12 maja 2015
Przyjęto harmonogram i zasady ubiegania się o nagrody naukowe Wydziału I Nauk Humanistycznych i Społecznych PAN
(fot. Od lewej profesorowie Jerzy Brzeziński i Stanisław Filipowicz)
W ub. czwartek miało miejsce posiedzenie Wydziału I Nauk Humanistycznych i Społecznych Polskiej Akademii Nauk, któremu przewodniczy Dziekan czł. rzecz. PAN Stanisław Filipowicz. Przewodniczącym Rady Kuratorów jest czł. rzecz. PAN Jerzy Brzeziński. Dla naukowego środowiska pedagogów istotne były w czasie tego zgromadzenia dwie kwestie.
Pierwszą było podjęcie przez Wydział I uchwały w sprawie nagród naukowych, jakie są przyznawane w ramach Wydziału I Nauk Humanistycznych i Społecznych PAN w 15 dyscyplinach, w tym jest też Nagroda PAN im. Władysława Spasowskiego z pedagogiki.
Nagrody naukowe przyznawane będą za wybitne i twórcze prace naukowe opublikowane nie wcześniej niż w ciągu 4 lat poprzedzających przyznanie nagrody. W przypadkach szczególnie uzasadnionych nagroda naukowa może być przyznana za wybitne osiągnięcia w dziedzinie popularyzacji i upowszechniania nauki, a także za wyróżniające się prace doktorskie i habilitacyjne. Nagrody mogą być przyznawane osobom pracującym naukowo bez względu na posiadany stopień i tytuł naukowy oraz niezależnie od miejsca zatrudnienia.
Podjęto uchwałę w sprawie tzw. kalendarza przyznawania nagród w kadencji PAN 2015-1018 z kilku dyscyplin (co wiąże się - rzecz jasna z bardzo skromnym budżetem PAN):
W roku 2015 będą przyznane nagrody z następujących dyscyplin:
1/ archeologia im. Erazma Majewskiego
2/ demografia
3/ historia kultury
4/ orientalistyka
5/ pedagogika im. Władysława Spasowskiego
w roku 2016:
1/ ekonomia im. Fryderyka Skarbka
2/ filozofia im. Tadeusza Kotarbińskiego
3/ historia sztuki
4/ psychologia im. Władysława Witwickiego
5/ socjologia im. Ludwika Krzywickiego
W roku 2017:
1/ historia im. Joachima Lelewela
2/ historia literatury i filologii im. Aleksandra Brücknera
3/ językoznawstwo im. Kazimierza Nitscha
4/ nauk politycznych
5/ prawa im. Leona Petrażyckiego
W roku 2018:
1/ archeologia im. Erazma Majewskiego
2/ demografia
3/ historia kultury
4/ orientalistyka
5/ pedagogika im. Władysława Spasowskiego
Wydział przyjął też uchwałę w sprawie SKŁADÓW KOMISJI NAGRÓD NAUKOWYCH. W przypadku pedagogiki jest on następujący:
Komisja nagrody w dziedzinie pedagogiki im. Władysława Spasowskiego
1. Zbigniew KWIECIŃSKI przewodniczący
2. Władysław MARKIEWICZ
3. Czesław KUPISIEWICZ i Bogusław ŚLIWERSKI
Regulamin tej nagrody oraz formularz wniosku publikujemy na stronie Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN. Do dn.10 czerwca 2015 r. można przesyłać wnioski z publikacją do nagrody na adres:
Komitet Nauk Pedagogicznych PAN
ul. Miodowa 21c
00-246 Warszawa
Przypomnę, że wśród laureatów Nagrody im. Władysława Spasowskiego byli m.in. w 2004 r. Dorota Klus-Stańska z Wydziału Pedagogiki i Wychowania Artystycznego Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie (obecnie pracuje na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Gdańskiego) za pracę: "Konstruowanie wiedzy w szkole";, w 2009 r. Lech Witkowski Wydziału Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy (obecnie Akademia Pomorska w Słupsku) za tryptyk naukowy z filozofii edukacji: „Edukacja wobec sporów o (po)nowoczesność”, „Nowe (kon)teksty dla nowoczesnych nauczycieli”, „Między pedagogiką, filozofią i kulturą” (Wydawnictwo IBE Warszawa 2008); Agnieszka Gromkowska-Melosik z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu za pracę pt. „Edukacja i (nie)równości społeczne kobiet. Studium dynamiki dostępu” (Wyd. Impuls, Kraków 2011). Wcześniej laureatką Nagrody Wydziału I PAN była śp. prof. Teresa Borowska z Uniwersytetu Opolskiego, która otrzymała ją za rozprawę: Pedagogika ograniczeń ludzkiej egzystencji (IBE, Warszawa 1998).
11 maja 2015
Docentura za 11 tysięcy Euro a profesura za 22 tys. Euro
Dopytują się moi czytelnicy o to, co słychać na Słowacji, skoro Katolicki Uniwersytet w Rużomberoku utracił uprawnienia do habilitowania najpierw z pedagogiki, a w ub. roku z pracy socjalnej? Jak Państwo wiecie, życie nie znosi próżni. To, co trzeba było dawać tam "pod stołem", może być przeprowadzane lege artis, uczciwie, z wpłatą na konto, z tym że już w innej uczelni.
Oto VYSOKÁ ŠKOLA ZDRAVOTNÍCTVA A SOCIÁLNEJ PRÁCE SV. ALŽBETY, N. O. w Bratysławie , która jest wyższą szkołą prywatną na Słowacji, oferuje za jedyne 11 tys. EURO naukowo-pedagogiczny tytuł docenta (10.000 €. za postępowanie oraz za decyzję o przyznaniu tytułu docenta dodatkowo 1.000 €).
Profesura jest tam dwukrotnie droższa, bo trzeba zapłacić za przewód profesorski 22.000 €. (20 tys.€. za postępowanie oraz za podjęcie uchwały o nadaniu tytułu profesora 2.000 €). Jak widać stawka jest adekwatna do prawa na Słowacji. Tym samym w Polsce jest dużo taniej. Być może są jednak tego inne zalety? Każdy polski wykładowca z dyplomem docenta może pracować na Słowacji, dzięki czemu wzrasta umiędzynarodowienie kształcenia kadr akademickich w tym kraju. W Polsce wykładowcy ze słowacką docenturą mogą kształcić na kierunku "praca socjalna". Nie są jednak zaliczani do minimum kadrowego w ramach uprawnień do nadawania stopni naukowych, gdyż w Polsce nie istnieje taka dyscyplina naukowa jak "praca socjalna".
Natomiast o profesurę słowacką ubiega się członek Polskiej Komisji Akredytacyjnej ks. doc. dr hab. Tadeusz Bąk. Tymczasem jest jedynym Polakiem, który - po docencie Pawle Czarneckim - postanowił ubiegać się o profesurę nie w kraju, tylko poza granicami. Zapewne dorobek naukowy ks. docenta, bo habilitował się też na Słowacji, jest konsekwencją kontynuowania tam przez niego badań naukowych w zakresie pracy socjalnej.
Natomiast o habilitację, czyli słowacką docenturę, ubiegali się, ubiegają lub już ją uzyskali w tej szkole:
* dr Jadwiga DASZYKOWSKA z KUL (obroniła w czerwcu 2014 r.), w której postępowaniu recenzentem z Polski był prof. ThDr. Pawel Czarnecki, PhD. z Wyższej Szkoły Menedżerskiej w Warszawie (Rektor tej uczelni) mimo, że uchwałą Rady recenzentem miał być doc. dr Wiesław Kowalski z Lublina. Jej praca habilitacyjna była pod tytułem: PROFYLAKTICKÝ VÝZNAM VOĽNÉHO ČASU V KONCEPCII KRESŤANSKEJ SOCIÁLNEJ VÝCHOVY KAROLA WOJTYŁU – JÁNA PAVLA II (PRÍNOS PRE TEÓRIU A PRAX SOCIÁLNEJ PRÁCE).
