27 września 2010
Pozór w edukacji szkolnej
Co jest pozorem w naszym systemie oświatowym, w edukacji szkolnej i jak go rozpoznać? Uczestnicy debaty, jaka miała miesjce w drugiej dekadzie września br. w czasie VII Ogólnopolskiego Zjazdu Pedagogicznego w Toruniu, przyjęli perspektywę pedagogiki krytycznej, by za pomocą jej kryteriów analitycznych ów pozór zdemaskować. Ważne było dla nich ujawnienie tych procesów i zjawisk, w których często sami mniej lub bardziej świadomie partycypujemy. Za nami jest prawie 30 lat walki o inną pedagogikę szkolną, o lepszą pedagogikę praktyczną, ale i teoretyczną. Obie perspektywy połączyła sesja prowadzona przez prof. Marię Dudzikową z UAM w Poznaniu o intrygującym tytule: Pozór w edukacji – diagnoza, próby rozwiązań. W panelu głos zabrali dyrektorzy szkół publicznych (Jacek Wiśniewski z SP w Osieku i Grzegorz Lech z III LO im. Unii Lubelskiej w Lublinie), prof. Dorota Klus-Stańska z Uniwersytetu Gdańskiego i uczennica II LO w Lublinie Magdalena Jurek. Wskazuję na skład grupy panelistów, gdyż rzadko się zdarza, by w czasie konferencji naukowych głos zabierali nie tylko nauczyciele akademiccy, ale także ci, którzy na co dzień współkształtują polską szkołę (szerzej w EduFaktach 2010 nr 2).
Zdarza się nam bowiem czynić wszystko, by zamiast faktycznie pożądanych w toku szkolnej edukacji stanów rzeczy, miał miejsce jedynie ich pozór, coś, co je jedynie udaje, symuluje. Jest to pewien rodzaj pseudosu polegający na tym, że podejmowane przez nauczycieli, uczniów lub ich rodziców zachowania czy postawy jawią się jako wychowujące czy kształcące, ale w rzeczywistości takimi jednak nie są. Pozór zatem to pewien stan rzeczy, który wprawdzie występuje, lecz z natury swej ma zdolność objawiać się albo nie takim, jakim jest, albo takim, jakim nie jest. Pozór w wychowaniu szkolnym to jego połowiczność, nieautentyczność, akcyjność czy fragmentaryczność. W miejsce wychowania, opieki pedagogicznej czy kształcenia pojawia się ich zaprzeczenie, coś, co jest ich wynaturzeniem, patologią.
O tych zjawiskach pisze i mówi się w środowisku oświatowym niechętnie, półgębkiem, gdyż jest ono wstydliwe i narusza dobre samopoczucie większości niezwykle oddanych swojej pracy nauczycieli czy wychowawców. Nie da się jednak uciec od faktu, że w codziennym życiu szkoły pojawia się zarówno prawidłowy, jak i nieprawidłowy przebieg zdarzeń. Mają tu miejsce najróżniejsze odstępstwa od norm, zwyczajów, ustaleń, w tym naruszenia planowanych i przyjętych do realizacji celów kształcenia i wychowania.
Może zatem stworzymy katalog działań pozornych w polskich szkołach? Zachęcam do podawania ich przykładów.
26 września 2010
Co studiujesz?
Kumpel do kumpla:
- Co studiujesz?
- Socjologię.
- A gdzie po tym można pracować?
- Wszędzie! Na budowie, w supermarkecie, w McDonaldzie...
Ten krążący w internecie dowcip skojarzył mi się z wypowiedzią socjologa - prof. Andrzeja Zybertowicza na temat tego, w jak fatalnym stanie znalazła się polska socjologia. Jak stwierdził w opublikowanym w Rzeczpospolitej tekście: (…)polska socjologia jest dzisiaj asekuracyjna, nudna i jałowa. Naukowcy reprezentujący tę dyscyplinę wiedzy unikają w swoich badaniach trudnych tematów, a jeśli już zabierają głos w sprawach stanu polskiego społeczeństwa, to okazuje się, że wygrywa lęk przed ujawnieniem własnych wartości czy otwartym komunikowaniem swoich opcji ideowych.
Zdaniem toruńskiego socjologa ucieczka od fundamentalnych analiz kryzysu polskiego społeczeństwa zakrywana jest „tyranią” metodologii, czyli podejmowaniu często twórczego wysiłku na rzecz doskonalenia metod i technik badań socjologicznych. Polscy socjolodzy w sposób przypadkowy podejmują się analiz tego, co dotyczy zasad ładu aksjonormatywnego w naszym kraju i zakresu wprowadzania go w życie przez różne formacje polityczne. Jak pisze o środowisku naukowym:
W praktyce, w nauce polskiej często widzimy, że gdy trzeba wybrać: być lojalnym wobec „przyjaciela”, czy też wobec badawczej dociekliwości, wygrywa (…) środowiskowa poprawność, koleżeńskie przysługi, ale także wpływy dawnych partyjnych wykładowców, byłych TW (tajnych współpracowników – dop. BŚ), słabe zakorzenienie ważnej części środowiska w tradycji narodowej, zależność od unijnych strumyczków środków finansowych, zachodnich stypendiów i staży. Wygrywają klienteli styczne powiązania, typowe dla nauki w ogóle, ale w Polsce szczególnie feudalne, obejmujące najmłodszych badaczy i co zdolniejszych studentów. (A. Zybertowicz, Socjologowie w pułapce, Rzeczpospolita. Plus Minus, 25-26 września 2010, s. P3)
To może o to chodzi, by i na socjologii, która jest w co drugiej szkole wyższej kształcić miernych, ale wiernych zasadzie, że socjologia - choć jest polska - to jednak nie jest dla tego kraju właściwie uprawiana?
- Co studiujesz?
- Socjologię.
- A gdzie po tym można pracować?
- Wszędzie! Na budowie, w supermarkecie, w McDonaldzie...
Ten krążący w internecie dowcip skojarzył mi się z wypowiedzią socjologa - prof. Andrzeja Zybertowicza na temat tego, w jak fatalnym stanie znalazła się polska socjologia. Jak stwierdził w opublikowanym w Rzeczpospolitej tekście: (…)polska socjologia jest dzisiaj asekuracyjna, nudna i jałowa. Naukowcy reprezentujący tę dyscyplinę wiedzy unikają w swoich badaniach trudnych tematów, a jeśli już zabierają głos w sprawach stanu polskiego społeczeństwa, to okazuje się, że wygrywa lęk przed ujawnieniem własnych wartości czy otwartym komunikowaniem swoich opcji ideowych.
