10 listopada 2016
Lewicowy zawrót głowy
Edukacja w Łodzi nie ma najlepszych warunków do rozwoju. Z końcem ubiegłego tygodnia zakończył swoją pracę w Wydziale Edukacji Urzędu Miasta Łodzi pan Krzysztof Jurek, który został nominowany po ostatnich wyborach samorządowych na to stanowisko przez SLD-owskiego wiceprezydenta miasta Tomasza Trelę. Był to niewątpliwie fatalny wybór, bowiem obsadzono tak ważne stanowisko byłym dyrektorem najsłabszego gimnazjum, który – jak donosi lokalna prasa – kierował szkołą publiczną w sposób finansowo nieodpowiedzialny. Radni PIS domagają się od prezydent miasta - Hanny Zdanowskiej przeprowadzenia audytu w kierowanym przez zdymisjonowanego dyrektora Wydziale, bo skoro źle zarządzał szkołą publiczną, to być może miały też miejsce jakieś patologie w jednostce samorządowej.
Łódzcy dyrektorzy szkół w dużej mierze cieszą się, że ów pan nie steruje już organem prowadzącym miejską oświatę, bo styl jego komunikacji z nimi przypominał standardy z okresu poprzedzającego wyprowadzenie sztandarów PZPR. Nic dziwnego, w końcu to SLD. Zgodnie z wciąż mającym miejsce w tej partii wzorem socjalistycznych praktyk własnego urzędnika, a byłego nauczyciela nie zobowiązuje się do powrotu do nauczycielskiego zawodu, tylko przechowuje się go na innym stanowisku kierowniczym, które jest w zasięgu lewicowych wpływów. W końcu za edukację odpowiada w Łodzi SLD, które troszczy się o niekompetentną nomenklaturę w barwach własnej partii, partii, która jest poza parlamentem, ale na grzbiecie edukacji chce odzyskać i poszerzyć własny elektorat wyborczy.
Prezydent Miasta popełniła błąd polityczny oddając koalicjantowi z SLD edukację, bo ta formacja podtapia nie tylko szkolnictwo, ale i Jej wiarygodność. Tymczasem dowiadujemy się, że szef Platformy Obywatelskiej - Grzegorz Schetyna zamierza za trzy lata w walce o kolejną kadencję w Sejmie wnioskować o przeniesienie stolicy kraju do ... Łodzi. Żaru słonecznego nie było tego dnia, kiedy to mówił...
Niemalże codziennie dowiaduję się o kolejnych patologiach w szkolnictwie tego miasta. Oto przedwczoraj red. M. Kałach z „Dziennika Łódzkiego” (261/2016, s.5) napisał, że rodzice blisko setki dzieci, które uczęszczają od września do przedszkola (utworzonej na jednym z osiedli Łodzi filii jako placówki publicznej) zostali zobowiązani przez dyrektorkę do zapłacenia czesnego w wysokości 700 zł miesięcznie, dopóki nie otrzyma ona na opiekę nad dziećmi dotacji z subwencji oświatowej.
Wydział Edukacji pozwolił na działalność tej placówki od września br. mimo niespełnienia przez nią odpowiednich wymogów. Zdaniem dyrekcji przedszkola winni tej sytuacji są urzędnicy Wydziału. Zdymisjonowany dyrektor K. Jurek został - wzorem lewicowych praktyk - „awansowany” do magistrackiego Biura promocji zatrudnienia i obsługi działalności gospodarczej, by tam odpowiadać za rzekomą współpracę pracodawców ze szkołami zawodowymi.
Jestem pod wrażeniem tej decyzji, bo nie kto inny, jak właśnie b. dyrektor Wydziału Edukacji zasług dla rozwoju tego szkolnictwa w mieście w ogóle nie posiada. Rozbił Łódzkie Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego na dwie placówki (zawsze to są dodatkowe etaciki do rozdawnictwa), co już samo w sobie jest kuriozalne. Rozpoczął w ten sposób destrukcję w jedynej tego typu i z najwyższymi certyfikatami w zakresie zarządzania jakością - miejską placówkę kształcenia praktycznego i doskonalenia nauczycieli.
Pamiętam natomiast jak o poprzednim dyrektorze tego Wydziału pisał bloger Dariusz Chętkowski:
Z dyrektorami wydziału edukacji miałem zwykle do czynienia dopiero wtedy, gdy już kończyli kadencję. Wtedy stawali się przystępni i dostępni. Wyjątkiem była Beata Jachimczak, dotychczasowy szef, która wpadła do mojego liceum na jedną z imprez szkolnych. Zabrała publicznie głos, pogadała z uczniami, wymieniła się wrażeniami z nauczycielami, obejrzała szkołę. Wszystkim szczęka opadła, bo chyba od półwiecza coś takiego się nie wydarzyło.
Ciekaw byłem, czy łódzki bloger powtórzy swój zachwyt w stosunku do wspomnianego tu Krzysztofa Jurka. Mamy czwartek, a o dotychczasowym szefie szkolnictwa w Łodzi ani widu, ani słychu w blogu. Chyba zatem moja teza o zasadności odwołania została poparta milczeniem, które przecież jest w takich sytuacjach złotem.
Swoją drogą byłoby interesujące zbadanie „karier” samorządowych, związkowych, kuratoryjno-resortowych nauczycieli, którzy po awansie na urzędnicze/związkowe czy kuratoryjne stanowisko nie powrócili już do zawodu. Weszli w polityczny - samorządowy lub związkowy obieg stanowisk do wzięcia. Są to niewątpliwe zyski i straty tak po ich stronie, jak i tych, którymi zarządzają.
09 listopada 2016
Pedagogika jest dobra dla wszystkich?
W czasie ostatniego posiedzenia Komitetu Nauk Pedagogicznych prof. Roman Leppert zadał pytanie, ilu nauczycieli akademickich spoza pedagogiki ubiegało się w ostatnich latach o stopień naukowy doktora habilitowanego?
Rzeczywiście, nikt nie prowadzi takich analiz, i to z dwóch powodów. Po pierwsze, żadna z jednostek akademickich w zakresie dyscyplin nauk społecznych czy humanistycznych nie jest tym zainteresowana. Po drugie, od kilkunastu lat obserwujemy wyraźne przekraczanie granic poszczególnych nauk przez badaczy, którzy kierują się w swoich dociekaniach poznawczych inter- i transdyscyplinarnością. Ma miejsce coraz większa integracja wiedzy z różnych nauk.
Nadal jednak proces i przyzwolenie na zabieganie o awans naukowy jest jednokierunkowy: z innych nauk społecznych czy humanistycznych do pedagogiki. Jakoś nigdy na odwrót. Nie przypominam sobie, żeby doktor pedagogiki został doktorem habilitowanym psychologii, socjologii czy filozofii. Może czytelnicy podadzą taki przykład.
Natomiast doskonale pamiętam psychologów, którzy wnioskowali o przeprowadzenie postępowania habilitacyjnego z pedagogiki, bo nagle uwierzyli w swoje nowe posłannictwo i odkryli w dotychczasowych publikacjach nie tylko ślady pedagogicznej twórczości. Jedna z psycholożek wmawiała jednej z rad wydziałów, że skoro badała psychologiczne uwarunkowania bóli menstruacyjnych studentek pedagogiki, to jej praca jest właśnie z tej dyscypliny.
