02 września 2016

W oczekiwaniu na koniec szkoły hipokryzji i politycznej gry w "Chińczyka"


Szanuję i cenię ludzi, którzy są słowni, a więc wiarygodni oraz solidnie pracują. Tym razem mamy kolejnego ministra edukacji, który więcej OBIECUJE, niż jest w stanie uczynić. Po co zatem podejmuje się kierowania szkolnictwem w kraju, skoro nie ma odpowiedniej wiedzy, umiejętności zarządzania, ani nie jest w stanie pokazać Polakom, jaką ma wizję polskiej edukacji? Minister Anna Zalewska obiecywała pod koniec czerwca, że po wakacjach przedstawi założenia reformy? Gdzie one są?

Wiem, wiem. Będą, ...nastego września. Tymczasem daje się dziennikarzom zarobić na wierszówkach (opozycyjni mają mniejszy dostęp, posłusznym podrzuca się nieco więcej), bo w końcu to oni mają zastąpić ministra i jego doradców w sondowaniu nastrojów społeczeństwa, a szczególnie środowiska oświatowego. Nie radzą sobie młode doradczynie w Gabinecie Politycznym pani minister. Może powinny skorzystać z oferty jednej z prywatnych szkół wyższych, która kształci specjalistów w zakresie "doradztwa politycznego".

Jak wyjaśnia się tę nową rolę zawodową? "Od polityków różnią się przede wszystkim praktyczną wiedzą na temat działania rynku medialnego i technik kreowania wizerunku. Dobry specjalista powinien również pozostawać w cieniu: to nie jemu przeznaczone są blask reporterskich fleszy i studyjnych reflektorów." U Joanny Kluzik-Rostkowskiej szefową Gabinetu Politycznego była trenerka dramy. Skutecznie do niej doprowadziła ten resort.

Być może teraz jest taki postmodernistyczny trend, że im młodszy doradca, im mniej doświadczony, ale za to mądrzejszy od ministra (skoro jest jego doradcą), tym chyba lepiej dla centralistycznego nadzoru? Przyznaję rację twórcom tego kierunku studiów , którzy piszą: "Doradca nie jest jednak cudotwórcą. Nie z każdej osoby da się zrobić polityka – bez charyzmy po prostu się nie obędzie."

Właśnie dlatego włącza się do polityki firmy badające opinię publiczną, by dobrać takie dane, które wzmocnią polityczne rozwiązania. Pamiętamy to z okresu rządów PO i PSL. Wykazywała to TV Niezależna. Jak czytam, jaki odsetek Polaków popiera reformę, której założeń prawnych i pedagogicznych nikt nie znał, to zastanawiam się nad rzetelnością tej firmy i sensem płacenia jej za usługę z pieniędzy publicznych. Zostawmy to jednak na boku.

Co dzieje się za murami "Szarego Domu", czyli MEN? Która frakcja partii rządzącej wygra ostatecznie swój model indoktrynacji, przepraszam - "wychowania"? Zlikwidujemy gimnazja? Czemu nie. Co to za różnica, skoro nie stoją za tym rozwiązaniem żadne argumenty naukowe, psychologiczne, pedagogiczne, dydaktyczne? Likwidujmy. To potrafimy robić najlepiej. DO tego nie potrzeba żadnej charyzmy.

Trzeba było uroczyście otworzyć nowy rok szkolny 2016/2017, który - jak mówiła pani minister - będzie "dobrym rokiem", tak jak każda zmiana musi być dobra. Kto chciałby złej zmiany? Niech się przyzna. Szkoda, że minister edukacji zabrakło odwagi, by właśnie tego dnia spotkać się z nauczycielami publicznego gimnazjum. Mogłaby stanąć twarzą w twarz z nauczycielami, uczniami i rodzicami tych szkół, by wyjaśnić im powody zmiany i powiedzieć na zakończenie apelu - "Pamelo żegnaj".

Tymczasem medialne wiadomości upubliczniły wypowiedź minister A. Zalewskiej, że to GIMNAZJA SAME SIĘ PODDAŁY. Ona wcale nie miała ochoty ich likwidować. Chyba któryś z urzędników podrzucił jej informację, że gimnazja łączono w minionych latach w zespoły szkolne ze szkołami podstawowymi (Wszystkie? Wszędzie?). Niech więc nauczyciele i samorządowcy nie narzekają teraz na to, że skróci się ich "mękę" o jeden rok! Zamiast dziewięcioletniej szkoły (6+3), MEN proponuje jej skrócenie do ośmioletniej. O co zatem chodzi? Po co ten krzyk?!

Ciekaw jestem, jak długo jeszcze będziemy manipulować polskim szkolnictwem? Ile jeszcze kadencji musi upłynąć, żebyśmy odzyskali szkoły dla naszych dzieci, nie godzili się na realizowanie za ich pośrednictwem partyjnych interesów władzy i prowadzenie rozgrywek politycznych? Może minister określi wizję edukacji polskiej?

Tylko niech nikt już nie mówi o rzekomej zmianie w nauczaniu historii, bo nasi nauczyciele naprawdę są wykształceni i rozgarnięci. Nie potrzebują do tego programów IPN-u. Wystarczy im uzgodniona w kraju podstawa programowa kształcenia ogólnego i odpowiedni wymiar godzin do realizacji zajęć. To nie nauczyciele zdecydowali o tym, ile ma być godzin kształcenia historycznego i w jakiej strukturze organizacyjnej!

Czy ktoś w tym kraju ponosi odpowiedzialność za to przestawianie "klocków"? Czy nasze dzieci muszą płacić cenę ministerialno-partyjnych "gier planszowych" pod tytułem "Chińczyk", czy też inaczej jeszcze nazywanej - "Człowieku, nie irytuj się!"?

Kto wymyślił szczątkowe, fragmentaryczne czytanie książek? KTO? Nauczyciele? Dyrektorzy szkół? Czy może minister edukacji podpisał rozporządzenie w zakresie dewastacji kulturowej? Czy był to minister konstytucyjny a zarazem niespełniony dziennikarz, którego wyjęto z partyjnego kapelusza?

Po co wydawano miliony na zmiany struktur, podręczników (tu królowało kolesiostwo niekompetentnych nauczycieli), na konferencje, szkolenia, certyfikaty, skoro i tak idzie to do śmieci? W Polsce nie ma żadnej ciągłości politycznej, a zarazem ponadpartyjnej w sprawach, które dotyczą przecież prawie wszystkich obywateli. Trzeba własną nomenklaturę jakoś wyżywić, dowartościować, odpłacić jej stanowiskami za poparcie? A w szkołach co? Znowu ZAPARCIE.

