12 kwietnia 2012

Apel naukowców Uniwersytetu Warszawskiego

w sprawie Smoleńskiej katastrofy po raz kolejny potwierdza, jak lekceważy się polskich naukowców w tym kraju i to z Uniwersytetu Warszawskiego, który zajmuje pierwsze miejsce w akademickich rankingach. Po co władzy badania naukowe, których wyniki mogłyby być dla niej niewygodne? Naukowcy warszawskiej Alma Mater piszą:

Polska nauka ma obowiązki względem społeczeństwa polskiego, obowiązki, w których nikt jej nie może wyręczyć. Bezpośrednio po katastrofie smoleńskiej śledztwo prowadzono, jak powiedział były premier p. Włodzimierz Cimoszewicz, tak jakby była to sprawa włamania do garażu na Pradze. Teraz, po dwóch latach, ta ocena wydaje się niezasłużonym komplementem. Nie wykonano oczywistych procedur, nie przedstawiono wyników badań kinematycznych i laboratoryjnych, unika się jak ognia konfrontacji z wynikami niezależnych badań naukowych, za to ogłasza się domniemania, nawet bez żadnych podstaw, licząc na naiwność lub/i brak wiedzy obywateli. Nie ma to nic wspólnego z metodologią naukową. Nie możemy się na to zgodzić, bo to obraża nas przede wszystkim jako uczonych – przyzwolenie na to byłoby kompromitacją polskiej nauki, obraża nas także jako obywateli Rzeczypospolitej i Unii Europejskiej, obraża nas jako wolnych ludzi.

Tymczasem rząd Donalda Tuska i Waldemara Pawlaka wydaje 3 miliony złotych na kampanię reklamową, mającą przekonać Polaków do reformy emerytalnej. Rządzący już nie potrafią komunikować się z obywatelami w ramach swoich obowiązków zawodowych, za które są w tym kraju opłacani, tylko sięgają po medialne triki i propagandową grę z własnym narodem. Mnie wystarczył od PO-PSL-owych spotów wywiad z Zuzanną Skalską w najnowszym numerze Tygodnika Powszechnego, która w bardzo ciekawy sposób pokazuje kluczowe trendy rozwoju społeczeństw naszej planety. W 2050 r. średnia długość życia ludzi w najbardziej rozwiniętych krajach świata będzie wynosiła 120 lat. Na to absolutnie nie jest przygotowany żaden system emerytalny.

Jak mówi: kiedyś pracowaliśmy, żeby żyć, teraz żyjemy, żeby pracować. Tyle że zmienia się definicja pracy. Wychodzimy z ery przemysłowej, w której owa definicja była jasna: robię to i to w takich i takich godzinach, żeby zarobić tyle i tyle. Ale cofnijmy się o 300-400 lat: rolnik pracujący w polu nie wstawał z myślą "muszę iść do pracy". Definicja pracy, do ktorej dziś jesteśmy przywiązani, powstała niedawno w porównaniu z tysiącami lat historii ludzkości. Nowy świat burzy nasze przyzwyczajenia. Nie można w nim myśleć kategoriami "praca - życia po pracy". Choćby dlatego, że się nie wyrobi. trzeba znaleźć swoje miejsce i rolę w społeczeństwie, dokładnie tak, jak ów rolnik, który wiedział, że przed deszczem musi zebrać siano, choćby nie wiem co. Praca była normalnym elementem życia.


(źródła: http://gosc.pl/doc/1127648.Apel-naukowcow-Uniwersytetu-Warszawskiego; Powrót do przyszlości, Tygodnik Powszechny 2012 nr 16, s. 38)

11 kwietnia 2012

W czasie jazdy dzieci się nudzą, czyli jak powiesić tatę




W czasie deszczu dzieci się nudzą, to ogólnie zna-ana rzecz ... śpiewała w piosence Jeremiego Przybory w Kabarecie Starszych Panów Barbara Kraftówna. Przypomniała mi się ta piosenka, kiedy jechałem do Warszawy z moim gościem z Niemiec, który został zaproszony z wykładem do Mazowieckiego Samorządowego Centrum Doskonalenia Nauczycieli, a ja towarzyszyłem mu jako tłumacz. W związku z tym, że przyjechał do mnie na Święta Wielkanocne z dwójką dzieci (chłopcy w wieku 12 i 10 lat), zastanawiałem się nad tym, co zamierza uczynić: zostawi obu chłopców w domu pod opieką mojej rodziny na czas wyjazdu do stolicy, czy może zabierze ich ze sobą?

