25 kwietnia 2018
Doktorzy jako autorzy wydanych rozpraw doktorskich. Kontekst prawno-etyczny
Coraz częściej spotykam się w ocenie osiągnięć naukowych habilitantów z przedłożeniem przez nich opublikowanej dysertacji doktorskiej. Wielokrotnie już pisałem o tym oraz komunikuję to w ramach wielu spotkań z kadrą akademicką pedagogiki w różnych uczelniach kraju, jak ważne jest nie tylko dla samego doktoranta, ale także dla nauki opublikowanie doktoratu (w całości lub części), skoro został on uznany przez naukowe środowisko jednostki przeprowadzającej obronę za pracę najwyższej jakości.
Na autorze złożonej do druku, a następnie wydanej tzw. monografii po-doktorskiej ciążą następujące powinności:
1. Poinformowanie w książce, że jej zawartość jest wydaniem w całości lub części rozprawy doktorskiej napisanej pod kierunkiem profesora czy doktora habilitowanego "X" i obronionej na Wydziale "Y" w Uniwersytecie czy Akademii "Z" w roku ... . Nie jest to obowiązek odnotowany w ustawach czy rozporządzeniach ministra nauki i szkolnictwa wyższego, ale przejaw uczciwości akademickiej. Wydany doktorat tanowi świadectwo niesamodzielnej pracy naukowo-badawczej, gdyż ta została wykonana pod kierunkiem samodzielnego pracownika naukowego.
2. Jeżeli rozprawa po-doktorska została częściowo zmieniona, to poza odnotowaniem powyższej kwestii należy skierować ją do ponownej recenzji, a nie zamieszczać - często bez wiedzy recenzenta w przewodzie doktorskim - jego/jej nazwisko.
3. W przypadku, gdy dysertacja doktorska stanowiła formalno-prawny wymóg jej opublikowania z racji uzyskanych na ten cel środków zewnętrznych (grant), to bezwzględnie musi to być odnotowane w stopce wydawniczej wraz z numerem grantu.
Bywa, bo nie jest to częsta praktyka, że komisja przeprowadzająca obronę rozprawy doktorskiej wnioskuje do rady wydziału na podstawie recenzji oraz dyskusji z doktorantem o opublikowanie dysertacji z racji jej szczególnych walorów naukowych. Jednostki nie mają obowiązku spełnienia takiego życzenia, ale jeśli dysponują środkami finansowymi, często też znajduje się w uczelni wydawnictwo naukowe, to wydają doktorat jako publikację naukową, autorską.
Uczciwy wobec promotora i uczelni doktorant powinien zatem zarejestrować w publikacji ów fakt. Jedni czynią to we wstępie do rozprawy, a po raz pierwszy spotkałem się z odnotowaniem tego faktu na stronie tytułowej książki. Nie chodzi tu rzecz jasna o kwestie obyczajowe a dotyczące kulturowego wyrażenia podziękowań dla promotora czy także innych osób wspomagających doktoranta w napisaniu dysertacji. To pozostawia się właśnie do jej/jego decyzji.
Rzecz jednak staje się kluczową od strony prawnej i etycznej, kiedy już jako habilitant czy kandydat do tytułu naukowego profesora przedkłada w swoim dorobku podoktorskim a nawet pohabilitacyjnym wydaną publikację jako powstałą po obronionej pracy doktorskiej czy po uzyskaniu stopnia naukowego doktora habilitowanego. Wówczas brak adnotacji o warunkach i czasie jej rzeczywistego powstania jest wprowadzeniem recenzentów w błąd. Sugeruje bowiem, że jest to nowa rozprawa, która nie ma nic wspólnego z doktoratem.
Otóż nie wolno w ten sposób, bo nieetycznie powiększać własnego dorobku naukowego. Niestety, tak czyni nadal wielu doktorów a nawet kandydatów do tytułu naukowego profesora i to nie tylko w pedagogice, ale i socjologii, filozofii, psychologii, historii czy w naukach o polityce. Nie bez powodu ustawodawca zapisał, że Komisja habilitacyjna ma również prawo zażądać, za pośrednictwem dziekana (przewodniczącego rady), udostępnienia komisji przez habilitanta rozprawy doktorskiej. Wówczas szydło szybko wyjdzie z worka.
Na marginesie odnotowuję, że wielu Polaków, którzy uzyskiwali tytuł naukowo-pedagogiczny docenta na słowackich uniwersytetach, przedkładało tamtejszym komisjom habilitacyjnym właśnie wydane w Polsce rozprawy doktorskie jako rzekomo nowe monografie naukowe. Tak haniebna praktyka nieuczciwości akademickiej części Polaków, chociaż na Słowacji zgodna z procedurami i prawem, jest u nas reprodukowana. Oni od lat prowadzą w naszym kraju przewody doktorskie jako promotorzy. Tylko czego?
24 kwietnia 2018
Czyżby wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego przyznał, że miał kiepskich nauczycieli?
To smutne, że do resortowej władzy dochodzą osoby, które miały kiepskich nauczycieli, skoro mają o nich złą opinię. Wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego - mgr Piotr Müller mówił w rozgłośni radiowej TOK FM redaktorowi Janowi Wróblowi, że "przyszłymi nauczycielami zostają osoby, które ledwo zdają maturę. To się musi zmienić."
