30 maja 2020
Dylematy seminarzystów na uczelni
Dopiero wczoraj zaczął działać antyplagiatowy system JSA. Studenci alarmowali, że nie mogą zamieścić swojej pracy dyplomowej. Już jest to możliwe.
Przejście z edukacji offline na online wywołało wśród studentów wiele niepokoju, depresyjnych czy lękowych emocji. Może dlatego, że na pedagogice studiują głównie kobiety o wysokiej wrażliwości na sprawy międzyludzkie. Chciałby wykonać zlecane im zadania jak najlepiej, a tu nie mają bezpośredniej reakcji.
Trudno jest w dystansie fizycznym, przestrzennym, ale i temporalnym, bo przecież przez pierwsze dni kwarantanny niemalże wszyscy byliśmy odcięci od akademickiej wspólnoty, rozstrzygać problemy natury naukowej, społecznej, a nawet osobistej.
Martwię się o studentkę, o której wiedziałem, że zmaga się z nowotworem. Przyszła do mnie na dyżur, by mi powiedzieć, że jednak zrezygnuje ze studiów. Traci poczucie sensu życia, bo po co jej studia, skoro choroba ma charakter terminalny.
Przekonywałem ją o wartości kontynuowania studiów, bo dzięki nim w jakiejś mierze mobilizuje swoje siły do niepoddawania się słabościom organizmu, jest wśród koleżanek, które choć nie muszą znać jej egzystencjalnego problemu, to jednak mogą włączać ją w sprawy pozwalające na ucieczkę od myślenia o własnej chorobie.
Pisanie pracy dyplomowej może też pełnić autoterapeutyczną funkcję. Rolą promotora jest udzielenie wsparcia w dostępie do literatury, jeśli stwarza to poważny problem w codziennej organizacji życia. Chorujący studenci muszą przecież wliczyć w czas własnej aktywności także te działania, które wynikają z medycznej, laboratoryjnej diagnostyki, wiążą się z wyczekiwaniem na zapisy i wizyty u lekarzy, z poddawania się procedurom medycznym itd. A do tego dochodzi ból, słabość, senność, różne dysfunkcje organiczne, z którymi trzeba umieć i móc sobie poradzić.
Sytuacje kryzysowe, szczególnych ograniczeń także w relacjach międzyludzkich odsłaniają zarazem prawdziwe oblicze tak studiującej młodzieży, jak i jej akademickich nauczycieli. Miło jest odebrać telefon od profesor odpowiedzialnej za specjalność na kierunku studiów, w ramach której prowadzę seminarium magisterskie, a dopytującej, czy nie trzeba w czymś pomóc, czy "jej" studenci radzą sobie w tych warunkach z procesem kierowanej autoedukacji. To wskaźnik autentycznej troski o innych, a przecież nie mającej na celu poszukiwanie ulg, rozczulanie się nad kimś czy preferowanie pozorowanej nadopiekuńczości.
Studentki mają poczucie dyskomfortu społecznego i emocjonalnego. Jak to będzie wyglądać, kiedy łącząc się na Teams z komisją egzaminacyjną będą widziały profesorów w małych ikonach? Jak odpowiadać na pytania nie widząc reakcji egzaminatorów (face to face)? A jak zerwie się połączenie? Czy będą mogły ponownie połączyć się z komisją? A jak tego dnia będzie burza, energetyczne zakłócenia?
Na mojej uczelni studenci nieposiadający odpowiedniego do zdalnej komunikacji sprzętu będą mogli przyjechać na Wydział i w odrębnym pomieszczeniu łączyć się z komisją egzaminacyjną ze stacjonarnego komputera. Jesteśmy do tego przygotowani. Muszą nas jedynie o tym uprzedzić podpisując stosowne oświadczenie, tak ci, którzy będą łączyć się ze swojego miejsca pobytu, jak i ci korzystający z uczelnianej bazy.
Studenci chcieliby wyrazić swoją wdzięczność za współpracę, pochwalić się swoją rodziną, wyszukanym, pierwszym miejsce pracy czy podzielić troską o przyszłość, a w tej sytuacji każdy z nas jest blisko/daleko. Możemy jedynie pomachać ręką przed kamerą i wysłać ikonę z kwiatkiem.
Mówię seminarzystom - nie dziękujcie, bo dla promotora pracy wyrazem wdzięczności jest wartość włożonego w rozprawę nakładu własnej pracy przez studenta. Ważne jest, by jej autor miał satysfakcję z intelektualnej przygody w akademickim środowisku i starał się zmieniać czy doskonalić świat w ramach swojej profesji.
