07 lutego 2010

Chińczycy potęgą naukową

Jak relacjonuje w Der Spiegel Holger Dambeck Chińczycy postawili sobie ambitny cel, by stać się pierwszą potęgą naukową w świecie. O ile jeszcze przed 30-40 laty Chiny zaliczane były do słabo rozwiniętych państw rolniczych, o tyle zmiana polityki kolejnych rządów, w wyniku której priorytetem stała się edukacja i intensyfikacja badań naukowych sprawiła, że – jak wykazują dane statystyczne za 2007 r. - w 750 uniwersytetach pracuje 1,5 miliona badaczy, co daje średnio 1,9 naukowców na 1000 mieszkańców (kraj liczy 1,3 miliarda ludzi). Dla porównania warto odnotować, że w 1990 r,. wskaźnik ten wyniósł 0,79. Nie jest to może jeszcze najwyższy wskaźnik, gdyż w Niemczech wynosi on 7,9.

Przyjmując za istotny wskaźnik rozwoju nauki w danym kraju wzrost liczby publikacji naukowych możemy zauważyć, że o ile w 1998 r. w Chinach opublikowano w czasopismach naukowych 10.500 artykułów, to już w dziesięć lat później było ich 112.000. W tym zakresie prymat wiodą naukowcy z USA, którzy w 2008 r. opublikowali 340.000 artykułów. Jeśli jednak przyrost publikacji w Chinach będzie tak duży, to szacuje się, że w 2020 r. naukowcy tego kraju zajmą pierwsze miejsce w świecie. Wiodącą w ostatnich latach problematyką badawczą i na bardzo wysokim poziomie w tym kraju są badania atomowe, z fizyki, chemii, krystalografii, metalurgii i informatyki. Jak to jest możliwe? Otóż Chiny zyskują dzięki wysyłaniu swojej młodzieży na studia do najwyżej rozwiniętych państw Europy i do USA. Tylko w Niemczech studiuje 26 tys. Chińczyków, co stanowi 11% wszystkich studiujących w tym kraju.

Do Polski także przyjeżdżają młodzi Chińczycy, ale ponoć nie po to, by się czegoś nauczyć z zakresu nauk matematyczno-przyrodniczych czy technicznych, tylko by zapisując się w prywatnych uczelniach humanistycznych na studia z pedagogiki, mieć podstawy prawne do zakładania własnych interesów. Po otrzymaniu legitymacji studenckiej nikt już ich nie widzi w czasie zajęć. Płacą jednak za te studia regularnie. Wiedzą, że transfer polskiej myśli pedagogicznej do Chin mógłby powstrzymać nie tyle rozwój nowych technologii, co przenikaniu do tego kraju myśli społecznej, emancypacyjnej czy krytycznej, a ta jest przecież tam niepożądana.

Tymczasem polscy naukowcy interesują się obecnością Chińczyków na naszym kontynencie. Pani Agata Mleczko obroniła przed dwoma laty znakomicie napisaną rozprawę doktorską na Wydziale Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu pod kierunkiem prof. dr hab. Eugenii Potulickiej pt. Kształtowanie tożsamości imigrantów chińskich we Włoszech. Studium kulturowe i społeczno-pedagogiczne. Autorka tej dysertacji opisała i wyjaśniła czynniki warunkujące kształtowanie się tożsamości Chińczyków w jednym z europejskich krajów. Swoimi dociekaniami ułatwia zrozumienie problemów egzystencjalnych i społeczno-edukacyjnych imigrantów w jakże obcym im świecie poprzez subtelne przeniknięcie niejako od wewnątrz do świata ich życia w zupełnie obcych warunkach.

W zróżnicowanej źródłowo i wieloaspektowej części teoretycznej dysertacji A. Mleczko ujawnia, jak trudno jest określić naukową wyłączność dla zakresu i jakości przeprowadzonych badań. Ze względu na sformułowany problem jest to niewątpliwie nie tylko pierwsza, ale także tak szerokoprofilowa i wielostronna analiza tego zagadnienia. Doktorantka zgromadziła bogaty materiał źródłowy, przywołuje w niej wyniki badań, teorie i poglądy niedostępnych polskiemu czytelnikowi, a tu niezwykle trafnie odsłaniających istotne czynniki kształtowania się tożsamości chińskich imigrantów we Włoszech. Szczególnie cenne wydają się dla współczesnej pedagogiki społecznej te rozważania, które obejmują kwestie uwarunkowań rodzinnych projektów migracyjnych, typologii rodzin i trwałości związków małżeńskich oraz specyfiki transmisji kulturowej w procesie wychowywania dzieci. Opisuje ciekawe rozwiązanie edukacyjne, jakim jest zatrudnianie w szkołach mediatorów kulturowych, sprzyjających rozwiązywaniu problemów chińskich uczniów.

