21 marca 2017

O myśleniu spiskowym i paranoikach m.in. w szkolnictwie wyższym


Rzecz dotyczy niepozornej objętościowo książki dr Moniki Grzesiak-Feldman pt. "Psychologia myślenia spiskowego" (Warszawa 2016). Jej autorka jest adiunktem w Katedrze Psychologii Społecznej na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego.

Zawsze staram się po przeczytaniu książki dowiedzieć czegoś o jej autorze. Tym razem spotkało mnie smutne przeżycie, bowiem okazało się, że Autorka tej publikacji zmarła w młodym wieku kilka miesięcy temu. Pozostawiła nam jednak studium porównawcze badań psychologicznych, których przedmiotem były psychologiczne mechanizmy i uwarunkowania myślenia spiskowego.

Rzeczywiście, nie było w kraju takiej rozprawy, chociaż różne studia z psychologii społecznej w wąskim zakresie zagadnień z tym związanych są nam bardzo dobrze znane. Psychologia społeczna zawsze należała w badaniach pedagogicznych do kluczowych ze względu na środowisko socjalizacji, wychowania, kształcenia i psychoterapii podmiotów procesu inkulturacji. Jak słusznie zastrzegła się we wstępie, brakowało w naszym kraju polskojęzycznej rozprawy, która stanowiłaby analizę metapsychologiczną i komparatystyczną różnych badań wycinkowych i kompleksowych na powyższy temat.

Badania dr Moniki Grzesiak-Feldman zostały sfinansowane ze środków Narodowego Centrum Nauki w ramach grantu OPUS - "Psychologiczne mechanizmy wiary w teorie spiskowe". Tytuł książki jest zatem - jak można przypuszczać - ostatecznym raportem z jej studiów analityczno-syntetycznych, które wymagały bardzo intensywnych analiz i własnych przekładów światowej literatury naukowej z powyższego zakresu. W tym właśnie upatruję jeden z największych walorów tej publikacji. Trzeba bowiem umieć szukać najbardziej cennych naukowo wyników badań z interesujących uczoną problemów, by następnie dokonać ich rekonstrukcji i porównań.

Drugim walorem tej rozprawy, a w istocie zamysłu badawczego, który został sfinalizowany wygraną w konkursie NCN w 2013 r., jest podjęcie zagadnienia o szczególnym wymiarze społecznym, politycznych i edukacyjnym. Jakże zresztą było i jest ono nadal aktualne, skoro właśnie na myśleniu spiskowym budują swoje działania politycy różnych formacji partyjnych oraz uwikłane w ich inżynierię społeczną propagandowe służby, także media. Recenzentami monografii byli profesorowie psychologii społecznej - Wojciech Cwalina i Mirosław Kofta.

Przed Autorką stało nie lada wyzwanie, bowiem postanowiła wniknąć do świata imponderabilii, a więc najmniej dających się zobiektywizować i uchwycić "mędrca szkiełkiem i okiem" procesów psychospołecznych oraz intrapsychicznych. Zarazem było to niewygodny temat w naszej rzeczywistości, bowiem jego rozwikłanie mogło rodzić przeświadczenie polityków, że oto zostają zdemistyfikowane ich - jakże skrzętnie skrywane przed obywatelami - działania natury socjotechnicznej, ale i historycznej, politycznej czy nawet edukacyjnej.

Jak napisała w "Przedmowie" o tym chodliwym społecznie "towarze" w dzisiejszych czasach:

Gwałtowny przyrost liczby osób wierzących w spiski wydaje się naturalną konsekwencją tragicznych, nierzadko spektakularnych wydarzeń, na przykład ataku terrorystycznego na WTC czy tragicznej śmierci Diany. W polskim dyskursie społecznym wątki spiskowe unaoczniły się szczególnie wyraźnie w związku z katastrofą prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem." (s. 10)

Mamy ciekawą książkę, która pozwala refleksyjnym obywatelom każdego kraju odpowiedzieć sobie na pytanie - "Czy należy/warto/powinno się wierzyć w spiski?"

