Idzie zima. Pierwszych jej skutków mieliśmy okazję doświadczyć w poprzednim tygodniu, kiedy to premier rządu rozmawiał w ogrzewanej sali z marszałkami województw, chwaląc się świetnym przygotowaniem do walki z niepożądanymi zjawiskami zbliżającej się do kraju wichury. W tym samym czasie samochody osobowe i ciężarowe grzęzły na zatarasowanych drogach, nieodśnieżonych autostradach, ginęli lub ranni byli ludzie w wyniku wielu wypadków. Mamy kilka dni odwilży i spokoju, ale w przypadku dzieci uczęszczających do szkół na terenach wiejskich problem jest bardzo poważny. MEN nie informuje, ile dzieci w Polsce ginie rocznie w drodze do szkoły. Nikogo takie statystyki nie interesują, bo mogłyby wywołać poważny konflikt społeczny z władzą.
Zapewne z tego też powodu Rzecznik Praw Dziecka Marek Michalak wystąpił do Naczelnego Sądu Administracyjnego z wnioskiem o wyjaśnienie, czy gminy - wypełniając obowiązek zapewnienia dojazdu dzieci do szkoły i przedszkola - mogą organizować dla nich punkty zbiorcze oddalone od domów? Nie jest to banalna kwestia, bowiem musimy wziąć pod uwagę los dzieci w wieku od 6 roku życia do 12 roku życia, które uczęszczają do szkół oddalonych od miejsca ich zamieszkania, a ściślej od ich własnego domu. Kolejni byli ministrowie edukacji narodowej wraz z Premierem rządu są dumni z faktu obniżenia wieku obowiązku szkolnego, co zostało perfidnie wymuszone manipulacjami w Sejmie i polityce informacyjnej rządu wbrew logice rozwoju psychospołecznego dzieci w tym wieku. Za to rozwiązanie - mam nadzieję - ta koalicja poniesie jeszcze odpowiedzialność polityczną, społeczną, a może i prawną.
Jak jeździ się do pracy wypasioną limuzyną rządową, jak mieszka się w Warszawie, gdzie jest bardzo dobra komunikacja miejska (czego nie można już powiedzieć np. o skandalicznych warunkach komunikacyjnych w Łodzi), to nie widzi się i nie rozumie codziennego świata małego dziecka na wsi, a często i poza miejscem zabudowanym. Gdyby ministra edukacji czy wójt musieli codziennie o 6 rano wychodzić z domu i iść pieszo, co najmniej 3 kilometry, w śniegu, błocie, pod wiatr, deszcz czy w śnieżycy, żeby dojść do odległego przystanku, to pewnie szybko zmieniliby prawo w tym zakresie. Władza ma ciepło, sama się wyżywi i ogrzeje, więc nie obchodzi ją los małego dziecka skazanego na długą drogę do szkoły.
Jak określa tę sytuację prawo oświatowe? Przytaczam fragment dotyczący dziecka w wieku przedszkolnym:
Art. 14 ust. 3. Droga dziecka pięcioletniego z domu do najbliższego publicznego przedszkola, oddziału przedszkolnego w szkole podstawowej lub do publicznej innej formy wychowania przedszkolnego nie powinna przekraczać 3 km.
3. Jeżeli droga dziecka pięcioletniego z domu do najbliższego publicznego przedszkola, oddziału przedszkolnego w szkole podstawowej lub publicznej innej formy wychowania przedszkolnego przekracza 3 km, obowiązkiem gminy jest zapewnienie bezpłatnego transportu i opieki w czasie przewozu dziecka lub zwrot kosztów przejazdu dziecka i opiekuna środkami komunikacji publicznej, jeżeli dowożenie zapewniają rodzice.
4. Obowiązkiem gminy jest zapewnienie niepełnosprawnym dzieciom pięcioletnim oraz dzieciom objętym wychowaniem przedszkolnym na podstawie art. 14 ust. 1a bezpłatnego transportu i opieki w czasie przewozu do najbliższego przedszkola, oddziału przedszkolnego w szkole podstawowej, innej formy wychowania przedszkolnego lub ośrodka umożliwiającego dzieciom, o których mowa w art. 16 ust. 7, a także dzieciom z upośledzeniem umysłowym z niepełnosprawnościami sprzężonymi realizację obowiązku, o którym mowa w art. 14 ust. 3, albo zwrot kosztów przejazdu ucznia i opiekuna na zasadach określonych w umowie zawartej między wójtem (burmistrzem, prezydentem miasta) i rodzicami, opiekunami lub opiekunami prawnymi, jeżeli dowożenie zapewniają rodzice, opiekunowie lub opiekunowie prawni.
4a. Gmina może zorganizować dzieciom bezpłatny transport i opiekę w czasie przewozu do przedszkola lub innej formy wychowania przedszkolnego również w przypadkach, w których nie ma takiego obowiązku.
W odniesieniu do uczniów szkoły podstawowej - od 1.09.2014 - prawo to będzie dotyczyć także 6-latków:
Art. 17. 1. Sieć publicznych szkół powinna być zorganizowana w sposób umożliwiający wszystkim dzieciom spełnianie obowiązku szkolnego, z uwzględnieniem ust. 2.
2. Droga dziecka z domu do szkoły nie może przekraczać:
1) 3 km - w przypadku uczniów klas I-IV szkół podstawowych,
2) 4 km - w przypadku uczniów klas V i VI szkół podstawowych oraz uczniów gimnazjów.
3. Jeżeli droga dziecka z domu do szkoły, w której obwodzie dziecko mieszka:
1) przekracza odległości wymienione w ust. 2, obowiązkiem gminy jest zapewnienie bezpłatnego transportu i opieki w czasie przewozu albo zwrot kosztów przejazdu środkami komunikacji publicznej;
2) nie przekracza odległości wymienionych w ust. 2, gmina może zorganizować bezpłatny transport, zapewniając opiekę w czasie przewozu.
3a. Obowiązkiem gminy jest:
1) zapewnienie uczniom niepełnosprawnym, których kształcenie i wychowanie odbywa się na podstawie art. 71b, bezpłatnego transportu i opieki w czasie przewozu do najbliższej szkoły podstawowej i gimnazjum, a uczniom z niepełnosprawnością ruchową, upośledzeniem umysłowym w stopniu umiarkowanym lub znacznym - także do najbliższej szkoły ponadgimnazjalnej, nie dłużej jednak niż do ukończenia 21. roku życia;
2) zapewnienie dzieciom i młodzieży, o których mowa w art. 16 ust. 7, a także dzieciom i młodzieży z upośledzeniem umysłowym z niepełnosprawnościami sprzężonymi, bezpłatnego transportu i opieki w czasie przewozu do ośrodka umożliwiającego tym dzieciom i młodzieży realizację obowiązku szkolnego i obowiązku nauki, nie dłużej jednak niż do ukończenia 25 roku życia;
3) zwrot kosztów przejazdu ucznia, o którym mowa w pkt 1 i 2, oraz jego opiekuna do szkoły lub ośrodka, wymienionych w pkt 1 i 2, na zasadach określonych w umowie zawartej między wójtem (burmistrzem, prezydentem miasta) a rodzicami, jeżeli dowożenie i opiekę zapewniają rodzice.