Tymczasem wszyscy dobrze wiemy, że dyplom magistra psychologii oraz doktora nauk humanistycznych (do 2011 r.) lub społecznych (od 2011 r.) w dyscyplinie psychologia nie jest równorzędny analogicznym dyplomom z pedagogiki. Jeszcze kilka lat temu szanujące się rady wydziałów dbając o wysoki poziom awansowych prac naukowych już od kandydatów do stopnia naukowego doktora, którzy nie ukończyli studiów na kierunku zgodnym z dyscypliną nauki będącej przedmiotem ubiegania się o stopień naukowy doktora habilitowanego, wymagały złożenia stosownych egzaminów uzupełniających właśnie z pedagogiki.
Dzisiaj zacierają ten wymóg m.in. studia doktoranckie. Każdego roku spotykam się z psychologami jako doktorantami na pedagogicznych studiach III stopnia, którzy wolą stracić "psychologiczną cnotę" na rzecz tej dyscypliny, byle tylko zostać doktorami nauk społecznych. Nie powinno jednak budzić niczyjej wątpliwości to, czy przedłożony dorobek naukowy kandydata do awansu, w tym także jego dysertacja habilitacyjna czy monografia naukowa oraz pozostałe publikacje istotnie mają związek z dyscypliną nauki, która jest podstawą do habilitacji, czy też nie?
Jaki związek mam na uwadze? Na pewno nie taki, że wystarczy w tytule monografii naukowej zapisać pojęcia pedagogiczne typu - edukacja, wychowanie czy uczeń, nauczyciel, szkoła, zdolności, zainteresowania uczniów itp., gdyż ważne jest to , do jakich źródeł w prowadzonych badaniach sięgał autor publikacji. Jeśli konsekwentnie korzystał z literatury psychologicznej, to nie powinien dziwić się, że pedagodzy nie uznają jego dorobku jako pedagogicznego. Nie trzeba chyba w tym miejscu bliżej wyjaśniać różnic między dyscyplinami naukowymi, gdyż każda z nich dysponuje swoim szeroko i głęboko udokumentowanym dorobkiem wielu pokoleń badaczy.
Fakt wspólnego przedmiotu badań dla psychologii, pedagogiki, filozofii, ale i socjologii, ekonomii, nauk o zarządzaniu, politologii itd. nie jest wystarczającym powodem do dowolnego samookreślania przez autora, z obszaru jakiej nauki powinien weryfikować poziom własnych osiągnięć naukowych, organizacyjnych i dydaktycznych. To nie jest bez znaczenia.
Nie nastąpił w ostatnich latach nieznany mi przełom w humanistyce czy naukach społecznych, w następstwie którego miałby mieć miejsce „cud integracji” albo "nawrócenia". Autonomiczne nauki, dyscypliny wiedzy specjalistycznej są wprawdzie sobie pokrewne, to jednak różnią się metodami badań, modelami teoretycznego opisu i wyjaśniania interesujących ich fenomenów, zakresem aplikacji teorii w praktyce itd.
W przypadku dorobku naukowego wielu psychologów nie ma najmniejszej wątpliwości, że dokonują świadomie nadużycia nie tylko pod względem formalnym, skoro będąc psychologami, stosując metody badań psychologicznych i dokonując interpretacji z pola wiedzy tej właśnie dyscypliny naukowej występują - za przyzwoleniem części środowiska akademickiego - o wyższy stopień naukowy z pedagogiki, a nie ze swojej dyscypliny. Nie chcą i nie raczą nawet poinformować, że w sposób jawny lub ukryty ich publikacje zostały odrzucone przez psychologów jako nienaukowe.
Wydaje im się, że w wystarczy przywołać śladowo we wstępie i co najwyżej w przypisach, nawet nie w sposób pogłębiony i ze zrozumieniem kryjących się odrębnych racji, kilka zaledwie prac polskich pedagogów, by przypisać sobie prawo do wpisywania się w tę naukę. Jeżeli na podstawie kilkunastu zaledwie stron, powierzchownej zresztą analizy kategorii pojęciowej pedagogiki można ubiegać się o habilitację z tej nauki, to znaczy, że ani habilitant nie zna i nie szanuje tej dyscypliny, ani też nie ma zamiaru wpisywać się w jej rozwój. A mógłby, dlaczego nie.
Po co niektórzy psycholodzy stosują mistyfikację w charakterze „przypudrowania” własnej ignorancji we wstępie czy nawet teoretycznym rozdziale monografii? Nie potrafią odnieść się do fundamentalnych dla pedagogiki teorii i modeli pedagogicznych, pomijają w swoich zmiennych klasyczne w pedagogice czynniki związane z hetero- i/lub autoedukacyjnym oddziaływaniem wychowawczym, opiekuńczym czy dydaktycznym. Jeden z psychologów napisał w swojej pseudopedagogicznej dysertacji:
"Proces X współkształtuje wiele czynników, które można zaliczyć do kategorii wewnętrznych (psychologicznych) i zewnętrznych. Ostatnimi zajmują się nauki takie jak socjologia czy pedagogika”. Cóż za łaskawość! Nie, nie, zapewniam, że w dalszej części jego publikacji nie znajdziemy nawet jednego zdania na temat czynników zewnętrznych, bo przecież zajmują się nimi – jak słusznie i szczerze to wyznaje - inne nauki, a więc i zapewne inni naukowcy, w tym także pedagodzy. On sam nie splamiłby się tą wiedzą.
Nie mógłbym jednak w żadnej mierze potwierdzić, że autor takich publikacji, przy całym szacunku do psychologów i ich dzieł, mógłby reprezentować moją dyscyplinę naukową i pedagogiczne środowisko naukowe, skoro jego rozprawy nie są pracami pedagogicznymi. Nie spełniają one fundamentalnego dla postępowań na stopień doktora habilitowanego warunku wniesienia znaczącego wkładu w rozwój pedagogiki jako dyscypliny naukowej.
Wielu psychologów po uzyskaniu jednak stopnia doktora habilitowanego z pedagogiki zatrudnia się natychmiast w zakładach, pracowniach a nawet instytutach psychologii. Byle tylko nie w pedagogice. Są też wyjątki od tej reguły. Zdarza się, że wybitni, młodzi psycholodzy postanawiają dalszą część swoich badań naukowych poświęcić pedagogice i dla pedagogiki. Są wówczas naszą chlubą, bo nie mówią o sobie "półgębkiem", z poczuciem wstydu, że są pedagogami, ale właśnie z dumą podkreślają związek z tą nauką i reprezentują ją godnie, a co najważniejsze merytorycznie.
08 listopada 2016
Jak ministerstwo nauki i szkolnictwa wyższego zamierza wprowadzić substytut doktoratu i habilitacji
Nie mam nic przeciwko likwidacji stopnia doktora habilitowanego w polskiej nauce. Został on już i tak zdewaluowany przez poprzednie władze resortu w wyniku "reformy" prof. Barbary Kudryckiej, w ramach której posłowie i senatorowie PO i PSL zabezpieczyli nieszczelność w systemie akademickich awansów, by mógł zostać habilitowanym także ten, kto nie wykazał się rzeczywistymi osiągnięciami naukowymi.
