09 marca 2011

Łamanie charakterów dawniej i dziś


to jedna z najbardziej znanych metod stalinowskiego reżimu, ale typowa dla każdego systemu władzy autorytarnej, totalitarnej. Także dzisiaj stosowana jest przez właścicieli wielkich korporacji, prywatnych firm, w tym także w niepublicznym szkolnictwie wyższym. Jej istotą jest budowanie relacji społecznych na zjawisku „szpiclowiska”, donosicielstwa, intryg, pomówień, których rzeczywistego źródła i prawdy nikt nie jest w stanie rozpoznać, bo nawet nie wie, że mają miejsce, gdyż chodzi tu sprawującym władzę o to, by jeden donosząc na drugiego nigdy nie był pewien, czy będzie mógł jeszcze normalnie funkcjonować w instytucji, zarabiać na życie lub życiu publicznym.

Tak rozumiana władza (zarządca, pracodawca) musi mieć swoich i zdefiniowanych przez siebie lub płatnych donosicieli - wrogów, dzięki czemu będzie mogła także swoim zaufanym (miernym, ale wiernym) uświadamiać, że ich może spotkać taki sam los, jak nie będą jej lojalni, posłuszni, to znaczy bezwzględnie wyzuci z jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Mają kierować się pragmatyką czynów. Te muszą być skuteczne, nawet gdyby miały bazować na kłamstwie. Im więcej tych kłamstw się stworzy, tym łatwiej będzie uwierzyć, że ich wielokrotne powtarzanie pozwoli na uwierzenie pozostałym, a nieświadomym socjotechniki osobom (podwładnym) w wiarygodność upowszechnianych informacji czy opinii.

Potrzeba trochę czasu na to, by do ludzi dotarła prawda o tych sprawach, bo – jak powiada przysłowie – „kłamstwo ma krótkie nogi”. Prędzej czy później i tak wyjdą na jaw manipulacje, fałsze, dzisiaj określane mianem kreatywnej księgowości, kreatywnej polityki czy kreatywnego zarządzania. Pedagodzy mają swój znaczący udział w odsłanianiu dzięki pedagogice krytycznej czy emancypacyjnej zjawisk, które będąc skrywanymi przez patologiczną władzę jako niegodne, jawiły się czy też były ujawniane przez nią jako właściwe, pożądane czy nawet konieczne w imię np. obrony racji stanu, troski o czystość ideologiczną czy jedność pracowniczą. Prawda przebija się powoli, ale skutecznie.

Oto pismo „CZUWAJMY" wydawane jest w Krakowie przez Krajowe Duszpasterstwo Harcerek i Harcerzy opublikowało list z 1953 r. „Do byłych instruktorów, działaczy oraz członków byłego Związku Harcerstwa Polskiego” informujący ich o przestępstwach pospolitych, jakie wyrosły na gruncie cynizmu, oportunizmu, demoralizacji, jaka dała się wówczas zauważyć w pewnych grupach młodego pokolenia. „To one właśnie przy¬bierają chętnie nazwę „Harcerstwo", nawiązując do symbolów, haseł i tradycji harcerskich. Jest to zjawisko, które budzi żywy niepokój większości działaczy dawnego ZHP i stać się ono winno sygnałem, by poważnie zastanowić się nad tym, czyśmy zrobili wszystko, co było w naszej mocy, aby uchronić młodzież, do niedawna jeszcze harcerską i dziś na ową „harcerskość" powołującą się, przed stoczeniem się w bagno antynarodowej, antypolskiej zbrodni. Jeżeli agenci wroga właśnie „harcerskie" ideały podsuwają młodzieży, by zwerbować ją do roboty antypaństwowej - nie kto inny, ale właśnie my, instruktorzy dawnego Harcerstwa, jesteśmy specjalnie zainteresowani - a nawet jest to naszym społecznym obowiązkiem - przeciwstawić się tej kreciej robocie i owe jednostki czy grupy młodzieży „harcerskiej" wyrwać demoralizacji, przywrócić uczciwemu, twórczemu życiu. (…)
Nasze dawne przyrzeczenie „służby Polsce" dziś jest z całą perfidią wykorzystywane przeciwko zdrowiu moralnemu pewnych grup polskiego młodego pokolenia, tych grup - powiedzmy to otwarcie - które żyją jeszcze ciągle w legendzie harcerskiej, w uroku dawnego Harcerstwa, które z Harcerstwa przejęły uwielbienie awanturniczego wyczynu, bez zgłębienia społecznego czy narodowego sensu takiej „wielkiej gry", takiej „wielkiej przygody". Z bólem dowiadywaliśmy się o tym, że lekturą młodocianych bandytów są „Kamienie na szaniec", książka, z której nauczyli się wielbić jedynie konspiracyjny wyczyn, a nie nauczyli się istotnych narodowych ani społecznych powodów naszej walki z hitlerowskim najeźdźcą. W naszej harcerskiej organizacji mówiliśmy młodzieży o patriotyzmie, ale nie wiązaliśmy go ze społeczną treścią pojęcia Ojczyzny. Choć przecież i w naszych szeregach znajdowali się ludzie, którym droga była sprawa postępu. Ten niedostatek wychowania społecznego zarówno w ZHP, [jak i] w „Szarych Szeregach", ten panujący wśród młodzieży harcerskiej kult „przygody dla przygody", „wyczynu dla wyczynu" dziś jest wykorzystywany przez wroga do tego, by chłopcom wkładać broń bratobójczą do rąk. I choćby chłopców czy dziewcząt tych było zupełnie niewiele - nie zmniejsza to ciężaru moralnej odpowiedzialności, jaką za ich deprawację ponoszą ci byli instruktorzy i działacze harcerscy, ci rodzice i nauczyciele niegdyś sami należący do Harcerstwa, którzy dziś nader chętnie przekazują swym młodym przyjaciołom i wychowankom legendy o harcerskich przygodach, a w swej oportunistycznej krótkowzroczności nie próbują patriotycznych haseł dawnego Harcerstwa przepoić nową treścią, tak by młodzież kierować do jedynie zdrowej moralnie, twórczej i pięknej pracy nad odbudową i rozbudową naszego kraju, kierować ją do nauki tak bardzo potrzebnej polskiemu narodowi
.” I podpisy:
LEON MARSZAŁEK
b. harcmistrz, b. Naczelnik „Szarych Szere¬gów"
ZOFIA ZAKRZEWSKA
b. harcmistrzyni, b. czł. Głównej Kwatery Harcerek
KAZIMIERZ KOŹNIEWSKI
b. harcmistrz, b. Naczelnik „Szarych Szere¬gów"
MARIA FIEDLER
b. harcmistrzyni, b. Komendantka Wielko¬polskiej Chorągwi Harcerek
JADWIGA GRONOSTAJSKA
b. harcmistrzyni, b. Komendantka Warsza¬wskiej Chorągwi Harcerek
MARIA KRYNICKA
b. harcmistrzyni, b. Naczelniczka Harcerek
ALINA KLECZEWSKA
b. harcmistrzyni, b. Komendantka Krako¬wskiej Chorągwi Harcerek
JÓZEF KRET
b. harcmistrz, b. czł. Naczelnej Rady Harcer¬skiej, b. czł. Głównej Kwatery Harcerzy
JÓZEF SOSNOWSKI
b. harcmistrz, b. Wiceprzewodniczący ZHP
WŁADYSŁAW SZCZYGIEŁ
b. harcmistrz, b. czł. Naczelnej Rady Harcer¬skiej, b. czł. Głównej Kwatery Harcerzy
BRONISŁAWA TKACZUKOWA
b. harcmistrzyni, b. Komendantka Białostoc¬kiej Chorągwi Harcerek.