Zdaniem toruńskiego socjologa ucieczka od fundamentalnych analiz kryzysu polskiego społeczeństwa zakrywana jest „tyranią” metodologii, czyli podejmowaniu często twórczego wysiłku na rzecz doskonalenia metod i technik badań socjologicznych. Polscy socjolodzy w sposób przypadkowy podejmują się analiz tego, co dotyczy zasad ładu aksjonormatywnego w naszym kraju i zakresu wprowadzania go w życie przez różne formacje polityczne. Jak pisze o środowisku naukowym:
W praktyce, w nauce polskiej często widzimy, że gdy trzeba wybrać: być lojalnym wobec „przyjaciela”, czy też wobec badawczej dociekliwości, wygrywa (…) środowiskowa poprawność, koleżeńskie przysługi, ale także wpływy dawnych partyjnych wykładowców, byłych TW (tajnych współpracowników – dop. BŚ), słabe zakorzenienie ważnej części środowiska w tradycji narodowej, zależność od unijnych strumyczków środków finansowych, zachodnich stypendiów i staży. Wygrywają klienteli styczne powiązania, typowe dla nauki w ogóle, ale w Polsce szczególnie feudalne, obejmujące najmłodszych badaczy i co zdolniejszych studentów. (A. Zybertowicz, Socjologowie w pułapce, Rzeczpospolita. Plus Minus, 25-26 września 2010, s. P3)
To może o to chodzi, by i na socjologii, która jest w co drugiej szkole wyższej kształcić miernych, ale wiernych zasadzie, że socjologia - choć jest polska - to jednak nie jest dla tego kraju właściwie uprawiana?
24 września 2010
Co krok to pedagog
Kiedy czytam w codziennej prasie, ale i w bazie „Nauka Polska” informację, że profesor, doktor habilitowany czy doktor nauk medycznych wykłada w szkole wyższej (najczęściej niepublicznej) pedagogikę a nawet przypisuje sobie fakt bycia pedagogiem, to zastanawiam się, dlaczego nikt tego nie weryfikuje pod kątem zgodności z obowiązującym w tym kraju prawem? To, że nie ma już w tym środowisku przyzwoitości, to się już przyzwyczailiśmy i coraz mniej osób to dziwi. To, że władze uczelni przydzielają komuś bez kwalifikacji (bez kierunkowego wykształcenia, a w tym przypadku to nawet bez tożsamej dziedziny nauk) zajęcia z pedagogiki, już mnie nie dziwi, bo przecież – jak w powyższym przypadku – obie profesje mają ze sobą coś wspólnego. Na wychowaniu, podobnie jak na leczeniu zna się każdy. Proponuję zatem, by na wykładowców pedagogiki zatrudniać inżynierów budownictwa, metalurgii, mechatroników, genetyków, zoologów i weterynarzy, a także szereg innych osób, które nigdy nie uzyskały kwalifikacji w zakresie nauk humanistycznych w dyscyplinie pedagogika. Jeśli mikrobiolog czy weterynarz mogą wpisywać w swoim naukowym cv, że są pedagogami (co w tym ostatnim przypadku wydaje się uzasadnione, bowiem piszą książki o tym, jak wychować psa czy kota), to proszę o zaliczenie mnie do minimum kadrowego na wydziale lekarskim dowolnej akademii medycznej czy uniwersytetu medycznego jako specjalisty w zakresie pediatrii. W końcu napisałem książkę: "Pedagogika dziecka. Studium pajdocentryzmu", a więc zapewne tak samo, jak pediatra znam się na dzieciach.
23 września 2010
Nauczycielskie perypetie, czyli o wojnie w szkole wszystkich ze wszystkimi
Po kilku latach przerwy mamy kolejną książkę Dariusza Chętkowskiego, nauczyciela języka polskiego w jednym z łódzkich liceów ogólnokształcących, blogera „Polityki”. Podobnie, jak w swoich poprzednich książkach pisze o szkole, nauczycielach, uczniach oraz ich rodzicach. W tej jednak mamy pedagogiczne felietony, które zostały podporządkowane strukturze wybranych typów relacji między osobami o wspomnianych rolach. Czytelnik otrzymuje znakomitą książkę, napisaną błyskotliwie, z humorem, dystansem autora do siebie i innych, a przy tym nacechowaną racjonalnym podejściem do życia nasyconego wartościami kultury wysokiej.
Autor jawi się nam jako przedstawiciel wyjątkowej dla tej profesji grupy refleksyjnych nauczycieli, którzy realizują swoje powołanie bez wpisującego się w nie poświęcenia czy pompatycznej misji. Wszedł do tego zawodu z wyboru i doświadczając nieprzewidywalnych na co dzień różnych jego wymiarów, poddaje je subtelnej analizie, czyniąc z wyłaniającego się spod jego pióra tekstu rodzaj nietypowego poradnika.
W pełni zgadzam się z nim, kiedy stwierdza: Największym problemem jest bowiem nieświadomość pułapek, jakie czyhają na człowieka w szkole. Doświadczenie – własne lub znajomość cudzego – naprawdę czyni nas w pracy silniejszymi. Sugeruje zatem w swoich felietonach, jak być nauczycielem wprawnym w rozwiązywaniu codziennych problemów. Tym samym podejmuje próbę swoistego rodzaju wychowywania swoich czytelników, którymi są zapewne głównie nauczyciele, by nie doświadczali w swoim życiu profesjonalnym tzw. wiedzy spóźnionej. Psycholog Zbigniew Pietrasiński proponował nawet, by w zawodach społecznych sprzyjać uczeniu się na błędach, a w toku grupowych form doskonalenia zawodowego odkrywać ciemne pola własnej samowiedzy.
Jak słusznie stwierdza już we wstępie: Znajomość teorii na niewiele się zdaje, gdy nauczycielowi brakuje doświadczenia. Uczenie się przez doświadczenie jest jednak tylko wówczas sensowne, kiedy porusza naszą psychikę, dotyka (być może nawet boleśnie) rdzenia naszej tożsamości, naszych sumień, byśmy wobec spraw kluczowych dla wartości edukacji innych i własnej musieli się jednoznacznie określić, zająć własne stanowisko. Jest to możliwe, gdyż autor zręcznie i z niebywałą erudycją posiłkuje się metaforami, które najlepiej przemawiają do naszej wyobraźni.
Już we wstępie odsłania nam źródła swojej postawy wobec innych. Z jednej strony idzie trochę śladami tych, którzy uczulili go na możliwe w tym zawodzie pułapki i zagrożenia, z drugiej zaś obdarza kolejne pokolenia wchodzących w ten zawód osób doświadczeniami wyjątkowej wagi. Nie zawsze są one świadome jego uroków i dramatów, podobnie jak już zmagające się z nauczycielską rolą, choć być może zbyt ufnie lub bezmyślnie zajmujące postawy wobec wynikających z niej zadań i obowiązków. Otrzymujemy zatem wgląd w szeroko pojmowany świat szkoły w pigułce (ulica, media, przestrzeń publiczna też są szkołą), która – choć w środku jest gorzka – to jednak dzięki literackiej osłonie staje się dla nas do przełknięcia.
Jest w narracji Chętkowskiego coś, co sprawia, że czytelnicy mogą mieć poczucie dumy i zasłużonej satysfakcji, gdyż odsłania nam w swoich felietonach prawdę wyjątkowego zawodu. Powinienem wyraźnie wskazać na to, że on sam jest najlepszym przykładem zaangażowanego i refleksyjnego pedagoga z jednoznaczną misją kształcenia innych, ale zdaję sobie sprawę z tego, jak jest to niepopularne, a może i staroświeckie w ponowoczesnej dobie. Znakomicie rozprawia się z istniejącymi stereotypami czy mitami przypisywanymi tej roli w naszym społeczeństwie. Właśnie dlatego tę książkę powinien przeczytać każdy kandydat do tej profesji, studiujący ją, jak i już ją wykonujący, by skonfrontować ją z własnymi oczekiwaniami, aspiracjami, potrzebami czy nawet marzeniami.
