30 grudnia 2011

Bezczelność "pedagogiczna" na Słowacji



W związku z tym, że usiłuje się anonimami i prawnikami zastraszyć mnie, by pseudonaukowcy mogli spokojnie kontynuować swój proceder habilitowania się na Słowacji, wykorzystując tamtejsze normy i niezdolność członków komisji do rozpoznania oszustw, dzięki którym niektórzy usiłują wyłudzić stopień czy tytuł naukowy, warto poszukać odpowiedzi na pytania:

Jak rodzi się bezczelność "pedagogiczna"?

Jak to jest możliwe, że w świetle słowackiego prawa dopuszcza się do awansu naukowego osoby, które nie tylko w Polsce, ale i nigdzie w Europie nie miałby szans na stopień doktora habilitowanego? Od czego to zależy?

Jaki ma w tym procederze udział nie cała uczelnia czy wydział, na którym przeprowadza się pozorowane przewody habilitacyjne, ale konkretne osoby z nim związane?

Czy aby nie manipuluje się w naszym kraju wewnątrz instytucjonalnymi relacjami, zależnościami, by załatwiać jakieś interesy?

Czy nie podejmuje się działań w polskich uczelniach, szczególnie tych na obrzeżach nauki - w państwowych wyższych szkołach zawodowych, w wyższych szkołach prywatnych, które za wszelką cenę chcą mieć formalnie spełniony wymóg minimum kadrowego, by zarabiać na kształceniu, nie przejmując się o jakość naukową kadry?

Czy nie jest jednak tak, że to Polacy są eksporterami oszustw, matactw akademickich na Słowację i do Czech?

Wystarczy poczytać artykuły dra Marka Wrońskiego w "Forum Akademickim", by zobaczyć, jak wiele procesów owego eksportu ma swoje źródła właśnie w naszym kraju, w wygenerowanym przez kilku cwaniaczków biznesie, niektórych zresztą powiązanych z mrocznymi pozostałościami PRL, a wszystko będzie jasne.

Tytuł dzisiejszego wpisu częściowo zapożyczyłem właśnie od M. Wrońskiego opisującego w swoim cyklu: "Z archiwum nieuczciwości naukowej (44) historię ówczesnego adiunkta Pomorskiej Akademii Pedagogicznej w Słupsku, który będąc kierownikiem Zakładu Dydaktyki Ogólnej tamtejszego Instytutu Pedagogiki w 2002 r. wydał w uczelnianej oficynie książkę z dwoma współautorami - magistrami tego instytutu. Jedna z tych asystentek przeprowadziła przewód doktorski w Uniwersytecie Śląskim.

Wszystko byłoby zapewne w porządku, gdyby nie fakt, iż w marcu 2002 książkę tę zobaczył profesor z Gdyni, który w Słupsku pracował na drugim etacie. Zobaczył i osłupiał, bowiem jej treść w 80 proc. pokrywała się z jego książką, która miała od roku 1998 pięć wydań w Wyższej Szkole Administracji i Biznesu w Gdyni i była napisana przez niego, we współpracy ze słupskim doktorem, ale nie jego asystentką i asystentem. Oni żadnego wkładu w tę pracę nie mieli. Recenzentem „nowej” książki okazał się znany i poważany ekonomista – profesor z Gdyni, który - jak się okazało - nigdy takiej książki nie recenzował, a recenzja była fałszywa.

Zainteresowany „dorobkiem” autora faktyczny autor dzieła sprawdził, że jeszcze inne „publikacje książkowe” słupskiego doktora i też opublikowane przez słupskie wydawnictwo uczelniane w 2000 r. miały fałszywego recenzenta, który nic o tym nie wiedział. Jasne się stało, że ów doktor sfabrykował dwie recenzje wydawnicze, podpisując je nazwiskami znanych i poważanych profesorów, a przy tym dopisując dla wzmocnienia kariery naukowej swoją asystentkę.

