02 czerwca 2015
Dwaj uczestnicy XXI Sesji Sejmu Dzieci i Młodzieży zapowiedzieli na jesień "czerwoną kartkę" dla obecnego rządu
W dniu wczorajszym miała miejsce XXI Sesja Sejmu Dzieci i Młodzieży. Od 1994 r., kiedy to ów pseudodemokratyczny teatr wprowadziła polska lewica - SLD i PSL, kontynuują go kolejne ekipy rządzących, gdyż Ministerstwu Edukacji Narodowej wydaje się, że w ten sposób można połechtać sfrustrowanych i zmanipulowanych uczniów wszystkich typów szkół w naszym kraju, a z drugiej strony nieco skanalizować tlący się wśród nich bunt. Daremne starania, zmarnowane pieniądze publiczne. Dokładnie tak samo przyjmował młodzież w okresie PRL tow. Edward Gierek - I Sekretarz PZPR. Młodzież szybko dorosła i pokazała ówczesnej nomenklaturze figę.
Nie dostrzegłem, by którakolwiek ze stacji telewizyjnych pokazała w swoich serwisach informacyjnych wystąpienie Wojciecha Cichego. Tymczasem młody uczeń mówił z goryczą o tym, jak nędzne okazały się rządy ostatniej kadencji PO i PSL - i to nie tylko dla polskiej młodzieży, ale także dla jej rodziców i opiekunów. Wystawił wczoraj rządzącym żółtą kartkę, by zapowiedzieć, że jesienią to właśnie młodzież da obecnym posłom i senatorom z formacji rządzącej "czerwoną kartkę".
Niech już nikogo nie dziwią wyniki najnowszych sondaży opinii publicznej, w świetle których koalicja PO i PSL jest coraz silniej identyfikowana z partią, której nomenklatura wyalienowała się ze społeczeństwa. Ministra edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska wraz z innymi czynnikami władzy przybyła do Sejmu, by powiedzieć młodym "posłom" m.in.:
– Chcemy mieć takiego partnera jak Wy. Nikt nam lepiej nie powie jakie są Wasze oczekiwania wobec życia i edukacji, jeżeli nie powiecie nam tego sami . (...) Ciekawa jestem czy obrady wyjdą Wam lepiej niż nam, bo nam to różnie wychodzi. Czasem się ze sobą zgadzamy, czasem się ze sobą bardzo kłócimy. Trzymam za Was kciuki i będę bardzo uważnie obserwowała jak sobie tutaj radzicie. To miejsce jest fascynujące, chociaż na pierwszy rzut oka może wydawać się nudne.
Ani ministra edukacji, ani wicemarszałek Sejmu nie mogły przewidzieć, że w ławach poselskich zasiądzie Wojciech Cichy (uczeń II klasy Technikum Elektrycznego z Powiatowego Zespołu Szkół w Bieruniu), który swoją wypowiedzią odsłoni tlący się w naszym społeczeństwie już od kilku lat bunt zawiedzionych, rozczarowanych, zdradzonych przez elity władzy Polaków. Wojciech Cichy został wybrany ze swojego regionu wraz kolegą z tej samej klasy - Marcinem Bikiem w nagrodę za autorski projekt pt. „Telewizja przyjechała”. Został on bardzo wysoko oceniony w konkursie, jaki zorganizowała Fundacja Centrum Edukacji Obywatelskiej. To właśnie ta organizacja pozarządowa - współpracująca z MEN i współfinansowana przez resort via granty m.in. powiązany z tegorocznym Sejmem konkurs o mandat posła, a zatytułowany - „Miejsca młodych – jakiej przestrzeni publicznej potrzebuje młodzież?” nagrodziła w/w uczniów.
Ich projekt składał się z dwóch części – przeprowadzenia badania w lokalnym środowisku, a następnie zaproponowania możliwych do wdrożenia zmian w swojej okolicy. Jak Wojciech Cichy wypowiedział się na łamach lokalnego medium :
Zdecydowałem się wziąć udział w projekcie, ponieważ interesuję się polityką i jestem zaangażowany w problemy społeczności lokalnej. Chcemy wspólnie pokazać, młodym ludziom, że warto mieć marzenia i dążyć do ich realizacji. Muszę dodać, że w naszej pracy wspierało nas wiele osób i instytucji, wszyscy, do których się zwracaliśmy, byli otwarci na współpracę.
Dokładnie rok temu przytoczyłem w blogu wypowiedź młodego posła na jubileuszową Sesję Sejmu Dzieci i Młodzieży - Dominika Feliksa, którego krótkie oświadczenie podczas obrad tzw. Sejmu Dzieci i Młodzieży zszokowało wyjątkową odwagą i szczerością. Szybko znalazło wielu odbiorców w YouTube, toteż następnego dnia portal odnotował ponad 47 tys. wejść na stronę.
Postanowiłem porównać te wystąpienia, ale okazało się to niemożliwe. Mamy w Polsce CENZURĘ. Film z wypowiedzią Dominika Feliksa nosił tytuł: "Dominik Feliks - Masakruje ...". Niestety, dzisiaj jest on już niedostępny (...) z powodu roszczenia dotyczącego praw autorskich zgłoszonego przez użytkownika Videosejm Piotrek. Jak poszukamy, to znajdziemy jego wersję:
Drodzy czytelnicy, jeśli chcecie zobaczyć i posłuchać wczorajszego młodzieńca - Wojciecha Cichego, co sądzi w imieniu swojego środowiska na temat polskiej władzy i tego, jaki jest rzeczywisty stosunek do niej tych, którzy po wakacjach udadzą się do urn wyborczych, zróbcie to jak najszybciej, gdyż i jego wypowiedź zostanie w podobny sposób zablokowana. Władze powiatu były z Wojtka dumne, zanim udał się do Warszawy. Mam nadzieję, że będą równie zachwycone jego odwagą. Czyż nie takie kompetencje powinna kształcić polska szkoła? Wkrótce przekonamy się, jak traktowani są uczniowie, którzy nie uwierzyli w teatr propagandowej demokracji.
Powiat bieruńsko-lędziński miał w Sejmie sześciu "posłów - uczniów", w tym Wojtka Cichego, który jest znany z zaangażowania na rzecz społeczności lokalnej. Teraz będzie musiał poradzić sobie z wystąpieniem, które wzbudziło u wielu osób podziw, ale niewątpliwie stanie się okazją do znacznie silniejszego ataku na niego tych, którzy usłyszeli słowa społecznej "prawdy o sobie", prawdy odzwierciedlonej.
Na koniec -ciekawostka: w czasie wczorajszego "Sejmu..." miało miejsce wystąpienie Dzień dziecka w Sejmie - Piotra Żyłki, z którego tytułu można wnioskować, czego dotyczyło. Brzmiało ono bowiem: "Młode pokolenie rozliczy komunistów i postkomunistów". Niestety, nie da się go odtworzyć, gdyż zostało usunięte ponoć przez samego referującego. Nie słyszałem tych wystąpień, ani innych, gdyż nie miałem czasu na śledzenie obrad, które i tak nie były w całości i bezpośrednio transmitowane przez stacje telewizyjne.
01 czerwca 2015
Dlaczego Obywatele Nauki nie we wszystkim budzą mój zachwyt?
Z banalnego powodu. Są naukowcami a nie potrafią poradzić sobie z merytoryczną krytyką ich własnego wytworu. To się zdarza nawet w najlepszej rodzinie. Mój wpis z dn.21 maja br. wywołał w nich nieadekwatną do treści złość, toteż przyczepili się do jednego akapitu, by na nim zbudować swój oddolny protest i przenieść go na całość. Rzeczywiście, pewnie oglądali program "Idź na całość!" albo postanowili wykorzystać wyuczone przez niektórych w okresie totalitaryzmu techniki manipulacji w komunikacji międzyludzkiej.
Sprawę akapitu wyjaśniłem pod tamtym wpisem. W gruncie rzeczy niczego nie insynuowałem, tylko powtórzyłem krążącą w środowisku warszawskiej opozycji (to dopiero - po 25 latach mamy znowu opozycję i podziemną bibułę) informację o tym, jak to łatwo w ruchu ON tworzy się pozór krytyki polityki naukowej w naszym kraju za pieniądze (wszystko jedno - z ministerstwa czy jakiejś fundacji, bo ta też je otrzymuje z różnych źródeł) i krytykuje tych, którzy walczą z niesprawiedliwością rozwiązań systemowych na własny koszt (mam tu na uwadze KKHP). Aż czterech naukowców: dr Piotr Bentkowski, dr hab. Marcin Grynberg, dr hab. Łukasz Niesiołowski-Spanò i dr hab. Aneta Pieniądz napisało:
Chcieliśmy podkreślić, że od początku istnienia Komitetu Kryzysowego Humanistyki Polskiej utrzymujemy z jego członkami kontakty. Choć nie zawsze zgadzamy się co do szczegółów, jednak uważamy, że kierunek naszych działań jest ten sam: jest nim uczynienie z nauki i szkolnictwa wyższego kluczowego elementu rozwoju społecznego i kulturowego naszego kraju. (podkreśl. BŚ)
Sięgam do opublikowanego przez ON rozdziału pt. MODELE KARIERY NAUKOWEJ – ROZWIĄZANIA, który zawarli w projekcie: "PAKT DLA NAUKI czyli jak nauka może służyć społeczeństwu. Obywatelski projekt zmian w nauce i szkolnictwie wyższym w Polsce". Czytam i przecieram oczy ze zdumienia, bo tak propagandowego materiału, miejscami pozbawionego wiedzy na temat procesu stanowienia prawa i jego egzekwowania w naszym kraju, w tym także już istniejących rozwiązań, dawno nie czytałem. Podam tylko kilka przykładów samozaprzeczania formułowanym przez nich tezom i zarzucania czytelników banałami. Oto kilka przykładów, bo szkoda oczu na szczegółową analizę całości:
NIEKONSEKWENCJE:
1. Nauka nie jest produktem seryjnym - piszą - (...) ale ... Naukowcy muszą mieć możliwość realizowania swoich zadań ... w dopasowanych do ich potrzeb ramach formalnych.
