06 kwietnia 2012

Kto nie chce służyć rodzinie?

Od wczoraj trwa w Łodzi lewacka krytyka Centrum Służby Rodzinie w Łodzi - organizacji prowadzącej działalność pożytku publicznego w zakresie przede wszystkim pomocy społecznej, edukacji, oświaty, nauki i wychowania oraz ochrony i promocji zdrowia. Uległy jej władze miasta, które organizując konkurs na sfinansowanie szkoleń w zakresie edukacji seksualnej w szkolnictwie publicznym złamały zasady i ponoć po raz pierwszy odstąpiły od uznania zwycięzcy, jakim zostało powyższe Centrum. Dla centro-lewicowej prasy, jaką jest "Gazeta Wyborcza" nadarzyła się znakomita okazja do podgrzewania i usprawiedliwiania działań, które kompromitują tak organizatora konkursu, jak i tę gazetę. To jest po prostu haniebne.

Ciekaw jestem, czy gdyby sędziowie bokserskiego meczu doszli do wniosku, że reprezentujący katolickie wyznanie zwycięzca pojedynku nie powinien otrzymać medalu z powodu swojego wyznania, to czy dziennikarze pisaliby o słuszności decyzji, czy może narzekali na nietolerancję, dyskryminację, łamanie prawa itp.? Dziennikarze "GW" - Marcin Markowski i Wioletta Gnacikowska piszą wprawdzie, że: Centrum Służby Rodzinie robi w Łodzi kapitalną robotę, ale ..., szybko dodają: powierzenie mu edukacji seksualnej w publicznych szkołach jest co najmniej ryzykowne

Od kiedy do gdybanie ma być rozstrzygające o wartości projektu edukacyjnego? Czy w warunkach konkursu było sformułowane zastrzeżenie, że nie mogą o dotację z Urzędu Miasta ubiegać się podmioty, które mają jakikolwiek związek z katolicyzmem, czy których kadra jest związana z nauką społeczną tego lub innego wyznania?

Spójrzmy na ten proces tylko i wyłącznie z formalno-prawnego punktu widzenia. Urząd organizuje konkurs. Kryteria są otwarte dla wszystkich podmiotów, bez wstępnego wykluczania organizacji związanych z Kościołem Katolickim czy jakimkolwiek innym. Komisja analizuje merytorycznie i finansowo wszystkie wnioski, po czym wybiera najlepszy w obu tych kategoriach. Co jeszcze trzeba uczynić, by zostać uznanym beneficjentem oferty?

Otóż to, przegrywa jednym punktem organizacja, która reprezentuje nurt ateistycznej edukacji, określającej się mianem nowoczesnej, jedynie słusznej i właściwej, godnej itd.,itd. Jest nią "Fundacja Jaskółka", która powstała w marcu 2004 r. Jak podaje na swojej stronie: Od 2010 r. realizujemy autorski program warsztatów z edukacji seksualnej dla młodzieży gimnazjalnej i licealnej. Pomysł na przeprowadzenie tego typu zajęć wyszedł od młodzieży, z którą pracowaliśmy przy realizowaniu licznych projektów. Zdobył on poparcie szkolnych pedagogów i psychologów. Do tej pory przeszkoliliśmy z sukcesem ponad 250 osób.

Władze unieważniają zatem wyniki konkursu. Kto tak postępuje? Zacytuję z GW:

(...) biuro prasowe UMŁ poinformowało właśnie, że konkurs został "odwołany". Dlaczego? "Zgodnie z prawem może być odwołany bez podania przyczyny" - czytamy w urzędowym e-mailu. Jak usłyszeliśmy, władze Łodzi przestraszyły się, że oddanie edukacji seksualnej w ręce osób blisko związanych z Kościołem ośmieszy całą ideę. Konkurs formalnie unieważniła prezydent Łodzi Hanna Zdanowska (PO), ale nieoficjalnie wiemy, że zrobiła to na prośbę Krzysztofa Piątkowskiego, wiceprezydenta odpowiedzialnego za edukację i zdrowie.