* dr Malgorzata Dobrowolska z KUL (wszczęła przewód w październiku 2013 r., a przerwała go w listopadzie 2013 r.) Przewodniczącym komisji habilitacyjnej został doc. ThDr. Pawel Czarnecki, PhD. z Wyższej Szkoły Menedżerskiej w Warszawie (Rektor tej uczelni), zaś recenzentem z kraju został doc. dr Wiesław Kowalski z Lublina;
* dr Piotr Tomasz Nowakowskiz KUL (wszczął przewód w październiku 2013, zaś docenturę uzyskał w czerwcu 2014 r.). Przewodniczącym komisji habilitacyjnej został doc. ThDr. Pawel Czarnecki, PhD. z Wyższej Szkoły Menedżerskiej w Warszawie (Rektor tej uczelni). Z Polski recenzentem miał być doc. dr Wiesław Kowalski z Lublina, co odnotowano w uchwale Rady. Z tą samą jednak datą i pod tym samym numerem ukazała się druga uchwała już bez polskiego recenzenta. Temat pracy habilitacyjnej brzmi: SEKTY A OSTATNÍ KONTROVERZNÉ JAVY Z POHRANIČIA NÁBOŽENSTVA AKO PREDMET ZÁUJMU SOCIÁLNEJ PRÁCE.
* dr Andrzej Jasiński z Wyższej Szkoły Menedżerskiej w Legnicy otworzył przewód na docenta w dn. 14 kwietnia 2015 r. Rada powołała na jednego z trzech recenzentów doc. ThDr. Pawła Czarneckiego, PhD. z Wyższej Szkoły Menedżerskiej w Warszawie (Rektora tej uczelni),
* dr Stanisław Dawidziuk Prezydent Wyższej Szkoły Menedżerskiej w Warszawie otworzył przewód na docenta w dn. 16 kwietnia 2015 r. Rada powołała na jednego z trzech członków komisji habilitacyjnej prof. Henryka Bednarskiego z Wyższej Szkoły Menedżerskiej w Warszawie. Nie przewidziano w tym przewodzie polskiego recenzenta.
Wśród słowackich członków komisji habilitacyjnej lub recenzentów są profesorowie, którzy zarazem są członkami Rady Naukowej Instytutu Studiów nad Filozofią Słowiańską im. św. Cyryla i Metodego Wyższej Szkoły Menedżerskiej w Warszawie.
To tyle. Z przyjętych w tej uczelni zasad wynika, że na docenturę wystarczy między innymi minimum 1 monografia, albo min. 2 rozdziały w monografii, albo 5 artykułów, w tym 3 artykuły w kraju.
Kolejne przewody habilitacyjne są otwierane na Uniwersytecie J.A. Komeńskiego w Bratysławie. Jak tylko strona słowacka poinformuje nas o nich, to przekażemy dane, by mogli Państwo składać gratulacje.
Oto VYSOKÁ ŠKOLA ZDRAVOTNÍCTVA A SOCIÁLNEJ PRÁCE SV. ALŽBETY, N. O. w Bratysławie , która jest wyższą szkołą prywatną na Słowacji, oferuje za jedyne 11 tys. EURO naukowo-pedagogiczny tytuł docenta (10.000 €. za postępowanie oraz za decyzję o przyznaniu tytułu docenta dodatkowo 1.000 €).
Profesura jest tam dwukrotnie droższa, bo trzeba zapłacić za przewód profesorski 22.000 €. (20 tys.€. za postępowanie oraz za podjęcie uchwały o nadaniu tytułu profesora 2.000 €). Jak widać stawka jest adekwatna do prawa na Słowacji. Tym samym w Polsce jest dużo taniej. Być może są jednak tego inne zalety? Każdy polski wykładowca z dyplomem docenta może pracować na Słowacji, dzięki czemu wzrasta umiędzynarodowienie kształcenia kadr akademickich w tym kraju. W Polsce wykładowcy ze słowacką docenturą mogą kształcić na kierunku "praca socjalna". Nie są jednak zaliczani do minimum kadrowego w ramach uprawnień do nadawania stopni naukowych, gdyż w Polsce nie istnieje taka dyscyplina naukowa jak "praca socjalna".
Natomiast o profesurę słowacką ubiega się członek Polskiej Komisji Akredytacyjnej ks. doc. dr hab. Tadeusz Bąk. Tymczasem jest jedynym Polakiem, który - po docencie Pawle Czarneckim - postanowił ubiegać się o profesurę nie w kraju, tylko poza granicami. Zapewne dorobek naukowy ks. docenta, bo habilitował się też na Słowacji, jest konsekwencją kontynuowania tam przez niego badań naukowych w zakresie pracy socjalnej.
Natomiast o habilitację, czyli słowacką docenturę, ubiegali się, ubiegają lub już ją uzyskali w tej szkole:
* dr Jadwiga DASZYKOWSKA z KUL (obroniła w czerwcu 2014 r.), w której postępowaniu recenzentem z Polski był prof. ThDr. Pawel Czarnecki, PhD. z Wyższej Szkoły Menedżerskiej w Warszawie (Rektor tej uczelni) mimo, że uchwałą Rady recenzentem miał być doc. dr Wiesław Kowalski z Lublina. Jej praca habilitacyjna była pod tytułem: PROFYLAKTICKÝ VÝZNAM VOĽNÉHO ČASU V KONCEPCII KRESŤANSKEJ SOCIÁLNEJ VÝCHOVY KAROLA WOJTYŁU – JÁNA PAVLA II (PRÍNOS PRE TEÓRIU A PRAX SOCIÁLNEJ PRÁCE).
* dr Malgorzata Dobrowolska z KUL (wszczęła przewód w październiku 2013 r., a przerwała go w listopadzie 2013 r.) Przewodniczącym komisji habilitacyjnej został doc. ThDr. Pawel Czarnecki, PhD. z Wyższej Szkoły Menedżerskiej w Warszawie (Rektor tej uczelni), zaś recenzentem z kraju został doc. dr Wiesław Kowalski z Lublina;
* dr Piotr Tomasz Nowakowskiz KUL (wszczął przewód w październiku 2013, zaś docenturę uzyskał w czerwcu 2014 r.). Przewodniczącym komisji habilitacyjnej został doc. ThDr. Pawel Czarnecki, PhD. z Wyższej Szkoły Menedżerskiej w Warszawie (Rektor tej uczelni). Z Polski recenzentem miał być doc. dr Wiesław Kowalski z Lublina, co odnotowano w uchwale Rady. Z tą samą jednak datą i pod tym samym numerem ukazała się druga uchwała już bez polskiego recenzenta. Temat pracy habilitacyjnej brzmi: SEKTY A OSTATNÍ KONTROVERZNÉ JAVY Z POHRANIČIA NÁBOŽENSTVA AKO PREDMET ZÁUJMU SOCIÁLNEJ PRÁCE.
* dr Andrzej Jasiński z Wyższej Szkoły Menedżerskiej w Legnicy otworzył przewód na docenta w dn. 14 kwietnia 2015 r. Rada powołała na jednego z trzech recenzentów doc. ThDr. Pawła Czarneckiego, PhD. z Wyższej Szkoły Menedżerskiej w Warszawie (Rektora tej uczelni),
* dr Stanisław Dawidziuk Prezydent Wyższej Szkoły Menedżerskiej w Warszawie otworzył przewód na docenta w dn. 16 kwietnia 2015 r. Rada powołała na jednego z trzech członków komisji habilitacyjnej prof. Henryka Bednarskiego z Wyższej Szkoły Menedżerskiej w Warszawie. Nie przewidziano w tym przewodzie polskiego recenzenta.
Wśród słowackich członków komisji habilitacyjnej lub recenzentów są profesorowie, którzy zarazem są członkami Rady Naukowej Instytutu Studiów nad Filozofią Słowiańską im. św. Cyryla i Metodego Wyższej Szkoły Menedżerskiej w Warszawie.
To tyle. Z przyjętych w tej uczelni zasad wynika, że na docenturę wystarczy między innymi minimum 1 monografia, albo min. 2 rozdziały w monografii, albo 5 artykułów, w tym 3 artykuły w kraju.
Kolejne przewody habilitacyjne są otwierane na Uniwersytecie J.A. Komeńskiego w Bratysławie. Jak tylko strona słowacka poinformuje nas o nich, to przekażemy dane, by mogli Państwo składać gratulacje.
10 maja 2015
Wybory z głupotą w tle, czyli o (auto-)destrukcji „Solidarności” w III RP
W okresie wyborczym pojawiła się książka filozofa współczesnej myśli politycznej prof. Marcina Króla, w której przyznaje się do znanej nam od wieków tezy, że Polak przed szkodą i po szkodzie głupi.