To ciekawe, z jaką łatwością rządzący wypowiadają się na temat nauczycielskiego stanu bez odwołania do jakichkolwiek danych z badań naukowych. Zdaniem wiceministra najwyższy czas skończyć "(...) z przymykaniem oczu na to, że kształcimy nauczycieli słabych. Osoby, które mają kształcić nasze dzieci bardzo często dostają się na studia z wynikiem 30 proc. z matury. Myślę, że nikt sobie nie życzy z rodziców, aby takie osoby później kształciły ich dzieci".
Chciałbym zatem wiedzieć, czy pan mgr Piotr Müller może udowodnić powyższą diagnozę? Nauczyciele których przedmiotów mieli tak niski poziom osiągnięć szkolnych - matematycy, fizycy, geografowie, poloniści, angliści, historycy, biolodzy, a może wuefiści? Czekamy na dokładne dane, bo nie przypominam sobie, żeby MNiSW opublikowało kiedykolwiek raport na temat poziomu absolwentów szkół ponadgimnazjalnych, którzy byli przyjmowani na studia wyższe.
Być może sam miał takich nauczycieli, skoro posługuje się w mediach demagogią uogólnieniami, które nie znajdują pokrycia w rzeczywistości. Równie dobrze można powiedzieć, że i tego wiceministra kształcili tacy nauczyciele w jego liceum ogólnokształcącym. Aż dziw bierze, że skończył studia prawnicze. Chyba, że są wyjątki, jakaś mniejszość, która miała to szczęście, że uczyła ją w latach 2007-2017 kadra nauczycielska, która miała bardzo wysokie noty z egzaminu maturalnego?
Odnoszę wrażenie, że dogmatyczna teza powyższego urzędnika resortu nauki i szkolnictwa wyższego na temat kiepskiego wykształcenia nauczycieli wpisuje się m.in. w propagandową walkę rządu z opozycyjnym dzisiaj wobec niej, a przecież byłym ministrem edukacji w rządzie Jarosława Kaczyńskiego (2006-2007) - Romanem Giertychem.
Innym powodem kolejnego ataku na nauczycieli osób sprawujących władzę może być ubiegłotygodniowy protest nauczycieli, którzy domagają się podwyżek płac i odwołania ze stanowiska ministra Anny Zalewskiej. Ilekroć władza atakuje nauczycieli i szczuje na nich społeczeństwo, tylekroć wiemy, że nie tylko nie ma racji, ale i podważa wiarygodność własnych działań.
23 kwietnia 2018
Już XVIII Festiwal Nauki, Techniki i Sztuki w Łodzi
W minioną środę rozpoczął się XVIII Festiwal Nauki, Techniki i Sztuki w Łodzi. Wszystkie pokolenia - dzieci, młodzież, dorośli i osoby starsze miały możliwość "dotknięcia" osiągnięć wszystkich dziedzin nauk, które są reprezentowane w moim regionie przez najlepsze uczelnie, a w nich pełne sukcesów jednostki naukowo-badawcze. Swoim patronatem objął te wydarzenia minister nauki i szkolnictwa wyższego - dr Jarosław Gowin oraz prezydent Łodzi - Hanna Zdanowska.
W Komitecie Naukowym byli rektorzy Uniwersytetu Łódzkiego, Uniwersytetu Medycznego, Akademii Muzycznej, Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera, Akademii Sztuk Pięknych im. Władysława Strzemińskiego, Politechniki Łódzkiej, Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Skierniewicach, prezes Oddziału Łódzkiego PAN.
W ciągu tygodnia zaplanowano kilkaset wydarzeń naukowych, kulturalnych, artystycznych i technicznych, których kumulacja nastąpiła w dn. 21-22.04.br. na Festynie Nauki na Rynku Manufaktury. Święto nauki staje się okazją do upowszechnienia jej najciekawszych osiągnięć, a zarazem do spotkań wszystkich pokoleń z uczonymi, wykładowcami, utalentowaną młodzieżą szkolną i akademicką.
Nareszcie można porozmawiać, empirycznie i fenomenologicznie doświadczyć tego, co jest efektem ludzkich pasji poznawczych.
Naukowcy i wykładowcy Wydziału Nauk o Wychowaniu Uniwersytetu Łódzkiego po raz kolejny zaproponowali zupełnie nowe okazje do spotkań, eksperymentów, warsztatów, konsultacji, doradztwa, wykładów itp., które były nośnikiem najnowszej wiedzy z nauk o wychowaniu, kształceniu oraz z psychologii.
Każdy, kto chciał spróbować skonfrontować swoje dotychczasowe doświadczenia, kompetencje, wiedzę czy oczekiwania z tym, co na co dzień staje się przedmiotem badań naukowych i kształcenia akademickiego, miał niepowtarzalną szansę, z której mógł bezpłatnie skorzystać.