Osobiście nie jestem zadowolony z tego, jak psycholog usiłuje zdefiniować pojęcie "myślenia spiskowego". Widać, że miała z tym duży problem, skoro tak je opisuje: "Myślenie spiskowe - to postrzeganie świata w kategoriach spisków i knowań, zasadzając się na przekonaniu, że pewna grupa osób zmówiła się potajemnie, aby realizować swoje ukryte i nieprawe cele (Zonis i Joseph, 1994). Tworzenie, podtrzymywanie, akceptowanie teorii spiskowych może prowadzić do powstawania i utrwalania się stereotypów spiskowych." (s. 21).

W pracy pojawiają się pokrewne powyższemu fenomen, jak stereotyp spiskowy, teoria spiskowa (przekonanie spiskowe), mentalność spiskowa i paranoja polityczna. Jednak w podsumowaniu prezentowanych pojęć przyjęła następujące przejawy myślenia spiskowego:

- dotyczące zdarzeń (spiskowe wyjaśnienia zdarzeń),

- dotyczące grup (myślenie spiskowe o grupach, stereotyp spiskowy),

- dotyczące ogólnych mechanizmów rządzących światem
. (s. 24)

w odniesieniu do każdego wskaźnika znajdziemy w tej książce przykłady wyników badań, głównie zagranicznych, ale także krajowych, w wyniku których możemy z pewnym prawdopodobieństwem nabyć przeświadczenia o powodach wiary i akceptowania różnych teorii spiskowych. Jedno przekonanie nakręca następne tak, że ludzie zaczynają już bezmyślnie wierzyć we wszystko, co ma jakiekolwiek znamiona jakiegoś i czyjegoś spisku.

Każdy z prezentowanych wyników badań osadziła w konkretnych realiach naszego codziennego życia, stąd spiskowe myślenie obejmuje także takie kwestie, jak szczepienia ochronne, wiarygodność medialnych wiadomości, reklam, kryzysów finansowych, wpływu różnych nacji na politykę, porwań osób, czyjejś nadwładzy, inwigilacji obywateli itp.
Zdaniem M. Grzesiak-Feldman wiara w spiski, knowania pozwala radzić sobie "zaczadzonym" mentalnie nimi "(...) z poczuciem, alienacji i wyobcowania ze społeczeństwa oraz z poczuciem ich bezsilności. Co więcej, upraszcza skomplikowany świat, dostarcza poręcznych wyjaśnień dla pojawiających się trudności i problemów oraz pozwala na rozładowanie uczucia wrogości". (s. 44)

Nie będę w tym miejscu referował książki, gdyż warto ją przeczytać, by wyciągnąć wnioski do własnych badań czy codziennych przemyśleń na temat zachodzących, także w naszym społeczeństwie, podziałów i konfliktów społecznych.

Dla pedagogów praca ta jest o tyle ważna, że zobowiązuje nas do jeszcze większych wysiłków na rzecz kształcenia i wychowania emancypacyjnego (w duchu kantowskim), oświecenia prowadzącego do autonomii społeczno-moralnej jednostek, by miały jak najwyższy poziom kontroli podmiotowej i poczucie sprawstwa.

Nasi wychowankowie powinni być przygotowani do odbioru informacji medialnych, w tym szczególnie memów na portalach społecznościowych, by potrafili odróżniać prawdę od fałszu, hipostazowanie od indoktrynacji. Młodzież w ponowoczesnym świecie musi umieć racjonalnie postrzegać rzeczywistość i być odporną na wszelkie odchylenia od tych procesów. "Postrzeganie samego siebie jako osoby mniej lub bardziej moralnej przekłada się na poziom gotowości do spiskowania, ta zaś bezpośrednio na wiarę w teorie spiskowe" (s. 82)

Warto zapoznać się w tej pracy z koncepcją prawicowego autorytaryzmu, w klimacie którego najczęściej pojawia się spiskowe myślenie. Powierzenie bowiem kierowniczych stanowisk autorytarianom staje się nie tylko konfliktogenne, ale i staje się siłą napędową toksycznych społecznie wydarzeń.

