29 lipca 2011

Postawy polityków wobec pedagogiki

Postrzeganie pedagogiki wyrażane jest przez polityków w sferze publicznej, pomijając najczęściej aksjonormatywne źródła celów kształcenia i wychowania, a zarazem postulowane do ich realizacji formy, metody, techniki i środki oddziaływania pedagogicznego. Zmieniające się w naszym kraju niezwykle często władze resortu edukacji nie sięgają po ekspertyzy naukowe głównie dlatego, że są uzależnione mniej lub bardziej formalnie od sprawującego władzę stronnictwa politycznego. Tym samym nie potrzebują pomocy naukowej, jeśli postrzegać naukę jako dociekającej prawdy, a nie ją głoszącej (szczególnie tej jedynie słusznej prawdy). Jedną z najmniej lubianych przez władze resoru edukacji grup eksperckich w naszym społeczeństwie stali się właśnie naukowcy, z pominięciem rzecz jasna tych (zresztą jak się okazuje – nielicznych), którzy danej władzy byli i są bezwarunkowo oraz pozanaukowo wierni. Zygmunt Freud pewnie tłumaczyłby to jakimś stanem podświadomej nieżyczliwości, zawiści, frustracji czy niechęci.

W postsocjalistycznej Polsce każdy kolejny minister edukacji podejmował decyzje o zmianach oświatowych w taki sposób, jakby nie wymagały one specjalistycznej wiedzy, w tym przypadku pedagogicznej. Nie oznacza to jednak, że żaden z nich nie sięgał po opinię środowisk akademickich, ale wiele kluczowych dla oświaty decyzji poodejmowano pod ciśnieniem głosu ludu czy woli większości, najczęściej rozumianej jako większość parlamentarna, czyli określona i będąca u władzy partia polityczna. Nikt nie przeczy, iż w edukacji, oprócz spraw wymagających specjalistycznej wiedzy i kompetencji dydaktycznych, krzyżują się także te, które mają charakter praw wartych obrony publicznej, jak chociażby kwestia ochrony życia (także poczętego) i godności osoby ludzkiej (nie tylko uczniów, ale i nauczycieli, rodziców), wrażliwości uczuciowej w stosunkach międzyludzkich, zakresu i stylu sprawowania władzy pedagogicznej (rodzicielskiej, nauczycielskiej, wychowawczej i opiekuńczej), wyznań religijnych czy stosunku do cielesności człowieka i jego życia seksualnego.

Mieliśmy w okresie III RP ministrów partyjnych (J. Wiatr, K. Łybacka - SLD, A. Łuczak – PSL, R. Giertych - LPR), ale także i ci, którzy nie przynależeli do partii rządzącej, oddawali się w służbę zwycięskiej formacji (np. M. Handke ograniczany przez AWS i NSZZ „Solidarność”, M. Sawicki przez ZNP i SLD, R. Legutko przez PiS, K. Hall przez Platformę Obywatelską). Ich „pedagogika” musiała zatem oscylować między relatywizmem a fundamentalizmem (świeckim, uniwersalistycznym lub religijnym), unikając jak ognia bezstronnej nauki, a zatem pedagogiki jako nauki o wychowaniu, gdyż ta musi być wolna od tego typu ograniczeń. Ministrowie chcą mieć naukę w swojej służbie, a pedagogika i niektórzy jej koryfeusze już nie raz dawali dowody swojej uległości, służalczości wobec władzy. Ja słusznie taki typ postaw odsłonił Krzysztof Konarzewski, kiedy komentował sposób sprawowania przez Romana Giertycha władzy w resorcie edukacji za rządów PiS-Samoobrona i LPR: "(…) okazało się, że on tą oświatą powozi jak pijany chłop furmanką. Nie było nikogo, kto mógłby mu się przeciwstawić. To pokazuje, jak patologiczny jest to system. Naszej edukacji potrzeba ciała społecznego, które stabilizowałoby system mimo zmian władz. Ciała reprezentującego całe oświatowe spektrum, z którym musiałby się liczyć każdy minister." (Kadencji nie wystarczy. Z prof. Krzysztofem Konarzewskim rozmawiają Anna Wojciechowska i Maciej Kułak, Głos Nauczycielski 2008 nr 4, s. 5.)

Nie ma się co dziwić, że z tak wielkim rozczarowaniem i izolacjonizmem spotykają się ze strony resortu edukacji czy nauki ci badacze, którzy nie chcą się sprzeniewierzać swojej roli. Warto zwrócić uwagę na to, jak zmieniają się w przedsionku władzy listy tych naukowców, którzy staja się dla niej persona non grata, z jaką łatwością i niegospodarnością zarazem wyrzucane są do kosza historii opracowywane ekspertyzy, projekty reform czy publikowane na ich temat opinie. Władza wychodzi z założenia, że i tak z naukowcami liczyć się nie musi, bo sama nauka ją do tego upoważnia. Skoro nie ma w niej aksjomatów, które byłyby niepodważalne, skoro nie ma zgody na fundamentalizm światopoglądowy (aksjologiczny, kulturowy), to niech „psy szczekają a karawana i tak pójdzie dalej”. Polityczna poprawność spowodowała, że większość naukowców w Polsce nie zajmowała się tematami kontrowersyjnymi. Dobry naukowiec powinien zapoznać się ze wszystkim, co na temat przedmiotu jego badań opublikowano, wykluczać ostracyzm wobec źródeł, które mówią co innego niż badacz chciałby. Niestety, w środowiskach badaczy postpeerelowskich i ich następców przemilczanie zarówno źródeł niewygodnych dla ich spojrzenia na pedagogikę jako naukę wpisującą się w wiedzę wykraczająca poza obszar własnego kraju (własnej uczelni czy jednoosobowego dorobku), jak i osób, które się nimi posługują, jest normą. Preferencje ideowe nadal wykluczają niezawisłość badań i analiz uzyskanych w ich toku danych.

Deprecjacji pedagogiki jako nauki, a tym samym eliminowania jej z debaty oraz władzy publicznej podejmowali się w okresie III RP nie tylko resortowi urzędnicy, politycy, ale i sami naukowcy z nauk konkurencyjnych, a nawet „czystej krwi” pedagodzy. W powodzi biczowania i samobiczowania pedagogiki krytycy tego stanu rzeczy gubią jednak osiągnięcia nie tylko minionych lat, ale i podcinają gałąź, na której siedzą nie dostrzegając rzeczywistej wartości nauk o wychowaniu poza – rzecz jasna - własną refleksją czy dorobkiem. Oto kilka przykładów, by moja teza nie okazała się demagogiczną:

Dyrektor Biura do spraw Reformy Szkolnej w latach 1991–1995, Stanisław Sławiński, w wywiadzie udzielonym w lutym 1996 roku przyznał, że kiedy przystępował do prac nad reformą programów szkolnych w MEN, zakwestionował: "[…] monopol środowiska pedagogów akademickich na reformowanie oświaty. [...] To środowisko poczuło się głęboko dotknięte tym, że podjęliśmy działalność bez względu na to, czy oni się włączą, czy nie. Oni byli w większości identyfikowani z PRL, nawet jeżeli to było niesłuszne; czuli się stroną szykanowaną i zagrożoną. Brali mnie za jakiegoś hunwejbina solidarnościowej rewolucji. […] Uważałem, że ten typ monopolu na prawdę, do którego oni się przyzwyczaili, jest czynnikiem hamującym, najbardziej zasadniczą kwestią do przezwyciężenia. Doszedłem do wniosku, że trzeba otworzyć proces komunikacji, żeby każdy miał prawo do swojego sądu i nie musiał stawać na baczność. Chciałem, by zaczęli rozmawiać, ale nie z pozycji eksperta, lecz uczestnika dyskusji. To poczytano mi za osobisty nietakt". (Za: A. Paciorek, Reforma szkolna. Łatwiej zepsuć niż naprawić, „Rzeczpospolita” 1996, nr 28, s. 5.)