(...)
2. Postuluje się utrzymanie habilitacji, jednak konieczne jest podniesienie wymogów, jakie spełnić musi habilitant. (...) Habilitacja nie musi stanowić obowiązkowego etapu kariery.
3. Podstawą nadania habilitacji jest uzyskanie pozytywnej oceny dorobku: naukowego(...), dydaktycznego; popularyzatorskiego ale w propozycji trzech ścieżek kariery akademickiej, dla tej trzeciej przewiduje się: – Pracownik realizujący ścieżkę wynalazczo–wdrożeniową: ma prawo, lecz nie ma obowiązku, prowadzenia zajęć dydaktycznych oraz promowania studenckich prac licencjackich i magisterskich.
4. Najpierw stwierdzają krytycznie:
Odebranie, de facto, podmiotowości Radom Wydziałów/Instytutów w procesie habilitacyjnym i oddanie procedury habilitacyjnej w gestię Centralnej Komisji oraz powołanej przez nią komisji doprowadziło do zbiurokratyzowania samej procedury i rozmycia wymogów stawianych habilitantowi.
by w zamian zaproponować rozwiązania sprzeczne z powyższą krytyką:
Kandydat zgłasza wniosek do wybranej rady wydziału(... ). W wypadku pozytywnego rozpatrzenia wniosku kandydata, rada wydziału wskazuje 10 kandydatów na recenzentów ze stopniem doktora habilitowanego, z których co najmniej 8 pochodzi spoza składu rady i spoza macierzystego wydziału habilitanta; Centralna Komisja ds. Stopni i Tytułów wybiera spośród zgłoszonych kandydatów 5 recenzentów. CK ma prawo wyboru kandydatów spoza zgłoszonych przez radę wydziału, o ile jest to uzasadnione względami merytorycznymi. Ba, idą jeszcze dalej w hiperkontroli CK pozbawiającej rady suwerenności: CK ustala szczegółowe uregulowania dotyczące przebiegu procedury habilitacyjnej, kontroluje jakość postępowania habilitacyjnego i jego prawomocność, a także pełni funkcje odwoławcze i mediacyjne w wypadku konfliktów powstałych między habilitantem a innymi uczestnikami postępowania habilitacyjnego.
BANAŁY:
Pracodawca i pracownik powinni mieć swobodę określania zakresu obowiązków służbowych, w tym zwłaszcza pensum dydaktycznego oraz wynagrodzenia.
Stopień zaangażowania w dydaktykę oraz pracę naukową powinien skutkować zróżnicowaniem wynagrodzenia pracowników.
Modele ścieżek kariery powinny być zróżnicowane i elastycznie dopasowywać się do specyfiki instytucji i dziedziny wiedzy.
Pracownicy związani z nauką mogą realizować swe zadania w uczelniach publicznych i prywatnych, instytutach naukowych oraz działach naukowych przedsiębiorstw. Państwo w sposób szczególny winno wspierać pracowników instytucji publicznych.
Pracownicy zatrudnieni w instytucjach prywatnych i przedsiębiorstwach powinni być dopuszczeni do aplikowania o fundusze na badania naukowe na zasadzie konkurencyjności.
ZAMULANIE:
Konieczna jest pełna transparentność postępowań doktorskich i habilitacyjnych (jawność dorobku, recenzji).
O ile recenzje prac doktorskich nie są jawne, a szkoda, bo sam nie mam nic przeciwko temu, o tyle recenzje osiągnięć naukowych do habilitacji są jawne a publikacje powszechnie dostępne (przynajmniej w Bibliotece Narodowej).
- Pracownik naukowy ze stopniem doktora może ubiegać się o habilitację, jednak do niego należy decyzja, czy i kiedy wystąpi o wszczęcie procedury habilitacyjnej.
Czyżby ON-i nie znali prawa? Nie wiedzą, że wszystkie postępowania są na wniosek osoby tym zainteresowanej?
- Kryteria oceny dorobku habilitacyjnego dla danej dyscypliny określa rada wydziału/ instytutu przeprowadzająca procedurę.
Jak widać, każda rada może mieć własne kryteria, dzięki czemu będziemy mieli doktorów i doktorów habilitowanych "z krainy tysiąca jezior".
- Habilitant ma prawo wnioskowania o wykluczenie z grona potencjalnych recenzentów jednej osoby, jeśli zachodzi uzasadniona obawa nierzetelności lub konfliktu osobistego.
Ciekaw jestem, jak wyegzekwować zgodnie z prawnymi normami taki postulat i dlaczego miałby on dotyczyć tylko jednej osoby? Pozostałe mogą być potencjalnie nierzetelne lub być w konflikcie osobistym z kandydatem do awansu?
- Postuluje się zniesienie profesury tytularnej, tzw. belwederskiej, należy pozostawić jedynie stanowiska profesora nadzwyczajnego i zwyczajnego uczelni/instytutu badawczego (...) Obecnie średni wiek przyznawania profesury tytularnej jest bliski wiekowi emerytalnemu. Profesura tytularna ma obecnie charakter w zasadzie honorowy.
Brakuje w tej diagnozie odniesienia do danych empirycznych. Nie ma to dla ON-ych znaczenia. Rozwijają swoją ukrytą diagnozę w stwierdzeniu: (...) procedura awansu profesorskiego jest kosztowna, szczególnie biorąc pod uwagę jej jedynie prestiżowy walor. Wymóg wypromowania trzech doktorów do uzyskania tytułu znacząco wpływa na obniżanie standardów stawianych doktoratom. Ostatni „wysyp” profesur przyznawanych pod rygorami ustawy sprzed jej nowelizacji de facto pokazał dewaluacje tego tytułu.
Oczekuję na przykłady tej dewaluacji. Sami nie są jeszcze profesorami, więc zapewne w swoim otoczeniu mają adekwatne do tej tezy dowody.
BŁĘDY:
- ombudsmen.
Pomijając błąd w pisowni tej roli już widzę, jak wybrani jesienią parlamentarzyści wystąpią z ustawą powołania Rzecznika Praw Obywateli Nauki. Jest już tylu rzeczników, że jeszcze jeden nam nie zaszkodzi. Tym bardziej, że jak wczytacie się Państwo w treść proponowanych przez ON rozwiązań w zakresie chociażby tylko spraw pracowniczych, to mielibyśmy po ich wdrożeniu w życie tysiące spraw sądowych i dziesiątki tysięcy interwencji owego rzecznika.
Pragnę poinformować, że nie jest prawdą, jakoby celem moich wpisów - tylko częściowo krytykujących projekt PAKT DLA NAUKI - było zdyskredytowanie tego ruchu. Nic bardziej mylnego. Wprost odwrotnie. Jestem zachwycony jego powstaniem i działalnością finansowaną m.in. przez Fundację Batorego. Mam nadzieję, że Rada Fundacji zobaczy, na co te środki są wydatkowane, bo mam wrażenie, że postulaty ON dalece odbiegają od jej celów statutowych. Chyba, że ... ale nie napiszę, by nie sugerowano, że coś insynuuję.
Ruch ON ma problem z reakcją na merytoryczną krytykę jego wytworów. Piszą zatem jego nominaci: Jak dotąd, nigdy nie komentowaliśmy w takiej formie wypowiedzi krytycznych kierowanych pod naszym adresem, nawet jeśli zawierały obelgi i kłamstwa. Chciałbym zatem przykładów owych obelg i kłamstw, bo jakoś nie mogę się ich doczytać w swoich wpisach. Nie uważam, by można było wpisywać aktywności mojej osoby do kategorii, którą zapisano następująco:
Z niepokojem odczytujemy wypowiedź prof. Śliwerskiego jako próbę dzielenia środowisk i społecznych organizacji funkcjonujących poza tradycyjnymi strukturami nauki i szkolnictwa wyższego, którym leży na sercu poprawa stanu nauki w Polsce – a poprzez to utrudnienie im działań na rzecz faktycznych, a nie jedynie pozorowanych zmian. Uważamy wszelkie działania, szczególnie operujące plotką, pomówieniem i kłamstwem, mogące podzielić i rozbić te społeczne inicjatywy za bardzo szkodliwe, gdyż uniemożliwiają tworzenie wspólnego stanowiska wobec innych partnerów debaty społecznej, w tym strony rządowej.