Oszustowi de facto nic się nie stało poza tym, że władze uczelni odwołały go z funkcji kierownika zakładu. Dopiero po 2 latach sam odszedł z tej uczelni za porozumieniem stron. Co zrobił ów - skazany wreszcie wyrokiem sądu - oszust? W międzyczasie habilitował się w Rosji, otrzymując zaświadczenie o równorzędności rosyjskiego stopnia z polskim stopniem doktora habilitowanego i pracuje w wyższej szkole prywatnej w centrum kraju jako profesor uczelniany, kształcąc pedagogów. Ów "profesor-oszust" opublikował jeszcze wiele artykułów ze swoją słupską asystentką, a ta mając tak znakomitego mistrza, co zrobiła?

Pojechała na Słowację i przedłożyła wszystkie artykuły i książki (przepraszam za określenie - naukowe) jako samodzielny dorobek do habilitacji, wymazując jednak nazwisko współautora. Mistrzostwo świata w składaniu fałszywych oświadczeń. Jej bezczelność była jednak tym większa od jej mistrza - oszusta( zgodnie z tezą Leonardo da Vinci - "Kiepski to uczeń który nie przewyższa sowjego mistrza"), że przedłożyła jako samodzielną rozprawę habilitacyjną w Katolickim Uniwersytecie w Rużomberku "swoją" dysertację doktorską. Co ciekawe, w tym procederze wspierała ją (nieświadoma?) jej obecna dziekan wydziału, wydając pozytywną opinię o jej dorobku naukowym. Ma jednak z nią jedną publikację, wydaną zresztą w Gdyni. Jak widać panie dobrze się znają, rzecz jasna, naukowo.

Oczywiście, sprawa przeszłaby w Katolickim Uniwersytecie w Rużomberku bez żadnych kłopotów i owa oszustka, która zdążyła zmienić miejsce pracy ze Słupska na Gdynię (ciekawe powiązanie miejsc), gdyby nie to, że otrzymałem maila z zapytaniem, czy wiem o mających się odbyć za 2 dni przewodach habilitacyjnych w tej słowackiej uczelni. Nie wiedziałem, bo od pewnego czasu przestano mnie nawet o tym oficjalnie informować. Przypadkowo?

Kto znalazł się w KU w Rużomberku w komisji habilitacyjnej polskiej oszustki? Nie tylko jej b. dziekan, ale także inna, ciekawa postać, a mianowicie też z tego środowiska doktor habilitowana (poprzednia jeszcze dziekan Wydziału Edukacyjno−Filozoficznego Pomorskiej Akademii Pedagogicznej w Słupsku), która też odeszła z tej uczelni po skandalu z plagiatami w pracach dyplomowych studentów. Jak sądzicie drodzy czytelnicy mojego blogu, gdzie uzyskała tytuł profesora ta pani? Oczywiście w Katolickim Uniwersytecie w Rużomberku. Jak ocenilibyście ten dziwny zbieg okoliczności?

Znalazł się w komisji habilitacyjnej pewien doktor habilitowany z innego uniwersytetu, który też habilitował się w Rużomberku, a potem jakoś musiał się zasłużyć, bo został zatrudniony w Słupsku, i nie tylko. Kto był recenzentem w jego słowackiej habilitacji? Ta profesor, która uzyskała ów tytuł w KU w Rużomberku. Przypadek czy wielkie zaufanie?

Ciekawe, kogo tak bardzo rozzłościły moje wpisy w blogu na temat tego typu oszustw? Założycieli wyższych szkół prywatnych, którzy trzęsą się o minimum kadrowe, Słowaków, władze uczelni, które nie podjęły skutecznych działań dyscyplinarnych? Ta pani - jak wspominałem - nadal kształci pedagogów, a na stronie uczelni publicznej widnieje w składzie senatu! Pogratulować JM! Zasłużóna adiunkt pracuje też w szkolnictwie prywatnym. Czego uczy swoich podopiecznych?