Swój negatywny stosunek do profesorów pedagogiki wyrażał minister edukacji Mirosław Handke, który, obejmując resort w 1997 roku, stwierdził: "Po pierwsze, nie wolno nauczycielowi niczego szczegółowo nakazywać. Trzeba go oceniać, ale dać mu też możliwość działania. Właśnie w tym kierunku idzie reforma. Ja nie jestem zwolennikiem paru mądrych profesorów, którzy wymyślą system oświatowy i każą go wprowadzić. Bzdura! My możemy tylko stworzyć pewne mechanizmy, aby tę inicjatywę nauczyciela uruchomić." (Entuzjasta w szkole. Rozmawiali A. Głowacka i P. Zaremba, „Życie” 15–16.11.1997, s. 4) Postawie tej towarzyszył zarazem negatywny stosunek ministra do pedagogiki, który mógłby nie dziwić, gdyby przyjąć, iż zapamiętał ją w wersji obowiązującej jedynie w okresie PRL-u. Nigdzie jednak swojego stanowiska wobec tej dyscypliny wiedzy i jej przedstawicieli nie rozwinął, ale generalna w swym pejoratywnym wydźwięku opinia, iż dla niego pedagogika nie jest nauką, została w środowisku odnotowana.

Minister, w jednym z licznie udzielanych wywiadów, stwierdził bowiem w sposób autorytatywny, bo powołując się na sądy zachodnich specjalistów (ciekawe z jakiej dziedziny?), co następuje: "W dyskusji z rektorami szkół pedagogicznych wyraziłem – choć bałem się to powiedzieć – pogląd (zgodny ze zdaniem wielu specjalistów z Zachodu), że pedagogika jako nauka nie istnieje. Co ciekawe, zgodzono się ze mną. Próbując zredefiniować pedagogikę, doszliśmy do wniosku, że jest ona organizacją procesu kształcenia." (Dać szansę naszym dzieciom. Z ministrem edukacji narodowej prof. Mirosławem Handke rozmawia Witold Bobiński, „Znak” 1999, nr 526, s. 14–15)

Do antyakademickiej tradycji nawiązał nieco później Roman Giertych jako minister edukacji, kiedy spotkał się z falą krytyki za tak zwaną amnestię maturalną: "Ja się wywodzę spoza tego systemu edukacyjnego, więc łatwiej mi było powiedzieć: nie. Dzięki temu nie będziemy wydawać bez sensu 15 milionów złotych na poprawki, nie będziemy stresować ludzi, nie sparaliżujemy szkół poprawką dla tysięcy maturzystów. Zostało to rozwiązane radykalnie, trrrach, jedną decyzją, choć kosztem ataków na mnie, lecz od lat jestem do nich przyzwyczajony. Zostałem objechany jak bury kot przez media i różnych mądrali profesorów, ale jednak jestem bardzo zadowolony, bo była to jedna z najlepszych decyzji, jakie podjąłem w życiu." (A. Kulik, Rozmowa z Romanem Giertychem, wicepremierem i ministrem edukacji, http://lodz.naszemiasto.pl/wydarzenia/627712.html).

Takiej postawie ministra edukacji wtórowała opinia emerytowanego profesora filozofii Uniwersytetu Warszawskiego – Bogusława Wolniewicza, zdaniem którego, całą winą za niezdanie w 2006 roku matury przez co piątego młodego Polaka należy obarczyć: "[…] pedologów – rozmaitych urzędników oświatowych i specjalistów od wychowania jak pedagodzy i psychologowie. To rak, który niszczy edukację. Nie mają oni żadnego kontaktu z realiami nauczania w klasie. O kształcie polskiej szkoły przestali decydować nauczyciele. Władzę w niej przejęli biurokraci. Im bardziej się szkołę reformuje, tym lepiej urzędnik prosperuje. Podobnie jak pedagog i psycholog, którzy obsiedli polską szkołę jak pluskwy. Póki nie pozbędziemy się tych pasożytów, nie będzie lepiej. Szkołę powinni reformować czynni nauczyciel: poloniści, historycy, biolodzy, którzy faktycznie uczą młodzież. To rady pedagogiczne powinny mieć władzę w szkole, a nie wizytatorzy z kuratorium – po pedagogice." (B. Wolniewicz, To już jest upadek polskiej szkoły, „Dziennik” 12.07.2006, s. 5)

Najkrócej zaś urzędujący minister edukacji narodowej Ryszard Legutko w czasie jednego z wywiadów prasowych w 2007 r. tak wypowiedział się na temat braku potrzeby sięgania przez polityków do pedagogiki i psychologii jako nauki: "Przede wszystkim nie ma czegoś takiego jak pedagodzy czy psycholodzy w ogóle. W psychologii, podobnie jak w filozofii, istnieje wiele różnych poglądów i teorii, często do siebie nieprzystających. Nie można się zatem powoływać na psychologię „po prostu” czy psychologów „po prostu”. Psychologia to nie mechanika kwantowa." (Świat wymaga zawsze tego samego. Rozmowa z prof. Ryszardem Legutką, ministrem edukacji narodowej, Gazeta Szkolna 2007 nr 34-35, s. 1)

Polak jest mądry po szkodzie, kiedy zapoznamy się ze stanowiskiem Stanisława Sławińskiego na temat toczonej w okresie rządów PiS-u wojny propagandowej z pedagogika inną, niż ta, którą władza uznała za jedynie słuszną. W czasie konferencji w 2005 r. na Jasnej Górze stwierdził bowiem: "Erozja języka niszczy także nauki pedagogiczne, a zwłaszcza współczesny język oświaty. Ciąży to na funkcjonowaniu całego systemu edukacji, bo najważniejsze kwestie dotyczące nauczania i wychowania muszą być wyrażane w języku. Kryzys języka wywiera także ogromny, destruktywny wpływ na wychowanie, ponieważ nie można budować prawidłowych sytuacji wychowawczych posługując się językiem, który bardziej zamazuje niż odsłania sedno spraw i problemów dziecka oraz jego otoczenia." (S. Sławiński, „Nowomowa” czy „odpowiednie dać rzeczy słowo”, referat wygłoszony na sympozjum dla nauczycieli „Odpowiednie dać rzeczy Słowo”, Częstochowa, 1 lipca 2005 roku, http://www.wychowawca.pl/miesiecznik_nowy/2006/02-2006/01.htm )

Kogo ma słuchać społeczeństwo, w tym jakże ważne, bo uczestniczące w zmianach, środowisko oświatowe? Czyje opinie, sądy czy projekty uznawać ma za słuszne bądź wartościowe, a które odrzucać, skoro miała i wciąż ma miejsce erozja języka samych polityków i przedstawicieli władz oświatowych?

27 lipca 2011

Ilu "ojców" korzysta z sukcesu młodego naukowca?