Co jedni dali, to drudzy odebrali, co jedno skrócili, to następni wydłużyli, jak jedni coś przyspieszyli, to kolejni to spowolnili itd. Jak w piaskownicy. Jak jeden walnie łopatką, to drugi sypnie mu piaskiem w oczy. Czy naprawdę dorośli politycy nie zamierzają skończyć z tymi zabawami?

EDUKACJA powinna być DOBREM OGÓLNONARODOWYM, zarządzanym ponad podziałami politycznymi i religijnymi, uspołeczniona tzn. kontrolowana przez ekspertów Rady Edukacji Narodowej czy Komisji Edukacji Narodowej. Niech Polacy wreszcie zrozumieją, że w edukację trzeba inwestować, bo szkoła i nasze dzieci nie są własnością jakiejkolwiek partii politycznej, związku zawodowego nauczycieli czy też Episkopatu.

SZKOŁA PUBLICZNA - to nie szkoła ukrytych interesów rządzącej formacji, to instytucja, której organ prowadzący i nadzór pedagogiczny (mój Boże - co za penitencjarna, jeszcze z czasów PRL nomenklatura więzienna) wspomaga rodziców w procesie kształcenia i wychowania, ale ich w tym nie zastępuje oraz ich z tego procesu nie wyklucza.

Nie obchodzą mnie wojny polsko-polskie, których ofiarami stają się po raz kolejny nie tylko dorośli, podzielone już rodziny (bo nawet na pogrzebach prowadzi się polityczne spory i kampanie), ale przede wszystkim dzieci i młodzież. Merytorycznie niepokoi mnie kolejny, a stracony rok lub lata w wyniku ignorancji i arogancji władzy pod szyldem "reformy".

Nie będziemy kształcić zniewolone umysły przyszłych nauczycieli, bo oni nie mają być przedłużonym ramieniem niekompetentnej władzy, tylko mają edukować, wspomagać integralny rozwój młodych osób, mają być innowacyjni i ustawicznie samokształcący się. Trzeba im dobrze płacić i jeszcze więcej wymagać. Jako podatnicy mamy prawo nie życzyć sobie permanentnego marnotrawienia pieniędzy na finansowanie kolejnych strat szkolnych.

Niech nie cieszą się w opozycji ani Katarzyna Hall, ani Krystyna Szumilas, ani Joanna Kluzik-Rostkowska, ani Roman Giertych, ani Krystyna Łybacka czy Mirosław Handke wraz z ich wiceministrami czy dyrektorami departamentów w MEN minionych kadencji, bo niszczyli polską edukację w sposób wyrafinowany, cyniczny, niektórzy nawet pozałatwiali sobie różne sprawy, a teraz, z ustami pełnymi frazesów wypowiadają się we wszystkich możliwych mediach na temat rzekomej ich troski o teraźniejszość polskiej szkoły. Szczyt hipokryzji.


01 września 2016

DO SZKOŁY

31 sierpnia 1930 r. można było kupić w Poznaniu za 45 groszy tygodnik "WIELKOPOLSKA ILUSTRACJA", który wydawał Antoni Kawczyński. Ten numer został poświęcony rozpoczynającej się następnego dnia szkole.

Jak napisano na stronie tytułowej: Ojciec prowadzi za ręce swoje dwie pociechy, zdążające do szkoły. Uśmiechnięte twarzyczki malców mówią, że wakacje spędzili wesoło i przyjemnie, a teraz wezmą się do pracy z tem większym zapałem".

Na str. 4-5 znalazła się historia "Pierwszy dzień w szkole" napisana przez anonimowego autora J.G., a zilustrowana przez L. Prauzińskiego. Może ktoś rozszyfruje autora wiersza, w którym odsłania nie tylko różnice społeczne między uczniami, ale i szkolne porachunki między nimi, do jakich dochodziło w czasie przerwy.



Jak dzisiaj mogłaby wyglądać historyjka pierwszego dnia w szkole? W moim wydaniu tak:

"DO SZKOŁY? eeeee..."

Letnia pora się skończyła,
siedmiolatek jest wesoły,
bo minister ustaliła,
że już może iść do szkoły.

Plecak jest zapakowany
mama w drzwiach nerwowo czeka,
Jaś jest bowiem niewyspany,
z wyjściem z domu mocno zwleka.

On się musi zalogować
na facebooku lub twitterze
w szkole przecież chce serfować,
jest zbyt mały do e-zwierzeń.

Wreszcie z mamą próg przekroczył
zmienił buty, wszedł do sieci,
teraz nic go nie zaskoczy
skoro w klasie są e-dzieci.

E-podręcznik i ćwiczenia
ekran też interaktywny
taka szkoła nie dla lenia
nikt jej nie jest już przeciwny.

Minecraft już na nich czeka
będą także programować
w czasie zajęć nikt nie zwleka
kiedy ma się zalogować.

Każdy wie, że edukacja
jest kluczowa dla rozwoju,
Taka szkoła, to atrakcja -
pełna frajdy i e-znoju.


Wszystkim uczniom życzę jak najlepiej spędzonych dni w szkole, nauczycielom - jak najwięcej doznawanej satysfakcji i wdzięczności z tytułu ich trudnej pracy, zaś rodzicom zintensyfikowanego zainteresowania własnymi pociechami i realnego włączenia się w sprawy organizacyjno-wychowawcze i opiekuńcze szkoły.

31 sierpnia 2016

Rozliczania z PRL ciąg nieskończony


Media upubliczniły oczekiwanie posła PIS - Jerzego Gosiewskiego, by przeprowadzić ostateczną lustrację środowisk oświatowych i akademickich. Do trzech ministrów (administracji, obrony i sprawiedliwości) poseł zwrócił się z zapytaniem, czy udało się przeprowadzić pełną lustrację i wyeliminować wszystkie osoby, które były współpracownikami SB. Natomiast do resortów oświaty i szkolnictwa wyższego zaapelował o zmianę prawa w taki sposób, aby możliwe było przeprowadzenie lustracji i wyeliminowanie z pracy w oświacie, nauce i szkolnictwie wyższym wszystkich osób, które w przeszłości były pracownikami lub współpracownikami służb bezpieczeństwa, ewentualnie członkami władz komunistycznych.

Minister edukacji Anna Zalewska nie powinna mieć żadnego problemu z odpowiedzią na pytanie o to, ilu jeszcze byłych funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa oraz członków władz PZPR, SD i ZSL z okresu PRL pracuje w szkolnictwie publicznym? Wydaje się, że są już poza jego instytucjami, na emeryturze. Może jednak się mylę.