W sprawie ‘procederu’ słowackiego na łamach Dziennika zamieszczono kilka wypowiedzi, ale tylko wypowiedź pani prof. Anny Gizy-Poleszczuk wskazuje, że jest zorientowana nieźle w temacie „ Rużomberk to kuriozalne zwieńczenie procesu, który w Polsce obserwujemy od bardzo dawna. To, co się tam dzieje, to proces bardzo negatywny, jednak musimy mieć świadomość, że słabą habilitację równie dobrze zrobić w Polsce. „ I to jest sama prawda. http://blogjw.wordpress.com/2008/09/05/o-pielgrzymkach-habilitacyjnych-nieco-inaczej/

Zapewniam, że będę ten temat kontynuował, dla dobra tych uczciwych w Polsce i na Słowacji naukowców, którzy realizują swój zawód z pasją i uczciwie. Nadal Komitet Nauk Pedagogicznych PAN czeka na reakcję Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. żeby wreszcie stosowne służby i powołany w tym m.in. celu przez minister B. Kudrycką Zespół do Spraw Dobrych Praktyk Akademickich i podjęły konkretne działania, zamykając proces demoralizacji w naszym systemie.

29 grudnia 2011

Praca socjalna jako kierunek studiów, ale nie dyscyplina naukowa


Szkolnictwo wyższe ma to do siebie, że funkcjonuje w co najmniej dwóch równoważnych zakresach: dydaktycznym i naukowo-badawczym. Kiedy w grę wchodzi pozyskiwanie środków na kształcenie, to ważna jest dydaktyka. Stan zatrudnienia kadr akademickich w uczelniach publicznych jest uzależniony m.in. od tego, ilu przyjmuje się studentów i stosownie do tego przypisuje się nauczycielom akademickim pensum dydaktyczne.

Praca socjalna jest w naszym kraju kierunkiem studiów, który ma już swoje standardy kształcenia. Kto jednak na nim wykłada? Najczęściej zajęcia prowadzą socjolodzy, politolodzy, pedagodzy społeczni, prawnicy, administratywiści i ekonomiści. Nie ma bowiem w naszym kraju dyscypliny naukowej pod nazwą PRACA SOCJALNA. Niektórym wydaje się, że im więcej będziemy kształcić w naszym kraju osób na powyższym kierunku studiów, tym szybciej nastąpi jego instytucjonalizacja akademicka, a to znaczy potrzebę powoływania jednostek akademickich typu instytut, katedra czy zakład. Zatrudniani w nich pracownicy będą zmuszeni specjalizować się w trakcie prowadzonych przez siebie badań naukowych właśnie na przedmiocie pracy socjalnej, a tym samym może zaistnieć potrzeba uzyskiwania stopni i tytułów naukowych.

Tymczasem mamy w Polsce osoby, które uzyskały stopnie i tytuły naukowe z "pracy socjalnej" poza granicami kraju - na Słowacji czy w Czechach, gdzie jest ona traktowana jako dyscyplina naukowa. Kto i na jakiej zasadzie uznał równoważność ich dyplomów akademickich, skoro w Polsce nie ma takiej dyscypliny naukowej? Jedyny obszar, w którym takie osoby mogą być zaliczane do minimum kadrowego, to ten, który wiąże się z procesem kształcenia. Skoro jest taki kierunek studiów, to osoby posiadające dyplom docenta (odpowiednik doktora habilitowanego w Polsce) w dziedzinie nauk społecznych i w dyscyplinie "praca socjalna", mogą być uznawane do uprawnień wyższych szkół zawodowych (publicznych i niepublicznych), które prowadza studia I i II stopnia.

Niestety, osoby z powyższym stopniem w żadnej mierze nie powinny być uznawane do minimum kadrowego, jakie jest konieczne, by jednostka akademicka mogła ubiegać się o prawo do nadawania stopni naukowych i tytułu naukowego w dziedzinie nauk społecznych. Czy władze uczelni publicznych i niepublicznych sprawdzają, co oznacza ów dyplom docenta w zakresie "pracy socjalnej"? Czy ktoś interesuje się tym precedensem prawnym w naszym kraju?

Na jakiej wreszcie podstawie prawnej uznawano niektórym Polakom z dyplomem docenta w zakresie "odborove didaktiki", że są pedagogami (bo w nazwie dyscypliny stopnia naukowego jest dydaktyka)? Nie ma u nas takiej dyscypliny naukowej jak dydaktyka przedmiotu np. dydaktyka informatyki, dydaktyka historii, dydaktyka biologii, dydaktyka kształcenia muzycznego itd.