Rzecznik Praw Dziecka chciał precyzyjnej wykładni: czy droga dziecka z domu do szkoły, o której mowa jest w ustawie, to droga bezpośrednio od domu do szkoły, czy tylko droga od punktu zbiórki do szkoły.
Jak państwo sądzicie? Jaka mogła być wykładnia NSA? Zgodne z ustaloną przez posłów III RP ustawą, bo przecież nie jest to organ ustawodawczy. Oczywiście, droga dziecka do szkoły jest liczona od miejsca zbiórki, a do niego też trzeba dojść.
To zatroskani o polskie dzieci politycy i urzędnicy MEN zapewnili im to, że oni będą jeździć do pracy samochodami, a dzieci na pieszo, pod wiatr, z deszczem lub śniegiem, pod prąd. Im będzie trudniej, tym dla nich lepiej. W końcu to trudne warunki kształtują charakter. Może inicjatywa nowej partii Jarosława Gowina w zakresie uwzględniania interesów dzieci w procesie wyborczym miałaby sens, bo większość uczęszcza do szkół w środowiskach wiejskich, a nie wielkomiejskich. Oni na pewno nie powinni głosować na PSL, bo partyjni ludowcy z czasów komuny interesują się dotacjami z UE, a nie losem dzieci z tego środowiska.
Jak uzasadniał uchwałę, prezes NSA Roman Hauser: trzeba mieć na uwadze możliwości gmin, szczególnie wiejskich, gdzie ludność mieszka w rozproszeniu, i Sąd zwrócił na to uwagę. Zabieranie każdego dziecka z domu do szkoły utrudniałoby i wydłużałoby dojazd do szkoły.
Nie wszystkie dzieci są nasze. Te, które są dowożone do przedszkoli i szkół nie mają szans na skorzystanie z zajęć pozaszkolnych, pozalekcyjnych. Dla nich oferta edukacyjna zamyka się w obrębie czasu pracy w klasie szkolnej.
11 grudnia 2013
10 grudnia 2013
Pedagodzy nie są gorsi od psychologów
Na Wydziale Nauk Pedagogicznych UMK w Toruniu, prof. dr hab. Mariola Chomczyńska-Rubacha i prof. dr hab. Krzysztof Rubacha powołali do życia - z pełnym poparciem Komitetu Nauk Pedagogicznych Polskiej Akademii Nauk - Pracownię Narzędzi Badawczych.
Właśnie ukazał się pierwszy podręcznik toruńskich naukowców, którzy prezentują w nim wyniki badań standaryzacyjnych, rekonstruujących proces budowania narzędzia oraz kolejne etapy jego empirycznej weryfikacji. Profesorskie małżeństwo pedagogów od szeregu lat prowadzi badania empiryczne w pedagogice, stosując najwyższe standardy metodologii badań empirycznych w naukach społecznych. To od ich narzędzia, jakim jest TEST POCZUCIA SKUTECZNOŚCI rozpoczyna się - jak mam nadzieję - nowa era w naukach pedagogicznych w III RP, której istotnym wymiarem będzie profesjonalne przygotowywanie i weryfikowanie narzędzi badawczych. To, które inicjuje ową serię, dotyczy poczucia sprawstwa jako niezwykle ważnej kategorii w pracy pedagogicznej nauczycieli, wychowawców, edukatorów. Twórcy tego narzędzia już wcześniej, bo w latach 2006-2007 prezentowali nam jego podstawy teoretyczne, wyniki pomiarów i obszary badań z tego zakresu (zob. „Przegląd Badań Edukacyjnych” 2(3) czy monografię pt. "Płeć kulturowa nauczycieli. Funkcjonowanie w roli zawodowej, Impuls Kraków 2007).
Wspomniany podręcznik zawiera informacje o warunkach w jakich należy stosować TPS, by zapewnić badaniu wysoki poziom trafności wewnętrznej. Badania konstrukcyjne i walidacyjne trwały 6 lat i zostały oparte na niemal 1,5 tysięcznej próbce losowej. W okresie 2006 - 2012 używano TPS w różnych programach badawczych, które nadal testowały jego trafność oraz dostarczały materiału do aktualizowania norm dla populacji ogólnej i populacji nauczycieli. Podręcznik rozpoczyna się od analizy podstaw teoretycznych poczucia skuteczności, zmiennej wywodzącej się z paradygmatu funkcjonalistycznego, z teorii społeczno-poznawczej.
Konstrukt teoretyczny, który stanowi podstawę operacjonalizacji zmiennej zależnej został pozytywnie zweryfikowany, toteż pierwszą część podręcznika należy traktować jako podstawę do teoretycznej interpretacji uzyskanych wyników. W drugiej części zaprezentowano wyniki szacowania mocy dyskryminacyjnej tych pozycji TPS, które zostały zbudowane podczas pierwszej operacjonalizacji. Były to 32 pozycje, zawierające wskaźniki definicyjno-inferencyjne opisanych w części pierwszej konstruktów teoretycznych. Wyniki tych analiz pokazano szczegółowo w odniesieniu do 17 pozycji, a więc tych, które pozytywnie przeszły etap weryfikacji stopnia w jakim różnicują populację generalną.
W trzeciej części podręcznika pokazano rezultaty szacowania dokładności, z jaką TPS mierzy swój konstrukt teoretyczny. W czwartej zaś, chyba najważniejszej części - jak pisze prof. K. Rubacha - zamieszczono dane weryfikujące różne rodzaje trafności TPS: diagnostyczną, prognostyczną oraz cztery rodzaje trafności teoretycznej. Tego typu dane zapewniają trafność wewnętrzną badań, w których TPS jest używany.
W piątej części znajdują się normy stenowe obliczone dla populacji ogólnej i populacji nauczycieli. Opisując badania dotyczące mocy dyskryminacyjnej, rzetelności, trafności i normalizacji TPS , odwoływano się do dwóch analiz: 2006 i 2012 roku. Analiza z roku 2012 jest kluczowa, ponieważ jest już drugą analizą, która pozytywnie weryfikuje analizę pierwszą, oraz oparta jest na najświeższych danych. Po informacjach dotyczących sposobu używania testu w badaniach empirycznych, zamieszczono jego kwestionariusz, klucz, bibliografię oraz wykaz tekstów, prezentujących wyniki badań TPS-em. Zakup podręcznika do TPS jest jednocześnie nabyciem praw do jego używania w badaniach empirycznych.