Przeprowadzone przez Agatę Mleczko badania mają charakter jakościowy, gdyż są oparte na pogłębionym wywiadzie biograficznym wśród przedstawicieli chińskiej diaspory w Mediolanie. Poprzedza je analiza uwarunkowań społeczno-ekonomicznych, demograficznych i kulturowych zjawiska second generation, dzięki czemu wyraziście widać jego pozytywne aspekty. Badana trajektoria życia każdego z przypadków została poddana bardzo interesującej interpretacji, odsłaniając dylematy kształtowania się ich tożsamości w warunkach migracyjnych. Podejmuje też kwestie roli edukacji powszechnej w kształtowaniu tożsamości chińskich imigrantów. Ilustruje też sytuację chińskich uczniów w wybranej szkole podstawowej i średniej, które znajdują się w strefie buforowej między chińską diasporą a społecznością lokalną w Mediolanie oraz charakteryzuje programy kształcenia, ich edukacyjne wdrożenia oraz projekty.

Charakteryzując transmisję wartości kulturowych w środowisku imigrantów chińskich A. Mleczko dokonała zamierzonego ich ograniczenia do przekazu tzw. kultury tradycyjnej, przez co pominęła niezwykle ważny w ponowoczesnym świecie obszar kultury popularnej. Przyznaje jednak, że dzieci imigrantów znajdują się najczęściej w sytuacji przeciwstawienia wartości pochodzących ze środowiska rodzinnego oraz z grupy rówieśniczej czy też innego rodzaju grupy. Nie jest przecież możliwe, by młodzi imigranci chińscy byli odizolowani czy wyłączeni z wpływów pop kultury, która wchodzi w konfrontację z kulturą tradycyjną tak własnego kraju, jak i Włoch. Przedstawione w tej pracy podejścia teoretyczne wybranych autorów (socjologów, psychologów czy przedstawicieli nauk ekonomicznych i nauk o ziemi) pozwalają nam zrozumieć przyczyny emigracji i wskazują na różne jej źródła.

Ciekawe, kiedy zostaną podjęte w naszym kraju prace diagnozujące sytuację chińskich imigrantów w polskich szkołach i środowiskach socjalizacyjnych?

http://www.spiegel.de/wissenschaft/mensch/0,1518,674077,00.html

06 lutego 2010

Oświatowa ruletka

W związku z tym, że od kilku dni media relacjonują głównie przebieg przesłuchań czołowych polityków przed komisją śledczą do spraw afery hazardowej, postanowiłem przybliżyć zasady gry w ruletkę oświatową. Są one bowiem nieco skomplikowanie słabo rodzicom dzieci uczęszczających do przedszkoli lub szkół, nauczycielom oraz ich edukatorom. Udział w tej grze pozwala w pełni cieszyć się zachodzącymi zmianami w systemie edukacji on-live.

Każdy minister edukacji, z chwilą objęcia urzędu, konstruuje koło do gry, które posiada pewną liczbę zdefiniowanych przez jego formację polityczną przedziałów (obszarów potencjalnych zmian oświatowych) z różnymi numerami, wliczając w to zero. Taki układ na kole stosowany jest do ruletki europejskiej (po wejściu naszego kraju do struktur unijnych).

Natomiast w wersji sowieckiej tej gry, a więc typowym dla polskiej edukacji przed rokiem 1989, na kole były tylko dwa przedziały z numerami: parzystymi, które oznaczały zbieżność rozwiązań edukacyjnych z wytycznymi KC PZPR i nieparzystymi, które wskazywały na wpadnięcie nauczycieli do struktur alternatywnych, a więc niezgodnych z interesem partii i państwa. Rzecz jasna w rosyjskiej ruletce mogły wygrać tylko numery parzyste.