Następnym razem proponuję, by funkcjonariusze ON sprawdzili dane personalne mojej osoby i nie wprowadzali naszego środowiska w błąd. Wystarczy już pakiet nonsensów, banałów i błędów logicznych we własnych rozwiązaniach, niezależnie od tego, że wiele z nich zasługuje na uwagę. Warto odsiewać ziarno od plew, ale muszą to uczynić sami wsłuchując się także w krytyczne opinie na temat własnego wytworu. Pakt bowiem może nam wszystkim kojarzyć się bardzo negatywnie. Istotne jest tu bowiem to, kto, z kim i przeciwko komu paktuje.
Poczekam do jesiennych wyborów, bo na ON liczyć nie można, by zmieniło się w prawie o szkolnictwie wyższym i w nauce na lepsze. Może pojawi się inny ruch oddolny, bardziej ekspercki i odważny, bo to, co proponuje ON, gdyby doszło do realizacji PAKTU, zbliżyłoby nas do Białorusi.
Sprawę akapitu wyjaśniłem pod tamtym wpisem. W gruncie rzeczy niczego nie insynuowałem, tylko powtórzyłem krążącą w środowisku warszawskiej opozycji (to dopiero - po 25 latach mamy znowu opozycję i podziemną bibułę) informację o tym, jak to łatwo w ruchu ON tworzy się pozór krytyki polityki naukowej w naszym kraju za pieniądze (wszystko jedno - z ministerstwa czy jakiejś fundacji, bo ta też je otrzymuje z różnych źródeł) i krytykuje tych, którzy walczą z niesprawiedliwością rozwiązań systemowych na własny koszt (mam tu na uwadze KKHP). Aż czterech naukowców: dr Piotr Bentkowski, dr hab. Marcin Grynberg, dr hab. Łukasz Niesiołowski-Spanò i dr hab. Aneta Pieniądz napisało:
Chcieliśmy podkreślić, że od początku istnienia Komitetu Kryzysowego Humanistyki Polskiej utrzymujemy z jego członkami kontakty. Choć nie zawsze zgadzamy się co do szczegółów, jednak uważamy, że kierunek naszych działań jest ten sam: jest nim uczynienie z nauki i szkolnictwa wyższego kluczowego elementu rozwoju społecznego i kulturowego naszego kraju. (podkreśl. BŚ)
Sięgam do opublikowanego przez ON rozdziału pt. MODELE KARIERY NAUKOWEJ – ROZWIĄZANIA, który zawarli w projekcie: "PAKT DLA NAUKI czyli jak nauka może służyć społeczeństwu. Obywatelski projekt zmian w nauce i szkolnictwie wyższym w Polsce". Czytam i przecieram oczy ze zdumienia, bo tak propagandowego materiału, miejscami pozbawionego wiedzy na temat procesu stanowienia prawa i jego egzekwowania w naszym kraju, w tym także już istniejących rozwiązań, dawno nie czytałem. Podam tylko kilka przykładów samozaprzeczania formułowanym przez nich tezom i zarzucania czytelników banałami. Oto kilka przykładów, bo szkoda oczu na szczegółową analizę całości:
NIEKONSEKWENCJE:
1. Nauka nie jest produktem seryjnym - piszą - (...) ale ... Naukowcy muszą mieć możliwość realizowania swoich zadań ... w dopasowanych do ich potrzeb ramach formalnych.
(...)
2. Postuluje się utrzymanie habilitacji, jednak konieczne jest podniesienie wymogów, jakie spełnić musi habilitant. (...) Habilitacja nie musi stanowić obowiązkowego etapu kariery.
3. Podstawą nadania habilitacji jest uzyskanie pozytywnej oceny dorobku: naukowego(...), dydaktycznego; popularyzatorskiego ale w propozycji trzech ścieżek kariery akademickiej, dla tej trzeciej przewiduje się: – Pracownik realizujący ścieżkę wynalazczo–wdrożeniową: ma prawo, lecz nie ma obowiązku, prowadzenia zajęć dydaktycznych oraz promowania studenckich prac licencjackich i magisterskich.
4. Najpierw stwierdzają krytycznie:
Odebranie, de facto, podmiotowości Radom Wydziałów/Instytutów w procesie habilitacyjnym i oddanie procedury habilitacyjnej w gestię Centralnej Komisji oraz powołanej przez nią komisji doprowadziło do zbiurokratyzowania samej procedury i rozmycia wymogów stawianych habilitantowi.
by w zamian zaproponować rozwiązania sprzeczne z powyższą krytyką:
Kandydat zgłasza wniosek do wybranej rady wydziału(... ). W wypadku pozytywnego rozpatrzenia wniosku kandydata, rada wydziału wskazuje 10 kandydatów na recenzentów ze stopniem doktora habilitowanego, z których co najmniej 8 pochodzi spoza składu rady i spoza macierzystego wydziału habilitanta; Centralna Komisja ds. Stopni i Tytułów wybiera spośród zgłoszonych kandydatów 5 recenzentów. CK ma prawo wyboru kandydatów spoza zgłoszonych przez radę wydziału, o ile jest to uzasadnione względami merytorycznymi. Ba, idą jeszcze dalej w hiperkontroli CK pozbawiającej rady suwerenności: CK ustala szczegółowe uregulowania dotyczące przebiegu procedury habilitacyjnej, kontroluje jakość postępowania habilitacyjnego i jego prawomocność, a także pełni funkcje odwoławcze i mediacyjne w wypadku konfliktów powstałych między habilitantem a innymi uczestnikami postępowania habilitacyjnego.
BANAŁY:
Pracodawca i pracownik powinni mieć swobodę określania zakresu obowiązków służbowych, w tym zwłaszcza pensum dydaktycznego oraz wynagrodzenia.
Stopień zaangażowania w dydaktykę oraz pracę naukową powinien skutkować zróżnicowaniem wynagrodzenia pracowników.
Modele ścieżek kariery powinny być zróżnicowane i elastycznie dopasowywać się do specyfiki instytucji i dziedziny wiedzy.
Pracownicy związani z nauką mogą realizować swe zadania w uczelniach publicznych i prywatnych, instytutach naukowych oraz działach naukowych przedsiębiorstw. Państwo w sposób szczególny winno wspierać pracowników instytucji publicznych.
Pracownicy zatrudnieni w instytucjach prywatnych i przedsiębiorstwach powinni być dopuszczeni do aplikowania o fundusze na badania naukowe na zasadzie konkurencyjności.
ZAMULANIE:
Konieczna jest pełna transparentność postępowań doktorskich i habilitacyjnych (jawność dorobku, recenzji).
O ile recenzje prac doktorskich nie są jawne, a szkoda, bo sam nie mam nic przeciwko temu, o tyle recenzje osiągnięć naukowych do habilitacji są jawne a publikacje powszechnie dostępne (przynajmniej w Bibliotece Narodowej).
- Pracownik naukowy ze stopniem doktora może ubiegać się o habilitację, jednak do niego należy decyzja, czy i kiedy wystąpi o wszczęcie procedury habilitacyjnej.
Czyżby ON-i nie znali prawa? Nie wiedzą, że wszystkie postępowania są na wniosek osoby tym zainteresowanej?
- Kryteria oceny dorobku habilitacyjnego dla danej dyscypliny określa rada wydziału/ instytutu przeprowadzająca procedurę.
Jak widać, każda rada może mieć własne kryteria, dzięki czemu będziemy mieli doktorów i doktorów habilitowanych "z krainy tysiąca jezior".
- Habilitant ma prawo wnioskowania o wykluczenie z grona potencjalnych recenzentów jednej osoby, jeśli zachodzi uzasadniona obawa nierzetelności lub konfliktu osobistego.
Ciekaw jestem, jak wyegzekwować zgodnie z prawnymi normami taki postulat i dlaczego miałby on dotyczyć tylko jednej osoby? Pozostałe mogą być potencjalnie nierzetelne lub być w konflikcie osobistym z kandydatem do awansu?
- Postuluje się zniesienie profesury tytularnej, tzw. belwederskiej, należy pozostawić jedynie stanowiska profesora nadzwyczajnego i zwyczajnego uczelni/instytutu badawczego (...) Obecnie średni wiek przyznawania profesury tytularnej jest bliski wiekowi emerytalnemu. Profesura tytularna ma obecnie charakter w zasadzie honorowy.
Brakuje w tej diagnozie odniesienia do danych empirycznych. Nie ma to dla ON-ych znaczenia. Rozwijają swoją ukrytą diagnozę w stwierdzeniu: (...) procedura awansu profesorskiego jest kosztowna, szczególnie biorąc pod uwagę jej jedynie prestiżowy walor. Wymóg wypromowania trzech doktorów do uzyskania tytułu znacząco wpływa na obniżanie standardów stawianych doktoratom. Ostatni „wysyp” profesur przyznawanych pod rygorami ustawy sprzed jej nowelizacji de facto pokazał dewaluacje tego tytułu.