Może któraś z absolwentek będzie chciała kontynuować swoje studia w Szkole Doktorskiej? Tymczasem razem zdajemy ten egzamin.
(źródło ilustracji: Facebook)
28 maja 2020
Przygotowania do jubileuszu 100-lecia SUMMERHILL
Summerhill School is in Leiston, Suffolk, in the United Kingdom. That's in the countryside of East Anglia, 10 minutes from the North Sea. Three hours from London.
Jedna z najstarszych szkół alternatywnych na świecie, a zarazem wzbudzająca największe kontrowersje tak w Wielkiej Brytanii, jak i na świecie, przygotowuje się do obchodów swojego jubileuszu. To już prawie sto lat istnienia, działania i promieniowania na tych nauczycieli, którzy - podobnie jak jej założyciel Aleksander Sutherland Neill (1883- 1973) - chcą stworzyć lub też powołali do życia ANTYAUTORYTARNĄ, DEMOKRATYCZNĄ SZKOŁĘ.
Być może rację ma prof. Aleksander Nalaskowski twierdząc, że społeczeństwo będzie liberalne wówczas, gdy młode pokolenia ukończą edukację w szkole konserwatywnej, autorytarnej. Odnosi zresztą ten pogląd do powszechnej edukacji publicznej, a nie tylko prywatnej.
Mnie nie odpowiada taka perspektywa, gdyż wiemy to nie tylko z psychologii kształcenia, ale także - niektórzy z nas z własnego doświadczenia pedagogicznego - że efektywność uczenia się jest tym większa, im bardziej uczący się ma poczucie bezpieczeństwa, akceptacji, szacunku i otwartości nauczycieli na jego potrzeby, uzdolnienia, zainteresowania i aspiracje.
To są wartości, których nie akceptuje się w edukacji konserwatywnej, autorytarnej, bo w niej dziecko jest przedmiotem urabiania, często też indoktrynacji dla potrzeb władzy sterującej społeczeństwem czy rynkiem pracy (nie ma to znaczenia, jakiej proweniencji jest jej ideologia).
Ta szkoła nie powstała przeciwko komukolwiek, gdyż Neill powołał ją do życia dla czegoś i dla kogoś, a więc w duchu wolności pozytywnej, która jest inwersją wolności negatywnej. Nie oznacza to, że w Summerhill nie ma ograniczeń, barier, przeszkód, z którymi dzieci muszą sobie radzić na co dzień.
Są ograniczenia strukturalne, przestrzenne, zarówno w środowisku życia (miejsce noclegu, spożywania posiłków, higieny osobistej, rekreacji, itp.), jak i w wymiarze temporalnym, ale tych nikt z nas nie uniknie. Nie da się żyć i rozwijać poza czasem i przestrzenią oraz z pominięciem innych osób w otoczeniu.
Natomiast to, co wyróżnia tę szkołę na świecie, to uzgadniane przez całą społeczność reguły współżycia, normy, które są przestrzegane, jeśli chce się w niej przebywać. Nikt nie jest na tę szkołę skazany. Jest to placówka niepubliczna. Nikt jednak nie musi w niej realizować obowiązku/przymusu szkolnego. Jak nie chcesz się uczyć, to się nie ucz.
Życie samo zatroszczy się o potrzebę alfabetyzacji, rozwijanie i szlifowanie własnych umiejętności. Można opuścić tę szkołę bez świadectwa jej ukończenia, bo każdy jest sam odpowiedzialny za siebie, a pośrednio i za innych.
W 2009 r. gościem organizowanej przeze mnie i moich współpracowników Międzynarodowej Konferencji "Edukacja alternatywna - dylematy teorii i praktyki" w Łodzi była córka A.S. Neilla, która przyleciała do nas wraz z nauczycielem Leonardem Turtonem i uczniami.
Mogliśmy rozmawiać z Zoë Neill Readhead o tym, jak współtworzy wyspę edukacyjnego oporu i jak postrzega po latach jej wartość.
W okresie PRL pisali o Summerhill mimo panującej cenzury: Jan Konopnicki, Wincenty Okoń, Karol Kotłowski czy Mieczysław Łobocki. Śladowe napomknienia o niej nie były bowiem wygodne dla totalitarnej władzy. W okresie transformacji ustrojowej została włączona przeze mnie do monografii jako jedna z teorii wychowania antyautorytarnego na świecie.