Prof. Jarosław Górniak, który przewodniczy Radzie Narodowego Kongresu Nauki twierdzi, że habilitacji nie można zlikwidować dopóki nie zostanie zmieniony charakter konkursów na stanowiska naukowe. Nie wyjaśnia jednak , co przez to rozumie, bo przecież procedura konkursowa właśnie została przez ministra Jarosława Gowina zderegulowana.
"Dopóki nie będziemy mieli ekwiwalentu funkcjonalnego habilitacji, - powiada J. Górniak - powinna ona pozostać. Możemy się zastanowić nad zniesieniem habilitacji dopiero wtedy, gdy będziemy mieli bardzo dobre doktoraty. Dopóki nie stworzyliśmy progu selekcyjnego na dobrym poziomie, to potrzebujemy habilitacji, która taki próg stanowi. (Forum Akademickie 2016 nr 10, s. 29)
Zdaniem socjologa UJ (...) doktoraty powinny nadawać tylko najlepsze jednostki, które są w stanie zapewnić doktorantom pracę w dobrych zespołach naukowych, dostęp do badań, do aparatury, a nie takie, które przyjmą ich na studia, niczego nie zapewniając. To promotorzy muszą mieć granty na zatrudnianie doktorantów, aby ci w praktyce nauczyli się prowadzenia badań, dokumentowania, organizacji pracy badawczej. (tamże, s. 30)
Do procesu niszczenia polskiej nauki włączył się ostatnio WSA w Warszawie, który wydał wyrok (niezgodny z Ustawą o stopniach i tytułach naukowych i Ustawą prawo szkolnictwie wyższym w pkresie wakacyjnym) dla jednej z osób, której zarówno komisja habilitacyjna, jak i rada jednostki odmówiły nadania stopnia doktora habilitowanego. W Polsce wszystko jest możliwe, bo demokracja jest in statu nascendi, część nauczycieli akademickich jest (z-)demoralizowana, a państwo jest wciąż bardzo słabe.
Sprawiedliwość jest - jak mawiał jeden z szanowanych profesorów prawa - w specjalistycznych słownikach. Nic dziwnego, że są osoby, które nie spełniły wymogów naukowych, ale potrafiły sobie tylko znanymi sposobami zadbać o stopień naukowy dra hab., bo w końcu to tylko 5 minut wstydu, a dyplom jest na resztę życia. Takie osoby sytuują się ponad prawem, bo mają ukryte poparcie.
Wprawdzie zapowiadana jest reforma sądownictwa, tyle tylko że nabytych w sposób precedensowy praw "pseudonaukowcom" już się nie odbierze. Dopiero co przerwano istniejącą od 12 lat "turystykę habilitacyjną" a już projektowana jest przez ministra J. Gowina rodzima ścieżka "ułatwień".
Nikt już nie wie, na czym miałaby polegać tzw. dobra zmiana w nauce, skoro min. Jarosław Gowin przedkłada projekty, w świetle których to, co dotychczas było niewidoczną patologią w akademickim środowisku, teraz będzie prawnie usankcjonowane. Rzecz dotyczy obniżenia de facto poziomu rozpraw doktorskich, bo przecież w tej dziedzinie dostrzega się nowy rodzaj dowartościowania lobbystów.
Brakuje nam czytelnych kryteriów zmiany, w świetle której ma być nie tylko utrzymana habilitacja, ale i wprowadzone jej dwie kategorie oraz dwa rodzaje doktoratów. Z takim "dziwadłem" mamy do czynienia tylko w krajach postsowieckich, gdzie nauką jest wszystko, co uzyskuje gwarancje partyjnie rządzących notabli, chociaż w żadnej mierze nie przyczynia się do jej rozwoju, nie mówiąc już o konkurencyjności uczelni w świecie.
Niedawno zgłosił się do mnie jeden z profesorów z zapytaniem, czy nie znam jakiegoś księdza profesora, a nawet może być doktor, który zgodziłby się na włączenie jego nazwiska do zespołu badawczego. Teraz ponoć zwiększa to - jak dodał - szanse na uzyskanie grantu. Powiedziałem, że nie zajmuję się "handlem" w nauce, więc tylko czekać, aż pojawi się w sieci firma oferująca kojarzenie poprawnych politycznie akademików z interesami wnioskodawców, którzy zechcą na tym zarobić.
Przygotowany w resorcie "Projekt z dnia 13.10.2016 r. nowelizacji USTAWY z dnia ……………………. o zmianie ustawy o stopniach naukowych i tytule naukowym oraz o stopniach i tytule w zakresie sztuki oraz niektórych innych ustaw" jest najlepszym przykładem na to, że zanim zostanie przeprowadzona gruntowna zmiana (wyłonione zostały w konkursie trzy zespoły do przygotowanie nowego prawa o szkolnictwie wyższym oraz o stopniach i tytule naukowym), to proponuje się szybką, fragmentaryczną nowelizację prawa, w wyniku której namaści się "swoich" stopniami doktora i doktora habilitowanego. A potem, to i benzyna może być po 7 zł. za litr.
Od lat unikającym lub niezdolnym do pracy naukowo-badawczej akademickim "majsterkowiczom" usiłuje się pomóc w nadaniu stopnie naukowego doktora i doktora habilitowanego z pominięciem przez nich wymogów nauk szczegółowych. Nie jest bowiem prawdą, że dotychczas nie wolno było czy nie można było prowadzić w pedagogice badań stosowanych i na podstawie naukowo uzasadnionych wyników ubiegać się o awans.
Teraz zamierza się "akademickich techników" mianować doktorami czy - przy możliwym pozorowaniu dowodów - uznać ich dokonania w praktyce za równoważne z tymi, jakie wymagane były do habilitacji. Mieliśmy już w powojennych dziejach szkolnictwa wyższego "docentów marcowych", docentów "wojskowych", docentów "słowackich", to teraz będziemy mieli branżowych albo - na podstawie sprytnie znowelizowanego art. 21a - tzw. "docentów karcianych" (od gry "w oczko").
A oto stosowne fragmenty z projektu Ustawy:
w art. 21a po ust. 4 dodaje się ust. 5–7 w brzmieniu:
„5. Osoba, która uzyskała stopień doktora w Rzeczypospolitej Polskiej lub za granicą i posiada co najmniej pięcioletnie doświadczenie w prowadzeniu działalności badawczo-rozwojowej oraz posiada znaczące osiągnięcia w zakresie opracowania oryginalnego rozwiązania projektowego, konstrukcyjnego, technologicznego lub artystycznego i zastosowania go w sferze gospodarczej lub społecznej, lub w zakresie opracowania oryginalnego rozwiązania problemu o istotnym znaczeniu, trwałym charakterze i zasięgu ponadlokalnym, które zostało zastosowane w sferze społecznej, zatrudniona w jednostce organizacyjnej posiadającej uprawnienia do nadawania stopnia doktora habilitowanego, nabywa uprawnienia równoważne uprawnieniom wynikającym z posiadania stopnia doktora habilitowanego na podstawie decyzji:
1) rektora – jeżeli jest zatrudniona w szkole wyższej;
2) dyrektora instytutu naukowego Polskiej Akademii Nauk – jeżeli jest zatrudniona w instytucie
Polskiej Akademii Nauk;
3) dyrektora instytutu badawczego – jeżeli jest zatrudniona w instytucie badawczym.