Centrum Służby Rodzinie ma ogromne zasługi dla społeczeństwa, nie dzieląc je na świeckie i wyznaniowe, na bogate i ubogie, na prawicowe i lewicowe, na liberalne i anarchistyczne, służąc - zgodnie nie tylko ze swoją nazwą, ale i statutowa misją - każdej osobie i rodzinie, która jest w potrzebie, także tej ciężko doświadczonej losem, dysfunkcjonalnej, zagrożonej patologiami. Dla pracowników tego Centrum, a są w nim przecież wysokiej klasy świeccy profesjonaliści - pedagodzy po Uniwersytecie Łódzkim, w tym znana publicznie postać społecznika, jaką jest mój magistrant Tomasz Bilicki, psycholodzy po UŁ, socjolodzy, lekarze, pielęgniarki, ale także osoby zakonne. Sam byłem przed kilku laty zewnętrznym recenzentem projektu, jaki był dofinansowywany z budżetu państwa, na rzecz szkolnictwa publicznego w Łodzi. Projekt nosił nazwę: „Szkolna Akademia Innowacji i Odpowiedzialności”.

Nie przypominam sobie, by ktokolwiek wówczas krzyczał, że pracownicy CSR będą źle wspierać szkoły, uczniów i nauczycieli. Otrzymali pieniądze publiczne na edukację. Nie zmarnowali ich. Czyżby seksualność człowieka podlegała w tym kraju kryterium "poprawności politycznej"? Jeśli tak, to dlaczego nie zostało ono wpisane w zasady konkursu? Już wyobrażam sobie larum, jakie podnieśliby dziennikarze "GW", gdyby u władzy był Jarosław Kaczyński a reprezentujący jego partię przedstawiciel władzy w UMŁ odrzuciłby lepszy wniosek organizacji Centrum Jaskółki (bo tak nazywa się organizacja, która przegrała ten konkurs).

Od lat odbywają się tu konferencje naukowe i oświatowe, prowadzone sa szkolenia i warsztaty dla rodziców, przyszłych rodziców, organizowane formy terapii i wspomagane działania na rzecz poszukiwania zastępczych rodziców czy opiekunów dla sierot społecznych, itd., itd. I to wszystko nagle się nie liczy, bo urażona została ambicja lewicowej organizacji, której oferta edukacyjna przegrała? Czyżby konkurs został ustawiony właśnie pod nią? Może zatem powinny zainteresować się tym odpowiednie służby? Drodzy dziennikarze "Gazety Wyborczej" - już tak bardzo straciliście kontakt z realiami i rzetelnością, że musicie stronniczo formułować swoje teksty, by podgrzewać niechęć i usprawiedliwiać tak niegodne działania?


Sięgnijmy do dokumentów:
Zarządzenie nr 1829/VI/12 Prezydenta Miasta Łodzi w sprawie ogłoszenia otwartego konkursu ofert i powołania Komisji Konkursowej do przeprowadzenia otwartego konkursu ofert w formie wsparcia realizacji zadania publicznego polegającego na edukacji nastolatków w zakresie świadomego rodzicielstwa oraz profilaktyki chorób przenoszonych drogą płciową, w tym profilaktyka HIV"
(...)
zarządzam co następuje:
§ 1.1. Ogłaszam otwarty konkurs ofert w formie wsparcia realizacji zadania publicznego polegającego na edukacji nastolatków w zakresie świadomego rodzicielstwa oraz profilaktyki chorób przenoszonych drogą płciową, w tym profilaktyka HIV".

2. Treść ogłoszenia o konkursie, o którym mowa w ust.1. stanowi załącznik Nr 1 do zarządzenia.

§ 2. W celu opiniowania ofert zgłoszonych do konkursu ofert, o którym mowa w § 1, powołuję Komisję Konkursową, zwaną dalej Komisją, w składzie: (...)

§3. Komisja opiniuje oferty zgodnie z Regulaminem pracy Komisji Konkursowej, stanowiącym załącznik nr 2 do zarządzenia.
(...)

Zajrzyjmy zatem do tego załącznika. Jednoznacznie potwierdza się, że mogą do konkursu przystąpić organizacje pozarządowe.

W §6.1. stwierdza się:

Następnie Komisja rozpatruje poszczególne oferty, oddzielnie dla każdego zadania albo działania, jeśli zadanie zostało podzielone na działania.

2. Członkowie Komisji przy ocenie merytorycznej poszczególnych ofert stosują następujące kryteria i skale ocen (łącznie 20 pkt):

1) możliwość realizacji zadania publicznego przez oferenta - 0-3 pkt;

2) ocena przedstawionej kalkulacji kosztów realizacji zadania publicznego, w tym w odniesieniu do zakresu rzeczowego zadania - 0-4 pkt;

3) wartość merytoryczna oferty, w tym jakość proponowanego programu zajęć warsztatowych i metod jego realizacji oraz kwalifikacje osób przy udziale których oferent będzie realizować zadanie publiczne - 0- pkt.;

4) planowany przez oferenta udział środków finansowych własnych lub środków pochodzących z innych źródeł na realizację zadania publicznego - m0-1 pkt.;

5) planowany przez oferenta wkład rzeczowy, osobowy, w tym świadczenia wolontariuszy i pracę społeczną członków - 0-3 pkt.;

6) analiza i ocena realizacji zleconych zadań publicznych w przypadku oferenta, który w latach poprzednich realizował zlecone zadania publiczne, biorąc pod uwagę rzetelność i terminowość oraz sposób rozliczenia otrzymanych na ten cel środków - 0-1 pkt.