Zachęcam nie tylko do zapoznania się z tym podręcznikiem, ale i podjęcia działań na rzecz standaryzowania kolejnych narzędzi badawczych, które są potrzebne w badaniu kluczowych fenomenów dla procesu kształcenia, wychowania, opieki, rehabilitacji czy resocjalizacji. Nareszcie pedagogika w paradygmacie ilościowym nie będzie musiała być traktowana jak uboga krewna psychologii, gdyż stać polskich naukowców na tworzenie zgodnie z regułami sztuki metodologicznej nowych narzędzi diagnostycznych.
09 grudnia 2013
Nowa ministra nauki i szkolnictwa wyższego
Drodzy studenci i naukowcy, jeśli jeszcze nie dostrzegliście zmiany w szkolnictwie wyższym, to się nie martwcie. Ona wkrótce nastąpi, jak zapowiada to nowa ministra nauki i szkolnictwa wyższego pani prof. Lena Kolarska-Bobińska, która zastąpiła dotychczasową ministrę, prof. Barbarę Kudrycką. Określenie zastosowane w tym przypadku o zastąpieniu jednej pani profesor drugą panią profesor jest bardzo trafne w komunikacie, jaki przesłał nam nasz resort. Nie będzie bowiem zmiany, skoro jest zamiana, tylko będzie miała miejsce kontynuacja. TO ciekawe, bo w takim razie pojawia się pytanie, czy ta zamiana osób była konieczna?
W czasie nominacji u Prezydenta III RP nowa pani ministra stwierdziła: – Chcąc budować nowoczesne, mądre społeczeństwo i dynamicznie rozwijającą się gospodarkę, musimy postawić na naukę. To ona jest dziś najefektywniejszym motorem rozwoju społecznego i ekonomicznego.
Nie wiedziałem, że minister może budować nowoczesne społeczeństwo oraz gospodarkę kraju i że dysponuje taką mocą. Jestem doprawdy pod wrażeniem i teraz tylko czekam na rezultaty tej "murarskiej zaprawy", jaką - jak rozumiem - będą tworzyć nowe regulacje prawne oraz wielokrotnie wyższe środki na naukę i płace dla akademików. Chyba pani ministra nie chce budować społeczeństwa styropianowego i restytuować socjalistycznej gospodarki, a takimi jak dotychczas dysponuje środkami finansowymi. Obawiam się że będzie miała problem pod koniec swojej kadencji z wytłumaczeniem się z tego powodu.
Dalej pani ministra zadeklarowała:
- Priorytetem moich działań będzie budowanie Polski innowacyjnej, taka chce być dzisiaj również Unia Europejska. – Europa buduje Unię Innowacji, a Polska musi być jej ważną częścią. Musimy wzmocnić pozycję polskiej nauki i polskich uczelni w świecie i współpracę naszych centrów badawczych z zagranicznymi partnerami.
To środowisko naukowe, w akademiach, politechnikach i uniwersytetach, a nie podtrzymywana przez b. ministrę większość produkcyjna (spółdzielni dyplomów do pracy na zmywaku oraz organizująca turystykę habilitacyjną) w szkolnictwie prywatnym, czeka na zdecydowane, a nie jedynie propagandowe decyzje nowej ministry, które stworzą realne podstawy do konkurowania z naukowcami w innych krajach unijnych. My jesteśmy do tego przygotowani i odpowiednio wykształceni, teraz czas na panią ministrę i adekwatne do tej ideologii środki, które zlikwidują różnice między światowymi marzeniami a wciąż socjalistycznymi uposażeniami w szkolnictwie wyższym.
Tylko proszę nie przekonywać nas do tego, że środki są w NCN czy innych firmach dysponujących kapitałem unijnym na naukę, bo "spadniemy z krzeseł" i połamiemy sobie nogi przy uniwersyteckich stołach też z nogami powyłamywanymi. No i koniecznie, może przejrzy pani ministra stanowiska i uwagi krytyczne konferencji rektorów, Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego, komitetów naukowych PAN oraz Centralnej Komisji w sprawach patologicznych dla naszego środowiska, a zamiatanych pod dywan.
(fot. Nominacja pani prof. Leny Kolarskiej -Bobińskiej; źródło: Newsletter MNiSW z dn. 6.12.2013)
08 grudnia 2013
Doktoranci mają wątpliwości
Piszą do mnie doktoranci, że jedna rzecz ich nurtuje, mianowicie co oznacza sformułowanie "znaczny dorobek naukowy (dotyczy to zarówno postępowania habilitacyjnego, jak i doktorskiego). Co oznacza "znaczny", kto i na podstawie jakich kryteriów to określa?
W przypadku habilitacji kryteria "znaczności" osiągnięć w zakresie osiągnięć naukowo-badawczych zostały określone w rozporządzeniu MNiSW z dnia 1 września 2011 r. Warto zauważyć, że przymiotnik "znaczne" został z Ustawy usunięty, a oczekiwane osiągnięcia zostały sformułowane względnie precyzyjnie, obejmując w § 3 aktu wykonawczego do Ustawy z dnia 14 marca 2003 r. o stopniach naukowych i tytule naukowym oraz o stopniach i tytule w zakresie sztuki (Dz. U. Nr 65, poz. 595, z późn. zm.):
2) w obszarze nauk społecznych
– autorstwo lub współautorstwo publikacji naukowych w czasopismach znajdujących się w bazie Journal Citation Reports (JCR) lub na liście European Reference Index for the Humanities (ERIH),
- oraz
kryteria określone w § 4.
§ 4. Kryteria oceny w zakresie osiągnięć naukowo-badawczych habilitanta we wszystkich obszarach
wiedzy obejmują:
1) autorstwo lub współautorstwo monografii, publikacji naukowych w czasopismach międzynarodowych lub krajowych innych niż znajdujące się w bazach lub na liście, o których mowa w § 3, dla danego obszaru wiedzy;
2) autorstwo lub współautorstwo odpowiednio dla danego obszaru: opracowań zbiorowych, katalogów zbiorów, dokumentacji prac badawczych, ekspertyz, utworów i dzieł artystycznych;
3) sumaryczny impact factor publikacji naukowych według listy Journal Citation Reports (JCR), zgodnie z rokiem opublikowania;
4) liczbę cytowań publikacji według bazy Web of Science (WoS);
5) indeks Hirscha opublikowanych publikacji według bazy Web of Science (WoS);
6) kierowanie międzynarodowymi lub krajowymi projektami badawczymi lub udział w takich projektach;
7) międzynarodowe lub krajowe nagrody za działalność odpowiednio naukową albo artystyczną;
8) wygłoszenie referatów na międzynarodowych lub krajowych konferencjach tematycznych.
