06 kwietnia 2014

O przysłowiowej edukacji


Wczoraj brałem udział w konferencji z okazji Jubileuszu Wojewódzkiego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli w Skierniewicach, która to placówka jest z certyfikatem PN EN ISO 9001:2009 z akredytacją Łódzkiego Kuratora Oświaty. W tym roku obchodzi swój "srebrny jubileusz" - 25 lat działania w nowych warunkach ustrojowych. Nie było wielkich fanfar, nikt nikomu nie wręczał medali, odznaczeń i odznak, gdyż swoje święto placówka uczciła pracą organizując w Rawie Mazowieckiej kolejny, bo VI. Kiermasz Edukacyjny dla nauczycieli, dyrektorów przedszkoli i szkół, które objęte są doradztwem i wsparciem metodycznym, programowym i organizacyjnym przez WODN w Skierniewicach. Każdego roku Kiermasze odbywają się w innym mieście. W ubiegłym miał on miejsce w Łowiczu. W tym roku spotkaliśmy się w Zespole Szkół - Centrum Edukacji Zawodowej i Ustawicznej w Rawie Mazowieckiej, by debatować najpierw o polityce oświatowej w naszym kraju -(„Gdzie jesteśmy – dokąd zmierzamy? Edukacja w Polsce”) i poza jego granicami (na przykładzie Francji) a następnie uczestniczyć w szeregu sesji warsztatowych, wzbogacających umiejętności pedagogiczne nauczycieli.
O ile poprzedniego dnia brałem udział w bardzo ekskluzywnej co do organizacji i miejsca obrad debacie, jaką było Forum Bliżej Przedszkola w krakowskim Kazimierzu, o tyle wczoraj miałem okazję spotkać się z nauczycielami województwa łódzkiego w jakże adekwatnych do ich codzienności warunkach. Obrady bowiem toczyły się w sali gimnastycznej powyższego Zespołu Szkół, zaś nagłe obniżenie temperatury na zewnątrz i wewnątrz budynku ogrzewali nam Gospodarze obrad swoją niezwykłą gościnnością, serdecznością, ludowymi występami młodzieży szkolnej i przygotowanymi przez nią posiłkami - kanapkami oraz słodyczami. Był też tort z okazji 25-lecia WODN w Skierniewicach. Pani dyrektor WODN dr Teresa Janicka-Panek oraz pan Radosław Kaźmierczak, dyrektor ZSCEZiU w Rawie Mazowieckiej starali się przypomnieć nam najważniejsze wydarzenia ośrodka i jego dokonania, okraszając je archiwalnymi i najnowszymi zdjęciami oraz przysłowiami, aforyzmami czy myślami wybitnych humanistów. W trakcie prezentacji pojawiły się zatem takie m.in. mądrości:

- "Ci, którzy studiują księgi, nie pragną uzyskać przez to godności, lecz ich umysł pragnie zgłębić wiedzę" ( przysłowie mandżurskie);

- "Wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy" (Jan Paweł II);

- "Doświadczenia, które powtarzają się wielokrotnie, mają jeden jedyny cel, nauczyć nas tego, czego jeszcze nie potrafimy" (Paulo Coelho);

- "Dom bez psa przypomina głuchego, człowiek bez wykształcenia przypomina ślepego" (przysłowie buriackie);

- "Doświadczenie jest szkołą, w której lekcje drogo kosztują" (przysłowie włoskie);

- "Doświadczenie prowadzi szkołę, w której lekcje są bardzo drogie" (przysłowie indyjskie);

- "Dzielny nauczyciel potrafi uczyć innych nawet tego, na czym sam się nie zna" (Tadeusz Kotarbiński);

- "Edukacja jest droższa od złota" (przysłowie arabskie);

- "Jak wychowujesz dziecko, tak też ono rośnie" (przysłowie afrykańskie);

- "Na naukę nigdy nie jest za późno".

Ciekawa była prezentacja eksperta pedagogicznego Ambasady Francji w Polsce na temat "System oświaty we Francji i współpraca z Ambasadą Francuską" – Denisa Gérarda (Koordynatora Projektu Łódzkie bardziej francuskie). Gość z Paryża mówił po polsku jak znany kucharz-celebryta Pascal, ale czynił to z równą jemu radością, pogodą ducha i otwartością na słuchaczy. Po moi referacie na temat PISA-nek (omówiłem problem rządowej manipulacji politycznej na przykładzie międzynarodowego programu OECD/PISA) był nieco stremowany, gdyż chciał pochwalić się znaczeniem tych badań, ale szybko zreflektował się i do swojej prezentacji dorobił na gorąco, spontanicznie zupełnie szczerą analizę porównawczą francuskiego i polskiego systemu szkolnego. Niestety, jak to młodzi referenci, mówił o sprawach banalnych, powierzchownie, żeby raz wykazać "wyższość" odmienności naszych szkolnych rozwiązań, także systemowych czy wewnątrzszkolnych. Niektóre sfotografowałem z jego prezentacji.