Trzeba było czekać do 1992 r., żeby okazało się, że ten list był jedną wielką mistyfikacją, sprokurowany przez współpracujących z SB instruktorów harcerskich (m.in. wymienionego na liście Kazimierza Koźniewskiego), którzy posłużyli się najpodlejszymi metodami szantażu wobec przedwojennych instruktorów, by łamiąc ich charaktery zmusić do podpisania treści, mających na celu ułatwienie ówczesnej władzy obniżenie ich autorytetu i osłabienie ich wpływu na kolejne pokolenia harcerskiej młodzieży.

Dopiero w 1992 r., kiedy nie było już cenzury i można było zacząć usuwać „białem plamy” w polskiej historii - Przewodniczący Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa STANISŁAW BRONIEWSKI-ORSZA napisał:

1. Dziesięć podpisanych osób to przeważnie wybitni i zasłużeni działacze Harcerstwa z okresu niepodległości i wojny. Nie można właśnie wymienić ich bez informacji, że znaleźli się, gdy im ten list przedstawiono do podpisu, w poczuciu całkowitego zagrożenia i wymuszającego podpis szantażu. Znane były daleko idące represje osobiste, naciski na rodziny, przekreślanie możliwości właściwego działania zawodowego. Dla większości z podpisanych ten podpis był wielkim przeżyciem.

2. Szczególnie mocno należy podkreślić przeżycie jednego z podpisanych wspaniałego harcmistrza Józefa Kreta, długoletniego więźnia „Oświęcimia", który wezwany do podpisania odkładał decyzję, zwracał się o radę do innych (również podpisanych) przyjaciół. Wreszcie któryś z nich namówił go, aby podpisał - przecież pod przymusem nie ma to znaczenia. Podpisał i do końca życia gorąco tego żałował.

3. Niezbędne jest także wspomnienie o tych, którzy się nie załamali, którzy rozumiejąc ponoszone ryzyko ostro odmówili agitującemu. Należy wymienić dwie, dziś już nie żyjące osoby, których odmowy znam: Wanda Opęchowska - Wiceprzewodnicząca Szarych Szeregów i Aleksander Kamiński. Kto odmówił, a jeszcze żyje, ma swoje ciche osobiste zadowolenia.

4. Jedenasty podpis pod listem, jest Kazimierza Koźniewskiego, tego, który z polecenia władz komunistycznych całą tę akcję łamania ludzi wykonywał. Nadużyciem tylko jest podanie przy jego nazwisku informacji, iż był Naczelnikiem Szarych Szeregów - to niepra-wda.”


Warto zwrócić uwagę na to, że tego listu nie podpisał wybitny pedagog ALEKSANDER KAMIŃSKI, ten, który pisał o roli dzielności nie tylko w czasie wojny, kiedy to wróg jest jednoznaczny dla wszystkich na ziemiach przez niego okupowanych, ale jest o także w państwie o pozornej suwerenności. Dr Janinka Kamińska ujawniła, że: w roku 1953 hm Aleksander Kamiński mimo krwotoków płucnych był intensywnie przesłu¬chiwany przez funkcjonariuszy UB. Przygoto¬wywano bowiem proces pokazowy redaktora „Biuletynu Informacyjnego" AK i autora „Kamieni na szaniec", ocenianych przez ówczesne władze PRL podobnie jak w ówczesnym „liście" Kazimierza Koźniewskiego.

Nie bez powodu zatem właśnie w pracach Aleksandra Kamińskiego znajdziemy bolesną dla całego narodu pamięć także jego cierpień, praktyk zakorzenionych w doświadczeniu historycznym, które niosą ze sobą obrazy terroru, dominacji i oporu. Dokonuje w nich surowej oceny społeczeństwa polskiego upominając się zarazem o to, jakich zasad należy bronić, a z jakimi należy walczyć w interesie wolności i życia. Jedną z plag polskiego życia – są tłumy otaczających nas blagierów, ludzi rzucających słowa na wiatr, niesłownych. Są całe środowiska, w których człowiek się czuje tak, jakby się znajdował wśród słynnych kiplingowskich małp, bandar-logów, istot, które, wypowiedziawszy jakieś twierdzenie lub zapewnienie – już w kilka chwil potem zapominają o nim i postępują wbrew niemu.