Dopiero zlikwidowanie cenzury i zmiana ustroju umożliwiły nie tylko dostęp do zagranicznej literatury na temat alternatywnych szkół, ale wreszcie pojawiły się pierwsze przekłady na język polski książek A. S. Neilla. Te szybko znikały z księgarskich półek, bowiem tchnęły jakże upragnioną tęsknotą za prawdziwą wolnością. Sam też uwzględniłem niektóre z rozwiązań Neilla w modelu klasy autorskiej w państwowej wówczas szkole podstawowej.
Edyta Januszewska znakomicie oddała w swojej etnopedagogicznej monografii specyfikę i klimat szkoły Neilla w książce p.t. "Dojrzewanie do wolności w wychowaniu. Rzecz o A.S.Neillu" (Warszawa: Wydawnictwo APS 2002), która była pokłosiem jej pracy magisterskiej (promotorem była prof. APS Jadwiga Bińczycka). Autorka była tam kilka miesięcy na przełomie 1996/1997 roku, by dotrzeć u źródeł do "serca" Summerhill.
Z książki rodzimej pedagog społecznej dowiemy się m.in. o tym, jak trudne dzieciństwo miał Neill oraz o powodach tworzenia dzieła swojego życia, które otaczane jest nie tylko różnego rodzaju mitami, ale także nieprawdziwymi, bo opartymi na ideologicznej walce tezami, mającymi na celu zniechęcenie potencjalnych ciekawskich do naśladownictwa. Są tam
W odróżnieniu od polskich kreatorów szkół niepublicznych, dla których w dużej mierze alternatywna edukacja ma przede wszystkim służyć interesom (także w rozumieniu - zainteresowaniom czy pasjom) prywatnym ich założycieli, Summerhill nie powstał dla biznesowych potrzeb. Po śmierci Neilla szkoła ta stała się jednak rozsadnikiem idei i modelu szkoły demokratycznej, które stały się dla wielu jej absolwentów szansą na zatroszczenie się o w miarę rzetelną jej kontynuację w innym miejscach i stronach świata.
Neillowi jednak nie zależało na tym, by jego model edukacji był koniecznie kopiowany, a on miał z tego tytułu finansowe korzyści. Inni wpadli na pomysł, że można tworzyć sieć szkół demokratycznych, ale niektóre z nich nie są i nie będą taką, jaką stworzył Neill, gdyż o każdej tego typu inicjatywie zawsze decyduje i czyni ją niepowtarzalną twórca, założyciel i prowadzący.
Niezależnie od tego, ile osób przeczyta książki Neilla, uda się do Leiston, pozna inne szkoły wyrosłe z jej ducha i treści, nie będzie klonu Summerhill. Także ta placówka po śmierci Neilla jest już nieco inna, chociaż przestrzega się w niej pryncypiów twórcy.
W 2000 r. Zoë Neill Readhead musiała walczyć przed sądem o prawo do kontynuowania tego modelu szkoły, gdyż nadzór oświatowy czynił wszystko, by ją zamknąć, by nie pozwolić na jej działalność. W sądzie wygrała demokracja, zwyciężyło prawo do prowadzenia placówki stymulującej dzieci i młodzież do uczenia się, którego jakość nie musi być redukowana do parametrycznych osiągnięć szkolnych. Dobro dziecka i jego szczęśliwe życie jest największym wskaźnikiem sukcesów, których jakość doświadczać mają wychowankowie, a nie urzędnicy pedagogicznego nadzoru.
Na początku lat 90. w Łodzi grono psychoterapeutów i pedagogów opracowało koncepcję demokratycznego liceum w oparciu o idee Neilla, jednak ten eksperyment został skutecznie przerwany po kilku latach. Poświęciłem mu specjalny rozdział pt. Niechciane przez MEN eksperymenty pedagogiczne” w książce: Jak zmieniać szkołę? Studia z polityki oświatowej i pedagogiki porównawczej, Kraków: Oficyna Wydawnicza „Impuls” 1998. Sprawowałem nad 44 LO naukową opiekę.
Twórcy 44 LO stworzyli szkołę wolnego wyboru, w pełnym tego słowa znaczeniu, tzn. dla tych, którzy poznali jej założenia, nauczycieli i chcieli wspólnie podjąć samodzielny trud uczenia się z ich pomocą. Można powiedzieć, że był to swoistego rodzaju początek tutoringu.
Nie było do tego LO egzaminów wstępnych, ale też nie było obowiązku uczęszczania na lekcje. Nie oznaczało to jednak, że uczniowie mogli otrzymać świadectwo za nicnierobienie. Konieczną do zaliczenia określonego przedmiotu wiedzę i umiejętności mogli zdobywać samodzielnie, w trakcie zajęć szkolnych, a kiedy potrzebowali pomocy nauczycieli, to ci byli do ich dyspozycji. Zasady edukacji określane były w specjalnym kontrakcie, jaki zawierali uczniowie z nauczycielami.