Chętkowski stąpa twardo po oświatowej ziemi, ale jego realizm jest mieszanką idealizmu, utopizmu, perenializmu i romantyzmu. Każda z części tej książki jest jak artystyczna instalacja, na którą składają się powiązane wspólnym motywem obrazy (rozdziały), przemawiające do widza (czytelnika) tylko całością. Jest w tym znakomity sposób na poruszenie naszych emocji, czasami nawet wyprowadzenie nas z równowagi, by jeszcze silniej wydobyć na światło dzienne pożądaną wartość.
Treść niniejszej książki będzie budzić satysfakcję u poszukujących prawdy o szkolnej codzienności mimo tego, że są w niej opisane jednostkowe doświadczenia Autora, który ma za sobą pracę w wielu szkołach ponadpodstawowych, ponadgimnazjalnych (publicznych i niepublicznych). Są tu elementy zmagającego się z trudnymi sytuacjami pedagoga, który nie narzeka, nie gdera, choć miejscami przerysowuje - wydające się dla wielu udręką - zdarzenia i procesy. Oświetlając je odroczoną w czasie refleksją pozwala nam lepiej je zrozumieć czy - jak w krzywym zwierciadle - przyjrzeć się w nich samemu sobie.
Jak rzadko który z liderów humanistyki oświatowej, potrafi dostrzec w środowisku współczesnej i zachwyconej kulturą popularną młodzieży świat wartości, który powinien być oczywistością wśród elit naszego społeczeństwa, a nie bywa. Pisze po tym, jak doświadczał zachowań kulturowych u tych, którzy, choć nie zaliczają się do elit tego społeczeństwa, to w sytuacjach wymagających odsłony własnego człowieczeństwa potrafią się zachować lepiej, niż osoby do tego powołane czy zobligowane swoim wykształceniem lub pełnioną rolą. Na tym polega ambiwalencja postaw ludzkich, że często ci, po których powinniśmy spodziewać się wysokiej kultury, nie okazują jej, bo jej po prostu nie posiadają. Opanowali zasady współżycia, ale ich nie zinterioryzowali. Pochodzeniem i pozorami poprawności nauczyli się zdobywać to, co im się nie należy, ale z czego skrzętnie korzystają na koszt społeczeństwa, rodziców czy osłaniających ich autorytetów (instytucji, władzy lub osoby). Autor konstatuje zatem nie bez racji: Co do elity, to tak sobie myślę, że zachowanie tej grupy społecznej sięgnęło dzisiaj dna. Jak obecnie słyszę, że ktoś uważa się za elitę, to podejrzewam, iż mam do czynienia z chamem.
Dariusz Chętkowski blogując na stronie tygodnika ”Polityka” oswoił nas już ze swoimi wpisami, które w felietonowej formie znakomicie oddają poruszające go sprawy czy zdarzenia. Prawdopodobnie tak, jak ma to miejsce w przestrzeni wirtualnej, tak i tu drukowane formy jego wypowiedzi będą wzbudzać pytania o miejsce, czas i głównych bohaterów. Szybko jednak egotycy rozczarują się, gdyż treść i sposób narracji są tak poprowadzone, by nie mogli się w nich wprost rozpoznać lub być w nich zidentyfikowani przez innych wszyscy ci, którym się wydaje, że któryś z felietonów jest właśnie o nich.
Jak pisze:
Zdecydowałem się nie podawać, której konkretnie szkoły dotyczy opisywane zdarzenie, gdyż nie o miejsce chodzi, lecz o relacje między ludźmi. Bezpieczniej dla mnie byłoby ulokować wszystkie zdarzenia na księżycu, najlepiej w czasie ahistorycznym. Czytelników, którzy zechcą czytać mój tekst jak dzieło z kluczem, uprzedzam, że dyrektorów miałem kilkunastu, kolegów w pracy kilkuset (w tym wielu nauczycieli tych samych przedmiotów), a uczniów kilka tysięcy. Nie warto zatem doszukiwać się w tej książce własnej obecności czy podobieństwa wydarzeń z własnego życia. W swej istocie książka ta jest w jakiejś mierze o każdym z nas. Największą jej wartością jest uniwersalne przesłanie w postaci kontynuacji, bez patosu, bez szczególnej egzaltacji, ale z wyraźną troską o przysługującą godność własnego zawodu - nauczycielskiej misji.
Autor odsłania się w kilku wymiarach temporalnych. Opisując bieżące zachowania uczniów czy nauczycieli, powraca do własnego dzieciństwa, przywołuje wzory dobrego wychowania, jakie przekazywali mu jego wychowawcy czy nauczyciele, by jednocześnie przyjrzeć się temu, czy aby jest jeszcze dla nich miejsce w naszej codzienności. Efektem tego podejścia jest szlachetny konserwatyzm z wychyleniem na zrozumienie obecnych postaw czy zachowań. Chętkowski z jednej strony jest bardzo tradycyjny, z drugiej zaś przy wysokiej empatii i wrażliwości na sprawy ludzkie, bez względu na to, kogo by one nie miały dotyczyć, jawi się jako pedagog nowoczesny, refleksyjny. „Psor” - jak pewnie powiedzieliby o nim niektórzy uczniowie (bo przecież nie wszyscy, skoro on sam jest bardzo wymagający od siebie i innych) jest przykładem pedagoga, który nie obraża się na leniwych uczniów, ale też nie jest wobec nich obojętny, stwarzając im okazje do ponownego wejścia na ścieżkę wyższego stopnia rozwoju osobistego.
Bezlitośnie krytykuje zarówno uczniów, jak i nauczycieli czy rodziców, bowiem nie o fasadową ochronę ról czy statusów mu chodzi, ale o wysoką kulturę, jaką każdy powinien przejawiać w relacjach ze światem i innymi. Jaki powinien być nauczyciel? Po trosze jak Jan Fryderyk Herbart - racjonalnie wymagający, zdyscyplinowany wewnętrznie i zewnętrznie, a trochę jak Carl Rogers, pochylający się nad innymi jako godnymi szacunku osobami, bezpośrednio komunikujący się z nimi i autentycznie zaangażowany w ich rozwój. Chętkowski pisze niby o sobie, ale tak naprawdę piętnuje przy tym innych, czego najlepszym przykładem jest opisana przez niego sytuacja, kiedy to nagle zaczął wymagać od uczniów wstawania na jego wejście do klasy z miejsc i mówienia mu „dzień dobry”, a co dla nich znaczyło, że: będzie (…) siał śmierć i zniszczenie. Bo przecież dzisiejszy nauczyciel niczego od uczniów już nie wymaga, chyba że stało się coś złego i chce się na nich wyżyć. Udowodnił, że można nawet w tak banalnej sytuacji zachować zawodową godność i nie naruszyć jej u uczniów.