6. Decyzja, o której mowa w ust. 5, wchodzi w życie z dniem podjęcia.
7. Podmioty wskazane w ust. 5 pkt 1–3 przekazują Centralnej Komisji informację o osobie, o której mowa w ust. 5, obejmującą imiona, nazwisko oraz nazwę jednostki organizacyjnej zatrudniającej tę osobę.”
Dotychczas tego typu ścieżkę weryfikowała Centralna Komisja. W świetle danych z Sekcji I Nauk Humanistycznych i Społecznych Centralnej Komisji, ponad 80 proc. wniosków, które zostały w CK odrzucone cechowało: podawanie nieprawdziwych danych (niepełnych) o rzekomym kierowaniu przez polskiego doktora zespołami badawczymi poza granicami kraju, a nawet o jego osiągnięciach naukowych. Niektórzy wnioskodawcy prezentowali się jako naukowcy, ale o uzyskanym stopniu naukowym miała świadczyć korespondencja mejlowa z ich znajomymi z wschodnioniemieckich czy włoskich szkół wyższych, a nie uwiarygodniona notarialnie kopia dyplomu i identyfikator zrealizowanego projektu badawczego itp.
No, to teraz "Huzia na Józia", bo już nie trzeba będzie nikomu niczego udowadniać. Nawet rektor jednego z wiodących uniwersytetów zatrudnił doktora na stanowisku profesora, który posługuje się niezgodnym z prawem dyplomem węgierskiej habilitacji, chociaż w tym kraju nie jest on potwierdzeniem stopnia doktora habilitowanego.
Po co polskiej nauce, uniwersytetom, akademiom, politechnikom 20 proc. uczonych, którzy pracują za 80 proc. pozostałych, wymagają od innych, stawiają wysokie progi, zobowiązują do intensywnej i wartościowej pracy naukowo-badawczej? Przenieść na obowiązkową emeryturę tych pierwszych, żeby nie było widać różnicy.
07 listopada 2016
Nie denerwujcie ministra edukacji PIS
Zapoczątkowane w Polsce przemiany ustrojowe umożliwiły zmianę ustroju państwa wraz z jego administracją, w tym także oświatą. Na początku transformacji pojawiło się pytanie o to, czy i w jakim zakresie będzie możliwe wypracowanie i przedłożenie spójnej oraz kompleksowej koncepcji systemu szkolnego w społeczeństwie obywatelskim. Trudno bowiem reformować edukację, jeśli nie stworzy się w państwie początkującej demokracji dobrze zorganizowanej i sprawnie działającej oświaty, która pozostawałaby pod kontrolą społeczną i ponadpartyjnej służby administracji publicznej.
W okresie minionego ćwierćwiecza polska szkoła nigdy nie stała się centralnym źródłem zmian gospodarczych, społecznych, kulturowych itp. Jeśli już, to sprzyjała przeniesieniu przez aparatczyków minionego ustroju tych samych mechanizmów i struktur do zarządzania oświatą w sposób instrumentalny.
Błędem wszystkich władz w resorcie edukacji od 1993 r. po dzień dzisiejszy było z jednej strony traktowanie państwa, społeczeństwa oraz fundamentalnych dziedzin życia (gospodarka, kultura, oświata itp.) jako całości, a z drugiej strony wdrażanie projektów zmian w sposób atomistyczny tak, jakby istniały one obok siebie, albo dla siebie z ukrytą intencją sprzyjania tylko jednej z nich. Mam tu na myśli gospodarkę i politykę w warstwie odnoszącej się do sprawowania władzy w edukacji i wobec edukacji, która nie stała się integralnym, całościowym komponentem koniecznych zmian w ramach wzajemnie przenikających się sfer ludzkiej aktywności.
To zdumiewające, że steruje się polską edukacją w sposób najbardziej nieefektywny, nieskuteczny, niegospodarny, biurokratyczny, blokujący jej wewnętrzną innowacyjność. Skutkuje to oporem zarówno wśród środowisk rodzinnych, jak i nauczycielskich, które w państwie demokratycznym i pluralistycznym nie będą sprzyjać etatystycznej ideologii i strategii centralistycznych zmian typu „top-down”.
Populistyczna aktywność władzy toczy się w świecie pełnym obłudy, hipokryzji, pozoru i politycznego kłamstwa. Co gorsza występuje ona przeciwko potrzebom i prawom rozwojowym dzieci i młodzieży podtrzymując grę w rzekomą troskę o wyrównywanie szans edukacyjnych czy wspieranie rozwoju młodych pokoleń. Oświatę zdominowało przekonanie, że można stworzyć z Polski kolonię dla potrzeb globalnego rynku i międzynarodowej rywalizacji o wartości głównie instrumentalne, że można tworzyć kapitalizm z rzekomo „ludzką twarzą” zaniedbując u osób uczących się ich formację osobowościową, społeczno-moralną, estetyczną a nawet fizyczną.
Niestety, ignorancja i arogancja rządzących sprawia, że wyłaniane w wyniku wyborów kolejne formacje władzy w resorcie edukacji zamiast decentralizować i decentrować ustrój szkolny, prowadzi do kreowania rzekomo nowych modeli szkoły w gorsecie centralizmu. Co gorsza, premierzy rządów wszystkich stron politycznych oddawali ministerstwo edukacji narodowej w ręce albo ministrów, albo ich decyzyjnego aparatu władzy, o zaburzonych relacjach komunikacyjnych ze społeczeństwem, załatwiających interesy dla siebie lub dla własnych środowisk partyjnych.
W okresie transformacji edukacja nie stała się źródłem zachodzących w kraju przemian. Polski system powszechnej, obowiązkowej edukacji przedszkolnej i szkolnej nadal jest niedostosowany do:
1) przemian ustrojowych, gdyż ustrój szkolny III RP nie jest demokratyczny, ani nawet prodemokratyczny konserwując typowy dla państwa totalitarnego centralistyczny układ nadzoru i zarządzania. Demokracja wymaga nie tylko społecznej, ale i politycznej dojrzałości od absolwentów szkół, toteż niezmiernie ważne jest przygotowywanie młodego pokolenia do odpowiedzialnego wyboru wartości i podejmowania zgodnie z nimi decyzji;
2) przemian społecznych, bowiem radykalnie lekceważy rodziców oraz prawnych opiekunów dzieci i młodzieży w sytuacji, gdy w świetle Konstytucji i Ustawy o systemie oświaty szkoła ma pełnić rolę pomocniczą wobec rodziny. Traktowanie rodziców czy innych, a pozaszkolnych wychowawców jako pożytecznych partnerów jedynie w umacnianiu autorytetu nauczycieli, dyscyplinowaniu uczniów i wspomaganiu usługowo-materialnemu pozbawia ich w tej placówce podmiotowego wpływu na przebieg procesów wychowawczych własnych dzieci.
