28 stycznia 2014

Narodowy skandal w planowanym w 2014 r. rozwoju czytelnictwa?

Juliusz Wasilewski pisze pod powyższym tytułem w najnowszym numerze "Biblioteka w Szkole" o tym, jak to nasi politycy postanowili realizować Narodowy Program Rozwoju Czytelnictwa w 2014 r. bez udziału dzieci, młodzieży, szkół i bibliotek szkolnych. Toż to sama esencja teflonowego rządu. Jak trafnie pisze o tym autor felietonu, mamy tu do czynienia z narodowym skandalem w związku z przyjętym przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego planem powyższego anty-rozwoju.

Tego pisma władze MEN nie prenumerują, więc trudno się dziwić, że nie wiedzą, co dzieje się za miedzą, ale i nie muszą, bo w Polsce edukacja została rozparcelowana do różnych resortów, które - zgodnie z ponawianym postulatem polityków i ich idoli - nie przejawiają żadnej współpracy w sprawach fundamentalnych dla wspierania rozwoju młodych pokoleń.

Bibliotekarze szkolni rozpoczęli zbieranie danych, ile pieniędzy przeznacza się z budżetu na zakupy książek, ile sami "organizujemy" darów, a także, jak stare są nasze księgozbiory. Otóż największe kwoty w ramach w/w Programu zostaną przeznaczone na... poprawę infrastruktury bibliotek publicznych (30 mln) i zakup nowości wydawniczych wraz z multimediami dla tej sieci (ok. 23 mln), zaś rynek wydawniczy dostanie dofinansowanie rzędu 7 ml. zł na książki i czasopisma kulturalne.

Proszę sobie wyobrazić, że aż 7 mln zł zostanie wydatkowane na... PROPAGANDĘ, w ramach której będzie się informować społeczeństwo o tym, że ... Program Rozwoju Czytelnictwa jest realizowany i że powinno się czytać! Program nie przewiduje żadnych działań adresowanych bezpośrednio do dzieci i młodzieży, nie przewiduje także pomocy finansowej na zakup nowości wydawniczych dla bibliotek szkolnych (sic!), które nawet nie mogą się ubiegać o takie dotacje. Czyżby w sposób ukryty postanowiono kontynuować ubiegłoroczną akcję likwidowania bibliotek szkolnych? Cóż to, panie Ministrze, społeczeństwo nie widzi, to można to czynić? A gdzież nasi Związkowcy z ZNP, gdzie ministra edukacji? Na nartach w Dolomitach? Co robią posłowie w Sejmie, którzy w dobie kampanii do Europarlamentu będą głosić dobro i troskę o polskie dzieci, o ich wykształcenie?

Czyżby programy rządowe były tworzone pod prywatne spółki, które zarabiają pod szczytnymi hasłami? Kto nimi zarządza? Kto wygrywa przetargi? Wiadomo - beneficjentami nie są dzieci i młodzież. Władza sobie prenumeruje czasopisma i literaturę, więc zatroszczyła się o siebie, o czym pisałem już kilka dni temu. Tak samo jest w pozostałych resortach?

27 stycznia 2014

Światowej sławy socjolog ... z przypadku









Peter L. Berger (amerykański socjolog austriackiego pochodzenia) wydał autobiografię, która jest znakomitą analizą jego drogi do socjologii, do własnej pozycji w tej nauce, ale i w tle także historią dyscypliny naukowej. Dzisiaj należy do jednego z najczęściej cytowanych naukowców w świecie, toteż zapoznanie się z historią jego życia, która zaczyna się tak naprawdę wraz z jego dorosłością pozwala zrozumieć uwarunkowania przebiegu kariery naukowej socjologa. Opowiada on o sobie z całkowitym pominięciem wieku dziecięcego. Odsłania przy tym bardzo konsekwentnie rolę przypadku i umiejętności jego wykorzystania dla własnego rozwoju.

Czytając Bergera przypomniał mi się esej filozoficzny prof. Bogusława Wolniewicza "O idei losu", w której wyróżnił on dwie prostsze idee składowe ludzkiego losu: przeznaczenie (gr. mojra, to, co los nam „przydzielił”) i przypadek (gr. tyche – czyli to, co się nam przytrafia). Los człowieka jest wypadkową tych dwojga. Ktoś odpowie: „Przecież można coś robić!”. Owszem, czasami można. Jednakże to, czy gdzieś można, samo już jest wyrokiem losu, który akurat tutaj zostawił nam jakąś furtkę. (B. Wolniewicz, O Polsce i życiu, 2011, s. 19)

Otóż tak stało się w życiu Petera L. Bergera, którego do napisania historii własnego życia, związanej z początkami rodzenia się jego ścieżki rozwoju i sukcesów w naukach społecznych (a może bardziej nawet w naukach humanistycznych), skłonił zupełny przypadek. Od niego zaczyna zresztą wstęp do autobiografii pt. Adventures of an Accidental Sociologist: How to Explain the World without Becoming a Bore” (2011). Trafiłem na tę książkę w tłumaczeniu na język czeski, bowiem socjologia w tym kraju stoi rzeczywiście na światowym poziomie. W Pradze wydaje się znakomite, rodzime oraz zagraniczne rozprawy i studia badawcze z nauk społecznych i humanistycznych. Te zaś monitoruję i czytam od lat.