Wśród „piekących” wprost cech narodowych Polaków na plan pierwszy wybija się – obok umiłowania wolności, dobroci i wielkoduszności – swoista niedomoga, jaką jest niepełna dzielność. Rozumiał przez nią obniżony poziom zaangażowania człowieka w działanie, które cechuje wygodnictwo, próżniactwo, słabość organizatorska, nierzetelność, niesłowność, niedokładność, powierzchowność w myśleniu i działaniu. Niepełna dzielność to (...) nie tylko mięczakowatość naszych dusz, wywodzącą się z panującej w naszym charakterze dobroci, nie tylko brak twardości – płynącej z tego samego źródła, ale także brak wytrwałości, brak nawyku w przezwyciężaniu samego siebie. Każdy człowiek decyduje nie tylko o swoich losach, ale i o losach kraju, toteż poziom jego dzielności wpływa w sposób znaczący na siłę lub słabość państwa. Nic dziwnego, że z siłą argumentacji etycznej napiętnował Kamiński niechlujstwo fizyczne i moralne, ordynarność, rozkład czy zakłamanie życia rodzinnego, towarzyskiego, społecznego, wszechwładne panowanie konwenansu, ostentacyjne miłosierdzie i ckliwą filantropię, sobkostwo i karierowiczostwo, wygodnictwo i snobizm.

Podobnie dla Platona wychowanie było rozumiane jako przysposabianie do dzielności i cnoty od pierwszego dzieciństwa, polegające na pragnieniu, aby się stało dziecko obywatelem, który umie rozkazywać i słuchać w granicach sprawiedliwości. Ów Ateńczyk odmawiał posługiwania się pojęciem dzielności w stosunku do ludzi wytresowanych w swoim zawodzie, a więc kupczących swoimi cnotami dla utrzymania pracy zarobkowej.
Erich Fromm, wybitny psycholog społeczny pisał, że tego typu praktyki mają miejsce nie tylko w państwach czy instytucjach totalitarnych, ale także w społeczeństwach demokratycznych, liberalnych, gdzie autorytarna władza (państwowa czy instytucjonalna) wykorzystuje te same praktyki łamania ludzkich charakterów, by realizować swoje skryte interesy. W instytucjach zarządzanych autorytarnie, w placówkach zamkniętych, gdzie możliwe jest nadużywanie władzy, przeciwstawianie się jej skutkuje jedynie cynicznym uśmiechem. Sprawniej i skuteczniej zarządza się ludźmi manipulując nimi, niż budując wspólnotę opartą na autentyczności, prawdzie, porozumieniu i wzajemnej akceptacji. Ci, którzy uczestniczą w tych praktykach mogą dzisiaj tryumfować, ale prędzej czy później ich doraźne korzyści i sukces zostaną ujawnione jako haniebne.

Polscy Biskupi stwierdzili ostatnio, że zbyt słabo piętnowali zło w ostatnich latach wyrażające się w kłótniach, nieżyczliwości czy podziałach w społeczeństwie. Nie dostrzegają jednak pewnej ciągłości autorytaryzmu władzy, dla której nieustanne dzielenie pozwala jej na manipulowanie społeczeństwem i osiąganie własnych celów pod pozorem troski o tych, którzy zaliczani są do tych po właściwej stronie, czyli po stronie władzy. W ubiegłym tygodniu Rada Stała Konferencji Episkopatu zaapelowała o zgodę narodową przed pierwszą rocznicą tragedii smoleńskiej, cytując zarazem fragment Listu św. Jakuba: "Bracia, nie oczerniajcie jeden drugiego. Kto oczernia brata swego lub sądzi go, uwłacza Prawu i osądza Prawo".

08 marca 2011

Edukacyjne cienie


Kobiety dla Polski. Polska dla Kobiet - to hasło przewodnie nie tylko dzisiejszego Święta Kobiet, ale Stowarzyszenia Kongres Kobiet, które w dniu wczorajszym ogłosiło, że powołało Gabinet Cieni. W jego składzie znajdują się w randze oponentek do obecnych, jak i przyszłych ministrów - wybitne, a znane z życia gospodarczego, społecznego i politycznego w naszym kraju i poza jego granicami kobiety.

W Gabinecie Cieni znalazły się:

• Premier - Danuta Hübner

• Wicepremier, Minister Rozwoju Przedsiębiorczości i Innowacyjności - Henryka Bochniarz

• Wicepremier, Minister Rozwoju Regionalnego i Spraw Wewnętrznych - Teresa Kamińska

• Minister ds. Równości Płci i Przeciwdziałania Dyskryminacji - Małgorzata Fuszara

• Minister Finansów - Maria Pasło-Wiśniewska

• Minister Spraw Zagranicznych - Jolanta Kwaśniewska

• Minister Edukacji, Nauki i Sportu - Magdalena Środa

• Minister Energii, Środowiska i Rolnictwa - Lena Kolarska-Bobińska

• Minister Pracy i Spraw Socjalnych - Henryka Krzywonos-Strycharska

• Minister Zdrowia – Olga Krzyżanowska (wiceminister - Wanda Nowicka)

• Minister Infrastruktury - Solange Olszewska

• Minister Sprawiedliwości - Eleonora Zielińska

• Minister Kultury - Kazimiera Szczuka

• Minister Świeckości Państwa i Wielokulturowości - Barbara Labuda

• Minister Obrony - Danuta Waniek

• Minister Skarbu - Beata Stelmach

• Rzeczniczka – Dorota Warakomska

Mnie najbardziej zainteresowały kandydatki, będące w tym Gabinecie parytetowym odpowiednikiem obecnych pań minister, które kierują resortem oświaty, szkolnictwa wyższego i nauki. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że w powyższym Gabinecie nie ma dwóch pań minister, ale tylko jedna – prof. Magdalena Środa – filozof z Uniwersytetu Warszawskiego, której szczególnym przedmiotem zainteresowań i badań naukowych jest etyka. Czyżby kryła się w tym wyborze potrzeba szczególnego zwracania uwagi na sprawy etyczne w tym zakresie życia i działalności naszego społeczeństwa? A może jest tak, że albo polityczna „ławka kandydatek do władzy” jest krótka, albo przeważyła opcja pani minister Danuty Hübner, by powrócić do okresu rządów postsocjalistycznej lewicy, które połączyły oba resorty edukacyjne w jedno Ministerstwo Edukacji, Nauki i Sportu.