3) przemian w nauce, gdyż lekceważy osiągnięcia nauk społecznych i humanistycznych w zakresie psychologii rozwojowej, uczenia się i pedagogiki szkolnej oraz porównawczej, ale też i ekonomicznych w zakresie hamowania rozwoju adekwatnej do nauk o zarządzaniu oraz socjologii kultury makrosystemowego i mikrosystemowego zarządzania instytucjami edukacyjnymi;
4) procesów glokalnych, głównie w zakresie nowych kultur komunikacji, powszechnego dostępu do źródeł informacji i wiedzy oraz włączania nowych technologii jako jednego z kluczowych narzędzi konstruktywistycznej dydaktyki.
W takiej sytuacji edukacja nie wyjdzie z dysfunkcjonalnych rozwiązań, destrukcyjnych ram i toksycznych procesów, gdyż proponuje się jej jedynie zamianę rozwiązań, które takimi wcale nie są i nie będą. Co gorsza, uderzają one w fundamentalny czynnik socjalizacji i wychowania dzieci i młodzieży, jakim jest rodzina.
Oferuje się rozwiązania, które zupełnie pomijają konstytucyjnie oraz wynikające z międzynarodowych konwencji wskazujące na jedynie pomocniczą rolę szkoły wobec rodziny. Wspólnota partycypacji wychowawczej rodziców w szkole publicznej może powstać tylko wówczas, kiedy spełnione zostaną co najmniej trzy współzależne warunki, a mianowicie wzajemności, partnerstwa i jawności.
Szkoła publiczna powinna być wspólnotą edukacyjną, w której procesy kształcenia i wychowania są kreowane przez nauczycieli traktujących edukację jako wspólne zadanie, gdzie powstają one w dialogu i partnerstwie uzgadniania zasad ich generowania oraz gdzie ma miejsce wśród samych pedagogów porozumienie i wzajemne poszanowanie.
Polacy nie powinni apelować o odroczenie proponowanych zmian ustrojowych w szkolnictwie, bo w ten sposób tylko podtrzymują sens partyjnych interesów władzy, która nie jest zainteresowana traktowaniem EDUKACJI JAKO DOBRA WSPÓLNEGO. To dobro jest wciąż upartyjnione.
Nie ministra edukacji należy odwołać. Odwołać trzeba PRL-owski centralistycznie sterowany przez kolejne nomenklatury partyjne system edukacji. Po co derwujecie uśmiechającą się do Polaków Annę Zalewską, która - jak mówiła p. Premier - " kocha szkołę i ma charakter"? Aż p. Prezydent musiał stanąć w Jej obronie twierdząc, że ataki na ministrę " są nieprzyzwoite".
06 listopada 2016
Pedagogika adekwatna
Bardzo podoba mi się powyższe określenie pedagogiki, z którym spotkałem się na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim Jana Pawła II w Lublinie w czasie międzynarodowej, jubileuszowej konferencji naukowej - "Pedagogika adekwatna na gruncie wielkiej tradycji".
Jedność pedagogiczna budowana jest jak słynna wieża Babel na różnorodności etnicznej i lingwistycznej, a w przypadku teorii pedagogicznych na odmienności aksjologicznej i komunikacyjnej. Pluralizm teorii wychowania i kształcenia stał się dla pokolenia pedagogów przełomu XX i XXI w. już czymś oczywistym, naturalnym, choć zarazem wcale niełatwym czy dobrze przyjętym. Jeszcze nie wszyscy są przekonani, że ten stan pęknięcia, radykalnego odcięcia się polskiej humanistyki od monistycznej, zdegenerowanej ideologicznie pedagogiki socjalistycznej stanie się trwałym osiągnięciem nadchodzących czasów transformacji społeczno-politycznej.
Część nowego pokolenia badaczy wykorzystała tę szansę, by natychmiast ujawnić i przekazać środowisku akademickiemu i społeczeństwu wiedzę zdobywaną w zaciszu osobistych penetracji naukowo-badawczych, w wyniku nawiązywanych od lat kontaktów międzynarodowych z naukowcami krajów wolnych od różnego rodzaju reżimów czy totalitaryzmów. Polska pedagogika stała się wraz z przełomem ustrojowym początku lat 90. XX w. nauką zorientowaną na wartości pluralizmu i demokracji, na społeczeństwo otwarte, na różnice, wielość i obcość, na poszanowanie indywidualnej wolności i uspołecznienie.
Nie zapomniano przy tym o dorobku minionych pokoleń, o wkładzie w rozwój nauki tych, których dzisiaj określamy mianem jej klasyków. W ostatnim dziesięcioleciu pedagogika została wzbogacona o szereg rozpraw naukowych, których twórcy skupili się na swoistym odczytaniu dzieł wybranego przez siebie klasyka nauk o wychowaniu. Nadal jednak musimy zaprzeczać banalności tezy o końcu filozofii, na którą wyrok pierwsi wydali w okresie PRL pozytywiści, doktrynalni marksiści, oferując w zamian jakże wątpliwe i często nikczemne treści kształcenia czy wychowania młodych pokoleń.
Pedagogika, która wyrosła z filozofii, wraz z dziejami jej rozpadu i atomizacji, stała się nie tylko „dzieckiem” niewdzięcznym i zaborczym owego corpus philosophicum, ale i jałowym, miałkim wytworem cywilizacji techniczo-naukowej, poddając się bez reszty etatystycznej i zawładającej polityce totalitarnej, monopartyjnej władzy. Każda teoria czy prąd pedagogiczny stanowią system uporządkowanych procedur na rzecz wytwarzania, regulowania, dystrybucji i działania określonych form prawdy. Nie będąc już odzwierciedleniem zewnętrznej wobec niej rzeczywistości, staje się praktyką społeczną, poprzez którą rzeczywistość nabiera nowych znaczeń i wartości.
Nie ma też w tym kontekście kulturowym możliwości jej ostatecznego „odczytania” czy przeprowadzenia wobec dowolnego podejścia (teorii, nurtu, prądu myśli pedagogicznej) ostatecznej krytyki, gdyż ma ono charakter otwarty. Zawsze dysponowaliśmy własną historią i dziedzictwem kulturowym, co Pierre Bourdieu nazywa habitusem myślenia i zachowania, co pozwala na bycie w centrum ogólnoświatowej debaty o prądach i kierunkach wychowania.
Pedagogika adekwatna nie jest żadnym nowym prądem, teorią, kierunkiem czy szkołą myślenia. To jest zastosowanie logiki do spójnego, konsekwentnego teoretycznie odczytywania pedagogiki zgodnie z prymarnym źródłem jej stanowienia. Nazwa ta wyraźnie zobowiązuje do unikania w pracach naukowych patchworkowych, eklektycznych koncepcji, modeli czy podejść, jeżeli nie potrafimy nadać im logicznie i merytorycznie spójnej struktury.