Proszę wyjaśnić, co uzasadnia anulowanie wyniku konkursu i pozbawienie jego zwycięzcy, który przedstawił obiektywnie lepszą ofertę w świetle powyższych kryteriów? Dlaczego dziennikarze Gazety Wyborczej nie operują faktami, tylko wytłuszczają w tytule swojego "zatroskanego" artykułu: "Seks po bożemu nie przeszedł"? A może powinno być: "Seks po czyjemuś nie przeszedł?"

Który rektor wyższej szkoły prywatnej będzie świecił oczami za jej założyciela?


Z dniem 1 marca 2012 r. wszedł w życie art.100.ust.3.pkt.2 ustawy z dnia 27 lipca 2005 r. Prawo o szkolnictwie wyższym, który zobowiązuje rektorów wyższych szkół prywatnych do przekazania ministrowi nauki i szkolnictwa wyższego planu rzeczowo-finansowego w ciągu 14 dni od jego uchwalenia. Po uruchomieniu w systemie informacyjnym resortu bazy POL-on, powyższe szkoły będą zobowiązane także do zarejestrowania tego planu, a później sprawozdania z jego realizacji.

Podobno rektorzy tych szkół nie przekazują takich danych, gdyż sami nie mają o nich pojęcia. Są one bowiem skrzętnie przed nimi ukrywane przez założycieli tych „wsp”. To do nich minister powinna kierować pisma, gdyż w większości przypadków rektorzy tych szkół nie tylko nie mają wiedzy na powyższy temat, ale i wglądu w dane, a co dopiero mówić o jakimkolwiek planie, jaki miałby być zatwierdzany. Chyba, że w tajemnicy przed innymi, w gabinecie założyciela i to z zobowiązaniem, że tych danych nikomu nie ujawni. W wiekszości przypadków rektorzy tzw. "wsp" nie mają nic do powiedzenia. Co najwyżej mogą świecić oczami przed swoją kadrą lub zatrudnianymi pracownikami i tłumaczyć się z braku tego czy owego. Teraz będą musieli świecić oczkami jeszcze z innego powodu, i to przed czynnikami resortowej kontroli.

Wspomniane sprawozdanie musi zawierać dane dotyczące rachunku zysków i strat, w tym m.in. przychody z działalności operacyjnej (sumę dotacji podmiotowych w obszarze działalności dydaktycznej), środki z budżetów jednostek samorządu terytorialnego lub ich związków, opłaty za świadczone usługi edukacyjne związane z kształceniem studentów na studiach niestacjonarnych oraz uczestników niestacjonarnych studiów doktoranckich, pozostałe przychody z działalności dydaktycznej, w szczególności z wynajmu pomieszczeń, środki pochodzące ze źródeł zagranicznych niepodlegające zwrotowi, środki otrzymane na rzecz stypendystów dla osób niebędących obywatelami polskimi oraz ze sprzedaży innych usług.

Rektorzy będą także zobowiązani do podania wielkości środków przyznanych jako płatności oraz dotacje celowe w ramach programów operacyjnych finansowanych z udziałem środków europejskich, a także innych środków pochodzących ze źródeł zagranicznych – przeznaczonych na wydatki bieżące działalności dydaktycznej. Tym samym nie będą już mogli „biadolić”, że nie mają środków z budżetu państwa na kształcenie w ich szkołach. Także należy podać wielkość dotacji podmiotowej i celowej, jaką niektóre „wsp” uzyskały z budżetu państwa w ramach grantów na badania własne, jak i wielkość środków przyznanych na finansowanie współpracy naukowej z zagranicą.

Należy też podać wartość sprzedaży pozostałych prac i usług badawczych wykonywanych na podstawie umów zawartych z krajowymi i zagranicznymi podmiotami gospodarczymi, osobami fizycznymi lub innymi jednostkami czy na realizację programów lub przedsięwzięć związanych z procesem badawczym, jeśli takowy miał miejsce (w tym także pozostałe przychody, w tym środki z budżetów jednostek samorządu terytorialnego lub ich związków przeznaczone na działalność badawczą).

