29 czerwca 2018
Ujawni czy nie ujawni?
Prezeska Fundacji "Przestrzeń dla edukacji" - Iga Kaźmierczak złożyła w 2017 r. do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie skargę na minister Annę Zalewską w związku z jej odmową ujawnienia autorów nowej podstawy programowej w szkołach. W dn. 20 września 2017 r. WSA orzekł, że MEN musi ujawnić te nazwiska.
Jak komentowała swoje roszczenie skarżąca MEN: To nie chodzi o to, że my się czepiamy i chcemy wiedzieć, kto za tym stoi dla własnego widzimisię. Ich dane są informacją publiczną. Ci eksperci otrzymali za swoją pracę publiczne pieniądze. Ich praca miała wpływ na to jak funkcjonuje polska szkoła.
Z budżetu resortu edukacji wydano w 2017 roku na przygotowanie nowych podstaw programowych dla szkół podstawowych 825 tys. zł. Musi być coś niepokojącego w stanie tych wydatków, skoro ministra tak bardzo boi się ujawnienia nazwisk autorów. Tymczasem eksperci MEN i autorzy tego typu materiałów korzystają ze środków publicznych, a zatem są zobowiązani do jawności swojego działania.
Skoro Anna Zalewska przez rok ukrywa ich nazwiska, to znaczy, że nie zostały spełnione warunki formalno-prawne do realizowania tego zadania przez część tzw. ekspertów. Możemy zatem do czasu upublicznienia tej listy formułować jedynie przypuszczenia co do powodów ukrywania powyższej informacji, a to działa na niekorzyść formacji rządzącej i resortu edukacji. Minister Anna Zalewska złożyła od wyroku WSA w Warszawie do Naczelnego Sądu Administracyjnego skargę kasacyjną i ją przegrała.
To wstyd, że stała na straży białoruskich standardów. Obywatele zostali już poinformowani o tym, jak niezgodnie z prawem minister edukacji otrzymywała w latach 2016-2018 premie.
Nauczyciele zaś nadal są najniżej opłacaną grupą profesjonalistów sfery publicznej w krajach Unii Europejskiej. Podobnie, jak nauczyciele akademiccy, ale to już nie jest problem tego resortu. Tak więc, czekamy na listę ekspertów, by przekonać się o ich wyjątkowych kwalifikacjach do realizacji zadania, za które otrzymali honoraria.
Byłoby jednak dobrze, gdyby odpowiednie władze państwowe rozpoznały rzeczywiste powody wydatkowania przez resort edukacji milionów złotych w czasach rządów PO i PSL na tzw. darmowy elementarz i podręczniki szkolne. Do tej pory nie ujawniono recenzji tego dydaktycznego "badziewia", za które zapłaciliśmy wszyscy. To jest także kwestia do koniecznego wyjaśnienia, a jakoś pani Iga Kaźmierczak nie wykazywała się w tamtym czasie dociekliwością poznawczą.
28 czerwca 2018
Po co habilitacja dr. Markowi Migalskiemu?
Niektórym nauczycielom akademickim wydaje się, że habilitacja jest za wszystko, tylko nie za osiągnięcia naukowe. Nie rozumieją i nie chcą przyjąć do swojej świadomości, że jeśli chcą być samodzielnymi pracownikami naukowymi, to muszą wykazać się koniecznymi kompetencjami metodologicznymi i merytorycznymi w przedłożonych do oceny osiągnięciach naukowych. Jak bowiem wymagać od przyszłych doktorów czy kandydatów do stopnia doktora habilitowanego oryginalnego wkładu w naukę, skoro samemu niewiele się do niej wniosło? Jak może kształcić doktorantów ktoś, kto sam nie przeprowadził znaczących badań naukowych, nie uzyskał w konkursie środków na projekt badawczy?!
Dlaczego ktoś, kto jest politykiem, medialnym komentatorem wydarzeń, był posłem Parlamentu Europejskiego, ma być zwolniony z wymagań naukowych? Czy pełnienie takich ról społecznych jest kwalifikacją naukową? Co z tego, że przedłożył do oceny publikacje, skoro prawdopodobnie członkowie komisji habilitacyjnej lub członkowie rady wydziału kierują się dobrem nauki, a nie dobrem jego medialnego czy politycznego statusu?
W poprzedniej kadencji Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów słyszałem superrecenzje profesorów, wybitnych specjalistów w zakresie nauk o polityce o niskiej jakości naukowej rozpraw odwołującego się od odmowy nadania stopnia doktora habilitowanego właśnie powyższego naukowca, adiunkta Uniwersytetu Śląskiego. Gdybym otrzymał taką informację zwrotną, to wstydziłbym się odwoływać i na koszt podatników dociekać racji, skoro się jej nie posiadało.
Być może, gdyby ów politolog wziął sobie nie tylko do serca, ale przede wszystkim do umysłu, że od autora rozprawy naukowej na habilitację wymaga się nieco więcej niż od studenta piszącego pracę magisterską, to może popracowałby nad sobą, douczył się i poprawił. Tymczasem on wybrał mechanizm samoobrony przy nieadekwatnej samoocenie.
Teraz mamy do czynienia z komunikowaniem społeczeństwu - bo wywiadów pan M. Migalski udziela na prawo i lewo - poczucia niesprawiedliwości i dezawuowania ocen jego trzeciego podejścia do habilitacji. Habilitant nie raczy wskazać na powody tego stanu rzeczy. Dlaczego nie zacytuje fragmentów z recenzji jego osiągnięć naukowych? Rozumiem jego rozgoryczenie, skoro - jak powiada mediom - członkowie Rady Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego w ogóle nie dyskutowali nad - jak się okazuje - także krytycznymi sądami w trzech recenzjach?
Nie wiemy, jaka była treść uchwały komisji, bo to, że były trzy pozytywne recenzje nie oznacza, że pozostali czterej członkowie komisji głosowali ZA nadaniem mu stopnia doktora habilitowanego? Czy rzeczywiście nie jest sprawcą swojej porażki?
Nie rozumiem postawy doktora M. Migalskiego. W nauce na szczęście jest możliwa procedura odwoławcza. Dlaczego nie składa wniosku do Centralnej Komisji, by jego kolejne osiągnięcia zostały zbadane i ocenione przez superrecenzenta, tylko biegnie do mediów i prezentuje się jako ofiara akademickiej zmowy przeciwko wybitnemu uczonemu? Nie zabierałbym głosu w tej sprawie, gdyby nie jego celebrycka postawa medialna.
Z publicznej wypowiedzi tego pana wynika, że ponoć przyjął do siebie trafność krytycznych opinii, skoro ogłosił wszem i wobec: "w takiej sytuacji, jako "nieuk", będę musiał opuścić mury uczelni"
Medialne komentarze nie prowadzą do prawdy o stanie rzeczy, tylko generują insynuacje pozbawiając opinię publiczną możliwości wyrobienia sobie własnej opinii. Rektor Uniwersytetu Śląskiego dał temu adiunktowi szansę. Dziekan po raz trzeci sfinansował postępowanie habilitacyjne, a koszty tego są wysokie, bo sięgają ponad 20 tys. zł.