Jeśli jeszcze gdzieś są zatrudnieni, to zapewne w szkołach niepublicznych, prywatnych, gdyż w tych zatrudnia się osoby bez względu na wiek życia, o ile tylko są sprawne psychofizycznie. Na stan kadr w szkołach niepublicznych MEN nie ma żadnego wpływu. Ba, one mogą być jeszcze zatrudniane w strukturach władz czy instytucjach samorządowej oświaty, o czym przekonali się łodzianie, kiedy to SLD wszedł w koalicję z Platformą Obywatelską i zatrudnił b.SB-ka w Wydziale Edukacji. Ponoć - jak donosił "Dziennik Łódki" - szykowany był nawet na stanowisko kierownicze.

Natomiast tego typu działacze mogą być zatrudnieni w uczelniach wyższych (uniwersytetach, politechnikach czy akademiach) jako nauczyciele akademiccy, a może i w administracji. Zdaniem posła z okręgu olsztyńskiego (...) wskazane byłoby przeprowadzenie jej (lustracji - dop.) gruntownie wśród pracowników nauki i szkolnictwa wyższego, głównie na wydziałach humanistycznych. Dlaczego tylko na tych wydziałach?

Jak poradzi sobie z tym problemem minister J. Gowin, skoro w/w mogą być obecni i aktywni w wyższych szkołach prywatnych i w państwowych wyższych szkołach zawodowych na różnych stanowiskach, nauczycielskich lub administracyjnych? Chyba nie ma żadnych szans na wyeliminowanie ich z aktywności, bo ta może wygasnąć jedynie w sposób naturalny. A nie są te role dziedziczone?

Poseł J. Gosiewski zastanawiał się nawet nad tym, (...) czy pełna lustracja powinna objąć jeszcze inne grupy zawodowe", ale nie wiedzieć, dlaczego, odstąpił od tego pomysłu. Czyżby nie należało ich tropić w placówkach kultury i sztuki, w administracji państwowej i samorządowej, w ministerstwach, w biurach poselskich i senatorskich, w mediach publicznych i radach nadzorczych spółek z udziałem Skarbu Państwa czy spółek komunalnych, w sądach, policji, wojsku, w zakładach karnych, itd.? Edukacja jest wszędzie.

MEN nie odpowiedział na pytanie, czy zamierza zmienić prawo tak, by objąć wszystkich pracowników szkół lustracją. Przypomniał jednak posłowi, że już teraz każdy kandydat na dyrektora szkoły urodzony przed 1 sierpnia 1972 r. jest zobowiązany do złożenia oświadczenia lustracyjnego. I to dyrektor, jak pisze MEN, odpowiada za dobór kadry i kontrolę treści przekazywanych w szkole.



W 1998 r. na łamach ogólnopolskiego dziennika „Życie” wypowiadali się na temat dziedzictwa PRL w polskich uniwersytetach znaczący intelektualiści, których opinie poprzedzały przyjętą przez Sejm w okresie rządów AWS Uchwałę w sprawie potępienia totalitaryzmu komunistycznego. Znacząca była wypowiedź wybitnego socjologa Leszka Nowaka, który stwierdził m.in.:

Kto był tępym marksistą, pozostaje tępym liberałem czy zwolennikiem chrześcijańskiej nauki społecznej – cudów jeśli idzie o ludzki rozum nie ma: albo się go ma pod jakimkolwiek znakiem ideowym albo pod żadnym (…) Postulat zwalniania z uczelni miernot jest niewykonalny (…) bo oznaczałby, że AWS – a także, choć w znacznie mniejszym stopniu UW – musiałby dokonać selekcji wśród swych „naukowych reprezentantów” na uczelniach. (…) Wszelka operacja tego typu mogłaby uruchomić taki ogrom prywaty, nadużyć, a stąd i krzywd ludzkich, tak zepsuć atmosferę na pracujących resztką sił zabiedzonych uczelniach, że doprawdy nie warto jej podejmować. (L. Nowak, Miernoty na każdy ustrój, Życie 10 lipca 1998 s. 13)

Jeśli ktoś szuka innych argumentów, to może sięgnąć do wypowiedzi Zdzisława Krasnodębskiego, Antoniego Dudka, Ireneusza Krzemińskiego, Piotra Gontarczyka, Ryszarda Legutko, Zbigniewa Zaborowskiego, Adama Podgóreckiego, Jerzego Eislera czy Krystyny Śreniowskiej. To było gorące lato, w trakcie którego uczeni odpowiadali sobie i nam na pytanie, czy uniwersytety w Polsce, a szczególnie nauki humanistyczne i społeczne są skansenem PRL?

29 sierpnia 2016

Kto milczy - ten się zgadza, czy może jest tchórzem?




Już prawie 14 tys. osób podpisało petycję w obronie polskiej szkoły. Jej inicjatorem jest wprawdzie ZNP, ale - jeśli wczytać się w treść komentarzy - to przekonamy się, że ich autorami są nie tylko nauczyciele, działacze ZNP, a więc przedstawiciele oczywistej opozycji wobec rządu czy beneficjenci różnych form wsparcia finansowego w okresie rządów PO i PSL, ale także rodzice, dziadkowie, obywatele spoza zawodu nauczycielskiego. Treść zamieszczonej 14 lipca br. petycji jest krótka:


Przedstawione 27 czerwca 2016 r. przez minister edukacji Annę Zalewską "nowe" rozwiązania w edukacji oznaczają powrót do systemu sprzed 1999 roku, zupełnie nieodpowiadającego współczesnemu rozwojowi cywilizacyjnemu. My, jako rodzice, nauczyciele, samorządowcy, osoby, którym leży na sercu dobro dzieci, nie możemy wyrazić na to zgody! Jeżeli chcemy szkoły prawdziwie samorządnej, wolnej od indoktrynacji, musimy połączyć siły, pokazać nasz sprzeciw, zablokować działania szkodliwe, podyktowane wyłącznie politycznymi przesłankami!

Zamiast doskonalić obecny system oświaty, Ministerstwo Edukacji Narodowej, bez żadnych konsultacji, ignorując wyniki badań międzynarodowych, świadczących o wysokich osiągnięciach edukacyjnych polskich uczniów, postanowiło zburzyć struktury szkolnictwa. Zostawmy strukturę systemu oświaty w spokoju. Zacznijmy ten system wspierać i racjonalnie doskonalić, zamiast go burzyć. Będzie to dobra zmiana dla Ucznia, Rodzica, Nauczyciela, a także wszystkich osób i instytucji związanych z oświatą. BRONIMY POLSKIEJ SZKOŁY PRZED CHAOSEM!


Misją portalu "petycje.pl" jest wzmacnianie ruchów obywatelskich czy osób troszczących się o dobro wspólne. Petycje są publikowane w mediach każdego dnia, więc stworzenie petycji jest świetnym sposobem, na zwrócenie uwagi opinii publicznej i organów decyzyjnych. Czy kierownictwo PIS, a następnie MEN czyta tego typu petycje? Wątpię, chociaż kto wie, czy któryś z urzędników tego resortu nie monitoruje publikowanych w mediach opinii, protestów i/lub komentarzy.