Także w Ustawie jest zapis:
Art. 16. 1. Do postępowania habilitacyjnego może zostać dopuszczona osoba, która posiada stopień doktora oraz osiągnięcia naukowe lub artystyczne, uzyskane po otrzymaniu stopnia doktora, stanowiące znaczny wkład autora w rozwój określonej dyscypliny naukowej lub artystycznej oraz wykazuje się istotną aktywnością naukową lub artystyczną.
2. Osiągnięcie, o którym mowa w ust. 1, może stanowić:
1) dzieło opublikowane w całości lub w zasadniczej części, albo jednotematyczny cykl publikacji;
2) zrealizowane oryginalne osiągnięcie projektowe, konstrukcyjne, technologiczne lub
artystyczne;
3) część pracy zbiorowej, jeżeli opracowanie wydzielonego zagadnienia jest indywidualnym wkładem osoby ubiegającej się o nadanie stopnia doktora habilitowanego.
Podobnie jest w przypadku kandydatów do stopnia naukowego doktora. Ustawa wyraźnie określa:
Art. 13. 1. Rozprawa doktorska, przygotowywana pod opieką promotora albo pod opieką promotora i promotora pomocniczego, o którym mowa w art. 20 ust. 7, powinna stanowić
oryginalne rozwiązanie problemu naukowego lub oryginalne dokonanie artystyczne oraz wykazywać ogólną wiedzę teoretyczną kandydata w danej dyscyplinie naukowej lub artystycznej oraz umiejętność samodzielnego prowadzenia pracy naukowej lub artystycznej.
2. Rozprawa doktorska może mieć formę maszynopisu książki, książki wydanej lub spójnego tematycznie zbioru rozdziałów w książkach wydanych, spójnego tematycznie zbioru
artykułów opublikowanych lub przyjętych do druku w czasopismach naukowych, określonych przez ministra właściwego do spraw nauki na podstawie przepisów dotyczących finansowania nauki, jeżeli odpowiada warunkom określonym w ust. 1.
3. Rozprawę doktorską może stanowić praca projektowa, konstrukcyjna, technologiczna lub artystyczna, jeżeli odpowiada warunkom określonym w ust. 1.
4. Rozprawę doktorską może także stanowić samodzielna i wyodrębniona część pracy zbiorowej, jeżeli wykazuje ona indywidualny wkład kandydata przy opracowywaniu koncepcji, wykonywaniu części eksperymentalnej, opracowaniu i interpretacji wyników tej pracy, odpowiadający warunkom określonym w ust. 1.
Ocena osiągnięć naukowych nie jest "zero-jedynkowa", jedynie parametryczna, ale także jakościowa. Gdyby bowiem recenzenci mieli poprzestać tylko na stwierdzeniu, czy coś występuje w dorobku kandydata lub też czegoś w nim brakuje, bez względu na to, jakim to coś jest, jaką posiada wartość dla nauki, to należałoby z nich zrezygnować w toku postępowań kwalifikacyjnych. Wystarczyłaby rejestracja danych - jak w parkomacie, który "wydrukowałby kwit" na spełnienie ilościowych kryteriów. Mam nadzieję, że zainteresowani wiedzą, co kryje się pod określeniem: "oryginalne rozwiązanie", "ogólna wiedza teoretyczna" i samodzielność prowadzenia badań naukowych", "istotna aktywność naukowa"?
To, co jest niewątpliwą nowością w postępowaniu habilitacyjnym, to zastąpienie dotychczasowego wymogu przedstawienia pracy habilitacyjnej po uzyskaniu stopnia naukowego doktora osiągnięciami naukowymi, które stanowią wkład autora w rozwój określonej dyscypliny naukowej oraz wykazanie się istotną aktywnością naukową.
Centralna Komisja opublikowała komunikat, którego odpowiedni fragment brzmi:
(...) chodzi o to, by zarówno recenzenci i członkowie komisji rad wydziału lub rad naukowych, jak recenzenci i członkowie Centralnej Komisji stosowali w swych opiniach jednolite, wyraźne i obiektywne kryteria oceny. Przybliżyć do tego celu może m.in.:
1) wzięcie pod uwagę w możliwie szerokim zakresie takich faktów, jak: publikowanie prac kandydata przez znane wydawnictwa i czasopisma o zasięgu międzynarodowym, krajowe i zagraniczne, oraz inne obiektywne dane świadczące o jego pozycji naukowej lub artystycznej w kraju i zagranicą (nagrody i wyróżnienia naukowe lub artystyczne, udział w międzynarodowych stowarzyszeniach, komisjach itd.);
2) analizowanie i ocenianie nie tylko kwalifikacji kandydata, ale w całości sposobu przeprowadzenia postępowania (...) habilitacyjnego;
3) zwrócenie uwagi na aspekty jakościowe, nie tylko zaś ilościowe (np. nie tylko na to, ile jest publikacji, dokonań artystycznych, (...), ale i na wartość tych osiągnięć).
I dalej stwierdza się, co następuje (usuwam wątki dotyczące postępowania na tytuł naukowy profesora):
Pierwszorzędne znaczenie dla oceny kwalifikacji kandydata mają osiągnięcia w pracy naukowej (...). Nie mogą ich zastąpić osiągnięcia o innym charakterze, mianowicie dydaktyczne, popularyzatorskie lub organizacyjne.
(...)
Ważnym elementem oceny są zaproszenia do wygłaszania wykładów – zwłaszcza plenarnych, na międzynarodowych kongresach (sympozjach) naukowych, zaproszenia do opracowania artykułów monograficznych w uznanych czasopismach lub wydawnictwach książkowych o zasięgu międzynarodowym. Prace naukowe powinny charakteryzować się nowatorskim podejściem do problemu i posiadać istotne znaczenie dla rozwoju dyscypliny naukowej. Ważne znaczenie dla awansu mają te publikacje kandydata, które ukazały się w wydawnictwach o zasięgu międzynarodowym, a szczególnie opracowania monograficzne (książkowe). Prace kandydata do kolejnego stopnia naukowego powinny być znane i cenione w kręgach specjalistów, czego dowodem jest powoływanie się autorów innych prac (w tym autorów zagranicznych) na jego publikacje. Zaleca się korzystanie z międzynarodowego systemu informacji naukowej np. science citation index.