Peter L. Berger – jak wspomina w słowie wstępnym – został zaproszony w 2009 r. z wykładem do Budapesztu na Uniwersytet Środkowoeuropejski. Kiedy zapytał organizatorów, o czym miałby mówić, usłyszał, że wszystko jedno, że to zależy od niego. Innymi słowy, niech powie cokolwiek jako ozdoba wielkiej konferencji. Dodali jednak, że nie mieliby nic przeciwko temu, gdyby ten wykład miał charakter „ego-historii”. Pomyślał, że prawdopodobnie pod tym określeniem kryje się oczekiwanie przedstawienia jakiegoś autobiograficznego wątku z jego życia. Tak też uczynił, by sprawić tym nie tylko sobie przyjemność, ale i słuchaczom. Po powrocie z Węgier przystąpił do opisania naukowego życia.

Zacytuję zatem z wstępu odpowiedni akapit, zachęcając państwa do przeczytania książki w oryginale, bo po czesku pewnie niewielu będzie miało taką możliwość:

W tym samym roku, latem miałem rozmowę w Wiedniu z córką mojego przyjaciela. Właśnie zaczęła uniwersyteckie studia na socjologii i była nimi rozczarowana. Przeczytała moją starą książkę „Zaproszenie do socjologii”, toteż oczekiwała poruszających intelektualnie doznań. Zamiast tego strasznie się nudziła. Nie wiem, jakiego rodzaju socjologię wykładano w tamtym czasie na Uniwersytecie Wiedeńskim (kiedy przybyłem po latach do swojego rodzinnego miasta, miałem ważniejsze sprawy do załatwienia, niż kontrolowanie stanu rozwoju austriackiej socjologii). Skoro jednak są tam programy kształcenia, jak w całej Europie czy w Ameryce, to wcale nie byłem zaskoczony, że ta bystra młoda kobieta był znudzona studiami. O socjologii krąży mało dowcipów. Ale jeden z nich wydaje się odpowiadającym tej sytuacji:

Doktor oznajmia pacjentowi, że pozostał mu prawdopodobnie już tylko rok życia. Kiedy chory uporał się z tą dramatyczną diagnozą, pyta go, co by mu doradził.
- Ożeńcie się z socjolożką i przeprowadźcie się do Północnej Dakoty – poradził doktor.
- A to mnie wyleczy?
- Nie, ale ten rok wyda się Panu dzięki temu o wiele dłuższy.
(Dobrodružství náhodného sociologa. Jak vysvětlit svět, a přitom nenudit, tłum. tytułu: Przygody przypadkowego socjologa. Jak wyjaśniać świat a przy tym nie nudzić, Praga 2012, s.5


Ciekawe, czy krążą w Polsce dowcipy o socjologach, pedagogach czy psychologach?

26 stycznia 2014

Nie jest łatwo być tłumaczem języka migowego

Czynna zawodowo pedagog jako asystentka osoby niepełnosprawnej prosi o poradę na temat języka migowego i tłumacza języka migowego. Interesuje ją, jak to wygląda w Polsce pod względem prawnym. Ona sama ukończyła wiele kursów ale nie jest pewna czy ma uprawnienia do bycia tłumaczem języka migowego.

W rejestrze tłumaczy tego języka w jednym z urzędów wojewódzkich po zgłoszeniu się, widnieje jako tłumacz języka migowego, natomiast wg Polskiego Związku Głuchych, by ukończyć tłumacza T1, lub T2 powinna mieć ukończone kursy KSS1, KSS2, KSS3. Oczywiście, te kursy już ukończyła i ma także dodatkowo zdany egzamin w Państwowym Związku Głuchych w Warszawie. Ten ostatni egzamin składa się z trzech części, a jego koszty wynoszą około 500 zł i jest on odnawialny co 4 lata. Oprócz tego PZG zastrzega sobie, że egzamin W1 (na wykładowcę) mogą zdawać jedynie osoby niesłyszące, niedosłyszące lub osoby będące członkami PZG.