Na Wydziale Nauk o Wychowaniu UŁ już w środę zainteresowani mogli:
- zmierzyć się z nietypowymi technikami plastycznymi;
- spróbować inaczej poznać samego siebie;
- dokonać pomiaru poziomu stresu i radzenia z nim;
- wziąć udział w grze z wielokulturowego łódzkiego podwórka, by odkryć tajemnice łódzkich kamienic;
- przypomnieć sobie lub doświadczyć dawnych (analogowych) i nowych zabaw podwórkowych;
- sprawdzić, jakim się jest sportowcem i/lub kibicem;
- przekonać się o poziomie własnej gotowości do współpracy oraz skutkach rywalizacji.
Niedzielny Festyn Nauki miał wielokrotnie niższą frekwencję od tej, z jaką spotykaliśmy się przez ostatnich siedemnaście lat. Powodem niewielkiej liczby osób odwiedzających Festyn nie była piękna, słoneczna, chociaż wietrzna pogoda, ale... zamknięte galerie handlowe. Łódzka Manufaktura to jednak największe centrum handlowo-rekreacyjne, toteż jego zamknięcie sprawiło, że na sam Festyn przyjechało relatywnie mało osób.
Zwiedzającymi byli rodzice z dziećmi, ale też przypadkowi mieszkańcy lub goście, którzy mieli wcześniej zaplanowany posiłek w czynnych restauracjach, kawiarenkach czy barach, które są otwarte we wszystkie dni tygodnia. Zapewne mieszkańcy wybrali spacer o najbliższego parku, do ZOO albo wyjechali na działki czy do podłódzkich lasów.
Niska frekwencja miała jednak swoje dobre strony. Po raz pierwszy nie było tłoku w akademickim hangarze ze stanowiskami uczelni i/lub ich wydziałów czy instytutów. Nareszcie odwiedzający mogli swobodnie podejść do wybranego stanowiska, by bez oczekiwania w długiej kolejce wziąć osobiście udział w chemicznym, fizycznym, biologicznym, medycznym czy technicznym eksperymencie, zmierzyć sobie poziom ciśnienia, stresu, poznać niektóre tajemnice genetyki, dotknąć jednego z węży, krokodyla, leminga, wziąć do ręki pająka, patyczaka itp.
Było też stanowisko Seminarium Duchownego, przy którym można było napić się wspólnie z księdzem herbaty czy kawy i porozmawiać o sprawach religii, wiary czy problemach duchowych.
Festyn Nauki, Techniki i Sztuki jest fantastyczną zabawą dla dzieci i dorosłych. Na zewnątrz namiotu pracownicy Wydziału Nauk o Wychowaniu UŁ (niezależnie od różnych ofert wewnątrz) oferowali zajęcia z piłką, aerobik czy inne zabawy ruchowe. Przy słonecznej pogodzie ruch sprawiał ogromną radość, a jeśli ktoś chciał, to mógł nadrobić utracone kalorie w jednej z kawiarenek czy restauracji.
Zapraszamy za rok na kolejny Festyn Nauki, Techniki i Sztuki.
22 kwietnia 2018
O niektórych uwarunkowaniach (wy-)kształcenia zawodowego
Wyniki wielu badań pedagogów pracy, pedagogów społecznych, socjologów edukacji i badań nad młodzieżą wskazują, że młodzi ludzie wybierając szkołę i zawód w pierwszej kolejności opierają się na poradach rodziców. Istotne są zatem aspiracje edukacyjne ojców i matek związane z kształceniem dzieci. Te zaś zależą w dużym stopniu od kolejnego czynnika wpływającego na przebieg selekcji, jakim jest wykształcenie rodziców. Związek między wykształceniem rodziców w dwojaki sposób wpływa na szansę edukacyjne dziecka. Po pierwsze w toku codziennych, licznych kontaktów rozpoczynających się od pierwszych dni życia dziecka.