Tytuł jego książki – „Byliśmy głupi” (Warszawa 2015), która została napisana w autobiograficznej stylistyce, świetnie oddaje stan rozczarowania i rozgoryczenia nie tylko transformacją w naszym kraju , ale także cynizmu i nikczemności części akademickiego środowiska współkreującego ów stan. Król nie jest ani pierwszym, ani ostatnim krytykiem przemian polskiej rzeczywistości lat 1989-2015, chociaż wydaje mu się, że jest kimś wyjątkowym w krytycznym na nią spojrzeniu. W jakiejś mierze trzeba się z nim zgodzić, skoro uczestniczył w gremiach decydenckich jako doradca.
Z tym większym zainteresowaniem sięgnąłem po jego wspomnienia, okraszone faktami i ich spóźnioną oceną po latach. Dolewają one gorzkiej łyżki dziegciu do nieuzasadnionego a jakże dobrego samopoczucia i braku krytycyzmu w obozie obecnej władzy. Po m.in. rozliczeniowej dla postsolidarnościowej formacji książce Ireneusza Krzemińskiego, mamy kolejny dowód na ZDRADĘ społeczeństwa przez ELITY. To koniec z podtrzymywaniem mitów o ich propaństwowości, o rzekomym budowaniu społeczeństwa obywatelskiego, o rzekomej trosce rządzących o samorządność i praworządność.
Król odsłania kulisy umożliwienia postkomunistom odzyskania w 1993 r. władzy, której destrukcja została w ukrytych formach kontynuowana w kolejnych próbach rządzenia przez coraz bardziej degenerujące się resztki solidarnościowego obozu w trzech okresach rządów: AWS, PiS-Samoobrona-LPR czy obecnie PO-PSL. W tych wspomnieniach M. Król pokazuje jak rewolucja zjadała własne dzieci, jak niszczono postaci wielkiej opozycji, propaństwowców, jak doprowadzono i utrwalano wojnę polsko-polską w wyniku przeświadczenia i zgodnego z nim działania, że w polityce nie trzeba zachowywać się przyzwoicie, nienagannie kulturowo.
Demokrację można budować tylko demokratycznie – stwierdza na s. 18 Marcin Król, ale wymagało to zdolności i woli porozumiewania się elit ze sobą i współpracy mimo istniejących między nimi różnicami natury ideologicznej, które ich coraz silniej zaczęły dzielić. Jakże trafnie brzmi wypowiedź Bronisława Geremka w czasie ostatniego zebrania Komitetu Obywatelskiego w dn.24 czerwca 1990 r. :
Mam wrażenie, że coś przegrałem: wiarę, że można w życiu politycznym dostrzec coś więcej niż grę o władzę, że można dostrzec zasady, które uformowały ruch „Solidarności” i dziesięć lat jego istnienia”. Spór między liderami Solidarności i ich intelektualnym zapleczem zapoczątkował z ich udziałem toksyczną ścieżkę walki o władzę, o bezwzględne niszczenie „SWOICH” z przyzwoleniem dla korzystających na tym „OBCYCH”, byłej a odnowionej i zakorzenionej w strukturach władzy po dzień dzisiejszy b. nomenklatury partyjnej i służb specjalnych.
Popełniano błędy w sferze gospodarczej, materialnej i mentalnej, (…)ale najgorszy był błąd dotyczący społecznej mentalności. (s. 35). Z każdym rokiem rządzący odchodzili w swoich decyzjach i działaniach od świata wartości oraz wzmacniali autoimmunizację na krytykę społeczną i naukową. Po raz kolejny nie doceniono społeczeństwa i jego prawa do partycypacji i autonomii zarazem. Nasilająca się alienacja władzy sprzyjała temu, by obywatele zaczęli się od niej odwracać traktując ją jako wrogą, a nie jako solidarnościowego sojusznika. Jakże aktualnie brzmią dylematy Polaków z 1990 r.!
M. Król pisze: Wybory prezydenckie odbywały się zatem przy ogromnej bezradności Polaków, którzy nie wiedzieli, o co chodzi, którzy musieli myśleć jedynie o pieniądzach i o kawałku chleba. Spodziewano się błyskawicznej poprawy. Obiecywano poprawę.”(s. 38) Dzisiaj możemy stwierdzić, że poza częściową modernizacją kraju, w życiu obywateli niewiele się zmieniło od tamtego czasu wyrzeczeń i nadziei. Rządzący każdej sceny politycznej (lewica-prawica i neoliberałowie) systematycznie odchodzili od świata wartości, od dostrzegania i szanowania praw obywateli na rzecz troski o samych siebie i swoich popleczników.
Ponownie powrócił w wyborach prezydenckich – a utrwali się jesienią w wyborach parlamentarnych – modus straszenia i manipulacji, politycznego kłamstwa i zobowiązywania pod presją lęku, mniejszego zła, negacji (a więc ucieczki od wolności). Jak pisze M. Król: „My byliśmy także głupi, sądząc, że najgorsze cechy polskiego społeczeństwa zostały jakby zatarte czy też uszlachetnione przez „Solidarność”. W drugiej połowie 1990 r. było tak, jakby „Solidarność” w ogóle nigdy nie istniała. I tak jest do dzisiaj. Jednych to zdumiewa, innych boli. Ani śladu „Solidarności”.
Zamiast kapitalizmu demokratycznego, solidarnościowego, racjonalnie opiekuńczego mamy demokrację partyjną, proceduralną, antyobywatelską, uwłaszczającą się na resztkach dóbr publicznych. Coraz bardziej niszczono tkankę społecznego zaufania, więzi, na rzecz podtrzymywania antagonistycznej rywalizacji, wzajemnego wyniszczania się z udziałem najwyższych władz państwowych i sił parlamentarnych. Roztrwoniono nie tylko społeczny zapał, zaangażowanie i pasję, ale i rozpoczęto walkę z innowatorami, refleksyjnymi krytykami zakorzeniających się w strukturach i mechanizmach rządzenia patologii. Do dzisiaj w Polsce nie ma ani prawicy, ani lewicy, ani centrum.(…) Gdzie się podział wielki kapitał „Solidarności” , a jeżeli nie „Solidarności” , to chociaż Komitetu Obywatelskiego? Zmniejszył się radykalnie, zniknął. Jak to się stało? (s. 50-51)
Politycy odsłonili najciemniejsze strony nie tylko swojej osobowości, ale także hipokryzji i całkowitej niezdolności do współpracy tak między sobą, jak i ze społeczeństwem. Zaprzedali swoje moralne i polityczne cnoty zabiegając przede wszystkim o zdobycie władzy kosztem realizacji interesu społecznego. Skandaliczne zachowanie wszystkich aktorów w roku 1991 doprowadziło do nonsensownej ordynacji wyborczej, do stworzenia prezydentury, która przecież miała być chwilowa, na użytek Wałęsy, a ostała się do dzisiaj. Prezydent silny, bo z wyboru powszechnego, jest słaby, bo ma bardzo ograniczone uprawnienia. (s. 55) Postsolidarnościowe elity są tego świadome od 25 lat a mimo to podtrzymały ów stan dla własnego, także partyjnego dobra.
Usunięto także z języka i słów kluczowych w przemówieniach władzy kategorię patriotyzmu ponoć po to, by nie łączono jej z nacjonalizmem. Podobnie wykreślano wszelkie wątki odwołujące się do ideologii konserwatyzmu. Czy obawa przed nacjonalizmem byłą wówczas uzasadniona? - pyta M. Król i odpowiada: Całkowicie nie. Czy miała polityczne i duchowe konsekwencje ? Zdecydowanie tak. Przede wszystkim strach przed nacjonalizmem zamknął oczy na realne zagrożenia postkomunizmem. Ponadto trzeba pamiętać, że obok nieznośnych sporów opartych na ambicjach i walce o władzę trwał spór ciągle żywej kultury inteligenckiej z wszystkim, co nie centrowe i neoliberalne.(s. 63-64)
Co z tego, że zniknął socjalizm jako ustrój polityczny, skoro w neokapitalizmie nadal są na różnych szczeblach władzy towarzysze minionej nomenklatury. Nie powiodła się w III RP ani dekomunizacja, ani lustracja, w wyniku których można byłoby całkowicie wyeliminować z gry cyników, ludzi skorumpowanych i nadal korumpujących, miernot biernych, ale zawsze wiernych, zbrodniarzy i oportunistów, Dzisiaj naturalnie byli komuniści odgrywają czasami niewielką rolę (…)Jednak brak jednolitej i stanowczej reakcji na ich szkodnictwo sprawił, że pewne wzory pozostały i znacznie trudniej było odbudować demokrację. (s. 78) Przyzwalając na niepamięć wzmacniamy także wśród młodych pokoleń demoralizację, rozmywamy poczucie dobra i zła.