Potwierdzeniem osiągnięcia znaczącej pozycji w środowisku naukowym lub artystycznym jest też członkostwo w komitetach redakcyjnych ogólnokrajowych i zagranicznych czasopism oraz zapraszanie do wygłoszenia wykładów na kongresach, wykłady jako „visiting professor” w uczelniach zagranicznych, wyróżnienia naukowe m.in. zagraniczne lub międzynarodowe, udział w komisjach renomowanych, międzynarodowych konkursów itp.
07 grudnia 2013
Kto chce zostać dyrektorem Instytutu Badań Edukacyjnych albo Centralnej Komisji Egzaminacyjnej?
niech szybko się zastanawia i przygotowuje stosowną aplikację. Do poniedziałku - 9 grudnia 2013 r. przyjmowane są kandydatury na członków Komisji Konkursowej, która będzie powołana na najbliższym posiedzeniu Rady Naukowej IBE. Zgłoszenia kandydatur osób do Komisji Konkursowej wraz z oświadczeniem o wyrażeniu zgody na członkostwo w tej Komisji można składać w Zespole Planowania i Rozwoju, ul. Górczewska 8, p. B2a, parter. W składzie tej Komisji mają znaleźć się przedstawiciele: MEN, MNiSW, KEJN oraz IBE – 2 członków wyłonionych spośród pracowników.
To tylko potwierdza, kto i dlaczego ma wpływ na ponoć obiektywny badawczo instytut resortowy. Szkoda, że nie jest on zależny od obowiązujących zasad w metodologii badań edukacyjnych. Sądzę, że zgodnie z polityką tego rządu najlepszym kandydatem byłby teraz specjalista od public relations albo od ideologii gender, która ostatnio jest na topie.
Po powołaniu Komisji zostanie opublikowane ogłoszenie prasowe, a kandydaci na stanowisko dyrektora będą mieli miesiąc na zgłoszenie swoich aplikacji. Pierwsze spotkanie Komisji Konkursowej planowane jest na drugą połowę stycznia 2014r., a konkurs będzie przebiegał w dwóch etapach. Rozstrzygnięcie konkursu przewidziane jest w marcu 2014 r. A w marcu, jak w garncu. Stanowisko dyrektora IBE zwalnia się w związku ze zbliżającym się upływem kadencji obecnego dyrektora - dra hab. Marka Federowicza.
Jak się okazuje Instytut Badań Edukacyjnych nie jest jedyną placówką centralną, w której ma nastąpić zmiana kierownictwa. Kolejną jest Centralna Komisja Egzaminacyjna w związku z nagłym odwołaniem (nie po raz pierwszy w tej instytucji) przez ministrę edukacji pana Artura Gałęskiego ze stanowiska dyrektora. Szykuje się zatem jeszcze jeden etat kierowniczy. Oby nie dotyczył w przyszłości tych, których CBA odwiedzi o 3.00.
Jak podaje agencja prasowa, ale i MEN: "Powodem odwołania b. dyrektora CKE był brak dostatecznego nadzoru nad gospodarką finansową i procesem zarządzania kadrami w tej instytucji. Działania kontrolne, podjęte na polecenie byłej minister edukacji narodowej Krystyny Szumilas w 2013 r. w podległej MEN jednostce, potwierdziły występowanie licznych nieprawidłowości." Ciekawe, jakiego rzędu była ta niegospodarność i czy odpowiedzialni zostaną za nią ukarani? Rząd PO i PSL: zaczyna być już ewidentnym liderem w III RP korupcji, nadużyć i niegospodarności w zarządzaniu mieniem publicznym.
Jak widać, zgodnie z ludowym porzekadłem - "nowa miotła już zamiata własne podwórko". Czekamy na ogłoszenie konkursów dla dyrektorów pozostałych placówek centralnych władz oświatowych.
To tylko potwierdza, kto i dlaczego ma wpływ na ponoć obiektywny badawczo instytut resortowy. Szkoda, że nie jest on zależny od obowiązujących zasad w metodologii badań edukacyjnych. Sądzę, że zgodnie z polityką tego rządu najlepszym kandydatem byłby teraz specjalista od public relations albo od ideologii gender, która ostatnio jest na topie.
Po powołaniu Komisji zostanie opublikowane ogłoszenie prasowe, a kandydaci na stanowisko dyrektora będą mieli miesiąc na zgłoszenie swoich aplikacji. Pierwsze spotkanie Komisji Konkursowej planowane jest na drugą połowę stycznia 2014r., a konkurs będzie przebiegał w dwóch etapach. Rozstrzygnięcie konkursu przewidziane jest w marcu 2014 r. A w marcu, jak w garncu. Stanowisko dyrektora IBE zwalnia się w związku ze zbliżającym się upływem kadencji obecnego dyrektora - dra hab. Marka Federowicza.
Jak się okazuje Instytut Badań Edukacyjnych nie jest jedyną placówką centralną, w której ma nastąpić zmiana kierownictwa. Kolejną jest Centralna Komisja Egzaminacyjna w związku z nagłym odwołaniem (nie po raz pierwszy w tej instytucji) przez ministrę edukacji pana Artura Gałęskiego ze stanowiska dyrektora. Szykuje się zatem jeszcze jeden etat kierowniczy. Oby nie dotyczył w przyszłości tych, których CBA odwiedzi o 3.00.
Jak podaje agencja prasowa, ale i MEN: "Powodem odwołania b. dyrektora CKE był brak dostatecznego nadzoru nad gospodarką finansową i procesem zarządzania kadrami w tej instytucji. Działania kontrolne, podjęte na polecenie byłej minister edukacji narodowej Krystyny Szumilas w 2013 r. w podległej MEN jednostce, potwierdziły występowanie licznych nieprawidłowości." Ciekawe, jakiego rzędu była ta niegospodarność i czy odpowiedzialni zostaną za nią ukarani? Rząd PO i PSL: zaczyna być już ewidentnym liderem w III RP korupcji, nadużyć i niegospodarności w zarządzaniu mieniem publicznym.
Jak widać, zgodnie z ludowym porzekadłem - "nowa miotła już zamiata własne podwórko". Czekamy na ogłoszenie konkursów dla dyrektorów pozostałych placówek centralnych władz oświatowych.
06 grudnia 2013
Jak kręci się punktacyjny pseudo-akademicki biznesik w Polsce
Już doktorzy zabierają się za pseudo-akademicki biznesik oferując wydawanie w języku angielskim książki, w której za odpowiednią opłatą może znaleźć się przesłany przez nas artykuł. Oferta brzmi zachęcająco dla durnowatych, którzy dadzą się nabrać na napuszony tytuł. Oczywiście muszą znaleźć się w nim takie słowa kluczowe, jak: "intercultural", "education", "global world”, "philosophy", "psychology", "postmodern", "ecology" , "gender" itp., itd.
Jak zapewnia oferent:
Publikacja ukaże się w pierwszej połowie 2014 roku. WOW! Szybciutko!