Zmarły tragicznie Prezydent Lech Kaczyński ustanowił w 2008 r. Nagrodę, która wręczana jest każdego roku najwybitniejszym naukowcom młodego pokolenia w wyniku rozstrzygnięcia ogólnopolskiego konkursu: "Polskie wyzwania: państwo-tożsamość-rozwój". Wybiera się tych, którzy swoimi badaniami aktywnie włączają się w proces modernizacji państwa. Nagrody prezydenta, chociaż nie są wysokie (10 tys. PLN), to jednak miały być zachętą do prowadzenia takich badań, które będą praktycznie wykorzystane, służąc rozwojowi kraju. Patronat nad konkursem sprawuje na zasadzie kontynuacji obecny Prezydent - Bronisław Komorowski.

W tym roku laureatem niniejszej nagrody w dziedzinie nauk społecznych został socjolog - dr Paweł Ciołkiewicz - autor najlepszej pracy doktorskiej pt. "Pamięć zbiorowa w dyskursie publicznym. Analiza polskiej debaty na temat wypędzeń Niemców po drugiej wojnie światowej", którą napisał na Wydziale Ekonomiczno-Socjologicznym Uniwersytetu Łódzkiego. Nagrody wręczono we wtorek w Pałacu Prezydenckim.

To znakomita wiadomość dla środowiska młodych naukowców, którzy w uczelniach publicznych mają opiekę i zdobywają środki finansowe do prowadzenia badań naukowych oraz w nich uzyskują swoją promocję. Ciekawe, co sądzą władze Uniwersytetu Łódzkiego o tym, że o sukcesie ich naukowca informuje na głównej stronie nie tylko Wyższa Szkoła Pedagogiczna w Łodzi tak, jakby miała w nim swój udział, ale także Akademia Humanistyczno-Ekonomiczna. Ta pierwsza bowiem informuje o tym następująco:
"Dr Paweł Ciołkiewicz, wykładowca Katedry Socjologii Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Łodzi, zdobył główną nagrodę w konkursie "Polskie wyzwania: państwo- tożsamość- rozwój", w którym wybierani są autorzy najlepszych prac doktorskich w dziedzinie nauk społecznych".

Nawet nie wspomina się o tym, że laureat jest czy był pracownikiem naukowym Uniwersytetu Łódzkiego, bo i po co. Wystarczy, że poda się informację o tym, gdzie napisał tę rozprawę.

Na stronie AHE widnieje natomiast następujący komunikat:

Dr Paweł Ciołkiewicz, wykładowca naszej Uczelni na kierunku Dziennikarstwo i Komunikacja Społeczna, zdobył główną nagrodę drugiej edycji konkursu „Polskie wyzwania: państwo – tożsamość – rozwój” pod patronatem Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, w którym wybierani byli autorzy najlepszych prac doktorskich w dziedzinie nauk społecznych. Od października 2008 laureat tej nagrody pełni funkcję Prodziekana ds. Studenckich kierunku Dziennikarstwo i komunikacja społeczna w AHE.

Marketingowcy Uniwersytetu Łódzkiego powinni zatem uzupełnić na tej podstawie swoją informację, która zaczyna się od tytułu: "Rozprawa napisana na Uniwersytecie Łódzkim" i nie zawiera najważniejszych danych. Brakuje w niej bowiem niezwykle istotnej informacji, zapewne kluczowej dla powstania tej dysertacji i uzyskania za nią nagrody. News powinien zmienić swój tytuł na: "Rozprawa napisana na Uniwersytecie Łódzkim wykładowcy Katedry Socjologii Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Łodzi i prodziekana w Akademii Humanistyczno-Ekonomicznej w Łodzi".

Niepokojące jest to, że żadna z agencji prasowych nie informuje o tym, kto był promotorem tej rozprawy naukowej. Wygląda na to, że genialny socjolog napisał ją sam, bez promotora. Tym bardziej należy mu pogratulować.

Stare powiedzenie mówi jednak - "Szukajcie a znajdziecie". I JEST!

Ze strony Akademii Humanistyczno-Ekonomicznej w Łodzi dowiadujemy się, że promotorem tej znakomitej rozprawy doktorskiej jest: prof. UŁ dr. hab. Andrzej Piotrowski! Już chciałem pogratulować Promotorowi, ale na stronie Instytutu Socjologii UŁ widzę nazwisko innego profesora - jako promotora tej dysertacji: dra hab. Marka Czyżewskiego.

Która uczelnia zatem ma swój udział w tym sukcesie AHE, WSP czy UŁ, i kto jest jej promotorem? Może jeszcze jakaś szkoła prywatna zgłosi swój udział w tym wydarzeniu?
SUKCES MA WIELU OJCÓW.



(http://www.uni.lodz.pl/promocja/aktualnosci,artykul,2024;
http://www.wsp.lodz.pl/news-382.html;
http://www.nauka.gov.pl/nauka/sukcesy-uczonych/sukcesy-uczonych/artykul/dr-pawel-ciolkiewicz-zwyciezca-konkursu-prac-doktorskich/;
http://www.dziennikarstwo.ahe.lodz.pl/index.php?q=aktualnosci/12)

24 lipca 2011

Pedagogikę porównawczą warto studiować także w obliczu tragedii i dramatów w różnych krajach świata














Tomasz Gmerek wydał znakomitą rozprawę z pedagogiki porównawczej pt. "Edukacja i nierówności społeczne. Studium porównawcze na przykładzie Anglii, Hiszpanii i Rosji",(Oficyna Wydawnicza „Impuls”, Kraków 2011, ss. 518). Reprezentowana przez niego subdyscyplina pedagogiki wymaga szczególnych kompetencji – wysokiej znajomości języków obcych, dzięki którym staje się możliwe kompetentne korzystanie z źródeł naukowych, zdolności i umiejętności do diagnozowania edukacji w obcych kulturach, z uwzględnieniem ich uwarunkowań historycznych, społeczno-politycznych i gospodarczych, a szczególnie oświatowych. Nie są to łatwe, choć wydawałoby się, że bardzo atrakcyjne poznawczo, studia badawcze, gdyż muszą przede wszystkim wznosić się na poziom makroanaliz, by w ich kontekście można było dostrzec interesujące badacza zjawisko czy kluczowy dla zrozumienia istoty, uwarunkowań i rzeczywistej jakości edukacji w obcym kraju czy porównawczo w kilku krajach - problem pedagogiczny.

Niewątpliwie, jest on przedstawicielem zupełnie nowej generacji komparatystów, dla których nie jest istotne powielanie typowych dla większości jego poprzedników schematów analiz wybranych systemów oświatowych, gdyż tego typu zadanie miałoby przecież jedynie charakter deskryptywny, ale skupienie się na jednej z najważniejszych we współczesnym świecie społecznej funkcji szkolnictwa i wynikających z jej realizacji następstw. Jako komparatysta wykazał, że wymagał od siebie czegoś więcej, niż tylko prostej rekonstrukcji uwarunkowań wybranego spośród państw europejskich systemu szkolnego. Sięgnął po metodę jukstapozycji, by badać zjawiska oświatowe we właściwych dla nich kontekstach, dzięki czemu możliwe stało się dokonywanie prawomocnego ich zestawienia porównawczego.

