24 listopada 2015

Raport z działalności pijaru Instytutu Badań Edukacyjnych w Warszawie


Być może jeszcze nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę, że podporządkowany Ministerstwu Edukacji Narodowej Instytut Badań Edukacyjnych okazał się instytutem pijaru byłych ministrów edukacji. Co tam, diagnozy, które częściowo trafne, wartościowe, ważne i potrzebne, traciły swój blask w obliczu produkowania diagnoz na użytek strategicznych działań niekompetentnej i aroganckiej władzy (K. Hall, K. Szumilas, J. Kluzik-Rostkowskiej). Część z takich raportów stawała się narzędziem propagandy politycznej i toksycznej działalności dla polskiej edukacji, szkolnictwa i młodych pokoleń. Właśnie o takich sprawach dość często pisałem i dokumentowałem je w swoich publikacjach, jak i w blogu.

Jeszcze upłynie trochę czasu, zanim dowiemy się znacznie więcej na temat tego, ile to milionów złotych wydatkowano w IBE na nikomu już niepotrzebną rzekomo diagnostyczną makulaturę. W związku jednak z tym, że stałem się podmiotem szczególnego wyróżnienia ze strony szefowej pijaru, muszę się nim z dumą z Państwem podzielić. Poza tym zaczyna się nowy okres naliczeń statystycznych, którymi operuje się dla udowodnienia skuteczności i wartości działań pijarowych.

Otóż pani Natalia Skipietrow - Rzecznik IBE (Biuro Rzecznika Prasowego i Komunikacji Instytutu Badań Edukacyjnych) poinformowała swoich przełożonych w dn. 20 listopada br. o tym, że:


Od 15 czerwca do 15 listopada 2015 r.

1782 publikacje o IBE, o zasięgu łącznym 1 592 mln osób i wartości 14,5 mln zł, 95% pozytywnych.

Jedyna osoba źle pisząca o IBE – pan Śliwerski.

259 publikacji o systemie kwalifikacji, o zasięgu łącznym 142 mln osób i wartości 6 mln zł, 95% pozytywnych.

Na usprawiedliwienie dodała: "Szanowni Państwo i Kochane Koleżeństwo, żebyście wiedzieli, czemu tak przeze mnie pijarowo cierpicie".


Muszę przyznać, że nieadekwatny poziom samooceny jest przyczyną wielu upadków i rozczarowań. W odróżnieniu od pijarowej rzecznik IBE - nie musiałem głosić "jedynie słusznej prawdy dyktowanej w MEN", tylko jej dociekać. Tym różnią się nasze role.



23 listopada 2015

Złe praktyki akademickie


Coraz częściej profesorowie pedagogiki kierują do mnie zapytanie, jak to jest możliwe, że znaleźli się w wykazie członków Komitetu Naukowego czy Komitetu Honorowego konferencji, którą organizuje wyższa szkoła prywatna czy państwowa, a nieposiadająca akademickiego statusu. Nie niepokoi ich typ tych szkół, tylko to, w jaki sposób organizatorzy manipulują treścią komunikatu o organizowanej konferencji.

Uprzejmie informuję, że jest to jedna z najbardziej prymitywnych form manipulacji, z jaką także spotykam się od szeregu lat ze strony przedstawicieli niektórych szkół prywatnych i państwowych usiłujących zapewnić sobie wzmocnienie własnego statusu kosztem znaczących w kraju profesorów. Niech by tak było, ale nie bez ich uprzedniej wiedzy. Rozsyłanie przez władze takich szkół komunikatów o organizowanej konferencji świadczy o braku kultury akademickiej, jeśli posługują się czyimś nazwiskiem i tytułem bez uprzedniego uzyskania zgody tej osoby. Równie dobrze mogliby wziąć wykaz wszystkich profesorów czy doktorów habilitowanych i wpisać ich nazwiska do tzw. komitetu naukowego konferencji, by następnie rozesłać im zapytanie, czy nie zaszczyciliby ich debatę swoją obecnością.

Przykład:

Dziekan Wyższej Szkoły Gospodarki Euroregionalnej im. Alcide De Gasperi w Józefowie k. Otwocka rozesłała właśnie Komunikat o takim charakterze, a ja mogłem tylko przecierać oczy ze zdumienia, że przewiduje w tym Komitecie aż 54 samodzielnych pracowników naukowych z kraju i zagranicy, w tym słowackiego autoplagiatora z Katolickiego Uniwersytetu w Rużomberoku oraz osoby, które wolały uzyskać docentury na Słowacji, mimo że mogłyby - gdyby tylko spełniały naukowe kryteria - habilitować się w kraju. Tak więc, grzecznie podziękowałem za to zaproszenie.

Skoro tytuł konferencji zaczyna się od hasła "Dobre praktyki w edukacji a jakość kształcenia... " , to proponuję, by organizator tej konferencji zaczął najpierw od siebie.

Od nowego roku kalendarzowego Komitet Nauk Pedagogicznych zmieni kryteria przyznawania patronatu konferencjom naukowym, jakie będą organizowane w naszym kraju przez różne jednostki akademickie. Prosili o to w czasie ostatniego posiedzenia jego członkowie, bowiem coraz częściej spotykamy się z informacjami o konferencjach, w których ważniejszy jest skład komitetu honorowego i naukowego czy organizacyjnego konferencji, niż jej treść i dobór uczestników. Komitet naukowy konferencji odpowiada za jej jakość programową, a to oznacza, że nie jest bez znaczenia problematyka debaty oraz to, kto będzie ją reprezentował.

Niestety, tego typu złe praktyki konferencyjne mają miejsce także w wyniku patologicznej już punktozy oraz kryteriów oceny osiągnięć naukowych pracowników akademickich ubiegających się o awans naukowy czy miejsce pracy. Następuje swoistego rodzaju "szał" zapisywania się do komitetów naukowych, byle tylko można było w swoim cv czy autoreferacie odnotować udział w tylu a tylu komitetach konferencyjnych. Moi drodzy nauczyciele akademiccy - nie idźcie tą drogą. Lepiej nie mieć ani jednego udziału, ale za to znaczący dorobek naukowy, niż udział w 15 radach czy komitetach naukowych przy marnych publikacjach.