Politycy powinni jednak zapoznać się z treścią zamieszczonych pod petycją komentarzami. Ona sama zajmuje trzecią pozycję wśród najbardziej popularnych, a to oznacza popieranych własnym podpisem (jawnym lub ukrytym). Na I miejscu jest petycja dotycząca: "Cofnięcia zmian personalnych w Programie Trzecim PR", którą podpisało 41 331 osób, na II - "Wspieramy polski rząd" - z poparciem 20 041 obywateli, a na III miejscu ta dotycząca obrony polskiej szkoły - 13 494 osób (dane sprzed 2 dni - być może dzisiaj liczba ta uległa zwiększeniu).


O braku zaufania i dzielności wśród podpisujących petycję świadczy fakt, że ok. 10 proc. sygnatariuszy zdecydowało się nie ujawniać swojego nazwiska w internecie. Tu widzę związek petycji ZNP z upominaniem się przez Aleksandra Kamińskiego o dzielność jako moralną wartość. Coś z tą dzielnością wśród Polaków jest nie tak, skoro ktoś popierając tego typu apel nie ma cywilnej odwagi podpisania się pod nim. Tym samym wystawia sobie świadectwo tchórza, ale kryjąc się za anonimowym wpisem uspokaja zarazem wysoką samoocenę.

Czyżby niektórzy sygnatariusze ulegli plotce, że po wakacjach rządzący przystąpią do wypełniania cel więziennych swoimi oponentami? Jeśli ktoś tak myśli, to niech odnajdzie na liście nazwisko znajomej czy znajomego i zapyta, jakich doznał szykan ze strony zwierzchników oświatowych czy samorządowych.

Aleksander Kamiński pisał w okresie okupacji w swoim znakomitym studium pt. "Wielka gra", że wśród „piekących” wprost cech narodowych Polaków na plan pierwszy wybija się – obok umiłowania wolności, dobroci i wielkoduszności – swoista niedomoga, jaką jest niepełna dzielność. Rozumiał przez nią obniżony poziom zaangażowania człowieka w działanie, które cechuje wygodnictwo, próżniactwo, słabość organizatorska, nierzetelność, niesłowność, niedokładność, powierzchowność w myśleniu i działaniu.

Niepełna dzielność to (...) nie tylko mięczakowatość naszych dusz, wywodzącą się z panującej w naszym charakterze dobroci, nie tylko brak twardości – płynącej z tego samego źródła, ale także brak wytrwałości, brak nawyku w przezwyciężaniu samego siebie . (A. Kamiński („J. Górecki”), Wielka Gra, Niezależne Wydawnictwo Harcerskie, Warszawa 1981, Wyd. III, s. 75)

Kamiński napiętnował niechlujstwo fizyczne i moralne, ordynarność, rozkład czy zakłamanie życia rodzinnego, towarzyskiego, społecznego, wszechwładne panowanie konwenansu, ostentacyjne miłosierdzie i ckliwą filantropię, sobkostwo i karierowiczostwo, wygodnictwo i snobizm. Gdyby dzisiaj żył zapewne powtórzyłby swoją diagnozę i niepokój o kondycję moralną Polaków. Człowiek wprawdzie jest w swej istocie lękliwy, gdyż instynkt samozachowawczy powstrzymuje go przed działaniem w sytuacjach zagrożenia, to jednak nie powinien poddawać się dramatowi o rosnącej skali trudności, ale zmagać się z samym sobą.

W wydanym po odwilży w 1958 r. zbiorze opowiadań "Narodziny dzielności" Kamiński skierował do czytelników pytania, które miały wzbudzać refleksję nad tą wartością. Pytał zatem o to:

Co to jest dzielność? Jaki czyn zasługuje na nazwę dzielnego, a jaki nie? Czy na przykład dzielność musi wypływać z siły fizycznej, czy też nie jest to konieczne? Czy może być dzielnym człowiek bardzo fizycznie słaby i niepozorny? Czy każdy przejaw ludzkiej odwagi, energii, przedsiębiorczości i pomysłowości zasługuje na to, aby go nazwać dzielnym? Czy może być na przykład dzielny oszust? Albo dzielny złodziej?

(...) Czy dzielność można w sobie rozwijać i wzmacniać? Czy człowiek na świat przychodzi dzielny lub pozbawiony dzielności, które może albo zaprzepaścić, albo też przez odpowiednie ćwiczenie i nawyki rozwijać?
(A. Kamiński, Narodziny dzielności. Opowiadania dla młodzieży, Wydawnictwo „Śląsk”, Katowice 1958,s 143-144)

Uformowanie przez nas dzielności jest tak samo trudne w czasach pokoju, jak bohaterstwo w czasie walki. Oczywiście, że sytuacja wojny jest wyjątkowa na tle niepodległego życia narodu, gdyż stwarza niebywałe okazje do działania właśnie ludziom dzielnym, śmiałym, o wielkiej sile ducha i patriotycznej ofiarności. Nie dotyczy to jednak wszystkich. W tak trudnych chwilach odsłania się też ludzkie tchórzostwo i małość wśród części zniewolonego społeczeństwa.

Efektem wychowania w dzielności jest m.in. nieuleganie opinii środowiska. Każdy z nas powinien wzmacniać w sobie i doskonalić poczucie własnej siły i odwagi, powinien swoje otoczenie przyzwyczajać do tego, żeby się liczono z każdym jego słowem. Twoja odwaga powinna się wyrażać na zewnątrz przez odważne zawsze mówienie prawdy. Kłamać i blagować – nigdy, albowiem blaga i kłamstwo są cechami tchórzów (Wielka gra", s. 59)

Jak sprawić, by tchórzostwa wśród Polaków było w czasie pokoju mniej? Dał przykład prof. Krzysztof Konarzewski. Może więc i inni odkryją swój pogląd na sprawę.

27 sierpnia 2016

Patologie w szkolnictwie wyższym w Polsce


Dr Jacek Stachowicz opublikował swoją dysertację doktorską na powyższy temat, lokując ów problem w latach 1990-2007. Swoje studium prowadził pod kierunkiem socjologa edukacji prof. APS dr. hab. Janusza Gęsickiego, który od szeregu lat zachęca swoich seminarzystów do odsłaniania prawdy o błędach i wypaczenia doby transformacji ustrojowej tak w szkolnictwie wyższym, jak i w szkolnictwie powszechnym.