M. Król najpierw pisze, że nie rozumie, jak mogło dojść do ponownego objęcia władzy przez komunistów w 1993 r., by nieco dalej przypisać to marnemu rządowi Hanny Suchockiej i jawnemu włączeniu się biskupów katolickich w sprawy polityki (jako arbitrów w konstruowaniu rządu) i edukacji. Absurdalne jest jego stwierdzenie, że komuniści w latach 1973-1977 „nie zrobili potem nic złego” (s. 79), a to przecież oni przywrócili i utrwalili w urzędach i strukturach władzy formy i metody takiego jej sprawowania, by pod szyldem demokracji można było realizować postkomunistyczną autokrację. To oni wykorzystali ideę „grubej kreski”, w świetle której – Skoro nie możesz unicestwić wroga, to zawrzyj z nim porozumienie (s. 79) i czerpią z niej korzyści po dzień dzisiejszy.
Skończyły się czasy przyzwoitości. Do gry weszli młodzi, którzy zrozumieli, że dla "kariery" można łamać wszelkie reguły, gdyż nic ich do ich współstanowienia czy przestrzegania już nie zobowiązuje. W tej grze o władzę – zdaniem M. Króla – sprzeniewierzyła się część hierarchii Kościoła katolickiego, którzy chcieli zapewnić sobie rolę gwaranta w powoływaniu kolejnych rządów lub wspierania opozycji wobec każdej lewicy.(…) interwencja Kościoła w moralność publiczną powinna mieć charakter perswazji, a nie szantażu. Kościół jednak nigdy nie pogodził się z demokracją i zapewne będzie to zawsze współpraca trudna. (s.92)
Król z jednej strony pisze o destrukcyjnej roli Kościoła, a z drugiej opowiada bajki, jakoby ludzie „Solidarności” w okresie III RP „W zasadzie nie kradli, nie dorabiali się na polityce , czy dzięki polityce, niebywałych majątków. Nie ma ani jednego przykładu. >>Uwłaszczenie nomenklatury<< , nieco demonizowaniem dotyczyło nomenklatury właśnie, złodziejami byli dawni komuniści, Nie wszystkich niestety udało się złapać za rękę. ”(s. 101)
Takim stwierdzeniem M. Król kompromituje zdolność do diagnozowania polskiej rzeczywistości politycznej. Swoją książkę wydał w 2015 r. a nie w 1997, toteż widać wyraźnie, jak usiłuje podtrzymać mit rzekomo uczciwych elit b. ”Solidarności”. Zupełnie pomija osiem lat katastrofalnej dewastacji polskiej edukacji, kultury, a zatem także fundamentalnych dla formacji młodych pokoleń środowisk inkulturacyjnych, wychowawczych.
Cytując poglądy Vaclava Havla na temat demokracji i odwagi cywilnej krytyków aktorów jej destrukcji niewiele z nich skorzystał, skoro w żadnej mierze nie odnosi tego już do obecnie sprawujących w Polsce władzę, których polityka jest przykładem polityki aparatu, niszcząca manipulacjami, intrygami, cybernetycznym i medialnym czy propagandowym sterowaniem oddolne, obywatelskie inicjatywy.
Jeśli są winni upadkowi etosu „Solidarności”, to – zdaniem M. Króla – przede wszystkim ci, którzy go kreowali a następnie zdradzili. Kuriozalna i kompromitująca autora tej książki jest teza, że gdyby nie obecna opozycja, która nieustannie neguje rządy PO i PSL, to „(…) Platforma Obywatelska byłaby lepsza, bo musiałaby się nauczyć działania w warunkach istnienia merytorycznej opozycji, a pośrednio polska demokracja byłaby lepsza”. (s. 113) Nie widzi w tej grupie cwaniaczków, bezideowych hipokrytów, oszustów, złodziei, obrośniętych w piórka sekretarzy stanu, którym z racji ich głupoty jest obojętne, jakim resortem będą kierować, bo przecież są do wszystkiego, nie dostrzega skorumpowanych polityków władzy, robiących intratne interesy dla siebie, dla partii tylko nie dla dobra wspólnego.
Filozof przyznaje, że był przeciwny temu, by – jak to określił – „(…) upchnąć do konstytucji w 1997 roku nonsensowny zapis, że edukacja jest bezpłatna, z którego wynikły potem same fatalne rzeczy”.(s. 122) Czy rzeczywiście jest się z czego cieszyć po 25 latach dysponowania wolnością indywidualną, ale będąc społeczeństwem rozwarstwionym, pozbawionym poczucia solidaryzmu, potrzeby demokratycznego współdziałania?
Książka M. Króla jest z jednej strony samousprawiedliwieniem własnej głupoty, do której słusznie się przyznaje, ale także typowej dla okresu PRL stylistyki wygodnego generalizowania w swoich ocenach działań opozycji jako nieodpowiedzialnej, bo niewspierającej rządu, bo niekierującej pod jego adresem sensownej krytyki. A cóż to znaczy, sensowna krytyka? Filozof polityczny zdaje się, że przestał studiować najnowsze raporty z badań w naukach społecznych i humanistycznych, wyalienował się w poczuciu własnej wartości z diagnoz, które osłabiają jego punkt widzenia i samoobrony. Zdaje się, że Marcin Król ma powód do wielokrotnego stawiania sobie pytania o powody głupoty, bowiem sposób udzielania na nie odpowiedzi, tylko ją pomnaża.
08 maja 2015
Edukacja wobec prognoz ekonomicznych na następne 25 lat
Aleksander Łaszek przygotował dla Fundacji Obywatelskiego Rozwoju raport pt. "Następne 25 lat. Jakie reformy musimy przeprowadzić, by dogonić Zachód?" Dysponuję zapowiedzią tego Raportu, który powinien być lada dzień opublikowany w całości.
Z treści powyższego materiału wynika, że jeśli nie zostaną wprowadzone w naszym kraju dodatkowe reformy, to nie mamy szans na dogonienie poziomu życia bogatych państw Europy Zachodniej. Potwierdza to także diagnozy naukowców Wydziału I PAN, że 25 lat transformacji ustrojowej nie zostało właściwie wykorzystane przez rządzących do modernizacji państwa i wprowadzenia w nim standardów, które gwarantowałyby rzeczywisty rozwój nie tylko jego gospodarki, ale także społeczeństwa obywatelskiego. Z danych Komisji Europejskiej i OECD wynika, że polska gospodarka będzie rozwijać się znacznie wolniej niż w ostatnich dwudziestu latach, tak jakby ten proces miał być świadectwem pozytywnych przemian.
Nadal jest przecież (dzięki obecnym rządom PO i PSL w sposób widoczny) bardziej atrakcyjna dla młodych Polaków, szczególnie dla osób o najwyższych kwalifikacjach, emigracja zarobkowa na Zachód,do USA a nawet do państw azjatyckich, niż pozostanie w kraju. Tymczasem to właśnie młodych obciąża się odpowiedzialnością za ucieczkę z Polski, za niż demograficzny, a tym samym za pozostawienie rodziców i dziadków na pastwę pustoszejących kas ZUS-u. Już teraz wynika z prognoz ekonomistów, że do 2040 r. liczba osób w wieku produkcyjnym ulegnie jeszcze silniejszemu spadkowi, bo aż o 2,5 mln. W naszym kraju jest pracujących osób w wieku 20-64 lat niecałe 65 proc., podczas gdy w Europie Zachodniej wskaźnik ten wynosił w 2013 r. aż 80 proc.
To jest chyba jakaś schizofrenia w ekonomicznych interpretacjach zjawisk, bowiem z jednej strony narzeka się na wielką falę emigracji, a z drugiej strony nie stwarza się w Polsce miejsc pracy ani odpowiednich ku temu warunków, by zwiększał się ten odsetek osób pracujących, a tym samym by możliwe było powstrzymanie negatywnych skutków pozytywnego zjawiska, jakim jest starzejące się i dłużej żyjące społeczeństwo. Edukacja szkolna jest anachroniczna, konserwatywna, niedostosowana do szybkich przemian gospodarczych, technologicznych, komunikacyjnych itp. w świecie, toteż staje się czynnikiem nie tylko opóźniającym zainteresowanie młodych dorosłych podejmowaniem własnych inicjatyw, uruchamianiem firm, przedsiębiorstw produkcyjnych, a nie tylko usługowych, ba jest także czynnikiem blokującym wszelkie inicjatywy i innowacyjność, gdyż proces kształcenia i wychowywania ma charakter ściśle adaptacyjny.