Rodzice przekazują mu więcej lub mniej wiadomości, kształtują język dziecka, wprowadzają go lepiej lub gorzej w świat pojęć. Po drugie, wykształcenie rodziców wpływa na szansę edukacyjne dziecka poprzez przekaz wzorów kulturowych, norm moralnych i wartości. Z kulturowymi cechami ściśle wiąże się atmosfera wychowania w rodzinie, stwarzanie lub osłabianie motywacji do kształcenia. Wykształcenie rodziców jest tylko jednym ze wskaźników przebiegu kulturowego. Zdaniem Zbigniewa Kwiecińskiego – im mniej ludzie wiedzą i potrafią, tym więcej oczekują dostać i mieć w życiu. Jest to przejaw postawy roszczeniowej i wyuczonej bezradności (“mnie się więcej należy, bo dotychczas w życiu mi się nie powiodło”). (Z. Kwieciński, Studia Edukacyjne 1997 nr 2 1997)
Uwarunkowania rodzinne edukacji uczniów także szkolnictwa zawodowego, a więc ich środowiskowe pochodzenie, wykształcenie, stopień zrealizowanego awansu społecznego, osiągnięty prestiż, dotychczasowe tradycje rodzinne, materialny poziom życia, w znaczący sposób wpływają na poziom aspiracji edukacyjnych (w przyszłości zawodowych) młodzieży. Jak wynika z wielu badań, młodzież kontynuuje w dużej mierze drogę kształcenia własnych rodziców. Nie zawsze jednak ich wykształcenie jest odpowiednio wykorzystywane w wychowaniu rodzinnym. Ważny jest bowiem nie tyle sam fakt posiadania wykształcenia, lecz to jak w warunkach rodzinnych, a zwłaszcza w wychowaniu dzieci wykształcenie to jest spożytkowane. (K. Rudkiewicz, „Edukacja" 1983, nr l)
Im więcej jest w społeczeństwie rodzin z niższymi kwalifikacjami i pozycją społeczną, tym większy jest też odsetek dzieci z tych rodzin uczestniczących w nędzy wiedzy szkolnej. Przykładowo, w Polsce co 25 dziecko pracownika umysłowego z miasta znajduje się w strefie ‘nędzy szkolnej’, zaś w przypadku dzieci wiejskich dotyczy to już co 10 dziecka. Dzieci ze środowisk miejskich i pochodzące z rodzin pracowników umysłowych mają dziesięciokrotnie mniejsze szanse na ukończenie szkoły w stanie (z habitusem) analfabetyzmu, niż dzieci z rodzin pracowników fizycznych bez kwalifikacji. Tymczasem, jak dowodzą badania społeczne, im wyższe są w społeczeństwie kompetencje alfabetyczne jego obywateli, tym wyższy jest jego poziom gospodarczy i cywilizacyjny kraju.
Środowisko pracodawców upomniało się o prawo do partycypowania w reformie kształcenia zawodowego młodzieży, gdyż dysponuje wiedzą i doświadczeniem w zakresie tego, jak dopasować rozwijanie zdolności i umiejętności uczniów szkół zawodowych do potrzeb rynku pracy. Dobrze, że w ostatniej kadencji rządowej koalicji PO i PSL podjęto wreszcie plany strategicznego inwestowania w szkolnictwo zawodowe. Lepiej późno niż wcale. Pomija się jednak w tym procesie doświadczenia pedagogiki pracy jako naukowej subdyscypliny pedagogiki, która powinna stanowić fundament tak dydaktyczny, jak i aksjonormatywny dla reformy tego typu szkolnictwa i kształcenia młodzieży. (F. Szlosek Studia Pedagogiczne LXV, 2012)
Bardzo bogata i profesjonalna nie zawsze wystarczy (...) by odnaleźć się na współczesnym rynku pracy. Młody człowiek już od wczesnych lat swojej edukacji powinien budować własny potencjał zawodowy, zadbać o zdobycie aktualnej, szerokiej wiedzy, ale również rozwój kompetencji tzw. miękkich. Taki wszechstronny rozwój niejako wymusza na młodych osobach aktualna sytuacja na rynku pracy.(D. Kukla, Studia Pedagogiczne LXV, 2012, s. 53)
Polska młodzież żyje i kształci się w nowym ustroju społeczno-politycznym, także w odmiennym systemie szkolnym od tego, który był bazowy dla ich nauczycieli. Poparcie społeczeństwa dla wolnorynkowej transformacji skutkowało niewątpliwie niespotykanym i niemożliwym strukturalnie w poprzednim ustroju wzrostem aspiracji edukacyjnych młodych ludzi. Był to także czynnik ucieczki od edukacji zawodowej, skoro od 1990 r. zaczęły lawinowo pojawiać się coraz to nowe i coraz bliżej miejsca zamieszkania wyższe szkoły, które nie oferowały przygotowywania do pożądanych na rynku zawodów, ale do takich profesji, które nie wymagał nakładów kosztów, a prowadziły do niebotycznych zysków dla ich właścicieli. Młodzież o korzystniejszych warunkach startowych wygrywała dostępie do lepszych szkół i lepszych pozycji społecznych. Młodzież o mniej korzystnych charakterystykach społecznych miała mniejsze szanse na dobrą edukację. (K. Szafraniec, Młodzi, Warszawa: 2011, s. 27)
Szkoły zawodowe nie ujawniały danych na temat wyników egzaminów zewnętrznych, zaś powiaty przedstawiały średnią liczbę punktową na tle powiatu i województwa, by ewentualnie kandydaci nie unikali kształcenia zawodowego jako gorszego czy dla nich mniej opłacalnego. Tymczasem w analizy stanu realizacji zadań oświatowych przez jednostki samorządu terytorialnego, a w przypadku szkolnictwa zawodowego – przez powiaty, jaka została opublikowana w 2011 r. wynikało, że w miastach na prawach powiatu zdawalność egzaminów zawodowych według profilu kształcenia wynosiła zaledwie 33%, zaś w powiatach 66% (Przygotowanie Informacji o stanie realizacji zadań oświatowych. red. Jan Herczyński, Warszawa: Wydawnictwo ICM, 2011, s.28).
21 kwietnia 2018
Integracja a dezintegracja
Reformowanie systemu szkolnego, w tym jego poziomu kształcenia zawodowego zostało zapoczątkowane pod wpływem radykalnej zmiany ustroju społeczno-politycznego Polski. W kolejnych fazach transformacji ustrojowej lat 1989-2018 wprowadzanie zmian osiągnęło różne stadia rozwoju. W programach wyborczych największych partii politycznych w Polsce znaczące miejsce zajmowała problematyka edukacji.