Nie ukrywam podziwu dla tych badań, bowiem otwierają one z jednej strony przysłowiową "Puszkę Pandory", z drugiej zaś pozwalają przynajmniej dostrzec, jeśli nie zrozumieć, zakres rozwiązań prawnych i organizacyjnych, które przyzwalały na patologie, wdrażały je, utrwalały i sytuowały w coraz to nowych zakresach działań instytucjonalnej edukacji na wszystkich stopniach i poziomach kształcenia. Mamy zatem do czynienia z badaniami idiograficzno-eksplikacyjnymi, które odsłaniają cząstkę prawdy o złożonej rzeczywistości społecznej, która znajdowała swoje upełnomocnienie w decyzjach polityków i kryjących się za nimi lobbystów.

Sformułowany problem badawczy - W jakim stopniu patologie organizacyjne występujące w szkolnictwie wyższym w Polsce w latach 1990-2007 stanowiły skutek błędnych rozwiązań systemowych w sektorze akademickim? (s.8) - wyraźnie wskazuje na związek przyczynowo-skutkowy, który usiłuje się rozwiązać pozaeksperymentalnie. Czy można post factum ustalić taką zależność, to już jest inna, aczkolwiek równie istotna kwestia. W naukach społecznych podejmuje się takie zagadnienia właśnie po to, by z pewnego dystansu czasu i na podstawie analizy źródeł prawa oraz dzięki rekonstrukcji wtórnej danych empirycznych, w tym także statystycznych, przeprowadzić dowód w rozwiązywaniu problemu badawczego.

Autor redukuje swój problem badawczy do patologii organizacyjnych, bo dzięki temu nie musi poszukiwać innych zmiennych niezależnych. Tę zaś definiuje i określa jej znaczenie. Sformułowany problem badawczy ma jednak zależnościowy charakter sugerując już występowanie patologii na skutek błędnych rozwiązań systemowych. Te zaś stanowią zmienną globalną, która nie jest łatwa do operacjonalizacji, by można było uchwycić jej zaistnienie.

Autor tej rozprawy nie dociekał powodu, dla którego w pierwszych dwóch latach działania Sejmu kontraktowego (po Okrągłym Stole) w ciągu 111 dni od powołania rządu Tadeusza Mazowieckiego jedną z 13 ustaw zmieniających ustrój polityczny, gospodarczy i społeczny była także Ustawa o szkolnictwie wyższym, a zabrakło w niej ustawy o systemie oświatowym, chociaż miały one sprzyjać tworzeniu zrębów państwa demokratycznego? Jakim siłom politycznym upadającego ustroju socjalistycznego zależało na tym, żeby akurat w szkolnictwie wyższym możliwe było równoległe do państwowego sektora tworzenie wyższych szkół prywatnych bez jakichkolwiek ograniczeń i bez jakiegokolwiek nadzoru nad ich powstawaniem oraz działaniem?

Siłą tą - jak wskazują na to historycy - były służby specjalne poprzedniego reżimu oraz nomenklatura PZPR, której pozwolono na uwłaszczeniu się na państwowym majątku z doby PRL i osadzeniu w strukturach akademickich w dużej części ludzi, którzy mogli dorabiać się wielkich fortun na wywołanej eksplozji łatwego dostępu do studiowania dla każdego, kogo tylko było na to stać.

Tak, jak można było kupić sobie prywatnie u stomatologa lepsza plombę, tak i bez jakichkolwiek progów egzaminacyjnych można było stać się studentem szkoły wyższej kształcącej na najmniej kosztochłonnych kierunkach studiów. Wystarczyła tylko kreda i tablica oraz wynajmowane w soboty i niedziele od szkół państwowych pomieszczenia czy zakupienie po zaniżonej cenie budynków likwidowanych zakładów pracy.

O tym autor tej książki nie pisze, a przecież po kilku latach transformacji ukazywały się pierwsze publikacje o skandalach i aferach związanych z walką założycielskich czy kanclerskich "gangów" o przejęcie milionowych kwot z tytułu pobieranego czesnego czy rozwijania wydziałów zamiejscowych nie tylko w kraju, ale i poza jego granicami. Prasa donosiła i wygaszała na "czyjeś życzenie" publikacje o patologicznych w przestrzeni prywatnej szkołach wyższych m.in. w Łodzi, Warszawie, Rykach, Brzegu czy Łowiczu.

Jacek Stachowicz rejestruje w monografii podoktorskiej dane, które pozwolą historykom szkolnictwa wyższego na głębsze badanie tych procesów. Polecam tę rozprawę, gdyż jest ona dobrym początkiem do dalszych badań naukowych. Trudno, by młody doktorant poradził sobie w ciągu kilku zaledwie lat z ogromem danych, jakie przyszło mu analizować.

Wpadł zresztą w typową dla początkujących adeptów nauki pułapkę wishfull thinking, czyli takiego sposobu konceptualizacji własnych badań, który opiera się na wizji „negatywnego scenariusza” zanim jeszcze pozyska naukowe ku temu dowody. To jest typowe podejście w krytycznej pedagogice, by koniecznie wykazać negatywny skutek określonych rozwiązań w badanym systemie (w tym przypadku - szkolnictwie wyższym).

Główny problem badawczy brzmi u Stachowicza: "W jakim stopniu patologie organizacyjne występujące w szkolnictwie wyższym w Polsce w latach 1990-2007 stanowiły skutek błędnych rozwiązań systemowych w sektorze akademickim? Badacz zatem wie, że miały w tym okresie miejsce patologie organizacyjne w szkolnictwie wyższym oraz że były one następstwem błędnych rozwiązań systemowych. Pragnął jedynie określić stopień nasilenia się tej zależności, to znaczy - jak rozumiem - czy był on niski, średni czy wysoki.

To jednak wymagałoby badań empirycznych, zależnościowych, bowiem nie da się powyższej korelacji uchwycić w wyniku jedynie analizy treści, a w tym gotowych już wniosków instytucji kontrolnych takich organów centralnych jak Państwowa Komisja Akredytacyjna oraz Komisja Akredytacyjna Wyższego Szkolnictwa Zawodowego, Centralna Komisja Do Spraw Stopni i Tytułów, Najwyższa Izba Kontroli i Rada Głowna Szkolnictwa Wyższego.

Każdy z tych organów miał inne zadania ustawowe, mimo że przedmiotem jego zainteresowań było tylko lub także szkolnictwo wyższe oraz pełnienie tylko i wyłącznie funkcji kontrolnej lub tylko i wyłącznie funkcji opiniodawczej. Te obszary działania szkolnictwa wyższego, które są dla jednego z organów priorytetowe, najważniejsze, kluczowe, to dla innego zupełnie nie mają one żadnego znaczenia. Najlepszym tego przykładem jest organizacja procesu dydaktycznego i funkcjonowania uczelni. O ile interesowała ona PKA i KAWSZ czy nawet NIK, o tyle nie była przedmiotem zainteresowania Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów.