(fot. 1: Na podstawie tego slajdu wyjaśniał, jak absurdalne jest porównywanie systemów szkolnych różnych państw ze względu na wiek rozpoczynania obowiązku szkolnego, skoro w każdym z państw realizacja tego prawa wygląda zupełnie inaczej, ma inny program i metodykę. Niestety, tego nie rozumieją ani K. Hall, ani K. Szumilas, ani J. Kluzik-Rostkowska, toteż "wciskają Polakom kit");

(fot.2: We Francji szkoły mają więcej uczniów, niż w Polsce, toteż nasze szkoły mają lepszy klimat, atmosferę, a uczniowie lepszy kontakt między sobą);


(fot.3: W szkołach francuskich dyrektor szkoły jest menedżerem, a nie pedagogiem, nie kształci uczniów. Mało kto go zna i nikt, tak jak ma to miejsce w Polsce, nie potrafi nawet powiedzieć, jak wygląda czy jak się nazywa);

(fot.4: We Francji uczniowie mają możliwość uczestniczenia tylko w jednym konkursie przedmiotowym z matematyki. Tymczasem to, co go zdziwiło w polskich szkołach, to niezliczona liczba konkursów, olimpiad przedmiotowych, zdolnościowych itp.).



To były dla Denisa Gérarda najważniejsze różnice między edukacją w naszych krajach. Referował je - jak mi się wydaje - na podstawie własnych doświadczeń szkolnych, gdyż nie jest naukowcem. Było to jednak ciekawe i przekonywujące dla uczestników tej sesji.










05 kwietnia 2014

Kto podrzucił MEN zespute PISA-nki?

Jechałem na IX Forum Bliżej Przedszkola do Krakowa i zastanawiałem się po drodze, po przeczytaniu relacji prasowych z wyników drugiej części badań PISA z udziałem polskich piętnastolatków, co też wymyślą specjaliści od PR w MEN, żeby przykryć wstydliwy wynik tej diagnozy?

Jeszcze pamiętamy, jak to kilka tygodni temu Premier III RP Donald Tusk wraz z ministrami edukacji narodowej (byłymi - K. Hall i K. Szumilas) zachwycał się znakomitymi wynikami naszej młodzieży z matematyki w ramach międzynarodowego programu OECD/PISA (2012), a tu taki pech przed Wielkanocą. Red. Justyna Suchecka informuje czytelników Gazety Wyborczej zastępując w tym MEN: W dodatkowym teście PISA badającym umiejętność rozwiązywania problemów wzięło udział 1207 spośród 4607 polskich uczniów uczestniczących w głównym badaniu. Wyniki ogłoszono 1 kwietnia 2014 roku. Wypadliśmy słabo. W dodatku mamy większą od średniej grupę uczniów z najsłabszymi wynikami (25,7 proc., przy średniej 21,4 proc.) i znacznie mniejszą od średniej grupę uczniów o najwyższym poziomie umiejętności (6,4 proc., przy średniej 11,4 proc.). W tym jednak przypadku mamy do czynienia z tak samo bezkrytycznym relacjonowaniem PISA-nek, chociaż zapewne z bólem odsłaniającym niewygodny dla władzy wynik, jak i poprzednio. A gdzież są byłe panie minister - K. Hall, K. Szumilas i obecna - J. Kluzik-Rostkowska? Dlaczego nie zorganizowały wczoraj konferencji prasowej z udziałem Premiera Tuska, by wspólnie z narodem otrzeć łzy z powodu kompromitujących polską młodzież wyników PISA 2012?

To ja informuję, że PISA-nki są mocno nieświeże niezależnie od tego, jakie wyniki uzyskują w tej diagnozie polscy, brytyjscy czy amerykańcy piętnastolatkowie. Ta gra fałszywymi kartami kosztuje budżety państw w niej uczestniczących miliony, z których dla uczniów nic nie wynika, podobnie jak dla poprawy jakości kształcenia. Jedyna korzyść dotyczy osób organizujących i przeprowadzających ów pomiar wiedzy i umiejętności uczniów. To rządy państw należących do OECD potrzebują tych badań, których istotą nie jest dociekanie prawdy o edukacji i jej uwarunkowaniach, a wykorzystywanie ich do manipulacji społeczeństwami, by móc realizować cele polityczne pod pozorem troski o wartości edukacji. Celem tego programu, który z nauką niewiele ma wspólnego, jest pozyskiwanie przez polityków uproszczonych danych, które pozwolą im radzić sobie z codzienną rzeczywistością, by ją móc lepiej kontrolować i czerpać korzyści dla własnych środowisk.

Przejawem tych działań jest wybiórcze prezentowanie przez resort wyników osiągnięć z testów wiedzy i kompetencji uczniów, żeby można było mówić i pisać o sukcesach polskiej szkoły. Wcale to nie oznacza, że propagandowo skrojone dane nie są prawdziwe. Konstrukcja zadań testowych wynika z założeń przyjętych przez ekspertów prywatnego konsorcjum międzynarodowego, którzy przyjmują możliwie wspólną dla uczących się w krajach OECD wiedzę i umiejętności, ale pod takim kątem, aby były one niezbędne w życiu dorosłym, na rynku pracy. Ten jednak w każdym kraju jest inny i czego innego oczekuje od poszukujących pracy. W jednym państwie będzie się zwracać uwagę na innowacyjność, umiejętności do współpracy, niezależność, kreatywność, a w innym lojalność, posłuszeństwo, dyspozycyjność i odtwórcze realizowanie wzorów pożądanych zachowań. Tym samym prezentowane wyniki są oderwane od kontekstu społeczno-gospodarczego, kulturowego i tradycji narodowych kraju, w którym ów pomiar był przeprowadzany a są ze sobą zestawiane tak, jakbyśmy wszyscy żyli w takich samych warunkach i mieli być przygotowywani do pracy w niemalże tożsamych okolicznościach i wymaganiach.