Oczekuję na przykłady tej dewaluacji. Sami nie są jeszcze profesorami, więc zapewne w swoim otoczeniu mają adekwatne do tej tezy dowody.
BŁĘDY:
- ombudsmen.
Pomijając błąd w pisowni tej roli już widzę, jak wybrani jesienią parlamentarzyści wystąpią z ustawą powołania Rzecznika Praw Obywateli Nauki. Jest już tylu rzeczników, że jeszcze jeden nam nie zaszkodzi. Tym bardziej, że jak wczytacie się Państwo w treść proponowanych przez ON rozwiązań w zakresie chociażby tylko spraw pracowniczych, to mielibyśmy po ich wdrożeniu w życie tysiące spraw sądowych i dziesiątki tysięcy interwencji owego rzecznika.
Pragnę poinformować, że nie jest prawdą, jakoby celem moich wpisów - tylko częściowo krytykujących projekt PAKT DLA NAUKI - było zdyskredytowanie tego ruchu. Nic bardziej mylnego. Wprost odwrotnie. Jestem zachwycony jego powstaniem i działalnością finansowaną m.in. przez Fundację Batorego. Mam nadzieję, że Rada Fundacji zobaczy, na co te środki są wydatkowane, bo mam wrażenie, że postulaty ON dalece odbiegają od jej celów statutowych. Chyba, że ... ale nie napiszę, by nie sugerowano, że coś insynuuję.
Ruch ON ma problem z reakcją na merytoryczną krytykę jego wytworów. Piszą zatem jego nominaci: Jak dotąd, nigdy nie komentowaliśmy w takiej formie wypowiedzi krytycznych kierowanych pod naszym adresem, nawet jeśli zawierały obelgi i kłamstwa. Chciałbym zatem przykładów owych obelg i kłamstw, bo jakoś nie mogę się ich doczytać w swoich wpisach. Nie uważam, by można było wpisywać aktywności mojej osoby do kategorii, którą zapisano następująco:
Z niepokojem odczytujemy wypowiedź prof. Śliwerskiego jako próbę dzielenia środowisk i społecznych organizacji funkcjonujących poza tradycyjnymi strukturami nauki i szkolnictwa wyższego, którym leży na sercu poprawa stanu nauki w Polsce – a poprzez to utrudnienie im działań na rzecz faktycznych, a nie jedynie pozorowanych zmian. Uważamy wszelkie działania, szczególnie operujące plotką, pomówieniem i kłamstwem, mogące podzielić i rozbić te społeczne inicjatywy za bardzo szkodliwe, gdyż uniemożliwiają tworzenie wspólnego stanowiska wobec innych partnerów debaty społecznej, w tym strony rządowej.
Następnym razem proponuję, by funkcjonariusze ON sprawdzili dane personalne mojej osoby i nie wprowadzali naszego środowiska w błąd. Wystarczy już pakiet nonsensów, banałów i błędów logicznych we własnych rozwiązaniach, niezależnie od tego, że wiele z nich zasługuje na uwagę. Warto odsiewać ziarno od plew, ale muszą to uczynić sami wsłuchując się także w krytyczne opinie na temat własnego wytworu. Pakt bowiem może nam wszystkim kojarzyć się bardzo negatywnie. Istotne jest tu bowiem to, kto, z kim i przeciwko komu paktuje.
Poczekam do jesiennych wyborów, bo na ON liczyć nie można, by zmieniło się w prawie o szkolnictwie wyższym i w nauce na lepsze. Może pojawi się inny ruch oddolny, bardziej ekspercki i odważny, bo to, co proponuje ON, gdyby doszło do realizacji PAKTU, zbliżyłoby nas do Białorusi.
31 maja 2015
EWALUACJA, PARAMETRYZACJA I FINANSOWANIE NAUKI , czyli Frankenstein na resortowej karuzeli
Porozumienie Doktorantów Nauk Humanistycznych i Społecznych zorganizowało w siedzibie Uniwersytetu SWPS - Wydział Zamiejscowy we Wrocławiu dwudniową debatę na temat ewaluacji, parametryzacji i finansowania nauki w Polsce. Rewelacja. Mogli spotkać się ze sobą przedstawiciele różnych dyscyplin naukowych, wśród których jedni widzą, badają i komunikują fatalny stan finansowania polskiej nauki przez rząd PO i PSL, rażące błędy w utrzymywaniu dotychczasowego systemu ewaluacji i oceny zarówno jednostek naukowych, badaczy jak i ich osiągnięć naukowych (artykuły w czasopismach i monografie) oraz członkowie rządowego systemu, uwikłani w dotychczasowe rozwiązania. Ze względu na udział w święcie Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie nie mogłem wysłuchać piątkowych referatów, natomiast nie bez satysfakcji wziąłem udział w sobotnim panelu.
Panel rozpoczęło wystąpienie prof. Jerzego Brzezińskiego, w którym pojawiły się następujące problemy:
• Czy wprowadzenie ocen per review w kontekście indywidualnych osiągnięć naukowych badaczy, może wpłynąć pozytywnie na jakość publikacji w czasopismach naukowych?
• Jeśli faktycznie nastąpiłaby rezygnacja z obecnych parametrów oceniających czasopisma naukowe (impact factor), w jaki sposób można by dokonywać ich oceny, mając na uwadze potrzeby “nagradzania” osiągnięć naukowych a nie trademark czasopisma?
• Czy proponowany sposób oceny mógłby wpłynąć pozytywnie na likwidację dysproporcji parametryzacyjnej między naukami doświadczalnymi a humanistycznymi i społecznymi?
Zdaniem Profesora J. Brzezińskiego kluczową rolę w ocenie parametrycznej jednostek akademickich odgrywa jakość osiągnięć naukowych mierzona rangą czasopism, w których są one opublikowane. Jeżeli w ocenie projektu badawczego w NCN można uzyskać tylko 3 pkt. (na skali 0-6) za publikacje wnioskodawcy w czasopismach krajowych, a do 6 pkt. za artykuły wydane w czasopismach zagranicznych, to Polacy powinni wiedzieć, gdzie mają kierować do druku wyniki swoich badań, by tym samym zapewnić swoim kolejnym projektom badawczych szanse na ich finansowanie ze środków NCN.
Znany w kraju dr Emanuel Kulczycki odniósł się do następujących kwestii:
• W manifeście lejdeńskim, wiele uwagi poświęcono kwestiom parametryzacji osiągnięć naukowych, które nawet w zmienionej i bardziej kompleksowej formie nadal opierać się będą na trademark-u poszczególnych badaczy (niezależnie od formy publikowania osiągnięć). Czy jest to droga słuszna? W końcu, część artykułów oraz publikacji długo czeka na włączenie do obiegu naukowego, ze względu na “popularność” i “renomę”.
• Ostatnio w niektórych wydawnictwach naukowych, można znaleźć informacje na temat “nie ponoszenia przez redakcję odpowiedzialności za publikowane treści”. W związku z tym, pojawia się pytanie: czy także monografie powinny zostać objęte bardziej kompleksową formą oceny prezentowanych w nich wyników badań, skoro ich jakość również jest nierównomierna?
• Kwestia ewaluacji i parametryzacji opiera się w dużej mierze na tworzeniu trademark-u naukowego, samych badaczy oraz czasopism i innych form publikowania osiągnięć naukowych. Czy w ten sposób nadal nie zamykamy się jako środowisko na “nowości”?
Panelista rozpoczął swoje wystąpienie od sądów o charakterze antysystemowym, bowiem przyrównał rozwiązania w naszym kraju do modelu Frankensteina - i to w dodatku na karuzeli, który - jak nasi decydenci - zmienia na karuzeli koniki, ale całość kręci się w tym samym tempie i kierunku. Mamy w szkolnictwie wyższym ukryty program władzy, który być może nawet nie jest przez nią zamierzonym, ale już tak głęboko wpisał się w procesy decyzyjne, że determinuje on kształt oceny i finansowania polskiej nauki. Wymienił sześć takich ukrytych przesłanek, które w istocie czynią naszą naukę niereformowalną, albo poddawaną cząstkowym zaledwie zmianom:
1. Brak celów procesu oceniania osiągnięć naukowych (nie wiadomo bowiem, co tu jest istotne: pomiar indywidualnego dorobku, ewaluacja ex post czy ocena nauki w Polsce?);
2. Zasada pomiaru tego, co zostało wprowadzone do systemu, bez względu na to, jaka jest tego jakość i jakie są tego źródła. Ministerstwo nie udostępnia źródeł danych, toteż nie wiemy, na jakiej podstawie zostały wystawione jednostkom czy czasopismom takie a nie inne oceny;
3. Zasada poczucia wyjątkowości - tu przykładem są ponoć humaniści, którzy uważają, że są nieporównywalne ich osiągnięcia naukowe z tymi,, jakie uzyskują przedstawiciele innych dyscyplin naukowych, a zatem powinni mieć własne kryteria oceny. Zdaniem Kulczyckiego udało się rozwiązać ten węzeł gordyjski tyle tylko, że argumentem miały być ich doświadczenia w zakresie nauk społecznych, a nie humanistycznych. A zatem ten argument okazał się mało przekonywujący (przynajmniej dla mnie);
4. Monografia naukowa jest ważna, ale najważniejsze jest publikowanie artykułów w renomowanych czasopismach. Tu panelista ubolewał, że nie ma oceny monografii, której dokonywaliby wydawcy. Już sobie wyobrażam, jak nieobiektywny byłby to podmiot, skoro sami konkurują o tytuły, autorów i kasę;
5. Humanistyka jest niemierzalna, trudna do parametryzacji, stąd pojawiła się propozycja skonstruowania polskiego współczynnika wpływu;
6. Transparentność oceniania i finansowania nauki jest przereklamowana w naszym kraju, gdyż w istocie wiele danych rządzący/decydenci ukrywają przed środowiskiem.