Nie jestem surdopedagogiem, toteż zwróciłem się do jednego z naszych najlepszych ekspertów, jakim jest prof. dr hab. Bogdan Szczepankowski, em. profesor Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, autor wielu podręczników i rozpraw na temat języka migowego. Odpowiedź Profesora jest następująca:

Po pierwsze – jeśli chodzi o możliwość rejestracji na listach wojewodów – to każdy może się zarejestrować na podstawie oświadczenia, że zna język migowy. Tu praktycznie nie są potrzebne żadne dokumenty.

Po drugie – uprawnienia tłumacza z możliwością powoływania przez sądy na biegłego rzeczywiście uzyskuje się na podstawie świadectwa tłumacza wydawanego przez PZG i to drugiego stopnia (T2). Przepisy PZG w sprawie egzaminów są takie, jak pisze zainteresowana.

Po trzecie – uprawnienia wykładowcy języka migowego również wydaje PZG.

No i najważniejsze – Polska Rada Języka Migowego chce te sprawy uporządkować, m.in. znieść monopol PZG na nadawanie uprawnień w postaci certyfikatów T1, T2, W1 i W2. Prace trwają i w tym roku sprawa się rozstrzygnie, ale te certyfikaty nie mają jakiejś magicznej mocy i tylko certyfikat T2 upoważnia do zgłoszenia się jako tłumacz do sądu. Bardzo wiele osób w Polsce prowadzi np. kursy języka migowego bez jakichkolwiek dyplomów (to też jest przedmiotem działania Rady). Rada zajmie się także weryfikacją osób na listach wojewodów, bowiem wiadomo już, że są tam zgłoszone osoby, które zbyt słabo znają język migowy.

Wreszcie uwaga osobista Profesora – aby być tłumaczem języka migowego nie wystarczy ukończyć trzy kursy KSS. Potrzeba autentycznie o wiele więcej wiedzy i umiejętności. Niech owa Pani usiądzie przed telewizorem np. w czasie wiadomości i spróbuje tłumaczyć a vista. Jeśli jej się to uda to oznacza, że potrafi, jeśli nie, to przynajmniej przekona się ile mniej więcej jeszcze jej brakuje.


Sądzę, że tego typu wyjaśnienia przydadzą się nie tylko studiującym pedagogikę specjalną, ale i być może zainteresowanym uzyskaniem nie tyle certyfikatu, ile odpowiednich umiejętności.

25 stycznia 2014

(Eks-)misja w Polskiej Akademii Nauk












stoi w wyraźnej sprzeczności z jej statutowymi celami. Nie po to została powołana do życia Akademia, by niektórzy z jej członków prowadzili zajęcia dydaktyczne czy pozwalali chałturzyć pod jej szyldem OBCYM, ponoć znanym blogerom (?), nie respektując obowiązujących w tym kraju norm. To żałosne, jak obchodzono prawo w Instytucie Nauk Ekonomicznych PAN, w którym powołano kierunek studiów podyplomowych pt. social media głownie po to, by kasę zarabiali ludzie spoza PAN. Dla własnego socialu wyprzedano dobre imię PAN, na której nie zostawia się w prasie suchej nitki. No cóż, powinienem zapytać, czy decyzja o uruchomieniu takich studiów uzyskała akceptację władz PAN i czy w tej sprawie było głosowanie zgromadzenia? Może wypowie się na ten temat jakiś radca prawny?

Nadzór nad jednostkami statutowymi PAN okazał się słaby. Jak wynika z doświadczeń członków Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN władze Akademii władze nie mają czasu na ustosunkowanie się do kluczowych kwestii przekazywanych przez profesorów postulatów. Można to zrozumieć, bo ten komitet ma społeczny charakter, a obowiązków władze mają wiele. Doświadczaliśmy jednak w ub. roku uporczywych działań nadzorczych tylko dlatego, że nasi eksperci ośmielili się skrytykować projekt nowelizowanej ustawy o systemie oświaty. Troska o ochronę b. ministry edukacji była dla niektórych ważniejsza, niż to, co miało miejsce w statutowej strukturze tej instytucji. Właśnie na to zwracali w ostatnich dniach uwagę niektórzy członkowie naszego Komitetu. No cóż, nie było niepokoju o to, że oddano prywatnej firmie prowadzenie studiów podyplomowych w outsourcing, które skutkują naruszeniem wizerunku PAN. A przecież: Misją Akademii jest wszechstronna działalność na rzecz rozwoju nauki, służąca społeczeństwu i wzbogacaniu kultury narodowej, prowadzona z zachowaniem najwyższych standardów jakości badań i norm etycznych.