-
- Przygotowywana publikacja będzie spełniać cechy monografii w rozumieniu Rozporządzenia Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego z dnia 13 lipca 2012 r. w sprawie kryteriów i trybu przyznawania kategorii naukowej jednostkom naukowym.
- Uczestnictwo w niniejszej publikacji jest podstawą przyznania jednostce naukowej, przy której afiliowany jest Autor, punktów w Kompleksowej karcie oceny jednostki naukowej.
- Publikacja w formie e-booka zapewnia NIEOGRANICZONĄ wielkość nakładu i NIEOGRANICZONĄ w czasie dystrybucję, co daje większe szanse Autora na cytowania jego utworu , niż w przypadku analogicznych publikacji konferencyjnych w formie drukowanej, która dociera tylko do wąskiego grona uczestników konferencji.
- Ponadto poszczególne rozdziały monografii zostaną nieodpłatnie wydane również w formie odrębnych e-booków (bez standardowej opłaty 100 zł za publikację indywidualną), co zwiększa szanse na cytowanie jego utworu.
- Wydawca zobowiązuje się udostępniać wydaną monografię nieodpłatnie przez co najmniej 30 dni od dnia jej wydania, co umożliwia Autorowi polecenie jej bardzo szerokiemu gronu odbiorców (innym naukowcom, studentom, rodzinie) bez narażania ich na ponoszenie kosztów. Taka forma dystrybucji pozwala dotrzeć publikowanym treściom do znacznie szerszego grona niż w przypadku materiałów konferencyjnych.
W przesłanym do wydawcy tekście może być bełkocik, bo przecież gwarantuje jego wydanie. Nie są tu ważne fachowe recenzje, bo musiałby się podzielić swoim zyskiem z ewentualnym recenzentem wydawniczym, a po co, jak to i tak nie ma znaczenia. Co jest wymagane? Proszę bardzo:
Wymagania:
Objętość rozdziałów – minimum 0,5 arkusza wydawniczego, maksimum 1,5 arkusza wydawniczego (arkusz wydawniczy = 40 000 znaków liczone ze spacjami). W przypadku woli opracowania przez jednego Autora materiału o większej objętości sugerujemy podzielenie tego materiału na 2 lub więcej rozdziałów.
- Przyjmowane są wyłącznie rozdziały napisane przez jednego Autora;
- Koszt publikacji jednego rozdziału wynosi 300 zł - opłatę należy wnieść w terminie do 31 grudnia 2013.
- Terminowe zgłoszenie udziału w publikacji - jak dokonać zgłoszenia tytułu i abstraktu rozdziału.
- Podpisanie umowy wydawniczej przenoszącej prawa autorskie na wydawnictwo naukowe ... .
- Terminowe dostarczenie rozdziału. Rozdział napisany w formacie zgodnym z szablonem należy przesłać na adres...
Tak urządziła polską naukę prof. Barbara Kudrycka. Może właśnie o to chodziło, by zmniejszyć współczynnik bezrobocia. Niech powstają takie krzakowate firmy, których biznesmeni będą produkować buble, oczywiście na koszt autorów, a nie tych firm. Sądzę, że szara strefa powinna tu się szybko i dynamicznie rozwijać. Mafie pseudo-akademickie mogą podzielić sobie Polskę na strefy wpływów, a w ich ramach na poszczególne dyscypliny, subdyscypliny, a nawet wydawanie rozpraw interdyscyplinarnych. Czy 300 zł za 11 stron byle jakiego tekstu, to drogo? Im więcej będzie takich oferentów, tym szybciej spadnie cena tej usługi. Może zatem się nie spieszcie i poczekajcie. W końcu mamy świetnie zapowiadaną przez ministrę konkurencję w nauce. Im więcej będziemy musieli wyprodukować dla MNiSW punkcików, tym więcej zarobi ta strefa, ale i zaczną spadać ceny. Pani minister B. Kudrycka odeszła z resortu. Ciekawe, czy też będzie wydawać swoje publikacje w takich "wydawnictwach"? Chyba, że nie wróci do szkolnictwa wyższego jako podwładna, która powinna rocznie wyprodukować określoną liczbę punktów... Dziękujemy! Nareszcie rozumiemy, po co była ta reforma. Ciekawe, jak poradzi sobie z tak wieloma patologiami szkolnictwa wyższego nowa minister?
05 grudnia 2013
Cóż to za zachwyt władzy wynikami PISA 2012 ?
Socjotechnika sterowania społeczeństwem polega na tym, by budować pozytywny wizerunek działań władzy, chociaż nie ma ona z diagnozowanymi przez podległe jej służby badawcze (resortowe, a więc zależne od władzy instytuty) faktami bezpośredniego związku. Kiedy rząd nie ma się czym pochwalić w sferze edukacyjnej, to jedynym „atutem”, na który może wskazać (tak, jakby to rzeczywiście mogło zależeć od jego polityki oświatowej) są hurraoptymistyczne interpretacje statystycznych danych, najlepiej międzynarodowych. Przejawem tych działań jest wybiórcze prezentowanie przez resort wyników osiągnięć z testów wiedzy i kompetencji uczniów, żeby można było mówić i pisać o sukcesach polskiej szkoły. Wcale to nie oznacza, że propagandowo skrojone dane są nieprawdziwe. Liczby są liczbami, a z faktami się nie dyskutuje, tylko przyjmuje je na wiarę. Równie dobrze można przypisać MEN, że dzięki jego polityce wzrosła hodowla trzody chlewnej, skoro na lekcjach biologii przekazuje się uczniom wiedzę na temat zwierząt domowych.
W Polsce nie istnieje nurt badań krytycznych międzynarodowych porównań osiągnięć szkolnych uczniów (w tym m.in. PISA), podczas gdy w innych państwach, w których nastolatkowie uczestniczą w tego typu akcjach politycznego monitoringu właśnie naukowcy wyrażają swoje opinie, ostrzegając nie tylko społeczeństwo, ale także polityków przed uleganiem interpretacjom danych o jakże wątpliwej wartości. Wmawia się bowiem ludowi, że wyniki PISA są dowodem na jakość kształcenia w szkole średniej I stopnia (w Polsce - odpowiada ten poziom - gimnazjum). Doprawdy, w tym teatrzyku politycznej propagandy mogliśmy zobaczyć nie tylko Premiera rządu, ale i byłe ministry - Katarzynę Hall i Krystynę Szumilas. Odniosłem wrażenie, że ich udział w spektaklu politycznej radości ma być dowodem na ich sprawstwo w "sukcesie" piętnastolatków. Może powinny w związku z tym otrzymać nie tylko wysokie premie, ale i najwyższe odznaczenia państwowe? Kto wie, może i tak się stanie. Każdy powód jest dobry.