Jednak mówienie o tym, w jaki sposób cały system szkolny powinien się zmieniać, wcale nie oznaczało, że zmiana czy reforma oświaty miała odzwierciedlać różne projekty, oczekiwania czy wręcz roszczenia poszczególnych ugrupowań politycznych. Spór o miejsce, rolę i sposób kształcenia oraz wychowania młodego pokolenia nie zanikał wraz z dojściem którejś z sił politycznych do władzy, ale wręcz odwrotnie - potęgował potrzebę zaakcentowania swojej odmienności czy stanu niezadowolenia.
Dobę przemian ustrojowych cechowało projektowanie, wdrażanie, odwoływanie oraz kwestionowanie przez kolejnych ministrów edukacji reform strukturalnych i programowych w systemie szkolnym. Można dostrzec wyraźny brak w tych procesach jakiejkolwiek regularności czy kumulowania zgromadzonych doświadczeń. Mieliśmy do czynienia z ustawicznym konfliktem między zwolennikami kształcenia ogólnego a edukacji zawodowej, decentralizacji i etatyzacji w oświacie, czy wreszcie między jawnymi lub skrytymi wrogami przygotowywania młodych pokoleń do rynku pracy.
Na rozwiązywaniu bieżących i perspektywicznych jej problemów negatywnie odbijał się brak reform w działaniach samego ministerstwa edukacji, które jedynie albo łączono z ministerstwem sportu, albo z resortem nauki czy szkolnictwa wyższego, by powrócić do wyodrębnionej struktury władzy centralnej, która zajmowałaby się tylko i wyłącznie systemem szkolnym w naszym kraju. Profesor Joanna Rutkowiak z Uniwersytetu Gdańskiego (obecnie już na emeryturze) zwracała uwagę na to, że w społeczeństwie demokratycznym zaniedbuje się obowiązek czujności wobec chwiejności struktur, więc zamiast racjonalności współżycia mamy irracjonalność przemocy.(J. Rutkowiak 2004)
Szkolnictwo w III RP jest tylko częściowo publiczne i silnie upartyjnione w strukturach zarządzania w dokładnie takim samym znaczeniu, jakie miało miejsce w doktrynie i praktyce poprzedniego ustroju, w którym rządzący wykorzystywali powszechny obowiązek szkolny do manipulowania – za pośrednictwem dzieci, młodzieży i ich rodziców – dużą częścią społeczeństwa w imię zmieniania czy utrwalania nowego ustroju politycznego.
W ciągu minionego ćwierćwiecza niemalże każda rządząca partia polityczna potwierdziła swój wizerunek jako władzy odwracającej się od obywateli, antysolidarnościowej, tolerującej patologię we własnych strukturach i generującej ją w życiu publicznym, bezkrytycznej wobec własnych błędów i wypaczeń, nasilającej brutalizację kampanii wyborczych i niespełniającej składane społeczeństwu obietnice, nastawionej wyłącznie lub w dużej mierze na interesy własnych elit partyjnych, nowej klasy nomenklatury politycznej, sprzyjającej korupcji i bezpodstawnemu merytorycznie sprawowaniu kluczowych funkcji w administracji państwowej czy samorządowej.
Mimo odzyskania wolności żyjemy w nieustannej wojnie „polsko-polskiej”: „MEN-sko-nauczycielskiej”, „kuratoryjno-samorządowej”, „samorządowo-kuratoryjno-dyrektorskiej”, „nauczycielsko-uczniowsko-rodzicielskiej” itp. Proces samoregulacji życia zbiorowego interpretujemy zbyt jednostronnie, w kategoriach swobód i przywilejów. Tymczasem jest on niezwykle mozolnym procesem wymagającym dobrowolnego wypełniania zadań, których relacja jest nieunikniona na drodze przyświecającego wszystkim ludziom celu: poszerzania sfery wolności.
Pryncypia demokratyczne nie wymagają „milknięcia” indywidualnych racji w obliczu wszechwładnego, odgórnego dyskursu władzy, urzędników czy instytucji: wszak ten z pozoru „odgórny” dyskurs zawdzięcza swe istnienie obywatelom (E. Nowak, K.M. Cern, Ethos w życiu publicznym, Warszawa 2008, s. 68). Niestety, wciąż żyjemy w państwie o nieadekwatnym do przemian w Europie i na świecie systemie oświatowym, który ma nie tylko przeddemokratyczny charakter i wćwicza młode pokolenia do instrumentalnych, adaptacyjnych postaw i zachowań wobec wszelkiej władzy czy procesów rynkowych, ale także tłumi oraz opóźnia konieczną rewolucję w funkcjonowaniu edukacji szkolnej i dopuszczenie - także konstruktywizmu - w procesie uczenia się i samowychowania.
Kultura, edukacja i wykształcenie społeczeństwa powinny być apolityczną (w sensie monopartyjnego władztwa i serwilizmu wobec rządzących) sferą życia publicznego, którego jakość warunkują nie tylko rządzący, ale i sami obywatele.
