szkoła Wyższa we Wrocławiu)
23) Sławomir Banaszak (Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu)
24) Jolanta Wojciechowska (Uniwersytet Gdański)
25) Joanna Ostrouch Kamińska (Dolnośląska Szkoła Wyższa we Wrocławiu)
26) Beata Jachimczak (Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu)
27) Alicja Żywczok (Uniwersytet Śląski w Katowicach)
28) Danuta Wajsprych (Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu)
29) Agnieszka Wałęga (Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu)
30) Beata Dyrda (Uniwersytet Śląski w Katowicach)
31) Kinga Kuszak (Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu)
Wszystkim doktorom habilitowanym serdecznie gratuluję i życzę dalszej pracy twórczej, pasjonujących wyników badań naukowych, a w okresie wakacyjnym odpoczynku od napięć i trosk związanych nie tylko z ich przygotowaniami do kolokwium i wykładu habilitacyjnego.
10 lipca 2012
Jaka jest szkoła?
Na okres wakacyjny Oficyna Wydawnicza "Impuls" opublikowała książeczkę dra Marka Adama Mencla pod tytułem: Jaka jest szkoła od A do Ż? Szkolne abecadło (niepełne) (2012). O wcześniejszej książce autora tej pracy pisałem nieco wcześniej w "Pedagog w blogosferze 2008/2009" Kraków 2009, s. 50-53). Kiedy słońce przygrzewa nas na plaży lub musimy odbyć dłuższą podróż z możliwością czytania po drodze, albo gdy nieustannie myślimy o szkole, do której przyjdzie nam wrócić pod koniec sierpnia, przygotowując klasę do nowego roku szkolnego, możemy spokojnie sięgnąć po wspomniany tytuł. Jest to bowiem lektura o polskich szkołach, także ad absurdum. Napisał ją refleksyjny nauczyciel, niepokorny badacz oświatowej rzeczywistości a zarazem trasformatywny pedagog, który scholé otium i scholé negotium zna od podszewki. Co ważne, jest nauczycielem, który mimo uzyskania stopnia naukowego doktora nauk humanistycznych w dyscyplinie pedagogika, nadal uczestniczy w akademickim ruchu myśli, spotkaniach i debatach prowadzonej przez prof. Marię Dudzikową Sekcji Samokształceniowej Doktorów Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN, łącząc praktykę i bogate doświadczenie zawodowe z najnowszą wiedzą z zakresu pedagogiki szkolnej i porównawczej czy polityki oświatowej.
Jak na alfabet przystało, przegląd typów i modeli szkół zaczyna się od pytania o "atrakcyjną szkołę", a potem pojawia się już szkoła:
"Babska" (mam nadzieję, że nasze genderówy się nie obrażą), "Bez bazy, sprzętu i zaplecza", "Bezpieczna",
"Czasowa",
"Demokratyczna", "Dobra, czyli szkoła dobroci", "Do-kształcająca się", "Dyrektorska",
"Ekologiczna",
"Firmowa (bez reklamy?)", "Funkcyjna (bez autorytetów?)",
"Gorsza",
"Hallówkowa, czyli artykuł 42", "Honorowa", "Humanitarna",
"Informatyczno-informacyjna", "Integracyjna",
"Językowa",
"Konkursowa", "Kulturalna czy sportowa",
"Licealna" , "Licha",
"Małomiasteczkowa", "Menedżerska", "Miejska", "Miłosierna", "Monitorowana, czyli "scholaptikon", "Mundurkowa",
"nadzorowana, czyli nadzór w edukacji", "Nasza", "Nauczająca czy ucząca się?", "Nauczycielska", "Niedokończona", "Nowa",
"Oceniana i oceniająca", "Opiekująca się",
"Papierkowa, tylko na papierze?", "Partnerska", "Patriotyczna", "Plagiatowa", "Pogimnazjalna", "Polityczno-ekonomiczna", "Pomaturalna", "Pozorowana, czyli pozór w demokratycznej edukacji", "Projektowa","PR-owska", "Prywatna", "Publiczna",
"Reformowana", "Religijna", "Rodzicielska", "Rozmawiająca",
"Seksualna, czyli o przygotowaniu do życia w rodzinie", "Socjotechniczna", "Sponsorowana", "Stara",
"Tania", "Teatralna",
"Uczniowska", "Uspołeczniona", "Uśmiechnięta",
"Wesoła", "Wiejska", "Wirtualna, czyli o dwóch światach", "Wychowująca", "Wypalona",
"Zawodowa", "Zdrowa"., "Zespołowa", "Zewaluowana", "Zielona, czyli o roli "zielonego" w ekonomii",
"Żałobna", szkołą żałoby?", "Żeby szkołą... (była szkołą?), czyli zakończenie.