To już lepiej sami organizujcie konferencje, planujcie sensowne debaty, potrzebne nie do jakiegoś sprawozdania, ale do rzeczywistego omówienia wyników badań naukowych osób o tych samych czy zbliżonych zainteresowaniach i kompetencjach badawczych. W przeciwnym razie kreujecie tak, jak księgowi w kiepskich firmach, fikcję, podtrzymujecie pozór, który w pierwszej kolejności szkodzi nie tylko wam, ale i naukom o wychowaniu. Jesteście bowiem na ustach komentatorów, którzy stali się odbiorcami niskiej kultury komunikatów konferencyjnych.

Nie ośmieszajcie także własnych instytutów, katedr czy wydziałów komunikując potencjalnym uczestnikom konferencji, seminarium czy kongresu, że mogą nie przyjechać na konferencję, mogą nie zgłosić referatu, ale niech będą spokojni, bo i tak im go opublikujecie, jeśli wpłacą 200 zł na konto uczelni. To jest jeden z wskaźników braku akademickiej kultury i ośmieszania instytucji, którą się w ten sposób źle "reprezentuje".


22 listopada 2015

Koszmarna PUNKTOZA w szkolnictwie wyższym


Nawiązuję dzisiaj do kolejnego wystąpienia młodych doktorów, które miało miejsce w czasie ostatniego w tej kadencji posiedzenia Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN. W jego trakcie drugi raport badawczy przedstawili adiunkci: dr Anna Babicka-Wirkus i dr Sławomir Pasikowski z AP w Słupsku oraz dr Agnieszka Szplit z UJK w Kielcach. Tematem ich wystąpienia była ocena okresowa nauczyciela akademickiego na kierunkach pedagogicznych w polskich uniwersytetach w świetle analizy dokumentów ją regulacyjnych.

To, co było przedmiotem badań naukowców, nie dotyczy tylko sytuacji na pedagogice. Obowiązuje we wszystkich uczelniach i w odniesieniu do reprezentantów każdej dyscypliny naukowej. Neobehawioralna pułapka została zastawiona na wszystkich naukowców nie po to, byśmy mieli wyższy poziom badań naukowych, ale by można było w sposób ukryty przekierować pieniądze publiczne dla "swoich", dla poprawnych politycznie, dla częściowo utalentowanych, ale na pewno nie po to, by wyegzekwować pronaukową politykę kadrową w uniwersytetach, na politechnikach czy w akademiach.

Rywalizacja ze światem jest możliwa tylko wówczas, kiedy mamy te same standardy finansowania naukowców, jak w USA, Wielkiej Brytanii czy w Seulu. Nie ma co mydlić oczu opinii publicznej, że nasi są beznadziejni, a uczelnie państwowe znajdują się na szarym końcu list rankingowych, skoro funkcjonują w warunkach totalnej depersonalizacji i podtrzymywaniu pozoranctwa. Temu zaś bardzo dobrze służy jednostka chorobowa, jaką umocnił rząd PO i PSL, a niektórzy naukowcy świetnie zarobili na rzekomej wartości tego rozwiązania, a mianowicie na PUNKTOZIE. Przeniesienie warunkowania klasycznego i instrumentalnego do nauk nieinstrumentalnych doskonale służy pozoranctwu, omijaniu nonsensownych regulacji i ucieczce albo z kraju, albo ze szkolnictwa wyższego, albo emigracji wewnętrznej.



(fot. od lewej: Agnieszka Szplit, Anna Babicka-Wirkus i Sławomir Pasikowski)


Młodzi pedagodzy przeprowadzili analizę przyjętych przez rady wydziałów regulacji, by dostrzec odczuwalny już jako patologia stopień sformalizowania oceny okresowej nauczyciela akademickiego. Przedstawili zatem w swoim raporcie wyniki badań dokumentów uniwersyteckich, które zawierają kryteria i warunki obowiązującej w danej jednostce oceny okresowej nauczyciela. Już w czasie pierwszego etapu badań poddali analizie arkusze oceny okresowej, które dostarczają także informacji o przyjętych procedurach pomiaru i jego celów. W drugim etapie badań skupili się przede wszystkim na rozpoznaniu elementów występujących w dokumentacji regulującej zakres, przebieg i treść okresowej oceny nauczyciela akademickiego na kierunku pedagogika.

Niezależnie od reprezentowanej dyscypliny naukowej otrzymaliśmy empiryczny dowód na to, jak dalece włączyliśmy się w proces, który już w swoich przesłankach jest patologiczny, a w skutkach wprost destrukcyjny dla uniwersytetów i nauki. Jak słusznie stwierdzają badacze:

"Można by tym samym mówić o formalizowaniu granic działania przez struktury administracyjne uniwersytetów. Im bardziej dane działania, środki oraz warunki ich użycia i przebiegu są uszczegóławiane przy pomocy formalnych zapisów, z tym silniejszą regulaminowością ma się do czynienia. Termin „regulaminowośćˮ wydaje się tu czytelnie określać właśnie ten aspekt formalizacji, który polega na tworzeniu przepisów działań instytucjonalnych. Wraz ze wzrostem szczegółowości tych przepisów spodziewać się można coraz silniejszego sformalizowania działań. Nie chodzi tu więc wyłącznie o liczbę przepisów, czy nawet stopień dolegliwości sankcji za ich nieprzestrzeganie, choć i one pozwalają oceniać natężenie regulaminowości, i szerzej, samej formalizacji."


W założeniach swoich badań dotyczących sformalizowanych dokumentów w powyższym zakresie postawili następujące pytania:

Jakie elementy w wewnętrznych dokumentach regulacyjnych określają ocenę okresową nauczyciela akademickiego i jej przebieg? oraz W jakim zakresie są one reprezentowane w tych dokumentach?. Dociekali zatem: Czy w obrębie występujących w dokumentacji elementów daje się wyodrębnić spójne charakterystyki typologiczne regulacji? oraz Czy kategoria uniwersytetu pozostaje w związku z charakterystyką wewnętrznych regulacji formalnych oceny okresowej nauczyciela?

