O polowaniu Józefa Wieczorka na nieistniejącego plagiatora pisał w grudniowym wydaniu "Forum Akademickiego" redaktor niezykle poczytnych artykułów o nieuczciwości akademickiej pan dr hab. Marek Wroński.
Po niespełna trzech latach w
poprzednim tygodniu zakończył się wytoczony mi przez dra proces o rzekomy
plagiat związany z wykorzystaniem rysunku pobranego przeze mnie kilka lat temu z portalu Facebook.
Po długiej i niezwykle ciekawej z punktu widzenia prawa cytatu batalii sądowej dotyczącej sposobu oznaczania rysunków, w tym konieczności zamieszczania imienia i nazwiska twórcy w sytuacji, gdy sam twórca udostępnia rysunek pod pseudonimem Sąd Apelacyjny w Warszawie podzielił wyrażone w apelacji sporządzonej przez mojego pełnomocnika stanowisko, że w sprawie nie doszło do plagiatu oraz do naruszenia prawa powoda do oznaczenia utworu swoim nazwiskiem.
Kwestia plagiatu budziła zresztą wątpliwości jedynie u samego powoda – jak zauważył sąd rozpoznający sprawę:
W
niniejszej sprawie nie ma ani jednego elementu świadczącego o naruszeniu prawa
do autorstwa utworu od strony negatywnej (art. 16 pkt 1 u.p.a.p.p.). Żaden z
przeprowadzonych dowodów a w szczególności wpisy na blogu Pozwanego nie
wskazuje, że przywłaszczył on sobie autorstwo cudzego rysunku. Pozwany nie
podejmował żadnych działań sugerujących, że to on stworzył ten rysunku, nie
umieszczał pod nim swoich podpisów itp.
Czemu miało zatem służyć
pomawianie mnie o plagiat? Otóż i na to pytanie można znaleźć odpowiedź w
uzasadnieniu wyroku:
Powód nie zwrócił się do
Pozwanego z odpowiednim żądaniem (mógł łatwo ustalić kontakt w drodze
elektronicznej). Zamiast tego wykorzystał całą sytuację do ataku personalnego
na Pozwanego na łamach prasy. Wymaga również podkreślenia, że ewidentnym
nadużyciem ze strony Powoda jest wykorzystywanie tego zdarzenia do
przedstawienia w oczach opinii publicznej Pozwanego jako osobę mającą za nic
zasady etyczne pracy naukowej – celem zdeprecjonowania całości jego
postępowania. Mówiąc inaczej Powód wykorzystał całe zdarzenie do kolejnego
ataku na Pozwanego, z którym toczy boje publicystyczne na temat zwyczajów w
środowisku naukowym.
Stanowisko sądu i instancji
potwierdził także sąd odwoławczy, który w ustnych motywach uzasadnienia potwierdził, że o plagiacie nie może być mowy.
Na podstawie ustnego uzasadnienia (na pisemne czekam) wydaje się, że podzielił
argumentację zawartą w apelacji, że nie można mówić o naruszeniu prawa osobistego do oznaczenia utworu nazwiskiem twórcy w
przypadku, kiedy twórca sam udostępnia swój
utwór pod pseudonimem.
Niestety w opisywanej sytuacji sąd dopatrzył się uchybień również po mojej stronie, bo choć przyznał, że użycie rysunku dla zilustrowania opisywanych przeze mnie problemów mieściło się w prawie cytatu, to jednak sposób jego użycia – bez wyraźnego wskazania źródła rysunku - mogło godzić w prawa powoda.
Mając
zatem w pamięci sentencję Andrzeja Frycza
Modrzewskiego wyrytą na fasadzie Sądu Okręgowego w Warszawie
„Sprawiedliwość jest ostoją mocy i trwałości Rzeczypospolitej" uznałem, że
w tej sytuacji zasadnym będzie złożenie stosownego oświadczenia czyniącego
zadość wspomnianemu wyrokowi, co też uczyniłem we wcześniejszym wpisie z dn.1
lutego 2024 r. i będę to czynił przez kolejne dwa tygodnie.
Trochę znudzą
się tym czytelnicy bloga, ale należy posypać głowę popiołem i przeprosić, skoro
tego domaga się autor, który nie poinformował mnie - co jest w zwyczaju
blogowych komentatorów wydarzeń - żebym podał autora i źródło, skoro było jego
wytworem. Tak to niestety jest, że jak ktoś via Facebooka i związanego z nim
Messengera przesyła do mnie jakieś ilustracje, to powinien podać mi źródło ich
pochodzenia. A skoro nikt tego nie uczynił, to trudno. Trzeba ponieść karę za
kogoś.
Osoby
zainteresowane analizą polskich prawników na temat tego nietypowego wydarzenia
odsyłam do dwóch numerów "Forum Akademickiego" - nr 12/2023 i nr
1/2024.