Pedagogiką adekwatną musi być każda pedagogika, która stoi na gruncie dającej się jednoznacznie rozpoznać antropologii filozoficznej, psychologicznej koncepcji człowieka, wizji społeczeństwa czy ideologii politycznej. Stąd mamy różne pedagogiki adekwatne, jak pedagogika: psychoanalityczna, behawioralna, kognitywna, humanistyczna, personalistyczna, fenomenologiczna, egzystencjalna, religijna, krytyczna, postmodernistyczna, ideologiczna (jak podaje T. Hejnicka-Bezwińska: odwołująca się do ideologii konserwatywnej- ideologii szkoły rzymskiej, ideologii liberalnej - ideologia szkoły ateńskiej czy ideologii radykalnej - ideologii szkoły hellenistycznej) itd.
Klasyfikowanie nurtów myśli pedagogicznej, podobnie jak ma to miejsce w innych naukach humanistycznych np. w filozofii, psychologii, socjologii czy językoznawstwie, wynika zatem z potrzeby uchwycenia różnorodności myśli i sposobów jej uzasadniania w jakąś strukturę (hierarchiczną – wertykalną lub niehierarchiczną, horyzontalną), by mogły stanowić pewien rodzaj myślowej komunikacji ze światem., rozświetlić sytuację zróżnicowania aksjonormatywnego w nauce o wychowaniu, uwydatnić sens dokonań nauki, wywoływać zdziwienie lub utrwalać poczucie słuszności dokonywanych wyborów.
05 listopada 2016
Telewizja Publiczna atakuje harcerzy!
W tym tygodniu miałem spotkanie autorskie na Wydziale Nauk Pedagogicznych Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie, które skupiło wśród uczestników naukowców i studentów tej Uczelni, którzy nie musieli być związani z harcerstwem, ale w jakiejś mierze byli zainteresowani kulisami mojej harcerskiej drogi do pedagogiki.
Nie spodziewałem się, że akurat najnowsza moja książka pt. "Harcerstwo źródłem pedagogicznej pasji" (Kraków 2016) może wzbudzić zainteresowanie akademickiej wspólnoty na Szczęśliwickiej 40, gdyż w pedagogice i dla pedagogiki inne monografie wydawały mi się ważniejsze. Jak się okazuje czytelnicy (także ci potencjalni) są najważniejsi, bowiem to oni rozstrzygają, czy sięgną po publikację danego autora, czy też ominą ją bez poczucia jakiejkolwiek straty.
Dziekan Wydziału Nauk Pedagogicznych PAS prof. APS dr hab. Maciej Tanaś zainicjował w tym roku cykl spotkań z autorami pedagogicznych książek. Pierwsza autorska debata poświęcone była najnowszej monografii prof. dr. hab. Franciszka Szloska pt. "Tożsamość pedagogiki pracy w kontekście przemian systemowych". Niestety, ze względu na obowiązki w Centralnej Komisji nie mogłem w niej uczestniczyć.
Zachęcam jednak już teraz badaczy interesujących się pedagogiką pracy do lektury książki, która stanowi nowe spojrzenie na tę subdyscyplinę nauk pedagogicznych. Cenię Autora za to, że osadził swoje studia metateoretyczne w szeroko rozumianej humanistyce nawiązując tym samym w nowym wymiarze do klasyka pedagogiki pracy, jakim był niewątpliwie prof. dr hab. Tadeusz Nowacki dhc.
Nie będę przywoływał treści autorskiego spotkania ze mną, które przygotowali i poprowadzili adiunkci dr Sylwia Galanciak i dr Marek Siwicki z Zakładu Edukacji Medialnej APS, gdyż miało ono wspomnieniowy charakter z czasów, kiedy byłem czynnym harcerzem, zastępowym, drużynowym, szczepowym aż po pełnioną funkcję Przewodniczącego Ogólnopolskiej Rady Studenckich Kręgów Instruktorskich ZHP.
Być może nawet nie wspomniałbym o tym w blogu, gdyby nie fakt, że w dniu wczorajszym w głównych "Wiadomościach TVP1" został wyemitowany - moim zdaniem - zmanipulowany materiał z harcerzami w roli głównej.
Przyznam szczerze, że tak niegodnej dziennikarsko manipulacji doświadczałem w okresie stanu wojennego w PRL. Wczorajszy materiał TVP1 dotyczył rzekomej analizy dokumentów dotyczących finansowania z budżetu państwa czy środków publicznych, jakimi dysponowały samorządy terytorialne (w tym przypadku chodziło o Mazowsze) różnych fundacji i stowarzyszeń. Nie pokazano i nie przytoczono żadnego dokumentu, który świadczyłby o naruszeniu przez Stowarzyszenie Harcerskie obowiązującego w naszym kraju prawa. Skupiono się na powiązaniach personalnych polityków z fundacjami i stowarzyszeniami, które - jak stwierdzono - "...każą postawić kolejne pytania".
Jak można w ten sposób niszczyć, dezawuować aktywność organizacji pozarządowych, które miały i mają obowiązek rozliczania się z wszelkich dotacji publicznych. Żadnej z wymienionych w tym programie organizacji tego nie wykazano, ale obrzucono je "propagandowym błotem", by przylepiwszy się do nich odwrócić uwagę od innych zapewne wydarzeń z udziałem obecnej formacji rządzącej.
Nie znam żadnej z tych organizacji, ani ich liderów. Nie mogę jednak uwierzyć w to, że Stowarzyszenie Harcerskie, które w tym roku obchodziło 20-lecie swojej działalności, a będące samodzielną organizacją Śródmiejskich Hufców, miało cokolwiek złego na sumieniu. Wystarczy wejść na stronę tej organizacji, by zobaczyć jak perfekcyjnie przygotowała swoich instruktorów do rozliczania się z dotacji publicznych!
Jak można oskarżać harcerzy o rzekomo "brudne pieniądze", tylko dlatego, że w ramach programu Inicjatywy Młodzieżowe, realizowali zadania edukacyjne wspólnie z instruktorami Okręgu Mazowieckiego ZHR-u, a więc ściśle powiązanego ideowo z rządzącą formacją prawicową? O co chodzi? O dotację dla Stowarzyszenia Harcerskiego w wysokości ... tylko trzymajcie się mocno krzesła, żeby nie spaść z wrażenia ... 37,5 tys. zł.?
Czy któryś z niedouczonych dziennikarzy ma świadomość, że narusza w ten sposób dobre imię społecznej organizacji, szkaluje harcerską służbę tych, którzy zgodnie z prawem uzyskali dotację na statutową działalność? Opracowany i dotowany program wychowawczy został skierowany do młodzieży gimnazjalnej oraz uczniów szkół ponadgimnazjalnych. Czy rzeczywiście warto, by telewizja publiczna fałszowała rzeczywistość wybiórczymi informacjami, insynuacjami?
Może dziennikarz TVP1 (ciekawe, kto go tak wykształcił) zajrzy na stronę Stowarzyszenia Harcerskiego i Mazowieckiego ZHR - skoro nie raczył porozmawiać z instruktorami obu Związków - i poczyta, na jakie formy spędzenia wolnego czasu, rozwijania zainteresowań młodzieży i jej pasje zostały wydane te środki?
