14 listopada 2024

Nie dla chaosu w polityce oświatowej

 



[fb]

"NIE DLA CHAOSU W SZKOLE" zamieściło na swoim facebookowym profilu powyższy mem, który jest pozytywną troską o uczniów, w odróżnieniu od pojawiających się hejt-memów w social mediach ze strony innych podmiotów czy osób . Ten ma docenić trafność zamiarów władz Ministerstwa Edukacji Narodowej, by przestać uznawać usprawiedliwione nieobecności uczniów w ramach obowiązkowych zajęć przedmiotowych. Pytam, z jakiego to powodu? 

Na tym właśnie polega kontynuacja socjalistycznego centralizmu w polityce oświatowej, że rządzący nie dociekają przyczyn - ich zdaniem (czyżby?) -  niepokojących zjawisk, tylko ogłaszają kolejne populistyczne decyzje, których źródłem chyba są sygnały nieudacznie zarządzających szkołami ich dyrektorów. Postanawiają zatem wszystkich uszczęśliwić odgórnie. To typowe dla autokratycznej taktyki wprowadzania odpowiedzialności zbiorowej, która jest zaprzeczeniem sensu tej polityki w kraju quasi demokratycznym.

MEN nie radzi sobie z własną a nieudolną polityką oświatową, w wyniku której:

- brakuje w wielkich i dużych miastach nauczycieli podstawowych, bo egzaminacyjnych przedmiotów (matematyków, języka polskiego i języka angielskiego), ale także w szkolnictwie ponadpodstawowym brakuje biologów, fizyków, chemików, informatyków... a bywa, że i nauczycieli muzyki, plastyki czy edukacji dla/do... czegokolwiek (tej i tak nie prowadzą specjaliści);

- uczniowie szkół ponadpodstawowych powinni postawić pytanie władzom oświatowym: dlaczego nie ma nauczycieli przedmiotów, a jeśli niektórzy ich mają, to okazuje się, że są to w niektórych szkołach nauczyciele wypaleni zawodowo, znudzeni, sfrustrowani, nie posiadający kompetencji dydaktycznych, a zatem wcale lub słabo zainteresowanych zaangażowanym kształceniem młodzieży; 

- rządzący zadbali o podtrzymanie pozoru edukacyjnego, czyli dalszego grania z dziećmi i młodzieżą "fałszywymi kartami" (J. Korczak). Zachowali nikomu niepotrzebne kuratoria oświaty, bo te nie spełniają ani funkcji nadzoru, bo wiedzą, że nie ma kim wypełnić kadrowe braki, ani nie realizuje funkcji wspomagających tych nauczycieli, którym jeszcze się chce, by angażowali się w wartościową dydaktycznie edukację. 

- zmarnowane są pieniądze publiczne na nadzór (pseudo-)pedagogiczny, który ucieka od pracy w szkołach, by poprawić sobie samopoczucie i status finansowy. Kuratorzy i wizytatorzy szkół ponadpodstawowych nie mają "zielonego pojęcia" o doświadczanych stratach czasu przez uczniów, którzy chcieliby się uczyć, ale nie mają nauczycieli. Po co zatem mają chodzić do szkoły?    

- częściowo wyalienowana z rzeczywistej troski o jakość procesu kształcenia grupa nomenklatury związkowej i dyrektorów szkół nie ponosi żadnej odpowiedzialności za bylejakość warunków pracy nauczycieli oraz uczenia się dzieci i młodzieży. 

Jeśli ministra chce rzeczywiście pomóc uczniom, to niech zlikwiduje obowiązek uczęszczania na lekcje, które są permanentnie zastępstwami lub nie ma nauczycieli do ich prowadzenia. Uczniowie ostatniej klasy szkół podstawowych i ponadpodstawowych powinni otrzymywać bon oświatowy na korepetycje, a szkoły publiczne należałoby pozbawiać odpowiadającej temu części subwencji, skoro nie ma nauczycieli.

Młodzież uczęszcza do szkoły ponadpodstawowej na te lekcje, które są dla niej wartościowe, bo są rzeczywiście ciekawie prowadzone, przydatne do egzaminu maturalnego czy/i rozwoju własnych pasji, zainteresowań, aspiracji akademickich. Jak jest świetna nauczycielka/świetny nauczyciel, którzy z pasją zarażają młodzież swoją wiedzą i umiejętnością korzystania z baz dostępnych w cyberprzestrzeni, to i frekwencja na ich lekcjach jest niemalże stuprocentowa.       

W których szkołach nie ma problemu z frekwencją? To oczywiste. W szkołach podstawowych w edukacji wczesnoszkolnej. Nawet nie trzeba tego dowodzić. Natomiast liczne badania na temat wagarowania, ucieczek szkolnych, fobii szkolnych, depresji, wypalenia szkolnego czy korepetycji dowodzą tego, jak częściowo toksyczny jest system szkolny w Polsce.    

Fluktuacja nie dotyczy też uczniów szkół wiejskich i w małych miasteczkach, gdzie nie ma konkurencji, rankingu szkół, a zatem i towarzyszącej temu sterowanej stratyfikacji społecznej. W szkole wiejskiej frekwencja jest najwyższa, bo dzieci są dowożone i w nich nakarmione. W tym ostatnim zakresie bywa, że jest to czasami jedyny ciepły posiłek tych dzieci w ciągu dnia.  

W wielkich miastach istotną rolę w stratyfikacji społecznej z udziałem oświaty odgrywa rywalizacja między szkołami ponadpodstawowymi o jak najlepszych kandydatów (środowiskowo, intelektualnie, sprawnościowo itp.). Za lepszą szkołą podążają lepsi uczniowie - lepsi w sensie poziomu aspiracji, kapitału kulturowego, dojrzałości szkolnej i autoedukacyjnej, choć niekoniecznie nauczyciele z pasją.