Reforma J. Gowina uratuje go, bo przecież z innych zapewne powodów będzie mógł być mianowany na stanowisku profesora Uniwersytetu Śląskiego. Nie będzie musiał już poddawać się ocenie komisji habilitacyjnej, bo i habilitacja nie będzie obowiązkowa. Czyż nie o to i nie o takich "uczonych" zatroszczył się minister nauki i szkolnictwa wyższego? A może o to właśnie chodzi temu panu, by już nie musieć niczego udowadniać, bo można będzie bez tego zmienić wizytówkę na drzwiach?
27 czerwca 2018
Gdzie ci mężczyźni?
Przed wielu laty Danuta Rinn śpiewała: „Gdzie ci mężczyźni, prawdziwi tacy, mmm, orły, sokoły, herosy!?” i jak wynika z wypowiedzi psychoterapeuty Wojciecha Eichelbergera na Kongresie Praw Rodzicielskich, który odbywał się w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie - stanowi ona wyraz także aktualnych problemów mężczyzn w związkach rodzinnych czy partnerskich.
Psychoterapeuta podzielił się z uczestnikami Kongresu refleksją na temat przyczyn kryzysu rodzin, rozwodów. Sam ma w tym zakresie doświadczenie osobiste. Jego pacjentami są w przeważającej mierze mężczyźni obciążeni przede wszystkim brakiem wiary w więź międzyludzką, nieufnością do samych siebie. Nie bardzo wierzą w związku z tym w związanie się z kimś drugim, gdyż - jak twierdził - wymaga to od nich odpowiedzialności.
Dzisiejsi mężczyźni są zakompleksieni, nie wierzą w siebie, bo zapewne to ich rodzice wdrukowali im ten stan nieadekwatnej samowiedzy i zaniżonej własnej wartości. Nic dziwnego, że nie wierzą w to, że ktoś mógłby ich pokochać takimi, jakimi są. Zachowują się zatem asekuracyjnie zakładając, że ich związek się nie uda, że żona czy partnerka ich zdradza, a zatem nie angażuję się we wzajemne relacje. Samosprawdzająca się przepowiednia prowokuje sytuacje, które mają sprawdzić siłę uczuć i więzi partnerki.
W. Eichelberger stwierdził, że alkoholizm jest w Polsce epidemią, którą pogłębia uzależnienie od jeszcze innych substancji. Dziecko w rodzinie z problemem alkoholowym przegrywa z uzależnieniem rodzica. Ten bowiem nie darzy je trwałym uczuciem. Kiedy nałóg dochodzi do głosu, nie liczy się dziecko.
(źródło mema: Fb)
Mamy wreszcie do czynienia ze zjawiskiem dekonstrukcji etosu męskości, które jest pochodną emancypacji kobiet. Jak mówił psychoterapeuta: Kulturowy habitus tradycyjnej męskości w zderzeniu z silnie emancypacyjną postawą partnerki sprawia, że ma poczucie bycia zbędnym do jej obrony i zabezpieczenia finansowego jej potrzeb. Dzisiaj coraz więcej kobiet lepiej zarabia od swoich partnerów.
Do tego dochodzi ingerencja instytucji państwowych, które wspierają kobiety w wychowywaniu dzieci, dzięki czemu one nie muszą być zdana na mężczyznę, kiedy dochodzi do jakiegoś kryzysu we wzajemnych relacjach. To, że kobieta może być ekonomicznie niezależna, bardziej obyczajowo wyzwolona sprawia, że młodzi mężczyźni szukają przepisu na nową rolę ojca. Nie zawsze jednak potrafią wykasować patriarchalny etos, na tle którego rodzi się wiele konfliktów.
Z drugiej strony - jak mówił referujący - nie jest łatwo kobietom zaakceptować męża, który jest słabszy od nich. Niezależność kobiet w wychowywaniu dzieci ze wsparciem instytucji państwowych sprawia, że małżeństwo trwałość małżeństwa, jego jakość zależy coraz bardziej od emocjonalnej więzi dwojga ludzi. Dawniej trudno było rozwiązać związek małżeński. Teraz jest o to dużo łatwiej. Mamy zatem problem więzi partnerskich.
Z pedagogicznego punktu widzenia niesłychanie ważna była konstatacja psychoterapeuty, że tym, co decyduje o małżeństwie, jest sposób, w jaki ludzie się rozwodzą i sytuacja dzieci w tym procesie. Dzieci już są obciążone doświadczeniem rodziców, tym, że były świadkami rozpadu więzi, o często agresywnym charakterze. To tworzyło w nich traumę. Czy takie będzie to dziecko wierzyć, że w przyszłości nie czeka je to samo?
Kluczowe jest zatem zatroszczenie się przez sędziów prowadzących sprawy rozwodowe o to, by poprawić jakość tego postępowania, by w wyniku pogłębionej refleksji nie koncentrowano się na orzekaniu o winie, gdyż w sensie psychologicznym zawsze obie strony odpowiadają za ten rozpad, ale by nie generować więcej dramatów. Dla dziecka rozwodzących się rodziców to ni e sam wyrok sądu jest traumą, ale sposób, w jaki rozstają się dorośli. To wygląda często tragicznie.
Ludzie poznają się w związkach dopiero wtedy, kiedy się rozstają. Kiedy rodzice kłócą się między sobą w trakcie postępowania rozwodowego, to szczególnie kobiety używają dzieci przeciwko partnerowi. Wytarza się u nich poczucie żalu i chęć zemsty, by alienować ojca z dalszego procesu wychowywania dziecka.
Na zakończenie swojej wypowiedzi W. Eichelberger wskazał na to, że do rozpadu w rodzinie przyczyniają się też media społecznościowe, bowiem mężczyźni, którzy mają problem z własnym etosem, zanurzają się w sieci. Internet stanowi dla nich łatwą drogę ucieczki od problemu, stwarza im łatwą szansę, by przy pomocy klikania myszką, bez wysiłku i ryzyka być tam herosem, bohaterem czy macho. A to przenosi się jako wzorzec na chłopców. Spodziewajmy się zatem nowej generacji mężczyzn nieadekwatnych, którzy uciekają do równoległego świata.
Mówca nie zostawił nas z dylematem - Jak radzić sobie z tą rzeczywistością? Sprowadził to do mądrości: Nie narzekaj na ciemność. Zapal świeczkę
Kobietom i mężczyznom polecam znakomitą rozprawę prof. Zbyszko Melosika, która nie została chyba dostrzeżona przez psychoterapeutów, a zapewne i przez sędziów prowadzących sprawy rozwodowe. Zawarte w niej analizy socjopedagogiczne są niezwykle aktualne, w każdym środowisku i warstwie społecznej. Zapalmy zatem nie tylko kaganek oświaty, ale i nie oszukujmy własnego sumienia. Wiarygodność przekazu nie może bowiem kłócić się z naruszaniem przez psychoterapeutę, sędziego czy pracownika służb pomocowych etyki zawodu. Niektórzy bowiem nadużywają własnej "mocy", manipulacji w relacjach z własnymi pacjentami, podsądnymi czy podopiecznymi. Czyjś kryzys egzystencjalny wykorzystują do własnych celów.