Szkoła w narracji Chętkowskiego jest prawdziwa, niezakłamana, wieloznaczna, o zróżnicowanych i paradoksalnych częstokroć postawach, a nie taka, o jakiej czytamy w raportach nadzoru pedagogicznego, autoewaluacjach czy sprawozdaniach z mierzenia jej dobrej jakości. Tę książkę powinien obowiązkowo przeczytać każdy, kto chce zostać nauczycielem, by się nie rozczarował, jak wreszcie do niej trafi, i by nie wciskał innym kitu, że już od dawna kocha dzieci i dlatego chce je uczyć. Znajdziemy tu refleksję wokół zdarzeń czy sytuacji, które umykają naszej uwadze na co dzień właśnie dlatego, że są także naszymi doświadczeniami w skali mikro, a przez to wymykającymi się naszej świadomości.
Jeśli ktoś się nie zgadza z uwidocznioną w tej książce oceną nauczycielskich, uczniowskich czy rodzicielskich postaw, jakie przejawiane są przez nich w toczącej się od lat wojnie polsko-szkolnej, to niech rzuci Chętkowskiemu rękawicę. Zapewniam, że ją podejmie w kolejnym tomie, który - oby jak najszybciej - ukazał się na naszym rynku. Pojedynek został rozpoczęty. Możemy być jego uczestnikami, sędziami lub świadkami. Mogę zapewnić, że w wyniku tej lektury czytelnicy nie stracą serca do szkoły, a wręcz odwrotnie, zacznie ono bić zupełnie innym, być może nawet bardziej asertywnym rytmem.
22 września 2010
Problem stanu rozwoju współczesnej myśli pedagogicznej
był tematem mojego referatu w plenarnej części obrad VII Ogólnopolskiego Zjazdu Pedagogicznego w Toruniu.
Prof. Aleksander Nalaskowski otwierając debatę naukową Zjazdu stwierdził, że dryfujemy w kierunku pedagogiki zadawania pytań, co nie jest ani pożyteczne, ani też rozwojowe, gdyż nie staramy się na nie odpowiedzieć. Pytania zatem niszczą naukę, szczególnie wówczas, kiedy pojawia się na nie odpowiedź, która niczego nie rozstrzyga. Sam jednak zadał uczestnikom VII Zjazdu istotne pytania: Czy prowadzimy jeszcze w pedagogice jakiś spór naukowy? Czy jesteśmy jeszcze gotowi o coś się ze sobą spierać? Czy nie jest tak, że każde zaangażowanie się naukowca w wyrażanie własnego stanowiska skutkuje przypięciem mu łaty ideologa? Za nami jest prawie 30 lat walki o inną pedagogikę. Kwestia ta nabiera szczególnego znaczenia w wyniku radykalnego otwarcia się także tej nauki na światową humanistykę i nauki społeczne. Nie jest to problem tylko pedagogów, ale wszystkich, którzy zajmują się badaniami w obszarze wspomnianych nauk. Polska pedagogika stanęła - po kolejnym, gwałtownym i radykalnie odcinającym się od socjalistycznej przeszłości formacyjnym przesileniu - przed niezwykle trudnym, ale ważnym wyzwaniem zmiany społecznej. Pozbawiona powszechnego dostępu do literatury światowej i doświadczeń współczesnych nauk o wychowaniu, z konieczności musiała radzić sobie z dylematem: jakiej alternatywy potrzebuje polska pedagogika? Na ile niezbędna jest ciągłość, a na ile radykalna zmiana? Nie wystarczyło bowiem w tej kwestii czerpanie z niekwestionowanego dorobku polskiej myśli pedagogicznej okresu II Rzeczypospolitej.
Straty spowodowane długą, polityczną izolacją Polski od kultury zachodnioeuropejskiej i amerykańskiej wydawały się u progu lat 90. trudne do odrobienia tym bardziej, że z braku dostępu do źródeł i nowych tekstów w niektórych ośrodkach akademickich, w dalszym ciągu upowszechniano poglądy i literaturę reprezentantów ortodoksyjnej i wykluczającej inne typy dyskursów instrumentalnej pedagogiki „socjalistycznej”. Istotną rolę odegrały w tym procesie unikalne w skali kraju cykl interdyscyplinarnych seminariów, jakie prowadzili na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu profesorowie Zbigniew Kwieciński i Lech Witkowski pod przewodnim hasłem: „Nieobecne dyskursy" oraz Letnie Szkoły Młodych Pedagogów Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN, które od 17 lat z wielkim powodzeniem prowadzi prof. Maria Dudzikowa z UAM w Poznaniu.
Jak niezwykle trafnie mówiła na I Zjeździe PTP w Rembertowie Henryka Kwiatkowska: Na naszych oczach dokonuje się zerwanie z linearną koncepcją rozwoju. Obserwuje się „bunt przeciwko porządkowi”. Tempo przemian jest tak szybkie, że niejednokrotnie uniemożliwia przewidywanie następnego ruchu. Dla określenia tej sytuacji przyjmuje się nawet metaforę „kłącza”, szczególnego korzenia, który opiera się regulującemu naciskowi tropizmów, stąd w swym rozwoju, wydaje się nie uprzywilejowywać żadnego z kierunków, rosnąc na boki, w dół, w górę, bez widocznej regulacji. Stąd nowe rośliny wyrastają w miejscu trudnym do przewidzenia. Sytuacja końca wieków dostarcza nam wielu wydarzeń potwierdzających tę metaforę. (H. Kwiatkowska, 1994, s. 9).
Przed pedagogami pojawiła się konieczność dokonania głębokiego namysłu nad tym, w jakim kierunku powinny zmierzać zmiany edukacyjne, by dorobek cywilizacyjny i kulturowy polskiego społeczeństwa, jakże silnie degradowany w okresie istnienia PRL – państwa o ograniczonej suwerenności – sprzyjał kreowaniu tożsamości i samostanowienia wszystkich obywateli, w tym szczególnie młodego pokolenia. W drugiej połowie lat 90. ukazała się pierwsza próba odkłamania przez T. Hejnicką-Bezwińską historii oświaty i pedagogiki polskiej w latach 1944-1989 ze świadomością tego, że (...) ten właśnie czas historyczny jest jednocześnie czasem biograficznym badaczy tego okresu i czytelników ich tekstów. Biograficzne uwikłanie w fakty, zdarzenia, procesy – dzisiaj już historyczne – ma niewątpliwy wpływ na przyjmowaną perspektywę poznawczą, a opisy, wyjaśnienia i interpretacje muszą budzić bardzo żywe emocje z powodu różnorodności owych perspektyw i ich biograficznego uwikłania (T. Hejnicka-Bezwińska, 1996, s. 5).
Było to niezwykle cenne i wciąż jeszcze jest niewykorzystanym w naukach pedagogicznych otwarciem dyskursu krytycznego wobec oświatowców i naukowców, którzy w niedalekiej przeszłości byli zaangażowani w strukturalną i ideologiczną sowietyzację oraz totalitaryzm. Autorka demistyfikowała zarazem „białe plamy” i wpisujące się w zbiorową świadomość naszego narodu fałsze historycznych faktów, zdarzeń, procesów, mechanizmów czy interesów, jakie były realizowane przez władze PRL także z udziałem pedagogiki. Trzeba było zatem brać pod uwagę możliwy opór środowiska akademickiego przed zmianą we wszystkich niemalże wymiarach pracy naukowo-badawczej i dydaktycznej.