Rodzice w szkole

Wzrasta w naszym społeczeństwie świadomość prawna i obywatelska, a przy tym naturalna potrzeba rodziców dzieci w wieku wczesnoszkolnym, by dyrektorzy szkół i nauczyciele, którym powierzają swoje dzieci, dostrzegali potrzebę autentycznej współpracy i możliwości wzajemnego wsparcia. To, że nie wszyscy pedagodzy zdają sobie sprawę z tego, jak bardzo nie radzą sobie w ramach swojej pracy w oświacie, unika ich autorefleksji. Otrzymałem list od rodzica, który krytycznie podchodzi nie tylko do nauczycieli, ale i niektórych rodziców oraz ich postaw wobec szeroko rozumianej nieobecności w szkole podstawowej. Pisze o tym tak:

"Mam za sobą rok doświadczenia ze szkołą, a teraz raczkuję w pierwszej klasie, a już się zorientowałam, że to g...., którego lepiej nie ruszać. U nas przewodniczącym rady rodziców jest radny. Wydaje mi się, że teoretycznie tak nie powinno być, bo zachodzi sprzeczność interesów. Ale jednak tak jest. Teoretycznie rodzice mają wgląd w dokumenty szkoły, ale na stronie internetowej ich nie ma, trzeba się o to upomnieć w szkole. Jak będą patrzeć, kiedy się to zrobi, skoro każdą uwagę w swoim kierunku, odbierają jako atak?

Coraz bardziej widzę, że jest to walka z wiatrakami. Skierowałam ostatnio do kuratorium (podpisując się, ale nie podając szkoły o którą chodzi) pytanie czy dopuszczalny jest remont w trakcie zajęć lekcyjnych. Otrzymałam odpowiedź, że kierując korespondencję do Kuratorium powinnam podać (prawie rozmiar buta), bo i mój adres i szkoły itp. A z kolei z innej rozmowy dowiedziałam się, że do kuratorium pisze się anonimy. No to proszę, w jakim my państwie żyjemy!!!

Szukanie sprzymierzeńców w rodzicach??? Jakich rodzicach, skoro 90 % dzieci odbieranych jest przez dziadków, babcie bądź starsze rodzeństwo, a nawet na zebrania czy konsultację przychodzi połowa rodziców, a potem każdy się śpieszy do domu.

Próba samodzielnej walki to jest walka z wiatrakami, a z kolei nikt nie będzie na poważnie traktował i rozmawiał o edukacji z ludźmi, którzy jako jedyny front wybrali populizm. Prawda jest taka, że z góry jesteśmy na przegranej pozycji. Bo nauczyciele, nawet jeżeli nas popierają to będą cicho, dla świętego spokoju, z obawy przed utratą pracy. Przecież najlepszym dowodem są meile z raportami, od nauczycieli, żeby nie podawać ich danych, albo usuwać ich raporty, bo boją siię, że ktoś ich rozpozna.

U nas w szkole jest problem i ze sklepikiem i z remontem. I nikomu to nie przeszkadza. Jak byłam na zebraniu rodziców z dyrektorem odnośnie sklepiku, byłam jedynym rodzicem dziecka z klasy. O zebraniu dowiedziałam się przypadkiem, bo o zebraniu wiedział tylko przewodniczący rady rodziców i poinformował tylko te osoby, które były na pierwszym zebraniu, a nasz przewodniczący wiedząc o tym nie przekazał ani mnie ani drugiej mamie z trójki informacji, bo dla niego to nieistotne.

Tak to wygląda i obawiam się, że to tylko czubek góry lodowej. I zastanawiam się tylko co mnie jeszcze czeka."

Kto wyłudza habilitacje?


W związku z pojawiającymi się, a przeze mnie już wielokrotnie prostowanymi komentarzami jakichś anonimowych osób do mojego wpisu z dn. 18 grudnia 2011 r., a zarazem na prośbę Katolickiego Uniwersytetu w Rużomberku wyjaśniam, co następuje.