Dość łatwo można zauważyć w polityce oświatowej rządzących w Polsce od 1993 r. do dzisiaj, że im większy jest stopień podejmowania przez nich decyzji w sposób autorytarny, apodyktyczny, zgodnie ze strategią „top-down”, a więc wymuszający bezwzględne podporządkowanie się dzieci i dorosłych regulacjom odgórnie narzucanym w systemie edukacji, tym silniejszy jest poziom narastającego interwencjonizmu państwa w oświacie publicznej.
Nie sprzyja to kształceniu i wychowywaniu wolnych ludzi. Co gorsza, zdaniem ekonomistów: „Autorytarna władza nie ma jednak dostatecznej motywacji do inwestowania w edukację ze względu na możliwość podważenia jej rządów, a także gdy gospodarka oparta jest w dużym stopniu na rolnictwie" (G. Bukowska, Wpływ edukacji na demokrację i jakość rządzenia, w: Jakość rządzenia w Polsce. Jak ją badać, monitorować i poprawiać? Warszawa 2013, s. 139). Niestety, wnioski ekonomistów wynikające z badań jakości rządzenia w Polsce są także dla polityki oświatowej państwa przyczynkiem do grożącego wstrząsu, jeśli nie nastąpi radykalna zmiana strategii rządzenia w tej sferze.
Ma bowiem w naszym kraju miejsce zjawisko [...] „zawłaszczania demokracji” (captured democracy) przez elity polityczne i aparat biurokratyczny państwa. Sprzyja temu słabość społeczeństwa obywatelskiego i jego niewielkie zaangażowanie w sprawy publiczne. Jak stwierdził jeden z wysokiej rangi urzędników: „administracja państwowa nie jest od tego, żeby wzmacniać demokrację” (J. Wilkin, Wnioski końcowe i postulaty badawcze, [w:] Jakość rządzenia w Polsce, s. 414–415).
Upolitycznienie działalności edukacyjnej pojawia się w sytuacji ukierunkowania na jednostronnie zaangażowaną penetrację wychowania widzianego jako zjawiska określonej jakości, miejsca i czasu, poddawanie wartościowaniu i inżynierii społecznej, „[...] w której odpowiednie środki pedagogiki – jej język, instytucje, ludzie, działania, symbole są używane w celach wywierania nacisku ukierunkowanego na wdrażanie i umacnianie w świadomości wychowanków (ludzi) przeświadczenia o wyróżnionym znaczeniu oraz szczególnych walorach wybranego sposobu ujmowania bytu społecznego i człowieka w nim funkcjonującego, z równoczesnym odrzucającym traktowaniem innych możliwych jego porządków." (J. Rutkowiak, Z problematyki społecznego zaangażowania pedagogiki; „upolitycznienie” i „polityczność” jako pulsujące kategorie, w: Nauki pedagogiczne w Polsce. Dokonanie, problemy, współczesne zadania, perspektyw, red. T. Lewowicki, M.J. Szymański, Kraków 2004, s. 35)
Zaniedbuje się obowiązek czujności obywateli wobec chwiejności struktur, w wyniku której zamiast racjonalności współżycia mamy irracjonalność przemocy. Błędnie sądzi się, że demokracja niejako samorzutnie rozwiązuje problemy edukacyjne, wykorzystując do tego polityczne mechanizmy władzy, formy i procedury jej sprawowania ze względu na dobro wspólne. Nie jest łatwe powstrzymanie negatywnych skutków upolitycznienia edukacji.
W świetle prowadzonych przeze mnie od 25 lat badań naukowych nad demokratyzacją publicznej oświaty mogę jedynie potwierdzić, że żyjemy w państwie scentralizowanym, w którym zmieniające się od 1993 r. do dziś w MEN władze centralistycznie sterowanego systemu szkolnego dają świadectwo głęboko zakorzenionej mentalności, określanej mianem „homo sovieticus”. Część elit rządzących i stanowiących prawo zachowało pozostałości po minionym ustroju i wywodzące się z przeszłości wzorce centralizmu w strategii etatystycznej rządzenia, wspartej ideologią populizmu (w ramach neoliberalizmu, lewicowości, albo konserwatyzmu).
Zapewne okres socjalistycznej państwowości utrwalił wśród Polaków na długie lata tradycję wrogiej postawy wobec władz państwowych, ale także wzmocnił u części środowiska pedagogicznego poczucie omnipotencji, wyższości autorytetu władzy i instytucji nad osobami, którym powinny one służyć. Ustrój demokratyczny pozbawiony demokracji w powyższych obszarach życia nie ma sensu, gdyż powtórzyłby jedynie obraz zakłamania społeczeństw pseudodemokratycznych.
Przenoszenie do polityki oświatowej modelu antagonistycznego podziału istniejących doktryn, ideologii czy teorii na „swoje” i „obce”, „przyjazne” i „wrogie” zawsze będzie oznaczało powrót do zimnowojennej, autorytarnej gry na rzecz niszczenia, wyparcia, całkowitej likwidacji wszystkich tych podejść, które nie mieszczą się w kategorii odpowiadającej władzy, a więc w kategorii: „my”, „nasi”, „swoi”, czyli politycznie, aksjologicznie i ideologicznie „poprawni”.