Ciekawe, jak zostaną ukryte nieuzasadnione wydatki, koszty, świadczące o niegospodarności, nadużyciach itp.? Tym samym niektórzy rektorzy będą mieli dylemat, co czynić, kiedy dowiedzą się, że założyciel ukrywał przed nimi dużą część dochodów, czerpiąc z tego indywidualne korzyści i przyczyniając się do tego, że uczelnia może być lub już jest niewypłacalna, że założyciel ma kłopoty z płynnością finansowa, nie troszczy się o majątek szkoły itp.?

Znajdą się tacy, którzy za dodatkową gratyfikacją podpiszą każdy dokument, byle utrzymać swoje stanowisko. Dotyczyć to będzie szczególnie tzw. pseudo rektorów, którzy pełnią te funkcje de nomine, ale nie mają de facto żadnego wpływu na zarządzanie infrastrukturą i finansami szkoły. Ciekawe zatem, co z tymi danymi uczyni ministerstwo? Czy będzie je weryfikować w trakcie przeprowadzanych kontroli? Czy będą pociągani do odpowiedzialności karnej rektorzy za potwierdzenie fałszywych danych? Niestety, z tym procederem mamy do czynienia w bardziej wydawałoby się błahych kwestiach, jak chociażby składanych przez niektóre magnificencje niezgodnych z prawdą oświadczeń o zatrudnionej kadrze naukowo-dydaktycznej.

Niektórzy prawnicy już zacierają ręce, bo szykuje im się niezła kasa do zarobienia. Będą bowiem mogli organizować szkolenia dla założycieli i kanclerzy wyższych szkół prywatntych na temat tego, jak ukryć to, czego ujawniać się nie chce?

05 kwietnia 2012

Co wyczatowała minister edukacji?

Niestety, obowiązki akademickie uniemożliwiły mi wczoraj na włączenie się do spotkania minister edukacji Krystyny Szumilas z internautami w ONECIE. Mogłem zatem zapoznać się jedynie z jego zapisem, by zobaczyć, co też wyczatowała pani minister na temat edukacji. Pojawiło się kilka wątków:

1) Jak władza stwierdza: Sześciolatki są przygotowane, aby pójść do szkoły
, to proszę tego nie kwestionować. Władze resortu lepiej wiedzą, niż rodzice sześciolatków i ich nauczyciele przedszkolni, czy dzieci są przygotowane, czy też nie. Zapewne w błędzie jest w tym roku większość rodziców sześciolatków, skoro nie kierują swoich pociech do szkół podstawowych. A może skończyły się naciski "ludzi władzy" z frakcji pani K. Hall i jej doradcy politycznego? A może toczy się na zapleczu władzy gra o to, kto był lepszym ministrem, a kto jest nieudacznikiem?

Oczywiście, mamy tu też argument projekcyjny pani minister, która stwierdziła, że bez żadnych obaw posłałaby swoje sześcioletnie dziecko bądź wnuka do szkoły. Czyżby? A skąd wie, że jej dziecko czy wnuk byłoby dojrzałe? To teraz w resorcie obowiązują reguły tworzenia prawa i zmian oświatowych zgodnie z zasadą: co by było, gdyby...? Przedszkolaki zapytane o to, co by było, gdyby babcia miała wąsy, odpowiedzą - że byłaby dziadkiem.

2) Jak władza stwierdza, że wyniki badań PISA świadczą o zasadności utrzymania w Polsce trzyletnich gimnazjów, to proszę się z panią minister nie droczyć. W końcu chaos mamy już tak duży w naszym systemie, że i tak nikt nie wie, co rzutuje na co, a więc jedyną wyrocznią w zakresie ustroju szkolnego będą teraz wyniki badań PISA. Opinia K. Szumilas jest tu klarowna: "gimnazja są szkołą, która ma wyrównywać szanse edukacyjne i jak pokazują międzynarodowe badania PISA, w których Polska uczestniczy, tę funkcję spełniają".

3) Jak użytkownicy Onetu mieli też wątpliwości wobec podstawy programowej, która obowiązuje w nauczaniu początkowym, to uzyskali kompetentną i wyczerpującą na ten temat odpowiedź, także z cyklu "władza wie lepiej":

Podstawa programowa została dostosowana do wieku i możliwości dzieci. Nauczyciel przygotowując program nauczania konkretnej klasy i dziecka ma obowiązek wziąć pod uwagę jego możliwości i potrzeby. Nauczanie w klasach 1-3 jest nauczaniem zintegrowanym, co oznacza, że uczniowi łatwiej jest nabywać wiedzę i umiejętności.