Mój pozytywny w intencji wpis o kolejnych habilitacjach Polaków w Katolickim Uniwersytecie w Rużomberku, został przez niektórych jego czytelników potraktowany nieadekwatnie do jego treści. Pod wpisem moich komentarzy do niego z datą:
20 grudnia 2011 13:46
20 grudnia 2011 13:51
20 grudnia 2011 14:40
20 grudnia 2011 16:15
są moje jednoznaczne i identyfikowane moim nazwiskiem wyjaśnienia, że Wydział Pedagogiczny KU w Rużomberku ma uprawnienia do nadawania stopnia naukowego doktora habilitowanego w zakresie nauk społecznych(praca socjalna). Zgodnie z dekretem Ministra Nauki z dnia 20 lipca 2011 r. Katolicki Uniwersytet w Rużomberku posiada takie uprawnienia bez ograniczeń czasowych. Nie posiada natomiast uprawnień w dyscyplinie „pedagogika”, co powinienem był dodać, żeby nie było najmniejszych wątpliwości. Utracił je w wyniku akredytacji w 2009 r. po m.in. ujawnieniu przez media tzw. "Turystyki habilitacyjnej Polaków" i stwierdzeniu niespełnienia przez tę jednostkę obowiązujących na Słowacji warunków. Te nie były i nie są przedmiotem moich zainteresowań. Wielokrotnie podejmowałem w blogu kwestie działań niektórych Polaków, które ma ją charakter wykorzystywania przez nich niemożności weryfikowania przez słowackich recenzentów rzetelności i jakości merytorycznej ich dorobku naukowego.

Każdy zatem zainteresowany habilitowaniem się z tej dyscypliny, może – spełniając uczelniane kryteria – uzyskiwać awans naukowy z pracy socjalnej podobnie, jak w dyscyplinie, którą przywołałem w swoim komentarzu, a mianowicie: ‘dydaktyka przedmiotowa” (odborova didaktika”).Obie te dyscypliny nauki nie są uznawane w Polsce, gdyż nie odpowiadają wymogom nauk ani humanistycznych, ani społecznych. Każdy, kto uzyskuje z nich habilitację, powinien ją nostryfikować w Polsce. Nie czyniąc tego, wyłudza nienależny mu w Polsce status samodzielnego pracownika naukowego. Z tych dyscyplin może nim być na Słowacji lub w Czechach. W Polsce obowiązuje rozporządzenie MNiSW określające obszary, dziedziny i dyscypliny nauk. W tym kontekście warto właściwie odczytywać moje ostrzeżenie na temat wyłudzeń habilitacji. O tym, że miał ten proces miejsce głównie w tej uczelni oceniany przez media jako " zaskakujący wysyp" habilitacji Polaków wielokrotnie pisała polska i słowacka prasa.

Mogę oświadczyć, że nie jest prawdą, jakoby na Katolickim Uniwersytecie w Rożomberku dochodziło do wyłudzeń awansów naukowych w oparciu o nieuczciwe i kolesiowskie recenzje.
Jeśli ktoś tak uważa, to musi to udokumentować. Ja odnosiłem się jakiś czas temu, do rozpoznanego i udowodnionego rzeczowo, w oparciu o przedłożoną mi przez Władze Wydziału Pedagogicznego KU w Rużomberku dokumentację o dopuszczenie do kolokwium habilitacyjnego Polki, która składając fałszywe oświadczenia na temat swojego dorobku naukowego(te nie mogły być przedmiotem sprawdzenia przez członków komisji uczelnianej, bo nie dysponuje takimi możliwościami i musi polegać na zaufaniu do składanych przez kandydatów dokumentów jako zgodnych ze stanem prawnym), usiłowała awans naukowy bezczelnie wyłudzić. I to jest prawdą. Wiedzą o tym władze zarówno KU w Rużomberku, które współdziałały ze mną w zatrzymaniu postępowania habilitacyjnego nieuczciwej Polki, jak i rektor polskiej uczelni publicznej, w której jest zatrudniona i jest w niej nawet członkiem senatu. Nie do mnie należą dalsze kroki związane z tą sprawą. Dysponuję natomiast kopią oryginału recenzji pozytywnie przeprowadzonego w KU przewodu, która kompromituje jej polskiego recenzenta. W tym kontekście ma ona znamiona "kolesiowskiej" opinii kogoś, kto sam nie habilitował się w Polsce.