Po zwróceniu się do dziekanów wydziałów 22 uniwersytetów o udostępnienie powyższych regulaminów, uzyskali je zaledwie z 11 jednostek. To też pokazuje, że być może ta praktyka jest wstydliwa lub objęta szczególną ochroną przed jakąkolwiek próbą poddawania jej ocenie przez kogoś z zewnątrz. To jasne. W końcu uniwersytety poddając się tym procedurom, wyraziły zgodę na ich adaptacyjny, a więc bezrefleksyjny i bezkrytyczny charakter, czego najlepszym wskaźnikiem jest akceptacja uwzględnienia tego obszaru w ocenie instytucjonalnej i kierunkowej PKA tzw. jakości kształcenia. Audytorzy nie analizują tych procedur pod kątem ich jakości, sensowności i przydatności z punktu widzenia suwerennej koncepcji danej uczelni, tylko weryfikują, w jakim stopniu ich rozwiązania odpowiadają centralistycznej wizji władzy.

Młodzi badacze poddali gruntownej analizie uniwersyteckie dokumenty (jednostki z kategorią A i B), by w jej wyniku opracować szablon do zbierania informacji o formalnych regulacjach oceny okresowej nauczyciela akademickiego. Zgromadzono 55 dokumentów z 22 polskich uniwersytetów: 22 statuty uczelni, 11 uchwał senatów, 9 zarządzeń rektorów, 4 regulaminy oceny okresowej nauczyciela, 9 dodatkowych dokumentów: 6 załączników do uchwał i zarządzeń, 1 list rektora, 1 księga procedur, 1 komunikat rektora. Każdy z uniwersytetów reprezentowany był przynajmniej przez 2 dokumenty. Na tej podstawie opracowano 10 podzbiorów, kategorii dotyczących: cyklu oceny, formalnej bazy, podmiotów oceny, powołania komisji, narzędzi oceny, przebiegu oceny, procedur odwoławczych, oceny i jej zakresu oraz obszarów wpływu oceny. Szczegółowa analiza założeń badawczych i prezentacja wyników pojawi się na łamach tegorocznej edycji "Rocznika Pedagogicznego" KNP PAN.

Doktorzy - Anna Babicka-Wirkus, Agnieszka Szplit i Sławomir Pasikowski ujęli w swojej prezentacji następujące dane oraz wypływające z nich wnioski:

W arkuszach ocen jednostek z kategorią A w mniejszym stopniu uwaga regulatorów skupiana była na aktywności dydaktycznej oraz organizacyjnej w porównaniu z tymi, które miały kategorię B. Przejście z A na B skutkuje wzrostem nastawienia na dydaktykę i organizację. To oznacza, że naukowcy zatrudnieni w jednostkach o niższej kategorii oceny parametrycznej (tę określa KEJN - zespół MNiSW) są niejako strukturalnie skazani na mniejsze zainteresowanie pracą naukowo-badawczą, bo ważniejsza jest dla władz wydziałów kasa z dydaktyki (pieniądze dla uniwersytetów "idą" za liczbą studiujących).

Krótko przywołam za autorami konkluzje z tych badań:

• Uniwersytety dość swobodnie określają elementy wewnętrznych regulacji oceny nauczyciela. Nie przywiązują raczej wagi do szczegółowego rozpisania, jak cały proces i jego składniki miałyby wyglądać.

• Ocena okresowa akademików służyć ma przede wszystkim pomiarowi efektywności ich pracy. Brakuje natomiast oznak uwzględniania psychospołecznego celu oceny, który silniej zorientowany jest rozwoju ocenianej osoby.

• W analizowanych dokumentach nie wystąpiły zapisy dotyczące na przykład zaleceń związanych z dalszym rozwojem zawodowym osoby ocenianej. Uwagę zwraca także marginalizowanie w zapisach dokumentacji kwestii rozmowy z osobą ocenianą.


Ciekawe, że rekomendacje badaczy wcale nie szły w kierunku likwidacji procesu oceniania pracy i dokonań nauczycieli akademickich. Uważają oni, że konieczne jest:

Wykorzystanie sytuacji oceny do wsparcia rozwoju zawodowego nauczyciela akademickiego i uniwersytetu poprzez:

– udzielenie informacji na temat mocnych i słabych stron rozwoju zawodowego pracownika,

– opracowanie wskazówek dotyczących możliwości dalszego rozwoju zawodowego osoby ocenianej.


Cały Raport ukaże się w Roczniku Pedagogicznym PAN. Zachęcam do lektury i dyskusji. Co zrobi z tym zepsutym "pasztetem" minister Jarosław Gowin? Zobaczymy.








21 listopada 2015

Biurokratyczna ośmiornica w szkolnictwie wyższym



Szkoły wyższe nie wydobędą się z uchwytów biurokratycznej ośmiornicy, gdyż ta dość mocno zacisnęła je na jego korpusie. Tak wynika z diagnoz, jakie przeprowadzili młodzi doktorzy nauk pedagogicznych skupieni w Zespole Samokształcenia i Samopomocy Koleżeńskiej Doktorów przy Komitecie Nauk Pedagogicznych PAN, a kierowanym przez prof. Marię Dudzikową.

Ostatnie posiedzenie w/w Komitetu w kadencji 2011-2015 zostało poświęcone nie tylko sprawozdaniu przewodniczącego oraz analizie bieżących problemów akademickiej pedagogiki, ale poprzedzone zostało referatami adiunktów z Akademii Pomorskiej w Słupsku (dr Anna Babicka-Wirkus i dr Sławomir Pasikowski), z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu (dr Radosław Nawrocki) i Uniwersytetu im. Jana Kochanowskiego w Kielcach (dr Agnieszka Szplit).