Nie wolno na podstawie wyników PISA wnioskować o występowaniu jakiejkolwiek dynamiki osiągnięć szkolnych piętnastolatków, gdyż nie dotyczą one tych samych respondentów w kolejnych latach ich życia i rozwoju. Analitycy PISA na podstawie operacji statystycznych między zmiennymi mogą wnioskować co najwyżej o tym, w jakim stopniu te zmienne są ze sobą „powiązane” lub „nie powiązane”, a więc na ile ten związek między nimi jest silny , słaby lub w ogóle nie występuje. Diagnoza PISA jest badaniem poprzecznym a nie podłużnym. Politycy doskonale o tym wiedzą, ale liczą na brak orientacji obywateli, którzy nie dysponują specjalistyczną wiedzą, by rozpoznać ową manipulację.

Czy sztab PISA-nkowców uważa, że nasi nauczyciele nie potrafią kształcić i w związku z tym trzeba co trzy lata karmić ich marchewką lub okładać batem w wyniku pseudonaukowej interpretacji wyników programu PISA, który niewiele ma wspólnego z procesem edukacji w naszym kraju? Chwalenie czy ganienie kogokolwiek za wyniki PISA jest nonsensowne. Natomiast jakże dobrze nadaje się do realizacji celów politycznych, bowiem jak jest dobrze, to ministrowie są pierwsi do uwodzenia narodu i wygłaszania hymnów samochwalnych, natomiast jak wyniki są złe, to natychmiast uruchamia się krytykę szkoły, w tym przede wszystkim nauczycieli, bo przecież władza jest w porządku.

Ten teatr fikcji i inżynierii społecznej trwa od lat, ale platformersi wyspecjalizowali się w jego scenografii i reżyserce. Profesor Stanisław Dylak z UAM zapytany o powody „zepsucia” PISA-nek w tej części diagnozy stwierdza: „Polski piętnastolatek w normalnym życiu radzi sobie z biletomatem stojącym na ulicy, Ale w szkole, gdy dostaje do rozpracowania system, którego nie zna, to mu nie wychodzi.” W czym zatem jest problem? W wyniku PISA? Czy może w konstrukcji zadań, nieadekwatności ich treści do doświadczeń i wiedzy naszych uczniów? O co tu chodzi? Czy to źle, że polscy 15-latkowie świetnie dają sobie radę w życiu, tylko nie potrafią tego udowodnić w zeszytach z zadaniami PISA? To co jest ważne - testy PISA czy realna wiedza i umiejętności naszych uczniów? Dlaczego mamy ogłaszać albo żałobę narodową albo eksponować zachwyt, bo wyniki PISA raz są byle jakie, a innym razem nie?


Byłem wczoraj z szczęśliwymi nauczycielami wychowania przedszkolnego w Krakowie, na kolejnym już Forum "Bliżej Przedszkola". Doskonale bawili się, ćwiczyli nowe umiejętności, poznawali metody i techniki pedagogicznej pracy z dziećmi. Można im pozazdrościć, gdyż nikt nie może powiedzieć, że złe wyniki PISA są powodem ich zaniedbań czy złej pracy, podobnie jak nie może im przypisać sukcesów piętnastolatków. Ich wartością dodaną jest autentyczna, niekłamana radość dzieci z kolejnego dnia zajęć w przedszkolu oraz szczera wdzięczność ich rodziców. Obrady Forum toczyły się na terenie byłej zajezdni tramwajowej. Były też jajeczka - ale świeże i zdrowe. Alleluja!

04 kwietnia 2014

Młodzi naukowcy i młode dyscypliny naukowe w ślepej uliczce


Już kilkakrotnie sygnalizowałem problem, z jakim spotykają się młodzi stażem naukowcy. Jedna z wnioskodawczyń do Narodowego Centrum Nauki o środki na własne badania otrzymała dwie - jej zdaniem - dobre recenzje. Jedną nawet uznała za bardzo dobrą. Jednak wniosek został odrzucony przez Zespół Ekspertów w wyniku obowiązującego rankingu. Tak jest w przypadku każdego konkursu, który ma ograniczony limit środków. Tego typu konkursy muszą bazować na tzw. rywalizacji antagonistycznej (grze o sumie zerowej), której istotą nie jest docenienie wszystkich bardzo dobrych wniosków badawczych, ale tylko najwyżej ulokowanych w rankingu, zgodnie z zasadą: "zysk jednych osób (tych najlepszych) jest osiągany kosztem strat innych osób".