Źródłem oporu w środowisku pedagogów (teoretyków i praktyków) - zdaniem T. Hejnickiej -Bezwińskiej - mogło być:
1. Przywiązanie do twierdzeń i teorii, które utraciły moc opisywania i wyjaśniania czegokolwiek w świecie wyzwalającym się z „pozoru” jako podstawowej kategorii opisującej socjalizm.
2. Ambiwalentny stosunek ludzi do „realnego socjalizmu” może rodzić pokusę zachowania istoty owego myślenia utopijnego i ograniczenia zmiany do zastąpienia: jednej utopii inną utopią; jednej wartości inną wartością; jednej ideologii inną ideologią – bez zmiany stylu myślenia o edukacji, człowieku i świecie.
3. Źródłem oporu wobec zmian w pedagogice i oświacie może być również nostalgia za wielkimi narracjami kulturowymi, które operowały pięknymi hasłami np. równości, sprawiedliwości itp. (T. Hejnicka-Bezwińska, 1992 s. 104)
Konieczna zatem była radykalna odnowa nie tylko w instytucjach edukacyjnych, ale przede wszystkim oczekiwana była zmiana mentalna, kulturowa, intrapsychiczna naszego środowiska, w której kluczową, wspomagająca rolę powinni odegrać samodzielnie myślący, refleksyjni i kreatywni nauczyciele oraz akademicy, intelektualiści zaangażowani na rzecz demokratycznych i efektywnych gospodarczo przemian, sami będący przykładem, nośnikami mądrości i kompetencji zmiany świata społecznego. Akcentowana przez T. Hejnicką-Bezwińską potrzeba dokonania rozrachunku z przeszłością, z pedagogiką socrealizmu łączyła się z brakiem zgody na unikanie zrozumienia - opóźnianego przez część elit naukowych minionej formacji - procesów koniecznego „przejścia” do ponowoczesności, do cywilizacji informatycznej i do rywalizacji wielu małych prawd i wielu małych, lokalnych narracji naukowych.
Pluralizm w naukach jest faktem, który nie pojawił się w naszym kraju wraz z transformacją ustrojową 1989 r. Jeśli zatem dzisiaj utrwala się negatywne przeświadczenie, że świat nauk o wychowaniu stanowi swoistego rodzaju chaos i natłok idei, teorii czy nurtów, które przeciskają się do centrum, by zmusić pedagogów do aktywności poznawczej, do przemieszczania się przez kolejne narracje i dyskursy będące terytorialną odrębnością przesłanek epistemologicznych, ontologicznych czy antropologicznych, to być może nie uporaliśmy się jeszcze z tym, o co upominała się przed laty T. Hejnicka-Bezwińska.
Może jest to wynik poddawania nas przez ponad 40 lat w okresie socjalizmu presji monistycznego postrzegania i uprawiania nauk humanistycznych, a zarazem wykluczania z badań naukowych ich uzasadnień teoretycznych jako spekulatywnych, nienaukowych właśnie. Wyrażana wówczas pejoratywnym określeniem „spekulatywizmu” pogarda dla rozpraw teoretycznych, dla analiz filozoficzno-pedagogicznych, socjo-, czy psychopedagogicznych, które miały stanowić przesłanki do konstruowania także empirycznie zorientowanych projektów badawczych sprawiła, że kolejne pokolenia naukowców unikały studiów teoretycznych czy metateoretycznych.
Pedagogika nie zdołała się usamodzielnić w zgodzie z pozytywistycznym paradygmatem, będąc nieustannie, jak to określili: Władysław P. Zaczyński – „nauką cudzołożną”, Kazimierz Sośnicki – „kompleksem wiedzy wyczerpanej" (W.P. Zaczyński, 1991 s. 99) a Stanisław Nalaskowski – „nauką allogeniczną” (S. Nalaskowski, 2003, s.13). Wbec braku zadowalających wyników opisanych procedur przenoszenia teorii ustalonych do pedagogiki i nade wszystko dwuznaczna jej kondycja naukowa musiały pociągnąć za sobą odwrót pedagogów od koncepcji pedagogiki jako kompleksu wiedzy czerpanej i ich zwrócenie się do faktów, do ich naukowego badania z pełnią rezerwy i nieufności do wszelkich sądów ogólnych „czerpanych” w postaci gotowej z innych nauk. Złe samopoczucie pedagogów w związku z pojmowaniem pedagogiki jako „kompleksu wiedzy czerpanej” kompensowane być mogło właśnie przez scjentyzm, do którego chętnie sięgano już w pierwszych latach naszego (XX w. – do. BŚ) wieku. (W.P. Zaczyński, s. 100). Tym samym pedagogika ma nieustanny problem z własną tożsamością, choć takowego w ogóle nie doświadczają ani socjologia, ani też psychologia, a przecież także do powyższego typu nauk przynależą.
Być może stan zapóźnienia czy niechęci do rozwijania badań porównawczych myśli pedagogicznej jest następstwem nieuświadamiania sobie przez część pedagogów - wysokiego poziomu rozwoju metateoretycznego nauk społecznych, w tym także nauk o wychowaniu na skutek rozproszenia i skupienia własnych badań na wąsko rozumianych problemach społeczno-wychowawczych, edukacyjnych czy historycznych oraz usprawiedliwiania ich ateoretyczności stanem panującego chaosu teoretycznego. A z teorii chaosu – jak słusznie wskazuje na to Otto Speck – nie można i nie powinno się wyprowadzać żadnych wniosków pedagogicznych ( Speck, 2005 s.2). Dzisiaj dysponujemy bowiem już takimi metodami badań porównawczych myśli pedagogicznej, że można dzięki nim usytuować tak teorie, prądy czy nurty myśli o charakterze deterministycznym, jak i indeterministycznym, te które lokują się w horyzoncie silniejszego lub słabszego naturalizmu czy subiektywizmu (nieokreśloności, bezzałożeniowości), jak i te, które można lokować na osi pozytywizmu czy obiektywizmu (konieczności, teleologiczności).
Uwierzyliśmy i przyjęliśmy jako pewnik – za wielokrotnie podtrzymywaną przez scjentystycznie zorientowanych psychologów tezę – że pedagogika nie spełniając rygorów metodologicznych nauk empirycznych, nie jest i nigdy nie będzie nauką. Jak pisał Jerzy Brzeziński: O dojrzałości danej dyscypliny empirycznej świadczy to, w jakim stopniu twierdzenia jej sprawdzane są na drodze eksperymentalnej. Najbardziej pod tym względem zaawansowana jest fizyka, a najmniej niektóre nauki społeczne, jak na przykład pedagogika (J. Brzeziński 1978, s. 60).
Bardziej zatem przekonywująco brzmi teza René Thoma, że nauk humanistycznych, których przedmiotem badań jest człowiek, nie można ani włączać, ani też porównywać do nauk ścisłych i przyrodniczych, gdyż przedmiotem ich badań jest inna materia. Warunkiem koniecznym naukowości jakiejś dyscypliny nauk humanistycznych jest jej całkowita nieskuteczność. Nic dziwnego, że ten wybitny matematyk uważa za podejrzany status naukowy wszystkich tych dyscyplin naukowych, jak psychologia, socjologia, ekonomia, (…) które w sposób jawny lub ukryty roszczą sobie pretensje do sprawowania – indywidualnej lub zbiorowej – kontroli nad człowiekiem (…). (R. Thom, 2010 s. 38)
Podejmowane przez kolejne pokolenia pedagogów wysiłki, by ich dyscyplina wiedzy stała się bardziej naukową, czy nawet bardziej ścisłą, a tym samym technologicznie przydatną, dzięki docieraniu do tego, co powtarzalne, ogólne i powszechne, mogą się sprawdzać częściowo jedynie w dydaktyce, zaś w pozostałych obszarach badań pedagogicznych spełzły na niczym, i inaczej być nie może. Zajmujemy się bowiem tym, co jest do końca niemierzalne, niewymierne, co pozostawia nas sam na sam z nierozpoznawalnością osób i zdarzeń, determinowanych nie tylko przez to, co jest wymierne, ale i to co jest określane mianem współczynnika humanistycznego, przez transcendencję i los.