Pedagodzy ze Słupska i Kalisza (Wydział UAM) przedstawili wyniki sondażu diagnostycznego w środowisku akademickim. Pierwszemu z nich autor- dr Radosław Nawrocki nadał intrygujący tytuł: Między biegunami autonomii a obsesji parametryzacji. Sytuacja młodych pracowników nauki na wydziałach pedagogicznych polskich uniwersytetów. Ten dzisiaj przytoczę.

Wszyscy wiemy, że sytuacja jest zła, ale jak dysponujemy jeszcze danymi empirycznymi na ten temat, to jest nam łatwiej zdać sobie sprawę z tego, że wspomniane tu zjawisko nie ma charakteru lokalnego, jednostkowego, ale ogólnokrajowy.

Celem pierwszej diagnozy dra Radosława Nawrockiego było rozpoznanie sytuacji zawodowej młodych pracowników naukowych - pedagogów. Przyjął, że młodym pracownikiem naukowym jest osoba, która nie osiągnęła samodzielności naukowej, a więc jest zatrudniona w szkolnictwie wyższym na stanowisku adiunkta lub wykładowcy.


(fot. pierwszy od lewej - Radosław Nawrocki)



W sondażu wzięło udział 32 respondentów, którzy są uczestnikami prac powyższego Zespołu z ponad pięćdziesięcioosobowej grupy rekrutującej pracowników pomocniczych z różnych ośrodków akademickich w kraju oraz reprezentujących uczelnie wyższe o różnym statusie akademickim. Badacz zachęcił koleżanki i kolegów do wyrażenia swojego stosunku wobec spraw, które są ich zdaniem kluczowe w wykonywaniu własnych zadań naukowo-badawczych i organizacyjno-dydaktycznych.

Słusznie kaliski badacz zakładał, że skoro w tym Zespole są skupieni naukowcy autentycznie zaangażowani w pracę badawczą i dążący do zdobycia samodzielności naukowej, to mają szczególnie wyostrzoną refleksję i opinię na temat możliwości lub ograniczeń ich rozwoju naukowego we własnych uczelniach czy szkołach wyższych.

Sondaż diagnostyczny miał anonimowy charakter, z tym że zbyt mała próba badanych nie pozwala na dokonanie jakichkolwiek uogólnień i analiz metodami statystycznymi. Uzyskał jednak swoistego rodzaju fotografię akademickiej rzeczywistości, w której uczestniczą na co dzień i muszą się z nią zmagać tak, by nie zatracić zarówno godności naukowej wolności, jak i efektywności własnych działań naukowo-badawczych.

Diagnoza została przeprowadzona w minionym roku akademickim 2014/2015, w okresie między styczniem a lipcem 2015 r. Opracowaną ankietę R. Nawrocki podzielił na trzy obszary interesujących ich problemów, a mianowicie:

1. postrzeganie, doświadczanie przez młodych naukowców rzeczywistości akademickiej w toku ich pracy zawodowej. Przedmiotem poznania były przeżycia, emocje towarzyszące pracy akademickiej, napotykane trudności, powody uprawiania tego zawodu (trwania przy nim), możliwości godzenia pracy dydaktyczno-administracyjnej z pracą naukową oraz wsparcie instytucjonalne pomagające realizować cele zawodowe;

2. opinie na temat funkcjonującego systemu oceniania nauczycieli akademickich;

3. propozycje zmian.

Krótko zacytuję z prezentacji tego naukowca kluczowe wnioski z badań, gdyż pełną analizę tej diagnozy znajdziemy w "Roczniku Pedagogicznym" KNP{ PAN:



ad.1:

• Obraz ambiwalentny – z jednej strony respondenci są, by tak rzec, „ukąszeni” dobrze pojętą kulturą uniwersytecką, mają poczucie, że wykonują pracę niebanalną, stoją przed ważnymi społecznie wyzwaniami, cenią wykonywaną przez siebie pracę naukową dającą wiele satysfakcji poznawczej

• Wolność w myśleniu, względna niezależność światopoglądowa, kontakt z młodymi ludźmi, interesujące konferencje, szansa uczenia się nowych rzeczy, ciekawi ludzie, szansa na wyjazdy do innych krajów, elastyczne godziny pracy.


• Z drugiej strony wielu respondentów wskazuje na nieustanne przeżywanie takich emocji jak: lęk, stres, niepewność, wypalenie zawodowe, poczucie bezsilności w dążeniu do celu, etc.

• Wypalenie, zniechęcenie, poczucie braku sensu wykonywanej pracy wskutek nadmiernego obciążenia biurokracją i dydaktyką oraz braku wsparcia ze strony zwierzchników przejawiającego się m.in. w zmianach podjętych decyzji, ignorowaniu obecności młodych pracowników nauki w podejmowaniu decyzji mających wpływ na życie uczelni.


Przyczyny problemów

• Uwarunkowania systemowe cechujące się nadmiernym obciążeniem biurokratycznym, niekorzystną strategią prowadzenia polityki zatrudniania (np. powszechnie stosowane umowy na czas określony), przesadnym przywiązaniem do zdobywanych przez pracowników punktów, quasi-feudalnymi relacjami panującymi w szkolnictwie wyższym

• brak odpowiedniego wsparcia instytucjonalnego; istnienie niewłaściwej kultury pracy i współpracy na uczelniach; brak odpowiedniego zestrojenia pola dydaktycznego z polem naukowym

ad.2:

Z diagnozy tej części ankiety wynika bardzo krytyczny charakter oceny pracowników pomocniczych w ich macierzystych uczelniach:

Zasadnicze punkty krytycznej oceny: nieadekwatność mechanizmów oceniania do dyscyplin humanistycznych i społecznych; nadmierny formalizm cechujący procedury oceniania; zdobyte punkty za pracę naukową, zamiast mieć charakter wspomagający ocenę, w sposób arbitralny i ślepy ją wyznaczają