Jak ktoś chce poczytać o innych patologiach rodzimych nauczycieli akademickich, to zachęcam do przestudiowania interesującej książki dr Ryszardy Cierzniewskiej z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy pt. Wokół przemian akademickiego środowiska pedagogów w Polsce. Ostatnia dekada XX i początek XXI wieku (Wydawnictwo UKW, Bydgoszcz 2010, ss.424).

28 grudnia 2011

Nowe zasady przeprowadzania postępowań habilitacyjnych są w praktyce pedagogom niedostępne

z ich powodu, toteż czekają na aktywność nie tylko zainteresowanych nimi naukowców, ale przede wszystkim władz jednostek, które posiadają uprawnienia w tym zakresie, tyle tylko, że w dziedzinie nauk humanistycznych. Nowelizacja przepisów ustawy z dnia 14 marca 2003 r. o stopniach naukowych i tytule naukowym oraz o stopniach i tytule w zakresie sztuki, wynikająca z ustawy z dnia 18 marca 2011 r. o zmianie ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym, ustawy o stopniach naukowych i tytule naukowym oraz o stopniach i tytule w zakresie sztuki oraz o zmianie niektórych innych ustaw (Dz. U. nr 84, poz. 455), ustanowiła m.in. nowe zasady przeprowadzania postępowań habilitacyjnych, zaś minister nauki i szkolnictwa wyższego rozporządzeniem z dn. 8 sierpnia 2011 r. w sprawie obszarów wiedzy, dziedzin nauki i sztuki oraz dyscyplin naukowych i artystycznych zdecydowała o przydzieleniu pedagogiki do obszaru wiedzy i dziedziny nauk społecznych.

Tym samym, jeżeli doktor nauk humanistycznych czy z innej dziedziny chce otworzyć przewód habilitacyjny w dyscyplinie pedagogika zgodnie z nową procedurą postępowania (m.in. bez kolokwium habilitacyjnego), to musi najpierw sprawdzić, czy jednostka uczelniana, w której chce ten przewód przeprowadzić, dokonała już zmiany w CK z uprawnień w dziedzinie nauk humanistycznych na dziedzinę nauk społecznych. Inaczej, może habilitować się w takiej jednostce tylko do końca września 2013 r. w dziedzinie nauk humanistycznych z dyscypliny pedagogika na podstawie UCHWAŁY CENTRALNEJ KOMISJI DO SPRAW STOPNI I TYTUŁÓW z dnia 24 października 2005 r. w sprawie określenia dziedzin nauki i dziedzin sztuki oraz dyscyplin naukowych i artystycznych (MP z 2005 r. nr 79, poz. 1120 ze zmianą w MP z 2008 r. nr 97, poz. 843 oraz w MP z 2010 r. nr 46, poz. 636 oraz w M.P. z 2011 r. nr 14, poz. 149).


Rady wydziałów, które przeprowadzają postępowanie habilitacje wg starej procedury, a chcą umożliwić doktorom to postępowanie według nowych zasad, muszą najpierw same dostosować się do nowych regulacji prawnych, o czym informuje Komunikat nr 2/2011 CK:

W związku z art. 32 ustawy z dnia 18 marca 2011 r. o zmianie ustawy - Prawo o szkolnictwie wyższym, ustawy o stopniach naukowych i tytule naukowym oraz o stopniach i tytule w zakresie sztuki oraz o zmianie niektórych innych ustaw (Dz. U. nr 84, poz. 455), który stanowi, iż jednostki organizacyjne uprawnione do nadawania stopni na podstawie dotychczasowych przepisów dostosują warunki do nadawania stopni doktora i doktora habilitowanego, określone w art. 6 ust. 1 - 4 znowelizowanej ustawy o stopniach naukowych i tytule naukowym oraz o stopniach i tytule w zakresie sztuki w okresie dwóch lat od dnia wejścia w życie nowelizacji ww. ustawy, Centralna Komisja stoi na stanowisku, że jednostki w ww. okresie zachowują posiadane uprawnienia w dziedzinach i dyscyplinach określonych w dotychczasowych przepisach prawa.