Nie ukrywam, że nieco mnie zdziwiła tak ujęta troska o parytet w polityce. Czyżby kobiecy Gabinet Cieni wyraził swoją nieufność do obecnie będących u władzy w obu resortach edukacyjnych kobiet-ministrów? Gdyby bowiem panie miały zamiar zrealizować swoją obietnicę, iż po to już wczoraj powołały kobiecy rząd, by monitorować bieżącą politykę koalicji PO i PSL, to powinny tak naprawdę uwzględnić w nim jedynie resorty kierowane przez mężczyzn. Skoro jednak ministrem Edukacji, Nauki i Sportu – została Magdalena Środa, to oznacza, że mamy w kraju już nie tylko wojnę „polsko-polską”, ale i „kobieco-kobiecą”.

Zdaje się, że wyścig do Parlamentu nowej kadencji już się rozpoczął. Gabinet Cieni sugeruje bowiem swoją nominacją wygraną w jesiennych wyborach - SLD. Jeśli mógłbym zatem coś doradzić, to lekką rekonstrukcję powyższego „Rządu Cieni”, by w tej konwencji ministrem spraw zagranicznych została Dorota Masłowska, gdyż jest autorką „wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną”, natomiast Jolancie Kwaśniewskiej powierzyłbym ministerstwo edukacji narodowej, jako że prowadzi w TVN „Lekcje Stylu”. Tym samym Magdalena Środa mogłaby zająć się tylko szkolnictwem wyższym i nauką. Z okazji Dnia Kobiet życzę wszystkim Paniom, by ich mężowie, przyjaciele czy kochankowie nie musieli tworzyć dla swoich potrzeb czy interesów Gabinetu Cieni. Do dzisiejszych życzeń niech dołączą nie tylko czerwone goździki, ale i podkreślające wyjątkową urodę ich dam cienie … do powiek.

06 marca 2011

Środowiskowa ocena polskiego szkolnictwa wyższego


Wypowiadających się na temat kondycji szkolnictwa wyższego w kraju jest wielu, podobnie jak na temat oświaty. Już nikogo nie dziwi fakt, że oprócz prowadzonych głównie przez socjologów, ekonomistów i politologów diagnoz czy ekspertyz, do społeczeństwa zupełnie nie docierają opinie ani naukowców zajmujących się pedagogiką szkoły wyższej, ani władz Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego czy Komitetu Nauk Pedagogicznych Polskiej Akademii Nauk. Pedagodzy muszą zatem bardziej zmagać się z komentowaniem czy reagowaniem na publikacje tych, dla których szkolnictwo wyższe jest jedynie jednym z wielu przedmiotów badań. Dobrze, bo mają do niego właściwy dystans, gorzej kiedy uzasadnieniem metodologicznym formułowanych tez i ocen jest stwierdzenie, że ich źródłem są jedynie wypowiedzi prasowe, na konferencjach, seminariach i na forach intenetowych, które ukazały się w okresie ostatnich kilku lat. Jak twierdzi Jerzy K. Thieme: Ponieważ te wypowiedzi wyjmuję z kontekstu i podaję według mego, siłą rzeczy, subiektywnego ich rozumienia, nie odwołuję się tutaj do nazwisk ich autorów. (s. 284-285)

Nie wiemy zatem, kto jest autorem określonych wypowiedzi, natomiast są one prezentowane tak, jakby były zweryfikowanymi empirycznie danymi, na podstawie których można formułować określone wnioski. Można zgodzić się jednak z ich potocznością, bowiem wpisują się w odczucia, subiektywne racje wielu zapewne nauczycieli akademickich.
Wiemy o powszechnym dążeniu Polaków do posiadania dyplomu szkoły wyższej i o tym, jak rośnie rola kryteriów rynkowych w szkolnictwie wyższym, oświacie i kulturze. Czytamy zatem w rozprawie tego autora:

Kryzys szkolnictwa wyższego jest w znacznym stopniu konsekwencją masowości wykształcenia, bowiem nie może być wykształcenia jednocześnie masowego i dobrego. Nieszczęściem jest mówienie o zwiększeniu liczby studentów jako o sukcesie. Nie jest prawdą to, co się powszechnie głosi jako wielki sukces transformacji, że w Polsce miał miejsce boom edukacyjny. W Polsce miał natomiast miejsce tylko boom biznesu edukacyjnego, w czym nie byłoby nic złego, gdyby towarzyszyły u mechanizmy skutecznie gwarantujące utrzymanie jakości kształcenia. (s. 285)

W Polsce nie ma polityki państwa wobec szkolnictwa wyższego. „Polska pogodziła się z rolą państwa drugiej lub trzeciej kategorii, równo rozsmarowując środki na szkolnictwo wyższe między 140 uczelni, z których wiele winno istnieć lub powinno radykalnie poprawić swoje oferty. Konserwatyzm i samozadowolenie środowiska akademickiego powodują, że rozwiązania prawne dotyczące nauki i szkolnictwa wyższego uniemożliwiają nam zmierzenie się z pierwszą dwudziestką państw świata. (s. 285)