Polskie rządy od 2000 r. z premedytacją wykorzystują program badań OECD/PISA do podejmowania strategicznych decyzji o znaczeniu dla władzy i jej partyjnego zaplecza. Sięga po badania, która mają największy oddźwięk medialny, ale wymagają specjalistycznego przygotowania do zrozumienia ich istoty i zasadności (nie-)stosownej interpretacji danych. Nic dziwnego, że w takiej sytuacji mogą one angażować „bezwzględnych i złaknionych sławy adiunktów” lub złaknionych innych gratyfikacji profesorów. Znacznie ciekawsze są przecież badania, które mierzą rzeczywisty przyrost wiedzy uczniów w gimnazjach publicznych, a więc dotyczące edukacyjnej wartości dodanej. Otóż opublikowane w przeddzień ogłoszenia wyników PISA dane o poziomie kształcenia w łódzkich gimnazjach, a o taką diagnozę został poproszony Instytut Badań Edukacyjnych w Warszawie, demistyfikują inną prawdę o polskich gimnazjach. Wynika z tej diagnozy, że w aż 19 na 45 łódzkich gimnazjów mamy do czynienia z placówkami czytelnej porażki w nauczaniu przedmiotów humanistycznych i ścisłych. Wymagają one pomocy, programu naprawczego, którego i tak nie otrzymają, bo łódzkiej oświacie brakuje pieniędzy na pokrycie zobowiązań wobec ZUS, zakładów dostarczających energię elektryczną, gaz i wodę.
Konstrukcja zadań testowych, przynajmniej tych dostępnych opinii naukowej, a więc zaledwie cząstki całego pakietu zadań, wynika z założeń międzynarodowych ekspertów, którzy przyjmują możliwie wspólną dla uczących się w różnych krajach wiedzę i umiejętności, ale pod takim kątem, aby były one niezbędne w życiu dorosłym, na rynku pracy. Ten jednak w każdym kraju jest inny i czego innego oczekuje od poszukujących pracy. W jednym państwie będzie się zwracać uwagę na innowacyjność, umiejętności do współpracy, niezależność, kreatywność, a w innym lojalność, posłuszeństwo, dyspozycyjność i odtwórcze realizowanie wzorów pożądanych zachowań. Tym samym prezentowane wyniki są oderwane od kontekstu społeczno-gospodarczego, kulturowego i tradycji narodowych kraju, w którym ów pomiar był przeprowadzany a są ze sobą zestawiane tak, jakbyśmy wszyscy żyli w takich samych warunkach i mieli być przygotowywani do pracy w niemalże tożsamych okolicznościach i wymaganiach.
Perspektywa pożądanych umiejętności jest zatem lokowana w krótkim okresie czasu. Testuje się bowiem piętnastolatków z założeniem, że z aktualną wiedzą i umiejętnościami znajdą się na rynku pracy najwcześniej za 3 lata. Cóż to za perspektywa dla procesu kształcenia, żeby trzeba było się nią przejmować i trąbić na alarm, gdy wyniki są niekorzystne lub chwalić się, jeśli są wysoce pozytywne, skoro nikt tak naprawdę nie wie, jak będzie wyglądał rynek pracy za lat trzy, pięć czy dziesięć. Nota bene główny pedagog kraju - prezes jednego z banków stwierdził, że wyniki PISA rozmijają się z rzeczywistą wiedzą a raczej jej brakiem podobnie, jak i umiejętnościami pożądanymi przez niego jako pracodawcę. PISA sobie, życie sobie.
Wyniki PISA są lepsze, bo nasi gimnazjaliści są tresowani jak szczury już od pierwszej klasy w rozwiązywaniu zadań testowych. Oni się nie uczą, nie rozwijają, tylko mają automatycznie reagować na polecenia i wyszukiwać trafne odpowiedzi, nawet jak nie rozumieją treści zadania. Statyczny pomiar „biegłości” młodzieży w "wyszukiwaniu w klatce pokarmu" rozmija się z czynnikami, które istotnie rzutują na poziom jej wykształcenia. Wystarczy porównać diagnozę umiejętności w zakresie czytania, której tylko fragmenty przytoczyłem przed dwoma dniami, by zobaczyć, że wyniki mogą być bardzo różne nie tylko na zgeneralizowanym poziomie pomiaru danej kompetencji. Opracowanie via translacja zadań PISA opiera się na jednym parametrze, jakim jest poziom trudności zadań. Są one zatem tak konstruowane, żeby względnie wyeliminować różnice między grupami uczniów wg ich płci, miejsca zamieszkania i pochodzeniem społecznym oraz statusem ekonomicznym, ale te i tak nie są tożsame. Co najwyżej są one zbliżone do siebie pod względem statystycznym. Życie jest jednak znacznie bogatsze niż statystyczne zmienne.
Podporządkowywanie polityki edukacyjnej państwa nieustannemu sprawdzaniu, na którym miejscu znajduje się ono w tym rankingu, jest - zdaniem austriackiego filozofa z Uniwersytetu w Wiedniu Konrada Paula Liessmanna - ewidentnie przerażające. O sukcesie władzy świadczyć ma to, czy w kolejnym pomiarze i rankingu uczniowie wypadli lepiej, czy gorzej, a nie to, jak naprawdę jest wykształcone społeczeństwo. Tymczasem wiarygodność testów PISA nie jest wysoka. Nic nam one nie mówią o jakości wychowania młodzieży, o ich formacji aksjologicznej, ani też nic nie mówią o procesie kształcenia, jego uwarunkowaniach, o tym, kto i jak kształci nasze dzieci oraz w jakich warunkach. Całkowicie pomija przemiany systemowe, społeczno-polityczne i makrooświatowe kraju pochodzenia uczniów tak samo, jak stan kondycji psychofizycznej uczniów w dniu, w którym muszą przez kilka godzin wypełniać kilkanaście zeszytów z kilkudziesięcioma zadaniami w każdym z nich.
Więcej na temat wątpliwej pedagogicznie wartości badań PISA znajdą zainteresowani w najnowszym numerze (4/2013) czasopisma "Pedagogika Społeczna".
W Polsce nie istnieje nurt badań krytycznych międzynarodowych porównań osiągnięć szkolnych uczniów (w tym m.in. PISA), podczas gdy w innych państwach, w których nastolatkowie uczestniczą w tego typu akcjach politycznego monitoringu właśnie naukowcy wyrażają swoje opinie, ostrzegając nie tylko społeczeństwo, ale także polityków przed uleganiem interpretacjom danych o jakże wątpliwej wartości. Wmawia się bowiem ludowi, że wyniki PISA są dowodem na jakość kształcenia w szkole średniej I stopnia (w Polsce - odpowiada ten poziom - gimnazjum). Doprawdy, w tym teatrzyku politycznej propagandy mogliśmy zobaczyć nie tylko Premiera rządu, ale i byłe ministry - Katarzynę Hall i Krystynę Szumilas. Odniosłem wrażenie, że ich udział w spektaklu politycznej radości ma być dowodem na ich sprawstwo w "sukcesie" piętnastolatków. Może powinny w związku z tym otrzymać nie tylko wysokie premie, ale i najwyższe odznaczenia państwowe? Kto wie, może i tak się stanie. Każdy powód jest dobry.