Grając w ruletkę uczniowie i ich rodzice mają możliwość stawiania zakładów. W grze ruletka on-live oprócz obstawiania numerów, które są widoczne na kole ruletki, można obstawiać tak zwane zakłady zewnętrzne, czyli sięgać po sugestie z innych środowisk, konsultować się z dziennikarzami itp. Zgodnie z zasadą tej gry minister edukacji jest osobą, która wprawia w ruch koło ruletki i rzuca kulkę na kręcące się koło. Kulka poruszająca się po kole do gry może wylądować w każdym z przedziałów z liczbami i na każdym kolorze. Może to dotyczyć pola zmian programowych, reform ustrojowych w oświacie, zmian organizacyjnych, finansowych itp.

Zadaniem uczniów lub ich rodziców jest odgadnięcie, jaki będzie wynik rzutu przez ministra kulką poruszającą się po wirującym kole ruletki, czyli na jakim polu zatrzyma się owa kulka. Stawiają oni swoje zakłady zazwyczaj zgodnie ze swoim przeczuciem. Szeroki wybór możliwości robienia zakładów stanowi prawdziwą esencję tej gry. Mają przy tym kilka możliwych opcji zakładów, miedzy innymi tzw. zakłady wewnętrzne. Ten rodzaj zakładów w grze ruletka jest standardowym ich rodzajem. Gracz o zakładach wewnętrznych najczęściej myśli po prostu jak o zwykłych zakładach. Przykładem może być tak zwany "straight up", który polega na obstawieniu pojedynczego numeru w grze. Uczniowie lub ich rodzice przewidują, że tym razem kulka padnie np. na zmianę prawa dotyczącego ocen zachowania uczniów, albo nadzoru pedagogicznego, albo rozliczania dodatkowej godziny zajęć itp.

Przy zakładzie wewnętrznym zwanym "split" pozwala się na obstawienie dwóch sąsiadujących ze sobą numerów. Przykładowo może to dotyczyć zmiany rozporządzenia o wystawianiu świadectw i ocenianiu uczniów, a także o zmianach podstaw programowych jednego z przedmiotów (np. religii czy wychowania do życia w rodzinie) czy zasadach przeprowadzania egzaminu maturalnego.

Kolejnym rodzajem możliwego obstawiania podczas tej gry przez uczniów lub ich rodziców numerów parzystych lub nieparzystych bez obaw, że będzie z tego powodu wykluczony z gry. Gracz musi starać się przewidzieć, czy kulka zatrzyma się na parzystym czy nieparzystym numerze i zgodnie ze swoimi przeczuciami obstawia wynik. Przykładowo, jeśli padnie na numer parzysty, to znaczy, że zostaną utrzymane zasady centralnego finansowania szkół, a jeśli na nieparzysty to znaczy, że wejdzie w życie rozwiązanie alternatywne, czyli bon oświatowy.

Gracz może dokonać zakładu na zestaw numerów, a więc obstawić tak zwane zakłady high oraz low. Możliwymi kombinacjami zestawu numerów w tej grze są numery od 1 do 18, a więc obejmujące zmiany oświatowe w placówkach edukacyjnych dla osób od pierwszego do osiemnastego roku życia, lub też od 19 do 36, czyli dotyczące szkolnictwa wyższego (niezależnie od trybu kształcenia – stacjonarni lub niestacjonarni). Jeżeli gracz postawi swój zakład grając w ruletkę na zero, nie przyniesie mu to wygranej.

Aby dać grającym większą szansę, MEN pozwala graczom na obstawianie numerów po rzuceniu kulki przez ministra. Muszą oni jednak zdążyć przed wypowiedzeniem przez niego słów "no more" (koniec obstawiania) lub jej odpowiednika w języku regionalnym. Następuje to z reguły wtedy, gdy kulka utraci swój pierwotny impet i zaczyna opadać w kierunku kręcącego się koła. Każdy stół ma w tej grze indywidualnie ustalony poziom minimalnych i maksymalnych stawek. Gracz powinien także pamiętać o tym, by nie obstawiać po czasie, a więc po tym, jak minister ogłosi koniec obstawiania, ruch takiego gracza zostanie zwyczajnie zignorowany.