Zastosował w swoich badaniach najważniejszą dyrektywę metodologiczną, jaką jest dociekanie prawdy na podstawie rozległej znajomości problematyki socjologicznej i pedagogicznej w zakresie procesów stratyfikacyjnych w i z udziałem edukacji. Tego typu badania są potrzebne wszystkim pedagogom, socjologom, ale i politykom oświatowym, gdyż wprowadzają szeroko rozumianą konfrontację o charakterze porównawczym do zrozumienia uwarunkowań i istoty kształtowania się nowej rzeczywistości wychowawczej także w naszym kraju.

Od samego początku kariery naukowej interesowały go wzajemne relacje między edukacją a społeczeństwem, ze szczególnym zwróceniem uwagi na rolę, jaką odgrywają szkoły (w tym także kredencjały akademickie) w procesach stratyfikacyjnych. Słusznie przyjął założenie, że zrozumienie mechanizmów „rozmieszczania” osób na drabinie społecznej wymaga uprzednich badań makropolityki oświatowej państw, w których wykorzystuje się placówki oświatowe jako instrument selekcji, jak i na poziomie mezo- i mikro, by przez pryzmat typów i funkcji instytucji oraz osiągnięć szkolnych osób uczących się dostrzec wpływ formalnego (wy-)kształcenia na ich dalsze losy.

Badania T. Gmerka wpisują się w bogatą tradycję tak właśnie ujmowanej polskiej komparatystki poprzedników jak Sergiusz Hessen, Bogdan Nawroczyński, Tadeusz Wiloch, Jan Konopnicki, Anna Mońko-Stanikowa czy współczesnych badaczy tej subdyscypliny, jak Czesław Kupisiewicz, Ryszard Pachociński i Eugenia Potulicka. Gmerek dokonuje zogniskowanej na głównym problemie badawczym kwerendy literatury przedmiotu i przebić się przez gigantyczny zbiór informacji o kształceniu i wychowaniu w interesujących go krajach. Szuka prawidłowości, które są w każdym z interesujących go państw i społeczeństw wspólne, powszechne i uniwersalne, ale także uwzględniają to, co jest w nich swoiste.

Co ważne, po raz pierwszy mamy tak głęboki wgląd w politykę edukacyjną - wiodących ze względu na uzyskiwane przez absolwentów szkół w świecie, a przecież europejskich państw - dzięki której poznajemy kluczowe prawidłowości, determinujące określone sukcesy uczniów oraz przyczyny prowadzące do niepożądanych społecznie strat. W tym też sensie można powiedzieć, że T. Gmerek jest epigonem koncepcji prekursora badań komparatystycznych, jakie były charakterystyczne dla Marca-Antoine’a Jullien de Paris.

Poznański naukowiec nie poznawał interesujących go systemów oświatowych w oparciu jedynie o literaturę, do której dzisiaj jest już dużo łatwiejszy dostęp, ale przede wszystkim wyjeżdżając do poszczególnych państw i gromadząc w nich odpowiednie źródła wiedzy, by uczynić swoją diagnozę nauką niemal już pozytywną. Nie uniknął przy tym wartościowania zjawisk społecznych, które w tym przypadku, choć wyraźnie nawiązuje do neolewicowych teorii i ideologii socjaldemokratycznego egalitaryzmu we współczesnych naukach społecznych, ma charakter twórczych wartościowań, gdyż docieka nie tylko doniosłości zdarzeń i rozwiązań oświatowych, ale także poszukuje odpowiedzi na pytanie, jakie są szanse, by możliwe było w danym państwie optymalizowanie jego polityki oświatowej. Poznanie prawidłowości interesujących T. Gmerka procesów ma ogromne znaczenie zarówno dla teoretycznych podstaw pedagogiki, jak i dla praktyki edukacyjnej w naszym kraju.

Autor sięga tu do najnowszych teorii naukowych oraz dominujących ideologii, jakie można wykorzystywać do wyjaśniania interesujących nas zjawisk społecznych, a które przyczyniają się do zróżnicowania społecznego za pośrednictwem systemu edukacji. Dokonuje przy tym znakomitych syntez stanu najnowszej wiedzy, pozwalającej na rozpoznanie i klasyfikowanie wskaźników stratyfikacji w zależności od typów systemów politycznych oraz możliwej w nich roli edukacji w formowaniu się nierówności społecznych i procesach tworzenia ustratyfikowanego społeczeństwa. Dzięki temu uzyskujemy klarowne kryteria do dekodowania specyfiki poszczególnych systemów szkolnych oraz interpretowania ich roli w procesach konstruowania nierówności społecznej. Gmerek dostarcza zatem zainteresowanym nie tylko wiedzy, ale i szeregu inspiracji dla wprowadzania zmian w strukturze edukacji, metodach kształcenia oraz podnoszenia poziomu wykształcenia.


W najnowszej rozprawie T. Gmerek wykorzystuje procedurę pedagogiki porównawczej do – jak sam o tym pisze – "(…) analizy zależności pomiędzy edukacją i nierówności społecznych w Anglii, Hiszpanii i Rosji. Nawiązuję w tym kontekście do myślenia o wielowymiarowości zjawisk edukacyjnych oraz ich osadzeniu i zależności od procesów historycznych, politycznych, ekonomicznych i społecznych." (s. 37) W swoich badaniach uwzględnia zatem cztery fazy: deskrypcji danych, ich interpretacji, jukstapozycji i generalizacji, odwołując się do najnowszego w pedagogice porównawczej podejścia badawczego G. Altbacha i G.P. Kelly’ego.

Mamy zatem wyjątkowej wartości naukowej rozprawę, której przesłanki metodologiczne, teoretyczne i wyniki badań reprezentują przełomowe podejście w rozwoju pedagogiki porównawczej na poziomie światowym, uwzględniając pozaszkolne czynniki warunkujące nierówności edukacyjne (status społeczno-ekonomiczny i pochodzenie klasowe jednostek, poziom urbanizacji i rozwoju kraju oraz jego regionów, rasa i etniczność, język i płeć) oraz wewnątrzszkolne czynniki (jawne i ukryte selekcje szkolne). Anglia, Hiszpania i Rosja stanowią rozbudowane meta- teoretycznie i analitycznie oraz rzetelnie udokumentowane studia przypadków funkcjonującej w nich edukacji (w tym jej strukturalnej segmentacji) oraz nierówności społecznych.

Jedyną słabością w przedstawionych w tej książce analizach jest zbyt powierzchowna rekonstrukcja zarządzania system oświaty w Anglii, w której pominięto jakże istotną w procesie demokratyzacji rolę organów uspołeczniających edukację szkolną (zarówno lokalnych rad oświatowych – school boards, jak i rad szkolnych boards of governors). Podobnie zredukowana została rola partycypacji rodziców we współzarządzaniu edukacją w szkołach w Hiszpanii, a jest to ten organ, który może upominać się o wyrównywanie szans edukacyjnych dzieci w szkolnictwie publicznym.

W przypadku Rosji mamy tu do czynienia z pierwszą w okresie postsocjalistycznym tak poważną i głęboka analizą funkcjonowania systemu szkolnego w tym kraju. Także i w tym przypadku zabrakło mi informacji na temat oddolnych procesów uspołeczniania 9demokratyzowania) edukacji szkolnej w tym państwie, a przecież zjawiska demokratyzacji współczesnych społeczeństw w poddanych tej analizie krajach powinny uwzględnić nie tylko te procesy, które wiążą się z przekształcaniem edukacji szkolnej z instytucji elitarnej w instytucję masową.