(…)w sektorze uczelni niepublicznych na powierzchni z ponad 300 takich szkół utrzyma się tylko 50. Według innej wypowiedzi „jest za dużo za małych i słabych szkół niepublicznych”. Zostanie ich tylko około 30. Będzie to mieć pozytywne skutki na jakość pozostałych, bowiem wzrośnie konkurencja, bo będzie mieć miejsce walka o kandydató1) i znikac będą tzw. uczelnie-spółdzielnie prorfesorskie. Należy wyrazić nadzieję , że system zostanie tak zmieniony, że znikną szkoły będące głównie „sprzedawcami dyplomów” i zostaną ośrodki nauczania bardzo wysokiej jakości, a nie odwrotnie. (s. 290)

Przyczyną złej jakości kształcenia w dziedzinie ekonomii, prawa czy pedagogiki jest jest relatywna „taniość” tych studiów, wymagających jedynie nauczyciela, sali, tablicy i kredy. Ta taniość stała się przyczyną tego, że powstały dziesiątki niepublicznych uczelni oferujących programy w tych dziedzinach, które „kuszą młodych ludzi quasi – ekonomicznymi czy quasi-prawniczymi programami studiów.” (s. 292-293)

Rzeczywiście, tak jak od początku lat dziewięćdziesiątych powstawały małe niepubliczne szkółki wyższe jako przedsiębiorstwa biznesowe o najwyższej rentowności dla ich założycieli, tak dzisiaj wszystkie te, które zatrzymały się w swoim rozwoju na prowadzeniu studiów na I i II stopniu, potwierdzają powyższe diagnozy i jest już tylko kwestią czasu oraz różnego rodzaju manipulacji, jak długo będą jeszcze na rynku sprzedawać swoje produkty (tzw. oferty kształcenia), jak czynią to inne przedsiębiorstwa. Rzeczywiście na rynku akademickim pozostaną uniwersytety, akademie i być może jeszcze niektóre państwowe wyższe szkoły zawodowe oraz kilkanaście tych niepublicznych szkół wyższych, które przyjęły jednoznacznie akademicki kierunek swojego rozwoju, uzyskały uprawnienia do co najmniej nadawania stopnia naukowego doktora w ramach dyscyplin, które są w nich przedmiotem kształcenia. Pozostałe nadal będą łudzić swoich klientów „kształceniem wyższym”, które takowym będzie tylko z nazwy przypisanej danej uczelni, natomiast nie znajdzie potwierdzenia w rzeczywistych ocenach poziomu ich akademickiego rozwoju. Studiujący w tych szkołach młodzi ludzie nie wiedzą, że wprawdzie otrzymają zgodny z obowiązującym prawem dyplom licencjata czy magistra, tyle tylko, że na rynku jego wartość będzie równoznaczna maturze.

Szkoda, że władze i właściciele kilkudziesięciu, jeśli nie więcej, niepublicznych szkół wyższych, nie wykorzystały danej im strukturalnie i politycznie szansy, by wpisać się w rzeczywisty dla procesu akademickiego proces własnego rozwoju, tylko potraktowały swoje placówki jako okazję do kumulowania kapitału. Niestety, nie ma on wiele wspólnego ani z kapitałem intelektualnym, ani społecznym, ani akademickim. Jak pisze Thieme:

Niestety, w Polsce wytworzyła się sytuacja, akceptowana przez polityków dla ich własnej wygody (…) w której demokracja w szkolnictwie wyższym sprowadziła się do władzy oligarchii uniwersyteckiej dbającej o własne korporacyjne interesy, które niestety stoją w sprzeczności z interesami kraju.”Jest to sytuacja wysoce archaiczna, nienormalna, niemoralna i będąca jedną z głównych przyczyn tego, że Polska, po wczesnych sukcesach transformacji, podobnie jak znaczna część Europy, zaczyna się wlec w ogonie krajów dynamicznie rozwijających się dzięki globalizacji” (s. 288)


(Jerzy K. Thieme, Szkolnictwo wyższe. Wyzwania XXI wieku Polska. Europa. USA.Warszawa: DIFIN 2009)

04 marca 2011

Zespół ujawniania w szkolnictwie wyższym nagannych praktyk


W dn. 15 lutego został powołany przez minister szkolnictwa wyższego i nauki Zespół do Spraw Dobrych Praktyk Akademickich. W jego składzie znaleźli się znani naukowcy - filozofowie, etycy, socjolodzy, kardiochirurg, mikrobiolog, fizyk ciała stałego, prawnicy (specjalistka w zakresie prawa własności intelektualnej oraz prawa administracyjnego), literaturoznawca i prowadzący od 9 lat na łamach „Forum Akademickiego” dział – „Z archiwum nieuczciwości naukowej” - dr Marek Wroński.

Do zadań Zespołu należy:

1. formułowanie opinii i wniosków w sprawach dotyczących naruszania dobrych praktyk w nauce i szkolnictwie wyższym;

2. prowadzenie prac związanych z określeniem zasad dobrych praktyk w nauce i szkolnictwie wyższym, w tym zasady przejrzystości w recenzowaniu prac naukowych, prac doktorskich, prac habilitacyjnych i wniosków o przyznanie środków finansowych na badania naukowe lub prace rozwojowe oraz ograniczających naruszanie dobrych praktyk akademickich;

3. opiniowanie i analizowanie propozycji rozwiązań, w szczególności w zakresie definicji plagiatu, zmian prawa autorskiego i poszanowania praw własności intelektualnej;

4. formułowanie opinii i propozycji rozwiązań systemowych w zakresie działalności rzeczników i komisji dyscyplinarnych;