Jak pisze Thom: (…) w naukach humanistycznych prawdę uzyskuje się tylko wtedy, gdy rezygnuje się z oddziaływania. Wszelkie bowiem oddziaływanie na materiał ludzki pociąga konsekwencje trudno przewidywalne.(…) W naukach humanistycznych, tak jak we wszelkich innych naukach, nie można rzecz jasna, wykluczyć odkrycia jakiejś innowacji technologicznej, która dysponującej nią grupie dałaby niespotykaną dotąd przewagę. Wówczas jednak towarzysząca temu nierówność pogłębiłaby się do tego stopnia, że doprowadziłaby do rozłamu ciała społecznego, co czyniłoby wszelki konsens niemożliwym. Z tego względu skuteczność technologii w naukach humanistycznych jest nieuchronnie ograniczana przez etykę, gdyż tylko etyka może przechować konsens niezbędny do istnienia nauki (tamże, s. 42)
Współczesna myśl pedagogiczna ma społeczne znaczenie, gdyż jest szczególną formą komunikacji międzyludzkiej (międzypokoleniowej, międzykulturowej itp.). Jednych nakłania do refleksji nad własnym stylem wychowania czy kształcenia, uczenia się czy pracy nad sobą, innych wręcz uczula na frazesy, stereotypy, ideologiczne konwencje czy uprzedzenia, a wszystko po to, byśmy zdali sobie sprawę z własnej ograniczoności, abyśmy potrafili zrozumieć podejście innych do procesów edukacyjnych, dostrzegli odmienne źródła ich stanowienia, a zarazem żebyśmy mogli zabronić własnego stanowiska i dostrzec możliwe konsekwencje jego stosowania w praktyce. Pedagogika powinna dzięki swoim analizom i porównaniom czynić trudnym i zobowiązującym do wysiłku to, co wydaje się proste, łatwe czy banalne, ale także uświadamiać nam, że nie wszystkie – a tym bardziej nie tylko - nasze poglądy są słuszne.
Wyłaniająca się z antagonizacji tekstów i podejść prosta alternatywa: albo my – albo oni; albo konwencja albo innowacja; albo państwowe albo prywatne itp. buduje pedagogikę na opozycyjnych przekonaniach czyniąc ją zbytecznym angażowaniem się w mit o idealnym podejściu wychowawczym i przeciwstawnym mu, a bezwartościowym przekonaniu o jego zaprzeczeniu czy przeciwieństwie. Posługiwanie się binarnym językiem: „dobro” – „zło” wyklucza dostrzeganie niuansów, odcieni różnic, sprawia, że myśl pedagogiczna staje się zastygła, nieelastyczna i głucha na postęp wiedzy. Pedagogika nie jest tylko świadczeniem usług dla ludności w zakresie kształcenia i wychowania, ale musi być zarazem nieustanną reinterpretacją świata edukacyjnego, będącą odbiciem i kontynuacją tradycji, metaprzekazem ponadczasowych znaczeń, przy jednoczesnej świadomości tego, że nie ma jednego systemu wartości, ani też żaden z nich nie jest ostatecznym.
Swoistego rodzaju wojna między teoriami sprawia, że są takie na arenie sporów, którym odmawia się traktowania ich jako uzasadnionego dyskursu naukowego, prowadząc do ich wykluczania. Zawsze pozostaje do wyjaśnienia w takich sytuacjach kwestia tego, na jakiej podstawie w sposób arbitralny nie dopuszcza się do zaistnienia, upowszechnienia czy dalszego rozwoju tego, co wchodzi w skład akademickiej wymiany wiedzy, a co powinno się znaleźć na jej obrzeżach lub poza jej granicami. Rodzi się wówczas pytanie, czy arbitralnie ustanawiane granice jakiejś dyscypliny naukowej nie są im sztucznie narzucone i czy w wyniku tego nie upośledzają zdolności rozumienia zjawisk, które są przedmiotem ich opisu, wyjaśnień czy wdrożeń. Dla pedagogów analiza prowadzonych sporów w naukach pogranicza może być dobrym asumptem do tego, by zobaczyć także we własnym obrębie badań, (…) w jaki sposób intelektualiści i argumenty walczą o wpływ na politykę rządu i dlaczego jedna perspektywa może przejść od przewagi (hegemoniczna) do marginalizacji (opozycyjna), jeśli chodzi o wpływ na politykę rządu, zależnie od wydarzeń międzynarodowych i zmieniających się osobowości politycznych (S. Burchill, 2006 s. 23).
Dzisiaj teorie definiuje się w opozycji do praktyki, do rzeczywistości, której nie są one w stanie do końca ani wyjaśnić, ani też przewidzieć, ale mogą wskazać, jakie istnieją możliwości ludzkich działań i interwencji. To, że w nauce panuje teoretyczna niezgoda, że podział teoria vs rzeczywistość jest fałszywą dychotomią i że mogą one zarówno odzwierciedlać rzeczywistość, jak i ją modelować ukierunkowuje zainteresowania poznawcze na epistemologiczne struktury teorii, na dociekanie tego, co powinno być podmiotem badań, co jest jej jasno określoną domeną refleksji intelektualnej i czy ma specyficzne cechy wyróżniające oraz jaką metodologię należałoby zastosować w tych badaniach. Upadek pozytywistycznego przeświadczenia, że w naukach możliwe jest osiągnięcie konsensusu teoretycznego doprowadził do zrozumienia, że w świecie zjawisk społecznych, a tym bardziej humanistycznych istnieje i jest coraz powszechniej akceptowana wielość konkurujących ze sobą podejść teoretycznych, w związku z czym konieczne jest prowadzenie badań interdyscyplinarnych także w tym zakresie.
Warto było w czasie tegorocznego Zjazdu odnieść się do wstępnej tezy Aleksandra Nalaskowskiego, że: (…) pedagogika nie chce lub nie potrafi generować idei". W moim przekonaniu, okres dwudziestolecia III RP nie został zmarnowany przez środowisko pedagogiczne, gdyż to właśnie w nim powstały znakomite rozprawy, wyjaśniające czy konstytuujące kluczowe dla rozumienia i doskonalenia procesów kształcenia oraz wychowania idee, a w ślad za nimi wspomagające je teorie: oporu (buntu, kontestacji) i emancypacji, odpowiedzialności, inności (innowacyjności, alternatyw, różnicy ontologicznej i rodzajowej), kultury i międzykulturowości, twórczości, dialogu, tożsamości, uspołecznienia (solidarności, altruizmu, demokratyzacji), równości i stratyfikacji społecznej w edukacji, ambiwalencji, cielesności, autonomii, wolności, utopii i dystopii, pomocy i wsparcia społecznego, miejsca i przestrzeni socjalizacyjnej, wymierności, przymusu i dyscypliny, autorytetu, autorytaryzmu i manipulacji czy etyczności pedagogicznej.