Budżet NCN nie jest z gumy, nie jest otwarty na wszystkie bardzo dobre wnioski, tylko najlepsze wśród najlepszych. Przy tak twardych regułach gry najmłodsi stażem naukowcy de facto nie mają wielkich szans. Kiedy ktoś otrzymuje recenzję swojego wniosku, który został odrzucony w wyniku tak "brutalnej" selekcji strukturalnej, pojawia się pytanie o sens ubiegania się o środki. Cóż po opinii, że projekt jest bardzo dobry, ale... jego autor nie ma publikacji w czasopismach z tzw. listy filadelfijskiej (wykaz A - MNiSW)? To poważnie obniża szanse takiego kandydata mimo, że ma wiele rozpraw w czasopismach z wykazu ERIH, w tym także w czasopismach zagranicznych spoza katalogu MNiSW. Co ma zatem czynić? Publikować, publikować i jeszcze raz publikować, ale w czasopismach listy A, a tym samym przestać pisać dla polskiego odbiorcy. To po co polskiemu społeczeństwu taki naukowiec, który swoje teksty adresuje do obcokrajowców? Edukacja toczy się tu, w III RP, a nie w USA czy Afryce Południowej. Czy publikacje z pedagogiki mają służyć prywatnym wydawcom innych państw, którzy świetnie żyją z zabezpieczenia miejsca dla pisma na odpowiedniej liście?

Oczywiście, można jeszcze poprawić projekt, by ponownie startować do konkursu w tej samej kategorii - w tej chwili jest otwarty OPUS 7 (termin zamknięcia - połowa czerwca). To oznacza rywalizowanie z profesorami, a 30 procent oceny wniosku stanowi ocena dorobku kierownika projektu. Można też poprawić projekt i wystartować w konkursie SONATA BIS - dla osób po doktoracie (od 2 do 12 lat). Nowa edycja będzie otwarta 16 czerwca. Tutaj jednak są ograniczenia dotyczące składu zespołu - wykonawcą nie może być samodzielny pracownik naukowy. Mimo wszystko próbowałbym w jednym lub drugim konkursie, bo jednak nie jest prawdą, że profesorowie zarzucają NCN wnioskami, w związku z czym młodsi nie mają szans. A może się mylę?

Inna ślepa uliczka dotyczy jednej z nowych dyscyplin naukowych. Wśród nich pojawiła się - w wyniku decyzji sierpniowej w 2011 r. pani prof. Barbary Kudryckiej, a bez konsultacji z środowiskiem akademickim - dyscyplina "nauki o rodzinie". Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że okres wakacyjny nie posłużył b. minister do podjęcia trafnej decyzji w tej sprawie, toteż zwolennicy ubiegania się o uprawnienia do nadawania stopnia naukowego doktora z tej dyscypliny znaleźli się w strukturalnej, a zastawionej przez MNiSW pułapce. Mamy w kraju wiele instytutów i katedr nauk o rodzinie, a tym samym i naukowców z dużym dorobkiem naukowym, ale na wydziałach ... teologicznych. Tymczasem pani minister wpisała "nauki o rodzinie" do obszaru i dziedziny nauk humanistycznych.

Tym samym bardzo trudno będzie stworzyć minimum kadrowe dla tej dyscypliny, skoro w dziedzinie nauk humanistycznych nie ma teologii, pedagogiki (z jej wiekową niemalże tradycją badan nad środowiskiem rodzinnym w ramach pedagogiki społecznej), nie ma psychologii (w tym samodzielnych pracowników naukowych z psychologii rodziny) i nie ma w tej dziedzinie socjologii (w tym socjologii rodziny, z równie odległymi tradycjami i szkołami badan naukowych nad rodziną). Ci naukowcy, którzy dotychczas prowadzili badania nad rodziną, ale w dziedzinie nauk teologicznych, zostali na przysłowiowym "lodzie", bowiem nie mogą oni firmować minimum kadrowego dla tej dyscypliny nauk.

W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat został wypracowany pokaźny dorobek naukowy, którego przedmiotem badań były małżeństwo i rodzina, do którego przyczyniły się takie nauki, jak w dziedzinie nauk społecznych: nauki o polityce, pedagogika społeczna, psychologia rodziny, socjologia rodziny oraz w dziedzinie nauk ekonomicznych: ekonomia, nauki o zarządzaniu; w dziedzinie nauk prawnych: nauki o administracji, prawo. Od 1995 roku powstało w Polsce kilkanaście ośrodków prowadzących studia na kierunku nauki o rodzinie oraz prowadzone są systematyczne badania w tym zakresie. Cieszą się one dużym, ciągle wzrastającym zainteresowaniem. Przygotowują one specjalistów ds. rodziny podejmujących pracę m.in. w oświacie, pomocy społecznej, organizacjach samorządowych i pozarządowych, w sądownictwie oraz innych instytucjach społecznych i kościelnych.

Nauki o rodzinie są dyscypliną naukową na Słowacji i w USA, gdzie można uzyskać stopnie i tytuły naukowe w tym zakresie. W krajach europejskich nauki o rodzinie są uprawiane zazwyczaj w instytutach międzywydziałowych. W Polsce Wydział Studiów nad Rodziną UKSW w Warszawie współpracuje z Instytutem Jana Pawła II przy Uniwersytecie Laterańskim, gdzie są studia doktoranckie i gdzie można uzyskać promocję doktorską z tej dyscypliny. Od 2010 r. istnieje na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Opolskiego Instytut Nauk o Rodzinie, podobnie jak na KUL. Przedmiotem badań „Nauk o rodzinie” jest życie małżeńsko-rodzinne w szerokim tego słowa znaczeniu.