Pytanie było jednak retoryczne, gdyż dla niego, podobnie zresztą jak i dla dzieci, nie było problemu w tym, że pojadą razem z tatą. On będzie wygłaszał swój wykład do nauczycieli, a oni będą także obecni, niejako uwiarygodniając jego treść. Gdyby bowiem usłyszeli i zaobserwowali, że tata "truje", gada głupstwa, albo mówi coś, co nie zgadza się z ich życiem i własnymi obserwacjami, to mogliby zareagować niewerbalnie - uśmiechem na twarzy, wyrazem politowania, zdumienia, grymasem sprzeciwu itp. Każdy, kto siedział blisko nich, mógł się przekonać, że ojciec mówi do rzeczy i prawdę.

Chłopcy nie protestowali. Początkowo słuchali, a po kilku minutach zajęli się grą w Nintendo. Od lat uczestniczą w wykładach taty i sami znają je niemalże na pamięć. Co najwyżej mogą wychwycić jakąś nową metaforę, ciekawy przykład, ale i to już nie budzi w nich zainteresowania. Kto przejmowałby się tym, o czym mówi ich bliski, skoro dotyczy to oczywistych dla nich, bo osobistych relacji z codziennego życia, określanych hasłem: "wychowanie - NIE, wspieranie - TAK".

Już pewnie niektórzy czytelnicy zorientowali się, że jechałem na wykład z autorem wydanych także w Polsce książek z postpedagogiki - Hubertusem von Schoenebeckiem, który zaczął referowany temat od wyjaśnienia, że będzie mówił o tym, dlaczego dzieci nie muszą być przez nas postrzegane jako homo educandus (tzn., że nie muszą być wychowywane), tylko wspierane w rozwoju oraz o tym, dlaczego warto postrzegać je i traktować jak suwerenne i równe nam (w sensie ludzkim, ontologicznym) istoty. Skoro on ma już czworo dzieci (w tym dwoje jest już dorosłych, mających własne rodziny i dzieci), które żyją i mają się bardzo dobrze, znakomicie funkcjonując w społeczeństwie, to chyba postpedagogiczna koncepcja życia z nimi nie jest taka zła, nonsensowna, jak malują ją jej przeciwnicy.

Nie będę jednak odtwarzał w tym miejscu jego wykładu. Obserwowałem chłopców w pociągu, którym ponoć nie bardzo lubią jeździć. Początkowo przyglądali się temu, co dzieje się za oknami pędzącego TLK IC (tu chwalę przewoźnika za punktualność), ale po kilku minutach okazywali już zniecierpliwienie. Wyjąłem zatem notatnik, dałem każdemu czyste kartki i długopis (na takie okoliczności podróżowania z dziećmi jestem zawsze przygotowany) i zaproponowałem, by wymyślili jakieś zabawy, w których i my dorośli też możemy uczestniczyć, żeby podróż upłynęła nam szybko i przyjemnie. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zaproponowali zabawę w odgadywanie słów, czyli także znaną z mojego dzieciństwa "grę w wisielca".

Dzisiaj portale edukacyjne popularyzują tę zabawę, nie wiem z jakiego to powodu, jako WISIELCZY BOBIBOBI. Zastanawiające jest to zdrobnienie - BOBIBOBI? Synowie Hubertusa nie posługiwali się taką nazwą. Jest to przecież najzwyklejsza zgadywanka słowna, która polega na odgadywaniu słów poprzez wpisywanie w wolne miejsca właściwych literek. Za każda podaną złą literę rysowany jest kolejny element szubienicy. Im trudniejsze zatem zaproponujemy graczowi słowo do odgadnięcia, tym szybciej uda nam się go "powiesić". Horror? A jednak. Chłopcy postanowili wygrać z tatą, zadając mu coraz trudniejsze wyrazy do odgadnięcia, a w języku niemieckim są możliwości skonstruowania słów, które liczą nawet kilkadziesiąt liter.