Jeżeli określona jednostka organizacyjna przed upływem ww. okresu przejściowego spełni wymagania znowelizowanych przepisów ustawy, może wystąpić do Centralnej Komisji (przedkładając minima kadrowe dotyczące wszystkich posiadanych uprawnień w zakresach określonych w Rozporządzeniu Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego z dnia 8 sierpnia 2011r. w sprawie obszarów wiedzy, dziedzin nauki i sztuki oraz dyscyplin naukowych i artystycznych - Dz. U. nr 179, poz. 1065) o dokonanie stosownej zmiany w wykazie jednostek uprawnionych do nadawania stopni.

Jednocześnie Centralna Komisja uznaje, że określona jednostka uprawniona do nadawania stopni zachowuje posiadane uprawnienie w okresie trwania przepisów przejściowych, tj. do dnia 30 września 2013 r., niezależnie od trybu przeprowadzanego przewodu czy postępowania, o ile osoby zaliczane do minimum kadrowego spełniają w całości warunki ustawy sprzed nowelizacji, lub w całości warunki przewidziane w znowelizowanych przepisach, tzn. - dla których ta jednostka jest podstawowym miejscem pracy.


Sytuacja może być patowa, kiedy ktoś będzie chciał habilitować się zgodnie z nowymi zasadami, a nie będzie jednostki, która spełnia nowe wymogi prawne. Z tego co wiem, to żadna z dotychczasowych rad wydziałów nie wystąpiła o zmianę uprawnień zezwalających na procedowanie według nowych zasad.



Ludowcy budzą się z zimowego snu oświatowego


Polskie Stronnictwo Ludowe ogłosiło ustami swojego rzecznika Krzysztofa Kosińskiego, że to rodzice powinni sami decydować, czy posłać dziecko wcześniej do szkoły, czy nie. W Polsce zimy nie ma, ani śniegu, ani lodu, ale działacze PSL obudzili się z „zimowego snu”, jakim była dla nich w przypadku edukacji poprzednia kadencja. Przespali temat sześciolatków w szkole, więc postanowili wreszcie zająć wobec niego jakieś stanowisko. Jak na tę partię, to odkrywcze ono nie jest, więc specjalnie się tym nie zdziwiłem Lód przydałby się tym działaczom na głowę, by ostudzić nieco ich werbalne zaangażowanie pod koniec roku 2011.
Panie rzeczniku, wasza propozycja jest żadną łaską, marnym wkładem w politykę publiczną. Rodzice mogli decydować o tym, czy posłać swoje sześcioletnie dziecko do szkoły, zanim pojawiła się w MEN minister Katarzyna Hall, czy wcześniej 14 innych ministrów edukacji narodowej. Skoro już jako koalicjanci PO poparliście wcześniej nieprzygotowany projekt zmiany strukturalnej w oświacie, to już nie twórzcie pretekstu, by teraz z tej koalicji wyjść, bo Platforma negocjuje po cichu nowy układ z lewicą. Nie róbcie ludziom wody z mózgu. Zajmijcie się wreszcie szkołami wiejskimi, a nie najpierw pozwalacie je zamykać, a potem składacie wniosek do Sejmu, by na wzór platformerskich Orlików budować w każdej wsi „Świetliki”, czyli środowiskowe świetlice młodzieżowe, które byłyby multimedialnymi centrami edukacyjnymi.

Poseł Janusz Piechociński obudził się w temacie wyników ostatniej matury, udzielając w dn. 27 grudnia br. wywiadu w radiu TOK FM, w trakcie którego oceniał stan polskiej edukacji. Wprawdzie egzamin maturalny miał miejsce ładnych kilka miesięcy temu, podobnie zresztą jak ogłoszenie jego wyników, ale dopiero dzisiaj przedstawiciel partii koalicyjnej, zapewne ziewając i rozprostowując kości po głębokim skuleniu we snie, stwierdził, że:

Karta Nauczyciela broni w tej chwili słabych, a nie daje większych szans dobrym nauczycielom a złe wyniki matur i fakt niskiej zdawalności podstawowego poziomu egzaminu z matematyki powinny dać wszystkim do myślenia. Jakby tego było mało, jakość kształcenia i jakość absolwentów nie zawsze jest właściwa, toteż w tym obszarze powinniśmy ścigać się z Europą. Ja patrzę na procesy, które zachodzą w oświacie z niepokojem .