Niestety, projekt realizowany był w szkole państwowej (wówczas jeszcze nie podlegała ona powiatowi) przez zespół świetnych psychologów i część nauczycieli, którzy w 1993 r. - po przegranej w wyborach parlamentarnych centroprawicy oraz postsolidarnościowego skrzydła polityków liberalnych - zostali poddani deprecjacji przez ich politycznych następców.
Naciski na zlikwidowanie tej szkoły szły z dwóch stron: lewicy (ta zawsze była za tym, by wszyscy uczyli się tego samego i tak samo) i prawicy (głównie przez osiedlowego proboszcza, który wolność uczenia się dyskwalifikował demagogiczną krytyką w stylu: "nie można płacić z publicznych środków za szkołę Owsiaka, w której obowiązuje zasada „Róbta co chceta”). Także niektórzy nauczyciele nie radzili sobie z zasadą bezwzględnego przestrzegania ustalanych przez wspólnotę norm w tej szkole (m.in. poddawania się sądowi szkolnemu za łamanie reguł. Jak w Summerhill, ale także w Domu Sierot za życia Janusza Korczaka).
Tego typu szkoła, w tym liczne publikacje Neilla i jego córki Zoë oraz naukowców i odwiedzających tę placówkę pedagogów, filmy dokumentalne, reportaże największych telewizji światowych pozwoliły na udokumentowanie, a tym samym i udowodnienie, że nie jest to środowisko, o jakim pisał William Golding w książce „Władca much” dzieci pozostawionych samym sobie. Jest to bowiem autentyczna wspólnota demokratyczna, swoista republika dzieci i dorosłych, tworząca wspólnie reguły życia i konsekwentnie egzekwująca ich przestrzeganie.
Jeśli ktoś chce mówić o tym, że w szkołach antyautorytarnych dzieciom wolno czynić wszystko, co tylko im się podoba, to powinien najpierw przeczytać książę Neilla – Summerhill. Za wyspowym podejściem do edukacji przemawiają pozytywne biografie tysięcy już absolwentów tej szkoły, i to z różnych kontynentów.
ZOË NEILL READHEAD publikuje opinie o szkole (cytuję niektóre):
Petra Schmidt
Poppy Petrou
Rachel Willan
rawitschp
Woodwork/Metalwork
Renee Sandler
Robin Catchpole
Sebastian
Roberts
Šárka
Preislerová
Sviatoslav
Viktorenko
szafal
Szilvia Kékesi
Thomas William
Fleischer
Tilly Tiffin
Tom Fischer
Tunde Toth
nzer
27 maja 2020
Prof. UŁ dr hab. Alina Wróbel dziekanem Wydziału Nauk o Wychowaniu UŁ na kadencję 2020-2024
26 maja 2020
O zdalnej pracy w uniwersytecie
24 maja 2020
Pandemia Covid-19 pozbawiła wspólnotę akademicką UŁ możliwości udziału w obchodach 75-lecia
Ostatnie miesiące pandemii uświadomiły naszej społeczności, jak ważna jest dydaktyka – kształcenie studentów i słuchaczy studiów podyplomowych. To był sens naszego trwania na posterunku. Dzięki zaangażowaniu nauczycieli akademickich i naszych informatyków wdrożyliśmy powszechny system zdalnego kształcenia, którego realizacja pozwoli studentom nie stracić bieżącego roku akademickiego. Dziękuję wszystkim, którzy się do tego przyczynili.
Jestem głęboko przekonany, iż w kolejnych latach na naszej Uczelni powinniśmy za priorytet przyjąć rozwój dydaktyki, tej w formie tradycyjnej, która, jak ufam, pozostanie formą wiodącą, jak i rozwijać techniki zdalne, aby być gotowym na możliwe kolejne zdarzenia losowe, uniemożliwiające bezpośredni kontakt z kształconymi.
Okres ograniczenia funkcjonowania UŁ w formie tradycyjnej i przejście na pracę zdalną potwierdziły kluczowe znaczenie dobrze działającej uczelnianej administracji oraz wcześniej niedocenianych rozwiązań związanych z elektronicznym obiegiem dokumentów i innych możliwych do wykorzystania instrumentów. Pozwoliło nam to na niezakłóconą, w pełni zdalną pracę administracji. W ten z sposób zapewniliśmy też wszystkim pracownikom i ich rodzinom wysoki poziom bezpieczeństwa, co od początku pandemii było naszym priorytetem. Wykorzystajmy te doświadczenia i rozwijajmy te rozwiązania dla dobra całej naszej społeczności akademickiej.