Zwycięstwo w grze - w związku ze zbliżającymi się wyborami prezydenckimi, a następnie samorządowymi - może zależeć wyłącznie od szczęścia. Numer, na który padnie wygrana, w każdym następnym rozdaniu jest równie losowy i nieprzewidywalny.

(źródło: http://www.moja-ruletka.pl/zasady-gry-ruletka.html )

04 lutego 2010

Certyfikat harcerskiej cnoty za 1%

Portal TVN24 poinformował o absurdalnym przepisie, który zaszkodził m.in. ruchowi harcerskiemu. Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej oczekuje od każdej organizacji pożytku publicznego, która chce być dofinansowana jednym procentem podatku, pisemnego oświadczenia, że hufce i chorągwie nie zajmują się produkcją alkoholu i tytoniu. Całe szczęście, że nie pyta o inne używki, bo to oznacza, że polscy skauci mają jakiś wybór do planowania własnej aktywności. Mimo, że komendanci jednostek harcerskich wysłali do ministerstwa stosowne oświadczenia, to wciąż czekają na certyfikat cnoty, a pieniądze od pierwszych podatników nie mogą wpłynąć w formie dofinansowania na konta tej organizacji. Pewnie badający zasadność ich starań urzędnik nie ma pojęcia o tym, czym jest harcerstwo i jakie obowiązują w nim prawa. Harcerze muszą zatem grzecznie czekać.

Urzędnicy o bałaganie nie mówią, tylko o trudnościach. Do tej pory wykaz organizacji pożytku publicznego był znany już w grudniu, teraz ustawodawca ten okres wydłużył do końca stycznia 2010. Tyle, że od stycznia podatnicy mogą się rozliczać z podatku. I jeżeli ktoś już odpisał jeden procent łódzkim harcerzom zostanie wezwany do korekty zeznania.

Ciekaw jestem, co sądzą na temat tego absurdu członkowie Komisji Sejmowej, mającej za zadanie wyrugowanie z polskiego systemu prawnego różnego rodzaju absurdów? Znany jako pierwszy przewodniczący tej komisji poseł Janusz Palikot nie może podjąć w sprawie interwencji, bo przecież sam jest ścigany przez prokuraturę za to, że w trakcie jednego ze swoich happeningów pił publicznie alkohol w centrum miasta z tzw. „małpek”.

Jak donosi redakcja: W zeszłym roku z podatków, na konto chorągwi łódzkiej wpłynęło prawie 320 tysięcy złotych. W tym roku harcerze liczą nie tylko na hojne serca podatników, ale przede wszystkim na dobra wolę ze strony urzędników. Może zatem trzeba wysłać kogoś z powyższego resortu na harcerski zwiad, by zdobył sprawność pióra cnoty subsydiarności?

http://www.tvn24.pl/12690,1641307,0,1,harcerze-udowadniaja--ze-nie-robia-alkoholu,wiadomosc.html

Historia Kresów Wschodnich w promocji!

Ludzie listy piszą, zwykle polecone… jak śpiewali przed laty Skaldowie, a dziś, za pieniądze podatników minister edukacji pisze list otwarty do narodu (wybranego, bo w końcu nie każdy czyta „Rzeczpospolitą”), w którym usilnie reklamuje spojrzenie na historię także oczami naszych sąsiadów. Dlaczego jednak ów misyjny tekst musiał się ukazać na łamach codziennej gazety w formacie niezwykle kosztownym, z fotografią pani minister i zapowiedzią ukazywania się od następnego dnia serii zeszytów pt. „Księga Kresów Wschodnich”? To ów organ nie mógł go zamieścić jako artykułu Pani Minister? Trzeba brać za to kasę z budżetu MEN? To już kolejna reklama, w której uczestniczy pani minister, a jeszcze tak niedawno politycy PO, kiedy byli w opozycji do koalicji PiS-LPR – Samoobrona nie zostawiali suchej nitki na ministrze R. Giertychu za wydawanie pieniędzy publicznych na komunikowanie się ze społeczeństwem za pośrednictwem reklam.