W którymś jednak miejscu spotykały się ze sobą odsłony nieprzestrzegania prawa lub też wykorzystywania wbrew funkcjom założonym tych szkół braku określonych regulacji lub też ich nieścisłości, małej precyzji, być może nawet celowo stworzonych luk dla nieuczciwych podmiotów akademickich. Każdy, kto przeczytałby treść zgromadzonych przez autora tej pracy uchwał powyższych organów, napisałby ją zupełnie inaczej, gdyż możliwości odczytywania ich zawartości jest bardzo wiele.

Gdyby J. Stachowicz zapoznał się z regulacjami i artykułami krytycznymi na temat tego, jak funkcjonują w/w organy kontrolne i/lub opiniodawcze, to mógłby rzeczywiście odpowiedzieć na pytanie o zachodzące zależności między patologiami organizacyjnymi szkół wyższych a błędnymi rozwiązaniami systemowymi.

Niestety, nie odkrył tych zależności, a jedynie mógł wnioskować pośrednio o ich występowaniu. Sam nie badał ani sposobu i zakresu podejmowania uchwał przez np. Prezydium PKA, a tylko ten organ wystarczyłoby wziąć pod lupę, by stwierdzić, ile w nim samym jest patologii organizacyjnych, aksjonormatywnych i decyzyjnych. Mamy zatem znakomity początek, godny naśladowania trop dociekania patologii.

Nie wolno badaczom zapominać, że "ryba psuje się od głowy". Autor tej rozprawy skupił się na szkołach wyższych - uniwersytetach, politechnikach, prywatnych i państwowych wyższych szkołach zawodowych, wymieniając niektóre z nazwy własnej i wskazując na mające w nich miejsce dysfunkcje, a nawet przestępstwa. Jacek Stachowicz pisze o patologiach, ale już nie docieka powodów ich zaistnienia, wśród których jedną z wielu jest demoralizacja i lekceważenie prawa w strukturach władzy - MNiSW i PKA, które w istocie odpowiadają za ten stan rzeczy, bo go także współtworzyły.

Gratuluję promotorowi tej dysertacji prof. APS Januszowi Gęsickiemu, który doprowadził do powstania bardzo solidnej dysertacji doktorskiej. Czas na kontynuację tego typu badań, o znacznie głębszym charakterze i zakresie analizowanych zjawisk zgodnie z ściśle przyjętymi kryteriami.






26 sierpnia 2016

Światowe Dni Młodzieży a badania naukowe


Jeszcze nie ma naukowych relacji z Światowych Dni Młodzieży w Krakowie, ale zapewne brali w nich udział także młodzi naukowcy reprezentujący dyscypliny nauk społecznych, humanistycznych i teologicznych, którzy - niezależnie od osobistych potrzeb - mieli wyjątkową szansę, by przeprowadzić badania terenowe.

Spotykam się w literaturze z zakresu badań nad młodzieżą z wynikami badań naukowych różnych wydarzeń społecznych, o niemalże kultowym wymiarze, jak przede wszystkim Festiwal w Jarocinie. Do subkultur, szerokiej gamy różnych postaci oporu wobec świata i samego siebie ciągnie wielu socjologów, bo doskonale wiedzą o tym, że to się też dobrze sprzeda.

Ciekaw jestem, czy ktoś bada zjawiska społeczne, edukacyjne czy intrapsychiczne na "Przystanku Woodstock" lub na Festiwalu Open'er w Gdyni? Czy socjolodzy lub pedagodzy spoza uczelni wyznaniowych interesowali się Światowymi Dniami Młodzieży? Czy było to dla nich atrakcyjny przedmiot poznania?

Mimo, że o ŚDM wiedziano od trzech lat, to jednak nie odnajduję wśród zgłaszanych do Narodowego Centrum Nauki wniosku socjologa czy pedagoga religii o sfinansowanie badań naukowych właśnie w czasie ŚDM w Krakowie, a więc w procesie ich przygotowań i realizacji, także religijnego eventu (logo Festiwalu YM ze strony ŚDM), "tu i teraz", a nie post factum. Dziwi mnie to tym bardziej, że mamy w Polsce znakomitą już literaturę z zakresu badań społecznych właśnie w środowiskach religijnych, dla których akurat Światowe Dni Młodzieży stały się wielkim przeżyciem, świętem sacrum i - niestety - także medialnym profanum.

Psychologia religii, religijności czy modlitwy w Polsce traktowana jest jako quasinauka, natomiast w USA, w wielu krajach Europy Zachodniej (Niemcy, Włochy, Szwajcaria, Austria, Hiszpania) rozwija się, podobnie jak socjologia religii, nie tylko na wydziałach teologicznych. Profesorowie z tej subdyscypliny naukowej są członkami międzynarodowych towarzystw psychologicznych, działaczami towarzystw badań naukowych czy zasiadają w redakcjach międzynarodowych czasopism psychologicznych, socjologicznych i pedagogicznych o wysokiej renomie. Byle nie w Polsce.

Jak świecki uczony napisze artykuł naukowy z zakresu filozofii, pedagogiki, psychologii religii czy prawa, to tylko potwierdza, że nie jest naukowcem, ale na pewno jest "PIS-iorem". Polecam zatem zainteresowanym i przeciwnikom tych subdyscyplin naukowych chociaż kilka rozpraw, do których warto sięgnąć, by przekonać się, że badania religii, religijności, zjawisk, procesów i wydarzeń religijnych niosą z sobą odpowiedzi na ważne dzisiaj pytania oraz o minionych dokonaniach o ponadczasowym charakterze.

Oto wybór takich publikacji:

Boużyk M. M., Wychowanie otwarte na religię. Polska szkoła filozofii klasycznej o religii w wychowaniu, Warszawa: Wydawnictwo UKSW 2013.

Bujanowicz L., Symbole przynależności narodowej. Ryngraf. Pamięć i tradycja, Kraków: Oficyna Wydawnicza „Impuls” 2016.

Chrześcijańskie inspiracje w pedagogice, red. Janina Kostkiewicz, Kraków: Wydawnictwo UJ 2011.

Cichosz M., Działalność społeczno-wychowawcza Kościoła Katolickiego w środowisku lokalnym. Na przykładzie miasta Bydgoszczy, Bydgoszcz: Instytut Wydawniczy Świadectwo 1997.

Dobroczyński B., Kłopoty z duchowością. Szkice z pogranicza psychologii, Kraków: Zakład Wydawniczy NOMOS 2009.

Drewicz M., Etos nauczyciela liceum ogólnokształcącego we współczesnej Polsce a zasady katolickiego wychowania, Wydawnictwo Salezjańskie, Warszawa 2003.

Dybowska E., Wychowawca w pedagogice ignacjańskiej, Kraków: Akademia Ignatianum, Wydawnictwo WAM 2013.