Studenci płacili 6 tys. zł za dwusemestralne studia, na których zajęcia prowadzili ... "znani blogerzy". A może to byli znani blagierzy, skoro tak mówi o jakości kształcenia pod szyldem PAN jedna ze słuchaczek - "Kiedy któryś wykładowca się nie spodobał, słuchacze zgłosili zastrzeżenia do organizatorów. Prowadzącego zmieniono. Z czasem jakość zajęć zaczęła się pogarszać. Niektóre z nich odwoływano w ostatniej chwili. – Kiedy skończyło się pierwsze półrocze, instytut przestał się z nami w ogóle kontaktować. Nie wyznaczono nowych terminów zjazdów – mówi inna słuchaczka, Karolina Szymczak."

Dopiero po roku i dochodzących do władz opinii o skandalicznych studiach w Instytucie Nauk Ekonomicznych PAN wprowadzono zmianę dyrektora, który na podstawie audytu zawiesił studia, gdyż te były prowadzone w nielegalny sposób. Każdy, dobrze wykształcony socjolog, ale i pedagog społeczny wie, że nie da się ukryć tak radykalnej rozbieżności między funkcjami założonymi instytucji czy środowiska edukacyjnego a ich funkcją rzeczywistą. Na dodatek okazało się, że zawarta z firmą umowa była niekorzystna dla PAN, a zatem sprawa trafiła do prokuratury. I to wszystko w roku wyborczym, który zapowiada się gorąco.

A może to idzie nowe... , czyli platformerska epidemia wykorzystywania publicznych instytucji do realizowania prywatnego biznesu? Czyż nie o to chodziło ministerstwu, by z jednej strony zdusić placówki publiczne niskimi dotacjami na ich funkcjonowanie (PAN musiała w ub. roku kilkakrotnie nowelizować swój budżet, tak jest on niski), by z drugiej strony wykorzystywać je do celów komercyjnych przez wyszkolonych w tym neoliberałów? W jakiejś mierze potwierdziła ten stan rzeczy wiceprezes PAN prof. Mirosława Marody wyjaśniając prasie, że - "ta sytuacja to efekt przeregulowania prawno-biurokratycznego połączonego z naciskiem na komercjalizację nauki."

Oto Łódź została nagrodzona za liczne projekty właśnie z branży outsourcingu. Firmy z tego miasta zrealizowały 15 projektów w branży outsourcingowej, za co miasto zostało uhonorowane prestiżową nagrodą w kategorii City Outsourcing Star. To może PAN-owski instytut też chciał być STAR w akademickiej przestrzeni? Może należałoby dać specjalną nagrodę Science Outsourcing Star odpowiedzialnym za te studia?

24 stycznia 2014

Co czyta się w Ministerstwie Edukacji Narodowej?
















Ciekaw byłem, co czyta się w MEN na koszt obywateli, z jakich źródeł czerpie swoją wiedzę o świecie oświatowym klasa urzędnicza w tym resorcie?

Wystarczy zajrzeć do zamówienia publicznego na dostarczenie określonych tytułów prasowych, by przekonać się, z czego wynika tak wysoki poziom alfabetyzmu funkcjonalnego kadr oświatowych. Oto bowiem zamówiono na ten rok kilkadziesiąt pism, które sam sklasyfikowałem według ich tytułów i założonych funkcji:

I. Dla potrzeb administracyjnych:
Archiwista Polski (to rozumiem, bo w końcu urzędnik musi wiedzieć, jak archiwizować dane), Atest (ciekawe, co zamierza się atestować, chyba wyposażenie klas dla pierwszoklasistów?); Błyskawica-Informacja miesięczna o stawkach robocizny oraz o cenach wybranych robót, materiałów i sprzętu (to jest potrzebne, jak wymienia się dywany w gabinetach władzy, żyrandole itp.); Biuletyn cen asortymentów robót; Biuletyn cen modernizacji i remontów; Biuletyn cen robót elektrycznych; Biuletyn cen robót instalacyjnych; Finanse Publiczne; Monitor Zamówień Publicznych; Przetargi Publiczne; Rachunkowość budżetowa; Serwis Płatnika ZUS; Serwis PP - Prawno Pracowniczy; Zamówienia Publiczne – DORADCA; Ubezpieczenia i Prawo Pracy; Biuletyn cen robót remontowo-budowlanych oraz zabytkowych; Biuletyn cen robót naziemnych i inżynieryjnych (te pisma urzędnicy muszą czytać, żeby kontrolować wymianę mebli, tapet, nieustanne remonty gmachu w al. Szucha 25 i ośrodkach szkoleniowych itp.); Informacja o cenach materiałów budowlanych; Informacja o cenach materiałów elektrycznych; Informacja o cenach materiałów instalacyjnych; Informacja o stawkach robocizny kosztorysowej oraz o cenach pracy sprzętu budowlanego; Murator (Może któryś z ministrów lub dyrektorów departamentów buduje sobie willę i musi się douczyć?);