W szkolnictwie wyższym, podobnie jak w każdym hierarchicznym środowisku społecznym, spotykamy osoby, które cierpią na paranoję, a więc mające poczucie bycia prześladowanymi. Wszelkie swoje niepowodzenia, szczególnie w zakresie awansów naukowych, uzasadniają rezultatem czyjegoś spisku. Im właśnie dedykuję jeszcze jeden z interesujących wniosków z tej publikacji, bo - niestety - są tacy paranoicy akademiccy, którzy jeżdżą na kanapowe konferencje, by dać upust swoim imaginacjom:

(...) w paranoi, jak i w myśleniu spiskowym człowiek jest w stanie logicznie argumentować, broniąc swoich urojeniowych przeświadczeń, jednocześnie nie potrafiąc przyjąć do wiadomości dowodów przeczących istnieniu spisków. (s. 112)

20 marca 2017

Dyrektorskie podglądactwo w WC


W „Preambule“ do opracowanego przed kilkudziesięciu laty przez Polskie Towarzystwo Nauczycieli - Kodeksu Etyki Nauczycielskiej stwierdza się już w pierwszym zdaniu: Kodeks Etyki Nauczycielskiej jest wezwaniem do wszystkich nauczycieli, aby w życiu i pracy zawodowej kierowali się zasadami moralnymi, prawdą i dobrem.

Jak się okazuje, o etyce nauczycieli nie stanowią żadne kodeksy, prawa, wewnątrzszkolne regulaminy, ustawy czy rozporządzenia, gdyż te brane są pod uwagę jedynie w sytuacjach krytycznych, kiedy już dojdzie do oczywistego naruszenia norm moralnych, obyczajowych czy prawnych. Nie ma lepszej kamery jak oko i serce człowieka, ale... jak chce się koniecznie wyzbyć poczucia odpowiedzialności za własne zaniechania, niedbalstwo, brak koniecznego zaangażowania i uczciwości lub nie zamierza się przestrzegać norm społecznych, to sięga się po narzędzia, instrumenty, przedmioty, które niejako "zdejmują" z pedagogów profesjonalne i kulturowe podejście do procesów opiekuńczych, dydaktycznych, wychowawczych itp.

Maria Dudzikowa trafnie nazywa model szkoły opartej na nieufności, podglądactwie, dehumanizacji stosunków międzyludzkich mianem „scholaptykon" (Pomyśl siebie… . Minieseje wychowawcy klasy, Gdańsk: GWP 2007, s. 58). Szkoła jest doskonałym poligonem doświadczalnym dla sprawujących władzę, bowiem ta instytucja nie jest dla uczniów, ale dla jej dysponentów, by za jej pośrednictwem wytwarzali istoty posłuszne [pedagokracja].

"Scholaptykon" jest zaistnieniem w szkole mniej jawnych, niejako „dyskretnych” form karania i nadzorowania uczniów, by za ich pomocą można było „wytwarzać” jednostki społecznie użyteczne i dostępne (widzialne, „przezroczyste”) dla władzy. W proces dyscyplinowania włącza się nie tylko hierarchiczność nadzoru, sankcje normalizujące, ale i gromadzenie informacji o jednostkach, którymi można odpowiednio manipulować i wywierać na nie presję, by podporządkowały się zamiarom władzy.

Jak pisał Michel Foucault dyscypliny nie należy utożsamiać ani z samą instytucją, ani z jej aparatem kierowniczym, ile z pewnym typem władzy, metodą jej sprawowania, która obejmuje cały zestaw narzędzi, technik, sposobów stosowania, by osiągać zamierzone cele. Uczeń staje się w szkole obiektem, który można uformować, wyprodukować, wytresować krok po kroku. Zaplanowany przymus wobec niego pozwala wniknąć w jego osobowość, wyzwolić w nim nieustanną gotowość do posłuszeństwa i wyrobić niezbędne ku temu nawyki.