To właśnie w tak antagonistycznie konstytuowanym dyskursie i praktyce edukacyjnej każdy „inny”, „obcy” i „odmienny” jest wrogiem i zagrożeniem, niepożądanym przez władze rodzajem czy typem kierunku myśli, teorii lub doktryn, z którymi nawet nie ma co polemizować, tylko należy je zniszczyć, aby nie doszły do władzy i nie zakwestionowały dominującej tożsamości. W państwie demokratycznym nie należy godzić się z tak konstruowaną przez polityków władzy rzeczywistością, w której nie ma możliwości na przekroczenie podziału „my-oni”, gdyż poza logiką antagonistyczną istnieje jeszcze nieantagonistyczna, odzwierciedlająca toczące się między poszczególnymi środowiskami politycznymi i naukowymi nieantagonistyczne spory o istotę przemian w edukacji.
Kilka dni później po medialnej krytyce konkursów na dyrektorów szkół, łódzki kurator oświaty przyznaje się do partyjniactwa, a nie pedagogicznej odpowiedzialności za jakość kształcenia młodych pokoleń:
Czy ktoś jeszcze się dziwi, że NAUCZYCIELE MAJĄ DOŚĆ?!
Nauczyciele mają dość arogancji tak poprzednich władz w zarządzaniu szkolnictwem (SLD, AWS, PO, PSL, a obecnie PiS i Nowa Prawica). Widzą, jakim półanalfabetom płaci się w MEN za zamieszczanie komunikatów (zapewne Prezydent Bronisław Komorowski "łączy się z minister Anną Zalewską w bulu"):
W edukacji krzyżują się sprawy wymagające specjalistycznej wiedzy i kompetencji dydaktycznych oraz te, które mają charakter praw wartych obrony publicznej, jak chociażby kwestia ochrony życia (także poczętego) i godność osoby ludzkiej (nie tylko uczniów, ale i nauczycieli, rodziców), wrażliwości uczuciowej w stosunkach międzyludzkich, zakres i styl sprawowania władzy pedagogicznej (rodzicielskiej, nauczycielskiej, wychowawczej i opiekuńczej), wyznanie religijne czy stosunek do cielesności człowieka i jego życia seksualnego.
Trudno się dziwić, że w III RP nieustannie oscylowaliśmy między destabilizacją a rewolucyjnością, między reformowaniem a ewolucyjnością przemian, między zaangażowaniem a kontestacją, między demokracją liberalną i plebiscytarną, między zasadą pomocniczości państwa a zasadą recentralizacji wraz z daleko idącą ingerencją nadzoru państwowego w działalność samorządów, a nawet obywateli jako zasadami ustrojowymi, które były efektem zmieniających się wraz z władzą polityczną i zachodzących wydarzeń politycznych - afirmacji określonych systemów wartości.
Edukacja nie jest w Polsce dobrem wspólnym, ponadpartyjnym, obywatelskim, a więc dobrem publicznym, ale staje się dobrem władztwa edukacyjnego uwikłanego w trzy rodzaje zależności: sieci/interakcje międzyludzkie, organizacje o różnym stopniu zbieżności interesów i rozproszonej kontroli oraz porządek instytucjonalny w wyniku redukowania przez władze niekorzystnych następstw strategii jej działania, które są heterarchicznie współzarządzane. Do tego dochodzą ograniczenia wzajemnych niedostosowań w komunikacji między różnymi podmiotami, środowiskami socjalizacji, wychowania i kształcenia oraz porządkami instytucjonalnymi, które kierują się różnymi typami racjonalności, interesami i odmiennością tożsamości społeczno-kulturowej.
Dzisiaj garstka działaczy ZNP przeprowadzi akcję protestacyjną przed gmachem MEN.
W czasie powyższej konferencji dyrektorzy szkół i centrów kształcenia praktycznego z różnych miejsc w kraju mieli przestrzeń wolności w debatowaniu na temat fundamentalnych uwarunkowań pozytywnej oraz negatywnej integracji kształcenia ogólnego i zawodowego. W odróżnieniu od pani minister nie zamykali drzwi przed mediami, a nawet transmitowali online całą debatę.
20 kwietnia 2018
Techniczny i/lub metafizyczny sens edukacji
Zdaniem amerykańskiego filozofa edukacji i kultury, medioznawcy z Katedry Kultury i Komunikacji Społecznej na Uniwersytecie Nowojorskim - Neila Postmana (1931-2003) każdy, kto zajmuje się problemami kształcenia dzieci i młodzieży musi rozstrzygnąć dwa zasadnicze problemy: techniczny i metafizyczny.