Dobrze, że w języku polskim nie ma takich możliwości. My nie damy się naszym dzieciom tak łatwo stracić na "szubienicy". Na załączonym rysunku widać, że tata jednak "zadyndał".

Nowe dyscypliny naukowe

Mało kto wie, że na stronie Centralnej Komisji do Spraw Stopni i Tytułów znajduje się interesujący dokument, który dotyczy nowych dyscyplin naukowych. Zgodnie z nowelizacją ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym wprowadziła je w obieg akademickiego życia aktem wykonawczym, czyli rozporządzeniem z dn. 8 sierpnia 2011 r. minister Barbara Kudrycka wpisując na listę nowe dyscypliny naukowe oraz przesuwając niektóre do innej dziedziny nauk. Tak więc pojawiły się nowe lub inaczej zostały usytuowane następujące dyscypliny naukowe:

I) w dziedzinie nauk humanistycznych:

1. Nauki o rodzinie

II) W dziedzinie nauk społecznych:

1. Nauki o polityce publicznej

2. Nauki o mediach

3. Pedagogika

Dyscypliny naukowe są najbardziej stabilnym obszarem rozwoju nauki w odróżnieniu od dziedzin nauk czy wprowadzonych ostatnio także przez minister resortu obszarów nauk. Spory trwały i trwać będą co do tego, czy dana dyscyplina naukowa jest bardziej humanistyczna czy społeczna, gdyż ustanowione granice między dziedzinami nauk przez przedstawicieli władzy państwowej nijak się mają do przedmiotu badań dyscyplin, które znalazły się w ich granicach lub poza nimi. Zmiana dotychczasowego usytuowania pedagogiki w naukach społecznych jest sprzeczna z istotą tej dyscypliny wiedzy naukowej, jej genezą i ewolucją oraz spełnianymi przez nią funkcjami. Pedagogika nie jest ani tylko humanistyczna, ani tylko społeczna, ale mieści się w obu dziedzinach nauk. Podobnie jest z "socjologią", "Naukami o polityce", "Naukami o poznaniu i komunikacji społecznej" czy powołanymi do życia "Naukami o rodzinie".

Dzisiaj nie zajmuję się pedagogiką, bo o uchwale Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN, a skierowanej do MNiSW w sprawie przywrócenia jej miejsca w dziedzinie nauk humanistycznych, pisałem już nieco wcześniej. Natomiast zachęcam do lektury dokumentu, który został opublikowany na stronie Centralnej Komisji: (http://www.ck.gov.pl/images/PDF/praca_zespolu.pdf). Zawiera on opracowanie zespołu CK do spraw nowych dyscyplin naukowych. Znajdą tu Państwo wyjaśnienia, czym jest dana dyscyplina naukowa, co jest przedmiotem i zakresem jej badań, jakie stawiają sobie jej przedstawiciele cele badawcze, jakimi posługują się metodami badawczymi, jakie już istnieją w danej dyscyplinie teorie, specjalności naukowe oraz jakie są związki danej dyscypliny z innymi naukami. Jest też tu mowa o międzynarodowym charakterze rozwoju danej dyscypliny na tle uwarunkowań krajowych. Autorzy tych dokumentów wskazują też uczelnie w Polsce, które prowadzą kierunek studiów, kształcąc w obszarze danej dyscypliny naukowej.

Pedagogów powinna zainteresować dyscyplina „Nauki o rodzinie”, która jest najbliższa naszym badaniom w zakresie pedagogiki społecznej, andragogiki, pedagogiki specjalnej i teorii wychowania. W trakcie konsultacji, które prowadziliśmy w środowisku przedstawicieli nauk społecznych, jak socjologia i psychologia, nie było zainteresowania usytuowaniem tej dyscypliny w dziedzinie nauk społecznych. Tak więc "Nauki o rodzinie" są w dziedzinie nauk humanistycznych. Czy pedagogika powróci do tej dziedziny i obszaru nauk, czy może "Nauki o rodzinie" zostaną przesunięte do nauk społecznych? Centralna Komisja nie ma na to wpływu. O tym decyduje już aparat władzy.