Każdy może dodać sobie znany typ szkoły, by poszerzyć niniejszy katalog. SZKOŁA bowiem - zgodnie ze swoim starogreckim znaczeniem słowa scholé - jest miejscem spokoju, wolności, odpoczynku, tajemniczego uroku, oddania się czynnościom sprawiającym radość. Sam upomniałbym się o nieobecne w tej niepełnej klasyfikacji modele szkół:
"Anarchistyczna", "Autorska", "Autorytarna", "Antypedagogiczna",
"BEZ, czyli: "bez Murów, "bez Sensu", "bez Nauczyciela", "Bezpłciowa", "bez Korepetycji", "bez Przemocy", "bez Szkoły", "Bezstresowa", "(byle-)Jakości",
"Chałowa",
"dla Dziecka" (school4child), "Dialogu",
"Eksperymentalna", "Ekumeniczna" , "Europejska",
"Fair Play", "Fundamentalistyczna", "Filozoficzna", "Filantropijna",
"Gościnności",
"Harcerska"
"Innowacyjna",
"Klasyczna", "Koedukacyjna",
"Laboratorium", "Liberalna", "Liderów",
"Marzeń", "Międzynarodowa",
"Ortodoksyjna", "Otwarta",
"Pisania", "Pozoru", "Pracy", "Przedsiębiorczości", "Przetrwania", "Przyjazna", "Przyszłości",
"Radosna", "Rodzenia",
"Stowarzyszona UNESCO", "Środowiskowa",
"Tradycyjna",
"Uśmiechu",
"Zabawy", "Zawodowa", "z Klasą", "z Pasją", "z Profilem",
"Zróżnicowana"
itd., itd.
Może w czasie wakacji wymyślimy jeszcze jakąś nazwę i odpowiadającą jej misję? A może wymyślimy zupełnie nową szkołę, szkołę bez szkoły czy szkołę szkoły?
09 lipca 2012
Procesualny zarys teorii - także oświatowej - władzy
Socjolog, profesor Jadwiga Staniszkis opublikowała znakomite studium pt. "Zawładnąć. Zarys procesualnej teorii władzy" (Scholar, Warszawa 2012). Jest ono konieczne każdemu, kto zajmuje się makropolityką w swoich projektach czy badaniach społecznych. W zależności od tego, czego ona dotyczy, czytelnicy będą sięgać zapewne po różne argumenty, jakie pojawiają się w tej książce. Niniejsza publikacja wieńczy bowiem kres potocznych analiz fenomenu władzy na rzecz ustrukturyzowanego i logicznie skonstruowanego przez tę Autorkę modelu złożoności i współzależności procesów panowania, a w tym przypadku zawładnięcia społeczeństwem przez sprawujących władzę.
Książka pojawia się w kluczowym dla naszego życia momencie, bo coraz bardziej jest widoczne to, jak obecne elity władzy politycznej nie tylko reprodukują się dzięki kolejnej kadencji, ale przede wszystkim konsolidują swoją siłę sprawczą. To dzięki niej coraz głębiej penetrują nasze codzienne życie i degradują możliwość wykonywania przez nas własnych powinności w ramach ról społeczno-zawodowych. Jak niezwykle trafnie to zauważa J. Staniszkis - proces zawładnięcia to warunek istnienia władzy (czyli - jej odpowiednia intensywność), który odnosi się do trzech typów relacji angażujących nie tylko samą formułę władzy ale także społeczny i kulturowy kontekst, w którym się ona realizuje". (s. 10)
Dzięki rozprawie J. Staniszkis lepiej zrozumiemy na czym polegają trzy rodzaje dyktatu, jakim operuje w państwie władza, a więc:
1) dyktat idei (w wydaniu bolszewickim, ale i unijnym)
2) dyktat formy (za pomocą ekonomii norm i możliwości wyboru sposobu obecności prawa),
3) dyktat mocy.
