26 marca 2012

Czemu i komu mają służyć recenzje habilitacji i profesur na Słowacji?


Rozmawiałem dzisiaj z przedstawicielami nauk społecznych na Słowacji na temat tego, czemu służą recenzje dorobku naukowego kandydata do habilitacji czy tytułu profesora. Zainteresowało mnie to o tyle, że sam uczestniczę jako zagraniczny recenzent w przewodzie profesorskim jednego ze słowackich filozofów wychowania na Uniwersytecie Jana Amosa Komeńskiego w Bratysławie, gdzie zakres przygotowanej przeze mnie recenzji jego dorobku naukowego jest objętościowo i merytorycznie większy, niż łącznie trzech pozostałych recenzentów w tym przewodzie.

W związku z tym, że jednym z recenzentów jest profesor z czeskiego uniwersytetu oraz dwóch profesorów z uniwersytetów na Słowacji dociekałem, po co piszą recenzje, które zawierają jedynie ogólnikowe stwierdzenia na 2 strony maszynopisu, opatrzone (dość rzadko zresztą miejscami) przymiotnikami w stylu: znakomita, bardzo dobra, interesująca, ważna itp., ale bez merytorycznego odniesienia się do treści dzieł kandydata do tytułu naukowego oraz bez uzasadnienia, dlaczego tak się sądzi?
Żadna z recenzji nie zawierała nawet jednego zdania polemicznego, jakiejkolwiek uwagi zachęcającej do prowadzenia naukowego sporu z habilitowanym już naukowcem.

Ktoś mi powiedział, że za tak niskie honorarium to nawet nie opłaca się siadać do pisania recenzji. Istotnie, kwoty za tego typu zadanie są tu na żenująco niskim poziomie, bowiem za przygotowanie opinii czyjegoś dorobku naukowego recenzent otrzymuje brutto 60 EUR, czyli ok. 240 zł. W Polsce płaci się za recenzje dużo więcej, ale i wymaga od nas także więcej. Dla mnie koszty dojazdu do Bratysławy i z powrotem przekraczają wysokość tego honorarium, ale nie dla niego przecież podjąłem się tego typu zadania, pisząc zresztą swoją opinię w języku słowackim. Kiedy jednak zaczniemy dociekać powodów tak niskich stawek, niektórzy profesorowie słowaccy wyjaśniają, że one wcale nie są niskie, gdyż w istocie każdy powinien je wykonywać w ramach swoich akademickich obowiązków, bez dodatkowych honorariów z tego powodu. Inna rzecz, że te płace nie są w tym kraju wysokie. Wszystko zatem jest względne.

Nie wierzę też, by czynnik ekonomiczny był właśnie głównym czy istotnym powodem dla naukowców tych krajów do tak powierzchownego opiniowania dorobku naukowego kandydata do awansu. Tak w Czechach, jak i na Słowacji, w tak skrótowy sposób pisze recenzje wielu profesorów. Już swoim nazwiskiem i podpisem gwarantują, że skoro coś popierają, to zasługuje to na uznanie, a jeśli nie, to nie. Nie ma jednak danych na temat tego, ile jest negatywnych wniosków w stosunku do pozytywnych tak w przypadku habilitacji, jak i profesorskich awansów naukowych. Widać jednak wyraźnie, że w ten sposób recenzowanie staje się niejako administracyjną czynnością. Już widzę możliwości wprowadzenia tu innowacji w postaci jednej tabeli, w której każdy recenzent zaznaczyłby znakiem „+” lub „-„ spełnienie lub niespełnienie przez kandydata określonego prawem wymogu. Wszystko zależy od osób, ich indywidualnego podejścia do tego obowiązku. Sam bowiem widziałem recenzje habilitacji oraz w przewodach profesorskich, które są rzetelną i głęboką analizą, także krytyczną publikacji naukowych kandydatów do naukowego awansu.

Co ciekawe, słowaccy profesorowie przyznali w rozmowie ze mną, że w ostatnich latach doszło do naruszenia akademickiej poprawności w odniesieniu do mianowania profesorów z dyscypliny naukowej, jaką jest w tym kraju „praca socjalna”. Awanse uzyskali – ich zdaniem - ci, którzy w życiu nie zajmowali się pracą socjalną, ani też nie mają publikacji naukowych z tego zakresu. Wszystko bowiem może być tu uznane za mające jakikolwiek związek z problematyką socjalną, jeśli w autoreferacie i wykładzie profesorskim kandydat potrafi to wykazać.

Jest to o tyle zastanawiające, że właśnie z „pracy socjalnej” jest najwięcej habilitacji, jakie przeprowadzili na Słowacji Polacy. Tak więc pozór, przypadkowość, brak naukowego uzasadnienia nikomu tu nie przeszkadzał. Dlaczego? Z bardzo prostego powodu. Jest w tym kraju tak wielkie bezrobocie, bieda, patologia życia rodzinnego, problem osób romskiego pochodzenia, ogromne rozwarstwienie społeczne, korupcja wśród polityków, wzrost przestępczości i agresji, obniżenie funkcji opiekuńczo-wychowawczej środowisk szkolnych i pozaszkolnych, obniżający się poziom lub nawet brak opieki nad ludźmi chorymi i starszymi itp., że trzeba kształcić jak najwięcej pracowników służb socjalnych, a do tego konieczna jest odpowiednia liczba profesorów i docentów. Na Słowacji naukowcy mogą bowiem być zaliczani tylko do jednego minimum kadrowego.

Tymczasem zainteresowanie studiami jest duże, gdyż rozrasta się liczba urzędników do rozwiązywania problemów społecznych. Na dodatek wielu profesorów czy docentów w zakresie pracy socjalnej zatrudnia się także w polskich wyższych szkołach prywatnych, by „dorobić” do niskich pensji uniwersyteckich. Staje się to okazją do zainteresowania się także tą dyscypliną na Słowacji wśród naszych kadr akademickich, które dostrzegły łatwość podwyższenia swojego statusu akademickiego w tym właśnie zakresie.

Witamy w kraju kolejnego samodzielnego pracownika po słowackiej habilitacji z Polski, który na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Preszowskiego przedstawił w dniu 21 marca 2012 r. swoją rozprawę hailitacyjną na temat: Procesy globalizacji i transformacji systemowej a problemy rozwoju współczesnych metropolii w kontekście polityki społecznej i pracy socjalnej.