09 kwietnia 2012

Ziarenka czasu


to debiutancki tomik poezji Aleksego Wróbla, który otrzymałem od pani dr Ewy Lewandowskiej-Tarasiuk z Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie. Pisarka i publicystyka, a zarazem wykładowczyni tej uczelni przygotowała ów tomik do druku i opatrzyła go pięknym wstępem, pisząc o poezji przebywającego w Lodynie polskiego (upadłego - jak sam mówi o sobie) przedsiębiorcy:

Poezja rodziła się z natchnienia i Bożej łaski, poczucia twórczej mocy i wieszczego posłannictwa. Dla niektórych stanowiła wyraz twórczej ekspresji słownej, koncentrując proces jej kreacji na językowych sztukateriach, dla innych zaś pozostała lirycznym zapisem losu, frazą niepokojów tych wielkich, egzystencjalnych i tych małych, skrywanych w zakamarkach własnej, najintymniejszej duchowości. (...) To poetyckość tworzy perspektywę ziemskiej egzystencji - z jednej strony tej zwyczajnej, prostej, codziennej, wypełniającej jej potoczne sensy, z drugiej zaś stawanie się poetą okazuje się przywilejem z Bożego nadania, doznaniem łaski - stwierdza autor wiersza pod takim właśnie tytułem. (...) Swoistym fenomenem wierszy Wróbla jest wszechogarniające odczuwanie poezji, które towarzyszy człowiekowi wszędzie, a na pewno wszędzie tam, gdzie doświadcza on bogactwa i uroków świata. Wtedy Kaliope, muza poezji, schodzi z Parnasu, by znaleźć się "między polityką a whisky. I to ona właśnie - dumna natchniona - pozwala zobaczyć, doświadczyć i przeżyć więcej zapatrzonym w falę Tamizy. (E. Lewandowska-Tarasiuk, ...By ulżyć sercu i godzić się ze światem..., w: A. Wróbel, Ziarenka czasu. Kolekcja poetycka, Warlington: adaTrees 2, s.5)

Wybieram z tomiku trzy wiersze, które pięknie i głęboko poruszają myśli i uczucia w te świąteczne dni:

OPTYMIŚCIE KU PRZESTRODZE

Optymisto - pamiętaj!
Jesteś potencjalnym.

W twoim kolorowym świecie
nieposiadanie jest niezauważalne.
Minus niezależnie od wielkości
jest tylko minusem.
Każdy minus można wyzerować,
a plus jest w zasięgu ręki.

Optymizm się kończy,
kiedy po raz enty przepraszasz,
że nie masz.
Gdy wokół pustka,
a wielka ściana przesłania świat.
Z przodu,
z boku,
z tyłu.

(s. 31)

-----

CIERNISTA KOPIA ŚWIATA

W przekonaniu, że rozumiemy drzewa,
rzeki, ludzi, ptaki
tworzymy kopię świata.
Na miarę możliwości naszego poznania.

Ten świat własnej wyobraźni
mógłby być rajem,
gdyby nie ciernie w miejscach,
gdzie kopia odstaje od oryginału.

(s. 33)
---
DLACZEGO?

Kaprys Pana,
w dzieleniu się swoją łaską,
wymyka się wyobraźni filozofów.

Dlaczego?

Jednym, życie usłane różami.

Drugim tylko plagi.
Chociaż bezgrzeszni, spolegliwi,
i stworzeni na podobieństwo.


(s. 42)


The literary debut by Aleksy Wróbel is a tribute to everyday life, that gets saturated in his poems by the luminosity of life. The specific phenomenon of Wróbel's poems is an all-embracing feeling of poetry, which is accompanying us everywhere – emphasises Ewa Lewandowska-Tarasiuk in the introduction to this book – then Calliope, the muse of poetry, steps down from her Parnassus to find herself trapped between politics and whisky.


(Zainteresowanych odsyłam do emigracyjnej prasy: http://www.dziennikpolski.co.uk/index.php?option=com_content&view=article&id=728:dwugos-o-sobie-samych&catid=4:reportae&Itemid=11)

07 kwietnia 2012

Święta nadziei i afirmacji życia w świecie wartości


życzę wszystkim - nie tylko czytelnikom mojego blogu - zdrowych Świąt Zmartwychwstania, dużo radości i spokoju, odczytania znaków nadziei i życia, by to, co czynimy na co dzień, wpisywało się w dar miłości, ludzkiej solidarności. Oby Światło i Siła, jakie płyną z tego Święta, zechciały pozostać przy nas odczuwalnie i trwale na co dzień. Oby pozwalały nam niestrudzenie, bez trwogi sięgać ideałami i pragnieniami wyżej, niż dosięgniemy. Obyśmy umieli zachować płomień w sercu, jasność i
odwagę myśli..