Mamy w tej książce przeprowadzoną metaanalizę percepcji władztwa w wymiarze zawładnięcia, dzięki której możliwy staje się opis i wyjaśnienie przy jego pomocy np. mechanizmów rozpadu struktur panowania władzy socjalistycznej, popełnionych przez opozycję błędów przy zawieraniu kontraktu z upadającym reżimem ("Okrągły Stół") czy powody niewykształcenia się po 1989 r. silnej i trwałej zasady społecznej w relacjach między władzą a społeczeństwem.
Autorka interesująco odsłania, wprowadzaną przez kolejne ekipy rządzące w naszym państwie w wyniku integracji europejskiej czy procesów globalizacyjnych - miękką przemoc strukturalną, która prowadzi do zauważalnego już obniżenia standardów materialnych w sferze realnej i redukcji standardów społecznych w wyniku coraz gorszej jakości oraz mniejszej dostępności usług publicznych czy towarzyszącego temu systematycznego regresu strukturalnego (poziom technologiczny) oraz przerzuceniu problemów na przyszłe pokolenia.(s. 18)
W Polsce nie ma już dyktatu idei, który zastąpiła deaksjologizacja panowania. Jak pisze J. Staniszkis: "Zwiększyło to jeszcze arbitralność i bezkarność władzy, z jednej strony, i demoralizację społeczeństw, z drugiej strony. Utrata zdolności rozróżniania między "dobrem" a "złem" w planie moralnym (i destrukcja tych kategorii poprzez ideologiczne zawładnięcie nimi, decydujące o wektorze oceny) zniszczyła, czy też raczej zdewaluowała język. Odbudowa życia społecznego po owej historycznej katastrofie, jaką był komunizm, trwa do dziś i jeszcze się nie zakończyła.(s. 33)
W sytuacji zużycia się w Polsce komunistycznego dyktatu idei, władze III RP panują przez generowane kryzysy i kapitalizm polityczny. Wprowadza się do norm prawnych dyktat idei nierozpoznawalnych dla społeczeństwa, które - przy niemożliwości oparcia panowania na własnej tradycji aksjonormatywnej - wzmacnia się dyktatem formy w bardzo dyskretny sposób - przez różnego rodzaju procedury, rozbicie autonomii instytucji i środowisk itp. Jest to więc miękka, ale skuteczna metoda odpaństwowienia i na tym polega jej główny moment władczy. (s. 39)
Nie ma w Polsce społeczeństwa obywatelskiego, ani też społeczeństwa autonomicznego wobec tego, co ma jeszcze miejsce w innych państwach UE, gdyż nie ma w Polsce możliwości absolutyzowania, choćby w minimalnym stopniu, określonego kanonu moralnego. To rozbicie jedności i integralności przestrzeni normatywnej, gdy moralność publiczna i indywidualna często rozchodzą się, nie tylko narusza rzymską zasadę "słuszności" prawa, ale również prowadzi do odspołecznienia. Utrudnia bowiem jednostce pełną identyfikację z przestrzenią publiczną. (s. 44)
Dyktat mocy polega na tym, że najważniejszym celem panowania nie jest realizacja jakiejś idei, jakiejś misji, ale koncentrowanie się władzy przede wszystkim na utrwalaniu samej siebie. Jeśłi przyjrzymy się temu, jak sprawuje swoje władztwo MEN w stosunku do oświaty i jej podmiotów, to zauważymy, że w tym resorcie (podobnie zresztą, jak i w innych) reżyseruje się określone sytuacje, by wykazać, że ośrodek tej władzy jest jedynym gwarantem porządku i zapewnienia społeczeństwu dostępu do wykształcenia. Potwierdza się także dzięki studium J. Staniszkis - wykazywany przeze mnie m.in. w książce "Problemy współczesnej edukacji. Dekonstrukcja polityki oświatowej III RP" (Warszawa 2009) czy Edukacja pod prąd (II wyd. Kraków 2008)to, jak od 1993 r., a więc od powrotu w resorcie edukacji lewicy do władzy, następował proces upartyjniania systemu oświatowego w naszym państwie oraz jak MEN inspirował w różnych fazach politycznego panowania w okresie III RP konflikty i nadużywał czy zużywał symbole, by manipulować społeczeństwem i środowiskiem oświatowym.
Subskrybuj:
Posty (Atom)