Polskie rządy od 2000 r. z premedytacją wykorzystują program badań OECD/PISA do podejmowania strategicznych decyzji o znaczeniu dla władzy i jej partyjnego zaplecza. Sięga po badania, która mają największy oddźwięk medialny, ale wymagają specjalistycznego przygotowania do zrozumienia ich istoty i zasadności (nie-)stosownej interpretacji danych. Nic dziwnego, że w takiej sytuacji mogą one angażować „bezwzględnych i złaknionych sławy adiunktów” lub złaknionych innych gratyfikacji profesorów. Znacznie ciekawsze są przecież badania, które mierzą rzeczywisty przyrost wiedzy uczniów w gimnazjach publicznych, a więc dotyczące edukacyjnej wartości dodanej. Otóż opublikowane w przeddzień ogłoszenia wyników PISA dane o poziomie kształcenia w łódzkich gimnazjach, a o taką diagnozę został poproszony Instytut Badań Edukacyjnych w Warszawie, demistyfikują inną prawdę o polskich gimnazjach. Wynika z tej diagnozy, że w aż 19 na 45 łódzkich gimnazjów mamy do czynienia z placówkami czytelnej porażki w nauczaniu przedmiotów humanistycznych i ścisłych. Wymagają one pomocy, programu naprawczego, którego i tak nie otrzymają, bo łódzkiej oświacie brakuje pieniędzy na pokrycie zobowiązań wobec ZUS, zakładów dostarczających energię elektryczną, gaz i wodę.
Konstrukcja zadań testowych, przynajmniej tych dostępnych opinii naukowej, a więc zaledwie cząstki całego pakietu zadań, wynika z założeń międzynarodowych ekspertów, którzy przyjmują możliwie wspólną dla uczących się w różnych krajach wiedzę i umiejętności, ale pod takim kątem, aby były one niezbędne w życiu dorosłym, na rynku pracy. Ten jednak w każdym kraju jest inny i czego innego oczekuje od poszukujących pracy. W jednym państwie będzie się zwracać uwagę na innowacyjność, umiejętności do współpracy, niezależność, kreatywność, a w innym lojalność, posłuszeństwo, dyspozycyjność i odtwórcze realizowanie wzorów pożądanych zachowań. Tym samym prezentowane wyniki są oderwane od kontekstu społeczno-gospodarczego, kulturowego i tradycji narodowych kraju, w którym ów pomiar był przeprowadzany a są ze sobą zestawiane tak, jakbyśmy wszyscy żyli w takich samych warunkach i mieli być przygotowywani do pracy w niemalże tożsamych okolicznościach i wymaganiach.
Perspektywa pożądanych umiejętności jest zatem lokowana w krótkim okresie czasu. Testuje się bowiem piętnastolatków z założeniem, że z aktualną wiedzą i umiejętnościami znajdą się na rynku pracy najwcześniej za 3 lata. Cóż to za perspektywa dla procesu kształcenia, żeby trzeba było się nią przejmować i trąbić na alarm, gdy wyniki są niekorzystne lub chwalić się, jeśli są wysoce pozytywne, skoro nikt tak naprawdę nie wie, jak będzie wyglądał rynek pracy za lat trzy, pięć czy dziesięć. Nota bene główny pedagog kraju - prezes jednego z banków stwierdził, że wyniki PISA rozmijają się z rzeczywistą wiedzą a raczej jej brakiem podobnie, jak i umiejętnościami pożądanymi przez niego jako pracodawcę. PISA sobie, życie sobie.
Wyniki PISA są lepsze, bo nasi gimnazjaliści są tresowani jak szczury już od pierwszej klasy w rozwiązywaniu zadań testowych. Oni się nie uczą, nie rozwijają, tylko mają automatycznie reagować na polecenia i wyszukiwać trafne odpowiedzi, nawet jak nie rozumieją treści zadania. Statyczny pomiar „biegłości” młodzieży w "wyszukiwaniu w klatce pokarmu" rozmija się z czynnikami, które istotnie rzutują na poziom jej wykształcenia. Wystarczy porównać diagnozę umiejętności w zakresie czytania, której tylko fragmenty przytoczyłem przed dwoma dniami, by zobaczyć, że wyniki mogą być bardzo różne nie tylko na zgeneralizowanym poziomie pomiaru danej kompetencji. Opracowanie via translacja zadań PISA opiera się na jednym parametrze, jakim jest poziom trudności zadań. Są one zatem tak konstruowane, żeby względnie wyeliminować różnice między grupami uczniów wg ich płci, miejsca zamieszkania i pochodzeniem społecznym oraz statusem ekonomicznym, ale te i tak nie są tożsame. Co najwyżej są one zbliżone do siebie pod względem statystycznym. Życie jest jednak znacznie bogatsze niż statystyczne zmienne.
Podporządkowywanie polityki edukacyjnej państwa nieustannemu sprawdzaniu, na którym miejscu znajduje się ono w tym rankingu, jest - zdaniem austriackiego filozofa z Uniwersytetu w Wiedniu Konrada Paula Liessmanna - ewidentnie przerażające. O sukcesie władzy świadczyć ma to, czy w kolejnym pomiarze i rankingu uczniowie wypadli lepiej, czy gorzej, a nie to, jak naprawdę jest wykształcone społeczeństwo. Tymczasem wiarygodność testów PISA nie jest wysoka. Nic nam one nie mówią o jakości wychowania młodzieży, o ich formacji aksjologicznej, ani też nic nie mówią o procesie kształcenia, jego uwarunkowaniach, o tym, kto i jak kształci nasze dzieci oraz w jakich warunkach. Całkowicie pomija przemiany systemowe, społeczno-polityczne i makrooświatowe kraju pochodzenia uczniów tak samo, jak stan kondycji psychofizycznej uczniów w dniu, w którym muszą przez kilka godzin wypełniać kilkanaście zeszytów z kilkudziesięcioma zadaniami w każdym z nich.
Więcej na temat wątpliwej pedagogicznie wartości badań PISA znajdą zainteresowani w najnowszym numerze (4/2013) czasopisma "Pedagogika Społeczna".
Subskrybuj:
Posty (Atom)