Niech spotkania z Bliskimi, powrót wspomnieniami do tych osób i wydarzeń, które są już cząstką historii naszego życia, pozwolą nam na znalezienie odpowiedzi na bieg losu, który w jakiejś mierze krzyżował nasze plany i wyobrażenia o lepszym życiu i profesjonalnej służbie na rzecz dobra wspólnego. Święta Wielkiej Nocy, to nie tylko czas zadumy, refleksji, tajemnicy, ale i temporum radości. Chwytajmy zatem "kapiące" chwile szczęścia i pogody ducha, by wystarczyły nam na dalsze zmaganie się z trudami i troskami naszej codzienności.

Życzę zatem, by wiosenna aura, piękno i tajemnica nieoczywistości pozwalały nam na odradzanie się mocy miłości, życzliwości i sensu życia

Wesołego Alleluja!

Dziękuję w tym miejscu za przesyłane do mnie piękne życzenia, wzruszające wyrazy pamięci, solidarności i współmyślenia, często wzbogacane własną twórczością poetycką.

06 kwietnia 2012

Kto nie chce służyć rodzinie?

Od wczoraj trwa w Łodzi lewacka krytyka Centrum Służby Rodzinie w Łodzi - organizacji prowadzącej działalność pożytku publicznego w zakresie przede wszystkim pomocy społecznej, edukacji, oświaty, nauki i wychowania oraz ochrony i promocji zdrowia. Uległy jej władze miasta, które organizując konkurs na sfinansowanie szkoleń w zakresie edukacji seksualnej w szkolnictwie publicznym złamały zasady i ponoć po raz pierwszy odstąpiły od uznania zwycięzcy, jakim zostało powyższe Centrum. Dla centro-lewicowej prasy, jaką jest "Gazeta Wyborcza" nadarzyła się znakomita okazja do podgrzewania i usprawiedliwiania działań, które kompromitują tak organizatora konkursu, jak i tę gazetę. To jest po prostu haniebne.

Ciekaw jestem, czy gdyby sędziowie bokserskiego meczu doszli do wniosku, że reprezentujący katolickie wyznanie zwycięzca pojedynku nie powinien otrzymać medalu z powodu swojego wyznania, to czy dziennikarze pisaliby o słuszności decyzji, czy może narzekali na nietolerancję, dyskryminację, łamanie prawa itp.? Dziennikarze "GW" - Marcin Markowski i Wioletta Gnacikowska piszą wprawdzie, że: Centrum Służby Rodzinie robi w Łodzi kapitalną robotę, ale ..., szybko dodają: powierzenie mu edukacji seksualnej w publicznych szkołach jest co najmniej ryzykowne

Od kiedy do gdybanie ma być rozstrzygające o wartości projektu edukacyjnego? Czy w warunkach konkursu było sformułowane zastrzeżenie, że nie mogą o dotację z Urzędu Miasta ubiegać się podmioty, które mają jakikolwiek związek z katolicyzmem, czy których kadra jest związana z nauką społeczną tego lub innego wyznania?

Spójrzmy na ten proces tylko i wyłącznie z formalno-prawnego punktu widzenia. Urząd organizuje konkurs. Kryteria są otwarte dla wszystkich podmiotów, bez wstępnego wykluczania organizacji związanych z Kościołem Katolickim czy jakimkolwiek innym. Komisja analizuje merytorycznie i finansowo wszystkie wnioski, po czym wybiera najlepszy w obu tych kategoriach. Co jeszcze trzeba uczynić, by zostać uznanym beneficjentem oferty?

