25 marca 2012

Trzeba demistyfikować mit nieprzychylności rządu dla wyższych szkół prywatnych



Zdaniem Tadeusza Pomianka – prezesa Polskiego Związku Pracodawców Prywatnych Edukacji PKPP Lewiatan obecny system finansowania szkolnictwa wyższego jest niezgodny z prawem, gdyż dyskryminuje uczelnie niepubliczne. Szkoda, że pan prezes nie pisze o tym, jak to niezgodnie z prawem wiele z tych szkół funkcjonuje na naszym rynku, zakłamanym i nieuczciwym wobec swoich klientów.

Założyciele (a de facto właściciele) wyższych szkół prywatnych, kryjąc się za togami i podpisami rektorów, którym za to płacą, narzekają, że rząd nie chce im pomóc dotacjami na prowadzenie studiów stacjonarnych. Mają pretensje o to, że został nałożony na nich obowiązek składania do resortu planu rzeczowo-finansowego, uważając, że w ten sposób zdradzają swoją tajemnicę. Doskonale pamiętam jak jeden założyciel wyższej szkoły prywatnej w Łodzi oszukał swoich nauczycieli akademickich ukrywając całoroczny zysk, by nie przekazać z tego 5% na badania naukowe, inny nie płacił do ZUS składek za zatrudnionych nauczycieli, jeszcze inny w ogóle nie płacił za prowadzone zajęcia dydaktyczne. W innej ‘wsp” kanclerz wyprowadził miliony złotych i poleciał na Hawaje, w jeszcze innej mieliśmy wojnę o łupy ze studenckiego czesnego, co doprowadziło do sądowych sporów o to, kto jest prawowitym właścicielem, a kto nie, kto jest kanclerzem, a kto nie.

Jeśli państwo ma dotować takie „wsp”, to pojawia się pytanie, z jakiego to tytułu pieniądze podatników mają być przekazywane na czyjeś interesy tylko dlatego, że są one prowadzone pod szyldem szkoły wyższej? Czy dlatego, że idzie niż demograficzny, że wzrosną wskaźniki bezrobocia, że kolesie z partii czy samorządu terytorialnego nie będą mieli gdzie zatrudnić swoich żon lub kochanek, a kanclerze członków swoich rodzin? Czy pieniądze z budżetu państwa mają iść na dofinansowanie działalności gospodarczej tych szkół, pozorującej związek z ich celami i misją? Jaką misją? Na stronie jednej z takich „wsp” czytamy w zakładce „misja” – „misja firmy”. Jak państwo sądzicie, dlaczego na stronach większości takich "wsp" nie ma upublicznionego ich statutu?

Niech kanclerze ujawnią w oświadczeniach dla resortu nauki i szkolnictwa wyższego, jak wydatkują środki z czesnego na: galerie, sale konferencyjne, wydawnictwa, warsztaty usług różnych, salony masażu, firmy usług medialnych, ośrodki wypoczynkowe, studia radiowo-telewizyjne, rekreacji, kosmetyczne, siłownie, baseny, centra rehabilitacji a nawet hotele, z których nie korzystają studenci, bo poniszczą parkiety, bo tak mają ułożone plany zajęć, że nie ma dla nich czasu i miejsca, bo muszą jednak wnieść jakąś opłatę, itp.

Nie jest prawdą, że wyższe szkoły niepubliczne nie otrzymują dotacji z budżetu państwa. Czas przestać okłamywać w tym zakresie polskie społeczeństwo! Otrzymują i to duże środki pomocowe. Wystarczy tu wspomnieć o setkach milionów złotych z funduszy Unii Europejskiej, do których mają taki sam dostęp, jak szkoły publiczne oraz ponad 340 milionów złotych na stypendia. Setki milionów złotych czekają każdego roku na wnioski naukowców o dofinansowanie czy pełne sfinansowanie ich badan naukowych. Nie ma w polskim państwie żadnych różnic ze względu na podmiot prowadzący szkoły wyższe w dostępie do tych funduszy. Trzeba jednak było zatrudniać w wyższych szkołach prywatnych naukowców, a nie w 30% dydaktyków, a w 70% kadry nienauczycielskie.