Recenzentem w przewodzie z dyscypliny "praca socjalna" (dziedzina nauk społecznych) dra Zdzisława Sirojća z Wyższej Szkoły Menedżerskiej w Legnicy, był prof. dr hab. Marian Walczak z Wyższej Szkoły Humanistyczno-Pedagogicznej w Łowiczu (historyk oświaty, sekretarz generalny Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego). Członkiem komisji habilitacyjnej był z Polski: prof. dr hab. Henryk Bednarski (też reprezentujący Wyższą Szkołę Humanistyczno-Pedagogiczną w Łowiczu; pedagog pracy).

25 marca 2012

Trzeba demistyfikować mit nieprzychylności rządu dla wyższych szkół prywatnych



Zdaniem Tadeusza Pomianka – prezesa Polskiego Związku Pracodawców Prywatnych Edukacji PKPP Lewiatan obecny system finansowania szkolnictwa wyższego jest niezgodny z prawem, gdyż dyskryminuje uczelnie niepubliczne. Szkoda, że pan prezes nie pisze o tym, jak to niezgodnie z prawem wiele z tych szkół funkcjonuje na naszym rynku, zakłamanym i nieuczciwym wobec swoich klientów.

Założyciele (a de facto właściciele) wyższych szkół prywatnych, kryjąc się za togami i podpisami rektorów, którym za to płacą, narzekają, że rząd nie chce im pomóc dotacjami na prowadzenie studiów stacjonarnych. Mają pretensje o to, że został nałożony na nich obowiązek składania do resortu planu rzeczowo-finansowego, uważając, że w ten sposób zdradzają swoją tajemnicę. Doskonale pamiętam jak jeden założyciel wyższej szkoły prywatnej w Łodzi oszukał swoich nauczycieli akademickich ukrywając całoroczny zysk, by nie przekazać z tego 5% na badania naukowe, inny nie płacił do ZUS składek za zatrudnionych nauczycieli, jeszcze inny w ogóle nie płacił za prowadzone zajęcia dydaktyczne. W innej ‘wsp” kanclerz wyprowadził miliony złotych i poleciał na Hawaje, w jeszcze innej mieliśmy wojnę o łupy ze studenckiego czesnego, co doprowadziło do sądowych sporów o to, kto jest prawowitym właścicielem, a kto nie, kto jest kanclerzem, a kto nie.

Jeśli państwo ma dotować takie „wsp”, to pojawia się pytanie, z jakiego to tytułu pieniądze podatników mają być przekazywane na czyjeś interesy tylko dlatego, że są one prowadzone pod szyldem szkoły wyższej? Czy dlatego, że idzie niż demograficzny, że wzrosną wskaźniki bezrobocia, że kolesie z partii czy samorządu terytorialnego nie będą mieli gdzie zatrudnić swoich żon lub kochanek, a kanclerze członków swoich rodzin? Czy pieniądze z budżetu państwa mają iść na dofinansowanie działalności gospodarczej tych szkół, pozorującej związek z ich celami i misją? Jaką misją? Na stronie jednej z takich „wsp” czytamy w zakładce „misja” – „misja firmy”. Jak państwo sądzicie, dlaczego na stronach większości takich "wsp" nie ma upublicznionego ich statutu?

Niech kanclerze ujawnią w oświadczeniach dla resortu nauki i szkolnictwa wyższego, jak wydatkują środki z czesnego na: galerie, sale konferencyjne, wydawnictwa, warsztaty usług różnych, salony masażu, firmy usług medialnych, ośrodki wypoczynkowe, studia radiowo-telewizyjne, rekreacji, kosmetyczne, siłownie, baseny, centra rehabilitacji a nawet hotele, z których nie korzystają studenci, bo poniszczą parkiety, bo tak mają ułożone plany zajęć, że nie ma dla nich czasu i miejsca, bo muszą jednak wnieść jakąś opłatę, itp.

Nie jest prawdą, że wyższe szkoły niepubliczne nie otrzymują dotacji z budżetu państwa. Czas przestać okłamywać w tym zakresie polskie społeczeństwo! Otrzymują i to duże środki pomocowe. Wystarczy tu wspomnieć o setkach milionów złotych z funduszy Unii Europejskiej, do których mają taki sam dostęp, jak szkoły publiczne oraz ponad 340 milionów złotych na stypendia. Setki milionów złotych czekają każdego roku na wnioski naukowców o dofinansowanie czy pełne sfinansowanie ich badan naukowych. Nie ma w polskim państwie żadnych różnic ze względu na podmiot prowadzący szkoły wyższe w dostępie do tych funduszy. Trzeba jednak było zatrudniać w wyższych szkołach prywatnych naukowców, a nie w 30% dydaktyków, a w 70% kadry nienauczycielskie.

Trudno, by osoby w wieku emerytalnym, które już tylko marzą o godziwej, złotej jesieni, pisały wnioski na konkurs naukowy. Trudno, by zatrudniani w tych szkółkach profesorowie na drugim czy trzecim etacie troszczyli się o środki z dotacji budżetowych, skoro o te muszą zabiegać w swoim podstawowym miejscu pracy, jakim jest uniwersytet czy akademia, a i tu też tego wszyscy nie czynią.

Skoro zatrudnia się w sektorze prywatnym osoby przymrużając do nich oko, że mogą nic nie robić, byle tylko dali swój podpis do minimum kadrowego, byle tylko dali swoje nazwisko do promocji, na ulotki, byle tylko nie wtrącali się w zarządzanie procesem akademickim (ten musi kosztować jak najmniej, ale dawać jak najwyższe zyski założycielowi), to wyciąga się ręce do państwa. Tak jest łatwiej. Będzie można dzięki temu, zamiast obniżenia czesnego czy wprowadzenia dodatkowych stypendiów własnych, kupić sobie jeszcze nowszy model samochodu, kolejną willę, spędzać wakacje w Alpach lub w Egipcie itp. A studenci niech płaca i płaczą. A rektorzy niech zabiegają u polityków o dotacje, bo w końcu mogą skończyć się dla nich dobre czasy raju finansowego.