Otóż to, przegrywa jednym punktem organizacja, która reprezentuje nurt ateistycznej edukacji, określającej się mianem nowoczesnej, jedynie słusznej i właściwej, godnej itd.,itd. Jest nią "Fundacja Jaskółka", która powstała w marcu 2004 r. Jak podaje na swojej stronie: Od 2010 r. realizujemy autorski program warsztatów z edukacji seksualnej dla młodzieży gimnazjalnej i licealnej. Pomysł na przeprowadzenie tego typu zajęć wyszedł od młodzieży, z którą pracowaliśmy przy realizowaniu licznych projektów. Zdobył on poparcie szkolnych pedagogów i psychologów. Do tej pory przeszkoliliśmy z sukcesem ponad 250 osób.

Władze unieważniają zatem wyniki konkursu. Kto tak postępuje? Zacytuję z GW:

(...) biuro prasowe UMŁ poinformowało właśnie, że konkurs został "odwołany". Dlaczego? "Zgodnie z prawem może być odwołany bez podania przyczyny" - czytamy w urzędowym e-mailu. Jak usłyszeliśmy, władze Łodzi przestraszyły się, że oddanie edukacji seksualnej w ręce osób blisko związanych z Kościołem ośmieszy całą ideę. Konkurs formalnie unieważniła prezydent Łodzi Hanna Zdanowska (PO), ale nieoficjalnie wiemy, że zrobiła to na prośbę Krzysztofa Piątkowskiego, wiceprezydenta odpowiedzialnego za edukację i zdrowie.

Centrum Służby Rodzinie ma ogromne zasługi dla społeczeństwa, nie dzieląc je na świeckie i wyznaniowe, na bogate i ubogie, na prawicowe i lewicowe, na liberalne i anarchistyczne, służąc - zgodnie nie tylko ze swoją nazwą, ale i statutowa misją - każdej osobie i rodzinie, która jest w potrzebie, także tej ciężko doświadczonej losem, dysfunkcjonalnej, zagrożonej patologiami. Dla pracowników tego Centrum, a są w nim przecież wysokiej klasy świeccy profesjonaliści - pedagodzy po Uniwersytecie Łódzkim, w tym znana publicznie postać społecznika, jaką jest mój magistrant Tomasz Bilicki, psycholodzy po UŁ, socjolodzy, lekarze, pielęgniarki, ale także osoby zakonne. Sam byłem przed kilku laty zewnętrznym recenzentem projektu, jaki był dofinansowywany z budżetu państwa, na rzecz szkolnictwa publicznego w Łodzi. Projekt nosił nazwę: „Szkolna Akademia Innowacji i Odpowiedzialności”.

Nie przypominam sobie, by ktokolwiek wówczas krzyczał, że pracownicy CSR będą źle wspierać szkoły, uczniów i nauczycieli. Otrzymali pieniądze publiczne na edukację. Nie zmarnowali ich. Czyżby seksualność człowieka podlegała w tym kraju kryterium "poprawności politycznej"? Jeśli tak, to dlaczego nie zostało ono wpisane w zasady konkursu? Już wyobrażam sobie larum, jakie podnieśliby dziennikarze "GW", gdyby u władzy był Jarosław Kaczyński a reprezentujący jego partię przedstawiciel władzy w UMŁ odrzuciłby lepszy wniosek organizacji Centrum Jaskółki (bo tak nazywa się organizacja, która przegrała ten konkurs).

Od lat odbywają się tu konferencje naukowe i oświatowe, prowadzone sa szkolenia i warsztaty dla rodziców, przyszłych rodziców, organizowane formy terapii i wspomagane działania na rzecz poszukiwania zastępczych rodziców czy opiekunów dla sierot społecznych, itd., itd. I to wszystko nagle się nie liczy, bo urażona została ambicja lewicowej organizacji, której oferta edukacyjna przegrała? Czyżby konkurs został ustawiony właśnie pod nią? Może zatem powinny zainteresować się tym odpowiednie służby? Drodzy dziennikarze "Gazety Wyborczej" - już tak bardzo straciliście kontakt z realiami i rzetelnością, że musicie stronniczo formułować swoje teksty, by podgrzewać niechęć i usprawiedliwiać tak niegodne działania?