4) Ostatnią poruszoną przez internautów kwestią był projekt modernizacji edukacji w formie "cyfrowej szkoły". Tu uzyskano następujące zapewnienie pani minister:

W programie pilotażowym "Cyfrowa szkoła" zaplanowaliśmy przygotowanie zasobów edukacyjnych, które będą mogły być wykorzystywane przez nauczycieli na lekcjach prowadzonych z wykorzystaniem sprzętu komputerowego. Zaplanowaliśmy również powstanie 18 e-podręczników do 14 przedmiotów, będą one uzupełnieniem dla tradycyjnych podręczników

Szkoda, że władza resortu nie poinformowała, że ów tzw. pilotażowy program jest totalnym zaprzeczeniem wcześniejszych deklaracji o wyrównywaniu szans edukacyjnych. Dotyczy on bowiem pilotażu, co jest już pierwszą próbą zakłamania rzeczywistości, sugerując jakoby potrzebę sprawdzenia czegoś na małej próbie, a w istocie chodzi o to, że minister finansów nie ma zamiaru finansowania tego procesu w całym systemie szkolnictwa publicznego. Ot, prozaiczna prawda. Jak się powie, że jest to pilotaż, to będzie można politycznie i propagandowo trąbić wszem i wobec, jak to rząd i resort edukacji troszczą się o wyrównywanie szans edukacyjnych oraz o modernizację procesu kształcenia. To nie jest żadne unowocześnienie. Tu nie jest też potrzebny żaden pilotaż. Do tego konieczne są środki, by znane już technologie wprowadzić do powszechnej edukacji. Nie ma zatem sensu zamydlanie faktów, które źle świadczą o podejściu władzy do publicznej edukacji.

Pseudo pilotażem objętych zostanie ok. 380 polskich szkół, do których ma trafić sprzęt komputerowy: tablety, komputery dla uczniów, urządzenia do wyposażenia sal lekcyjnych. Szkoły zostaną wybrane przez wojewodów. Otrzymają pieniądze na sprzęt pod warunkiem, że same wniosą 20 proc. potrzebnej kwoty.
Proszę odpowiedzieć sobie na pytanie - ile mamy w Polsce szkół publicznych - podstawowych, gimnazjów i ponadgimnazjalnych, żeby zobaczyć na tym tle, jak wielki będzie wysiłek władzy, która chce wyrównać szanse tym, których na to nie stać? Jak to jest możliwe, że jeszcze nie zostało opublikowane rozporządzenia na temat tego pseudoprogramu, a już pewne firmy oferują w Internecie wzory wypełniania wniosków, by uzyskać stosowną dotację? Przecieki? Co na to CBA? Nie chce im się tego ruszać. Mała szkodliwość czynu. Pani J. Pitera chyba też już się tym nie zajmuje. Kogo obchodzi oświata?

To nie był czat pani minister Krystyny Szumilas, tylko CZAD.


http://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/krystyna-szumilas-na-czacie-w-onecie-chodzi-o-wyko,1,5086311,wiadomosc.html

04 kwietnia 2012

Nagroda Kallimacha


Redakcja „Magazynu Literackiego KSIĄŻKI” przyznała po raz czwarty Nagrody im. Filipa Kallimacha za wybitne osiągnięcia w sferze edukacji. Ich celem jest wyróżnienie osób, które w szczególny sposób zapisały się na kartach polskiej oświaty. Patronem nagrody jest włoski humanista i pisarz Filip Kallimach, a właściwie Filippo Buonaccorsi (1437-1496), ktory był wykładowcą na Akademii Krakowskiej, nauczycielem synów króla Kazimierza Jagiellończyka (Władysława II Jagiellończyka, Jana I Olbrachta, Aleksandra Jagiellończyka i Świętego Kazimierza). Prekursor i wybitny krzewiciel humanizmu w Polsce. Jeden z głównych przedstawicieli polskiego piśmiennictwa, obok Jana Długosza. Pozostawił po sobie twórczość łacińską poetycką i prozatorską w tym m.in. „Żywot kardynała Zbigniewa Oleśnickiego”, „Żywot Grzegorza z Sanoka” i „Trzy księgi o królu Władysławie”. Filip Kallimach od lat uznawany jest za symbol najlepszych tradycji wychowawczych w Polsce Na stronie: http://www.rynek-ksiazki.pl/magazyn-literacki-ksiazki/kallimachy/ zostały zaprezentowane sylwetki laureatów.