Nie jest prawdą, że wszystkie wyższe szkoły prywatne są takie same i na takim samym poziomie, jak szkoły publiczne, toteż należą im się dotacje państwowe. Wśród ponad 320 takich „wsp” , w tym ponad 120, które kształcą na kierunku pedagogika, mamy tylko jednego lidera akademickiego. Jest nim Wydział Nauk Pedagogicznych Dolnośląskiej Szkoły Wyższej we Wrocławiu. To jest jedyna na w/w liczbę uczelnia o poziomie, jakiego nie uzyskały liczące nawet ponad 60 lat wydziały pedagogiczne niektórych uniwersytetów czy akademii publicznych. Tak, takiej jednostce warto pomóc i ją dofinansowywać, bo widać, że środki z czesnego zarządzane są na najwyższym poziomie troski o jakość edukacji i prowadzonych badań naukowych.

Na drugim miejscu są te wyższe szkoły prywatne, które rozwijają się w tym kierunku, dając temu dowód w postaci uzyskania dla swojej jednostki uprawnień do nadawania stopnia naukowego doktora nauk humanistycznych w dyscyplinie pedagogika. Ile jest takich „wsp” w kraju na ponad 120? Zaledwie kilka: Akademia IGNATIANUM w Krakowie i Wyższa Szkoła Nauk Społecznych w Warszawie.

Co z tego, że niektóre uczelnie prywatne uzyskały status akademii, skoro w przypadku pedagogiki nie są one w stanie nawet kształcić na poziomie studiów II stopnia (magisterskich), bo nie mają kim i co oferować? Właśnie w jednej z takich „wsp” studenci złożyli pisemny protest, bo łączy się w niej wykłady dla studiów stacjonarnych z zajęciami dla niestacjonarnych, bo panie w dziekanacie są opryskliwe lub nie mają pojęcia, dlaczego niektórzy nauczyciele nie przychodzą na zajęcia albo nie odbywają dyżurów, bo muszą czasami czekać godzinami, aż ktoś łaskawie do nich przyjdzie, bo celowo oblewa się dużo osób, by pobierać dodatkowe opłaty za egzaminy, bo opiekunów prac magisterskich zmienia im się w toku studiów co najmniej dwukrotnie, „jak rękawiczki” (są jakieś powody, dla których rezygnują z pracy po jednym semestrze) itp.

Nie jest prawdą, że wyższe szkoły prywatne spełniają standardy kadrowe. W całym kraju mamy już rozpoczęty proces ruchu kadrowego właśnie w sektorze prywatnym. Ci nauczyciele akademiccy, którzy są zatrudnieni w tych „wsp” na drugich etatach mogą po wakacjach dowiedzieć się w swoich uniwersytetach, że nie otrzymają zgody na pracę u konkurencji w tym samym mieście. Właśnie trwają wybory rektorów i dziekanów. Co czynią właściciele „wsp”? Usiłują skusić niektórych naukowców ofertami bardzo wysokich płac, byle tylko zagwarantować sobie minimum kadrowe, ryzykując, że przez najbliższy rok może ich nie będzie nawet stać na ich pokrycie, ale jak się ich zmusi do walki o środki na rynku, to może jakoś przetrwają.

Zasada jest prosta: „apeluje się i kusi – pod hasłem „Chcemy was”, a jak już ktoś się skusi i odejdzie z uczelni publicznej, to w nowym roku akademickim otrzymuje hasło: „Mamy was” (znalazłeś się w pułapce, nie masz wyjścia, nie masz powrotu itp.) Zwalnia się tych, którzy przejrzeli tę strategię, „wyrzuca jak wyciśniętą cytrynę”, ale i odchodzą z tych szkół ci, którzy dostrzegli, że są one akademicką fikcją, pozorem. Jak gra rynkowa, to gra. W grze rynkowej nie ma sentymentów. Tu poziom zdrad, hipokryzji , fałszu, zakłamania i manipulacji ze strony prowadzących te szkoły, jak i częściowo także niektórych nauczycieli, przekracza wszelkie normy przyzwoitości i uczciwości.

Trzecim wreszcie typem szkół, które przetrwają na naszym rynku bez względu na niże demograficzne i inne czynniki, są bardzo dobre wyższe szkoły zawodowe (państwowe i prywatne), prowadzące studia I stopnia (licencjackie) na kierunku „pedagogika”. Założyciele takich szkół nie kreują fałszywego wizerunku uczelni akademickich, gdyż nie to jest ich misją i celem ich rozwoju. One chcą po prostu jak najlepiej kształcić, prowadzić dydaktykę na najwyższym poziomie. Nie są im zatem nawet potrzebne uprawnienia do prowadzenia studiów II stopnia (magisterskich), bo wówczas musieliby jednak inwestować w prowadzenie badań naukowych. A to nie jest ich przesłaniem.

Właśnie takim szkołom prywatnym rząd pomógł, bo zmieniając prawo umożliwił zatrudnianie w nich wysokiej klasy specjalistów z wykształceniem magisterskim czy doktorskim, redukując obciążenia z zatrudnianiem profesorów czy doktorów habilitowanych. Ci także są tu potrzebni, gdyż każda praktyka musi być dobrze oświetlona przez teorię i wspomagana stosowną refleksją oraz diagnostyką. Takich szkół w kraju mamy niewiele, a działają one często w b. miastach wojewódzkich, a obecnie powiatowych, poza wielkimi aglomeracjami, znakomicie współpracując z lokalnym środowiskiem gospodarczym, biznesowym i społecznym.

Największy odsetek na mapie polskiego szkolnictwa wyższego stanowią te „wsp”, które nie mieszczą się w powyższych kategoriach. Nie są ani akademickie, ani zawodowe. One są po prostu biznesowe. To są przedsiębiorstwa, które muszą zagwarantować swoim właścicielom wysoką rentowność nawet kosztem łamania prawa, naruszania standardów, bo od tego mają zatrudnionych u siebie prawników, by ci wyciągali ich z kłopotów, od tego tez mają profesorów uniwersyteeckich, by ci - ryzykując swoją twarzą - kryli ich niecne interesy (niektórzy czynią to zresztą świadomie).