W Polsce nie da się upełnomocnić tej dyscypliny w ośrodkach akademickich, gdyż pani minister popełniła błąd wpisując je do dziedziny nauk humanistycznych. Tu do minimum kadrowego mogą być zaliczani filozofowie, językoznawcy, a nawet archeolodzy, tylko nie ... teolodzy rodziny, pedagodzy społeczni, psycholodzy rodziny czy socjolodzy rodziny. Art.6.1. wyraźnie określa, że uprawnienie do nadawania stopnia doktora może otrzymać jednostka organizacyjna, która zatrudnia w pełnym wymiarze czasu pracy co najmniej osiem osób posiadających tytuł profesora lub stopień doktora habilitowanego...reprezentujących dziedzinę nauki lub dziedzinę sztuki, w zakresie której jednostka organizacyjna ma otrzymać uprawnienie". Nauki teologiczne są odrębną dziedziną nauk, a zatem wszyscy, nawet najbardziej zasłużeni i z ogromnym dorobkiem w zakresie badań nad rodziną profesorowie czy doktorzy habilitowani nauk teologicznych zostali przez panią minister "wyautowani". A innych dobrać nie można. Tak w Polsce tworzy się prawo, w świetle którego niby coś można, ale w istocie nie wolno. Ślepa ulica.

03 kwietnia 2014

Zauszne kwalifikacje psycholożki i ramowe dla pedagogów przedszkolnych



Dzisiaj będzie wycinek z naszej codzienności zawodowej i akademickiej. Od kilku lat wdrażane są w środowisku akademickim Krajowe Ramy Kwalifikacji, które pojawiły się jako obowiązkowe, biurokratyczne rozwiązanie. Mają być "nowym" sposobem opisywania szeroko rozumianej edukacji – poprzez efekty uczenia się. Miały one wymusić dopasowanie się uczelni i ich pracowników do potrzeb rynku pracy i idei uczenia się przez całe życie. Ich celem było także zapewnienie nie tylko skutecznego inwestowania w kapitał ludzki w ramach systemów kształcenia i szkolenia, ale i zapewnienie dalszego rozwoju cywilizacyjnego Unii Europejskiej, w tym także Polski. Jak widać na stronach internetowych uczelni, ich poszczególnych jednostek organizacyjnych, które prowadzą kształcenie na określonych kierunkach studiów, niektórzy bardzo się starają, a niektórzy wklejają, co popadnie.

Oto w jednym z najlepszych polskich uniwersytetów, gdzie prowadzi się kształcenie pedagogów przedszkolnych i wczesnoszkolnych, zamieszczono na stronie internetowej studentom informacje na temat tego, czego będą mogli nauczyć się w ramach przedmiotu "Podstawy pedagogiki przedszkolnej". Szkoda, że nikt się pod tym programem nie podpisał, bo przynajmniej wiedzielibyśmy, jakiego to ignoranta ze stopniem naukowym zatrudnia uczelnia publiczna. Ani chybi, musi to być co najmniej doktor nauk społecznych w dyscyplinie pedagogika, skoro sylabus dotyczy wykładu na powyższy temat. Znajdziemy w nim wiele błędów, które w tym miejscu wytłuszczam:

Wykład ma za zadanie poznanie źródeł historycznych - pedagogicznych. Przedstawienie pedagogów-myślicieli oraz praktycznych przedsięwzięć pracy z małym dzieckiem (Komeński, Pestallozzi, Fröebel, Montessori, Freinet).
(...)

- Wybrane źródła myśli o pracy pedagogicznej z dzieckiem w tym wieku (m.in. J. A. Komeński, H. Pestallozzi, F. Fröbel, przedstawiciele epoki Nowego Wychowania).

Literatura:
Bronfebrenner U., Czynniki społeczne w rozwoju osobowości, ...

Wadworth B., Teoria Piageta. Poznawczy i emocjonalny rozwój dziecka, Warszawa 1998;

Przy n/w autorach wykładowca(-czyni) już nie wysilił się, by podać pełne dane o źródle, a przy tym dalej popełniał błędy:

J.F. Pestallozzi,
F. Fröebel,
M. Montessori, Domy dziecięce
M. Mikna, Zrozumieć Montessori
C. Freinet, Gawędy Mateusza
E. Erikson,
Donaldson, Myślenie przedszkolaka



Jednym z efektów uczenia się jest:
Student poznaje historię formułowania się tej dziedziny pedagogiki.

Cudne!

Wcale nie jest lepiej z kształceniem na psychologii. Nie wiem, gdzie niektórzy psycholodzy kończą studia i kto wydał im dyplom, ale jak czytam wypowiedzi niektórych z nich, to załamuję się, bo aż przerażenie bierze, że ktoś z tak niską wiedzą może udzielać nie tylko porad terapeutycznych, ale i wywiadów. Oto jedna z takich pseudo psycholożek stwierdziła: Z góry przepraszam, ale mężczyźni, którzy angażują się do pracy w świetlicy, przedszkolu mogą potencjalnie wykorzystywać dzieci . Nie wiem, czy ta wypowiedź ma coś wspólnego z gender, ale niewątpliwie jakiś dobry psycholog, koniecznie mężczyzna, powinien wziąć tę panią pod swoją opiekę. Tej pani bowiem - jak stwierdza - jakiś diabeł wychodzi zza ucha, który mówi: wszyscy twoi pacjenci to ofiary druha na obozie harcerskim albo trenera szkółki łyżwiarskiej.