Wręczenie Nagród odbyło się podczas Targów Edukacja w Kielcach - 29 marca o godz. 19 w City Core Centrum Biznesu w Kielcach, Al. Solidarności 34, a w tym roku przypadła ona mnie. Niestety, w związku z moim służbowym pobytem na Uniwersytecie Jana Amosa Komeńskiego w Bratyslawie nie mogłem jej osobiście odebrać, by zdać relację z tej uroczystości Nagrody wręczano w różnych kategoriach.

03 kwietnia 2012

Edudriver i hulajterapia


Polak potrafi. My poradzimy sobie w każdej sytuacji. W Krakowie jeżdżą psychotaxi, i to przez całą dobę, by udzielać pomocy zestresowanym biznesmenom i menadżerkom, obawiającym się wrócić do domu lub pragnącym jakoś rozładować swoje emocje. Skoro przewozy po mieście mogą wykonywać tylko taksówkarze, to spryciarze wymyślili sposób na obejście prawa. My przodujemy w tej dyscyplinie na świecie. Zapewne chodzi o to, by można było zwiększyć zatrudnienie w sektorze usług społecznych. Gdzie bowiem zatrudnić pseudopsychologów po ukraińskich "szkółkach wyższych", które od 20 lat kształcą w Polsce i poza granicami "terapeutów" różnej maści: a to aromaterapeutów, a to tych od Tarota, a to od masażu ciała i umysłu itp.? Niektóre bizneswomenki w szkolnictwie wyższym niższego sortu już korzystały z takich usług, co widać po upadku ich firm.

W Krakowie ok. 50 osób uzyskało w ramach andragogicznych szkoleń certyfikat psychoterapeuty holistycznego pierwszego stopnia. Tylko patrzeć, jak rozbudzone pasje zaowocują doktoratami na temat "busoterapii". Łączenie usług przewozowych z innymi rodzajami ludzkiej aktywności powinno znaleźć swoje znacznie szersze zastosowanie w edukacji. Aż szkoda, że MEN nie wpadł na ten pomysł wcześniej. Już teraz, przed maturami warto uruchomić edutaxi, którymi rodzice mogliby wozić po mieście czy okolicy swoje pociechy-uczniów z niepowodzeniami szkolnymi. Wykształceni w wyższych szkołach prywatnych pedagodzy czy pracownicy socjalni mogliby udzielać im korepetycji, stosować profilaktykę,oferować techniki autorelaksacji itp.

Zacząłbym od tańszego wariantu, na miarę możliwości finansowych klientów i już w Łodzi uruchomiłbym EDURIKSZE. W tak tanim środku lokomocji można zastosować specjalizacje: "Eduriksze historyczne" - to dla tych, którzy mają problem z historią (szczególnie współczesną), "Eduriksze matematyczne" (dla tych, którzy nie potrafią liczyć), "Eduriksze polonistyczne" itd. Dla bogatszych warto uruchomić edutaxi. Gminy mogłyby zlikwidować więcej szkół, gdyby wprowadziły objazdową edukację w gimbusach. Po co mają stać w czasie lekcji na parkingu, skoro można byłoby nimi wozić dzieci, najlepiej techniką "na luzie" i edukować je po drodze lub przy drodze.

W związku z tym, że niektóre uczennice gimnazjów wzięły sobie do serca apel rządu o zwiększenie naturalnego przyrostu naszej populacji i mamy w Łodzi tegoroczną liderkę, która w wieku 13 lat zaszła w ciążę z 15-letnim "kolegą", wprowadziłbym jeszcze "hulajterapię" dla tych uczniów gimnazjów i szkół ponadgimnazjalnych, którzy są zainteresowani edukacją seksualną. Przynajmniej w czasie jazdy na terapeutycznej hulajnodze nie dojdzie do niepożądanych stosunków. A swoją drogą ciekawe, czy to "osiągnięcie" zostanie wpisane uczniom na świadectwie ukończenia szkoły?

02 kwietnia 2012

Kapitał społeczny w szkołach różnego szczebla

Tak rzadko są prowadzone w pedagogice, ale i w pozostałych naukach społecznych, badania longitudinalne, że wydanie kolejnego tomu odsłaniającego wyniki następnego etapu badań zespołu naukowców Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu, któremu przewodniczy od lat prof. Maria Dudzikowa, przyjmuję ze szczególnym zadowoleniem i uznaniem.