Tak student, jak i nauczyciel akademicki jest tu tylko i wyłącznie przynętą, okazją do pomnażania prywatnych zysków założyciela, który wie i z premedytacja tak działa, że jak nawet ta szkoła zostanie zlikwidowana, to jemu pozostanie majątek, infrastruktura. Tego resort mu nie odbierze. Trzeba zatem korzystać z dobrej koniunktury i nabrać, ile tylko się da. Tu obowiązuje zasada, by jak najmniejszym kosztem, mieć jak największe zyski. Takim szkołom dawać dotacje z budżetu państwa? A w imię jakich wartości?

24 marca 2012

"Sformatowana" przez MEN edukacja historyczna Polaków - nie tylko w debacie publicznej




Dzisiaj odbyło się już czwarte z kolei spotkanie Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego w Łodzi w auli Salezjańskiej Wyższej Szkoły Ekonomii i Zarządzania w Łodzi. Na zaproszenie senatora III RP - prof. dr hab. Michała Seweryńskiego - pasjonujący wykład pt. "Od Smoleńska do Smoleńska: stosunki polsko-rosyjskie w perspektywie historii" wygłosił historyk Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, kierownik Pracowni Dziejów Rosji i Europy Wschodniej w Instytucie Historii PAN - prof. dr hab. Andrzej Nowak . Wykłady z tego zakresu prowadził na uniersytetach amerykańskich (Harvard, Columbia, Rice), angielskich (Cambridge, London Univ.), w Japonii (Tokyo Univ.), w Czechach (Uniwersytet Masaryka w Brnie) i w Uniwersytecie Warszawskim.

Aula jakże gościnnej, łódzkiej uczelni nie była w stanie pomieścić wszystkich zainteresowanych, ale warto było się ścieśnić, by uczestniczyć w spotkaniu z historią i jej badaczem, naukowcem, który od szeregu lat stara się dociekać i zrozumieć m.in., co dzieje się z polską demokracją, z Rzeczpospolitą i z edukacją historyczną w naszym kraju? Jak to jest możliwe, że posłuszne rządzącym media bardziej troszczą się o poprawność, niż prawdę polityczną.

Profesor rozpoczął swój wykład od aktualnie mających miejsce w Krakowie wydarzeń, których główni aktorzy, opozycjoniści z czasów PRL, prowadzą od kilku dni w oratorium kościoła salezjanów w krakowskich Dębnikach głodowy protest przeciwko wprowadzaniu od nowego roku szkolnego, w wyniku zmiany przez Ministerstwo Edukacji Narodowej podstawy programowej kształcenia ogólnego, ograniczonej edukacji historycznej młodych pokoleń. Pamiętamy jeszcze konferencję prasową K. Hall pod koniec jej kadencji, w czasie której przekonywała, że "Historia" i "Wiedza o Społeczeństwie" przestaną być przedmiotami »miniuniwersyteckimi«, a staną się przedmiotami, "sformatowanymi" pod potrzeby rozwijania wśród uczniów przede wszystkim sztuki krytycznego myślenia, analizy, interpretacji, a nade wszystko związku historii z teraźniejszością.

Jak jednak przygotowywać młodzież do świadomego uczestniczenia w życiu publicznym, do uczestnictwa w nowoczesnym systemie demokratycznym, skoro nauczanie historii kończy się po pierwszej klasie liceum ogólnokształcącego? Potem, młodzież dokonuje wyboru, czy chce się uczyć historii czy nie, i w jakim zakresie. Profesorowie historii nie powstrzymali procesu pseudoreform w tym zakresie. Tymczasem przeszłość jest ważnym ogniwem w budowaniu ciągłości i tożsamość narodowej. Bez zrozumienia historii - mówił prof. A. Nowak - można popełniać błędy i zaniedbania nie tylko w polityce międzynarodowej. Może to zakończyć się klęską dla naszej wspólnoty.

Zdaniem prof. A. Nowaka - haniebnie wyszydzany przez dziennikarzy "Gazety Wyborczej" i "NIE" protest głodowy pokazuje, jak media angażują się w tę sprawę, sprzyjając niszczeniu edukacji historycznej w polskich szkołach. Nigdy nie było takiej sytuacji, jaką wprowadziła K. Hall, a kontynuuje ją K. Szumilas. Ta ostatnia, odpowiadając na protest części polskiego społeczeństwa językiem propagandy okresu PRL stwierdziła, że władza nie ugnie się pod naciskiem strajków głodowych. Jak byśmy już kiedyś słyszeli tego typu komunikaty.

Główną treścią wykładu była jednak historia wzajemnych stosunków między Rosją a Polską, w którą dramatycznie został wpisany Smoleńsk, i to nie tylko ze względu na tragedię z dn. 10 kwietnia 2010 r. Profesor przeprowadził niezwykle szeroką analizę historii obu narodów, lokując ją w Smoleńsku jako jednym z najstarszych miejsc w Europie Wschodniej, które znacznie wcześniej od nas, bo już w 882 r., stało się miejscem jednoczycieli państwa (w tym przypadku Ruskiego). Rywalizacja o obszary pograniczne była w tamtych czasach normalna, toczyły się starcia o grody czerwieńskie, o tereny między Przemyślem i Lwowem, ale Polska nie była postrzegana dla tego państwa jako zagrożenie.

Co zatem sprawiło, pytał prof. A. Nowak, że rywalizacj między Rosją a Polską przybrała charakter dramatyczny, egzystencjalny? Już w XV w. Ruś podbijając Wschód, stała się mocarstwem między Azją i Europą, stała się centrum sama dla siebie, dziedzicząc po wiekach wpływów mongolskich imperialne tradycje. Tak na marginesie - dodał - to właśnie po najeździe mongolskim na Ruś, pozostały także w języku polskim określenia: dyby, knut, kandały (kajdany). Sąsiedztwo Polski z Rosją stało się zatem sąsiedztwem z imperium, które narzucało sąsiadom swoją politykę. Profesor przypomniał, że Rosja toczyła łącznie szesnaście wojen z kolejnymi wcieleniami państwa polskiego, z czego czternaście miało charakter jednostronnej agresji na naszą państwowość. Łącznie Rosja dominowała nad Polską przez 250 lat, w tym przez 123 lata imperium rosyjskie kontrolowało nasze państwo.