Ecler-Nocoń B., Wychowawcze konteksty myśli Wojtyły. Rzecz dla pedagogów, Wydawnictwo Naukowe Śląsk, Katowice 2009.

Funkcja prywatnych szkół średnich w II Rzeczypospolitej 1918-1939, red. Elwira J. Kryńska, Białystok: Trans Humana 2004.

Gromkowska-Melosik A., Elitarne szkolnictwo średnie. Między reprodukcją społeczno-kulturową a ruchliwością konkurencyjną, Poznań: WN UAM 2015.

Grotowska S., Religijność subiektywna. Studium socjologiczne na podstawie wywiadów narracyjnych, Kraków: Zakład Wydawniczy „Nomos” 1999.

Hansemann G., Wychowanie religijne,przeł. S. Szczyrbowski, Warszawa: IW PAX 1988.

Ideały wychowania i wzory osobowe narodu polskiego w XIX i XX wieku, red. Elwira J. Kryńska, Białystok: Trans Humana 2006.

Jagiełło M., Spotkania które zmieniają. O spotkaniu jako kategorii pedagogicznej i wydarzeniu wychowującym na drodze życia, Kraków: Oficyna Wydawnicza „Impuls” 2012.

Kornas-Biela D., Pedagogika prenatalna. Nowy obszar nauk o wychowaniu, Lublin: Wydawnictwo Naukowe KUL 2009.

Kostkiewicz J., Kierunki i koncepcje pedagogiki katolickiej w Polsce 1918-1939, Kraków: Oficyna Wydawnicza „Impuls” 2013.

Kozielecki J., Z Bogiem albo bez Boga: Psychologia religii - nowe spojrzenie, Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN 1991.

Kuczyńska-Kwapisz J., Wkład Matki Elżbiety Róży Czackiej w rozwój tyflologii w kontekście współczesnej recepcji jej myśli, Warszawa: Wydawnictwo UKSW 2011.

Ladd K.L., Spilka B., Psychologia modlitwy. Spojrzenie naukowe, przeł. Marek Chojnacki, Kraków: Wydawnictwo WAM 2014.

Małachowski R., Pedagogika religijna i jej konteksty. Bibliografia (lata 1989-2004), Warszawa-Zielona Góra: BEL Studio Sp. z o.o., 2006.

Małachowski R., Średnie szkolnictwo katolickie. W Polsce i w wybranych państwach europejskich (lata 1945-2000), Wydawnictwo Uniwersytetu Zielonogórskiego, Zielona Góra: Oficyna Wydawnicza Uniwersytetu Zielonogórskiego 2005.

Marszałek K., Dziedzictwo którego nie można odrzucić. Próba interpretacji wybranych źródeł z lat 1918-2015 do dziejów Związku Harcerstwa Polskiego, Kraków: Oficyna Wydawnicza „Impuls” 2016.

Możdżeń S., Inspiracje katolickiej myśli wychowawczej w Polsce do poł. XX w., Kielce: Wydawnictwo Akademii Świętokrzyskiej 2001.

Nalaskowski A., Szkoła jako opus dei, Liceum Ogólnokształcące PW „Poltech”, Toruń 1991.

Pedagogie katolickich zgromadzeń zakonnych. Historia i współczesność, t.1., red. Janina Kostkiewicz, Kraków: Oficyna Wydawnicza „Impuls” 2012.

Pedagogika katolicka. Zagadnienia wybrane, red. Alina Rynio,Stalowa Wola: Wydawnictwo Naukowe KUL 1999.

Rynio A., Wychowanie młodzieży w nauczaniu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, Lublin: Wydawnictwo Naukowe KUL 1995.

Rynio A., Z myśli pedagogicznej Prymasa Wyszyńskiego, Lublin: Wydawnictwo Naukowe KUL 1995.

Theiss W., Troska i nadzieja. Działalność społeczno-wychowawcza ks. Henryka Szumana na Pomorzu w latach 1908-1939, Toruń: Wydawnictwo Adam Marszałek 2012.

Wychowanie chrześcijańskie metodą harcerską, red. Anna Petkowicz, Lublin: Wydawnictwo KUL 2009.

Wychowanie chrześcijańskie. Między tradycją a współczesnością, red. Alina Rynio, Lublin: Wydawnictwo KUL 2007.

Wychowanie w rodzinie chrześcijańskiej, red. F. Adamski, Kraków: Wydawnictwo WAM 1982.

Wychowanie. Pojęcia. Procesy. Konteksty. Interdyscyplinarne ujęcie, red. Maria Dudzikowa, Maria Czerepaniak-Walczak, Gdańsk: Gdańskie Wydawnictwo Pedagogiczne, tom 1, 2007.

Wysocka E., Młodzież a religia. Społeczny wymiar religijności młodzieży, Katowice: Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego 2000.

Zieliński T.J., Państwo wobec religii w szkole publicznej. Według orzecznictwa Sądu Najwyższego USA, Toruń: Wydawnictwo Adama Marszałek 2008.








25 sierpnia 2016

Powszechny szum oświatowy



W prasie czytam, a powtarzają ten błąd także media wizualne, że resort edukacji rezygnuje z jednego z pomysłów: nie będzie przekształcenia podstawówek w szkoły powszechne.

Nie rozumiem. Czyżby dotychczasowe szkoły podstawowe, czy też te, które są czyimś wymysłem (powrót do ośmioletniej szkoły podstawowej), nie były lub nie będą szkołami powszechnymi? Czyżby urzędnicy resortu edukacji nie wiedzieli, że obowiązujące wciąż szkoły podstawowe i gimnazja są szkołami powszechnymi?

Po co ta gra słów, manipulowanie nazwami, które nie stanowią żadnej różnicy? Dlaczego dziennikarze są tak bezrefleksyjni, że powtarzają za MEN rzekome odejście od czegoś, co po pierwsze, jeszcze w ogóle nie zaistniało (nie było i nie ma żadnego projektu ustawy o zmianie ustroju szkolnego), a po drugie, jest typowym błędem logicznym określanym jako "to samo przez to samo".

W art.70, ust.1. Konstytucji RP czytamy:

Każdy ma prawo do nauki. Nauka do 18 roku życia jest obowiązkowa. Sposób wykonywania obowiązku szkolnego określa
ustawa.


a w art. 70.ust.4.

- "Władze publiczne zapewniają obywatelom powszechny i równy dostęp do wykształcenia".

Obecna szkoła podstawowa i gimnazjum są szkołami powszechnymi, bowiem każda osoba od 6 do 18 roku życia podlega obowiązkowi szkolnemu (wraz z obowiązkiem uczęszczania do przedszkola od 6 roku życia). Niezależnie zatem od struktury ustroju szkolnego, od podziału na różnego rodzaju placówki oraz czas trwania w nich obowiązkowej edukacji są one szkołami powszechnymi, ogólnodostępnymi.