Psychoterapeuta podzielił się z uczestnikami Kongresu refleksją na temat przyczyn kryzysu rodzin, rozwodów. Sam ma w tym zakresie doświadczenie osobiste. Jego pacjentami są w przeważającej mierze mężczyźni obciążeni przede wszystkim brakiem wiary w więź międzyludzką, nieufnością do samych siebie. Nie bardzo wierzą w związku z tym w związanie się z kimś drugim, gdyż - jak twierdził - wymaga to od nich odpowiedzialności.
Dzisiejsi mężczyźni są zakompleksieni, nie wierzą w siebie, bo zapewne to ich rodzice wdrukowali im ten stan nieadekwatnej samowiedzy i zaniżonej własnej wartości. Nic dziwnego, że nie wierzą w to, że ktoś mógłby ich pokochać takimi, jakimi są. Zachowują się zatem asekuracyjnie zakładając, że ich związek się nie uda, że żona czy partnerka ich zdradza, a zatem nie angażuję się we wzajemne relacje. Samosprawdzająca się przepowiednia prowokuje sytuacje, które mają sprawdzić siłę uczuć i więzi partnerki.
W. Eichelberger stwierdził, że alkoholizm jest w Polsce epidemią, którą pogłębia uzależnienie od jeszcze innych substancji. Dziecko w rodzinie z problemem alkoholowym przegrywa z uzależnieniem rodzica. Ten bowiem nie darzy je trwałym uczuciem. Kiedy nałóg dochodzi do głosu, nie liczy się dziecko.
(źródło mema: Fb)
Mamy wreszcie do czynienia ze zjawiskiem dekonstrukcji etosu męskości, które jest pochodną emancypacji kobiet. Jak mówił psychoterapeuta: Kulturowy habitus tradycyjnej męskości w zderzeniu z silnie emancypacyjną postawą partnerki sprawia, że ma poczucie bycia zbędnym do jej obrony i zabezpieczenia finansowego jej potrzeb. Dzisiaj coraz więcej kobiet lepiej zarabia od swoich partnerów.
Do tego dochodzi ingerencja instytucji państwowych, które wspierają kobiety w wychowywaniu dzieci, dzięki czemu one nie muszą być zdana na mężczyznę, kiedy dochodzi do jakiegoś kryzysu we wzajemnych relacjach. To, że kobieta może być ekonomicznie niezależna, bardziej obyczajowo wyzwolona sprawia, że młodzi mężczyźni szukają przepisu na nową rolę ojca. Nie zawsze jednak potrafią wykasować patriarchalny etos, na tle którego rodzi się wiele konfliktów.
Z drugiej strony - jak mówił referujący - nie jest łatwo kobietom zaakceptować męża, który jest słabszy od nich. Niezależność kobiet w wychowywaniu dzieci ze wsparciem instytucji państwowych sprawia, że małżeństwo trwałość małżeństwa, jego jakość zależy coraz bardziej od emocjonalnej więzi dwojga ludzi. Dawniej trudno było rozwiązać związek małżeński. Teraz jest o to dużo łatwiej. Mamy zatem problem więzi partnerskich.
Z pedagogicznego punktu widzenia niesłychanie ważna była konstatacja psychoterapeuty, że tym, co decyduje o małżeństwie, jest sposób, w jaki ludzie się rozwodzą i sytuacja dzieci w tym procesie. Dzieci już są obciążone doświadczeniem rodziców, tym, że były świadkami rozpadu więzi, o często agresywnym charakterze. To tworzyło w nich traumę. Czy takie będzie to dziecko wierzyć, że w przyszłości nie czeka je to samo?
Kluczowe jest zatem zatroszczenie się przez sędziów prowadzących sprawy rozwodowe o to, by poprawić jakość tego postępowania, by w wyniku pogłębionej refleksji nie koncentrowano się na orzekaniu o winie, gdyż w sensie psychologicznym zawsze obie strony odpowiadają za ten rozpad, ale by nie generować więcej dramatów. Dla dziecka rozwodzących się rodziców to ni e sam wyrok sądu jest traumą, ale sposób, w jaki rozstają się dorośli. To wygląda często tragicznie.
Ludzie poznają się w związkach dopiero wtedy, kiedy się rozstają. Kiedy rodzice kłócą się między sobą w trakcie postępowania rozwodowego, to szczególnie kobiety używają dzieci przeciwko partnerowi. Wytarza się u nich poczucie żalu i chęć zemsty, by alienować ojca z dalszego procesu wychowywania dziecka.
Na zakończenie swojej wypowiedzi W. Eichelberger wskazał na to, że do rozpadu w rodzinie przyczyniają się też media społecznościowe, bowiem mężczyźni, którzy mają problem z własnym etosem, zanurzają się w sieci. Internet stanowi dla nich łatwą drogę ucieczki od problemu, stwarza im łatwą szansę, by przy pomocy klikania myszką, bez wysiłku i ryzyka być tam herosem, bohaterem czy macho. A to przenosi się jako wzorzec na chłopców. Spodziewajmy się zatem nowej generacji mężczyzn nieadekwatnych, którzy uciekają do równoległego świata.
Mówca nie zostawił nas z dylematem - Jak radzić sobie z tą rzeczywistością? Sprowadził to do mądrości: Nie narzekaj na ciemność. Zapal świeczkę
Kobietom i mężczyznom polecam znakomitą rozprawę prof. Zbyszko Melosika, która nie została chyba dostrzeżona przez psychoterapeutów, a zapewne i przez sędziów prowadzących sprawy rozwodowe. Zawarte w niej analizy socjopedagogiczne są niezwykle aktualne, w każdym środowisku i warstwie społecznej. Zapalmy zatem nie tylko kaganek oświaty, ale i nie oszukujmy własnego sumienia. Wiarygodność przekazu nie może bowiem kłócić się z naruszaniem przez psychoterapeutę, sędziego czy pracownika służb pomocowych etyki zawodu. Niektórzy bowiem nadużywają własnej "mocy", manipulacji w relacjach z własnymi pacjentami, podsądnymi czy podopiecznymi. Czyjś kryzys egzystencjalny wykorzystują do własnych celów.
26 czerwca 2018
Kongres Praw Rodzicielskich
Kongres Praw Rodzicielskich odbywa się w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie w dn. 25 i 26 czerwca 2018 r. Organizatorem jest Rzecznik Praw Obywatelskich dr Adam Bodnar, ale miejsce obrad nie jest tu przypadkowe. Ta wyjątkowa Akademia od prawie 100 lat poświęca swoje badania naukowe i znakomite publikacje dzieciom i ich rodzinom ze szczególnym uwzględnieniem tych najbardziej dotkniętych przez los - chorobę, niepełnosprawność, traumatyczną sytuację egzystencjalną itp. Mówił o tym JM Rektor APS prof. dr hab. Stefan M. Kwiatkowski otwierając wraz z Rzecznikiem Praw Obywatelskich dwudniowe obrady sędziów sądów rodzinnych, pracowników służb socjalnych, placówek opiekuńczo-wychowawczy, ośrodków adopcyjnych, mediatorów sądowych, psychoterapeutów i familiologów.