Przeciwko dominacji rosyjskiej Polacy wszczęli od XVIII w. pięć wielkich powstań narodowych, ale wszystkie zostały krwawo stłumione. Po dzień dzisiejszy Rosja nie toleruje polskich tradycji wolnościowo-demokratycznych, w tym wartości związanych z ochroną praw człowieka, nietykalności osobistej obywateli. Prof. A. Nowak przypomniał ważne dla wzajemnych stosunków wydarzenia, które są związane właśnie ze Smoleńskiem, w tym m.in.:

- podpisanie w 1517 r. przez Rosję układu z Habsburgami przeciwko Jagiellonom, nastawionego na likwidację państwa polskiego;

- 1514 r.- po 3 oblężeniach upada Smoleńsk zdobyty przez Moskwę, dla której otwiera się droga do ekspansji na Zachód;

- symboliczna rola Smoleńska 97 lat później, kiedy to wojska polskie w 1611 r. odzyskują Smoleńsk;

- w 1655 r. utraciliśmy Smoleńsk po potopie moskiewsko-szwedzkim.

- w 1812 r. wojska polskie, idące w awangardzie armii Napoleona, wkraczają jako pierwsze do Smoleńska, by wkrótce znaleźć się w Moskwie;

- w 1920 r. w Smoleńsku gen. Tuchaczewski wydał słynny rozkaz, by po trupach białej Polski dojść do Berlina;

- to w Smoleńsku była tworzona Armia Czerwona;

- w Smoleńsku miały miejsce w 1937 r. egzekucje Polaków, którzy przetrwali na tym terenie. Na rozkaz szefa NKWD – rozstrzelano przeszło 111 tys. Polaków lub osób podejrzanych o polskość.

- w 1940 r. miała miejsce stalinowska zbrodnia w Katyniu;

- 10 kwietnia 2010 r. dochodzi do tragicznej katastrofy w Smoleńsku delegacji Prezydenta III RP Lecha Kaczyńskiego.

W końcowej części wykładu, jak i w wyniku dyskusji oraz formułowanych do prelegenta pytań, pojawiły się też analizy polityki współczesnej Rosji, jej problemów wewnętrznych i dominującej w niej zasady bezwzględnej dominacji w stosunku do innych państw, także byłego obozu socjalistycznego. Mówiono o logice ekspansji Rosji, której współczesne władze odnowiły model współpracy imperialnej na dziewiętnastowiecznych zasadach. Profesor przynał, że wstydzi się za tę wspólnotę, która nie przeciwstawia się imperialnej polityce Rosji. Powinniśmy szukać przyjaciół tak na Wschodzie, jak i na Zachodzie, także w Rosji, ale i w Europie, by zachować własną suwerenność, a Rosji sprzyjać w rzeczywistej demokratyzacji i w partnerskim traktowaniu sąsiadów.




(http://www.protest.ehistoria.org.pl/pl)

23 marca 2012

Akademicka wersja prostytucji "w białym kołnierzyku"


To już jest plaga. W ostatniej "Polityce" Joanna Cieśla publikuje wywiad z kompilatorem- "autorem"rozpraw z nauk wszelkich, u którego można zamówić usługę ("Polityka" 2012 nr 12). Tak jak wśród prostytutek są "Tirówki", "Rasówki", "Gwardzistki”, "Ksiutówki", "Agentki", "Hotelówki" czy „Mewki", tak i w akademickim biznesie rozwija się inna forma prostytucji, określanej jako dyplomowa. Osoby piszące prace dyplomowe dowolnego typu na zamówienie, można określić jako "Dyplomówki".

Okazuje się, że i w tej branży panuje hierarchia: plebs, czyli piszący prace na zaliczenie, recenzje, eseje, prace zaliczeniowe dla gimnazjalistów, uczniów szkół ponadgimnazjalnych i ewentualnie dla studiujących na studiach I stopnia oraz arystokracja, do której zalicza się osoby piszące prace magisterskie, doktorskie a nawet habilitacyjne.

Jeśli jednak prawdą jest, że w tym zawodzie prym wiodą mężczyźni, to jak ich nazwać? Tych z plebsu pismaczego może "Dyplomanci"? A tych z arystokracji piszącej prace dla studentów studiów II, III stopnia i dla "naukawców"? Może "Magisterki"/"Magistraci", "Doktorki"/"Doktoraci", "Habilitaczki"/"Habilitaci"?

Piszą dla pieniędzy, nie tylko dla uczniów czy studentów. Zlecenia przyjmują prywatnie lub za pośrednictwem agencji portalowej. Ci pierwsi należą do arystokracji, ci drudzy do plebsu. Tak jedni, jak i drudzy starają się świadczyć usługi dla ludności, która nie potrafi zaspokoić swoich umysłowych trosk. Najwięcej zleceń jest z wyższych szkół prywatnych. To namacalny efekt reform ministerstwa szkolnictwa wyższego ostatniego 20-lecia.

Niektórzy są już tak rozbestwieni swoją intelektualną nędzą, że piszą do naukowców, wynajdując ich adresy w internecie. A nuż się któryś skusi? Niedawno pisałem o tym sądząc, że jest to jakaś prowokacja, ale czytelnicy bloga potwierdzają występowanie takich osób w naszym środowisku. Jest rynek, jest popyt, to i rodzi się podaż. Może nawet nudzący się redaktorzy wydawnictw wyższych szkół prywatnych, którzy zostali zatrudnieni, a nie mają nawet co składać i co wydawać, podejmują się takich zleceń? Coś muszą robić. Jakoś muszą uzasadnić swoje wizytówki. A może wieczni doktorzy na uniwersytetatch, chronieni etatami starszych wykładowców? A może puszczają swoje prace tfuuurcze sfrustrowani doktorzy habilitowani poza granicami kraju?

Dzisiaj pisze do mnie dwukrotnie kolejna taka ofiara "wsp" albo uczelni publicznej. Być może jest to nawet ta sama, co sprzed miesiąca, tylko tym razem nadaje z innej skrzynki pocztowej:

Sent: Friday, March 23, 2012 3:54 PM

Dzień dobry, czy byłaby możliwość aby Pan napisał pracę zaliczeniową na 10 stron czcionką standardową 12 w programie word na temat Pedagogika
porównawcza jako dyscyplina opisująca i wyjaśniająca edukację w
świecie współczesnym: między ortodoksją a heterogenicznością a także
Zbyszko Melosik Ponowoczesność: między globalizmem, amerykanizacją
i fundamentalizmem oraz między globalizacją a lokalnością. Na podstawie książki Edukacja w świecie współczesnym, wybór tekstów z pedagogiki porównawczej wraz z przewodnikiem bibliograficznym i przewodnikiem internetowym" pod redakcją Romana Lepperta. Oficyna wydawnicza "Impuls", Kraków 2000. Jaki byłby koszt? proszę o odpowiedź.- Justyna. dziękuję


"Sent: Friday, March 23, 2012 12:53 PM
oj jeszcze przepraszam koleżanka też szuka kogoś kto napisałby także i jej pracę więc proszę o odpowiedź. a temat na jaki ma napisać Marta to: Zbyszko Melosik Ponowoczesność: między globalizmem, amerykanizacją i fundamentalizmem oraz między globalizacją a lokalnością."