Trudno, by osoby w wieku emerytalnym, które już tylko marzą o godziwej, złotej jesieni, pisały wnioski na konkurs naukowy. Trudno, by zatrudniani w tych szkółkach profesorowie na drugim czy trzecim etacie troszczyli się o środki z dotacji budżetowych, skoro o te muszą zabiegać w swoim podstawowym miejscu pracy, jakim jest uniwersytet czy akademia, a i tu też tego wszyscy nie czynią.

Skoro zatrudnia się w sektorze prywatnym osoby przymrużając do nich oko, że mogą nic nie robić, byle tylko dali swój podpis do minimum kadrowego, byle tylko dali swoje nazwisko do promocji, na ulotki, byle tylko nie wtrącali się w zarządzanie procesem akademickim (ten musi kosztować jak najmniej, ale dawać jak najwyższe zyski założycielowi), to wyciąga się ręce do państwa. Tak jest łatwiej. Będzie można dzięki temu, zamiast obniżenia czesnego czy wprowadzenia dodatkowych stypendiów własnych, kupić sobie jeszcze nowszy model samochodu, kolejną willę, spędzać wakacje w Alpach lub w Egipcie itp. A studenci niech płaca i płaczą. A rektorzy niech zabiegają u polityków o dotacje, bo w końcu mogą skończyć się dla nich dobre czasy raju finansowego.

Nie jest prawdą, że wszystkie wyższe szkoły prywatne są takie same i na takim samym poziomie, jak szkoły publiczne, toteż należą im się dotacje państwowe. Wśród ponad 320 takich „wsp” , w tym ponad 120, które kształcą na kierunku pedagogika, mamy tylko jednego lidera akademickiego. Jest nim Wydział Nauk Pedagogicznych Dolnośląskiej Szkoły Wyższej we Wrocławiu. To jest jedyna na w/w liczbę uczelnia o poziomie, jakiego nie uzyskały liczące nawet ponad 60 lat wydziały pedagogiczne niektórych uniwersytetów czy akademii publicznych. Tak, takiej jednostce warto pomóc i ją dofinansowywać, bo widać, że środki z czesnego zarządzane są na najwyższym poziomie troski o jakość edukacji i prowadzonych badań naukowych.

Na drugim miejscu są te wyższe szkoły prywatne, które rozwijają się w tym kierunku, dając temu dowód w postaci uzyskania dla swojej jednostki uprawnień do nadawania stopnia naukowego doktora nauk humanistycznych w dyscyplinie pedagogika. Ile jest takich „wsp” w kraju na ponad 120? Zaledwie kilka: Akademia IGNATIANUM w Krakowie i Wyższa Szkoła Nauk Społecznych w Warszawie.

Co z tego, że niektóre uczelnie prywatne uzyskały status akademii, skoro w przypadku pedagogiki nie są one w stanie nawet kształcić na poziomie studiów II stopnia (magisterskich), bo nie mają kim i co oferować? Właśnie w jednej z takich „wsp” studenci złożyli pisemny protest, bo łączy się w niej wykłady dla studiów stacjonarnych z zajęciami dla niestacjonarnych, bo panie w dziekanacie są opryskliwe lub nie mają pojęcia, dlaczego niektórzy nauczyciele nie przychodzą na zajęcia albo nie odbywają dyżurów, bo muszą czasami czekać godzinami, aż ktoś łaskawie do nich przyjdzie, bo celowo oblewa się dużo osób, by pobierać dodatkowe opłaty za egzaminy, bo opiekunów prac magisterskich zmienia im się w toku studiów co najmniej dwukrotnie, „jak rękawiczki” (są jakieś powody, dla których rezygnują z pracy po jednym semestrze) itp.