5. formułowanie opinii i wniosków w sprawach skierowanych przez Ministra, dotyczących w szczególności:

a) postępowania uchybiającego obowiązkom nauczyciela akademickiego lub godności zawodu nauczycielskiego,

b) nepotyzmu,

c) nadużycia władzy,

d) prowadzenia działalności konkurencyjnej wobec własnej uczelni, instytutu badawczego, instytutu naukowego lub pomocniczej jednostki naukowej Polskiej Akademii Nauk,

e) braku poszanowania praw własności intelektualnej,

f) stosowania kryteriów pozamerytorycznych w ocenie pracy nauczycieli akademickich, pracowników naukowych oraz studentów,

g) dyskryminacji,

h) podważania autorytetu oraz kompetencji naukowych i uprawnień,

i) mobbingu,

j) konfliktu interesów;

6. współpraca z komisją do spraw etyki w nauce przy Polskiej Akademii Nauk;

7. współpraca z rektorami uczelni oraz rzecznikami dyscyplinarnymi przy Radzie Głównej Szkolnictwa Wyższego w zakresie spraw dyscyplinarnych nauczycieli akademickich


Zespół ma ponoć doradzać pani minister. No cóż, zakres zadań jest znakomity, ogromny, niezwykle potrzebny. Obawiam się jednak, że jest on niewykonalny. Nie wiadomo bowiem, na podstawie jakich źródeł i dowodów będą przeprowadzane analizy powyższych zjawisk? Jak one będą pozyskiwane? Czy będzie to rodzaj „akademickiej prokuratury”, która powinna na podstawie np. doniesień medialnych wszczynać jakieś postępowanie z urzędu? Czy będzie to rodzaj „akademickiego CBA czy CBŚ? Czy zostanie opracowany jakiś wzór skarg i zażaleń, który będzie można pobrać na stronie internetowej, wypełnić i odesłać na wskazany adres? Jakie będą tu obowiązywać procedury? Czym będą skutkować dla „obwinionych” wykazane im patologie? Czy oddziaływania tego Zespołu będą ukierunkowane na świadomość ludzi nauki i zarządzających nią, a więc będą polegały na wytwarzaniu takiego systemu bodźców lub stwarzaniu takich warunków, by skłaniać akademików do pożądanych zachowań - tu określanych jako dobre praktyki - np. do większej uczciwości, pracowitości itp., czy może członkom Zespołu będzie bardziej zależeć na oddziaływaniu pośrednim, które może polegać na kształtowaniu w środowisku akademickim pożądanych motywacji, predyspozycji i cech osobowościowych pracowników naukowo-dydaktycznych? Czy prace Zespołu będą dotyczyć tylko szkolnictwa publicznego, czy także niepublicznego?

Jak to się będzie miał do działań i procedur, jakimi posługują się Rada Główna Szkolnictwa Wyższego, Centralna Komisja do Spraw Stopni i Tytułów czy Państwowa (wkrótce Polska) Komisja Akredytacyjna? Czy Zespół będzie dysponował własnym budżetem, by móc zamawiać ekspertyzy lub samemu prowadzić diagnozy palących, a wysoce nagannych spraw społecznych? Czym natomiast będą zajmować się w naszych uczelniach komisje dyscyplinarne? Jak tylko zostaną upublicznione zasady pracy tego Zespołu i jego rzeczywiste plenipotencje, to jego członkowie właściwie powinni zapomnieć o swoim obowiązkach zawodowych, naukowo-badawczych. Konfliktów w naszym szkolnictwie, nadużyć władzy różnej maści, podważania czyjegoś autorytetu, dyskryminacji, nepotyzmu itd., itd. jest tysiące. Czy ten Zespół to udźwignie? Oby. Życzę jego Członkom sukcesów i osobistej satysfakcji, choć przy tym zakresie zadań to będzie o nią niezwykle trudno.

(źródło: http://forumakademickie.pl/aktualnosci/2011/2/16/810/nowy-zespol-do-spraw-dobrych-praktyk-aklademickich/)

03 marca 2011

Doktor – „święta krowa”


Do wyższej szkoły prywatnej ma przyjechać zagraniczny stypendysta. Odpowiedzialny za współpracę z zagranicą prorektor zwraca się z prośbą do jednej z wykładowczyń ze stopniem doktora, by sprawowała nad nim opiekę. Przez ostatnich 5 lat nie pełniła żadnych funkcji, nie przyjmowała żadnych dodatkowych zadań. Nieliczna kadra etatowa jest już przepensowana. Każdy ma po kilka różnych zadań dodatkowych, niezależnie od tego, że także wysokie obciążenia dydaktyczne. Świeżo wypromowana doktor nauk pedagogicznych odmawia jednak przyjęcia roli opiekuna.

„Przykro mi – stwierdza - ale nie będę mogła podjąć się opieki nad tym gościem. Po pierwsze nie znam żadnego języka obcego (ciekawe, jak została dopuszczona do obrony rozprawy doktorskiej?), a w tym roku, po raz pierwszy w życiu podjęłam się prowadzenia jednej grupy seminarium magisterskiego. Związane z tym prowadzenie kilkunastu prac magisterskich, to już jest dostateczne dla mnie wyzwanie. Ponadto, poza pełnym obciążeniem godzinowym, zajmuję się w naszej szkole praktykami, więc nie mogę już podejmować żadnych innych obowiązków. To miłe ze strony Rektora, że pomyślał o mnie, ale ja jestem pracownikiem dydaktycznym, a na opiekuna naukowego nad zagranicznym doktorantem wskazany by był pracownik naukowo-dydaktyczny. Pozdrawiam Pana serdecznie. „Święta krowa”.