Warto studiować pedagogikę porównawczą w wydaniu tego Autora, a a ma ona w swoim dorobku wcześniej wydane, a równie znakomite rozprawy:

* Szkolnictwo wyższe w krajach skandynawskich. Studium z pedagogiki porównawczej, Poznań: Wydawnictwo WOLUMIN 2005, ss. 250

* 2) Społeczne funkcje szkolnictwa w Finlandii. Studia i Monografie Wyższej Szkoły Humanistycznej w Lesznie, Poznań-Leszno 2007, ss.226.

* 3) monografię współautorską z Agnieszką Gromkowską-Melosik pt. Problemy nierówności społecznej w teorii i praktyce edukacyjnej, Kraków: Oficyna Wydawnicza „Impuls” 2008, ss. 272


Praca tego naukowca o edukacji wyższej w krajach skandynawskich, w tym w Norwegii, może dzisiaj wszystkim poruszonym tragedią w tym kraju, która związana jest z szaleńczym atakiem i wymordowaniem z zimną krwią młodych ludzi na wyspie Utoya przez obywatela i zarazem prawicowego fanatyka z tego kraju, pozwoli spojrzeć na edukację, jako czynnik różnicujący społeczeństwo już w wieku szkolnym.

23 lipca 2011

„RUCH PEDAGOGICZNY” NAJLEPSZYM POLSKIM CZASOPISMEM NA EUROPEJSKIEJ LIŚCIE ERIH









W ocenie parametrycznej jednostek naukowych w Polsce, która jest pochodną m.in. publikacji naukowców, brane są pod uwagę artykuły zamieszczane przez nich w czasopismach naukowych – zagranicznych (międzynarodowych) i krajowych. Na tzw. liście filadelfijskiej nie ma ani jednego naszego czasopisma pedagogicznego, ale już na tzw. liście europejskiej ERIH (European Reference Index for the Humanities), która ma w grupie dyscyplin nazwę: Pedagogical and Educational Research, są aż trzy kategorie: A, B, C.

W najwyżej punktowanej grupie A (za 20 punktów) nie ma ani jednego polskiego czasopisma pedagogicznego.

Natomiast już na liście B - znalazło się pierwsze polskie czasopismo pedagogiczne, którego redakcja może nosić „żółtą koszulkę lidera”, a jest nim RUCH PEDAGOGICZNY. Zamieszczone na łamach tego dwumiesięcznika artykuły przynoszą w ocenie parametrycznej liczbę 16 punktów.

Zupełnie dobrze jesteśmy reprezentowani w kategorii C, w której publikacje uzyskują 12 punktów, a znalazły się w niej następujące czasopisma pedagogiczne:

1) Edukacja. Studia. Badania. Innowacje 0239-6858

2) Edukacja Dorosłych 1230-929X

3) Kultura i Edukacja 1230-266X

4) Kwartalnik Pedagogiczny 0023-5938

5) Przegląd Historyczno-Oświatowy 0033-2178

6) Studia Edukacyjne (WSE UAM) 1233-6688

7) Studia Pedagogiczne (KNP PAN) 0081-6795

8) Teraźniejszość – Człowiek – Edukacja 1505-8808

Należy przy tej okazji odnotować, że do „peletonu” grupy C doszedł kwartalnik, który jest wydawany przez Dolnośląską Szkołę Wyższą we Wrocławiu.

Przybliżam zatem informację o liderze polskich czasopism pedagogicznych. “Ruch Pedagogiczny” (ISSN 0483-4992) – jest najstarszym tego typu periodykiem pedagogicznym w Polsce, który wychodzi jako dwumiesięcznik. Ukazujące się od 1912 r. pismo - jako organ teoretyczny ZNP - zostało utworzone przez Henryka Rowida w Krakowie (do 1933 r. był red. naczelnym). W czasie zaborów podnosiło kwalifikacje nauczycieli i krzewiło wśród nich nowe idee pedagogiczne. Po trzyletniej przerwie z racji I wojny światowej zaczęło ponownie wychodzić od 1917 r. w Krakowie. Kolejnymi redaktorami naczelnymi byli: M. Grzegorzewska, Z. Mysłakowski, a po wojnie – J. Kwiatek, W. Wojtyński, S. Słomkiewicz, T. Lewowicki i od 1998 r. S. Mieszalski (obecnie Rektor WSP ZNP w Warszawie).

Wydawcą dwumiesięcznika jest Wyższa Szkoła Pedagogiczna ZNP. Prezentuje ono na swoich łamach najnowsze prądy oświatowe, dyskursy teoretyczne, rozprawy z zakresu pedeutologii, teorii kształcenia i wychowania, projekty innowacji pedagogicznych oraz liczne rozprawy z nauk z pogranicza pedagogiki. Można przeczytać sprawozdania z konferencji i recenzje rozpraw naukowych. W okresie powojennym czasopismo przeżywało okresy krytyczne:

- z racji połączenia go w 1950 r. decyzją administracyjną na 5 lat z “Nową Szkołą” ,

- w związku z kolejną przerwą edycyjną w 1982 r. (stan wojenny),

- ze względu na trudną sytuację finansową państwa, procesy prywatyzacyjne w zakresie kolportażu prasy oraz deficyt finansowy ZNP, tracąc ówczesnego sponsora i pierwotnego wydawcę; od 1992 r. ukazywało się nieregularnie jako pismo sponsorowane przez instytucje, grupy społeczne i osoby prywatne.

Przejęcie RUCHU PEDAGOGICZNEGO przez Wyższą Szkołę Pedagogiczną ZNP spowodowało, że nabrało nie tylko regularności, ale i podniosło swój poziom naukowy, skoro w latach 2008-2010 znalazło się na Liście ERIH w grupie C, a od tego roku awansowało do grupy – B.

Serdecznie gratuluję Redaktorowi Naczelnemu – prof. zw. dr hab. Stefanowi Mieszalskiemu i zespołowi redakcyjnemu oraz życzę w kolejnej weryfikacji awansu do grupy A, a jeszcze lepiej – wejścia na listę filadelfijską. Mam też nadzieję, że i pozostałe nasze czasopisma pedagogiczne co najmniej utrzymają tę pozycję lub awansują do wyższej grupy.

Należy przy tej okazji zaznaczyć, że tak silna obecność polskich czasopism naukowych z pedagogiki na liście ERIH świadczy o tym, jak bardzo podniosła nasza dyscyplina swój poziom do standardów europejskich, dzięki znakomitym publikacjom i pracy wielu zespołów redakcyjnych. A nam wszystkim życzę kierowania do tych czasopism rozpraw o jeszcze wyższym poziomie, bo dzięki nim awansujemy nie tylko w Europie, ale i w świecie. Pedagodzy nie muszą mieć już kompleksów ani reprezentowania gorszej czy też mniej znaczącej nauki w współczesnej humanistyce.