Czy to mało? Czy rzeczywiście niczego nie dokonaliśmy? Pedagogika jako praxis ma swój ogromny wkład w tworzenie tradycji, zachowanie ciągłości kultury właśnie poprzez edukację, poprzez język, kształtowanie nawyków społecznych, rozwijanie myślenia pojęciowego, rozpoznawanie i rozwijanie zdolności i potrzeby uczenia się itd. Oczywiście, można zastanawiać się, jakie idee stają się dla pedagogów współcześnie znaczącymi w stanowieniu i realizowaniu celów kształcenia czy wychowania? Czy jest nią jeszcze np. idea społeczeństwa obywatelskiego, czy może porzuciliśmy ją dla idei społeczeństwa informacyjnego? A co się stało ze ideą społeczeństw pluralistycznego, które przecież nie musi być ani obywatelskim, ani informacyjnym? Czy jedynie słuszną drogą jest powrót do ideologizacji wychowania i kształcenia zgodnie z zasadą politycznej poprawności? Czy wraz ze zmieniającymi się władzami centrum musimy instrumentalnie podporządkowywać się im i udowadniać, że słuszne lub prawdziwe jest to, co służy ich doraźnym interesom – ideologom neolewicy, neoprawicy albo neoliberałów? Czyż powstałe w ostatnich latach studia analityczno-krytyczne owych związków nie są wystarczającym ostrzeżeniem przed niebezpiecznym zatracaniem się pedagogiki w polityce?
(Pełna wersja referatu zostanie opublikowana w publikacji pozjazdowej)
Bibliografia:
Hejnicka-Bezwińska T., Kryzys pedagogiki czy kryzys pedagogów? W: Kontestacje pedagogiczne, red. Bogusław Śliwerski, Oficyna Wydawnicza „Impuls”, Kraków 1993
Brzeziński J., Elementy metodologii badań psychologicznych, Warszawa: PWN 1978
Burchill S., Wstęp, w: S. Burchill, R. Devetak, A. Linklater, M. Paterson, Ch. Reus-Smit, J. True, Teorie stosunków międzynarodowych, przeł. Paweł Frankowski, Książka i Wiedza, Warszawa 2006 , s. 23.
Kwiatkowska H., Wstęp, w: Ewolucja tożsamości pedagogiki, red. Henryka Kwiatkowska, Wydawnictwo PTP, Warszawa 1994
Hejnicka-Bezwińska T. , Zarys historii wychowania (1944-1989). Oświata i pedagogika pomiędzy dwoma kryzysami. Część IV, Wydawnictwo Pedagogiczne ZNP Spółka z o.o., Kielce 1996
Nalaskowski S. , Naukowość pedagogiki w ujęciu Kazimierza Sośnickiego, Wychowanie Na Co Dzień, 2003 nr 1-2
Speck O., Być nauczycielem. Trudności wychowawcze w czasie zmian społeczno-kulturowych, tłum. Elżbieta Cieślik, Gdańsk: GWP 2005
Thom R. , O naukowości nauk humanistycznych, w: Rozmowy w Castel Gandolfo, wstęp Krzysztof Michalski, Centrum Myśli Jana Pawła II – Wydawnictwo Znak, Warszawa 2010
Zaczyński P., O potrzebie teorii w badaniach pedagogicznych dydaktycznych, Kwartalnik Pedagogiczny 1991 nr 3
Studia z Teorii Wychowania
Zespół Teorii Wychowania przy Komitecie Nauk Pedagogicznych PAN wydał w GWP półrocznik, w którym pedagodzy znajdą inspiracje do własnych badań w zakresie teorii wychowania jako jednej z podstawowych subdyscyplin nauk o wychowaniu oraz z dyscyplin czy nauk pogranicza dociekających jego istoty. Zaprosiliśmy do współpracy tych, którzy prowadzą badania w obszarze teorii wychowania, pedagogiki ogólnej, metodyki wychowania przedszkolnego, szkolnego czy opiekuńczego, pedagogiki społecznej, pedeutologii, pedagogiki porównawczej, antropologii pedagogicznej czy teorii kształcenia, ale także w zakresie socjologii czy psychologii wychowania.
Proces wychowania nie może być opisywany, wyjaśniany i konstruowany bez wielostronnego, interdyscyplinarnego badania jego istoty, funkcji, zakresu, form, metod i następstw. Interesuje nas nie tylko dociekanie tego, czy(-m) jest wychowanie, ale i jakim ono się staje lub jest przez nas kreowane, czemu i komu służy, a komu szkodzi i z jakich powodów? Istotne jest dociekanie jego zróżnicowanych uwarunkowań i możliwych do przewidzenia oraz zdiagnozowanych efektów. Warto też poszukiwać odpowiedzi na pytanie: jakie są mierniki wychowania? Po czym możemy rozpoznać że ów fenomen miał miejsce? Jakie są granice wychowania? Kto i w jakim zakresie jest sprawcą wychowania? Jak zmieniająca się sfera komunikacji globalnej rzutuje na wychowanie? Czy rzeczywiście upadek kategorii naukowej prawdy prowadzi do wniosku, że wyniki dotychczasowych badań naukowych nad wychowaniem – szczególnie dla wychowanków - mogą być niebezpieczne? itp. Wprawdzie pozytywizm w naukach społecznych przyczynił się do lepszego poznania obiektywnego świata, ale doprowadził też do oddalenia od niego samego podmiotu, problematyzując jego istnienie. Nie da się dłużej utrzymywać owej nieobecności podmiotu w świecie. Doświadczanie subiektywnego istnienia nie jest „tylko subiektywne”, ale jest doświadczaniem jego istnienia z zewnątrz, stąd należałoby wzmocnić dotychczasowe diagnozy m.in. o dociekania fenomenologiczne czy badania etnograficzne.
Dzisiaj wykraczamy w badaniach porównawczych teorii wychowania poza obszar własnego kraju dla uchwycenia zasięgu ich wpływów czy uniwersalizmu przesłanek, by badać wszystkie teorie bez względu na czas, w którym powstawały. Odwołujemy się do badań dzieł dla nich reprezentatywnych, o trwałych wartościach. Warto zweryfikować pojawiające się w ostatnich dekadach aporie i paradoksy wychowawcze, zbadać, czy rzeczywiście zaistniałe w dyskursie naukowym oraz w debatach publicznych mity, idee, modele, orientacje czy kierunki wychowania znajdują swoje uzasadnienie?