Reklama dźwignią handlu. Czy jednak udźwignie troskę o naszą duchową Ojczyznę i wzbogaci polską świadomość fenomenu Kresów Wschodnich? Czy ranga edukacji w naszym kraju jest już tak niska, że do zapoznania się z historią Polski i tradycją wielokulturową państw pogranicza, które są tak niezwykle ważne dla kształtowania naszej tożsamości zbiorowej, należy zachęcać w tekście sponsorowanym, reklamowym?

Odpowiedź znalazłem w powyższym Liście, którego autorka pisze: Konieczne jest więc nieustanne promowanie postawy tolerancji, otwartości i szacunku dla odmienności innych. I to mnie przekonało. Nareszcie historia i edukacja wielokulturowa są w promocji.

(Reklama 0605860/A/WASOB w: Rzeczpospolita, 2.02.2010 s. A6)

31 stycznia 2010

Wychowawczy autyzm

Termin autyzm pochodzi z języka greckiego (autos) i oznacza „sam” , a w naukach społecznych odnoszony jest do osób, które cechuje syndrom „bycia dla siebie (ja jestem ważny i chcę żyć dla siebie - sam). Równie dobrze można zatem ten syndrom odnieść do osób, które żyją samotnie, jak np. pustelnicy, duchowni lub wędrowcy. Okazuje się jednak, że dynamicznie zmieniający się świat wnosi zmiany w pojmowaniu i zastosowaniu kategorii pojęciowych ze względu na przenikanie ich znaczeń do zróżnicowanych w naszej codzienności ról społecznych. Z badań psychologów klinicznych wynika, że na skutek nasilających się panagresywnych postaw dorosłych wobec dzieci, a więc narzucających im swoją wolę, następuje u ich podopiecznych ucieczka w stronę „autyzmu”. Dotyczy to także relacji między dorosłymi, rodzicami czy nauczycielami.

W dobie presji instrumentalnego traktowania ludzi są oni coraz silniej wystawiani na ciężkie próby pokonywania barier asymilacyjnych. Oznacza to ogromne presje, wywierane na nasz system nerwowy. Neurony lustrzane, najbardziej sensoryczne w naszym układzie nerwowym, nie wytrzymują tych napięć, prowadząc w prostej linii do deformacji rzeczywistości, czyli ucieczki w „samego siebie” („autos”).

Osoby dotknięte tym syndromem cenią znacznie wyżej swoją osobę niż wszystkie inne, oceniają je z pozycji własnego „ja” i narzucają im w sposób bezwzględny własną interpretację świata jako jedynie prawdziwą i słuszną. Pisał o tym także Hubertus von Schoenebeck, że owa postawa wyraża się w nieustannie wdrukowywanym innym przeświadczeniu: „Ja wiem lepiej niż ty, co jest dla ciebie dobre”.
Zdaniem Chrisa Norrisona należy w procesie wychowania dzieci i młodzieży zwracać większą uwagę na nasilające się zagrożenie społeczne, które rzutuje na postawy wychowawcze utrudniając należyte wychowanie zespołowe czy do pracy w grupach.

Norrison opracował na podstawie swoich badań w Centre Clinic w Soho w Londynie profil postaw wychowawczych, które prowadzą do wspomnianych wyżej zaburzeń, a mianowicie:
- wysuwanie postaw roszczeniowych ponad interes grupy,
- brak akceptacji opinii grupy, gremiów czy organów społecznych,
- pojawienie się ryzyka „gaszenia” własnej osobowości lub raptowne wybuchy gniewu,
- niski poziom akceptacji ze strony grupy, zwłaszcza w kwestiach spornych,
- trudności dostosowawcze w życiu grupowym.

W tym także upatruje się potrzeby zwiększenia kompetencji wychowawczych pedagogów, by wchodząc w relacje ze swoimi wychowankami byli uczuleni na skutki osobowościowe trudno poddające się terapii w życiu dorosłym.

źródło:
J. Czerny, Wychowawczy „autyzm” w: Między tradycją a nowoczesnością, red. Kazimierz Rędziński, Pedagogika tom XVI, Wydawnictwo im. Stanisława Podobińskiego Akademii im. Jana Długosza w Częstochowie, Częstochowa 2007, s. 40.

30 stycznia 2010

Pełnia Berta Hellingera

Pewien doktor spytał zaprzyjaźnionego z nim byłego rektora:

Co odróżnia ciebie,
który już niemal byłeś,
ode mnie,
który jeszcze będę?