Celem projektu Europejskich Ram Kwalifikacji jest ułatwienie porównywania kwalifikacji zdobywanych w różnym czasie, miejscach i formach, lepsze dostosowanie kwalifikacji do potrzeb rynku pracy, a w efekcie wzrost mobilności pracowników, wypromowanie i ułatwienie uczenia się przez całe życie. Tej psycholog pozostaje zapewne konieczność douczenia się w życiu z czegoś więcej, niż tylko "zza ucha".

02 kwietnia 2014

Rozpoczyna się IX Forum Wychowania Przedszkolnego w Krakowie

Już po raz dziewiąty spotykają się w Krakowie nauczyciele wychowania przedszkolnego z całego kraju, którego Organizator - Wydawca miesięcznika "Bliżej Przedszkola" Robert Halik postanowił skupić uwagę na nauczycielskim powołaniu, mistrzostwie i pasji. Problem może wydawać się nazbyt staroświecki, jakby nieprzystający do dzisiejszych, a jakże brutalnych wobec tej profesji, czasów. Na głównej stronie Forum pojawiają się bowiem następujące kwestie:

"Co leży u podstaw pracy nauczycielki przedszkola?
Co jest istotą Osób, którym każdego dnia
setki tysięcy rodziców powierzają swoje dzieci?

Podczas 9. FORUM spróbujemy odszukać i poznać dar, który przynależy każdej nauczycielce przedszkola.
Nauczycielce przedszkola, która prawdziwie traktuje
swoje powołanie: tej, która każdego dnia stawia
czoła nielogicznej biurokracji, tej, która rzetelnie
przygotowuje się do zajęć i przede wszystkim tej,
która oddaje całą siebie – dziecku.

Co jest tym darem?"


Już samo Forum jest darem tych, którzy uwielbiają swoją profesję, kochają pracę z dziećmi i czynią wszystko, by nie odczuwały one patologii otaczającego nas świata. Na Forum zapraszani są wykładowcy, którzy mogą wnieść do edukacji przedszkolnej nową jakość wzajemnego obdarowywania siebie wiedzą, refleksją, doświadczeniem, pomysłami, projektami, metodami i technikami pracy wychowawczej, materiałami dydaktycznymi itp. Każdy jest tu primus inter pares. Nie chodzi przecież o to, by utrwalać w sobie konformizm, uległość, wygaszać pragnienie spełniania się w roli nauczyciela-wychowawcy-opiekuna-terapeuty, ale odkrywać i wzmacniać pasję, energię, obdarzać się tym, co w nas najcenniejsze. Jak pisze R. Halik:

Forum to tylko krótki epizod na Twojej nauczycielskiej Drodze.
Ale w tych trzech dniach
ukryty jest drogocenny skarb.
Ten skarb to Tajemnica Dziecka.
Dziecka, które jest celem
Twoich codziennych zabaw, pląsów, śpiewanek
i serduszkowych wycinanek…


Magia poprzednich forów została utrwalona na filmach, które można zobaczyć na stronie. Nie każdy może w tych dniach opuścić swoich podopiecznych, by zatroszczyć się o siebie, o własny rozwój, o poszerzenie sieci kontaktów społeczno-zawodowych. Forum jednak żyje tak w trakcie corocznych spotkań, jak i pomiędzy, także w przestrzeni wirtualnej czy wydawniczej. Także tegoroczne Forum będzie okazją do chwilowego oderwania się od przestrzeni, struktur i zadań wpisujących się w codzienną "powinność", by móc cieszyć się powiewem wolności, radości, samorealizacji wśród takich samych pasjonatów. Tego typu sesje, warsztaty, debaty i prowadzone spory czy wymiana poglądów tworzą niepowtarzalny klimat.

01 kwietnia 2014

Koniec X kadencji Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego




















Dowiaduję się o tym końcu w końcu na końcu. W dniu 31 marca 2014 r. zadzwoniła do mnie z sekretariatu WSP ZNP (ZG PTP) Pani z zapytaniem, czy życzę sobie, by przesłała mi zaproszenie na Walny Zjazd Delegatów PTP, który ma się odbyć 3 kwietnia br. Podzieliłem się swoim zdumieniem, bowiem od ostatnich wyborów, jakie miały miejsce 3 lata temu, nie otrzymaliśmy w Oddziale Łódzkim PTP (przewodnicząca dr Beata Owczarska) żadnej informacji, na jakikolwiek temat. Nie doczekaliśmy się w Łódzkim Oddziale PTP od 6 lat – mimo kilkakrotnie kierowanych pisemnie próśb - nie tylko zatwierdzonego po Walnym Zjeździe Statutu PTP, ale także pisemnej zgody władz PTP na zarejestrowanie własnego oddziału w KRS.