• system premiuje szybki zysk, błyskawiczny i mierzalny efekt, co w przypadku wielu badań z zakresu pedagogiki, skutkuje deprecjacją wielu cennych projektów; trudny dostęp do czasopism wysokopunktowanych; współczesne mechanizmy oceny premiują nie tyle zdolności badawcze, co zdolności menedżerskie (niewłaściwa proporcja między tymi kompetencjami)

• Cieniem pracy jest brak wsparcia w postaci pracy w zespole, a nawet jakiejkolwiek dyskusji na tematy naukowe, brak tego typu spotkań. Pojawia się również stres związany z koniecznością zdobywania punktów. Presja takiego „zbieractwa” jest duża, co utrudnia odpowiednie tempo pracy, tak by pozwolić dojrzeć myśli, którą chce się przekazać w tekście.


ad. 3: Młodzi naukowcy postulowali następujące rozwiązania:

Polepszenie komfortu pracy (wysokość zarobków, relatywne poczucie bezpieczeństwa, przewidywalność i przejrzystość wymagań wobec pracownika, odpowiednia kultura pracy)

• stworzenie takiego systemu rozdzielania środków na naukę, który będzie wymuszał mechanizm rozpraszania (a nie koncentracji na nielicznej grupie) tychże środków, z dużym naciskiem na osoby młode, czy osoby, które nie dorobiły się określonych przywilejów

• prowadzenie takiej polityki w zakresie edukacji wyższej, która nie będzie marginalizować uczelni lokalnych (i pracowników tam zatrudnionych)

• optymalne zestrojenie dydaktyki z pracą badawczą. Pracownik naukowy musi prowadzić zajęcia dydaktyczne, które silnie korespondują z badaniami, jakie prowadzi. Takie rozwiązanie niesie ze sobą wielorakie korzyści. Pracownik akademicki nie musi marnować czasu na przyuczanie się do prowadzenia przedmiotów, które odbiegają od jego aktywności naukowej; student ma okazję obcować z wykładowcą, który dzieli się z nim wiedzą, refleksjami najwyższej próby (charakteryzującej się aktualnością; głębią analityczną i szerokością perspektywy); uczelnia zaś oferuje zajęcia dydaktyczne na optymalnie wysokim poziomie. Jednocześnie ofiarowuje się pracownikom naukowym więcej czasu na pracę badawczą

• zwolnienie pracowników naukowych z szeregu obciążeń biurokratyczno-administracyjnych

• [Należy] wprowadzić obowiązek zawierania umów na dłuższy okres, przynajmniej 3 letni bez możliwości wymówienia, co mogłoby spowodować „złapanie oddechu” i skupienie się na pracy naukowej bez lęku o najbliższą przyszłość.


• Przede wszystkim należy udrożnić kołowy system nagradzania, a tym samym finansowania projektów badawczych, typu: nie reprezentujesz promowanej dziedziny, nie masz odpowiedniego dorobku, nie masz odpowiednio młodego wieku – więc nawet dobry projekt nic tu nie pomoże. Twój projekt został odesłany do kosza, bo nie masz dorobku, itp. Nie masz odpowiedniego dorobku – bo nie zrealizowałeś wcześniej projektu.



Konkluzje końcowe

• Uniwersytet ma wzbogacać życie społeczności lokalnych, ma budować kulturę myślenia, pewien typ funkcjonowania w kulturze. Taki cel można osiągnąć tylko poprzez studia humanistyczne, czy myślenie humanistyczne w obrębie choćby nauk pedagogicznych

• Dzisiejszy system zarządzania odbiera uniwersytetowi potrzebną do rozwijania kultury myślenia autonomię

• Pedagogika, w świetle dzisiejszych standardów oceny pracy naukowej, traktowana jest w kategoriach wąsko rozumianej efektywności.



Jutro przywołam wyniki badań zespołu kalisko-słupskich adiunktów. Ten będzie dotyczył analizy oceny parametrycznej nauczycieli akademickich.


20 listopada 2015

Stop porno w Teatrze Polskim z udziałem dzieci i traktowaniem ich jak śmieci



CitizenGO jest organizacją aktywnych obywateli, którzy bronią życia człowieka, rodziny i płynących z godności człowieka podstawowych wolności, a swoją działalność opiera na chrześcijańskiej antropologii. Otrzymałem właśnie List Otwarty tej organizacji z prośbą o jego upowszechnienie. Zachęcają w nim do włączenia się do protestu wobec przygotowywanego spektaklu w Teatrze Polskim we Wrocławiu, podczas którego dwie osoby mają na oczach widzów współżyć ze sobą (osoby te mają przybyć z Czech, Niemiec lub Węgier. W Polsce (co cieszy) nie było chętnych):

http://citizengo.org/pl/stop-porno-w-teatrze-polskim

Autorzy z inicjatywy Stop Seksualizacji Naszych Dzieci piszą:

"Reżyserka nie ukrywa, że sama jest amatorką filmów pornograficznych, a swoim spektaklem chce m.in. walczyć z polskim "seksualnym monolitem", pokazując "nienormatywne zachowania seksualne", które w Polsce nie są akceptowane. Jak zaznacza, interesuje ją "co się będzie działo z tymi widzami, którzy zostaną z nami do końca".

Co szokuje jednak najmocniej to fakt, że w spektaklu mają wziąć udział również młodzi ludzie - pianiści - z których najmłodszy ma 9 lat. Reżyserka zapowiada, że dziecko zostanie oddzielone od "pary porno", jednak spektakl ten to nie niewinna opowiastka o "Tosi i Tymku", tylko skandaliczny show, którego naczelnym motywem jest perwersyjna seksualność, ból tortur, cierpienie. To z pewnością nie jest środowisko, w którym chcielibyśmy widzieć dzieci i młodzież.

Pornografia dewastuje. Wywiera niszczycielski wpływ zarówno na młodzież i dzieci, jak i na dorosłych. Szokujący obraz raz ujrzany na zawsze zapada w pamięć i nie da się go wymazać. Przestrzeń publiczna i teatr jako nośnik "wysokiej kultury" to nie miejsce na pornografię i akty seksualne na żywo.