Do merytorycznej debaty wprowadzał dr Adam Bodnar przywołując najważniejsze założenia Kongresu:
Przed rodziną stają nowe wyzwania, pojawiają się nowe kryzysy. Co roku prawie 70 tysięcy par decyduje się na rozwód. Dla nich to stres. Dla dzieci – zawalenie się bezpiecznego świata. W czasie rozwodów bardzo często pojawiają się negatywne emocje, poczucie krzywdy, żalu. Rodzice zapominają, że pomiędzy nimi jest bezbronne dziecko. Nie wiedzą i nie umieją rozwiązywać konfliktu w sposób, który nie niszczy wzajemnych relacji (i relacji z dzieckiem).
O tym, jak wielka jest skala problemu, Rzecznik Praw Obywatelskich wie z napływających do niego skarg i z tego, co ludzie mówią na spotkaniach regionalnych z RPO w całym kraju. Właśnie kontakty z dziećmi rozwiedzionych rodziców są – obok spraw alimentów – zgłaszane są najczęściej zgłaszanym problemem podczas spotkań obywateli z RPO.
Rodzice (i dziadkowie) skarżą się też na sądy. Uważają, że podchodzą one do roli rodziców w sposób zbyt stereotypowy, w matkach widząc głównie opiekunki a w ojcach – źródło wsparcia finansowego.
Jak sobie z tym radzić? Problem jest zbyt skomplikowany, by rozwiązania były proste. Ale trzeba zacząć rozmawiać. Słuchać ekspertów, naukowców, sędziów, a także praktyków. I rodziców – w tym tych, którzy doświadczyli już rozpadu związku i pozostają w konflikcie z byłym partnerem, ale rozumieją, jak ważne jest dobro wspólnych dzieci.
Każdy pedagog społeczny czy student i pracownik kierunku praca socjalna znajdzie w kluczowych dla Kongresu zagadnieniach przedmiot własnych zainteresowań poznawczych. Możemy przekonać się, jakie problemy mają rodziny i współpracujące z niektórymi służby państwowe w 2018 r.? Są to:
• współczesne wyzwania cywilizacyjne jako wyzwanie dla rodziców
• konflikty w rodzinie i sposobach podejścia do nich
• władza rodzicielska i zakaz stosowania kar cielesnych
• sposoby zabezpieczenia dobra dziecka w sytuacji rozstania rodziców
• organizacja sądownictwa rodzinnego
• efektywność postępowań sądowych w sprawach rodzinnych
• niepłacenie alimentów na dzieci
• współpraca zagraniczn w sprawach rodzinnych i funkcjonowaniu organów typu Barnevernet i Jugendamt)
• kontakty z dziećmi po rozwodzie i ich faktyczne egzekwowanie, opieka naprzemienna, alienacja rodzicielska
• ustalenie pochodzenia dziecka
• prawo do życia rodzinnego i dylematy rodziców z niepełnosprawnościami
• specyfika sytuacji rodziców dziecka z niepełnosprawnością
• problemy małoletniego rodzicielstwa
• sytuacja w Polsce dzieci urodzonych za granicą i ich rodziców pozostających w związkach jednopłciowych.
Rzecznik Praw Obywatelskich przytoczył spotkanie z mieszkańcem Żyrardowa, który toczył ze swoją b. żoną spór o kontakt z dzieckiem. Jak mówił: "Lata lecą, a ja dziecka nie widzę. Co mam zrobić? " To jeden z wielu przykładów na bezsilność rodzica, ale także sygnał o niskiej efektywności sądownictwa. W takim przypadku nie wystarczą działania Rzecznika. To się dzieje od lat. Brakuje dialogu pomiędzy grupami spotykającymi się ze sobą, które nie rozmawiają o sytuacji własnych dzieci.
Ten Kongres jest zatem miejscem do dyskusji na temat między innymi problemów około rozwodowych, a wynikających z emigracji jednego z rodziców, z przemocy domowej, z problemów małoletnich rodziców czy wychowujących dzieci w związkach osób tej samej płci. Wiek XXI niesie z sobą nowy model ojcostwa, a zatem i konieczność wychodzenie z modelu patriarchalnego, który zderza się z polską tradycją. Prawo nie nadąża za tymi przemianami.
Każda sytuacja kryzysowa - jak mówił dr A. Bodnar - uruchamia głębokie emocje, a zatem i stres, napięcie czy konflikty. Czy system prawny potrafi ten konflikt rozwiązać czy go pogłębia? Jaką szansę mają dzieci na szczęśliwe dzieciństwo?
Na te pytania odpowiadali z różnych miejsc i perspektyw eksperci zaproszeni do sesji plenarnej. O tym jednak już w następnym wpisie.
25 czerwca 2018
Jak przygotować się do konkursu na dyrektora ORE
Minister edukacji ogłosiła konkurs na stanowisko dyrektora Ośrodka Rozwoju Edukacji w Warszawie. Są też wolne etaty na stanowiskach specjalistów i referentów, tak więc przed tysiącami zwolnionych nauczycieli czeka znakomita oferta pracy. Postanowiłem wesprzeć kandydatów, by mieli jak największe szanse w uzyskaniu jakże prestiżowego stanowiska w naszej oświacie. Pozostało wprawdzie mało czasu, ale warto jeszcze uzupełnić dokumenty, by mieć poczucie właściwego przygotowania.
Wśród wymagań, jakie zostały określone w konkursie, są m.in.:
1) uzasadnienie przystąpienia do konkursu, wraz z koncepcją pracy na stanowisku dyrektora Ośrodka Rozwoju Edukacji w Warszawie;
2) życiorys z opisem przebiegu pracy zawodowej;
3) poświadczona przez kandydata za zgodność z oryginałem kopia dowodu osobistego lub innego dokumentu potwierdzającego tożsamość;
4) poświadczone przez kandydata za zgodność z oryginałem kopie dokumentów potwierdzających: posiadanie wymaganego wykształcenia, znajomość języka polskiego, posiadanie wymaganego stażu pracy, posiadanie wymaganego doświadczenia związanego z prowadzeniem działań na rzecz rozwoju szkół i placówek lub doświadczenia na stanowisku kierowniczym.
Koniecznie trzeba się do tego konkursu merytorycznie przygotować. Proponuję zainteresowanym uwzględnienie następujących kwestii oraz zgromadzenie istotnych materiałów i zaświadczeń:
ad. 1.
Warto napisać, że przystępując do tego konkursu, marzyliśmy o takim stanowisku i miejscu pracy już od przedszkola. Te, niestety wraz z edukacją szkolną były prowadzone przez byłych komuchów, osoby powiązane z lewicą, lewactwem lub - co gorsza - "owsiakową", neoliberalną hucpą pseudopedagogiczną, toteż marzyliśmy o tym, że jak tylko dorośniemy i uzyskamy odpowiednie wykształcenie, to naprawimy ten system.
W przedłożonej koncepcji pracy w ORE na tym stanowisku należy koniecznie najpierw wykazać patologię działań poprzednich dyrektorów i kadry kierowniczej. Warto wyrazić zdumienie, że w ogóle tacy ludzie mogli pracować w tak ważnej instytucji. Dobrze jest zacytować wypowiedzi byłej dyrektor czy dyrektorów ORE (dawniej CODN), by udowodnić, że samemu nie dopuści się do tak nieodpowiedzialnych komentarzy czy składanych opinii.