Dziękuję zatem za wyrażoną pośrednio troskę skierowaną do mnie na trzy dni przed Walnym Zjazdem wraz z zapytaniem, "czy chciałbym uczestniczyć w Walnym Zjeździe i czy mają mi przesłać z tej okazji zaproszenie?" Kuriozalne jest to podejście, już pomijam, że radykalnie łamiące istniejące prawo, konsekwentnie nierealizowane przez władze PTP od dwóch kadencji. Informowałem o tym uczestników poprzedniego Walnego Zjazdu. Jak widać, nikomu to nie przeszkadzało.

Pani z sekretariatu poinformowała mnie, że nadal nie został zarejestrowany Statut PTP, który zmieniany był już dwukrotnie przez dwa ostatnie Walne Zjazdy, i za każdym razem, na kolejnym Walnym Zjeździe informowano jego delegatów, że ... "zmienionego Statutu PTP nie dało się zarejestrować", "były obiektywne trudności..." i że znowuż musimy dokonywać rozstrzygnięć wg starych regulacji. Zapewniała, że już po tym Zjeździe będzie wspaniale, ale jego obrady muszą toczyć się wg starego Statutu. Bardzo dziękuję.

Walne Zjazdy Delegatów PTP są najwyższą władzą Towarzystwa i zwoływane są przez Zarząd Główny Towarzystwa. Zjazdy mogą być zwyczajne lub nadzwyczajne. Do kompetencji zwyczajnego Walnego Zjazdu Delegatów Towarzystwa należy między innymi: uchwalanie głównych kierunków działalności merytorycznej i finansowej Towarzystwa; rozpatrywanie i przyjmowanie sprawozdań z działalności Zarządu Głównego i Głównej Komisji Rewizyjnej; udzielanie absolutorium ustępującemu Zarządowi Głównemu na wniosek Głównej Komisji Rewizyjnej; wybór przewodniczącego, członków Zarządu Głównego, Głównej Komisji Rewizyjnej i Sądu Koleżeńskiego; nadawanie tytułu honorowego przewodniczącego Towarzystwa oraz członkostwa honorowego na wniosek Zarządu Głównego; zatwierdzanie regulaminów Zarządu Głównego, Głównej Komisji Rewizyjnej i Sądu Koleżeńskiego; podejmowanie uchwał o zmianie statutu.

Nie mam zamiaru uczestniczyć w afiliowaniu fikcji, bo tego uczył mnie Aleksander Kamiński. Nie będę już przywoływał w tym miejscu jego poglądów na temat działalności związków i stowarzyszeń. Rozumiem czas urynkowienia wszystkiego, to, że niektórym nie opłaca się społeczne działanie, bo ważniejsze jest kumulowanie czegoś innego. Już o tym pisałem i wyrażałem przeciwko takim praktykom "kierowania" PTP swój sprzeciw. Na szczęście działalność w stowarzyszeniach jest dobrowolna. Tu nikt nikogo do niczego zmuszać nie może i nie powinien. Istotą zrzeszania się ludzi musi być z jednej strony pełna i autentyczna dobrowolność członków, a z drugiej zobowiązanie wybranych przez nich liderów do służby z nimi na rzecz realizacji określonych w statucie celów.

Jakże adekwatnie do tej sytuacji przywołuje w ostatniej ze swoich rozpraw naukowych Małgorzata Muszyńska z UMK w Toruniu - myśl filozoficzną T.C. Walla: "bierność w sensie radykalnym, zanim po prostu przeciwstawi się ją aktywności, jest pasywna w stosunku do siebie, i w ten sposób poddaje się sobie samej, jak gdyby była siłą zewnętrzną. Stąd radykalna bierność skrywa się, znajduje przestrzeń w sobie lub komunikuje się; jakaś potencja jest zawsze na zewnątrz siebie, istotna bierność podmiotu musi siebie przejść, z-nieść i poczuć siebie jako innego. (...) W tym sensie bierność jest po prostu gorliwa. Ta potencja - w - ogólności, starsza niż jakakolwiek (rzeczywista) możliwość, "daje" nic (z wyjątkiem siebie samej) i jest dana przed jakimkolwiek faktycznym stanem rzeczy. Ta radykalna bierność, starsza od każdej aktywności, "daje" zatem swój własny odwrót. Jest ona i nie jest podmiotem. Radykalna bierność, bardziej bliska niż każda percepcja, doświadczenie lub odczucie, "daje" nieobecność, nierówność - w - sobości; tzn. nieobliczalną właściwość destrukcji." (M. Muszyńska, Alegorie w estetycznych przestrzeniach pedagogiki, Toruń 2013, s. 41-42)

Dedykuję powyższy pogląd szczególnie pedagogiom społecznym i socjologom wychowania do podjęcia badań w tym zakresie. Warto przyjrzeć się zjawisku bierności pozorującej aktywność w stowarzyszeniach społecznych III RP.

Życzę Delegatom, jego stażem starszym i nowym członkom oraz władzom zmiany, by podejmując się odpowiedzialności za podjęte uchwały realizowano je w kolejnych kadencjach. Dziękuję za lata współpracy. Jestem przekonany, że będzie znakomicie i wspaniale, bo - jak przekonywała mnie Rozmówczyni - "wreszcie będzie lepiej". Pedagog musi być optymistą. Ja nim jestem, dlatego nie uczestniczę w tym, co ów optymizm mogłoby tylko osłabiać.