Zaprotestujmy przeciwko skandalicznemu spektaklowi i finansowaniu takich działań ze wspólnych pieniędzy przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Prezydenta Miasta Wrocławia, Urząd Marszałkowski Województwa Dolnośląskiego oraz Dyrektora Teatru Polskiego we Wrocławiu! Domagajmy się wyciągnięcia najdalej idących konsekwencji wobec osób odpowiedzialnych za zaangażowanie dzieci i młodzieży w ten pornograficzny projekt!"

Szanowni Państwo, do tego wyjaśnienia nie muszę już nic dodawać. Podpisujmy petycję wysyłając tym samym wiadomości do adresatów. Autorom nie chodzi o reklamowanie tego wydarzenia (nie mam wątpliwości, że sympatycy CitizenGO i tak nie kupiliby biletów na taki spektakl), tylko o skuteczne działanie przeciwko pornografii za nasze pieniądze


http://citizengo.org/pl/stop-porno-w-teatrze-polskim

W imieniu Zespołu CitizenGO list podpisała pani Magdalena Korzekwa-Kaliszuk - Campaigns Director CitizenGO Polska

Natomiast z tego samego środowiska wpłynął kolejny apel, w którym jego Autor upomina się o godność dziecka w debacie publicznej:

Szanowni Państwo!
Bardzo proszę o przesłanie tej informacji i prośby o podpisanie apelu do członków Waszych wspólnot i organizacji.

Z inicjatywy Fundacji Życie został wystosowany apel do partii KORWiN i SLD oraz do Rzecznika Praw Dziecka w sprawie skandalicznych wypowiedzi polityków tych formacji na temat wielodzietności. Jako środowisko prorodzinne wyraźmy oburzenie i stanowczo zaprotestujmy przeciwko takiej formie debaty publicznej na temat rodzin wielodzietnych w Polsce.

O co chodzi w naszym apelu?

1. O to, że nie wolno o człowieku mówić "śmieci", a wielodzietności sprowadzać do rangi manifestowania statusu materialnego.

2. O to, że każde dziecko bez wyjątku, nawet to z najbardziej patologicznej rodziny na świecie, ma godność osoby ludzkiej i wyłącznie tak winno być traktowane.

3. O to, że rodzina jest wartością samą w sobie, a nie tylko wtedy, gdy ją "stać" na dzieci.

O co NIE chodzi w naszej akcji?

O to, czy 500 zł na dziecko jest dobrym, czy złym pomysłem.

Apel można znaleźć i podpisać na stronie:

Podpisując ten apel, uznajemy rodzinę, niezależnie od tego, jak jest liczna, za wielką wartość. Dość poniżania rodzin, które są przyszłością narodu! Pod tym linkiem znajduje się rozmowa, w której wyjaśniam, o co chodzi w naszej akcji:


Michał Owczarski



19 listopada 2015

Chaos i nieodpowiedzialny brak międzyresortowej współpracy w edukacji i szkolnictwie wyższym


Politycy koncentrują się na sprawach, których podjęcie w debacie publicznej zapewnia im, a nie edukacji, medialną autoafirmację. Ważne, żeby byle nędznym projektem, ale dobrze, bo populistycznie brzmiącym, z ukrytym interesem ekonomicznym w tle (jak tu na czymś zarobić?), przeprowadzić nowelizację ustawy, wydać rozporządzenie lub ogłosić się cudotwórcą i naprawiaczem polskiego szkolnictwa. Tak było w ciągu minionych ośmiu lat.

Wczoraj w Sejmie - na szczęście już była ministra edukacji - pouczała PiS, że skoro chce zmienić ustrój szkolny, to będzie potrzebował co najmniej czterech lat na napisanie nowych podręczników. Czyżby słynny, a kiczowaty elementarz rządowy powstawał przez cztery lata, czy może jednak należałoby przypomnieć J. Kluzik-Rostkowskiej o tym, jak "załatwia się" takie kwestie poza standardami naukowymi i metodycznymi, dydaktycznymi? Czyżby martwiła się o dywidendy z kolejnych wydań tego bubla?

Nie chciało mi się wierzyć, że była ministra edukacji tak bardzo martwi się o losy sześciolatków i nauczycieli. Poziom wypowiedzi tej pani osiągnął wczoraj stan grożący powodzią hipokryzji. Dobrze, że mamy kamizelki ratunkowe, jakimi jest pamięć społeczna i dokumentacja pozoranctwa w zarządzaniu polską oświatą. Niech to jednak będzie ostrzeżeniem dla nowej ministry edukacji, bo ten resort może łatwo ją zatopić, podobnie jak ministra Jarosława Gowina zastana w ministerstwie kadra, która tylko czeka na potknięcie. Odpowiednie belki zostały już przygotowane.

Mówienie o potrzebie dania temu rządowi 100 dni spokoju i zaufania jest zaprzeczeniem wszelkiej racjonalności. Nie ma na to ani czasu, ani miejsca, bo w demokracji obywatele powinni codziennie śledzić, rejestrować i oceniać już nie deklaracje, ale czyny.

Powracam zatem do kategorii chaosu i braku międzyresortowych porozumień, z jakimi mamy do czynienia od wielu, wielu lat na skutego tego, że każdy edukacyjny minister "sobie rzepkę skrobie". Co z tego, że określone instytucje lub realizowane w nich role społeczno-zawodowe wymagają wspólnych uzgodnień, skoro rzadko który minister komunikuje się z szefem innego resortu, dogaduje w trakcie toczącego się procesu nowelizacji ustaw szczegóły w sprawach będących pochodną wspólnego mianownika. Diabeł bowiem zawsze tkwi w szczegółach.

Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego oraz Ministerstwo Edukacji Narodowej nie są w stanie od wielu, wielu lat uzgodnić wspólne podejście do kluczowych kwestii dla kształcenia nauczycieli czy do pedagogicznego zawodu. Najpierw pierwsze z ministerstw zezwoliło na tworzenie w każdej wsi - WSI, a potem MEN określiło w aktach prawnych, dlaczego każdy może być nauczycielem i najlepiej, by jego wykształcenie trwało jak najkrócej, jak najtaniej i nie było w żadnej mierze powiązane z kwalifikacjami osób kształcących.