Czy rzeczywiście jest coś złego w tym, że Stowarzyszenie Harcerskie otrzymało dotację od Prezydent m. st. Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz ? A od kogo miało je otrzymać, skoro są to środki samorządu?! Czy popełniono błąd, bo Prezydent Warszawy jest "powiązana" z X-em, Y-ekiem czy Z-etem albo z fundacją "współpracującą" z córką innego X-a itd., itd.?
Dotrwałem do końca tego propagandowego materiału, by dowiedzieć się, że instruktorzy harcerscy popełnili jakiś ciężki grzech prowadząc warsztat "Seksualność młodzieży", którego tematem było:
Pozwalać czy nie pozwalać na spacery wieczorową porą i co się z tym wiąże?
Co zrobić, gdy harcerze oglądają tzw. świerszczyki?
Co zrobić, gdy na obozie dziewczynka po raz pierwszy miesiączkuje?
Doprawdy, to aż tak źle jest z dziennikarstwem w telewizji publicznej??? Czyżby powstawała nowa wersja "Pani Dulskiej"? Wstyd.
To jest kolejny już sygnał o podjęciu przez rządzących polityków działań niszczących w Polsce jeden z fundamentów społeczeństwa obywatelskiego jaki stanowią organizacje pozarządowe, a więc te, których upełnomocnianiem w pierwszych latach transformacji ustrojowej zachwycał się i badał obecny wicepremier rządu, socjolog i ekonomista prof. dr hab. Piotr Tadeusz Gliński. Coraz bardziej żałosny staje się obraz walki politycznej za wszelką cenę, także za cenę demokracji deliberatywnej, partycypacyjnej na rzecz ...?
Politolodzy, socjolodzy, historycy, ale i pedagodzy będą mieli o czym pisać przez najbliższe lata i co badać, by udokumentować dewastację wartości polskiej transformacji przez kolejne rządy - począwszy od 1993 r.
Nie spodziewałem się, że akurat najnowsza moja książka pt. "Harcerstwo źródłem pedagogicznej pasji" (Kraków 2016) może wzbudzić zainteresowanie akademickiej wspólnoty na Szczęśliwickiej 40, gdyż w pedagogice i dla pedagogiki inne monografie wydawały mi się ważniejsze. Jak się okazuje czytelnicy (także ci potencjalni) są najważniejsi, bowiem to oni rozstrzygają, czy sięgną po publikację danego autora, czy też ominą ją bez poczucia jakiejkolwiek straty.
Dziekan Wydziału Nauk Pedagogicznych PAS prof. APS dr hab. Maciej Tanaś zainicjował w tym roku cykl spotkań z autorami pedagogicznych książek. Pierwsza autorska debata poświęcone była najnowszej monografii prof. dr. hab. Franciszka Szloska pt. "Tożsamość pedagogiki pracy w kontekście przemian systemowych". Niestety, ze względu na obowiązki w Centralnej Komisji nie mogłem w niej uczestniczyć.
Zachęcam jednak już teraz badaczy interesujących się pedagogiką pracy do lektury książki, która stanowi nowe spojrzenie na tę subdyscyplinę nauk pedagogicznych. Cenię Autora za to, że osadził swoje studia metateoretyczne w szeroko rozumianej humanistyce nawiązując tym samym w nowym wymiarze do klasyka pedagogiki pracy, jakim był niewątpliwie prof. dr hab. Tadeusz Nowacki dhc.
Nie będę przywoływał treści autorskiego spotkania ze mną, które przygotowali i poprowadzili adiunkci dr Sylwia Galanciak i dr Marek Siwicki z Zakładu Edukacji Medialnej APS, gdyż miało ono wspomnieniowy charakter z czasów, kiedy byłem czynnym harcerzem, zastępowym, drużynowym, szczepowym aż po pełnioną funkcję Przewodniczącego Ogólnopolskiej Rady Studenckich Kręgów Instruktorskich ZHP.
Być może nawet nie wspomniałbym o tym w blogu, gdyby nie fakt, że w dniu wczorajszym w głównych "Wiadomościach TVP1" został wyemitowany - moim zdaniem - zmanipulowany materiał z harcerzami w roli głównej.
Przyznam szczerze, że tak niegodnej dziennikarsko manipulacji doświadczałem w okresie stanu wojennego w PRL. Wczorajszy materiał TVP1 dotyczył rzekomej analizy dokumentów dotyczących finansowania z budżetu państwa czy środków publicznych, jakimi dysponowały samorządy terytorialne (w tym przypadku chodziło o Mazowsze) różnych fundacji i stowarzyszeń. Nie pokazano i nie przytoczono żadnego dokumentu, który świadczyłby o naruszeniu przez Stowarzyszenie Harcerskie obowiązującego w naszym kraju prawa. Skupiono się na powiązaniach personalnych polityków z fundacjami i stowarzyszeniami, które - jak stwierdzono - "...każą postawić kolejne pytania".
Jak można w ten sposób niszczyć, dezawuować aktywność organizacji pozarządowych, które miały i mają obowiązek rozliczania się z wszelkich dotacji publicznych. Żadnej z wymienionych w tym programie organizacji tego nie wykazano, ale obrzucono je "propagandowym błotem", by przylepiwszy się do nich odwrócić uwagę od innych zapewne wydarzeń z udziałem obecnej formacji rządzącej.
Nie znam żadnej z tych organizacji, ani ich liderów. Nie mogę jednak uwierzyć w to, że Stowarzyszenie Harcerskie, które w tym roku obchodziło 20-lecie swojej działalności, a będące samodzielną organizacją Śródmiejskich Hufców, miało cokolwiek złego na sumieniu. Wystarczy wejść na stronę tej organizacji, by zobaczyć jak perfekcyjnie przygotowała swoich instruktorów do rozliczania się z dotacji publicznych!
Jak można oskarżać harcerzy o rzekomo "brudne pieniądze", tylko dlatego, że w ramach programu Inicjatywy Młodzieżowe, realizowali zadania edukacyjne wspólnie z instruktorami Okręgu Mazowieckiego ZHR-u, a więc ściśle powiązanego ideowo z rządzącą formacją prawicową? O co chodzi? O dotację dla Stowarzyszenia Harcerskiego w wysokości ... tylko trzymajcie się mocno krzesła, żeby nie spaść z wrażenia ... 37,5 tys. zł.?
Czy któryś z niedouczonych dziennikarzy ma świadomość, że narusza w ten sposób dobre imię społecznej organizacji, szkaluje harcerską służbę tych, którzy zgodnie z prawem uzyskali dotację na statutową działalność? Opracowany i dotowany program wychowawczy został skierowany do młodzieży gimnazjalnej oraz uczniów szkół ponadgimnazjalnych. Czy rzeczywiście warto, by telewizja publiczna fałszowała rzeczywistość wybiórczymi informacjami, insynuacjami?
Może dziennikarz TVP1 (ciekawe, kto go tak wykształcił) zajrzy na stronę Stowarzyszenia Harcerskiego i Mazowieckiego ZHR - skoro nie raczył porozmawiać z instruktorami obu Związków - i poczyta, na jakie formy spędzenia wolnego czasu, rozwijania zainteresowań młodzieży i jej pasje zostały wydane te środki?