Akademicki dairyman, czyli niedocenione ZERO


To taki drugoetatowy cwaniaczek, który potrzebny jest do minimum kadrowego. Najczęściej ma stopień doktora habilitowanego. Kiedy złożył sprawozdanie za lata 2005-2010, jego osiągnięcia okazały się „imponujące”, i to dla niego, rzecz jasna, bo nie dla szkoły, w której „pracuje”. Jedyna rubryka, jaką potrafi i może w nim wypełnić, to liczba zrealizowanych godzin dydaktycznych, choć tak jak inni nauczyciele akademiccy jest zobowiązany do pomnażania dorobku naukowo-badawczego. Tym jednak się nie dzieli, bo przecież musi czymś się wykazać w swoim podstawowym miejscu pracy, jakim jest uniwersytet. Tam wprawdzie nie ma tego dużo, ale zawsze coś. A w drugim miejscu pracy, w wyższej szkole prywatnej, w poszczególnych rubrykach swojego sprawozdania z pracy naukowo-badawczej odnotował, co następuje:

Opracowanie skryptu (autorstwo) - nie, czyli ZERO

Redakcja skryptu - nie, czyli ZERO

Publikacje popularno-naukowe: - nie, czyli ZERO

Opracowanie pomocy dydaktycznych (film dydaktyczny, materiały do kształcenia na odległość itp.) – nie, czyli ZERO

Udział w opracowaniu koncepcji nowego kierunku studiów, specjalności, profilu uzupełniających studiów magisterskich – nie, czyli ZERO

Udział w opracowaniu koncepcji studiów podyplomowych, kursu – nie, czyli ZERO

Opracowanie autorskiego programu przedmiotu mieszczącego się w planie studiów (licencjackich, magisterskich, podyplomowych) – nie, czyli ZERO

Pełnienie obowiązków opiekuna roku, promotora specjalności, koordynatora profilu, kierownika studiów podyplomowych, kursu, opiekuna koła naukowego, - nie, czyli ZERO

Udział w komisjach: rekrutacyjnej, stypendialnej, socjalnej, innych – nie, czyli ZERO

Udział w działaniach promocyjnych Uczelni, - nie, czyli ZERO

Współpraca z instytucjami publicznymi i niepublicznymi w dziedzinie edukacji, kształcenia ustawicznego, badań naukowych – nie, czyli ZERO

Organizacja konferencji oświatowych i /lub naukowych – nie, czyli ZERO

Inne formy współpracy z instytucjami publicznymi i niepublicznymi – nie, czyli ZERO

Inne prace badawcze / udział w realizacji programów badawczych, w tym: programy międzynarodowe i granty MNiSW, władz samorządowych, granty uczelniane, pomysły racjonalizatorskie, ekspertyzy itp. : - nie, czyli ZERO

Wnioski o granty krajowe i zagraniczne złożone do realizacji w okresie sprawozdawczym – nie, czyli ZERO

Opublikowane prace naukowe – nic, czyli ZERO

Opinie dla praktyki oświatowej – akademickiej – nie, czyli ZERO

Wykłady prowadzone na zaproszenie instytucji naukowych i oświatowych w kraju z afiliacją tej uczelni – nie, czyli ZERO

Recenzje wydawnicze – nie, czyli ZERO

Udział w konferencjach naukowych krajowych i zagranicznych z afiliacją tej uczelni – nie, czyli ZERO

Działalność w krajowych i zagranicznych organizacjach naukowych, w komitetach redakcyjnych, radach naukowych, programowych, fundacjach itp. z wskazaniem na afiliację tej uczelni - nie, czyli ZERO

Działalność w redakcjach czasopism naukowych z wskazaniem na afiliację tej uczelni - nie, czyli ZERO

Współpraca zagraniczna w kraju i poza granicami z afiliacją tej uczelni – nie, czyli ZERO

Nagrody i wyróżnienia za działalność dydaktyczno-wychowawczą - stwierdza: „Nie zostałem doceniony”.

Dobrze, że awansował, to znajdą się ci, którzy teraz na niego zapracują. Może w następnym sprawozdaniu będzie miał więcej, niż ZERO.

02 marca 2011

Zarządzanie prywatną szkołą (także wyższą) oraz kształceniem w niej przez budowanie i niszczenie więzi


Warto, jak sądzę podyskutować o tym, co takiego wydarzyło się w polskim szkolnictwie prywatnym, i to nie ma znaczenia, czy dotyczy to szkolnictwa podstawowego, gimnazjalnego, ponadgimnazjalnego czy wyższego, że coraz częściej wstrząsają nim kryzysy i skandale?? Co sprawia, że tylko nieliczne z prowadzonych placówek wpisują się w najwyższe standardy nie tylko kształcenia, ale i budowania kultury organizacyjnej i pedagogicznej?

Jak to jest możliwe, że od ponad dwudziestu lat wstrząsają nami kolejne skandale właśnie w tym sektorze edukacji? Moim zdaniem odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta. Tylko nieliczni właściciele – założyciele tych placówek oświatowych i akademickich czynią edukację i naukę swoim priorytetem, wyróżnikiem jakości, by była ona rozpoznawalna nie dlatego, że jest w niej tanio, łatwo i przyjemnie, że można niejako „kupić” sobie dyplom, załatwić zaliczenie, egzamin, sprawdzian, ale że jest to instytucja, w której dla dobra jej uczniów/studentów stawia się jej kadrze, przede wszystkim nauczycielskiej, ale także tej zarządzającej i administrującej - najwyższe wymagania i oferuje najlepsze warunki pracy, aktywności.

Cóż można powiedzieć o szkole, w której uczeń klasy maturalnej uprawia w czasie „zielonej szkoły” seks ze swoim nauczycielem, a potem go szantażuje, by ten załatwił mu zaliczenia także z innych przedmiotów (i załatwił)? Czy to jest szkoła? Czy to jest nauczyciel? A cóż to za szkoła wyższa, skoro jedyną przyjemnością, jaką czerpią niektórzy studenci z posiadania indeksu i bycia w tym środowisku jest to, że korzystają z ulg, ubezpieczeń i "dają ciała", także nauczycielom akademickim? Nauczycielom? Szkoły wyższe seksualnego sponsoringu? To już dochodzi do tego, że diagnozujący te zjawiska socjolodzy i psycholodzy, a prym wiodą tu badania Jacka Kurzępy, Marty Godzwon, Katarzyny Charkowskiej czy Renaty Gardian (wszystkie publikacje wydane w Impulsie w Krakowie)zaczynają instytucje edukacji określać mianem wyższych szkół prostytucji?