Może należałoby w kontekście dynamicznie rozwijających się badań antropologicznych, psychologicznych, socjologicznych czy filozoficznych ponownie sięgnąć do najbardziej kontrowersyjnych tez czy stanowisk dotyczących wychowania, a mianowicie: Czy istotnie jest jeszcze zasadna teza o przesunięciu socjalizacyjnym w kierunku popkultury? Czym skutkuje w teorii i praktyce teza antypedagogiki o niewychowywaniu? Dlaczego bywamy bezradni wobec niewychowanych osób? Paradoksalność wychowania oznacza przecież zaistnienie w nim czegoś, co jest nieoczekiwane, co nas zaskakuje, na pierwszy rzut oka jawi się jako coś bezmyślnego. Należałoby jednak sprawdzić, czy rację mają ci, którzy twierdzą, że dopóki w samym wychowanku nie dokona się coś wychowawczego, to wychowanie w nim się nie dokona, że tego zjawiska nie da się wywołać żadnymi, nawet najbardziej wyrafinowanymi sztuczkami?
W naukach o wychowaniu istnieje wiele paradygmatów i związanych z nimi prądów czy kierunków, które ścierają się ze sobą, zaś w wyniku uwarunkowań społeczno-politycznych coraz częściej rozpoznajemy presję różnego rodzaju władz na to, by czynnik najbliższy jej interesom został usytuowany w centrum jako obowiązujący i dominujący nad pozostałymi. To właśnie politycy zabiegają o to, by zgodne z ich orientacją nurt czy ideologia wychowania mogły stać się w społeczeństwie obowiązującą wykładnią tego fenomenu, stanowiąc zarazem punkt odniesienia dla praktyków, ustawodawców i naukowców. Ma to także niewątpliwy wpływ na proces badawczy, który podlega przecież nieustannym przemianom historycznym, społecznym, politycznym czy kulturowym.
Kluczowe dla teorii wychowania pojęcia powinny być, w świetle złożoności i zróżnicowania paradygmatycznego humanistyki, traktowane jako wieloznaczne. Nie powinno to rodzić przekonania, że w konsekwencji tego mamy do czynienia z ich dowolnością interpretacyjną. Nie od dzisiaj toczy się na całym świecie spór o zakres wolności światopoglądowej, o wolność słowa, rozwój nauki. Rodzi to oczywiste pytanie, czy w związku z tym pluralizm myśli humanistycznej, społecznej, w tym pedagogicznej jest przedmiotem uznania, zrozumienia i akceptacji dla jego obecnego stanu rozwoju i możliwej dalszej ewolucji, czy też kwestionuje się go dla doraźnych celów politycznych (ideologicznych) lekceważąc wspomniane wolności? Czyż tak usilnie eksponowana co jakiś czas troska o przywrócenie jakiegoś monistycznego i zarazem obiektywnego porządku aksjonormatywnego nie jest efektem prób podporządkowywania przez władze państwowe tzw. nadbudowy nauk o wychowaniu i ostentacyjnego odrzucenia zasady neutralności moralnej i religijnej państwa, a tym samym zasady neutralności władzy wobec zróżnicowania światopoglądowego w społeczeństwie i upełnomocniającego go pluralizmu idei i wartości w zakresie wychowania?
Na jakiej podstawie usiłuje się z udziałem nauk pedagogicznych czy nauk pogranicza dokonywać kolejnej „rewolucji moralnej”, narzucając mu de facto jedynie słuszną orientację aksjologiczną (filozoficzną, psychologiczną) czy/i religijną? To, że wybrana demokratycznie władza ma za sobą poparcie społeczne nie powinno naruszać zasady neutralności, a więc i wolności nauki, a tym samym powinna być gwarantowana ochrona przedstawicieli szczególnie tych prądów czy nurtów myśli, które nie zgadzają się z „prawdą” większości. Potrzebna jest nam refleksyjna teoria wychowania, która nie byłaby jedynie nauką stosowaną, sugerującą wskazania czy konkretne rozwiązania profilaktyczne czy naprawcze, ale także umożliwiałaby nam zastanawiania się nad tym, jak przyczyniać się współcześnie do wychowywania młodych pokoleń w określonych warunkach społeczno-kulturowych czy politycznych?
Dziękuję Gdańskiemu Wydawnictwu Psychologicznemu za podjęcie trudu wydania na VII Zjazd Pedagogiczny w Toruniu nowego czasopisma naukowego, zaś wszystkim Autorom i współtwórcom tego projektu (w tym szczególnie dr. hab. Mirosławowi Kowalskiemu z Uniwersytetu Zielonogórskiego) za zaangażowanie się w jego narodziny i – mam nadzieję – owocną kontynuację. Serdecznie zapraszamy do współpracy!
19 września 2010
„Po życie sięgać nowe…” Teoria a praktyka edukacyjna.
To temat wiodący VII Ogólnopolskiego Zjazdu Pedagogicznego Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego, jaki rozpoczyna się w dn. 20 IX br. w Toruniu. Jak piszą na stronie Wydziału Pedagogicznego UMK w Toruniu - Organizatorzy tego Zjazdu:
Program skoncentrowany jest na dyskusji wokół związków pedagogiki jako nauki i praktyk edukacyjnych, widzianych przez pryzmat toczących się wokół i wśród nas wielkich przełomów nakierowanych na pozytywne rozwiązania obecnych problemów, dylematów i trudnych kwestii praktycznych w przyszłości. Służyć temu ma przeprowadzenie obrad Zjazdu w ramach szczególnej formuły programowo-organizacyjnej.
Debatę otwiera wprowadzająca sesja plenarna, po czym następują obrady równolegle w dziesięciu sesjach. Pierwszego dnia skupimy się na diagnozach, krytycznym rozpoznaniu pól problemowych i kwestii do rozwiązania, natomiast drugiego dnia skierujemy uwagę na wskazanie najważniejszych wzorów dobrych rozwiązań.
Zjazd zakończy dyskusja panelowa nad funkcją rzeczywistą i możliwą pedagogiki w planowych zmianach oświatowych. Mamy nadzieję, że formuła ta pozwoli na zintensyfikowanie debaty, wykorzystanie czasu na wymianę poglądów i doświadczeń.
Zainteresowanych Zjazdem oraz tezami programowymi sesji półplenarnych zapraszam na stronę: http://www.pedagogika.umk.pl/zjazd-pedagogiczny/index.html
Program skoncentrowany jest na dyskusji wokół związków pedagogiki jako nauki i praktyk edukacyjnych, widzianych przez pryzmat toczących się wokół i wśród nas wielkich przełomów nakierowanych na pozytywne rozwiązania obecnych problemów, dylematów i trudnych kwestii praktycznych w przyszłości. Służyć temu ma przeprowadzenie obrad Zjazdu w ramach szczególnej formuły programowo-organizacyjnej.
Debatę otwiera wprowadzająca sesja plenarna, po czym następują obrady równolegle w dziesięciu sesjach. Pierwszego dnia skupimy się na diagnozach, krytycznym rozpoznaniu pól problemowych i kwestii do rozwiązania, natomiast drugiego dnia skierujemy uwagę na wskazanie najważniejszych wzorów dobrych rozwiązań.
Zjazd zakończy dyskusja panelowa nad funkcją rzeczywistą i możliwą pedagogiki w planowych zmianach oświatowych. Mamy nadzieję, że formuła ta pozwoli na zintensyfikowanie debaty, wykorzystanie czasu na wymianę poglądów i doświadczeń.
Zainteresowanych Zjazdem oraz tezami programowymi sesji półplenarnych zapraszam na stronę: http://www.pedagogika.umk.pl/zjazd-pedagogiczny/index.html
Subskrybuj:
Posty (Atom)