Czy rzeczywiście jest coś złego w tym, że Stowarzyszenie Harcerskie otrzymało dotację od Prezydent m. st. Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz ? A od kogo miało je otrzymać, skoro są to środki samorządu?! Czy popełniono błąd, bo Prezydent Warszawy jest "powiązana" z X-em, Y-ekiem czy Z-etem albo z fundacją "współpracującą" z córką innego X-a itd., itd.?
Dotrwałem do końca tego propagandowego materiału, by dowiedzieć się, że instruktorzy harcerscy popełnili jakiś ciężki grzech prowadząc warsztat "Seksualność młodzieży", którego tematem było:
Pozwalać czy nie pozwalać na spacery wieczorową porą i co się z tym wiąże?
Co zrobić, gdy harcerze oglądają tzw. świerszczyki?
Co zrobić, gdy na obozie dziewczynka po raz pierwszy miesiączkuje?
Doprawdy, to aż tak źle jest z dziennikarstwem w telewizji publicznej??? Czyżby powstawała nowa wersja "Pani Dulskiej"? Wstyd.
To jest kolejny już sygnał o podjęciu przez rządzących polityków działań niszczących w Polsce jeden z fundamentów społeczeństwa obywatelskiego jaki stanowią organizacje pozarządowe, a więc te, których upełnomocnianiem w pierwszych latach transformacji ustrojowej zachwycał się i badał obecny wicepremier rządu, socjolog i ekonomista prof. dr hab. Piotr Tadeusz Gliński. Coraz bardziej żałosny staje się obraz walki politycznej za wszelką cenę, także za cenę demokracji deliberatywnej, partycypacyjnej na rzecz ...?
Politolodzy, socjolodzy, historycy, ale i pedagodzy będą mieli o czym pisać przez najbliższe lata i co badać, by udokumentować dewastację wartości polskiej transformacji przez kolejne rządy - począwszy od 1993 r.
04 listopada 2016
Niepokorni "pionierzy" badań w Polsce
W epoce dominującej popkultury, błyskotek, powierzchowności, pośpiechu, płynnej nowoczesności, zamiast Lifelong learning i unikania patologicznej grywalizacji o parametryczny status przetrwania, coraz częściej spotykam się w rozprawach awansowych - doktoratach czy habilitacjach z bezkrytycznym zachwytem początkujących naukowców nad wyjątkowością czy poczuciem pierwszeństwa w "odkryciach naukowych" własnych i/lub ich przełożonych. Ani jednym, ani drugim nie jest to do niczego potrzebne, a jednak postanawiają w ten sposób kogoś dowartościować.
Tygodnik "Polityka" opublikował charakterystyki laureatów i finalistów 16. edycji programu stypendialnego dla aplikujących o pieniądze osób, które potrzebują wsparcia w specyficznym momencie swojej kariery. Chodzi tu o nauczycieli akademickich, którzy "(...) już mają za sobą znaczne dokonania, ale wciąż jeszcze nie są na - by tak powiedzieć - intelektualnym rozruchu, dopiero na dobre sadowią się w świecie nauki, wiją tam gniazdo dla swoich badań, teorii, refleksji." (E.W., Próg dojrzałości, Polityka 2016 nr 44, s. 100).
O jednym z laureatów napisano, że jest w Polsce pionierem badań na określony temat. Urodził się w II połowie lat 80. XX w. i nie wie, że nie jest żadnym pionierem badania czegoś, co było już przed wielu laty diagnozowane i opublikowano wyniki badań. Dzisiaj jednak wielu młodych adeptów nauki nie przeprowadza rzetelnej kwerendy literatury, która wykraczałaby poza ich dyscyplinę naukową, tylko przyjmuje, że skoro w niej nie znaleźli adekwatnych do interesującego ich problemu źródeł, mają prawo do mianowania siebie pionierami badań.
W świecie otwartego dostępu do literatury, bibliotek znacznie łatwiej jest dostrzec, że interesującą nas problematyką badawczą zajmowali się nie tylko przedstawiciele naszej nauki, ale i innych nauk. Tymczasem socjolodzy i psycholodzy z poczuciem nieuzasadnionej wyższości kreują swoje analizy jako odkrywcze. Inna rzecz, że prawdopodobnie niektórzy spotykają się w swoim środowisku akademickim ze strażnikami granic wiedzy zastrzeżonej tylko i wyłącznie dla jej utytułowanych akademików.
W jednym z doktoratów z pedagogiki czytam ze zdumieniem, że promotor dysertacji jako pierwszy zaproponował w polskiej literaturze metodę „X”. Po co pisać o czymś, co nie znajduje potwierdzenia w faktach? Autor rozprawy sam zresztą przywołuje w jednym z rozdziałów innych autorów, których publikacje i rok ich ukazania się przeczą powyższej tezie. Wystarczyłoby napisać, że w analizowanej literaturze okresu od ... do... nie znaleziono żadnych badań na interesujący nas temat.
W humanistyce pierwszeństwo idei, kategorii pojęciowej czy myśli jest bardzo trudne do udowodnienia. Uzdolniona młodzież akademicka, która urodziła się na kilka lat przed transformacją, zdobywała swoją wiedzę w państwie bez cenzury, bez ZOMO, bez bojówek młodych asystentów napadających na mieszkania działaczy KOR-u, bez akcji strajkowych w związku z brakiem dostępu do podstawowych produktów żywnościowych itd., itd. Nie korzysta z bibliotek uniwersyteckich, nie przegląda katalogów przedmiotowych, by dotrzeć do odpowiednich publikacji.
Coraz rzadziej też korzysta z przeglądu roczników czasopism. Najczęściej sięga się do zbiorów w wirtualnym świecie, który wcale nie oferuje względnie rzetelnego obrazu stanu dotychczasowej wiedzy na interesujący nas problem. W grupie trzydziestu doktorantów na pytanie, kto prenumeruje specjalistyczny periodyk, potwierdziły to zaledwie trzy osoby wskazując zarazem tytuł systematycznie czytanego czasopisma.
Ktoś stwierdził, że nie ma takiej potrzeby, gdyż w Polsce oczekuje się przywoływania w studiach teoretycznych przede wszystkim rozpraw monograficznych. Tymczasem w innych krajach przeważają wśród wykorzystywanych źródeł wiedzy artykuły z czasopism naukowych. Jedno nie wyklucza drugiego, ale też nie może prowadzić do wyłączania któregoś z tych źródeł w toku naszych badań. Zaglądam do biblioteki. Czytelnia świeci pustkami i jarzeniówkami.
Brak pokory wobec istniejącego - a nie zawsze dostępnego nam - stanu wiedzy naukowej, pośpiech są czynnikami kryzysogennymi w okresie przygotowywania dysertacji w toku studiów III stopnia. Szczególnie niepokojąca jest samoświadomość doktoranta opracowania błędnego narzędzia diagnostycznego, ale mimo to prowadzenia badań pod ciśnieniem uciekającego czasu, żeby zdążyć, zmieścić się w wyznaczonym terminie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)