27 grudnia 2011

Dyscyplinowanie nauczycieli


Prawdziwy powód zainteresowania władz czasem pracy nauczycieli oświaty publicznej jest próbą pozbawienia ich dotychczasowych przywilejów i przyzwyczajeń, jakie wiązały się ze sposobem pojmowania i rozliczania czasu ich pracy. Każda grupa stanowisk nauczycielskich miała tzw. odrębne pensum dydaktyczne, które realizowała w ramach przypisanych jej obowiązków dydaktycznych, czyli np. liczby godzin lekcyjnych. Nieco inne pensum mają jednak nauczyciele pracujący w świetlicy szkolnej, dyrektorzy szkół, a jeszcze inne w bibliotece czy pedagodzy szkolni. Wszyscy jednak mają 40 godzinny tydzień pracy, a to – zdaniem samorządowców niezadowolonych z tego, że rząd podwyższa płace, ale nie daje środków na realizację coraz liczniejszych zadań przedszkoli i szkół oznacza, że gminy i powiaty muszą niektóre działania finansować z własnego budżetu, a tego wcale już nie chcą.


Być może zatem powiedzie się samorządowcom strukturalne, a więc z zastosowaniem środków prawnej interpretacji art. 42.2. Karty Nauczyciela, zmuszenie nauczycieli do tego, by przebywali w szkołach 8 godzin dziennie, niezależnie od tego, na jakim są stanowisku nauczycielskim. Tu mogą sprawdzać lekcje, testy, przygotowywać się do zajęć na następny dzień, a także – ich zdaniem – powinni prowadzić zajęcia pozalekcyjne, kółka, kluby, konsultacje itp.., by wspierać rozwój zainteresowań czy innych sfer osobowości swoich podopiecznych. Nagle może okazać się, że zawód nauczycielski straci na swojej atrakcyjności. Jego feminizacja wynikała przecież także z tego powodu, że kobiety-matki mogły wcześniej wracać do domu, zatroszczyć się o swoją rodzinę, dzieci, a w dowolnych dla siebie godzinach czasu wolnego, uczynić je czasem swojej pracy poza szkołą czy przedszkolem, a więc wykonywać prace związane z projektowaniem swoich zajęć na następne dni, samodoskonaleniem zawodowym itd. Każde wyjście nauczyciela np. na jakiś kurs, szkolenie czy studia podyplomowe powinno być zatem odnotowane jako służbowe. Jeszcze trochę a zostaną wprowadzone w szkołach elektroniczne karty czasu przebywania na terenie placówek (rejestrujące wejście i wyjście).


Rozpętana została wojna społeczna, której pozornie przypisuje się troskę o podwyższenie funkcji wychowawczych i opiekuńczych szkół oraz zwiększenie jakości kształcenia. Wiadomo przecież, że tu głównie chodzi o pieniądze, na które tak MEN, a raczej Ministerstwo Finansów, jak i samorządy wydawać zbyt wiele nie chcą. Wykorzystano już nauczycieli wielokrotnie w kampaniach wyborczych, obiecując im to czy tamto, a najczęściej podwyżki płac, to teraz trzeba im je jakoś odebrać, wymuszając na nich poświęcenie większej liczy godzin tzw. fizycznego czasu pracy w szkole. Czy będzie on też czasem duchowym, pedagogicznym? Gdyby zwiększyć płace nauczycieli dwukrotnie, bo o ten czas fizycznej obecności w szkołach tu chodzi, to zapewne by nie protestowali, a może i nawet pracowaliby tylko na ½ etatu, jak ma to miejsce w bogatej Szwajcarii, tyle tylko, że nam do tego kraju złotem kapiącym daleko…