Nie jest prawdą, że wyższe szkoły prywatne spełniają standardy kadrowe. W całym kraju mamy już rozpoczęty proces ruchu kadrowego właśnie w sektorze prywatnym. Ci nauczyciele akademiccy, którzy są zatrudnieni w tych „wsp” na drugich etatach mogą po wakacjach dowiedzieć się w swoich uniwersytetach, że nie otrzymają zgody na pracę u konkurencji w tym samym mieście. Właśnie trwają wybory rektorów i dziekanów. Co czynią właściciele „wsp”? Usiłują skusić niektórych naukowców ofertami bardzo wysokich płac, byle tylko zagwarantować sobie minimum kadrowe, ryzykując, że przez najbliższy rok może ich nie będzie nawet stać na ich pokrycie, ale jak się ich zmusi do walki o środki na rynku, to może jakoś przetrwają.

Zasada jest prosta: „apeluje się i kusi – pod hasłem „Chcemy was”, a jak już ktoś się skusi i odejdzie z uczelni publicznej, to w nowym roku akademickim otrzymuje hasło: „Mamy was” (znalazłeś się w pułapce, nie masz wyjścia, nie masz powrotu itp.) Zwalnia się tych, którzy przejrzeli tę strategię, „wyrzuca jak wyciśniętą cytrynę”, ale i odchodzą z tych szkół ci, którzy dostrzegli, że są one akademicką fikcją, pozorem. Jak gra rynkowa, to gra. W grze rynkowej nie ma sentymentów. Tu poziom zdrad, hipokryzji , fałszu, zakłamania i manipulacji ze strony prowadzących te szkoły, jak i częściowo także niektórych nauczycieli, przekracza wszelkie normy przyzwoitości i uczciwości.

Trzecim wreszcie typem szkół, które przetrwają na naszym rynku bez względu na niże demograficzne i inne czynniki, są bardzo dobre wyższe szkoły zawodowe (państwowe i prywatne), prowadzące studia I stopnia (licencjackie) na kierunku „pedagogika”. Założyciele takich szkół nie kreują fałszywego wizerunku uczelni akademickich, gdyż nie to jest ich misją i celem ich rozwoju. One chcą po prostu jak najlepiej kształcić, prowadzić dydaktykę na najwyższym poziomie. Nie są im zatem nawet potrzebne uprawnienia do prowadzenia studiów II stopnia (magisterskich), bo wówczas musieliby jednak inwestować w prowadzenie badań naukowych. A to nie jest ich przesłaniem.

Właśnie takim szkołom prywatnym rząd pomógł, bo zmieniając prawo umożliwił zatrudnianie w nich wysokiej klasy specjalistów z wykształceniem magisterskim czy doktorskim, redukując obciążenia z zatrudnianiem profesorów czy doktorów habilitowanych. Ci także są tu potrzebni, gdyż każda praktyka musi być dobrze oświetlona przez teorię i wspomagana stosowną refleksją oraz diagnostyką. Takich szkół w kraju mamy niewiele, a działają one często w b. miastach wojewódzkich, a obecnie powiatowych, poza wielkimi aglomeracjami, znakomicie współpracując z lokalnym środowiskiem gospodarczym, biznesowym i społecznym.

Największy odsetek na mapie polskiego szkolnictwa wyższego stanowią te „wsp”, które nie mieszczą się w powyższych kategoriach. Nie są ani akademickie, ani zawodowe. One są po prostu biznesowe. To są przedsiębiorstwa, które muszą zagwarantować swoim właścicielom wysoką rentowność nawet kosztem łamania prawa, naruszania standardów, bo od tego mają zatrudnionych u siebie prawników, by ci wyciągali ich z kłopotów, od tego tez mają profesorów uniwersyteeckich, by ci - ryzykując swoją twarzą - kryli ich niecne interesy (niektórzy czynią to zresztą świadomie).

Tak student, jak i nauczyciel akademicki jest tu tylko i wyłącznie przynętą, okazją do pomnażania prywatnych zysków założyciela, który wie i z premedytacja tak działa, że jak nawet ta szkoła zostanie zlikwidowana, to jemu pozostanie majątek, infrastruktura. Tego resort mu nie odbierze. Trzeba zatem korzystać z dobrej koniunktury i nabrać, ile tylko się da. Tu obowiązuje zasada, by jak najmniejszym kosztem, mieć jak największe zyski. Takim szkołom dawać dotacje z budżetu państwa? A w imię jakich wartości?