Nasz Uniwersytet i my, reprezentanci poszczególnych środowisk, zdajemy w tym szczególnym okresie pandemii trudny egzamin z odpowiedzialności, wzajemnego zaufania, życzliwości i współpracy. Mogę powiedzieć, że wszystko wskazuje na to, iż zdamy go dobrze. Przekonaliśmy się, jak jesteśmy sobie nawzajem potrzebni – społeczność naukowo-dydaktyczna, administracja, informacja i promocja oraz pracownicy naukowo- -techniczni i obsługi.
Wyróżnię w tym kontekście tę ostatnią grupę,
zwłaszcza pracowników Centrum Obsługi Studenta i Doktoranta. To oni zostali na
miejscu, na Osiedlu Studenckim Lumumbowo, towarzyszyli i opiekowali się
studentami polskimi, a przede wszystkim zagranicznymi, którzy nie wyjechali i
musieli pozostać w naszych domach studenckich. Byli z nimi podczas trudnych dni
kwarantanny i są dalej. Jesteśmy im za to bardzo wdzięczni. Dziękuję też
biologom, którzy włączyli się w prace środowiskowego laboratorium
diagnostycznego zakażeń koronawirusem.
Szanowni Państwo, Przyszło nam żyć i działać w trudnym okresie, z powodu pandemii koronawirusa, ale nie tylko. Głęboki polityczny podział, jaki od długiego już czasu obserwujemy w polskim społeczeństwie, nie pozostaje bez wpływu na naszą pracę. Obawiamy się o przyszłość polskiej nauki i wyższych uczelni, zwłaszcza o ich finansowanie i autonomię. Mam nadzieję, iż pomimo to, tak jak dotychczas, będziemy wspólnie działali dla dobra naszego Uniwersytetu.
Jako rektor starałem się zawsze zachować neutralność polityczną Uczelni. Dbałem, by spór polityczny nie przenikał do naszego akademickiego życia, nie różnił nas i nie był przyczyną konfliktów. Piszę o tym na koniec swojej kadencji, mając nadzieję, iż tak będzie też w przyszłości. To moje wielkie pragnienie, a jednocześnie mój apel, by Uniwersytet Łódzki wolny był od wpływu lokalnych i krajowych polityków, by budował swoją przyszłość niezależnie od aktualnej koniunktury politycznej.
Pamiętajmy, że władze polityczne i reprezentowane przez nie opcje polityczne się zmieniają, Uniwersytet zaś trwa, a jego społeczność, będąc otwartą wspólnotą uczonych, pozostałych pracowników, studentów i doktorantów, realizuje swoją misję, opierając się na podstawowych wartościach akademickich: humanizmie, tolerancji, demokracji i sprawiedliwości. Niech tak będzie już zawsze!
Z okazji 75. rocznicy powstania Uniwersytetu Łódzkiego wszystkim Studentom serdecznie życzę sukcesów w nauce, realizacji planów i zamierzeń. Pracownikom naukowym i dydaktycznym oraz doktorantom życzę wielu sukcesów w pracy badawczej i dydaktycznej. Pozostałym pracownikom – satysfakcji z wypełnianych obowiązków i wielu osiągnięć w realizacji powierzonych zadań. Szczególne podziękowania za wszystko, co zrobili dla naszej Uczelni, składam pracownikom emerytowanym.
Wszystkim Państwu życzę dużo zdrowia i wszelkiej pomyślności w życiu osobistym.
Kieruję słowa podziękowania Jego Magnificencji za troskę o naszą Uczelnię, za humanistycznie zorientowaną kulturę zarządzania i inwestowanie w rozwój akademickiej wspólnoty w sferze kadrowej, naukowo-badawczej i infrastrukturalnej.
Nareszcie bowiem ulegną znaczącej poprawie warunki kształcenia i pracy naukowej łódzkich psychologów, dla których ruszy budowa nowoczesnego budynku. To zasługa starań władz Wydziału Nauk o Wychowaniu i obecnego rektora. Szkoda, że nie będzie tam miejsca dla pedagogiki.
Skierowane w liście przesłanie staje się szczególnego rodzaju zobowiązaniem naukowym, kulturowym, etycznym i organizacyjnym dla całej naszej społeczności, także w wymiarze społeczno-historycznym i prospektywnym, by umacniać pozycję Uniwersytetu Łódzkiego w kraju i na świecie.