Pierwszy z nich dotyczy metod i środków, dzięki którym młodzież zdobywa wiedzę, toteż nie bez powodu pedagodzy zajmują się poszukiwaniem odpowiedzi na pytanie: gdzie, kiedy i w jaki sposób powinien przebiegać proces nauczania-uczenia się. Warto jednak sobie przy tym uświadomić, że technika uczenia się jest bardzo często przeceniana, przez co przypisuje się jej więcej, niż ona na to w rzeczywistości zasługuje. Jak powiada stare przysłowie: - Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu i wszystkie są właściwe. Podobnie jest z uczeniem się. Nikt nie może powiedzieć, że ten czy inny rodzaj uczenia się jest najlepszy. (The End of Education. Redefining the Value of School, 1996)
Innym człowiekiem można wprawdzie stać się dzięki temu, czego się uczymy, ale potrzebna jest do tego nie tylko jakaś wizja, koncepcja czy światopogląd, ile przede wszystkim jego uzasadnienie, a to jest już kwestią metafizyczną.
Przywołałem tę opinię w związku z tym, że mamy do czynienia z neoliberalną presją technokratów, których nie obchodzą treści i sensy tego, czego mają się uczyć młode pokolenia w szkole, ale jedynie poznawać i doskonalić to, co pozwoli wdrożyć je do bezrefleksyjnego uczestniczenia na rynku pracy w roli sprawnych, mniej lub bardziej tak właśnie wykształconych „robotów“. Edukacja nie może być postrzegana jako strata dla budżetu państwa, skoro uczenie się młodych pokoleń, zdobywanie przez nie wykształcenia jest także ich pracą, która sprzyja pomnażaniu kapitału ludzkiego do wytwarzania odpowiednich dóbr.
Zupełnie pomijamy sferę rozwoju duchowego dzieci i młodzieży, a to przecież od niej, od ich kultury będzie zależało, co uczynią z kapitałem gospodarczym, politycznym i społecznym w czasie, kiedy osiągną swoją dojrzałość i podejmą swoje role zawodowe. Czy rzeczywiście wymogi rynku i rywalizacji ekonomicznej muszą wykluczać nasze tradycje i wartości narodowe, osłabiać dziedziczenie przez kolejne generacje dotychczasowych zdobyczy przodków tylko po to, by zaspokoić ambicje globalistycznie zorientowanych polityków na walkę o uzyskanie gospodarczego prymatu na naszym kontynencie?
Szkoły jako instytucje publiczne nie są w stanie zmieniać społeczeństwa będąc jedynie lustrzanym odbiciem dominującej w nim ideologii czy przekonań. Istnieją przy tym przeciwstawne orientacje co do celów edukacji szkolnej, bowiem część obywateli opowiada się za przystosowywaniem przez szkoły dzieci i młodzieży do akceptacji świata, z jego wszystkimi regułami, przymusami, ograniczeniami i przesądami na temat istniejącej kultury, gospodarki i ustroju politycznego, druga część natomiast oczekuje od szkół, by kształciły krytyczne umysły, wychowywały uczniów do niezależności i samodzielności z dala od konwencjonalnych klisz ich epoki i z wystarczającą mocą do społecznych przemian.
Jak pogodzić zwolenników obu tendencji, skoro one się wykluczają? Dzisiaj rozpoczynamy w Łódzkim Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego w Łodzi debatę na temat integralności edukacji ogólnej i zawodowej.
19 kwietnia 2018
Ministerstwo definicji wychowania
W debacie o polskim szkolnictwie przywiązujemy szczególną wagę do zmian strukturalnych jego ustroju tak, jakby to od nich zależała jakość procesu kształcenia. Ignorantom reform systemowych wydaje się, że wystarczy poprzestawiać pewne elementy, coś wydłużyć, a coś skrócić, jedne rozwiązania uwolnić, a inne ograniczyć, by edukacja toczyła się zgodnie z założonymi celami.
Gorzej, kiedy buta urzędników MEN wraz z jego kierownictwem prowadzi do bezmyślnego ogłoszenia na stronie centrali:
Wprowadziliśmy po raz pierwszy definicję wychowania rozumianego jako wspieranie dziecka w rozwoju ku pełnej dojrzałości fizycznej, emocjonalnej, intelektualnej, duchowej i społecznej, które powinno być wzmocnione i uzupełnione przez działania z zakres profilaktyki problemów dzieci i młodzieży.
Kiedy minister edukacji Anna Zalewska nie wie, że nie wie, to ogłasza taką bzdurę, która powinna wywołać nie tylko śmiech z niewiedzy jej urzędników, ale uśmiech politowania z powodu tak kompromitującej ten urząd tezy.
Szanowna Pani minister! Niczego Pani nie wprowadziła po raz pierwszy, bo nawet ustrój szkolny wprowadzili komuniści, których Pani tak nienawidzi, a reprodukuje go w przypudrowanej odmienną ideologią formie. A już na pewno nie wprowadziła Pani po raz pierwszy definicji wychowania jako wspierania rozwoju.
Jak dowie się o tym szef Pani partyjnego uwiązania, to wyleje Panią z tej funkcji. Kto jak kto, ale to właśnie Jarosław Kaczyński ogłosił po raz kolejny zresztą w swojej politycznej karierze (premiera explicite i implicite), że tak rozumiane wychowanie musi odejść w przeszłość, nie ma dla niego miejsca. Chyba czas konsultować niektóre wpisy z władzami partii.
Subskrybuj:
Posty (Atom)