Najważniejszym walorem w złożonym wniosku będzie deklaracja, którą należy jednoznacznie sformułować, by rozpatrująca w konkursie treść aplikacji pani minister nie miała najmniejszej wątpliwości, że kandydat będzie osobą przede wszystkim politycznie, partyjnie i osobiście lojalną, dyspozycyjną, nieroszczeniową, godzącą się na realizację każdego zleconego jej zadania, byle tylko wesprzeć "dobrą zmianę" w polskiej edukacji.
Proponuję sięgnięcie po znakomity poradnik dra Stanisława Sławińskiego, który już 27 lat temu przygotował uzasadnienie naukowe i pedagogiczne dla kadr kierowniczych resortu edukacji. Napisał bowiem, że rolą szkoły jest wychowywanie młodych pokoleń w posłuszeństwie, a kto ma do tego przygotować, jak nie nauczyciele i ich kształcące kadry w ORE? A zatem proszę podkreślić w swoim wniosku rolę posłuszeństwa, bowiem jak pisał S. Sławiński.
Wychowanie do posłuszeństwa jest niezwykle ważne nie tylko dlatego, że współdziałanie z dzieckiem posłusznym jest łatwiejsze i bardziej satysfakcjonujące, ale przede wszystkim dlatego, że posłuszeństwo jest drogą duchowego wzrostu człowieka oraz źródłem ładu i harmonii w wolnym społeczeństwie
(...) Dziecko od najmłodszych lat poddane tresurze i różnym formom nacisku prowadzącym do osłabienia i załamania jego woli, musi uznać, że jedyną, korzystną formą zachowania jest całkowite posłuszeństwo wobec woli i decyzji dorosłych.
Po pierwsze posłuszeństwo wymaga rezygnacji z własnego 'ja', a więc odrzucenia miłości własnej, odłożenia na bok swoich ambicji i przezwyciężenia nie zawsze uświadomionego nastawienia rywalizacyjnego wobec innych. Wiąże się z tym czasem niemały wysiłek wewnętrzny.
Po drugie posłuszeństwo wymaga zrezygnowania w razie potrzeby ze swojego sposobu myślenia, wymaga też zaakceptowania cudzego punktu widzenia. Jest to tym trudniejsze im bardziej wierzy się we własne możliwości i kompetencje oraz im mniejszy jest w danej dziedzinie autorytet osoby przełożonej.
Po trzecie posłuszeństwo wymaga aby wznieść się ponad swój stosunek emocjonalny do zwierzchnika, jeżeli jest to osoba nielubiana.
Po czwarte posłuszeństwo wymaga też dyspozycyjności, to znaczy gotowości do wykonywania poleceń swojej władzy. Ale żeby być dyspozycyjnym trzeba umieć przezwyciężyć swoje złe samopoczucie psychiczne, oderwać się w połowie od tego, co się akurat robi, odmówić sobie potrzebnej chwili wytchnienia itd.
Posłuszeństwo wymaga więc dużej dyscypliny wewnętrznej.
ad. 2) Życiorys z opisem przebiegu pracy zawodowej może decydować o tym, czy w ogóle macie szansę na to stanowisko. Jeżeli, nie daj Panie Boże, należał kandydat do ZNP, a jeszcze gorzej, gdy urodził się w PRL i w tamtym okresie rozpoczynał swoją pracę nauczycielską, to lepiej nie składać takiego wniosku. Służby i tak sprawdzą, czy nie okłamaliście władzy. Chyba, że ktoś napisze w swoim życiorysie, że wprawdzie był członkiem ZNP, ale jako Konrad Wallenrod.
Dobrze jest wykazać się jakąś współpracą z partią prawicową. Tylko nie piszcie o wspomaganiu Orkiestry Świątecznej Pomocy. Jeśli już, to raczej akcji "Świąteczna Paczka". Dobrze jest też wykazać się aktywnością we własnej parafii. Może mamy potwierdzenie służby i wpłaty na rzecz Radia Maryja?
ad. 4) W przypadku załączonego dokumentu potwierdzającego posiadanie wymaganego wykształcenia większe szanse mają kandydaci, którzy ukończyli studia w Toruniu, ewentualnie w jakiejś prywatnej szkole wyższej pod odpowiednim patronatem.
Nie jestem przekonany, czy zwróciłem uwagę na wszystkie konieczne elementy autobiograficznej narracji kandydata, bowiem w ORE, MEN i in. instytucjach podporządkowanych partii władzy obowiązuje "hidden curriculum".
24 czerwca 2018
Nominacja profesor Hanny Markiewicz z prezydenckim przesłaniem do Profesorów
W dniu 21 czerwca br. Prezydent Andrzej Duda wręczył nominację profesorską także pedagog, specjalistce w zakresie historii wychowania i oświaty - pani prof. dr hab. Hannę Markiewicz z Wydziału Nauk Pedagogicznych Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie. Gronu 74 profesorów gratulował Prezydent RP wyrażając im wdzięczność za tak niezwykły poziom osiągnięć naukowych. Jak stwierdził w swoim przemówieniu:
"Niezwykły, formalnie jaki może być w naszym kraju, ale chcę podkreślić, że nie jest to ukoronowanie kariery naukowej.To jest zobowiązanie na wielu polach. Ukoronowaniem kariery będzie Nobel, na który czekam. Liczę na to, że któryś z Państwa tego Nobla - nie dla mnie, a dla Rzeczypospolitej i dla siebie wreszcie uzyska. Bardzo bym chciał, żeby polski naukowiec, za badania zrealizowane w Polsce, być może że we współpracy z zagranicznymi partnerami, bo nauka nie zna granic, nauka nie ma ojczyzny, ale naukowiec - tak, naukowiec ma ojczyznę.
I chciałbym, żebyście Państwo zawsze się do swojej ojczyzny przyznawali i by ojczyzna z dumą zawsze przyznawała się do was. Życzę Wam tego w tym pięknym dniu, kiedy odbieracie nominacje. Z całego serca gratuluję i dziękuję za wszystko to, co zrobiliście do tej pory, bo praca naukowa to nie jest tylko praca dla samych siebie, nie jest to tylko praca dla własnej kariery. To jest także budowanie potencjału polskiej nauki, budowanie naszego potencjału w różnych dziedzinach naszego życia - artystycznego, gospodarczego, technicznego.
Jeżeli chodzi o ochronę zdrowia - wśród Państwa jest wielu dzisiaj profesorów nauk medycznych. Życzę Państwu powodzenia w dalszej pracy naukowej. Życzę Państwu powodzenia w życiu rodzinnym. Wielkie podziękowania dla tych wszystkich, którzy z Państwem przybyli. Cieszę się, że zechcieliście przywieźć ze sobą te najmłodsze pokolenia - przyszłość polskiej nauki.
Wierzę, że myślą sobie - "kurcze, było warto, żeby spotkać się w Sali Kolumnowej z Prezydentem, być takim ważnym - warto się napracować. Tak naprawdę to są wielkie podziękowania dla najbliższych, bo sam pochodzę z domu dwojga ludzi nauki i wiem co to oznacza, że to nie jest praca od godziny siódmej czy ósmej rano do godziny piętnastej czy szesnastej. To jest praca bardzo często dwadzieścia cztery godziny na dobę, to nieobecność w domu, częste wyjazdy zagraniczne na rożnego rodzaju konferencje, stypendia czy inne zadania.