Rektor odparł:
„Ja byłem więcej”.

29 stycznia 2010

Top-absolwenci w szkołach z uczniami wymagającymi wsparcia


W niemieckim tygodniku „Der Spiegel” czytam artykuł o tym, jak najlepsi absolwenci (Top-absolwenci) z najwyżej lokujących się w rankingach uniwersytetów amerykańskich, a od niedawna także niemieckich włączani są do procesu edukacji młodzieży, która wymaga szczególnego wsparcia. O szkołach, które skupiają w swej większości uczniów z problemami wychowawczymi i dydaktycznymi przyjęło się mówić u naszych sąsiadów za Odrą – Die Problemschulen (szkoły problemowe). To jest zapewne lepsze określenie, niż specjalne ośrodki szkolno-wychowawcze, gdyż tak nie stygmatyzuje, a wskazuje jedynie na zjawiska mogące mieć przecież nie tylko zróżnicowany charakter, ale także odmienne uwarunkowania ich zaistnienia czy rozwoju.

Na szczęście podróże kształcą, dzięki czemu do Niemiec została przeniesiona z Ameryki Północnej przez Kajię Landsberg idea realizowanego tam programu naprawczego "Teach First" do szkół, w tym przypadku do wybranych placówek w niektórych systemach oświatowych (w Niemczech przecież każdy kraj związkowy ma swój własny system oświatowy i jest zarządzany autonomicznie, a nie centralnie).

Program ten adresowany jest do dwóch grup społecznych – do akademickich elit młodzieżowych, a więc do najlepiej wykształconej młodej inteligencji i do tych, którzy są z jakichś powodów inni, słabsi, mający po prostu problemy w toku edukacji czy w związku z własną edukacją, a więc do uczniów niedostosowanych społecznie czy sprawiających trudności. Jego istotą jest zatrudnianie młodych, wybitnych absolwentów w szkołach, by byli nauczycielami wspierającymi (pomocniczymi) niewiele od siebie młodszych uczniów. Niech u progu swojej kariery zawodowej doświadczą tego, że może być w życiu gorzej, że są obok nas słabsi, młodzi z problemami, którym warto podać rękę. Obie grupy mają być zatem beneficjentami pomysłu, gdyż top-absolwenci otrzymują z tego tytułu z budżetów gmin miesięczną pensję w wysokości 1700 Eur, a uczniowie z trudnościami zyskują szansę na podwyższenie swoich szans edukacyjnych. Otrzymują bowiem wsparcie ze strony tych, którzy są w czymś lepsi, mają pasję, ewidentny sukces edukacyjny i gotowość do dzielenia się tym z innymi.

Na specjalnie utworzonej stronie internetowej informuje się zainteresowanych udziałem w tym programie o kolejnych inicjatywach, krótkich szkoleniach,prowadzi z jej pomocą nabór absolwentów do szkół oraz poszukuje dla nich po dwóch latach pracy pracodawcy, który ich zatrudni dostrzegając walory w jakiejś mierze charytatywnego zaangażowania "jajogłowych". Tak więc nawet tak wyświechtane wydawałoby się hasło polityków z prawa, lewa czy centrum, jakim jest zwiększanie szans edukacyjnych młodego pokolenia, zostało przejęte przeze organizacje pozarządowe i jako obywatelska inicjatywa wpisuje się w proces edukacji i samokształcenia z nową treścią i formą.

Zastanawiam się, czy w naszym kraju tego typu rozwiązanie byłoby możliwe i czy znalazłyby się środki na jego realizację? Chyba nie, i to może nie tyle z powodów osobistych najlepszych absolwentów polskich uczelni akademickich, ale ze względu na koniecznie wysokie uposażenie dla nich jako nauczycieli wspomagających, gdyż zaraz znalazłby się w MEN czy w resorcie finansów jakiś „pies ogrodnika”. Dlatego będziemy jedynie deklarować i pozorować wspomaganie uczniów słabszych, z trudnościami, bo te tkwią także w rozwiązaniach prawnych i mentalności "Kargula".

http://www.spiegel.de/unispiegel/wunderbar/0,1518,668010,00.html