Jak więc młodzi mają chcieć podejmować pracę, skoro rządzący nie są zainteresowani reformowaniem państwa, radykalnymi zmianami w zarządzaniu instytucjami publicznymi oraz dokończeniem edukacyjnej rewolucji. Ta zatrzymała się w 1993 r. i nie może drgnąć dalej, gdyż jest nieustannie sterowana centralistycznie jak w PRL czy na Białorusi! Niegospodarność kierownictwa Ministerstwa Edukacji Narodowej, nieodpowiedzialne pseudoreformy, nonsensowne konsumowanie milionów EURO na wspomaganie interesów rządzących i członków partii politycznych prowadzi do coraz większej zapaści oświatowej i nieprzygotowania młodych pokoleń do kreatywnej rywalizacji na światowym rynku pracy, ale prowadzonej tu, w Polsce, z ochroną narodowych priorytetów, wartości i dóbr.
Gdzie młodzi mają pracować, skoro nie ma tych miejsc pracy? Ekonomiści powiadają, że mogą sami sobie wygenerować takie miejsca, ale zarazem potwierdzają, że rządzący stwarzają nieprawdopodobnie silne bariery dla prywatnych inwestycji i inicjatyw, jak np.
- ograniczenia wynikające z utrzymywania różnego rodzaju koncepcji, zezwoleń, dopuszczeń, licencji czy certyfikatów, które dotyczą prawie 1000 (!) rodzajów działalności gospodarczej. Polacy nie rozliczają posłów z tego, że sprzyjają utrwalaniu różnego rodzaju zespołów (SWOICH, miernych-biernych-ale wiernych), które bez jednoznacznych kryteriów i często w ukrytej postaci rozstrzygają o tym, komu wolno coś czynić, a komu nie wolno;
- wysokie koszty związane z wymogami administracyjnymi. Te przekraczają wielokrotnie poziom budżetu na edukację, bowiem wynoszą aż 5 proc. PKB! Na naukę wydaje się z budżetu państwa zaledwie 0,3 proc. PKB!!!
- skomplikowane i niejednoznaczne przepisy podatkowe w Polsce;
- przewlekłość postępowań sądowych, w wyniku czego wiele firm upada zanim odzyska niesłusznie utracony majątek;
- wysokie dla firm koszty pracy, natomiast nadal bardzo niskie płace, szczególnie dla młodych pracowników;
- chroniczny deficyt finansów publicznych;
- niewykorzystane rezerwy wśród osób powyżej 55 roku życia oraz wśród osób od 18 do 24 r.ż. dla wzrostu liczby osób pracujących.
Z raportu FOR dr Anny Baranowskiej-Rataj pt. Praca dla absolwenta – trudno znaleźć, łatwo stracić? (2015) wynika, że:
* Kierunki biznesowe zapewniają szanse zawodowe porównywalne do uczelni technicznych;
* Osoby młode poszukujące pracy znajdują zatrudnienie częściej niż osoby w wieku dojrzałym;
* W przypadku zwolnień, w pierwszej kolejności redukowane są stanowiska pracy młodych pracowników;
* Młode osoby częściej znajdują zatrudnienie w małych firmach oraz w sektorze usług. Taka struktura zatrudnienia wpływa na niską stabilność zatrudnienia w tej grupie społecznej;
* Sektor publiczny znacznie silniej chroni przed utratą pracy osoby w wieku dojrzałym niż młodych pracowników.
Fundusze unijne traktowane są przez rządzących jako własność partyjna, która ma świadczyć o ich sukcesach w zarządzaniu środkami publicznymi. Tymczasem środki te nie zastąpią koniecznych reform i nie wystarczą do tego, żeby młode pokolenia były lepiej przygotowane i wyedukowane do pracy za kilka czy kilkanaście lat. Niestety ekonomiści FOR zupełnie nie dostrzegają patologii, którą generuje kierownictwo zarządzania edukacją szkolną w Polsce. Marnotrawione są tu także pomocowe środki unijne, które wydatkuje się na bzdurne projekty, banalne zadania, pozorowanie zmian.
Z treści powyższego materiału wynika, że jeśli nie zostaną wprowadzone w naszym kraju dodatkowe reformy, to nie mamy szans na dogonienie poziomu życia bogatych państw Europy Zachodniej. Potwierdza to także diagnozy naukowców Wydziału I PAN, że 25 lat transformacji ustrojowej nie zostało właściwie wykorzystane przez rządzących do modernizacji państwa i wprowadzenia w nim standardów, które gwarantowałyby rzeczywisty rozwój nie tylko jego gospodarki, ale także społeczeństwa obywatelskiego. Z danych Komisji Europejskiej i OECD wynika, że polska gospodarka będzie rozwijać się znacznie wolniej niż w ostatnich dwudziestu latach, tak jakby ten proces miał być świadectwem pozytywnych przemian.
Nadal jest przecież (dzięki obecnym rządom PO i PSL w sposób widoczny) bardziej atrakcyjna dla młodych Polaków, szczególnie dla osób o najwyższych kwalifikacjach, emigracja zarobkowa na Zachód,do USA a nawet do państw azjatyckich, niż pozostanie w kraju. Tymczasem to właśnie młodych obciąża się odpowiedzialnością za ucieczkę z Polski, za niż demograficzny, a tym samym za pozostawienie rodziców i dziadków na pastwę pustoszejących kas ZUS-u. Już teraz wynika z prognoz ekonomistów, że do 2040 r. liczba osób w wieku produkcyjnym ulegnie jeszcze silniejszemu spadkowi, bo aż o 2,5 mln. W naszym kraju jest pracujących osób w wieku 20-64 lat niecałe 65 proc., podczas gdy w Europie Zachodniej wskaźnik ten wynosił w 2013 r. aż 80 proc.
To jest chyba jakaś schizofrenia w ekonomicznych interpretacjach zjawisk, bowiem z jednej strony narzeka się na wielką falę emigracji, a z drugiej strony nie stwarza się w Polsce miejsc pracy ani odpowiednich ku temu warunków, by zwiększał się ten odsetek osób pracujących, a tym samym by możliwe było powstrzymanie negatywnych skutków pozytywnego zjawiska, jakim jest starzejące się i dłużej żyjące społeczeństwo. Edukacja szkolna jest anachroniczna, konserwatywna, niedostosowana do szybkich przemian gospodarczych, technologicznych, komunikacyjnych itp. w świecie, toteż staje się czynnikiem nie tylko opóźniającym zainteresowanie młodych dorosłych podejmowaniem własnych inicjatyw, uruchamianiem firm, przedsiębiorstw produkcyjnych, a nie tylko usługowych, ba jest także czynnikiem blokującym wszelkie inicjatywy i innowacyjność, gdyż proces kształcenia i wychowywania ma charakter ściśle adaptacyjny.
Jak więc młodzi mają chcieć podejmować pracę, skoro rządzący nie są zainteresowani reformowaniem państwa, radykalnymi zmianami w zarządzaniu instytucjami publicznymi oraz dokończeniem edukacyjnej rewolucji. Ta zatrzymała się w 1993 r. i nie może drgnąć dalej, gdyż jest nieustannie sterowana centralistycznie jak w PRL czy na Białorusi! Niegospodarność kierownictwa Ministerstwa Edukacji Narodowej, nieodpowiedzialne pseudoreformy, nonsensowne konsumowanie milionów EURO na wspomaganie interesów rządzących i członków partii politycznych prowadzi do coraz większej zapaści oświatowej i nieprzygotowania młodych pokoleń do kreatywnej rywalizacji na światowym rynku pracy, ale prowadzonej tu, w Polsce, z ochroną narodowych priorytetów, wartości i dóbr.
Gdzie młodzi mają pracować, skoro nie ma tych miejsc pracy? Ekonomiści powiadają, że mogą sami sobie wygenerować takie miejsca, ale zarazem potwierdzają, że rządzący stwarzają nieprawdopodobnie silne bariery dla prywatnych inwestycji i inicjatyw, jak np.