Sięgnijmy do dokumentów:
Zarządzenie nr 1829/VI/12 Prezydenta Miasta Łodzi w sprawie ogłoszenia otwartego konkursu ofert i powołania Komisji Konkursowej do przeprowadzenia otwartego konkursu ofert w formie wsparcia realizacji zadania publicznego polegającego na edukacji nastolatków w zakresie świadomego rodzicielstwa oraz profilaktyki chorób przenoszonych drogą płciową, w tym profilaktyka HIV"
(...)
zarządzam co następuje:
§ 1.1. Ogłaszam otwarty konkurs ofert w formie wsparcia realizacji zadania publicznego polegającego na edukacji nastolatków w zakresie świadomego rodzicielstwa oraz profilaktyki chorób przenoszonych drogą płciową, w tym profilaktyka HIV".

2. Treść ogłoszenia o konkursie, o którym mowa w ust.1. stanowi załącznik Nr 1 do zarządzenia.

§ 2. W celu opiniowania ofert zgłoszonych do konkursu ofert, o którym mowa w § 1, powołuję Komisję Konkursową, zwaną dalej Komisją, w składzie: (...)

§3. Komisja opiniuje oferty zgodnie z Regulaminem pracy Komisji Konkursowej, stanowiącym załącznik nr 2 do zarządzenia.
(...)

Zajrzyjmy zatem do tego załącznika. Jednoznacznie potwierdza się, że mogą do konkursu przystąpić organizacje pozarządowe.

W §6.1. stwierdza się:

Następnie Komisja rozpatruje poszczególne oferty, oddzielnie dla każdego zadania albo działania, jeśli zadanie zostało podzielone na działania.

2. Członkowie Komisji przy ocenie merytorycznej poszczególnych ofert stosują następujące kryteria i skale ocen (łącznie 20 pkt):

1) możliwość realizacji zadania publicznego przez oferenta - 0-3 pkt;

2) ocena przedstawionej kalkulacji kosztów realizacji zadania publicznego, w tym w odniesieniu do zakresu rzeczowego zadania - 0-4 pkt;

3) wartość merytoryczna oferty, w tym jakość proponowanego programu zajęć warsztatowych i metod jego realizacji oraz kwalifikacje osób przy udziale których oferent będzie realizować zadanie publiczne - 0- pkt.;

4) planowany przez oferenta udział środków finansowych własnych lub środków pochodzących z innych źródeł na realizację zadania publicznego - m0-1 pkt.;

5) planowany przez oferenta wkład rzeczowy, osobowy, w tym świadczenia wolontariuszy i pracę społeczną członków - 0-3 pkt.;

6) analiza i ocena realizacji zleconych zadań publicznych w przypadku oferenta, który w latach poprzednich realizował zlecone zadania publiczne, biorąc pod uwagę rzetelność i terminowość oraz sposób rozliczenia otrzymanych na ten cel środków - 0-1 pkt.

Proszę wyjaśnić, co uzasadnia anulowanie wyniku konkursu i pozbawienie jego zwycięzcy, który przedstawił obiektywnie lepszą ofertę w świetle powyższych kryteriów? Dlaczego dziennikarze Gazety Wyborczej nie operują faktami, tylko wytłuszczają w tytule swojego "zatroskanego" artykułu: "Seks po bożemu nie przeszedł"? A może powinno być: "Seks po czyjemuś nie przeszedł?"

Który rektor wyższej szkoły prywatnej będzie świecił oczami za jej założyciela?


Z dniem 1 marca 2012 r. wszedł w życie art.100.ust.3.pkt.2 ustawy z dnia 27 lipca 2005 r. Prawo o szkolnictwie wyższym, który zobowiązuje rektorów wyższych szkół prywatnych do przekazania ministrowi nauki i szkolnictwa wyższego planu rzeczowo-finansowego w ciągu 14 dni od jego uchwalenia. Po uruchomieniu w systemie informacyjnym resortu bazy POL-on, powyższe szkoły będą zobowiązane także do zarejestrowania tego planu, a później sprawozdania z jego realizacji.