Ja mówiłem o potrzebie integracji dwóch dziedzin nauk w jedną: nauki humanistyczno-społeczne oraz o polityce fałszywej i pozorowanej troski MNiSW w zakresie finansowania nauki.
Kolejne wystąpienie - prof. Jana Cieciucha dotyczyło następujących zagadnień:
• Jak bardzo, częste zmiany w systemie ewaluacji i parametryzacji wpływają na poczucie bezpieczeństwa wśród badaczy? W środowisku akademickim można bowiem zaobserwować różne postawy, czego wyrazem jest między innymi powstanie Komitetu Kryzysowego Humanistyki Polskiej
• Czy wprowadzanie zmian proponowanych przez manifest lejdeński i deklarację DORA oraz dalsze systemowe prace nad ich doskonaleniem, w kontekście nauk humanistycznych i społecznych, mogłoby wpłynąć na zmianę postrzegania ewaluacji i parametryzacji w środowisku akademickim?
Profesor skonstruował macierz postaw badaczy wobec nauki wyróżniając cztery ich typy, a mianowicie takich, którzy:
a) dokonują odkryć, ale ich nie komunikują;
b) dokonują odkryć naukowych i komunikują wyniki swoich badań;
c) nie dokonują odkryć naukowych, ale je komunikują;
d) nie dokonują odkryć naukowych i ich nie komunikują.
Stosunek każdego z w/w typów naukowców do procesu ewaluacji i parametryzacji dokonań zależy "od miejsca siedzenia", czyli postawy, jaką sami zajmują w nauce i wobec niej;
Prof. Barbara Tuchańska zastanawiała się nad tym, czy podział obecnego obszaru nauk humanistycznych na więcej części (2 lub 3) nie spowoduje w konsekwencji prób dalszego dzielenia przyjętych obszarów, które mimo cech wspólnych mają wiele różnic. Jej zdaniem wydziały uniwersyteckie są tak zróżnicowane wewnętrznie nawet w obrębie tej samej dziedziny nauk, że ich porównywanie ze sobą jest pozbawione racji. Należałoby oceniać nie jednostki organizacyjne w uczelniach, ale dyscypliny i ich moc naukowych osiągnięć. Tu byłyby te oceny porównywalne. Proponowała też, by w ocenie parametrycznej uwzględniać studia doktoranckie. Nie wzięła pod uwagę faktu, że te mogą prowadzić tylko te jednostki, które mają pełne uprawnienia akademickie, a tych jest mniejszość.
Dr Krystian Szadkowski uderzył w ton samobiczowania polskiej nauki w rytmie tzw. światowych rankingów. Uważa, że polska nauka jest peryferyjna - przeciwko czemu zaprotestowałem - gdyż nauki humanistyczne i społeczne znajdują się w permanentnym kryzysie. O ile Amerykanie mogą poszczycić się tym, że aż 1692 naukowców z ich kraju jest cytowanych, to w Polski jest takich tylko 4, a np. we Francji 83. Zaprezentował typowy dla etatystycznej władzy pogląd, że polskiej nauce potrzebna jest państwowa kontrola, centralistycznie uzgodniona ocena na podstawie publikacji zamieszczanych w najlepszych czasopismach. Prowadzący panel uważał, że w manifeście lejdeńskim podkreślono znaczenie prowadzonych badań lokalnych, zwłaszcza w obszarze nauk humanistycznych i społecznych, które mogą zostać wyłączone z procesu umiędzynarodowienia, lecz nadal pełnić istotną rolę w dorobku badacza. W jaki sposób zatem należałoby zachowywać równowagę w tym względzie?
Ostatnią z referujących w przedpołudniowej sesji była mgr Joanna Hetnarowicz, która wykazała, że nauki humanistyczne rzeczywiście są dyskryminowane w pozyskiwaniu środków na badania podstawowe. Jej zdaniem - w ocenie parametrycznej jednostek należałoby uwzględnić aktywność grantową pracowników jednostek. Nie wzięła jednak pod uwagę faktu, że taka zmienna byłaby wartościowa, gdyby istotnie nie obowiązywała w przydzielaniu środków na granty gra o sumie zerowej, tzn. przy bardzo niskich nakładach państwa na badania naukowe zysk jednych wnioskodawców jest kosztem strat innych mimo, że mieli też bardzo dobre wnioski. Panelistka przyznała, że w ocenie parametrycznej jednostek za każde 100 tys. zł, jakie uzyskują one z grantów krajowych , przyznaje im się 1 pkt, zaś jeśli jest to 100 tys. zł z grantów zagranicznych , to otrzymują one 2 pkt.
No proszę, kto tu dyskryminuje polską naukę? Ministerialny model Frankensteina.
• W świecie naukowym, co raz częściej słychać głosy o potrzebie zmiany w systemie finansowania badań z zakresu nauk humanistycznych i społecznych, zwłaszcza wobec niemożności procesu komercjalizacji wszystkich wyników badań prowadzonych przez np. filologów polskich. Czy wobec tego wskaźnik aktywności grantowej powinien faktycznie mieć duże znaczenie przy ocenie parametrycznej?
• W jaki sposób pogodzić potrzebę szybkiej komercjalizacji wyników badań, z długotrwałymi badaniami w naukach humanistycznych, które dopiero po wielu latach mogą przynieść owoce w postaci zastosowania wyników w praktyce? Nikt nie wspomniał o rzekomo ważnej w debacie akademickiej inicjatywie Obywatele Nauki.
Panel rozpoczęło wystąpienie prof. Jerzego Brzezińskiego, w którym pojawiły się następujące problemy:
• Czy wprowadzenie ocen per review w kontekście indywidualnych osiągnięć naukowych badaczy, może wpłynąć pozytywnie na jakość publikacji w czasopismach naukowych?
• Jeśli faktycznie nastąpiłaby rezygnacja z obecnych parametrów oceniających czasopisma naukowe (impact factor), w jaki sposób można by dokonywać ich oceny, mając na uwadze potrzeby “nagradzania” osiągnięć naukowych a nie trademark czasopisma?
• Czy proponowany sposób oceny mógłby wpłynąć pozytywnie na likwidację dysproporcji parametryzacyjnej między naukami doświadczalnymi a humanistycznymi i społecznymi?
Zdaniem Profesora J. Brzezińskiego kluczową rolę w ocenie parametrycznej jednostek akademickich odgrywa jakość osiągnięć naukowych mierzona rangą czasopism, w których są one opublikowane. Jeżeli w ocenie projektu badawczego w NCN można uzyskać tylko 3 pkt. (na skali 0-6) za publikacje wnioskodawcy w czasopismach krajowych, a do 6 pkt. za artykuły wydane w czasopismach zagranicznych, to Polacy powinni wiedzieć, gdzie mają kierować do druku wyniki swoich badań, by tym samym zapewnić swoim kolejnym projektom badawczych szanse na ich finansowanie ze środków NCN.
Znany w kraju dr Emanuel Kulczycki odniósł się do następujących kwestii:
• W manifeście lejdeńskim, wiele uwagi poświęcono kwestiom parametryzacji osiągnięć naukowych, które nawet w zmienionej i bardziej kompleksowej formie nadal opierać się będą na trademark-u poszczególnych badaczy (niezależnie od formy publikowania osiągnięć). Czy jest to droga słuszna? W końcu, część artykułów oraz publikacji długo czeka na włączenie do obiegu naukowego, ze względu na “popularność” i “renomę”.
• Ostatnio w niektórych wydawnictwach naukowych, można znaleźć informacje na temat “nie ponoszenia przez redakcję odpowiedzialności za publikowane treści”. W związku z tym, pojawia się pytanie: czy także monografie powinny zostać objęte bardziej kompleksową formą oceny prezentowanych w nich wyników badań, skoro ich jakość również jest nierównomierna?