- ograniczenia wynikające z utrzymywania różnego rodzaju koncepcji, zezwoleń, dopuszczeń, licencji czy certyfikatów, które dotyczą prawie 1000 (!) rodzajów działalności gospodarczej. Polacy nie rozliczają posłów z tego, że sprzyjają utrwalaniu różnego rodzaju zespołów (SWOICH, miernych-biernych-ale wiernych), które bez jednoznacznych kryteriów i często w ukrytej postaci rozstrzygają o tym, komu wolno coś czynić, a komu nie wolno;
- wysokie koszty związane z wymogami administracyjnymi. Te przekraczają wielokrotnie poziom budżetu na edukację, bowiem wynoszą aż 5 proc. PKB! Na naukę wydaje się z budżetu państwa zaledwie 0,3 proc. PKB!!!
- skomplikowane i niejednoznaczne przepisy podatkowe w Polsce;
- przewlekłość postępowań sądowych, w wyniku czego wiele firm upada zanim odzyska niesłusznie utracony majątek;
- wysokie dla firm koszty pracy, natomiast nadal bardzo niskie płace, szczególnie dla młodych pracowników;
- chroniczny deficyt finansów publicznych;
- niewykorzystane rezerwy wśród osób powyżej 55 roku życia oraz wśród osób od 18 do 24 r.ż. dla wzrostu liczby osób pracujących.
Z raportu FOR dr Anny Baranowskiej-Rataj pt. Praca dla absolwenta – trudno znaleźć, łatwo stracić? (2015) wynika, że:
* Kierunki biznesowe zapewniają szanse zawodowe porównywalne do uczelni technicznych;
* Osoby młode poszukujące pracy znajdują zatrudnienie częściej niż osoby w wieku dojrzałym;
* W przypadku zwolnień, w pierwszej kolejności redukowane są stanowiska pracy młodych pracowników;
* Młode osoby częściej znajdują zatrudnienie w małych firmach oraz w sektorze usług. Taka struktura zatrudnienia wpływa na niską stabilność zatrudnienia w tej grupie społecznej;
* Sektor publiczny znacznie silniej chroni przed utratą pracy osoby w wieku dojrzałym niż młodych pracowników.
Fundusze unijne traktowane są przez rządzących jako własność partyjna, która ma świadczyć o ich sukcesach w zarządzaniu środkami publicznymi. Tymczasem środki te nie zastąpią koniecznych reform i nie wystarczą do tego, żeby młode pokolenia były lepiej przygotowane i wyedukowane do pracy za kilka czy kilkanaście lat. Niestety ekonomiści FOR zupełnie nie dostrzegają patologii, którą generuje kierownictwo zarządzania edukacją szkolną w Polsce. Marnotrawione są tu także pomocowe środki unijne, które wydatkuje się na bzdurne projekty, banalne zadania, pozorowanie zmian.
07 maja 2015
Co kandydaci na Prezydenta zaproponują nauczycielom?
Prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego zaprasza 7 maja br. na briefing prasowy o godz. 11.00 w warszawskiej siedzibie ZNP przy ul. Smulikowskiego 6/8, I piętro. Tematem tego briefingu (jakie piękne polskie słowo!) będzie odpowiedź na pytanie: Co kandydaci na Prezydenta proponują nauczycielom?
Związek poprosił 11 osób ubiegających się o stanowisko Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej o odpowiedź na pytania dotyczące ustawy Karta Nauczyciela i publicznej edukacji. Podczas briefingu prezes ZNP przedstawi wyniki tej ankiety i skomentuje je.
Tego typu ankiety wypełniają sztabowcy kandydatów, więc nie mamy żadnej pewności, że tak samo wypowiedzieliby się na ten temat ubiegający się o urząd prezydenta. Pytanie jest źle postawione. Niby co mają zaproponować nauczycielom wybrańcy swojego elektoratu? Czy mają to być większe pensje? Jeśli tak, to możemy sobie wyobrazić wyścig populizmu między nimi. W końcu swoją odpowiedź skierują do ponad 500 tys. wyborców.
Być może urzędujący jeszcze prezydent potwierdzi, że podwyżki dla nauczycieli (w minionych trzech latach) były jego zasługą, bo to w końcu on podpisywał sejmowe ustawy. Co zatem powiedzą na ten temat pozostali kandydaci?
Może zaproponują ostateczne rozstrzygnięcia w sprawie Ustawy KARTA NAUCZYCIELA - ma pozostać, ma być lekko zmieniona czy zastąpiona odmiennymi regulacjami? To będzie kluczowa kwestia. Całkiem możliwe, że ten kandydat, który chce wygrać głosy nauczycieli, zadeklaruje pozostawienie Karty w spokoju. To, że potem i tak podpisze ustawę o jej likwidacji, nie ma tu znaczenia. Przecież nauczyciele nie wyjdą przed Belweder i nie będą z powodu takiej zdrady palić opon... mózgowych?
Co jeszcze mogliby zaproponować kandydaci nauczycielom? Nic więcej rozdać się już nie da. Być może któryś z nich stwierdzi, że dzięki niemu zostanie im przywrócona wolność wyboru podręczników szkolnych. Tylko, czy nauczycielom zależy na tej swobodzie? Czy wyszli na ulice, a raczej na al. Szucha 25 w proteście, kiedy ministra Joanna Kluzik-Rostkowska pozbawiała ich tego prawa?
Gdyby to był PRL, to kandydat lewicowy mógłby obiecać dodatkowe kartki na mięso z kością i na masło, albo bony na "malucha" dla nauczycieli szkół wiejskich. Może ktoś dorzuciłby służbowe mieszkania z możliwością ich wykupienia po preferencyjnych cenach np. po tysiąc zł za metr kwadratowy?
Już wiem, co jeszcze mogą kandydaci zaproponować nauczycielom. To, że do pracy w przedszkolu wystarczy im matura na poziomie podstawowym, a do pracy w szkołach wystarczą im studia I stopnia. Magisterium zapewni im natychmiastowy awans na nauczyciela dyplomowanego, a jak któryś uzyska stopień naukowy doktora, to będzie mógł być profesorem oświaty. W końcu i w szkolnictwie wyższym są osoby ze stopniem naukowym doktora, które są profesorami szkół prywatnych lub państwowych wyższych szkół zawodowych.
Pan Bronisław Maria Komorowski zapowie, że nauczyciele będą mogli powołać ruch Ratuj Nauczycieli.
Pani Magdalena Agnieszka Ogórek zapewni nauczycielki, że mogą być genderowe.
Pan Paweł Piotr Kukiz zagwarantuje nauczycielom decentralizację całego systemu szkolnego oraz demokrację w szkołach.
Pan Grzegorz Michał Braun obieca nauczycielom nowe media w szkołach.
Pan Janusz Korwin-Mikke wyzwoli nauczycieli z pęt resortu edukacji oraz zlikwiduje rzeczników praw ucznia.
Pan Janusz Marian Palikot pozwoli nauczycielom na palenie w czasie przerw jointów oraz zmianę płci.
Pan Andrzej Duda zapewni nauczycieli edukacji religijnej i patriotycznej, że będą mieli premię za pracę w trudnych warunkach.
Pan Adam Sebastian Jarubas nie pozwoli na pozbawienie nauczycieli szkół wiejskich dotychczasowych przywilejów, a nawet zapewni im KRUS.
Pan Marian Janusz Kowalski obieca każdemu nauczycielowi prawo do posiadania broni w ramach akcji bezpieczna szkoła.
Pan Jacek Wilk sprawi, że nauczyciele będą poważnie myśleli o Polsce a Polska o nauczycielach.
Pan Paweł Jan Tanajno zapewni nauczycielom prawo do bezpośrednich wyborów przewodniczącego rady pedagogicznej.
06 maja 2015
Badanie losów absolwentów szkół wyższych, czyli o tym, jeśli już, to jak tego nie czynić
Otrzymałem od prof. Zygmunta Wiatrowskiego książkę wydaną wspólnie z mgr. Adamem Gawrońskim, która dotyczy m.in. wyników przeprowadzonych przez nich badań absolwentów pedagogiki niepublicznej szkoły wyższej. W aneksie zamieścili też własne narzędzie diagnostyczne, dzięki czemu każdy zainteresowany może poddać je analizie metodologicznej poprawności lub na podstawie przyjętych przez siebie założeń badawczych - opracować własne.