- It w Administracji (to zapewne poligon doświadczalny dla cyfrowej szkoły); Państwo i prawo; Personel i Zarządzanie;

- Forum zamawiających i wykonawców; Ochrona mienia i informacji; Strażak; Przegląd Pożarniczy (to chyba przekazuje się b. premierowi Pawlakowi via wiceminister PSL); Brie;

II. Dla potrzeb departamentów edukacyjnych: : Bliżej Przedszkola, Doradca Dyrektora Szkoły, Doradca Dyrektora Przedszkola, Doradca Zawodowy, Dyrektor Szkoły, Edufakty - Uczę nowocześnie (teraz rozumiem, dlaczego zrezygnowano z moich felietonów. Trudno, by władza płaciła za czasopismo, w którym jest krytykowana), Głos Nauczycielski (trzeba kontrolować, co kombinuje ZNP), Przegląd Oświatowy (trzeba kontrolować, co kombinuje „Solidarność”?) Głos Pedagogiczny (tu nie trzeba kombinować), Nowe media, Problemy Opiekuńczo-Wychowawcze, Spotkanie z zabytkami (miłośnik historii?)

III. Dla potrzeb gabinetu politycznego ministry, a może i jej samej: Do Rzeczy; Dziennik Gazeta Prawna; Dziennik Trybuna; Europejski Przegląd Sądowy; Fakt (ciekawe, kto to czyta?); Forbes (trzeba wiedzieć, jak się zaprezentować na salonach); Forum (jak nie zna się języków obcych, to czyta się przekłady prasowej "kaszanki"); Gazeta Polska (a nóż coś napiszą o rodowodach któregoś z urzędników czy ministrów); Gazeta Polska Codziennie (to z uwielbienia dla A Macierewicza); Nasz Dziennik (to z uwielbienia dla o. Tadeusza Rydzyka); Samorząd Terytorialny; Gazeta Samorządu i Administracji (by wiedzieć, czy kandydować do Sejmu czy jednak wcześniej do samorządu); Gazeta Wyborcza (jedyna, która zawsze chwali każdą władzę); Gość Niedzielny, Niedziela (gdyby trzeba było rozmawiać z Episkopatem); Media i Marketing (to jest konieczne, żeby wiedzieć, jak manipulować opinią publiczną i wprowadzać ją w błąd), Monitor Prawniczy (słusznie, trzeba wiedzieć, czy został już opublikowany kolejny bubel prawny); Newsweek; Przegląd; Przegląd Legislacyjny; Przegląd Obrony Cywilnej; Polityka; Polska; Press (dla rzecznika prasowego MEN), Przekrój; Puls Biznesu; Rzeczpospolita ; Super Express; Tygodnik Powszechny; Uważam Rze, W Sieci,; Wprost; Wspólnota.


Warto dostrzec proporcje między wyróżnionymi przeze mnie kategoriami czasopism, by zrozumieć, dlaczego Ministerstwo Edukacji Narodowej jest tak oświecone edukacyjnie, profesjonalnie i dlaczego musi wydawać kilkaset milionów Euro na diagnozowanie tego, o czym wszyscy nauczyciele i dyrektorzy szkół od dawna wiedzą? Jeśli ktoś pyta, czy w tym kraju skończył się socjalizm, to odpowiadam – NIE. Nadal władze, nie tylko tego resortu, kupują sobie z pieniędzy podatników prasę i czasopisma, które każdy z nich powinien prenumerować z własnej pensji, tak jak czynią to naukowcy, pracownicy kultury czy służby zdrowia. Ciekawe, według jakich kryteriów merytorycznych uzasadnione jest wydatkowanie x-tysięcy złotych na tego typu gadżety?


23 stycznia 2014

Pedagodzy pełnią kluczowe role w akademickim środowisku

Wczoraj dotarły do mnie dwie ważne wiadomości dla naszego środowiska: jedna z Zielonej Góry a druga z Warszawy. Ta pierwsza dotyczy nagłej zmiany na funkcji dziekana Wydziału Pedagogiki, Socjologii i Nauk o Zdrowiu Uniwersytetu Zielonogórskiego, którą w tej kadencji pełniła pani dr hab. Ewa Narkiewicz-Niedbalec, prof. UZ. Dotychczasowa Dziekan Wydziału jest socjolożką, która z dużą życzliwością i wsparciem dla pedagogów podejmowała inicjatywy lokalne i krajowe we współpracy z Komitetem Nauk Pedagogicznych PAN. Względy osobiste sprawiły, że zrezygnowała z funkcji, ale kieruję do Pani Profesor najserdeczniejsze życzenia, by w warunkach uwolnienia od stresujących powinności mogła odzyskać siły do dalszej pracy badawczej, dydaktycznej oraz interdyscyplinarnej współpracy naukowej.