• Kwestia ewaluacji i parametryzacji opiera się w dużej mierze na tworzeniu trademark-u naukowego, samych badaczy oraz czasopism i innych form publikowania osiągnięć naukowych. Czy w ten sposób nadal nie zamykamy się jako środowisko na “nowości”?
Panelista rozpoczął swoje wystąpienie od sądów o charakterze antysystemowym, bowiem przyrównał rozwiązania w naszym kraju do modelu Frankensteina - i to w dodatku na karuzeli, który - jak nasi decydenci - zmienia na karuzeli koniki, ale całość kręci się w tym samym tempie i kierunku. Mamy w szkolnictwie wyższym ukryty program władzy, który być może nawet nie jest przez nią zamierzonym, ale już tak głęboko wpisał się w procesy decyzyjne, że determinuje on kształt oceny i finansowania polskiej nauki. Wymienił sześć takich ukrytych przesłanek, które w istocie czynią naszą naukę niereformowalną, albo poddawaną cząstkowym zaledwie zmianom:
1. Brak celów procesu oceniania osiągnięć naukowych (nie wiadomo bowiem, co tu jest istotne: pomiar indywidualnego dorobku, ewaluacja ex post czy ocena nauki w Polsce?);
2. Zasada pomiaru tego, co zostało wprowadzone do systemu, bez względu na to, jaka jest tego jakość i jakie są tego źródła. Ministerstwo nie udostępnia źródeł danych, toteż nie wiemy, na jakiej podstawie zostały wystawione jednostkom czy czasopismom takie a nie inne oceny;
3. Zasada poczucia wyjątkowości - tu przykładem są ponoć humaniści, którzy uważają, że są nieporównywalne ich osiągnięcia naukowe z tymi,, jakie uzyskują przedstawiciele innych dyscyplin naukowych, a zatem powinni mieć własne kryteria oceny. Zdaniem Kulczyckiego udało się rozwiązać ten węzeł gordyjski tyle tylko, że argumentem miały być ich doświadczenia w zakresie nauk społecznych, a nie humanistycznych. A zatem ten argument okazał się mało przekonywujący (przynajmniej dla mnie);
4. Monografia naukowa jest ważna, ale najważniejsze jest publikowanie artykułów w renomowanych czasopismach. Tu panelista ubolewał, że nie ma oceny monografii, której dokonywaliby wydawcy. Już sobie wyobrażam, jak nieobiektywny byłby to podmiot, skoro sami konkurują o tytuły, autorów i kasę;
5. Humanistyka jest niemierzalna, trudna do parametryzacji, stąd pojawiła się propozycja skonstruowania polskiego współczynnika wpływu;
6. Transparentność oceniania i finansowania nauki jest przereklamowana w naszym kraju, gdyż w istocie wiele danych rządzący/decydenci ukrywają przed środowiskiem.
Ja mówiłem o potrzebie integracji dwóch dziedzin nauk w jedną: nauki humanistyczno-społeczne oraz o polityce fałszywej i pozorowanej troski MNiSW w zakresie finansowania nauki.
Kolejne wystąpienie - prof. Jana Cieciucha dotyczyło następujących zagadnień:
• Jak bardzo, częste zmiany w systemie ewaluacji i parametryzacji wpływają na poczucie bezpieczeństwa wśród badaczy? W środowisku akademickim można bowiem zaobserwować różne postawy, czego wyrazem jest między innymi powstanie Komitetu Kryzysowego Humanistyki Polskiej
• Czy wprowadzanie zmian proponowanych przez manifest lejdeński i deklarację DORA oraz dalsze systemowe prace nad ich doskonaleniem, w kontekście nauk humanistycznych i społecznych, mogłoby wpłynąć na zmianę postrzegania ewaluacji i parametryzacji w środowisku akademickim?
Profesor skonstruował macierz postaw badaczy wobec nauki wyróżniając cztery ich typy, a mianowicie takich, którzy:
a) dokonują odkryć, ale ich nie komunikują;
b) dokonują odkryć naukowych i komunikują wyniki swoich badań;
c) nie dokonują odkryć naukowych, ale je komunikują;
d) nie dokonują odkryć naukowych i ich nie komunikują.
Stosunek każdego z w/w typów naukowców do procesu ewaluacji i parametryzacji dokonań zależy "od miejsca siedzenia", czyli postawy, jaką sami zajmują w nauce i wobec niej;
Prof. Barbara Tuchańska zastanawiała się nad tym, czy podział obecnego obszaru nauk humanistycznych na więcej części (2 lub 3) nie spowoduje w konsekwencji prób dalszego dzielenia przyjętych obszarów, które mimo cech wspólnych mają wiele różnic. Jej zdaniem wydziały uniwersyteckie są tak zróżnicowane wewnętrznie nawet w obrębie tej samej dziedziny nauk, że ich porównywanie ze sobą jest pozbawione racji. Należałoby oceniać nie jednostki organizacyjne w uczelniach, ale dyscypliny i ich moc naukowych osiągnięć. Tu byłyby te oceny porównywalne. Proponowała też, by w ocenie parametrycznej uwzględniać studia doktoranckie. Nie wzięła pod uwagę faktu, że te mogą prowadzić tylko te jednostki, które mają pełne uprawnienia akademickie, a tych jest mniejszość.
Dr Krystian Szadkowski uderzył w ton samobiczowania polskiej nauki w rytmie tzw. światowych rankingów. Uważa, że polska nauka jest peryferyjna - przeciwko czemu zaprotestowałem - gdyż nauki humanistyczne i społeczne znajdują się w permanentnym kryzysie. O ile Amerykanie mogą poszczycić się tym, że aż 1692 naukowców z ich kraju jest cytowanych, to w Polski jest takich tylko 4, a np. we Francji 83. Zaprezentował typowy dla etatystycznej władzy pogląd, że polskiej nauce potrzebna jest państwowa kontrola, centralistycznie uzgodniona ocena na podstawie publikacji zamieszczanych w najlepszych czasopismach. Prowadzący panel uważał, że w manifeście lejdeńskim podkreślono znaczenie prowadzonych badań lokalnych, zwłaszcza w obszarze nauk humanistycznych i społecznych, które mogą zostać wyłączone z procesu umiędzynarodowienia, lecz nadal pełnić istotną rolę w dorobku badacza. W jaki sposób zatem należałoby zachowywać równowagę w tym względzie?
Ostatnią z referujących w przedpołudniowej sesji była mgr Joanna Hetnarowicz, która wykazała, że nauki humanistyczne rzeczywiście są dyskryminowane w pozyskiwaniu środków na badania podstawowe. Jej zdaniem - w ocenie parametrycznej jednostek należałoby uwzględnić aktywność grantową pracowników jednostek. Nie wzięła jednak pod uwagę faktu, że taka zmienna byłaby wartościowa, gdyby istotnie nie obowiązywała w przydzielaniu środków na granty gra o sumie zerowej, tzn. przy bardzo niskich nakładach państwa na badania naukowe zysk jednych wnioskodawców jest kosztem strat innych mimo, że mieli też bardzo dobre wnioski. Panelistka przyznała, że w ocenie parametrycznej jednostek za każde 100 tys. zł, jakie uzyskują one z grantów krajowych , przyznaje im się 1 pkt, zaś jeśli jest to 100 tys. zł z grantów zagranicznych , to otrzymują one 2 pkt.
No proszę, kto tu dyskryminuje polską naukę? Ministerialny model Frankensteina.
• W świecie naukowym, co raz częściej słychać głosy o potrzebie zmiany w systemie finansowania badań z zakresu nauk humanistycznych i społecznych, zwłaszcza wobec niemożności procesu komercjalizacji wszystkich wyników badań prowadzonych przez np. filologów polskich. Czy wobec tego wskaźnik aktywności grantowej powinien faktycznie mieć duże znaczenie przy ocenie parametrycznej?
• W jaki sposób pogodzić potrzebę szybkiej komercjalizacji wyników badań, z długotrwałymi badaniami w naukach humanistycznych, które dopiero po wielu latach mogą przynieść owoce w postaci zastosowania wyników w praktyce? Nikt nie wspomniał o rzekomo ważnej w debacie akademickiej inicjatywie Obywatele Nauki.
30 maja 2015
Każdy, kto przestaje się uczyć, jest stary
Każdego roku kończą studia III stopnia kolejne grupy doktorantów, którzy przygotowali i obronili prace doktorskie z pedagogiki lub socjologii, bądź jeszcze kończą zadania związane z dysertacją. Święto Uczelni, jakie miało miejsce wczoraj w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie, było - jak co roku - prawdziwym radowaniem się z kolejnego roku dokonań całej społeczności, w tym także pracowników administracyjno-technicznych APS. Właśnie dlatego przybyli na tę uroczystość wszyscy, którzy mieli ten zaszczyt bycia pasowanymi przez JM Rektora prof. APS Jana Łaszczyka na doktorów i doktorów habilitowanych (w tym, także byli członkowie ich rodzin, najbliżsi), ich promotorzy i promotorzy pomocniczy, władze wszystkich jednostek naukowych Akademii i studenci wraz z pracownikami pomocniczymi.