To jest praca w absolutnie nielimitowanym wymiarze czasu. W związku z powyższym, to czas zabierany rodzinie. I to jest także dla rodziny poświęcenie. W tym znaczeniu jest to zbiorowy sukces i za to chciałbym bliskim z całego serca podziękować i pogratulować, bo jestem przekonany, że w absolutnej większości przypadków jest to sukces wspólny. Ale mam też kilka próśb do Państwa, bo już tylko prosić mogę.
Po pierwsze chciałbym, żebyście Państwo wychowywali młodych, żebyście przygarniali ich do siebie, żebyście byli ich prawdziwymi opiekunami naukowymi, żebyście z jednej strony o nich dbali, bo nie jest dzisiaj łatwo przyciągnąć młodych, zdolnych ludzi do nauki, choćby ze względu na to, jakie są szanse uzyskania dochodów w nauce, z reguły są one niezbyt wielkie. Bardzo zdolny młody człowiek może wielokrotnie więcej zarobić gdzie indziej.
W związku z tym, jeśli udaje się młodego, zdolnego człowieka przyciągnąć, to trzeba o niego dbać z jednej strony, ale z drugiej strony trzeba także od niego wymagać. I tu dwie prośby. Po pierwsze, żebyście Państwo wymagali, żebyście Państwo cisnęli. Nauka musi być na wysokim poziomie. Praca doktorska musi być na poziomie. Praca doktorska musi zawierać element nowy, a nie być tylko odtworzeniem dotychczasowego dorobku doktryny danego przedmiotu.
To raz, ale dwa, chciałbym Państwa prosić, żebyście młodym mówili, że są wolni. Nauka musi być wolna, a oni mają prawo się nie zgadzać z zastanymi do tej pory poglądami, także Państwa poglądem na różne sprawy. Dlaczego? Bo w ten sposób tworzy się nauka. Nauka buduje się poprzez to, że wszystko to, co jest dotychczas znane, zostaje obalone przez poznanie czegoś nowego. albo zostaje zmodyfikowane przez poznanie czegoś nowego. To jest właśnie rozwój.
Nie będziemy się rozwijać, jeżeli będziemy powtarzali do tej pory prawdy objawione i nienaruszalne. Kopernik nigdy nie wypracowałby swojej teorii, gdyby nie miał odwagi obalenia czegoś, co dla ówczesnej większości było niewyobrażalne. I o to mi właśnie chodzi, żebyście sami w sobie mieli, bo macie wysoki poziom i żebyście zaszczepiali to także w młodych. A już absolutnie błagam, żebyście ich nie blokowali. Niech idą, niech walczą. Oto proszę, żebyście takimi wychowawcami byli. Z jednej strony surowymi, ale z drugiej wspierającymi i oczekującymi tego, ze ta nauka będzie prawdziwa bo wolność nauki i poczucie wolności w nauce jest jednym z podstawowych elementów do tego , żeby były wielkie odkrycia.
I żeby kiedyś Nobel przyszedł do Polski, czego Państwu z całego serca życzę, i o to proszę. Życzę Państwu, żeby ktoś z Państwa miał tą "koronę noblowską" nałożoną na skronie. Bardzo bym tego chciał, ale przede wszystkim życzę Wam dalszych sukcesów w Waszej pracy zawodowej i życzę Wam także wszelkiego powodzenia w życiu rodzinnym, w życiu codziennym, tak niezwykle ważnym. Przecież wszyscy wiemy, że jak w tym życiu nie jest wszystko poukładane, to bardzo trudno jest poukładać sobie także sprawy w życiu zawodowym."
W naukach społecznych nie jest przyznawana Nagroda Nobla. Jestem jednak przekonany, że wszystkie inne życzenia Prezydenta zostaną spełnione przez panią profesor Hannę Markiewicz, która znakomicie opiekuje się młodymi naukowcami, doktorantami, otwiera zainteresowanym przewody doktorskie oraz pomaga w pokonywaniu przez nich wielu trudnych faz we własnej pracy naukowo-badawczej. W Instytucie Pedagogiki prof. H. Markiewicz kieruje Katedrą Historii Wychowania. Stanowi wzór pracowitości i skromności dla młodych kadr prowadzenia trudnych badań historyczno-oświatowych, których wyniki nie są tak spektakularne, jak w innych dyscyplinach nauk pedagogicznych.
Nominowana Profesor rozpoczęła swoją naukową przygodę w 1975 r. kończąc studia magisterskie na kierunku pedagogika, na Wydziale Pedagogiki Uniwersytetu Warszawskiego. W siedem lat później uzyskała stopień naukowy doktora nauk humanistycznych w zakresie historii wychowania w tej samej jednostce akademickiej. Habilitowała się w 2005 r. z historii na Wydziale Historyczno-Społecznym Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Tym samym został znacząco wzbogacony i potwierdzony zakres jej kompetencji naukowych w zakresie badań historyczno-pedagogicznych.
Zainteresowania naukowe Pani Profesor oscylują wokół dwóch obszarów zagadnień:
- Historia instytucji i koncepcji edukacyjnych na ziemiach polskich w wieku XIX i dwudziestoleciu międzywojennym. Społeczna działalność opiekuńcza na Litwie i w Królestwie Polskim.
- Działalność oświatowa towarzystw społecznych w dwudziestoleciu ze szczególnym uwzględnieniem pracy Polskiej Macierzy Szkolnej na Kresach Wschodnich.
Wśród najważniejszych publikacji znajdują się tak znakomite monografie jak:
Rzecz o Polskiej Macierzy Szkolnej, Wyd. APS, Warszawa 2016
Józef Stemler-działacz oświatowy II R.P, Edukacja Zawodowa i Ustawiczna. Polsko-Ukraiński Rocznik Naukowy1/2016
Działalność Koła Polskiej Macierzy Szkolnej w Równem na Wołyniu w latach 1924-33 w świetle sprawozdań Towarzystwa w: W kręgu historii wychowania, Warszawa 2013
Sami tworzyliśmy tę historię- księga pamiątkowa z okazji 90 rocznicy powstania APS, Warszawa 2012 (red)
Społeczna działalność opiekuńczo-edukacyjna na Litwie na przełomie XVIII i XIX w. w: Z dziejów polskiej kultury i oświaty od średniowiecza do początków XX w. Kraków 2010
Działalność opiekuńczo wychowawcza Wileńskiego Towarzystwa Dobroczynności 1807-1813, Warszawa 2010
Wybrane zagadnienia z historii wychowania, Warszawa 2006
Działalność opiekuńczo-wychowawcza Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności 1814-1914, Warszawa 2002.
Serdeczne gratulacje dla Pani Profesor. Polska pedagogika zyskała ogromne wsparcie w tak rzadko wybieranej dyscyplinie nauk pedagogicznych, jaką jest historia wychowania i oświaty.