22 lipca 2011

Minister edukacji narodowej - Katarzyna Hall zapewnia,

że nie zniknie z polskiej edukacji system klasowo-lekcyjny. Dziennikarzom „Gazety Prawnej”, którzy zwrócili uwagę na to, że w projekcie rozporządzenia MEN - wychowanie fizyczne ma się odbywać zarówno w systemie klasowo-lekcyjnym, jak i w grupach łączących uczniów z różnych klas, udzieliła reprymendy i następującego wyjaśnienia:

"(…) pojęcie „system klasowo-lekcyjny" oznacza, że uczniowie szkoły podzieleni są na grupy zwane „klasami", które odbywają zajęcia w formie „lekcji" zgodnie z tygodniowym planem nauczania. Pojęcie „zajęcia klasowo-lekcyjne" oznacza więc formę prowadzenia zajęć (grupa uczniów zwana „klasą" uczestniczy w „lekcji") a nie miejsce prowadzenia tych zajęć. Zgodnie z zalecanymi warunkami i sposobem realizacji podstawy programowej przedmiotu wychowanie fizyczne, zajęcia takie nie mogą być prowadzone w sali lekcyjnej. Mogą być one realizowane jedynie w sali sportowej, gimnastycznej, na boisku szkolnym lub innym obiekcie sportowym, do którego szkoła ma dostęp.

Pozostałe wymienione w projekcie rozporządzenie formy realizacji obowiązkowych zajęć wychowania fizycznego (zajęcia sportowe, rekreacyjno-zdrowotne, taneczne, aktywna turystyka) są, tak zwanymi, alternatywnymi formami wychowania fizycznego i mogą być organizowane np. w grupie międzyklasowej, jako kilkugodzinne zajęcia odbywające się poza szkołą. Ofertę takich zajęć przygotowuje dyrektor szkoły w porozumieniu z rodzicami i nauczycielami biorąc pod uwagę potrzeby i zainteresowania uczniów.

Przygotowywana przez MEN zmiana rozporządzenia nie wprowadza zmian w dotychczasowym sposobie realizacji lekcji w-f. Zmiana została wymuszona nowelizacją ustawy o sporcie, która zobowiązała MEN do opisania w rozporządzeniu wszystkich form, w jakich realizowane mogą być zajęcia w-f. Oznaczało to potrzebę dopisania tradycyjnych form, które w prawie oświatowym określane są mianem klasowo-lekcyjnych, do istniejącego katalogu, tak zwanych, alternatywnych form w-f."


Polecam urzędnikom MEN książkę prof. Czesława Kupisiewicza „Szkice z dziejów dydaktyki” („Impuls” Kraków 2010), bo dowiedzą się z niej, że ów system klasowo – lekcyjny powstał w XVI wieku, a jego autorem był Johannes Sturm, który kierował założonym przez siebie w 1535 r. w Strasburgu gimnazjum. Tymczasem minister Katarzyna Hall zaprezentowała w Brukseli priorytety polskiej prezydencji, wśród których, niestety, nie ma apelu o zniesienie systemu klasowo-lekcyjnego w całej Europie, przynajmniej na czas naszej Prezydencji.

Jak to się ma do wygłoszonych panią minister w Brukseli przed Komisją do spraw Edukacji i Kultury Parlamentu Europejskiego oczekiwań, że:

Europejczycy, w tym młodzi ludzie, powinni dysponować kompetencjami, które pozwalają na pełne korzystanie z mobilności umożliwiającej rozwój indywidualny i zawodowy w Europie bez granic. Te kompetencje muszą być rozwijane już od najwcześniejszego etapu kształcenia, by zapobiec powstawaniu nowych nierówności społecznych” ?

Po co nam to ministerstwo, skoro utrzymuje model kształcenia, który czyni z absolwentów polskich szkół de facto tanią siłę roboczą dla bogatszych od nas państw świata? Byłem przed kilkoma dniami w Czechach. Z podziwem oglądałem materiały dydaktyczne dla uczniów gimnazjum, przygotowujące ich do rozumienia praw gospodarki rynkowej, przedsiębiorczości, roli innowacyjności, załatwiania swoich spraw w urzędach i walczenia o swoje prawa obywatelskie oraz o prawa człowieka. U nas panuje dydaktyka poprawna politycznie.



Marzena Żylińska w swoim artykule w „Polityce” przywołała opinię niemieckiego badacza mózgu Manfreda Spitzera, którego zdaniem: Powszechny w cywilizowanym świecie system edukacyjny został tak zorganizowany, że nauka nie jest ani przyjemna, ani efektywna. Jeśli w najbliższych latach nie zmienimy systemu edukacji, to za kilkanaście lat my Europejczycy będziemy szyć T-shirty dla Chin.

Tymczasem z badań prof. Janusza Czapińskiego wynika, że Polacy mają wysokie "IQ" - ale ... "zakupowe". Większość kupuje nie po to, by zaspokajać swoje podstawowe potrzeby, tylko by wprowadzać się w zakupową euforię, odreagowując od codziennych trosk i problemów.


W najnowszym Tygodniku Powszechnym (2011 nr 30) rozwija interpretacje wyników tych badań Jacek Santorski, którym mówi m.in:

"O tym, że Polacy wygrali konkurs na robota kosmicznego, że powygrywali festiwale nowych technologii informatycznych, dowiadujemy się najwyżej ze specjalistycznych czasopism. Tymczasem wszyscy mówią o tym, że być może mamy złoża gazu łupkowego. A na złożach surowcowych swoją poetykę opierają kraje trzeciego świata. Kraje nowoczesne zaś - na złożach, które są w sercach i umysłach ludzi. Musimy wykonać jeszcze bardzo wiele pracy mentalnej na wszystkich poziomach: i wśród przedsiębiorców, i mediów, i badaczy, a w końcu - decydentów politycznych, by torowali do tego drogę." (s. 6)


My jednak wolimy chyba przygotowywać młodzież do szycia dla Chińczyków, bo jakoś musimy dać im szansę odegrania się na nas za wysiudanie ich z budowy odcinka autostrady A2 ze Strykowa do Warszawy.

To rzeczywiście wstyd, że musimy mieć ministerstwo, którego liderzy konserwują edukację na poziomie XVI-wiecznych rozwiązań organizacyjnych. Niestety, wspomniany powyżej nestor naszej dydaktyki i historii myśli pedagogicznej ma rację, kiedy pisze w swojej książce, że dotychczasowe próby zmierzające do usunięcia tego systemu jako niepodatnego na indywidualizowanie treści i tempa pracy uczniów, a ponadto nieuwzgledniającego różnic w ich uzdolnieniach, zainteresowaniach i potrzebach poznawczych niestety – przez tyle wieków - nie przyniosły na ogół oczekiwanych wyników. (s. 39, 192)

(Źródło: http://www.men.gov.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=2300%3Alekcje-w-f-tak-jak-dotychczas&catid=29%3Aministerstwo-pozostae-wydarzenia-edukacyjne&Itemid=53; http://www.men.gov.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=2301%3Aminister-katarzyna-hall-zaprezentowaa-w-brukseli-priorytety-polskiej-prezydencji-&catid=25%3Aministerstwo-wydarzenia-z-udziaem-ministrow&Itemid=287; odczyt z dn. 21.07.2011; M.Żylińska,Szkoła ogłupiania, Polityka 10.09.2010; J. Santorski, My, roztropni drapieżnicy, Tygodnik Powszechny 2011 nr 30)

21 lipca 2011

Pedagogika na zakręcie nie tylko demograficznego niżu

Nie ulega już wątpliwości po powoli sumowanym I etapie rekrutacji do uczelni publicznych na bezpłatne studia pedagogiczne I i II stopnia, że tak uniwersytety, jak i akademie poradziły sobie z naborem na ten kierunek. Nieliczne prowadzą jeszcze studia z „pedagogiki specjalnej”, o czym pisałem nieco wcześniej. Zaczyna się dla tych uczelni kolejny etap naboru na studia niestacjonarne, określane najczęściej jako studia zaoczne, a więc płatne. W tym przypadku w wielu uczelniach publicznych rekrutacja trwać będzie do wypełnienia wszystkich miejsc, a tych nie może być więcej, niż na studia stacjonarne. Niektórzy kandydaci zastanawiają się nad tym, gdzie ubiegać się o indeks, w której uczelni publicznej?