Nie zabrakło licznie przybyłych gości, przedstawicieli najwyższych władz państwowych, w tym prof. Tomasza Boreckiego (wiceprzewodniczącego Centralnej Komisji i przedstawiciela Prezydenta RP), Marka Michalaka (Rzecznika Praw Dziecka) oraz rektorów, prorektorów i dziekanów warszawskich i zaprzyjaźnionych z APS uczelni akademickich w kraju. W akademickiej atmosferze radości z kolejnych dokonań naszych koleżanek i kolegów mogliśmy zarazem powrócić pamięcią do własnych promocji, doznań, jakie nam wówczas towarzyszyły i czym dalej skutkowały. Odznaczeni orderami i medalami naukowcy mogli także wyrazić wdzięczność władzom APS, ale i zarazem potwierdzić - a uczynił to w imieniu wyróżnionych odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi prof. APS Maciej Karwowski - swoje zobowiązanie do kontynuowania pasji badawczej, dydaktycznej, której ta okoliczność nie zamyka, nie wieńczy, ale wprost odwrotnie, motywuje do jeszcze większego zaangażowania. JM Rektor publicznie, pół żartem, pół serio obiecał, że będzie "egzekwował" ten rodzaj zobowiązania.
Istotnie, nie ma lepszej w Polsce, ale - znając okoliczne kraje - także poza granicami Uczelni, która tak znakomicie łączyłaby nauki pedagogiczne z naukami socjologicznymi i psychologicznymi, a zarazem skupiała się na problemach egzystencjalnych, społecznych, kulturowych, terapeutycznych/rewalidacyjnych i edukacyjnych osób niepełnosprawnych. Maria Grzegorzewska wyprzedziła swoją działalnością, twórczością i pracą u podstaw wartość inkluzji osób niepełnosprawnych oraz doprowadziła do powstania PIPS, który przekształcając się po latach w WSPS dzisiaj jest już wysokiej rangi Akademią.
Długo trwa proces kształtowania nowego środowiska akademickiego, jego tożsamości, popartego sukcesami wielu pokoleń autorytetu instytucji i jej kadr naukowych. Tym większa jest radość, kiedy w czasie kolejnego Święta Uczelni możemy wspólnie doświadczać spotkań z osobami o wyjątkowym wkładzie w jej rozwój. To w APS prowadzone są innowacyjne badania humanistyczne i oryginalne badania interdyscyplinarne oraz otwiera się możliwość skorzystania przez młodych naukowców z dwutygodniowych zagranicznych kursów z zakresu umiejętności miękkich, które są niezbędne do współpracy z gospodarką. Studenci uczą się kreatywnego myślenia, a uzdolnieni artystycznie mogą uzyskać znakomite wykształcenie i zaprezentować w wydzielonych do tego celu miejscach własne dzieła.
JM Rektor APS na wyrost martwi się, że Akademia może nie wypełnić w nowym roku akademickim wszystkich miejsc na oferowanych kierunkach studiów. Rzecznik Praw Dziecka jest jednak jej dobrym ambasadorem, skoro jako absolwent APS udowadnia, że można łączyć znakomite wykształcenie pedagogiczne z własną pasją, zaangażowaniem i troską o naprawę dziecięcego świata w coraz trudniejszych i mniej przejrzystych warunkach życia. Jedna z wypromowanych doktorów ze wzruszeniem mówiła w imieniu wszystkich doktorów o tym, jak trudno jest zawrzeć w słowach wyrazy wdzięczności wobec całej wspólnoty APS, w tym także jej władz, które tworzą świetne warunki do osobistego rozwoju i samorealizacji zawodowej. Otrzymany dyplom - jak mówili - jest tylko cząstką ich sukcesu, bowiem składają się nań osiągnięcia minionych i obecnych mistrzów.
Pamiętacie obronę swojej pracy doktorskiej i nominację na stopień doktora nauk? W ciągu dwóch generacji zmieniały się prawne regulacje, zasady, procedury, a nawet rytuały. Stopień naukowy doktora jest ciągle tej samej rangi, a przecież już mówi się o tym, że został on zdegradowany, skoro stał się finalnym wskaźnikiem ukończenia studiów (trzeciego stopnia), a zatem pierwszym stopniem naukowym jest habilitacja.
29 maja 2015
Fatalne wyniki matur z matematyki i języka ojczystego
w Czechach sprawiły, że nastąpiła w tym kraju wśród młodych eksplozja gniewu. Tegoroczną maturę z matematyki zdało 45,7 proc. osób. U naszych południowych sąsiadów zadań maturalnych nie ustawia się pod poparcie polityczne władzy, ale warunkuje je kanonem podstawowej wiedzy i umiejętności, jaką powinni posiąść i wykazać się w trakcie egzaminu wszyscy abiturienci. Jedni uzyskują wyniki najwyższe, inni najniższe, ale większość i tak zmieści się w statystycznej średniej. Przegrani mogą jeszcze poprawić swój wynik w czasie sierpniowej dogrywki.
Władze resortu nie obchodzi to, by wyniki matur były dowodem na efektywność i poprawność zarządzania oświatą. Istotna jest taka jakość kształcenia, by abiturienci uzyskali minimalnie 50 proc. wynik, który zagwarantuje im dostanie się na studia. To nie od władz resortu ma zależeć maturalny sukces, ale od realnych kompetencji młodzieży, która musi uzyskać rzetelną informację zwrotną na temat własnego poziomu rozwoju i wykształcenia. W przeciwnym razie staje się środkiem do celów polityków, które nie mają nic wspólnego z adekwatną do poziomu wykształcenia samoświadomością osób wchodzących w dorosłość.
W dziejach matur w Czeskiej Republice tegoroczny wynik był rzeczywiście najgorszy, ale może potwierdza jedynie to, o czym od lat mówią nauczyciele, że młodzież nie chce się uczyć, podejmować wysiłku, bo przecież w świecie wirtualnym wszystko można zresetować, "kupić", a w realnym liczyć się zaczynają mechanizmy pozoru i cwaniactwa. U nich do zdania matury wystarczy 25 proc. zaliczonych zadań (u nas - 30 proc.). Tymczasem szkoły wyższe przyjmują młodzież, która uzyskała co najmniej 50 proc. wynik. Ten zaś uzyskało na podstawowym poziomie 52,3 proc. osób w zakresie języka ojczystego.
No tak, ale w Czechach nie ma kilkuset wyższych szkół prywatnych, które w większości przypadków "sprzedają" dyplomy. Ciekawe, że tegoroczni maturzyści w Czechach w większości wybierali rozszerzony poziom egzaminu maturalnego z języka obcego. Czyżby też szykowali się do emigracji?
28 maja 2015
Analizujcie transakcyjnie nie tylko procesy kształcenia i wychowania
Analiza transakcyjna Erica Berne (zmarłego w 1970 r. polskiego emigranta do Kanady, a następnie USA, gdzie zyskał światową sławę) zasługuje na szczególną uwagę nie tylko pedagogów. Gdyby politolodzy i socjolodzy polityczni, członkowie sztabów wyborczych wszelkiej maści dobrze znali tę psychologiczną koncepcję osobowości i komunikacji społecznej, to przewidzieliby wynik każdej kampanii, której celem jest m.in. walka o władzę (czy, jak to mawiał b. premier Donald Tusk - o pilnowanie żyrandola). Niniejsza koncepcja psychologiczna dotyczy bowiem oddziaływań międzyludzkich, które są określane mianem transakcji. Każdy z nas komunikuje się z innymi osobami z trzech poziomów zwanych stanami ego: Rodzica, Dorosłego i Dziecka.
W Polsce badania AT (analizy transakcyjnej) prowadzone są w trzech ośrodkach:
- w Akademii im. Jana Długosza w Częstochowie, gdzie znakomitą szkołę w tym zakresie prowadzi profesor AJD Jarosław Jagieła , autor m.in. "Wstęp do analizy transakcyjnej. Przewodnik dla studentów pedagogiki społecznej (Częstochowa 1992); "Gry psychologiczne w szkole" (Kielce 2004); "Komunikacja interpersonalna w szkole" (Kraków 2004); "Narcystyczna szkoła. O psychologicznej rzeczywistości szkoły" (Kraków 2007); "Kryzys w szkole" (Kraków 2009); "Słownik analizy transakcyjnej" (Częstochowa 2012);
- w Instytucie Psychologii Uniwersytetu Marii Curie Skłodowskiej - prof. UMCS Dorota Pankowska, autorka interesującej monografii naukowej pt. "Nauczyciel w perspektywie analizy transakcyjnej" (Lublin 2010);
oraz
- w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim im. Jana Pawła II w Lublinie - ks. dr Antoni Tomkiewicz , który upowszechnia AT jako pierwszy tłumacz na język polski znakomitych książek z tego zakresu. Gorąco polecam publikacje obu autorów - zarówno J. Jagieły, jak i przekłady rozpraw guru tej koncepcji i jego następców: Erica Berne'a czy Thomasa A. Harrisa.