23 czerwca 2018
Konferencja bez światła lamp filujących, ale za to z pajęczyną i smogiem w tle
Uczestniczyłem wczoraj na Uniwersytecie Łódzkim w I Interdyscyplinarnej Konferencji Naukowej z cyklu Badania Młodych Naukowców "Wiedza-Inspiracja-Pasja". Zarejestrowało się ok.150 młodych naukowców, doktorantów z kilkudziesięciu ośrodków naukowych z całej Polski przyjmując zaproszenie JM Rektora UŁ prof. Antoniego Różalskiego do zaprezentowania projektów badawczych w trzech dziedzinach nauk - przyrodniczych, społecznych i humanistycznych.
Znakomita organizacja obrad w sekcjach została poprzedzona inauguracyjnymi wykładami profesorów powyższych dziedzin naukowych - Tomasza Cieślaka, który mówił o kłopotach interpretacyjnych utworów literackich; Macieja Bartosa o historii zastosowań pewnego biomateriału w nowych technologiach i Witolda Ciesielskiego o tym, czym jest smog, powstaje i nas zabija. Mój referat był odsłoną pajęczyny autorytaryzmu w polityce oświatowej III RP.
Każdy z nas przedstawiał cząstkę własnych badań naukowych, ale w taki sposób, by były one interesujące i zrozumiałe dla wszystkich tych uczestników, którzy przyjechali do sparaliżowanej komunikacyjnie Łodzi, zrezygnowali z dłuższego spania i dotarli do pięknego gmachu Wydziału Filologicznego UŁ. Syndrom pierwszych rzędów nie zmienia się od dziesiątek lat, bowiem pierwsze są zawsze puste, a im bliżej do wyjścia z auli, tym trudniej było o wolne miejsce do siedzenia. Profesor Witold Ciesielski był zachwycony poziomem czystości powietrza w auli Wydziału Filologicznego UŁ. Dokonał pomiaru miejsca obrad, gdyż nie rozstaje się z przenośnym miernikiem pyłów PM2.5, PM10.
Konferencja zaczęła się jednak lirycznie. Prof. UŁ Tomasz Cieślak mówił o tym, jak czytać utwory liryczne, które nie najlepiej się kojarzą młodzieży. W pewnej mierze potwierdził moją obserwację, że nawet licealiści mają bardzo ograniczone doświadczenia czytelnicze poezji, gdyż zdecydowanie wolą lub muszą czytać w szkole powieści, nowele czy opowiadanie. Liryka - zdaniem referującego - jest dla nich czymś przerażającym.
Tymczasem poezja jest tym dziełem literackim, które powinniśmy czytać dla własnej przyjemności, a pośrednio budować dzięki jego formie i treści własną tożsamość kulturową. To, co można zrobić z tekstem literackim było w przykładowo przywołanych przez łódzkiego uczonego wierszach Tadeusza Różewicza i Zbigniewa Herberta odsłoną ich ukrytych znaczeń. Studenci językoznawstwa zapewne potrafią rozsmakowywać się w rozkładaniu lirycznego tekstu na jego składowe, czyli ilość zastosowanych w nim metafor, porównań.
Punktem wyjścia do interpretacji wiersza jest konieczne uwolnienie się czytelnika od własnego światopoglądu, gdyż prawdziwe przesłanie utworu jest ukryte. Profesor uczulał nas na to, by nie nie czytać tekstu literalnie, do własnych wyobrażeń świata, gdyż nie może on być sprawdzany pod kątem prawdziwości czy intencji autora (Co autor chciał nam powiedzieć? Co miał na myśli?), zbieżności z realiami świata. Wiersz jest kreacją artystyczną, która niesie z sobą głęboko skrywane sensy.
Zdaniem prof. T. Cieślaka - jesteśmy dziećmi swojej epoki, mamy swój światopogląd na temat otaczającej nas rzeczywistości, stąd czytając teksty sprzed kilkudziesięciu czy nawet kilkuset lat dokonujemy niejako ich aktualizacji. Język prowadzi każdego z nas, ale też nigdy nie jesteśmy jego panami i właścicielami, stąd interpretowanie utworu jest próbą rozpoznania tego, co z naszej perspektywy zostało powiedziane w tekście, a nie tego, co chciał powiedzieć autor.
Nie ma zatem jednej metody interpretacyjnej utworu lirycznego. Za mało wiemy, żeby rozpoznać skrywane w nim sensy, które były pochodną czasu, miejsca, doświadczeń i myśli ich autora. Wiersz T. Różewicza – "W świetle lamp filujących" był tu przykładem do zrozumienia tego, jak język może nas zwieść, jak nieznane nam już lampy naftowe, lampy kopcące, określane przed kilkudziesięciu laty mianem lamp , są czymś niezrozumiałym dla współczesnych czytelników, a tym samym ich nazwa prowadzi do zupełnie innego znaczenie słowa filować.
Z tym referatem znakomicie współgrał wykład prof. M. Bartosa, który przyfilował różne gatunki pająków, by wykazać, jak misternie konstruowane sieci pajęcze stają się dla nauki źródłem zupełnie nowych odkryć i technologicznych innowacji. Było to inne spojrzenie na przyrodę, na to, jak odczytane przez badaczy naturalne procesy w świecie natury sprzyjają wyprodukowaniu wielu milionów patentów.
Pajęczyna, której Profesor poświęcił swoją prezentację, jest wynalazkiem testowanym przez trzysta milionów lat. Pajęcze nici stały się biomateriałem, który niesie z sobą najwięcej nadziei na wytwarzanie np. sieci łownych, sieci asekuracyjnych, spadochronów, termoprzewodników, "inteligentnych" klejów, hydrożeli, rusztowań itd. właściwości adhezyjne pajęczych sieci wytwarzanych przez gruczoły przędne są źródłem fantastycznych odkryć.
W bardzo dobrym miejscu programu konferencji usytuowano moje wystąpienie, bowiem mogłem pokazać, jak liryczny program solidarnościowej rewolucji lat 1980-1989 został opleciony pajęczyną zdrady postsolidarnościowych elit III RP, począwszy od 1993 r. do dnia dzisiejszego.
Wykłady plenarne zamknął mocno przygnębiający nastroje referat prof. Witolda Ciesielskiego o smogu, przyczynach jego powstawania i tragicznych następstwach dla ludzi. Smog nas zabija, a więc jak żyć? W Polsce panuje smog klasyczny, i to w tych regionach kraju, do których jeździmy w celach rekreacyjno-zdrowotnych czy turystyczno-krajoznawczych np. Zakopane, Kraków, Nowy Sącz. Smog jest cichym zabójcą, bowiem po kilkunastu latach ujawnia się jego toksyczny wpływ w naszych organizmach. O ile, w wypadkach samochodowych w naszym kraju ginie rocznie 3300 osób, o tyle smog zabija 44 000 osób w naszym codziennym środowisku życia.
Poznaliśmy rozkład toksycznego działania smogu w zależności od regionu kraju, jak i miesiąca. Jak nam zdradził, w dn. 7.01.2017 w Łodzi miało miejsce aż 1100 procentowe przekroczenie normy zanieczyszczenia powietrza. Nic dziwnego, mieszkańcy Europy Zachodniej sprzedają nam coraz taniej samochody z silnikiem Diesla, a my chętnie sprowadzamy je do kraju. Jest tanio, szybko i przyjemnie, ale za to trująco. W Europie jesteśmy najbardziej toksycznym państwem. Tak więc obok toksyn politycznych, analfabetycznych i oświatowych mamy jeszcze przyszłość w pajęczynie.