Nieustannie otrzymuję listy, podobnie jak dziekani wydziałów prowadzących kształcenie pedagogiczne czy nauczycielskie, z pytaniem - Jak to jest możliwe, że ktoś studiował coś, co w nazwie miało nauczycielstwo lub pedagogika, a kiedy nadzór pedagogiczny w oświacie zaczął przyglądać się dowodom na ten stan rzeczy, czyli dyplomom ukończenia studiów, okazało się, że nie potwierdza on właściwych, pełnych kwalifikacji.

Oto najbardziej typowy w tym zakresie list:

Witam serdecznie Panie Profesorze, bardzo bym prosił o opinię lub wskazanie gdzie mogę się udać, aby uzyskać informację czy posiadam przygotowanie pedagogiczne w rozumieniu przepisu:

ROZPORZĄDZENIE MINISTRA EDUKACJI NARODOWEJ1) z dnia 12 marca 2009 r. w sprawie szczegółowych kwalifikacji wymaganych od nauczycieli oraz określenia szkół i wypadków, w których można zatrudnić nauczycieli niemających wyższego wykształcenia lub ukończonego zakładu kształcenia nauczycieli
pkt.3) przygotowaniu pedagogicznym − należy przez to rozumieć nabycie wiedzy i umiejętności z zakresu psychologii, pedagogiki i dydaktyki szczegółowej, nauczanych w wymiarze nie mniejszym niż 270 godzin w powiązaniu z kierunkiem (specjalnością) kształcenia oraz pozytywnie ocenioną praktyką pedagogiczną − w wymiarze nie mniejszym niż 150 godzin; w przypadku nauczycieli praktycznej nauki zawodu niezbędny wymiar zajęć z zakresu przygotowania pedagogicznego wynosi nie mniej niż 150 godzin; o posiadaniu przygotowania pedagogicznego świadczy dyplom ukończenia studiów lub inny dokument wydany przez uczelnię, dyplom ukończenia zakładu kształcenia nauczycieli lub świadectwo ukończenia kursu kwalifikacyjnego;


Jestem absolwentem Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w ... i uzyskałem tytuł licencjata pedagogiki opiekuńczej w zakresie resocjalizacji w roku 2002. Następnie kształciłem się na studiach magisterskich II stopnia w .... uzyskując tytuł magistra pedagogiki opiekuńczej o specjalności pracy socjalnej. Ukończyłem również 3-semestralne studia podyplomowe zarządzania bezpieczeństwem i higieną pracy, które zawierały godziny z dydaktyki.

W tych trzech placówkach kształcenia łącznie posiadam 515 godz. z pedagogiki (pedagogika opiekuńcza, pedagogika wychowawcza, pedagogika społeczna, terapia pedagogiczna, pedagogika resocjalizacyjna, pedagogika ogólna), 175 godz. z zakresu psychologii (psychologia rozwojowa i osobowości, psychologia społeczna, psychologia kliniczna) oraz 29 godz. z dydaktyki (techniczne środki nauczania i dydaktyka)
Posiadam również łącznie 750 godzin praktyki pedagogicznej w tym 120 godzin praktyki nauczycielskiej ciągłej.

Zostałem zatrudniony na stanowisku nauczyciela - stażysty z przedmiotów zawodowych na kierunku ... w .... , a dyrekcja nie chce uznać, że mam przygotowanie pedagogiczne do nauczania przedmiotów zawodowych w policealnej szkole. Czy według Pana opinii takie przygotowanie posiadam? Jeżeli nie, to jakie kwalifikacje powinienem uzupełnić oraz do jakiej instytucji oświatowej powinienem się udać, aby tę kwestię rozstrzygnąć?


Zwycięska formacja polityczna już nie musi zastanawiać się nad tym, komu i jaki dać gabinet, komu powierzyć ten czy inny resort, zezwolić na zaistnienie w historii polskiej oświaty i szkolnictwa wyższego. Sejm przyjął uchwałę o votum zaufania dla rządu Beaty Szydło, w którym edukacyjnymi ministrami zostali Anna Zalewska - MEN i Jarosław Gowin - MNiSW. Resortami i tak zarządza urzędnicza kadra, która jest tam osadzona od co najmniej kilkunastu lat podrzucając szefowi odgrzewane pomysły rodem nawet z PRL. Takie trzyma się na każdą okazję, byle tylko przypodobać się nowej władzy, toteż obawiam się, że chaos trwać będzie nadal. Nic bowiem tak szybko się nie zmienia na skutek wpływów politycznych ignorantów, jak właśnie w edukacji każdego poziomu ISCED.

18 listopada 2015

Co to za szkoła, która nie jest wspólnotą?



Otrzymałem od jednego z rodziców list, z którego treścią zgadzam się w całej pełni. Opisana w nim sytuacja nie dotyczy tylko opisanego w nim gimnazjum. Ma miejsce w setkach szkół publicznych - podstawowych, gimnazjach i liceach. Najpierw przytoczę jego treść (usuwając numer szkoły i nazwisko autora, bo nie o konkretny przypadek tu chodzi), by wiadomo było, czego rzecz dotyczy:


Szanowni Państwo: uczniowie, rodzice i nauczyciele!