Na Wydziale Pedagogiki, Socjologii i Nauk o Zdrowiu UZ musiały zostać przeprowadzone wybory dziekana, którym został dotychczasowy Prodziekan prof. UZ dr hab. Marek Furmanek. Nowy Dziekan jest pedagogiem, który w swoich badaniach zajmuje się edukacją medialną, technologiami kształcenia. Wspólnie z małżonką - prof. UZ dr hab. Wielisławą Osmańską-Furmanek, b. prorektor UZ został włączony przed kilku laty do mojego projektu związanego z przygotowaniem międzynarodowego podręcznika akademickiego "Pedagogika". W tomie 3 pt. "Subdyscypliny wiedzy pedagogicznej" znajduje się ich rozdział - PEDAGOGIKA MEDIÓW.


To właśnie dzięki zespołowi współpracowników obecnego Dziekana, a za zgodą JM Rektora UZ powstała na uczelnianej stronie domena Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN, którą zarządza informacyjnie prof. UZ dr hab. Mirosław Kowalski - członek KNP PAN.

Życzę nowemu Dziekanowi kontynuacji prac związanych z dynamicznie rozwijającym się Wydziałem, który ma w swojej strukturze takie jednostki, jak: Instytut Socjologii, sześć Katedr: Katedrę Mediów i Technologii Informacyjnych, Katedrę Opieki, Terapii i Profilaktyki Społecznej, Katedrę Pedagogiki Społecznej, Katedrę Teorii i Filozofii Wychowania, Katedrę Wychowania Fizycznego, Katedrę Zdrowia Publicznego, pięć Zakładów: Zakład Animacji Kultury i Andragogiki, Zakład Edukacji Wczesnoszkolnej i Historii Wychowania, Zakład Metodologii Badań, Zakład Pedagogiki Szkolnej, Zakład Poradnictwa i Seksuologii oraz Pracownię Kształcenia Językowego.

Druga wiadomość pochodzi z Warszawy. Zostały bowiem ogłoszone wyniki wyborów członków, a następnie władz nowej kadencji Rady Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego, która jest organem przedstawicielskim nauki i szkolnictwa wyższego działającym w oparciu o ustawę Prawo o szkolnictwie wyższym. Ogromnie się cieszę, że w nowym składzie Rady znalazła się pedagog, profesor Dolnośląskiej Szkoły Wyższej we Wrocławiu dr hab. Małgorzata Sekułowicz. Obecność w tak szacownym gronie w Komisji Kształcenia Rady Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego jest ważna, bowiem do głównych zadań Rady należą m.in. dotyczące jakości procesu kształcenia w szkolnictwie wyższym:

• wyrażanie opinii i przedstawianie wniosków we wszystkich sprawach dotyczących szkolnictwa wyższego, nauki, kultury i oświaty

• opiniowanie projektów aktów prawnych dotyczących szkolnictwa wyższego oraz rozwoju nauki i innowacyjności

• wyrażanie opinii w sprawie standardów kształcenia dla kierunków studiów

• przedstawianie ministrowi propozycji dotyczących wzorcowych opisów efektów kształcenia dla poszczególnych kierunków studiów

• opiniowanie wniosków jednostek organizacyjnych szkół wyższych, instytutów naukowych PAN, instytutów badawczych o przyznanie uprawnień do nadawania stopni naukowych.

Pani prof. DSW - Małgorzata Sekułowicz jest absolwentką Uniwersytetu Wrocławskiego (1991). To w tej Uczelni zdobywała naukowe szlify, najpierw w latach 1991-1997 jako asystentka, a następnie (w latach 1997-2003) jako adiunkt w Instytucie Pedagogiki UWr. W 1997 r. obroniła rozprawę doktorską, którą przygotowała pod kierunkiem pana prof. dr. hab. Tadeusza Gałkowskiego . Temat tej dysertacji brzmiał: Matki dzieci niepełnosprawnych wobec problemów życiowych”. W roku 2005 na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie sfinalizowała przewód habilitacyjny, którego podstawą była monografia „Wypalenie zawodowe nauczycieli placówek specjalnych”. Od roku 2003 jest pracownikiem Dolnośląskiej Szkoły Wyższej, gdzie do roku 2006 była adiunktem, a od roku 2006 profesorem uczelnianym. Pani M. Sekułowicz została wybrana wiceprzewodniczącą Komisji Kształcenia Rady Głównej. Gratuluję!