Obyśmy tylko nie wrócili do czasów lamp filujących.
Znakomita organizacja obrad w sekcjach została poprzedzona inauguracyjnymi wykładami profesorów powyższych dziedzin naukowych - Tomasza Cieślaka, który mówił o kłopotach interpretacyjnych utworów literackich; Macieja Bartosa o historii zastosowań pewnego biomateriału w nowych technologiach i Witolda Ciesielskiego o tym, czym jest smog, powstaje i nas zabija. Mój referat był odsłoną pajęczyny autorytaryzmu w polityce oświatowej III RP.
Każdy z nas przedstawiał cząstkę własnych badań naukowych, ale w taki sposób, by były one interesujące i zrozumiałe dla wszystkich tych uczestników, którzy przyjechali do sparaliżowanej komunikacyjnie Łodzi, zrezygnowali z dłuższego spania i dotarli do pięknego gmachu Wydziału Filologicznego UŁ. Syndrom pierwszych rzędów nie zmienia się od dziesiątek lat, bowiem pierwsze są zawsze puste, a im bliżej do wyjścia z auli, tym trudniej było o wolne miejsce do siedzenia. Profesor Witold Ciesielski był zachwycony poziomem czystości powietrza w auli Wydziału Filologicznego UŁ. Dokonał pomiaru miejsca obrad, gdyż nie rozstaje się z przenośnym miernikiem pyłów PM2.5, PM10.
Konferencja zaczęła się jednak lirycznie. Prof. UŁ Tomasz Cieślak mówił o tym, jak czytać utwory liryczne, które nie najlepiej się kojarzą młodzieży. W pewnej mierze potwierdził moją obserwację, że nawet licealiści mają bardzo ograniczone doświadczenia czytelnicze poezji, gdyż zdecydowanie wolą lub muszą czytać w szkole powieści, nowele czy opowiadanie. Liryka - zdaniem referującego - jest dla nich czymś przerażającym.
Tymczasem poezja jest tym dziełem literackim, które powinniśmy czytać dla własnej przyjemności, a pośrednio budować dzięki jego formie i treści własną tożsamość kulturową. To, co można zrobić z tekstem literackim było w przykładowo przywołanych przez łódzkiego uczonego wierszach Tadeusza Różewicza i Zbigniewa Herberta odsłoną ich ukrytych znaczeń. Studenci językoznawstwa zapewne potrafią rozsmakowywać się w rozkładaniu lirycznego tekstu na jego składowe, czyli ilość zastosowanych w nim metafor, porównań.
Punktem wyjścia do interpretacji wiersza jest konieczne uwolnienie się czytelnika od własnego światopoglądu, gdyż prawdziwe przesłanie utworu jest ukryte. Profesor uczulał nas na to, by nie nie czytać tekstu literalnie, do własnych wyobrażeń świata, gdyż nie może on być sprawdzany pod kątem prawdziwości czy intencji autora (Co autor chciał nam powiedzieć? Co miał na myśli?), zbieżności z realiami świata. Wiersz jest kreacją artystyczną, która niesie z sobą głęboko skrywane sensy.
Zdaniem prof. T. Cieślaka - jesteśmy dziećmi swojej epoki, mamy swój światopogląd na temat otaczającej nas rzeczywistości, stąd czytając teksty sprzed kilkudziesięciu czy nawet kilkuset lat dokonujemy niejako ich aktualizacji. Język prowadzi każdego z nas, ale też nigdy nie jesteśmy jego panami i właścicielami, stąd interpretowanie utworu jest próbą rozpoznania tego, co z naszej perspektywy zostało powiedziane w tekście, a nie tego, co chciał powiedzieć autor.
Nie ma zatem jednej metody interpretacyjnej utworu lirycznego. Za mało wiemy, żeby rozpoznać skrywane w nim sensy, które były pochodną czasu, miejsca, doświadczeń i myśli ich autora. Wiersz T. Różewicza – "W świetle lamp filujących" był tu przykładem do zrozumienia tego, jak język może nas zwieść, jak nieznane nam już lampy naftowe, lampy kopcące, określane przed kilkudziesięciu laty mianem lamp , są czymś niezrozumiałym dla współczesnych czytelników, a tym samym ich nazwa prowadzi do zupełnie innego znaczenie słowa filować.
Z tym referatem znakomicie współgrał wykład prof. M. Bartosa, który przyfilował różne gatunki pająków, by wykazać, jak misternie konstruowane sieci pajęcze stają się dla nauki źródłem zupełnie nowych odkryć i technologicznych innowacji. Było to inne spojrzenie na przyrodę, na to, jak odczytane przez badaczy naturalne procesy w świecie natury sprzyjają wyprodukowaniu wielu milionów patentów.
Pajęczyna, której Profesor poświęcił swoją prezentację, jest wynalazkiem testowanym przez trzysta milionów lat. Pajęcze nici stały się biomateriałem, który niesie z sobą najwięcej nadziei na wytwarzanie np. sieci łownych, sieci asekuracyjnych, spadochronów, termoprzewodników, "inteligentnych" klejów, hydrożeli, rusztowań itd. właściwości adhezyjne pajęczych sieci wytwarzanych przez gruczoły przędne są źródłem fantastycznych odkryć.
W bardzo dobrym miejscu programu konferencji usytuowano moje wystąpienie, bowiem mogłem pokazać, jak liryczny program solidarnościowej rewolucji lat 1980-1989 został opleciony pajęczyną zdrady postsolidarnościowych elit III RP, począwszy od 1993 r. do dnia dzisiejszego.
Wykłady plenarne zamknął mocno przygnębiający nastroje referat prof. Witolda Ciesielskiego o smogu, przyczynach jego powstawania i tragicznych następstwach dla ludzi. Smog nas zabija, a więc jak żyć? W Polsce panuje smog klasyczny, i to w tych regionach kraju, do których jeździmy w celach rekreacyjno-zdrowotnych czy turystyczno-krajoznawczych np. Zakopane, Kraków, Nowy Sącz. Smog jest cichym zabójcą, bowiem po kilkunastu latach ujawnia się jego toksyczny wpływ w naszych organizmach. O ile, w wypadkach samochodowych w naszym kraju ginie rocznie 3300 osób, o tyle smog zabija 44 000 osób w naszym codziennym środowisku życia.
Poznaliśmy rozkład toksycznego działania smogu w zależności od regionu kraju, jak i miesiąca. Jak nam zdradził, w dn. 7.01.2017 w Łodzi miało miejsce aż 1100 procentowe przekroczenie normy zanieczyszczenia powietrza. Nic dziwnego, mieszkańcy Europy Zachodniej sprzedają nam coraz taniej samochody z silnikiem Diesla, a my chętnie sprowadzamy je do kraju. Jest tanio, szybko i przyjemnie, ale za to trująco. W Europie jesteśmy najbardziej toksycznym państwem. Tak więc obok toksyn politycznych, analfabetycznych i oświatowych mamy jeszcze przyszłość w pajęczynie.
Obyśmy tylko nie wrócili do czasów lamp filujących.
Subskrybuj:
Posty (Atom)