Czy to jest ten kierunek dynamicznego rozwoju polskiej edukacji, który oba resorty zamierzają "wspierać" za wszelką cenę, by podwyższać wskaźniki skolaryzacji i wykształcenia Polaków, bez wnikania w istotę rzeczywiście toczących się w nich procesów i zagrożeń?

Potrzeba przynależności jest instynktowana, tak samo jak potrzeba odrębności. Nic dziwnego, że niektórzy właściciele pseudooświatowego i psuedoakademickiego biznesu wykorzystują je jako narzędzie do manipulacji, które może działać zarówno pozytywnie, jak i negatywnie, dawać dobre, jak i złe rezultaty. Pozytywne i dobre mają służyć manipulatorowi, złe i negatywne zaś będą doświadczane przez tych, którzy jemu się nie podporządkują, nie zaczną grać z nim w te same „fałszywe” karty.

Oto dyrektor-właściciel prywatnej szkoły zatrudnia nauczyciela, obiecuje mu godną płacę, ale zapowiada, że zanim podpisze z nim umowę, musi on przejść okres próbny, musi go sprawdzić. Tan ufa, bo mu nawet do głowy nie przyjdzie, że może być inaczej, skoro po miesiącu pracy otrzymuje przelew pensji lub jaką jego część. Umowa jednak nie jest podpisana, albo tak zostaje sformułowana, by nauczyciel nie zorientował się, że w gruncie rzeczy zabezpieczony jest nie on, ale pracodawca. Poddawany ciągłym zmianom reguł gry wypala się, traci zaufanie i odchodzi, a pracodawcy jest w to graj, bo przez kilka miesięcy opchnął pseudoedukację nauczycielem tanim kosztem. Nauczycielowi nawet nie chce się iść do sądu pracy, bo nawet nie wie, że warto, albo mu się po prostu nie chce.

Nic dziwnego, że w tej prywatnej szkole nauczyciele zmieniają się jak rękawiczki. Kiedy kolejny, nowy nauczyciel przedstawia się swoim uczniom po raz pierwszy mówiąc, czego będzie ich uczył, ci patrzą na niego z politowaniem i mówią – „pani i tak przecież tu długo nie popracuje”. Czy kuratorium oświaty sprawuje nad tymi placówkami nadzór? Bzdura! W papierach wszystko się zgadza.

Moja koleżanka, zatrudniona w jednej z prywatnych szkół wyższych wspomina, jak zabiegający o jej względy właściciel uczelni przyjeżdżał do niej z kwiatami i czekoladkami, jak zapraszał ją na kolacje i sute obiady, jak zabezpieczał taksówki czy transport służbowy, a nawet mamił zakupieniem dla niej mieszkania, byle tylko dała się związać. Dała. Kiedy jednak zaczęła stawiać wymagania związane z przestrzeganiem w tej szkole reguł akademickiej przyzwoitości, kiedy zabierała głos w sprawach merytorycznych, zobowiązujących władze szkoły do przestrzegania prawa, tworzenia studentom właściwych warunków studiowania, skończyły się obiadki, kolacyjki, do szkoły musi dojeżdżać wynajmowaną przez siebie taksówką i niech się cieszy, że jeszcze ma na koncie płacę, bo i ta może ulegać terminowym przesunięciom, czy nawet brakom. Pełniąc w tej szkole funkcję kierowniczą, musi udawać, ze nie wie, nie słyszała, nie rozumie, skoro i tak na nic nie ma wpływu. Jeszcze jest potrzebna do minimum kadrowego, jeszcze ktoś musi podpisywać dokumenty, indeksy czy dzienniczki praktyk, ale zawsze można znaleźć gorszego, który za niższą płacę przy braku wiedzy o mających tu miejsce manipulacjach, zgodzi się wejść na jej miejsce. I wejdzie. Bo biznes musi się opłacać, nie jej, ale pracodawcy. A ona już teraz myśli o tym, jak wyegzekwować w sądzie pracy niewypłacone jej dodatki funkcyjne, obiecany ryczałt za korzystanie z samochodu prywatnego czy dodatki z tytułu opieki nad wypromowanymi magistrami. Już zatrudniła się na wszelki wypadek w innej niepublicznej szkole wyższej, bo przecież ma świadomość, że z tej nie da się wycisnąć ani należnej jej kasy, ani standardów kształcenia, co najwyżej dalej można tracić twarz wpisując się w jej wizerunek.

Pracodawcy tych pseudoszkół uczą się na specjalnie organizowanych dla nich szkoleniach (bo pseudobiznes jest okazją dla innego pseudobiznesu), jak budować i niszczyć więzi w sposób skoordynowany, by manipulować i (wy-)zyskiwać innych. Gregory Hartley i Maryann Karinch piszą:
Oto przegląd sposobów manipulowania budowaniem i niszczeniem więzi:
- Przywiązanie danej osoby do ciebie
- przywiąznie danej osoby do grupy.
- zniszczenie jej więzi z tobą, ale przywiązanie jej do grupy.
- zniszczenie jej więzi z grupą, a przywiązanie jej do ciebie.
-zniszczenie więzi zarówno z tobą, jak i z grupą.

Tak wzmacnia się patologiczny system zarządzania niektórymi prywatnymi szkołami. Etyk - Jacek Filek słusznie stwierdza: Tymczasem nie to jest straszne, że złodziej kradnie, tylko to, że tak zwany „porządny” stanowi jego obstawę. Próbuję zrozumieć lekcję. Pracuję w szkolnictwie wyższym. Czy sprzyjam złu? Czy mam coś wspólnego z owymi aferami? On nie. A inni? A ilu? A gdzie?

(G. Hartley, M. Karinch, Podręcznik manipulacji, Warszawa 2011, s. 175; J. Filek, Życie, Etyka. Inni, Kraków 2010, s. 67)