Pani Justyno! Musi sobie Pani poszukać gdzie indziej jakiejś męskiej lub żeńskiej prostytutki i negocjować dobrą cenę. Ja piszę tylko i wyłącznie pod własnym nazwiskiem, chociaż w PRL zdarzało się, że ze wzgledu na cenzurę, ukrywałem się pod pseudonimem. Tropienie tego pozostawiam historykom i słowackim docentom pracy socjalnej.

22 marca 2012

Nowelizacja ustawy o stopniach naukowych i tytule naukowym niezgodna z Konstytucją RP?


W środowisku akademickim upowszechniana jest ekspertyza wybitnego znawcy prawa ustrojowego i porównawczego z Uniwersytetu Jagiellońskiego - prof. Mariana Grzybowskiego, który uzasadnia powody naruszenia przez rząd Konstytucji RP w art. 34.ust.1 znowelizowanej w ubiegłym roku ustawy z 2003 r. o stopniach i tytule naukowym oraz o stopniach i tytule w zakresie sztuki.

Rzecz dotyczy składu Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów, którego wybór dotyczył czteroletniej kadencji, jaka przypadła na dzień 1 stycznia 2011 r., a którą minister Barbara Kudrycka postanowiła skrócić do dwóch lat! Wybory były tajne, na pełną kadencję, zaś po jej rozpoczęciu minister tak znowelizowała powyższą ustawę, by skrócić pracę obecnego jej składu do dwóch lat. Prof. Hubert Izdebski także pisze o tym w Komentarzu do nowelizacji ustawy, iż takie rozstrzygnięcie może budzić wątpliwości natury formalnoprawnej.

Po raz kolejny przekonujemy się, że władze naszego państwa łamią prawo, tworząc precedensy, które naruszają zaufanie obywateli do państwa i stanowionego przez państwo prawa. Jest to o tyle zaskakujące, że w obszarze akademickim działają także inne organy władzy centralnej, pełniące funkcje opiniodawczo-kontrolne, które nie zostały w ten sposób pozbawione swojej czteroletniej kadencji. Dotyczy to Polskiej Komisji Akredytacyjnej Rady Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego, Rady Głównej Instytutów Badawczych, Komitetu Ewaluacji Jednostek Naukowych, Rady Narodowego Centrum Nauki oraz Rady Narodowego Centrum Badan i Rozwoju. Nie chodzi tu o to, by w stosunku do nich minister postąpiła podobnie, tylko o fakt rozłącznego traktowania gremiów naukowych w naszym kraju.

Ciekaw jestem, jaki byłby szum w naszym kraju, gdyby wybrani na czteroletnią kadencję posłowie dowiedzieli się, że rząd skrócił im nowelizacją ustaw wyborczych kadencję do dwóch lat? Rzecz jasna, do tego by nigdy w takiej procedurze stanowienia prawa nie doszło, chociaż kto wie, czy społeczeństwo, przekonywujące się niemalże z każdym miesiącem o mającej miejsce patologii rządzenia (w tym o arogancji władzy, która jeszcze kilka lat temu, sama będąc w opozycji, formułowała zarzuty przeciwko PiS, że prowadził do zamachu na demokrację), nie wymusi skrócenia jej kadencji innymi środkami?

Jak pisze prof. M. Grzybowski w swojej ekspertyzie - minister nauki i szkolnictwa wyższego (..) naruszyła zaufanie do ustanowionej w 2003 r. (w demokratycznych warunkach) ustawy o stopniach i tytule naukowym. (...) Zasada ciągłości działania organów państwa należy do kardynalnych warunków konstytucyjnych pozostających pod pieczą Prezydenta RP (art. 126 ust.1 Konstytucji). (...) unormowanie art.31 ust.1 ustawy nowelizującej z 18 marca 2011 r. nie spełnia wymogu ochrony zaufania adresatów regulacji prawnej do państwa i stanowionego przezeń prawa - w zakresie, w którym bez eksplikacji ważnych powodów odstępuje od określonej ustawowo czteroletniej kadencji składu Centralnej Komisji na rzecz sztywno ustanowionej daty jej (przedterminowego) zakończenia. Nadto, w zakresie poniechania zamieszczania w ustawie nowelizującej przepisów przejściowych (intertemporalnych), dotyczących postępowań wszczętych przed Komisją w dotychczasowym, a kontynuowanych przez Komisję w nowym składzie ustawa nie spełnia - także praktycznie - wymogów prawidłowej legislacji.

Co się stało z Platformą Obywatelską, która grzmiała, kiedy w takim samym trybie w 2005 r. skracano bezprawnie kadencję Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji? Jak to jest możliwe, że Prezydent RP milczy w tej kwestii, a bez żadnych wątpliwości podpisał tę nowelizację. Czyżby rządzący tracili nie tylko słuch społeczny, ale i konstytucyjny?

21 marca 2012

Specjalności pedagogiki w szkolnictwie wyższym


Była już zdemistyfikowana kreatywna księgowość jako szczególny rodzaj fałszowania dokumentacji, by można było latami oszukiwać czynniki nadzoru i kontroli. Kiedyś jednak nastąpił dzień prawdy. Ktoś powiedział - "Sprawdzam" i okazało się, że król jest nagi. Tego typu "twórczość" głęboko wpisuje się w oferty kształcenia we wszystkich typach szkół wyższych - tych prywatnych i publicznych, a szczególnie na pedagogice. Pedagogika twórczości znalazła swoją przestrzeń aplikacyjną, chociaż miała służyć wspieraniu rozwoju dzieci i młodzieży. Zapewne temu sprzyja, ale jak trafią w czasie targów edukacyjnych czy w internecie na propozycje studiowania na pedagogice, to muszą uruchomić nabyte umiejętności, by rozpoznać grę dorosłych "fałszywymi kartami" (to określenie Janusza Korczaka).