Natomiast nie są już szkołami powszechnymi szkoły ponadgimnazjalne, gdyż jest ich więcej niż jeden typ. Muszą one zapewnić jednak osobom do 18 roku życia bezpłatną możliwość uczenia się. Kandydaci do nich są zobowiązani do spełnienia warunków przyjęcia do danego typu szkoły.

Ekonomista dr Antoni Jeżowski, któremu - nie wiedzieć, na jakiej podstawie, dziennikarz przypisał miano profesora - jest oburzony zmianami, twierdząc m.in.:

W tej chwili, tak naprawdę, mamy do czynienia ze skróceniem szkoły podstawowej do czterech lat, bo jak wyczytałem na stronie ministerstwa klasy 5,6,7,8 to będzie kształcenie gimnazjalne. Jest to co najmniej zaskakujące.

Otóż, gdyby tak miało być, że nastąpi powrót do 8-letniej szkoły, to będzie to szkoła podstawowa, powszechna, ale w tym wariancie skrócona do lat czterech, skoro klasy V-VIII miałyby być klasami gimnazjalnymi. Tak jest w niektórych kantonach w Szwajcarii, gdzie wczesna edukacja trwa 4 lata. Po co zatem tworzyć nowe byty - nawet w odrębnych budynkach - w jednolitej strukturze określając je mianem klas gimnazjalnych?

Brakuje tu odpowiedzi na pytanie - czym ma być "stara/nowa" szkoła podstawowa? Czy ma być tylko czteroletnią wczesną edukacją, po której nastąpi selekcja do cyklu kształcenia gimnazjalnego? Jeśli tak, to na jakiej podstawie absolwent klasy czwartej będzie musiał kontynuować kształcenie w szkole podstawowej lub mógł przejść do cyklu gimnazjalnego?

Jak widać, nie o dzieci i młodzież chodzi w tych tzw. reformach, tylko o realizację celów politycznych i światopoglądowych kolejnej ekipy władzy. Ustrojem szkolnym można bawić się w nieskończoność, manipulować nim na prawo i lewo, tylko kim będą jego absolwenci? Kto i jak będzie ich socjalizował, kształcił i wychowywał?

Powszechna szkoła pojawiła się na ziemiach polskich po raz pierwszy w Księstwie Warszawskim w 1808 r., w zaborze pruskim w 1825 r., natomiast w Galicji w 1873 r. Na terenie całej Polski, po odzyskaniu niepodległości po I wojnie światowej, wprowadzono powszechną, obowiązkową siedmioletnią szkołę.

We współczesnych słownikach pedagogicznych i leksykonach nie znalazło się pojęcie "szkoły powszechnej", gdyż nie zachodzi taka potrzeba, na skutek kilkudziesięcioletnich procesów utrwalenia w polityce państwa zasady powszechności kształcenia. Znajdziemy definicję "szkoły powszechnej" w Wikipedii, ale ta nie jest właściwa, gdyż poza krótką notą historyczną stwierdza się, że: "Współczesnym odpowiednikiem szkół powszechnych są 6-klasowe szkoły podstawowe". Nie jest to zgodne z prawdą, gdyż pominięto gimnazja.

Natomiast znajdziemy hasło "szkoła powszechna w jakże dawno temu opublikowanej "Podręcznej Encyklopedji Pedagogicznej" w opracowaniu dr. Feliksa Kierskiego. W 1923 r. ukazał się tom 1, zaś w 1925 r. tom 2.

O szkole powszechnej pisze się jako o dążeniu Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego do utworzenia w całym państwie obowiązkowej 7-klasowej szkoły powszechnej o 7 nauczycielach, skupiającej młodzież w w. od lat 7-14. Do tego celu zasadniczego zmierzają zarządzenia i ustawy szkolne zarówno w dziedzinie prawno-administracyjnej organizacji szkolnictwa, jak i programu naukowego szkoły powszechnej.

Okres przejściowy jednak między stanem faktycznym a przyszłym stanem idealnym, kiedy zrealizowana zostanie zasada powszechnego nauczania rozciąga się na długie lata z powodu 1) braku nauczycieli, 2) braku budynków szkolnych, 3) braku dostatecznych funduszów.
(tom 2, s. 539-541)

Dzisiaj jesteśmy w lepszej sytuacji, bowiem mamy wykształconych nauczycieli, nadmiar budynków szkolnych i dostateczne fundusze. Tylko czy zmieniając ustrój szkolny mamy wracać do minionego, sprzed 1999 r. z programowymi jedynie zmianami, co jest oczywiste, czy może korzystniejsze dla młodzieży, a nie dla polityków i rządzących byłoby stworzenie zupełnie innej struktury szkolnictwa ponadpodstawowego, po sześcioletniej szkole podstawowej, która mogłaby być szkołą pięcioletnią, skoro sześciolatki są edukowane w przedszkolach?

Tym samym po szkole podstawowej mogłyby powstać różne typy szkół powszechnych, jako szkoły średnie I stopnia, a różnicujące dzieci ze względu na ich potencjał rozwojowy, dotychczasowe osiągnięcia szkolne oraz zainteresowania, uzdolnienia i aspiracje edukacyjne.

Co to za reforma, która nie tworzy nowoczesnych rozwiązań, adekwatnych do dwóch, jakże dynamicznie zmieniających się światów: realnego (off line) i wirtualnego (on line)? Co to za reforma, której urzędnicy pozbawieni merytorycznych argumentów majstrują jedynie tym, co jest najłatwiejsze, a mianowicie strukturalnym skracaniem czegoś lub wydłużaniem, podstawą programową kształcenia ogólnego i podręcznikami szkolnymi? To są kwestie wtórne wobec diagnozy stanu zupełnie innego świata oraz rozwoju młodych pokoleń, niż ten, w którym do szkół uczęszczali dzisiejsi politycy. Kształcić można w każdym ustroju szkolnym, także bez podręczników, ale trzeba wiedzieć po co, gdzie, jak i (z) kim. Bez akceptacji społeczeństwa, którego dużą częścią są rodzice oraz bez akceptacji nauczycieli rząd niczego nie osiągnie, poza ewentualnymi dymisjami czy odwołaniem kolejnych ministrów.

Czy urzędnicy i politycy oświatowi udają, czy nie wiedzą, że nastąpił radykalny zwrot cyfrowy w komunikacji międzyludzkiej, która jest nośnikiem każdej edukacji? Ucieczka od niej jest już niemożliwa i tylko ośmiesza władze, chyba że planują jakąś "żelazną bramę", zamknięcie wszelkich granic. Polacy akurat są tą nacją, która poradzi sobie i z takim problemem. Czyżby lata solidarnościowej opozycji stały się dla niektórych decydentów już tylko częścią historii?