22 stycznia 2014

POL-on jako sejf także fałszywych danych o szkolnictwie wyższym i jego kadrach













Elektroniczny Systemu Informacji o Szkolnictwie Wyższym służy... nie wiadomo komu. Jako ekspert Polskiej Komisji Akredytacyjnej uczestniczę w różnych okresach czasu w ocenie jakości kształcenia na kierunku pedagogika w uczelniach publicznych i niepublicznych. Do wglądu mam elektroniczną i drukowaną wersję Raportu Samooceny, który przygotowały zespoły kadr wszelkiej maści jednostki podlegające ocenie (akredytacja instytucjonalna) lub prowadzony w nich kierunek kształcenia (akredytacja kierunkowa). Wielokrotnie przekonujemy się, że dane zawarte przez władze niektórych jednostek dalece rozmijają się z prawdą. Wszyscy zdążyli się już nauczyć marketingu, w tym języka reklamy i manipulacji, toteż coraz częściej eksperci skupiają się nie na tym, jak jest tylko nad tym, dlaczego nie jest tak pięknie i mądrze, jak zostało to opisane w przesłanej dokumentacji.

Oczywiście, badamy różne aspekty jakości kształcenia, z wielu stron, sięgając do wielu źródeł i baz danych. Zadziwiające jest jednak to, że ekspert PKA, wykonując zadania związane z oceną jakości kształcenia, nie ma wglądu do bazy POL-on, która ponoć zawiera wiarygodne dane. Piszę "ponoć", gdyż jakiś czas temu b. ministra Barbara Kudrycka apelowała do władz uczelni (głównie prywatnych), o terminowe i rzetelne wprowadzanie informacji do POL-onu. Czy tak się stało, nie wiemy, bo i skąd. Nie mamy dostępu do danych, a zatem musimy weryfikować informacje z treścią dokumentów na miejscu. Tylko po co i komu ma służyć POL-on, skoro zapewne istotne informacje jakościowe są w nim skrywane jak w sejfie, a przecież wiedza o nich pozwoliłaby nie tylko kandydatom na studia, ale także kandydatom do podjęcia ewentualnej współpracy z daną uczelnią uniknąć pułapki nieuczciwości ze strony organu prowadzącego daną jednostkę?

Ponoć dzięki temu systemowi uczelnie miały weryfikować w nim m.in., czy studenci nie pobierają stypendiów na kilku kierunkach, a nauczyciele nie wykładają w innej szkole. To mnie akurat nie interesuje, a powinno być przedmiotem kontroli odpowiednich komórek MNiSW. Jako oceniającego, ale także interesuje mnie to, czy system, od którego może zależeć los studenta, wykładowców, profesorów i samej uczelni, jest pełny, zawierając wiarygodne i aktualizowane dane? Kiedy porównamy informacje z raportów z tymi, jakie są np. na stronach internetowych uczelni i innej, starej bazie OPI to się okazuje, że występujące w nich dane nie zawsze odzwierciedlają stan faktyczny, gdyż nie egzekwuje się i nie pociąga do odpowiedzialności władz uczelni z tytułu nieaktualizowania kluczowych informacji z chwilą zaistnienia zmian.

Przykłady:

Na stronie internetowej i w raportach szkoły znajdują się w komitetach programowych konferencji naukowych nazwiska osób już nieżyjących, albo w ogóle nieświadomych tego faktu;

Do dorobku naukowego zalicza się publikacje tych, którzy już dawno w tych szkołach nie pracują, a przypisuje się pozostałym ich publikacje z okresu pracy akademickiej, który nie ma nic wspólnego z ich obecnym miejsce pracy;

Wydawane przez szkołę czasopismo "naukowe" otrzymuje odpowiednią ilość punktów za zamieszczanie w nim artykuły naukowców z innych ośrodków akademickich, spoza jednostki wydającej czasopismo. Tymczasem redaktor pisma nie ujawnia w ankiecie dla MNiSW, że wielu spośród autorów opublikowanych tekstów jest zatrudnionych w jednostce wydającej to czasopismo, ale na drugim etacie czy w innej formie. Tym samym nie powinni być traktowani jako autorzy zewnętrzni. A są, ale dla ukrycia tego faktu podają afiliację innego miejsca zatrudnienia. Brak kontroli jakościowej sprawia, że wiele czasopism uzyskało punkty parametryczne, które zostały uzyskane w wyniku podania "niepełnych" danych;