Coś zatem drgnęło w wiedzy na ten temat, chociaż nie ulega wątpliwości, że staje się ona dla jednych szkół prywatnych tematem tabu, bo po co diagnozować negatywne opinie o własnej praktyce dydaktycznej, a dla innych - pozorujących troskę o kształcenie - może być potraktowana jako środek do zakłamywania rzeczywistości. Uczelnia we Włocławku prowadzi studia na kierunku pedagogika od szeregu lat, niedawno obchodziła swój kolejny jubileusz, więc traktuję opublikowaną diagnozę jako głos w dyskusji na temat potrzeby, sensu i wartości tego typu diagnoz.
W moim przekonaniu szkoły wyższe mogą kształcić studentów dla rynku pracy, jeśli traktują swoją misję w takim właśnie wymiarze. Są wówczas jednoznacznie zorientowane na wyższe kształcenie zawodowe, edukowanie robotników w białych kołnierzykach. Prekariat jest dzisiaj potrzebny tym bardziej, że pracodawcami staja się globalne korporacje, które traktują nasz kraj i jego obywateli jako tanią siłę roboczą. Dopóki się na to godzimy, to tak też jesteśmy traktowani. Dlaczego nauczycielka przedszkola w Polsce miałaby zarabiać tak samo jak jej koleżanka z Niemiec czy Wielkiej Brytanii?
Nasi studenci nie pytają o to, co ciekawego będzie w trakcie studiów, czego będą mogli się nauczyć, jakie zdobędą kwalifikacje, tylko najczęściej pojawiającym się pytaniem jest to, co ja z tego będę miał? Studiują, bo matura nie ma już żadnego znaczenia. To certyfikat odpowiadający ukończeniu przed wielu, wielu laty ośmioletniej szkoły podstawowej. Akademicka kadra może być wspaniała, zaangażowana, otwarta, ustawicznie dokształcająca się, ale studenci wcale nie muszą mieć tożsamej motywacji. Być może części z nich zależy tylko na tym, by jakoś przetrwać, odroczyć własną dorosłość (Kamiński określał to mianem juwenalizacji), skorzystać z przywilejów bycia studentem (ulgi, stypendia, i ... ), niby studiować a w rzeczy samej pracować "na czarno" lub u znajomych.
Nie wiemy zatem, z jaką motywacją podejmują młodzi ludzie studia w szkole publicznej czy prywatnej, natomiast monitorujemy ich losy, o ile rzeczywiście uzyskujemy o nich prawdziwe dane. Badania poprzeczne, sondażowe nie mają wysokiej wartości poznawczej, ale mogą służyć orientacji w skali zjawiska. Słusznie zatem autorzy tej publikacji pokazują sytuację studiujących pedagogikę w kraju na podstawie danych GUS.
Wynika z nich, że o ile jeszcze 7 lat temu ten właśnie kierunek studiów był na pierwszym miejscu wśród wskazywanych przez kandydatów, to obecnie jest on już na piątym miejscu. Zapewne jest to skutkiem wielu czynników, w tym także - niestety - kłamliwej, pasożytniczej działalności właścicieli wielu wyższych szkół prywatnych, którzy postanowili robić biznes na naiwnych i spragnionych dyplomów kobietach (te są w większości studentkami tego kierunku).
Także wśród studiujących pedagogikę ma miejsce spadek z 38 tys. do 20 tys., a więc niemalże o 50 proc. Nie przypuszczam jednak, by ministerstwo było zainteresowane odpowiedzią na pytanie, jakie są losy absolwentek tych studiów, gdyż nie decydują one o polskiej gospodarce. Dzisiaj pedagogiem przedszkolnym czy w edukacji początkowej może być już niemalże każdy, bo tak zredukowała poziom wymagań b. ministra edukacji Katarzyna Hall, że poziom zatrudnienia absolwentek tych studiów jest władzom zupełnie obojętny. Także dotyczy to psychologów, socjologów, politologów, teologów, archeologów, historyków itd., itd. Po co zatem napinać się i tracić czas na diagnozy, które niczego nie naprawią, nie polepszą, którymi jest tylko kontrolnie zainteresowana PKA? Szkoda czasu i pary.
Natomiast w pełni popieram inicjatywy mikrośrodowiskowe, jak uczelni, w której pracuje prof. Z. Wiatrowski, by można było pokazać obecnie czy w przyszłości studiującym pedagogikę specyfikę oferty kształcenia i pochwalić się także najlepszymi absolwentami. Wszystkich się i tak nie uwzględni, bo i kategoria „najlepszy” jest u nas łączona z sukcesami rynkowymi (zwycięzca jakiegoś konkursu, laureat nagrody, ciekawy dyrektor placówki, celebryta itp.).
Kogo obchodzi to, że duża część absolwentek studiów pedagogicznych nie podejmowała ich po to, by pracować, tylko dla samych siebie. W szkole prywatnej same przecież pokrywają koszty studiów, więc kogo powinno to obchodzić, co uczynią ze swoim wykształceniem? Nie wolno im nie pracować w instytucjach, w środowiskach wychowawczych, wyznaniowych, w organizacjach pozarządowych? Nie wolno im być lepiej lub gorzej wykształconymi matkami, żonami, pracującymi w domu? Czy to źle, jak są w grupie bezrobotnych? Jak źle, to dla kogo? Dla statystyki, dla rządu, dla władz uczelni, dla ministerstwa?
O ile część autorstwa profesora Z. Wiatrowskiego jest przykładem rzetelnej analizy źródeł naukowych i baz danych statystycznych, o tyle - niestety - część diagnostyczna nie powinna być publikowana, by studiujący pedagogikę nie powielali mających w niej miejsce podstawowych błędów metodologicznych.
Przejdę zatem do założeń badawczych, które firmuje swoim nazwiskiem magister Adam Gawroński. Wprawdzie "zna" literaturę z metodologii nauk społecznych, gdyż obficie się na nią powołuje, ale – niestety – nie potrafił zastosować się do zawartych w niej norm. Koncepcja badań być może jest pochodną jego pracy dyplomowej, chociaż o tym nie pisze, bo nie przypuszczam, by traktowano ją jako świadectwo właściwie opanowanego warsztatu metodologicznego.
W podrozdziale „Przedmiot i cel badań” błędnie zostały sformułowane obie kategorie. Cóż to bowiem za przedmiot badań - …”koncentruje się wokół absolwentów…”? Niech się koncentruje, ale co jest przedmiotem badań? Nie wiemy. Czytam dalej, że „Głównym celem badań opisanych w niniejszym opracowaniu było zbadanie losów absolwentów w kontekście nabytych przez nich kwalifikacji pedagogicznych”. Jeżeli celem badań było zbadanie czegoś w kontekście czegoś…, to coś jest nie tak, tym bardziej, że nie otrzymujemy wyjaśnienia, o co autorowi tych badań w istocie chodziło. Czyżby badanie miało autoteliczny charakter?
Został natomiast sformułowany główny problem badawczy w formie pytania dopełnienia: Jak kształtują się losy absolwentów wyższej szkoły X w kontekście nabytych kwalifikacji? Autor nie wyróżnia w tym problemie zmiennej zależnej i jej nie definiuje, ani też jej nie operacjonalizuje. Natomiast nie wiadomo z jakiego to powodu formułuje aż 5 problemów rzekomo szczegółowych?
Piszę rzekomo, bo te powinny wynikać z powyższej fazy konceptualizacji badań, nie wspominając już o koniecznym do interpretacji danych modelu teoretycznym zmiennych. Tego nie ma. Tym samym konstrukcja problemów została opracowana na przesłankach nieznanych nam i zapewne też badaczowi. Każdy z tzw. problemów szczegółowych jest tu od Sasa do lasa:
1. Jaki stosunek wykazują absolwenci co do jakości i efektywności kształcenia w szkole wyższej..?
2. Jak wygląda samoocena absolwentów w kontekście nabytych w toku studiów kompetencji?
3. Jakie czynniki rzutują na sytuację zawodową absolwentów w aspekcie motywów wyborów oraz poziomu satysfakcji z wykonywanej pracy?
4. Jak kształtują się kariery zawodowe absolwentów przy uwzględnieniu etapów: przed , w trakcie oraz po ukończeniu studiów?
5. W jakim stopniu absolwenci określają przydatność realizowanych w trakcie studiów deskryptorów Ram Kwalifikacji w stosunku do wykonywanej pracy zawodowej?