Podobno rektorzy tych szkół nie przekazują takich danych, gdyż sami nie mają o nich pojęcia. Są one bowiem skrzętnie przed nimi ukrywane przez założycieli tych „wsp”. To do nich minister powinna kierować pisma, gdyż w większości przypadków rektorzy tych szkół nie tylko nie mają wiedzy na powyższy temat, ale i wglądu w dane, a co dopiero mówić o jakimkolwiek planie, jaki miałby być zatwierdzany. Chyba, że w tajemnicy przed innymi, w gabinecie założyciela i to z zobowiązaniem, że tych danych nikomu nie ujawni. W wiekszości przypadków rektorzy tzw. "wsp" nie mają nic do powiedzenia. Co najwyżej mogą świecić oczami przed swoją kadrą lub zatrudnianymi pracownikami i tłumaczyć się z braku tego czy owego. Teraz będą musieli świecić oczkami jeszcze z innego powodu, i to przed czynnikami resortowej kontroli.

Wspomniane sprawozdanie musi zawierać dane dotyczące rachunku zysków i strat, w tym m.in. przychody z działalności operacyjnej (sumę dotacji podmiotowych w obszarze działalności dydaktycznej), środki z budżetów jednostek samorządu terytorialnego lub ich związków, opłaty za świadczone usługi edukacyjne związane z kształceniem studentów na studiach niestacjonarnych oraz uczestników niestacjonarnych studiów doktoranckich, pozostałe przychody z działalności dydaktycznej, w szczególności z wynajmu pomieszczeń, środki pochodzące ze źródeł zagranicznych niepodlegające zwrotowi, środki otrzymane na rzecz stypendystów dla osób niebędących obywatelami polskimi oraz ze sprzedaży innych usług.

Rektorzy będą także zobowiązani do podania wielkości środków przyznanych jako płatności oraz dotacje celowe w ramach programów operacyjnych finansowanych z udziałem środków europejskich, a także innych środków pochodzących ze źródeł zagranicznych – przeznaczonych na wydatki bieżące działalności dydaktycznej. Tym samym nie będą już mogli „biadolić”, że nie mają środków z budżetu państwa na kształcenie w ich szkołach. Także należy podać wielkość dotacji podmiotowej i celowej, jaką niektóre „wsp” uzyskały z budżetu państwa w ramach grantów na badania własne, jak i wielkość środków przyznanych na finansowanie współpracy naukowej z zagranicą.

Należy też podać wartość sprzedaży pozostałych prac i usług badawczych wykonywanych na podstawie umów zawartych z krajowymi i zagranicznymi podmiotami gospodarczymi, osobami fizycznymi lub innymi jednostkami czy na realizację programów lub przedsięwzięć związanych z procesem badawczym, jeśli takowy miał miejsce (w tym także pozostałe przychody, w tym środki z budżetów jednostek samorządu terytorialnego lub ich związków przeznaczone na działalność badawczą).

Ciekawe, jak zostaną ukryte nieuzasadnione wydatki, koszty, świadczące o niegospodarności, nadużyciach itp.? Tym samym niektórzy rektorzy będą mieli dylemat, co czynić, kiedy dowiedzą się, że założyciel ukrywał przed nimi dużą część dochodów, czerpiąc z tego indywidualne korzyści i przyczyniając się do tego, że uczelnia może być lub już jest niewypłacalna, że założyciel ma kłopoty z płynnością finansowa, nie troszczy się o majątek szkoły itp.?

Znajdą się tacy, którzy za dodatkową gratyfikacją podpiszą każdy dokument, byle utrzymać swoje stanowisko. Dotyczyć to będzie szczególnie tzw. pseudo rektorów, którzy pełnią te funkcje de nomine, ale nie mają de facto żadnego wpływu na zarządzanie infrastrukturą i finansami szkoły. Ciekawe zatem, co z tymi danymi uczyni ministerstwo? Czy będzie je weryfikować w trakcie przeprowadzanych kontroli? Czy będą pociągani do odpowiedzialności karnej rektorzy za potwierdzenie fałszywych danych? Niestety, z tym procederem mamy do czynienia w bardziej wydawałoby się błahych kwestiach, jak chociażby składanych przez niektóre magnificencje niezgodnych z prawdą oświadczeń o zatrudnionej kadrze naukowo-dydaktycznej.

Niektórzy prawnicy już zacierają ręce, bo szykuje im się niezła kasa do zarobienia. Będą bowiem mogli organizować szkolenia dla założycieli i kanclerzy wyższych szkół prywatntych na temat tego, jak ukryć to, czego ujawniać się nie chce?