Śledzenie przemian edukacyjnych u osób tej samej próby (pierwszych maturzystów reformy ustrojowej M. Handke, a więc rocznika 2005) wraz z biegiem i upływem następnych, od pierwszego etapu diagnozy, lat ich dorosłego życia, za pomocą precyzyjnie skonstruowanych mierników i narzędzi badawczych sprawia, że po części, symbolicznie i także bardziej dojrzałym już dystansem towarzyszymy ich socjalizacji, wnikając w jej tajniki, których nie udało się skryć przed „szkiełkiem i okiem” mędrców. Mimo, że fenomen skrytości nie miał w tym przypadku zamierzonego charakteru, to biorąc pod uwagę fakt, iż najczęściej jednak nie śledzimy na co dzień przemian własnej kondycji duchowej, w tym edukacyjnej, ujawnienie jej w wyniku ponownego spotkania z badaczami staje się dla samych respondentów czymś odkrywczym czy nawet budzącym refleksję.

Rekonstruując szkolne doświadczenia, będących już na studiach osób, naukowcy poszukiwali tego, jak - w świetle teorii kapitału społecznego i poczucia sprawstwa podmiotów reform – edukacja szkolna na poziomie szkolnictwa średniego przyczyniła się do rozwoju ich kapitału społecznego? Można na przykładzie cyklu rozpraw tego zespołu badawczego uczyć się tego, jak należy prowadzić badania, które musi poprzedzić głębokie studium teoretyczne. Koncepcja metodologiczna badań nie może być zawieszona w próżni czy bazować na powierzchowności wybranych poglądów teoretycznych z literatury przedmiotu. Jak pisze Maria Dudzikowa: Na ile szkoła jest – mówiąc słowami Janusza Czapińskiego (2006) „przestrzenią, w której i poprzez którą [...] tworzony jest kapitał społeczny”, i jakie można stawiać prognozy pod tym względem?

Właśnie dlatego prof. M. Dudzikowa poświęciła kilkadziesiąt stron tej rozprawy studiom teoretycznym, dzięki którym wyjaśnia nam, jak rozumie się podstawową zmienną, jaką jest "kapitał społeczny" i co jest wskaźnikiem jego erozji w edukacji szkolnej. Znakomicie stawia problem w szerokim kontekście procesów polskiej transformacji społeczno-politycznej przełomu XX i XXI w. oraz dekonstruuje poważne zaniedbania i błędy w polityce oświatowej, w wyniku których coraz bardziej rozpoznawalna jest degradacja postaw obywatelskich młodych pokoleń z udziałem edukacji szkolnej.

Poznańscy naukowcy, którzy współtworzyli kolejny raport, mają świadomość własnych ograniczeń i słabości, braku pogłębionej, a nawet krytycznej reakcji czytelników na pierwszy tom z tych badań, jaki ukazał się w 2010 r. Z czego to wynika? Z podziwu dla wyjątkowego osiągnięcia, niedostrzeżenia jakichś błędów czy może braku czasu dla dostrzeżenia szczególnej wartości poznawczej, w tym także historycznej i społecznej procesów, oświetlonych „reflektorem samoświadomości” młodych, dorosłych absolwentów pierwszego rocznika reformy oświatowej 1999?

Zgodnie z przesłankami metodologicznymi badania nie mają charakteru reprezentatywnego, a więc nie chodzi tu o to, by można było sięgać po opublikowane w książce wyniki dla celów ideologicznie dającej się w tym kontekście uzasadnić walki politycznej. Ktoś mógłby doszukiwać się w tym tekście tego, czy aby ów rocznik nie jest „ofiarą reformy”, by skierować ostrze krytyki przeciwko jej twórcom i realizatorom. Nie temu jednak mają służyć tego typu badania. Warto zatem wypuścić powietrze, by spokojnie wczytać się w treść książki, dostrzegając - w jej logicznie skonstruowanej zawartości - unikalność uzyskanych danych empirycznych.

Pytanie o dające się rozpoznać wyniki inwestycji polskiej szkoły w rozwój jej uczniów w okresie przełomu transformacyjnego, konfrontowane jest w tej rozprawie z uprzednimi badaniami socjologów edukacji i psychologów społecznych, by dzięki temu, możliwe było dokonanie porównania przemian w jednostkowych biografiach dzisiejszych studentów jednego z najlepszych w kraju uniwersytetów, osób o wysokich aspiracjach i kompetencjach w zakresie uczenia się i radzenia sobie z własną egzystencją, skoro podjęły w nim studia. O ile w pierwszym tomie analizie poddano wypowiedzi studentów na tematy wizerunku szkół, w których się uczyli, o tyle w tym tomie została dokonana analiza i ocena roli szkół różnego szczebla (podstawowej, gimnazjum, liceum) w procesie kształtowania i rozwoju kapitału społecznego i jego związku z kapitałem osobowym, rodzinnym i środowiskowym badanych.