Nie należy tak konstruować problemów szczegółowych, czego już autor tego zamysłu nie doczytał, albo nie zrozumiał. Mimo, że główny problem badawczy nie ma postaci pytania zależnościowego, autor formułuje hipotezy badawcze. Tego czynić nie powinien, i to nie tylko z tego powodu. Na tym zatem poziomie należałoby już zawiesić dalsze czytanie prezentowanych wyników diagnozy i jej omówienie. Mają one wprawdzie wymiar informacyjny, ale nienaukowy. Wyróżnione przez autora zmienne i wskaźniki są obciążone błędami metodologicznymi, toteż nie będę ich już w tym miejscu przytaczał, by ktoś przypadkiem nie potraktował ich jako wzorcowe.
Im więcej mamy literatury z metodologii badan w naukach społecznych i humanistycznych, tym gorzej wygląda ich konceptualizacja, a tym samym uzyskane dane nie mają naukowej wartości.
05 maja 2015
Nauczycielka seksu i lewicowy ekstremizm (nie tylko) w Czechach
Z dniem 30 kwietnia kończy swoją pracę w Szkole Podstawowej w České Lípě 35-letnia nauczycielka, matka dwojga dzieci, która "zagrała życiową rolę" w 40-minutowym filmie porno. Dyrektor szkoły Petr Jonáš ubolewa - jak mówi mediom - z powodów ludzkich, bo musi zwolnić tę panią, gdyż uczniowie zaczęli sobie wzajemnie przekazywać i pokazywać wychowawczynię w roli nauczycielki seksu. Film przechwycił jeden z rodziców i poinformował o tym dyrektora.
Gdyby uczniowie lepiej zabezpieczyli dostęp do tego materiału filmowego, to mieliby na długie lata opanowane wszelkie techniki współżycia. Nie ma pewności, czy rodzic piętnastolatka rzeczywiście znalazł to nagranie w jego komputerze, czy może sam śledził pornograficzne serwisy, które oferują tak zwane pornocastingi. Tłumaczenie przez nauczycielkę, że ona nie chciała grać w filmie porno, gdyż przyszła tylko na casting, nie wydaje jej najlepszego świadectwa (nie tylko w sferze moralnej).
My się nie martwimy o edukację seksualną polskich dzieci, bowiem ta staje się jedną z głównych kampanii politycznych nie tylko SLD, Twojego Ruchu, Platformy Obywatelskiej, ale i ministry edukacji Joanny Kluzik-Rostkowskiej, która w TVN24 znalazła sojusznika do wyeliminowania jednego z podręczników "Wychowanie do życia w rodzinie". Materiał został zmanipulowany, gdyż nie zabrał w nim głosu prof. Aleksander Nalaskowski, aczkolwiek z wielką satysfakcją redakcja wyemitowała jego fotografię obok profesorów Bogdana Chazana i Franciszka Adamskiego - jako rzeczoznawców jednostronnie krytykowanego podręcznika szkolnego.
Ministra edukacji zaś, i owszem, wypowiedziała się na temat potrzeby wydania przez MEN ... rządowego, bo tylko wówczas będzie gwarancja wartości MEN-skiego środka dydaktycznego.
Lewicowy pluralizm - jak w PRL - zaczyna kwitnąć z udziałem naszego resortu. Krytykowany w mediach podręcznik "Wychowanie do życia w rodzinie" jest na rynku pomocy dydaktycznych od lat, powstały też inne i są dostępne, ale żeby teraz włączać w to media i ministrę J. Kluzik-Rostkowską w trakcie kampanii wyborczej? To chyba tylko po to, by opinia publiczna przestała interesować się żenującym elementarzem dla uczniów klas pierwszych szkół podstawowych, na który MEN wydało dziesiątki milionów z budżetu państwa i nikt nie ponosi z tytułu wydania tego bubla żadnej odpowiedzialności. Czy rzeczywiście propagandziści resortu edukacji doszli do wniosku, że najlepiej jest schować pod dywan własny błąd, przykryć kicz dydaktyczny innym podręcznikiem, rzekomo prawicowym, radiomaryjnym?
Czyżby ktoś zauważył, w jaki sposób ten materiał zmanipulowała redakcja TVN24 wyświetlając planszę z wyrwanym z kontekstu zdaniem, obok której leży (przypadkiem?) różaniec? Czyżby i w tym podręczniku był obok tego zdania wydrukowany różaniec? Może trzeba było dać do tego jeszcze moherowy berecik? Rozumiem, że kiedy ukaże się MEN-ski podręcznik edukacji seksualnej, to redakcja wyświetli planszę z poprawnym politycznie cytatem sytuując obok niej sierp i młot, albo chociaż czerwoną gwiazdę.
Może jednak warto rozmawiać o tym, czy strój prowokuje do czegokolwiek czy też nie prowokuje, czy zachęca do przemocy czy przyjemności? W końcu jedna z naszych uczelni publicznych wyprodukowala plakat zachęcający do studiów podyplomowych, które w żadnej mierze nie mają nic wspólnego z promowaniem przemocy, seksizmu itp. Czyżby?
W Łodzi problem edukacji seksualnej nie został rozwiązany ani monistycznie, ani pluralistycznie, tylko antagonistycznie. Uczniowie gimnazjów mogą - za zgodą także ich rodziców - wybrać sobie jeden z dwóch programów kursu seksualnej edukacji, bo przecież nie o wychowanie i nie o kulturę tu chodzi. Radni miasta przyznali 100 tys. zł dla organizacji pozarządowych, by powalczyły one o środki na tę edukację. Podział jest na poniższej planszy:
Tego typu szkolenia nie podlegają nadzorowi pedagogicznemu, gdyż wystarczyło, by łódzcy radni (ci, którzy chcieli) przeszli szkolenie lewicowej organizacji SPUNK w miejskim ratuszu i na tej podstawie nabrali przekonania o dokonaniu właściwego wyboru oraz podziału środków.
W prasie pojawiają się doniesienia np. o tym, że w jednej z niemieckich szkół w landzie Nadrenia Północna - Westfalia, gdzie edukacja seksualna jest obowiązkowym przedmiotem kształcenia od 1998 r., w czasie lekcji mają miejsce projekcje filmów pornograficznych, a w ramach pracy domowej uczniowie muszą zaliczyć i opisać osobiste doświadczenie "przeżycia orgazmu". Jak relacjonuje Agata Bruchwald: Dziesięcioro szóstoklasistów ze szkoły w niemieckim Borken trafiło do szpitala po obowiązkowej „lekcji seksu”. Jeden z uczniów stracił przytomność bezpośrednio na lekcji, pozostali okazali się być w stanie przed omdleniem. Przyczyną pogorszenia się stanu zdrowia dzieci było zadanie jakie poleciła, swoim podopiecznym, wykonać nauczycielka. Dzieci zaczęły słabnąć przy wypełnianiu zadania “nauczycielki seksu” – chodziło o schematyczne rozcięcie modelu organu płciowego.
Dyrektorzy szkół powinni wziąć pod uwagę ostrzeżenie pani psycholog - terapeutki Jolanty Zmarzlik, by nie zatrudniać w świetlicy szkolnej mężczyzn, gdyż z jej intymnych rozmów z klientami wynika, że "mężczyźni, którzy angażują się do pracy w świetlicy, przedszkolu mogą potencjalnie wykorzystywać dzieci". Rzecz jasna - seksualnie. Jak to dobrze, że pani poseł, pełnomocnik premier w MEN, b. dziennikarka jeździ od szkół do szkół i przy okazji sprawdza, czy jest w nich bezpiecznie. Jako rodzice możemy być spokojni. Władza czuwa.
Jeden z prawicowych portali podał w dn. 1 maja br. informację, że prezydent miasta Słupska - Robert Biedroń chce, aby dzieciom w przedszkolach nauczycielki czytały książkę autorów: Justin Richardson i Peter Parnell pt. “Z Tango jest nas troje” promującą homoseksualizm. Jak podaje prasa, prezydent Słupska prowadził w przeszłości to wydawictwo, toteż nic dziwnego, że teraz zachęca do wsparcia źródeł jego dochodów. Książka przedstawia historię pary pingwinów samców, wspólnie wychowujących pisklę. Tworzyli oni przez 6 lat związek homoseksualny, po czym podrzucono im jajo do wysiadywania.
Do brzydkiego kaczątka doszły nam teraz pingwiny. A geje z Izraela wynajmują w Nepalu surogatki, by urodziły im dzieci. Pech, że spadła lawina, bo pewnie i o tym nikt by się nie dowiedział, że płacą surogatce 8 tys.dolarów. Feministki nie protestują. MEN musi uwzględnić to w swoim podręczniku.
Subskrybuj:
Posty (Atom)