W całym kraju obowiązuje przyjmowanie na kierunek studiów, a nie na jego specjalności. Do niedawna mieliśmy w przypadku pedagogiki dwa takie kierunki: PEDAGOGIKĘ i PEDAGOGIKĘ SPECJALNĄ, ale ta ostatnia nie zaistniała juz jako odrębny kierunek w ramach standardów kształcenia (w wyniku wprowadzenia Krajowych Ram Kwalifikacyjnych), niejako znikając z powyższej struktury i wpisując się w obszar szeroko pojmowanej pedagogiki. Kształcimy zatem na pedagogice i z taką ofertą powinniśmy wychodzić do kandydatów na te studia.

Każda szkoła czy uczelnia chce jednak pokazać, że pedagogika w jej ofercie jest wyjątkowa, niezwykła, szczególna. Jak zatem chwalić swój ogonek, kiedy trąci myszką? Najlepiej uzyskać ten efekt pokazując, że ma on różne odcienie, struktury, że jest INNY od pozostałych oferentów. Nikt nie chce już być takim samym czy tym samym, bo wówczas musiałby przyciągac kandydatów tym, co w istocie jest najważniejsze, a mianowicie jakością procesu. Tymczasem, jak przejrzałem oferty kształcenia pedagogicznego różnych podmiotów w czasie targów edukacyjnych, doszedłem do wniosku, że walka o klienta nadal trwa na poziomie tzw. "pijaru", reklam, kosmetologii akademickiej, która ma zakryć
- bladość programową,
- zmarszczki księgowości;
- kurzajki wydawnicze;
- niedoskonałość cery w planach zajęć;
- brud pod paznokciem umów;
- rozszerzone naczynia krwionośne obciążeń dydaktycznych;
- żylaki drugoetatowe;
- rumień naczyniowy administracji;
- trądzik różowaty organów szkoły;
- złuszczenie naskórka adiunktów bez habilitacji;
- napięcia skóry pełniących funkcje;
- niedotlenienie komórkowe doktorantów lub asystentów;
- opadające pośladki publikacji naukowych;
- fałdy skórno-tłuszczowe w organizacji zajęć;
- nagniotki dydaktyczne.

Specjalności (ścieżki, moduły, wąskie specjalizacje) na pedagogice, których twórcom należy się nagroda roku "pedagoga kosmetologii stosowanej", przedstawiają się następująco (oczekuję na dalsze zgłoszenia):

- pedagogika komunikacji wizualnej;
- pedagogika babysitter, au pair, mother's help
- pedagogika terapii pedagogicznej z couchingiem;
- pedagogika dorosłych i broker edukacyjny;
- pedagogika antropologii kulturowej w edukacji;
- pedagogika dorosłych z coachingiem kariery;
- pedagogika edukacji dla rynku;
- pedagogika aktywizacji i rozwoju wspólnot lokalnych;
- pedagogika kapitału ludzkiego w edukacji;
- pedagogika masażu w edukacji;
- pedagogika medialna z edytorstwem i projektowaniem graficznym;
- pedagogika agroturystyki, rekreacji i kultury fizycznej;
- pedagogika logistyki i transportu oświatowego;
- pedagogika wczesnoszkolna z edukacją biblioteczną;
- pedagogika wychowania przedszkolnego z dramą;
- pedagogika szkolna z przedsiębiorczością;
- pedagogika edukacji osób niedostosowanych społecznie z projektowaniem komputerowym;
- pedagogika kształcenia zdalnego i glottodydaktyki;
- pedagogika edukacji zdrowotnej z kosmetologią.
- pedagogika hospicyjna;
- pedagogika dorosłych i marketingu społecznego.

Zawsze mówiłem, że pedagogika jest najbardziej pojemną i wszechstronną dyscypliną kształcenia w szkolnictwie wyższym. Przed nami są jeszcze takie możliwości uruchomienia specjalności w ramach tych studiów, jak:

- pedagogika z mechatroniką;
- pedagogika z biotechnologią i genetyką;
- pedagogika gospodarki przestrzennej;
- pedagogika zarządzania i inżynierii produkcji;
- pedagogika techniki rolnicznej i leśnej z ekoedukacją;
- pedagogikaa automatyki i robotyki;
- pedagogika architektury krajobrazu;
- pedagogika pierwszej pomocy z fonoaudiologią;
- pedagogika zdrowia z dietetyką;
- pedagogika bezpieczeńnstwa i ratownictwa medycznego;
- pedagogika elektroradiologii;
- pedagogika farmacji i terapii uzależznień;
- pedagogika lekarsko-dentystyczna i profilaktyki zdrowotnej;
- pedagogika fizjoterapii i położnictwa;
- pedagogika gerontologii społecznej i tanatopedagogiki;
- pedagogika zdrowia publicznego i pieczy zastępczej.

Spieszcie się z kolejnymi ofertami kształcenia. Może nasza młodzież chwyci tę przynętę?

20 marca 2012

O wyższości "wyższych" szkół prywatnych nad świętem akademickiej edukacji




W ekonomii używa się określenia dumping łupieżczy, jako ten rodzaj polityki, którego celem jest zdobycie jakiegoś rynku i wyeliminowanie konkurencji, poprzez zaproponowanie cen niższych od kosztów wytworzenia.

Do tak rozumianego konkurowania w szkolnictwie wyższym zachęciło ministerstwo przede wszystkim większość tzw. "wsp" (wyższych szkół prywatnych, w tym pedagogicznych, humanistycznych, administracji publicznej, zarządzania itd., itd.), które funkcjonują na polskim rynku jak przedsiębiorstwa. Mają one mniejsze i gorsze zasoby kadrowe, toteż nie są w stanie sprostać praktyce prawdziwego kształcenia akademickiego i prowadzenia badań naukowych. Ich celem jest przede wszystkim mnożenie zysków ich założycieli - właścicieli oraz lobbujących w ich interesach osób, często powiązanych z resortem czy jego organami. Rolą takich „wsp” jest odebranie uniwersytetom i akademiom z rynku większej części młodzieży i osób dorosłych, które chcą uzyskać dyplom wyższego wykształcenia. W świetle zmienionego prawa uczelnie publiczne nie mogą zwiększyć w czasie rekrutacji na studia limitu przyjęć ponad 2% ubiegłorocznego poziomu. Natomiast wszystkie "wsp" mogą przyjmować na studia bez jakichkolwiek ograniczeń, byle tylko zainteresowani byli w stanie za to zapłacić. Tu nie ma żadnych limitów.