Część osób poszukuje dla siebie miejsca w wybranej przez siebie szkole niepublicznej, położonej najbliżej ich miejsca zamieszkania, ale tez niekoniecznie. Są osoby, które potrzebują anonimowości, ciągnie ich nieznane miejsce, nowe środowisko i być może także walory wyższej szkoły prywatnej. Okazuje się, że PEDAGOGIKA nadal będzie atrakcyjnym kierunkiem studiów, bez względu na to, jaką wybierze się po pierwszym roku specjalność, gdyż jak wynika z badania „Campus 2011”, jakie zostało przeprowadzone przez portal Pracuj.pl, młodzi absolwenci tych studiów lokują swoje oczekiwania zawodowe w administracji publicznej, „przemyśle” rozrywkowym, a nawet w służbach mundurowych. Tak więc absolwenci studiów humanistycznych należą w 47% do tych, którzy nie zamierzają pracować w zawodzie, do jakiego zostali przygotowani w toku studiów. To polski fenomen wyższej edukacji i jej efektywności, dlatego minister nauki i szkolnictwa wyższego skierowała duży strumień środków dla kandydatów na studia techniczne, przyrodniczo-matematyczne, a więc na tzw. kierunki zamawiane, by wzmocnić rynek pracy o tych, którzy będą chcieli pracować zgodnie z wyuczonym zawodem.

Ci, którzy mimo to nie zamierzają pracować w zawodzie pedagoga, zapewne podejmą te studia dlatego, że kojarzą im się z czymś łatwym, miłym i tanim. Istotnie, jak przejrzymy oferty wielu wyższych szkół prywatnych, to dostrzeżemy nawet dumpingowe koszty, byle tylko ściągnąć do siebie jak najwięcej klientów. Tu jednak kandydaci powinni wyostrzyć swój namysł, zanim podejmą decyzję, bo być może będzie taniej, ale za to nudno, niekompetentnie i być może z obciążeniem negatywnej lub warunkowej oceny komisji akredytacyjnej, jaka może taka szkoła uzyskać w wyniku oceny bylejakości kształcenia w niej studentów. Wówczas zainwestowane środki w uzyskanie (zakupienie) dyplomu mogą się nie zwrócić w postaci uzyskania zatrudnienia w administracji czy innej dziedzinie życia pozapedagogicznego czy pozaoświatowego.
Może zatem lepiej wybierać szkołę, która jest publiczną, bo tej nie grozi likwidacja kierunku kształcenia, lub która ma ponad dziesięcioletnią tradycję i zarazem ciągłość kształcenia na wybranym przez nas kierunku. Jeśli bowiem edukują na nim od kilku zaledwie lat, to może oznaczać, że wkrótce nastąpi jego akredytacja, a nikt nie jest w stanie przewidzieć, czy będzie ona miała pozytywny dla tej społeczności finał. Zagrożeniem jest podejmowanie studiów w szkole, która przy wybranym kierunku studiów, jako jednym z nielicznych wśród prowadzonych w niej od zaledwie kilku lat, znajduje się zapis - „NOWOŚĆ”. Może to być bowiem oferta jak w hipermarkecie, wciskania klientom czegoś, co z nowością ma tyle % wspólnego, ile liter zawiera to hasło. Najczęściej, jak informują o tym sami studenci na forach internetowych, jest to STAROŚĆ, a ta – jak wiadomo – NIE RADOŚĆ.

Warto też śledzić ruchy w szkolnictwie ogólnym i zawodowym. Przykładowo w łódzkich gimnazjach pracę straci 50 nauczycieli języków obcych i wychowania fizycznego. Jest to następstwem łączenia klas w wyniku zmniejszającej się z każdym rokiem liczebności uczniów. O ile jeszcze można było dzielić liczne klasy właśnie na lekcje wf. i języka obcego, o tyle teraz są one na tyle małe, że takie podziały nie mają już ekonomicznego sensu.

Nie wiemy, jaki będzie wynik wyborów. Jeśli nastąpi zmiana polityczna w obozie rządzącym, to już mamy zapowiedzi odwrotu od rozwiązań, które były zapowiadane jako możliwe do realizacji od 2012 r. Już są sygnały o totalnej „klapie” tzw. ustawy „żłobkowej”, w wyniku której miały powstawać z pomocą środków publicznych alternatywne formy opieki nad małymi dziećmi. PiS zapowiada, że jak dojdzie do władzy, to wydłuży do 26 tygodni urlopy macierzyńskie i wzmocni politykę prorodzinną państwa, by nie instytucjonalizować opieki nad małym dzieckiem, gdyż jest to niekorzystne dla jego rozwoju.

20 lipca 2011

Informacyjny chaos w sprawie sześciolatków w szkołach a czterolatków w przedszkolach

Pisze do mnie zdezorientowany rodzic z województwa wielkopolskiego, którego syn w lipcu br. rozpoczyna, a nie kończy, piąty rok swojego życia. Tymczasem jego ojciec jest "straszony" przez dyrekcję rejonowej szkoły, że powinien ją poinformować o tym, gdzie jego dziecko odbywa obowiązkowe przygotowanie do edukacji szkolnej. Chaos informacyjny idzie z góry - kuratorium oświaty upowszechnia przekonanie, że rodzice dziecka urodzonego w roku 2006, które nie zacznie obowiązku przedszkolnego w roku 2011, zostaną poddani egzekucyjnemu postępowaniu administracyjnemu. Rodzice pięciolatków muszą do 30 09 2011 zgłosić dyrektorowi szkoły rejonowej dziecka (tej, w której hipotetycznie zacznie ono obowiązkową naukę) miejsce, gdzie jego pupil odbywa obowiązek przedszkolny. Rodzice czterolatków są zdezorientowani, bo o nich nie ma żadnych informacji. Przedszkola mogą ich nie przyjąć, gdyż jeszcze w tym roku rocznik ten nie jest objęty obowiązkiem rocznego przygotowania do szkoły.

Ludziom już mylą się te obowiązki edukacyjne. Z jednej strony straszy się ich określonym przymusem administracyjnym, a z drugiej uniemożliwia jego wykonalność. Jak bowiem rodzic ma posłać dziecko do przedszkola, skoro w gminie nie ma dla niego miejsca? Rodzic wspomnianego czterolatka nie wie zatem, jaki obowiązek dotyczy jego dziecka i czy rzeczywiście jest on pod presją kary administracyjnej, skoro nie ma miejsca w przedszkolu?