31 marca 2014

Ministerstwo edukacji trampoliną do Europarlamentu

Marcin Król napisał w jednym ze swoich tekstów: Jeżeli polityk dla zdobycia władzy gotów jest zaprzedać duszę diabłu kłamstwa, a my na to nie reagujemy, to znaczy, że stajemy się wspólnikami w kłamstwie (Kłamstwo robi z nas idiotów, Magazyn Świąteczny Gazety Wyborczej z dn. 28-29.09.2013, s. 14). Niby wszyscy o tym wiemy, jesteśmy tego świadomi, ale oswajamy się z obecnością fałszu we własnym otoczeniu, to i nie dziwi on nas w nieco szerszym układzie relacji międzyludzkich. Zapewne niektórzy pamiętają porzekadło, że "kłamstwo ma krótkie nogi", toteż wcześniej czy później odsłania się nam dzięki innym lub jego sprawcom. Przychodzi bowiem moment sprawdzenia czyjejś wiarygodności.

Kiedy kilka lat temu Premier Donald Tusk ogłaszał skład nowego gabinetu na otwarcie drugiej kadencji wyraźnie zaznaczył, że jego nowi ministrowie będą pełnić rolę zderzaków. Sam też to nieco złośliwie komentowałem, bo uważałem za niegodne potraktowanie przez Premiera bądź co bądź osób w sposób tak przedmiotowy, nawet gdyby potraktować to sformułowanie metaforycznie. To jednak nie przystoi mówić o kimś, że ma pełnić taką rolę, skoro z definicji (że nie wspomnę o etymologii pojęcia) ministra wynika jego służebna rola wobec społeczeństwa. Trochę było mi nawet żal tych "ministrów-zderzaków", bo w końcu tyle tysięcy osób jeździ pod wpływem alkoholu, że o wypadek nie trudno.

Kiedy urząd ministra edukacji narodowej obejmowała Krystyna Szumilas nawet miałem nadzieję, że zasłużona dla polityki oświatowej urzędniczka podejmuje się tej roli, żeby wreszcie wyjść z cienia swojej poprzedniczki, która "wysiudała" ją z fotela I kadencji PO+PSL, chociaż w czasach rządów PiS-Samoobrona-LPR to właśnie K. Szumilas była twarzą parlamentarnej opozycji. Miała zatem szansę udowodnić, że po tylu latach "walki" o sprawowanie kierowniczej roli w tym resorcie zrealizuje to, co miało być jej własną wizją czy projektem wartościowych zmian dla edukacji.

Niestety, po artykule Elzy Olczyk i Artura Grabka w ostatniej Rzeczpospolitej (Po co ministrowi Europa, z dn. 29-30.03.2014, s. A3) nie tyle straciłem złudzenia, co uzyskałem kolejny dowód na to, że zakłamani politycy istotnie mogą być jedynie zderzakami rządu po to, by potraktować resort edukacji jako trampolinę do skoku wzwyż. Jak piszą dziennikarze na podstawie wiarygodnego informatora z samego serca makropolityki oświatowej: "Krystyna Szumilas o swoich politycznych planach opowiedziała współpracownikom z resortu edukacji już w 2007 r., zaraz po wygranych przez Platformę wyborach parlamentarnych. – Przekonywała, że ma obiecane miejsce na liście do Parlamentu Europejskiego i że przed emeryturą zostanie europosłem". Jego zdaniem plan opierał się na cynicznej kalkulacji. Jak na nauczycielkę matematyki przystało, Szumilas wszystko sobie policzyła. Start w 2014 r., gwarantuje jej, że po pięcioletniej kadencji z racji wieku będzie mogła przejść na dobrze opłacaną z unijnej kasy emeryturę. – Nie ukrywała, że brukselskie pieniądze pozwolą jej uwolnić się od kredytów, których z pensji wiceministra czy nawet ministra nie spłaca się tak łatwo – dodaje informator „Rz".

Mam nadzieję, że teraz inaczej będą odczytywać stan chaosu, niekompetencji, totalnej ignorancji władzy w latach rządów PO-PSL analitycy polityki oświatowej w naszym państwie. Mamy ciekawą powtórkę z historii. W okresie PRL skompromitowaną nomenklaturę PZPR kierowano do polskich ambasad lub na intratne finansowo stanowiska. Okazuje się, że Europarlament jest miejscem dla poobijanych w kraju "zderzaków".

Rację ma filozof idei M. Król pisząc: Politycy, publicyści, eksperci i specjaliści chcą, byśmy byli ich wspólnikami w kłamstwie. Po pierwsze – wtedy mniej widać, że kłamią. Po drugie – jak nas zdeprawują, to łatwiej będzie rządzić w kłamstwie, i po trzecie - im więcej kłamstwa, tym bardziej odległy staje się horyzont prawdy.(...) Kłamstwo bowiem poniża nas wszystkich, czyni z nas idiotów, którzy biernie go słuchają lub próbują wybrnąć z błota kłamstw z pomocą innych kłamstw lub pokrętnych wyjaśnień.

A co Premier obiecał pani minister Joannie Kluzik-Rostkowskiej?