Przedsiębiorstwa gospodarcze stosują dumping łupieżczy, kiedy stosują praktykę nieuczciwej konkurencji. W Polsce wyższe szkoły prywatne też stosują takie praktyki, tyle tylko że są one tak opakowane, by nie było łatwo rozpoznać ich destrukcyjny charakter. Klienci tego nie zobaczą, gdyż rozwiązania tych szkół wpisane są w reguły gry, do których dopuściło ministerstwo nauki i szkolnictwa wyższego, wprowadzając w ub. roku częściowo sprzyjające temu zmiany w prawie. Wszystko zatem toczy się pod parasolem ochronnym. Uniwersytety, akademie, uczelnie publiczne, w których trwają aktualnie wybory nowych władz, nawet nie dostrzegają tego, jak powoli i systematycznie są eliminowane z rynku przez podmioty pozbawione wszelkich skrupułów. Profesorowie walczą o majestat władzy, a właściciele "wsp" o pieniądze swoich przyszłych klientów. W tych pierwszych kusi się splendorem, misją, togami i wysokimi dodatkami do pensji, a w tych drugich mianuje się władze, w niektórych wypadkach pozbawione wszelkich skrupułów i akademickich wartości, do realizowania rynkowej gry na rzecz zwiększania zysków lub przetrwania.

O to chyba chodziło komuś, kto lobbował w projektowaniu i zatwierdzaniu przez Parlament ustaw reformujących szkolnictwo wyższe. Bardzo dobra taktyka, której skutki już widać w ofertach wyższych szkół prywatnych. Uniwersytety i akademie będą trzymać poziom, a jakże, tu zaś nie ma takiej potrzeby, bo przecież nie o poziom chodzi, tylko o przedsiębiorstwo, o firmę pod znakiem szkoły wyższej. Kilka tylko przykładów z kraju:

- Chcesz dyplom magistra? Co będziesz się męczył w uniwersytecie czy akademii przez cztery semestry, jak możesz ten dyplom "kupić" sobie szybciej, w krótszym czasie, bo już po trzech semestrach.

- Chcesz być bardziej konkurencyjny na rynku, zgodnie z wzorami konkurencyjności "wsp", w której mógłbyś studiować? Zobacz, jak świetnie się rozwija. Tu możesz ukończyć w cztery semestry aż dwa kierunki studiów! Na uniwersytecie czy w akademii zapewne nie miałbyś na to ochoty, nie miałbyś takiej motywacji, ale tu, w takiej wyższej szkole prywatnej, to stworzy się warunki ku temu, by można było uzyskać podwójne magisterium w dwa lata! To jest dopiero hit tego roku! Na to jeszcze nie wpadły władze uniwersytetów czy akademii.

- Zajrzyjmy na strony takich "wsp", gdzie znajduje się informacja o tym, jakie pytania najczęściej zadają ich władzom studenci lub kandydaci na studia:

- Kiedy i gdzie mogę znaleźć wykładowcę? A po co go szukasz? Do czego jest oni ci potrzebny? Przecież wiadomo, że studia są po to, byś mu nie zawracał głowy. Na uniwersytecie to ma on swój dyżur, czas na konsultacje. Tu, bez przesady. Napisz maila. Nie trać czasu na chodzenie, jeżdżenie, spotykanie się, czekanie. Wykładowcę znajdziesz off-line.

- Gdzie mogę znaleźć materiały wysyłane przez wykładowców? No właśnie. Wykładowca nie jest od tego, żeby wykładać, tylko od tego, żeby wysyłać. Sprawdź zatem zabezpieczenia w swojej skrzynce pocztowej, bo może masz wirusy?

- Co mam zrobić jak nie zaliczyłam/em przedmiotu? Nie martw się. W "wsp" zatroszczą się o to, żebyś zaliczył. To jest niemożliwe, żebyś miał z tym kłopot. W końcu ważne jest twoje wykształcenie, a nasz zysk.

- Jak uzyskać wpis warunkowy na kolejny semestr, jeśli się zdarzy, że w takiej "wsp" ktoś jednak się na ciebie uwziął i postanowił w trosce o zakres jakości nie dać ci zaliczenia? Nie martw się. Od tego jesteśmy, byś wpłacił nam kilkaset złotych, złożył podanie, a rektor czy prorektor, dziekan czy prodziekan i tak je rozpatrzy pozytywnie. Na nas zawsze możesz liczyć. Co innego w uniwersytecie czy w akademii. Tam są wredne typy, tylko czyhające na to, by wywalić studenta, nie zaliczyć mu.

- Kiedy będę miał zajęcia z profesorem z dorobkiem naukowym? W "wsp" nie będą cię stresować takimi kontaktami. W "wsp" takich się nie zatrudnia, bo i po co. Po pierwsze nie ma takiej potrzeby. Minister Barbara Kudrycka zadbała o to, byś mógł mieć zajęcia zamiast z jednym doktorem, to z dwoma magistrami, a zamiast z jednym chociaż profesorem, z dwoma doktorami. Doceń trud ministerialnej reformy na rzecz "podwyższenia" jakości kształcenia! Tu wystarczy, żebyś drogi kliencie miał fizyczne poświadczenie o tym, że ktoś, coś "wykłada". Umówmy się, że nie przyszedłeś na studia do tej szkoły, by studiować, tylko by mieć dyplom. Po co ci zatem do tego profesor? Nie wystarczą ci wykładowcy magistrzy, doktorzy czy profesorzy bez habilitacji lub bez nominacji prezydenckiej? A co to za różnica? Dyplom to dyplom. Nikt nie ma w nim opublikowanych nazwisk wykładowców. Pracodawcom to też nie jest do niczego potrzebne. Chcesz zbierać autografy, to gnaj na Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej i tam czyhaj na tych, których podpis możesz spieniężyć na pokrycie chociaż jednej opłaty za studia.