Tatuś postanowił najpierw zajrzeć na stronę poznańskiego kuratorium oświaty. Mieszka na obrzeżach miasta, gdzie nie ma informacji o tym, co ma zrobić, jako rodzic czterolatka od kilku zaledwie dni. Znalazł jednak na stronie kuratorium kolorową zakładkę pt. "Vademecum rodzica" z fotografią (zapewne też kochających swe dziecko naturalnych opiekunów i wychowawców), a tam kolejne zakładki:

"• Bezpieczeństwo i higiena podczas wyjazdów dzieci i młodzieży szkolnej w związku z zachorowaniami wywołanych przez szczep E. coli
• 5 porcji warzyw, owoców lub soku
• "One są wśród nas" - wsparcie dla dzieci przewlekle chorych
• Zapobieganie samobójstwom dzieci i młodzieży. E – poradnik
• Ubezpieczenie dzieci i młodzieży (NNW) - opracowanie Biura Rzecznika Ubezpieczeń w Warszawie
• Co rodzic - na okoliczność wypadku ucznia (dziecka) przebywającego pod opieką szkoły/placówki - winien wiedzieć?
• Sześciolatek w szkole
• Realizacja obowiązku szkolnego i obowiązku nauki poza szkołą przez dzieci polskie przebywające poza granicami kraju
• Mediacje w szkole jako sposób rozwiązywania konfliktów
• Bezpieczna wycieczka szkolna
• Edukacja dzieci w wieku 3-6 lat
• Nowe podręczniki
• Reforma - pytania i odpowiedzi."

Świetnie. Jest! Jest strona, której tytuł powinien rozwikłać jego wątpliwości -"Edukacja dzieci w wieku 3-6 lat". Zagląda, a tam czekają nań kolejne linki. Czyta i oczom nie wierzy, że można rodziców wpuszczać w maliny. Wprawdzie już dojrzewają, ale nie o takie tu owoce chodzi.

ZA ZBYTECZNE w VADEMECUM RODZICA UZNAŁ NASTĘPUJĄCE STRONY:

• Wydłużony termin nadsyłania prac na Konkurs "Najlepszy program wychowania przedszkolnego"

Nie będzie tego czytał, bo w konkursie nie chce brać udziału.

• Rozporządzenia Ministra Edukacji Narodowej z dnia 23 grudnia 2008 r. w sprawie podstawy programowej wychowania przedszkolnego oraz kształcenia ogólnego w poszczególnych typach szkół.

Przeczytał, ale zorientował się, że to nie jest tekst dla niego, bo sam ma wykształcenie średnie zawodowe - technikum spożywcze, więc co najwyżej może upiec tort i obrzucić nim autora takiej oświaty internetowej.

• Informator. Jak organizować edukację przedszkolną w nowych formach.

Tego też nie czyta, bo nie ma zamiaru organizować przedszkola w nowych formach. Starych też nie zna, bo mu dziecka nie przyjęli do gminnego przedszkola.

• Fundusze dla oświaty.

Ta strona też nie jest dla niego, więc zdziwił się, że znalazła się w dziale "Vademecum rodzica".

• Konkurs „ Najlepsze Wielkopolskie Przedszkole”.

Patrz inny konkurs.

• Międzynarodowy projekt partnerski w Programie Leonardo da Vinci - „Lepsze przedszkole”

Ten tekst też nie jest tekstem dla niego. Na szczęście na końcu Vademecum znalazło się pięć prezentacji w Power Point. Nareszcie, coś dla niego. Nie musi przedzierać się przez gąszcz niezrozumiałych słów i opisów. Są nawet przyjazne obrazki.

"• Reforma edukacji - informacje dla nauczyciela
• Przygotowanie szkoły na przyjęcie młodszych uczniów - propozycje dla dyrektora
• Sześciolatek idzie do szkoły - informacja dla rodziców
• Ulotka -Sześciolatek w szkole
• Ulotka dla rodziców dzieci 5-letnich"

Jak widać, chyba tylko ta ostatnia prezentacja jest zaadresowana do niego, jako rodzica dziecka rozpoczynającego piąty rok życia. O czterolatkach nic na niej nie ma. Brzmi propagandowo - ULOTKA. Pozostałych prezentacji nie chciał nawet komentować, bo dwie pierwsze z "Vademecum dla rodziców" niewiele mają wspólnego. Może konstruował tę stronę ktoś, kto skorzystał z giertychowej amnestii maturalnej? Okazało się bowiem, że pod tytułem: "Ulotka dla rodziców dzieci 5-letnich" jest zupełnie inna prezentacja - pt. "Informacja dla rodziców". OK. Pomyślał sobie rodzic. Pewnie dalej będzie już tylko o 5-latkach. Ależ był z niego optymista.

Pierwszy slajd:
"Szanowni Rodzice, Jeżeli Wasze dziecko urodziło się w roku 2004 i myślicie o tym, by jako sześciolatek rozpoczęło naukę w klasie pierwszej szkoły podstawowej w roku szkolnym 2010/2011, to już teraz pamiętajcie, że ma ono prawo do odbycia rocznego przygotowania przedszkolnego".

Jego dziecko urodziło się w 2007 roku, w lipcu!! Szuka zatem dalej.

Drugi slajd:

"Prawo do odbycia przygotowania przedszkolnego oznacza, że Wasze dziecko będzie miało zapewnione miejsce w przedszkolu, w oddziale przedszkolnym w szkole podstawowej lub w innej formie wychowania przedszkolnego w pobliżu miejsca zamieszkania. Przygotowanie przedszkolne pomoże Waszemu dziecku w udanym starcie w klasie pierwszej."

Nadal jednak nie wie, jaki jest jego obowiązek. Co z tego, że piszą mu o prawie i zapewnionym miejscu w przedszkolu, skoro go nie dostał.

Trzeci slajd:

"Przedszkole zapewni:
wspomaganie rozwoju i wyrównanie szans edukacyjnych, wcześniejsze odkrywanie zdolności, wsparcie rozwoju emocjonalnego i intelektualnego, dobre przygotowanie do podjęcia nauki w szkole podstawowej, ciekawe i atrakcyjne zajęcia oraz zabawy"

Pięknie, tyle tylko, że jego dziecko nie zostało przyjęte do przedszkola.

Czwarty slajd:

"Wykwalifikowani nauczyciele przedszkola pomogą Wam w podjęciu decyzji, czy dziecko jest gotowe do rozpoczęcia nauki w szkole podstawowej w wieku sześciu lat".

Cudownie, pomyślał, ale nadal nie dotyczy to jego dziecka.

Piąty slajd:

"Więcej informacji uzyskacie Państwo u dyrektora szkoły podstawowej. Decyzja należy do Państwa, pomóżcie swojemu dziecku w dobrym starcie edukacyjnym."

Dyrektor jednak nie potrafił mu niczego wyjaśnić. Jest w tej chwili na urlopie, a poza tym, co go obchodzi zaledwie pięcioletnie dziecko?

Może zatem twórcy tej strony w kuratorium oświaty w Poznaniu, bo już w innych miastach tego nie sprawdzałem, pójdą na studia podyplomowe z zakresu edukacji przedszkolnej, to się czegoś dowiedzą. Najlepiej niech skorzystają z kursów on-line, bezpłatnych, bo takie oferuje jedna z prywatnych wyższych szkół, która - jak przypuszczam - wygrała przetarg na bezpłatne studia w zakresie kwalifikacji pedagogicznych. Ciekawostka jest to, że sama ma uprawnienia jedynie do prowadzenia studiów I stopnia na kierunku "pedagogika",a to znaczy, że nie ma własnej kadry akademickiej, tylko na drugich etatach. Pewnie wykładają tam urzędnicy dzielący te środki, a potem wprowadzają szum informacyjny ?


http://ko.poznan.pl/?page=1132