Wiele wyższych szkół prywatnych posługuje się w informacjach publicznych przy nazwiskach części swoich kadr mianem "profesor" mimo, iż nie posiadają one naukowego tytułu profesora? Dewaluacja tego obciąża całe środowisko, bo poziom niektórych wykładowców obnoszących się tytułem, które nie posiadają, jest niższy niż niektórych młodych pracowników ze stopniem zawodowym magistra czy inżyniera;

Nie mogę sprawdzić w bazie POL-on, gdzie dany nauczyciel akademicki uzyskał stopień naukowy doktora habilitowanego czy tytuł naukowy profesora. Wszyscy mamy wprawdzie możliwość zajrzenia na stronę Ośrodka Przetwarzania Informacji, która zawiera dane o naukowcach, ale jest to interesujące dla badaczy źródło fałszowania i manipulowania danymi kadrowymi w naszym kraju. Dziwne, że jeszcze utrzymuje się tę bazę w takim stanie, bowiem wprowadza się w błąd jej czytelników. Dowód? Proszę bardzo. Wejdźcie na stronę OPI i wpiszcie nazwisko kogoś, kto posługuje się w szkole wyższej stopniem naukowym doktora habilitowanego np. z pedagogiki. Gwarantuję, że znajdziecie w główce rekordu informację np. dr hab. Iksiński, ale już nie macie możliwości zweryfikowania, czy występujące dane są prawdziwe.

Oto ktoś pisze w wierszu zatytułowanym "Rozprawa habilitacyjna" tak: - Uzyskany stopień doktor habilitowany nauk humanistycznych w zakresie pedagogiki, specjalność: praca socjalna Nie jest to prawdą, gdyż na słowackiej uczelni istnieje lub istniała możliwość uzyskania stopnia doktora habilitowanego odrębnie z pedagogiki oraz odrębnie z pracy socjalnej. W kraju naszych uroczych sąsiadów z południa "praca socjalna" nie jest subdyscypliną pedagogiki, tylko odrębną dyscypliną naukową. Jeżeli zatem Polak/Polka przedkłada dyplom ze słowackiej uczelni, w którym jest zapis o mianowaniu go/jej docentem pracy socjalnej, to ta dyscyplina ma tam odrębny numer statystyczny i odrębny status. W Polsce nie ma takiej dyscypliny naukowej jak praca socjalna. Posługiwanie się zatem stopniem doktora habilitowanego w specjalności "praca socjalna" i korzystanie z uprawnień samodzielnego pracownika naukowego "pedagogiki" a nawet "socjologii" czy "psychologii" - co ma miejsce w wielu polskich uczelniach i szkołach wyższych - jest ewidentnym kłamstwem i wprowadzaniem w błąd władz uczelni. Tym powinny zająć się odpowiednie służby, ale MNiSW nieustannie "zamiata sprawę pod dywan".

Inny, jakże charakterystyczny przykład manipulacji, a dotyczący także niektórych członków i ekspertów Polskiej Komisji Akredytacyjnej, na co nie raczyła zwrócić uwagi pani ministra B. Kudrycka mianując te osobę do składów oceniających jakość kształcenia tych, którzy przeszli rzetelnie drogę awansu naukowego w kraju lub poza jego granicami. Wpisujemy nazwisko takiej osoby i widzimy, że jako Ygrekowska ma przed nazwiskiem "dr hab." . Niestety, nie znajdziemy w jej danych żadnej adnotacji o tym, gdzie uzyskała stopień doktora habilitowanego, na podstawie jakiej pracy i kto recenzował jej dorobek? DUCH ŚWIĘTY? Na jakiej podstawie dopuszcza MNiSW do takich manipulacji i jeszcze nominuje taką osobę do rangi państwowego kontrolera jakości kształcenia i prowadzonych w uniwersytetach badan naukowych? Komu na tym zależało, by niszczyć podstawy rzetelności akademickiej w strukturach Polskiej Komisji Akredytacyjnej? Dlaczego członkini PKA nie chwali się w tej bazie danych żadnymi własnymi publikacjami naukowymi, ale ocenia jakość prowadzonych badań naukowych w uczelniach akademickich, przed którymi "uciekła" na Słowację? Zajrzyjmy na stronę POL-on, a tam jest interesująca informacja przy nazwisku członka PKA: dr hab.: (klas. hist.) nauki humanistyczne > pedagogika > praca socjalna, pedagogika. Jakim prawem ta osoba jest w Polsce uznawana jako doktor habilitowany z pedagogiki, skoro uzyskała docenturę słowacką z "pracy socjalnej"? Takich kwiatków mamy w kraju wiele... tylko do czyjego są one kożucha?