Nie pomińcie "Zakończenia" tej książki pióra Marii Dudzikowej. To jest intelektualny "deser" dla zwolenników pisarstwa krytycznego i zaangażowanego w oświatę. My,pedagodzy akademiccy, nie możemy stać z boku, trzeba pochylić się nad szkolną praktyką, udzielić wsparcia. (s. 271)

Wartością dodaną (a może trafniej byłoby powiedzieć naddaną) projektu badawczego są powstające w jego ramach odrębne studia, jak w przypadku znakomitej rozprawy doktorskiej Mateusza Marciniaka pt. Orientacje konsumpcyjne młodzieży akademickiej. Perspektywa Baumanowska (Kraków 2011). Widać w tym tomie jedną z pierwszych (po studiach L. Witkowskiego), a zarazem świetną analizę nie tylko społeczeństwa konsumpcyjnego, ale odczytania tekstów Zygmunta Baumana pod kątem rozpoznania kluczowych dla uchwycenia istoty syndromu konsumpcyjnego jego cech i możliwej ich weryfikacji empirycznej.

Nareszcie mamy zaadoptowaną w pedagogice orientację konsumpcyjną jako kategorię analityczną w badaniach nad młodzieżą. Na tym przykładzie można przekonać się, że badania w naukach o wychowaniu w niczym nie ustępują podobnym, jakie są prowadzone w socjologii czy psychologii. Ta publikacja, moim zdaniem, wiele z nich przewyższa erudycją, głębią i umiejętnością analiz teoretycznych oraz rzetelnością i kompetencją w prowadzeniu badań empirycznych.


(M. Dudzikowa, S. Jaskulska, R. Wawrzyniak-Beszterda, E. Bochno, I. Bochno, K. Knasiecka-Falbierska, M. Marciniak, Kapitał społeczny w szkołach rożnego szczebla. Diagnoza i uwarunkowania, Maturzyści 2005’ – Studenci UAM w Poznaniu, Kraków: Oficyna Wydawnicza „Impuls”2011, s. 316; M. Marciniak, Orientacje konsumpcyjne młodzieży akademickiej. Perspektywa Baumanowska, tom 5, Kraków: Oficyna Wydawnicza "Impuls" 2011, ss.263; Doświadczenia szkolne pierwszego rocznika reformy edukacji. Studium teoretyczno-empiryczne, tom 1, red. M. Dudzikowa, R. Wawrzyniak-Beszterda, Kraków: Oficyna Wydawnicza "Impuls" 2010, ss. 490)

01 kwietnia 2012

Koniec SZANSY NA SUKCES


Po 19 latach produkcji i emisji znika z TVP2 kultowy program rozrywkowy pt. "SZANSA NA SUKCES". W każdą niedzielę oglądało go ponad 2 miliony widzów. Swoją popularność zawdzięczał prezenterowi Wojciechowi Mannowi, który znakomicie prowadził rozmowy zarówno z artystami sztuki muzycznej, jak i ich naśladowcami, poszukującymi w tym właśnie programie szansy na swój sukces. Wielu laureatów dobrze ją wykorzystało podejmując się własnej działalności artystycznej na rynku muzycznym np. J. Steczkowska, K.Stankiewicz, E. Farna czy T. Makowiecki. Gdyby nie udział i zwycięstwo w konkursie na najlepsze wykonanie piosenki goszczącego w studiu telewizyjnym piosenkarza czy zespołu muzycznego, to kto wie, jakie byłyby ich dalsze losy.

Co się zatem stało, że tak popularny program schodzi z anteny? Jak pisze Marlena Mistrzak ("WPROST 13/2012) autorka tego programu - Elżbieta Skrętkowska postanowiła poza plecami T. Manna szukać jego następcy, nie informując go o tym. Nic dziwnego, że ten, dzięki komu TVP2 przyciągała widzów, poczuł się dotknięty i złożył natychmiastową rezygnację z dalszej współpracy z tą panią. Są ludzie posiadający honor a zarazem poczucie wartości, których naruszenie przez innych zamyka im drogę do współpracy z nimi. Niektórym wydaje się, że wybite postaci można zastąpić kimkolwiek. Niestety, nie da się. Wymienialne są jedynie miernoty.