Niezależnie od przekładów rozpraw obcojęzycznych czy monografii naukowych i diagnostyczno-metodycznych na temat AT, powstało też w Częstochowie znakomite czasopismo "Edukacyjna Analiza Transakcyjna", które wydaje Zespół Badawczy Edukacyjnej Analizy Transakcyjnej Instytutu Pedagogiki częstochowskiej Akademii, którym kieruje prof. AJD Jarosław Jagieła.
Najnowszy numer otwiera artykuł wybitnego metodologa badań edukacyjnych w naszym kraju profesora Bolesława Niemierki, który zwraca uwagę na potrzebę wykorzystania AT do diagnostyki unormowanej i nieformalnej w pracy nauczycieli. Znajdziemy tu inwentarz "Diagnosty edukacyjnego", który warto byłoby zastosować w badaniach nauczycieli, a nie studentów pedagogiki - jak uczynił to powyższy autor. Można bowiem dowiedzieć się o tym, jaką mają osobowość nauczyciele diagnostycy, jaki preferują typ postaw diagnostycznych.
Zwolennicy dociekania rodzinnych korzeni badanych osób (w polityce wścibscy dziennikarze czy konkurenci najczęściej interesują się pochodzeniem kandydata, jego rodzicami, przodkami itd.) mogą skorzystać ze znakomitej propozycji redaktora naczelnego, by wykorzystać w tym celu album rodzinny jako nie tylko zbiór zwizualizowanych, a historycznych wspomnień o rodzinie respondenta, ale i odkrywania przy wspólnej "wędrówce po przeszłości" skryptów życiowych badanego, które mają swoje ugruntowanie we wczesnych wpływach rodzicielskich.
Niepokojąco brzmią wyniki badań Ewy Wysockiej i Joanny Góźdź nad postawami życiowymi młodzieży licealnej, bowiem wynika z nich, że objęci diagnozą licealiści przejawiają postawę życiową typu: "Ja jestem OK, Wy nie jesteście OK" (styl odrzucająco-unikający). Oznacza to, że w toku szkolnej edukacji czy ich ścieżki rozwojowej w szkolnych społecznościach był sukcesywnie niszczony kapitał społeczny. Tego typu doświadczenia i postawy skutkują bowiem blokadą ufności w relacjach międzyludzkich. Podobne wyniki uzyskał w badaniach podłużnych nad kapitałem społecznym u pierwszego rocznika gimnazjalistów - zespół prof. Marii Dudzikowej, o czym pisałem tu wielokrotnie. Polska edukacja w ciągu 25 lat transformacji zniszczyła etos solidarności, uspołecznienia, i demokratyzacji, a eksperci narzekają na niezdolność młodych dorosłych do pracy zespołowej.
Adrianna Sarnat-Ciastko prezentuje wyniki swoich badań porównawczych grupy uczniów-jedynaków z grupą uczniów posiadających rodzeństwo. jak się jednak okazało nie ma między nimi różnic istotnych statystycznie, ale zapewne są różnice istotne jakościowo. Co trzeci badany był jedynakiem pochodzącym częściej z niepełnych rodzin. Mają oni wyższy poziom stanu "Rodzica-Krytycznego i Opiekuńczego, a ponadto bardziej niż pozostali uczniowie korzystają z Małego Profesora oraz Pathosu". Dorota Gębuś pisze w swoim artykule o zastosowaniu w procesie kształcenia map myśli, by można było zwiększyć efekty procesu uczenia się.
Polecam tak analizę transakcyjną, jak i bogactwo literatury na ten temat, gdyż w ponowoczesnym świecie będziemy bardziej zmuszani do dopełniania procesu socjalizacji i wychowania terapią, o czym przed wielu laty pisała Romana Miller.
27 maja 2015
Edukacyjne anegdoty, czyli z życia nauczycieli
Czas na odreagowanie od wyników wyborów prezydenckich. Co kogoś spotkam, to wyraża zdziwienie, że ostatnie wybory przegrał obecny prezydent. Jestem pewien, że po zaprzysiężeniu Andrzeja Dudy niektórzy zapomną i będą chwalić się, jak to głosowali właśnie na tego kandydata. Nie o polityce jednak chcę pisać.
Przypomniały mi się anegdoty, jakie opowiadali znani profesorowie. Mam nadzieję, że nie będą mieli za złe, że je ujawniam w tym miejscu. Może inni czytelnicy bloga podzielą się swoimi lub sobie znanymi anegdotami z akademickiego czy oświatowego życia?
Zacznę od prof. Marii Dudzikowej, która opowiedziała nam wydarzenia związane z jej publikacjami.
Któregoś dnia pani Profesor podeszła do ulicznego sprzedawcy, który oferował wyłożone na chodniku książki. Ot, uliczny, przenośny antykwariat, jakich wiele jest w naszych miastach. Wśród wielu książek zobaczyła jedną ze swoich monografii, którą napisała wiele lat temu i wydała w mało znanej oficynie. Książka jest trudno dostępna dla zainteresowanych nią czytelników, gdyż bardzo szybko została sprzedana. Rozprawa dotyczyła bowiem pracy nad sobą. Profesor zapytała sprzedawcę o cenę tej książki. Egzemplarz był w bardzo dobrym stanie, gdyż wyglądała niemalże jak nowa. Kiedy usłyszała, że książka kosztuje 30 zł obruszyła się:
- „Jak to! Za taką starą książkę chce pan dzisiaj 30 złotych?
Sprzedawca na to: - Ależ proszę pani, to jest nowa książka, niech pani zobaczy.
Profesor jednak nie odpuszczała. - Proszę pana, ta książka była napisana jakieś 20 lat temu!
On zaś na to: „Jak ci się babo nie podoba, to se napisz własną”.
Prof. psychologii zdrowia - Zygfryd Juczyński opowiadał anegdotę z okresu PRL, z wyjazdu klasy szkolnej do Warszawy na spotkanie z pisarzem Jerzym Putramentem. Ten opowiadał o swoich książkach, a na końcu zdradził uczniom tajemnice ich pisania. Jak stwierdził: w każdej dobrej opowieści musi być wątek religijny, arystokratyczny, seksualny i tajemniczy. Takie książki świetnie się sprzedają.
Na następnej lekcji języka polskiego nauczycielka poprosiła swoich uczniów, by napisali krótkie opowiadanie zawierające te cztery wątki. Jeden z uczniów napisał je bardzo szybko, toteż został poproszony o przeczytanie przed całą klasą. Brzmiało tak:
„Pewna dama, o mój Boże, zaszła w niepożądaną ciążę, lecz nie wiedziała z kim.”
Przypomniały mi się anegdoty, jakie opowiadali znani profesorowie. Mam nadzieję, że nie będą mieli za złe, że je ujawniam w tym miejscu. Może inni czytelnicy bloga podzielą się swoimi lub sobie znanymi anegdotami z akademickiego czy oświatowego życia?
Zacznę od prof. Marii Dudzikowej, która opowiedziała nam wydarzenia związane z jej publikacjami.
Któregoś dnia pani Profesor podeszła do ulicznego sprzedawcy, który oferował wyłożone na chodniku książki. Ot, uliczny, przenośny antykwariat, jakich wiele jest w naszych miastach. Wśród wielu książek zobaczyła jedną ze swoich monografii, którą napisała wiele lat temu i wydała w mało znanej oficynie. Książka jest trudno dostępna dla zainteresowanych nią czytelników, gdyż bardzo szybko została sprzedana. Rozprawa dotyczyła bowiem pracy nad sobą. Profesor zapytała sprzedawcę o cenę tej książki. Egzemplarz był w bardzo dobrym stanie, gdyż wyglądała niemalże jak nowa. Kiedy usłyszała, że książka kosztuje 30 zł obruszyła się:
- „Jak to! Za taką starą książkę chce pan dzisiaj 30 złotych?
Sprzedawca na to: - Ależ proszę pani, to jest nowa książka, niech pani zobaczy.
Profesor jednak nie odpuszczała. - Proszę pana, ta książka była napisana jakieś 20 lat temu!
On zaś na to: „Jak ci się babo nie podoba, to se napisz własną”.
Prof. psychologii zdrowia - Zygfryd Juczyński opowiadał anegdotę z okresu PRL, z wyjazdu klasy szkolnej do Warszawy na spotkanie z pisarzem Jerzym Putramentem. Ten opowiadał o swoich książkach, a na końcu zdradził uczniom tajemnice ich pisania. Jak stwierdził: w każdej dobrej opowieści musi być wątek religijny, arystokratyczny, seksualny i tajemniczy. Takie książki świetnie się sprzedają.
Na następnej lekcji języka polskiego nauczycielka poprosiła swoich uczniów, by napisali krótkie opowiadanie zawierające te cztery wątki. Jeden z uczniów napisał je bardzo szybko, toteż został poproszony o przeczytanie przed całą klasą. Brzmiało tak:
„Pewna dama, o mój Boże, zaszła w niepożądaną ciążę, lecz nie wiedziała z kim.”
Subskrybuj:
Posty (Atom)