Kiedy rok temu interweniowałem z powodu niemądrego i sprzecznego z prawem oświatowym systemu oceniania w Naszym Gimnazjum, miałem cichą nadzieję, że zainicjuję zmiany, które uczynią Naszą Szkołę lepszą. Tak się nie stało. (...) Publiczne (!) Gimnazjum wciąż jest miejscem, gdzie nie obowiązują standardy, gdzie brak jest punktów odniesienia; w życie szkoły, co rusz wtrąca się nasza polska specjalność, czyli improwizacja, bylejakość, samowola i samo zachwyt tych, którym powierzono jakąkolwiek władzę…

Od trzech lat apeluję do Państwa o wypracowanie STANDARDU określającego warunki, które muszą zostać spełnione, by w Naszej Szkole mogła się odbyć wycieczka. Domagałem się tego, żeby w planowanej wycieczce klasowej brali udział WSZYSCY uczniowie danego zespołu. WSZYSCY. Nie może być bowiem tak, żeby w szkole PUBLICZNEJ, uczestnictwo w wycieczce, zależało od zasobności portfela CZĘŚCI rodziców. Skandalem jest, że w PUBLICZNEJ szkole, są uczniowie, którzy nie jadą z kolegami na wycieczkę (w trakcie roku szkolnego, mającą walor edukacyjny itd.) z powodu braku pieniędzy! Powtórzę: taka sytuacja to jest skandal.

W żadnej PUBLICZNEJ szkole na Zachodzie Europy nie byłoby to możliwe. W (...) Gimnazjum jest to normą; nikt nawet nie pyta uczniów i ich rodziców dlaczego nie chcą/nie mogą wyjechać z resztą kolegów. „Tak było zawsze”-usłyszałem na jednym ze spotkań Rady Rodziców; zdaniu temu przyklasnęła wicedyrektor Naszej Szkoły. Trudno dyskutować z takim argumentem, który jest ni mniej, ni więcej, tylko przyznaniem, że w (...) Gimnazjum za nic ma się uczucia mniejszości-jej krzywdę; że w Szkole-bywa, rządzi prymitywna arytmetyka.

Nie ma to nic wspólnego z wychowaniem do życia w społeczeństwie, w poczuciu odpowiedzialności za siebie i swoją rodzinę (w pierwszym rzędzie), ale i innych- słabszych, biedniejszych, głupszych… Przesłanie ukrytej misji szkoły, jest sprzeczne z tym, jak ja i moja żona wychowujemy dzieci. Wierzę w to, że jest ono sprzeczne z systemem wartości ogromnej większości rodziców.
Śledzę ostatnimi miesiącami konflikt dotyczący tego, gdzie ma się odbyć bal (?) trzecioklasistów. Ilość błędów popełnionych przez nauczycieli i dyrekcję Naszej Szkoły jest zatrważająca.

Nikt nie zadbał o to, żeby określić kompetencje „ciała” powołanego do organizacji balu, co zaraz doprowadziło do konfliktu z Radą Rodziców, która (jednogłośnie) podjęła decyzję o wyprowadzeniu balu ze szkoły (miała takie prawo, bo działała w ramach rozporządzenia ministra, czyli… miała jakiś punkt odniesienia). Pozwolono jednemu z rodziców, żeby narzucił całej Szkolnej Społeczności opowieść o „balu marzeń”, który musi (!) odbyć się w Hotelu Andel’s. Dosyć szybko okazało się, że takie przyzwolenie i autorytatywne rozstrzygnięcie, gdzie ma się odbyć bal, natrafiło na sprzeciw rodziców powołanych do jego organizacji.

Chcąc ratować sytuację, grupa rodziców postanowiła przeprowadzić wśród uczniów ankietę, która pozwoliłaby zorientować się, ilu uczniów stać na uczestnictwo w balu organizowanym we wspomnianym hotelu. Nadmienię w tym miejscu, że nauczycielka współprowadząca spotkanie z rodzicami organizatorami imprezy, stwierdziła, iż „dawanie wyboru kończy się zawsze konfliktem”. Obnażyła w ten sposób jeszcze jedną z cech ukrytej misji Naszej Szkoły: wychowanie do podporzadkowania się, do rezygnacji z wolności, której immanentną cechą jest właśnie wybór. Ankietę przeprowadzono i… jej wynik posłużył do uzasadnienia siłowego rozwiązania.

Mniejszość, którą w końcu ktoś zapytał o zdanie i której jak się okazało nie stać na bal w Hotelu Andel’s, ma się podporządkować większości. Ktoś pomylił badanie ankietowe z głosowaniem! Nie wszystko wolno głosować Szanowni Państwo! Nie głosujemy odebrania prawa do wolności np. rudym; nie głosujemy odebrania prawa do powszechnej oświaty biednym itd. Na poziomie państwa STANDARDÓW pilnują zapisy Konstytucji. Na poziomie (...) Gimnazjum o prawa mniejszości nie dba nikt.

Apeluję więc do Państwa: określmy STANDARDY, które obronią mniejszość, uchronią nas w przyszłości przed konfliktami i wzmocnią to, co winno być Misją Szkoły: wychowanie naszych dzieci do dobrego życia, które jest niemożliwe bez wychowania do wartości.

(...)




Ponad 26 lat zabiegałem o to, by edukacja w szkole publicznej była na wzór wspólnoty wychowującej i solidarnej, we wszystkich możliwych zakresach. Będąc nauczycielem szkoły podstawowej sam wielokrotnie pokrywałem koszty dziecka z ubogiej rodziny, ale w taki sposób, by nikt o tym nie wiedział i nie czuł się z tego powodu upokorzony. Autor powyżej zamieszczonego listu ma absolutnie rację, że dopuszczanie do sytuacji, w wyniku których nawet jeden uczeń ma prawo czuć się stygmatyzowanym ze względu na niezawinione przez niego ubóstwo, często także niezawinione przez jego rodziców czy opiekunów, jest najzwyczajniej w świecie skandaliczne.

Nauczyciele i dyrektorzy szkół publicznych, którzy dopuszczają do takich sytuacji, jak opisuje to rodzic, nie zasługują na miano pedagogów. Tym bardziej, że oni sami jeżdżą na te wycieczki nie ponosząc żadnych kosztów finansowych. Inna rzecz, że to organ prowadzący powinien refundować nauczycielom, bo w końcu są często nie jeden, ale i dwa czy trzy dni poza własnym domu rodzinnym. Powinni mieć wynagrodzenie z tytułu rozłąki i pracy przez 24 godziny na dobę. Tymczasem, nie dziwię się, że mamy tak niski poziom kapitału społecznego.