Przywołany niedawno Raport NIK dotyczący bezpieczeństwa i higieny w szkołach wykazał, że w niektórych gimnazjach zamontowano monitoring nawet w toaletach. Nie dotyczyło to zapewne toalet dla nauczycieli. Dyrekcji Publicznego Gimnazjum nr 1 w Puławach w niczym nie przeszkadzał fakt, że kamery rejestrowały oddawanie czynności fizjologicznych przez chłopców.

Jak stwierdziła: Zamontowanie kamery w tym miejscu nie było błędem. Niedopatrzeniem było tylko to, że obraz z nich obejmował także pisuary. Dostęp do monitoringu miało kilka osób, między innymi dyrektor, portier i inspektor BHP. Ciekawe, że dyrekcja ma dobre samopoczucie. Śmierdząca sprawa.




19 marca 2017

Stanowiska w sprawie wolności słowa na polskich uczelniach państwowych


Polskie uniwersytety są wciągane - zdarza się, że wbrew własnej woli i/lub akceptacji środowiska naukowego - do wojny polsko-polskiej między formacją rządzącą a opozycją. Każdy pretekst jest dobry, byle tylko każda ze stron mogła wykazać, że "coś jest nie tak z wolnością słowa" w przestrzeni uniwersyteckiej.

Co ciekawe, zawsze dochodzi do tego typu zaognień, kiedy przedmiotem czyjegokolwiek wykładu gościnnego ma być kwestia o charakterze światopoglądowym, aksjonormatywnym. Znakomicie się do tego nadaje. Mieliśmy falę ideologicznych debat o charakterze granicznym przez cały okres III RP, a dotyczących cielesności, seksualności, tożsamości, paramedycyny, parapsychologii, religijności, roli ideologii i partyjnych interesów różnych podmiotów, itp.

Co zmieniała się władza w kraju z prawicowej na lewicową, z lewicowej na liberalną, z liberalnej na prawicową czy populistyczno-konserwatywną, to mieliśmy natychmiast przełożenie na zmiany kadrowe w centrum władzy, a w ślad za tym na zmiany w organach centralnych i finansowaniu badań naukowych.

* Jedna formacja polityczna zarządziła lustrację naukowców, to szybko lewica wykorzystała wszelkie możliwe triki, by to zablokować i poprzestać jedynie na kadrach kierowniczych uczelni państwowych. Tym samym w szkolnictwie prywatnym znakomicie mają się byli SB-cy i funkcjonariusze PZPR w togach, także marcowych docentów.

* Jak poprzednia władza krytykowała członkostwo w Polskiej Komisji Akredytacyjnej m.in. księdza doktora habilitowanego, który uzyskał habilitację na Słowacji, a nadal kreuje wizerunek rzekomego socjologa w naukach i ośmiela się dalej jeździć po kraju z zespołami akredytującymi jakość kształcenia na kierunkach studiów, tak następna przymknęła na to oko i wręcz uważa, że nie ma w tym naruszenia przynajmniej dobrych obyczajów w nauce. Tylko czekać, jak zmieni się treść dokumentów MNiSW w zakresie etyki.

* Dziwnym trafem czy jednak politycznym zobowiązaniem cieszyły się największą popularnością i przychylnością recenzentów Narodowego Centrum Nauki raz - tematy badawcze osadzone w paradygmacie "gender study", innym razem w nauce społecznej Kościoła katolickiego. Kilka miesięcy temu dzwonił do mnie jeden z profesorów z zapytaniem, czy nie mam jakiegoś znajomego księdza profesora, a nawet może być doktor, który zgodziłby się na włączenie go do zespołu badawczego, bo teraz ponoć... Odpowiedziałem, że ludzkimi duszami "nie handluję".

Ileż to uroczystości uniwersyteckich było nasycanych obecnością czołowych postaci świata polityki, w najbardziej partyjniackiej formule, a organizowanych tuż przed wyborami samorządowymi, parlamentarnymi czy prezydenckimi. Tego jakoś nikt nie podważa, nie kwestionuje publicznie, bo przecież obecność byłych czy obecnego prezydenta lub posła czy przedstawiciela władzy państwowej w murach uczelni traktowana jest jako honor. Słusznie, bo to władze uczelni zapraszają, a nie są im narzucane przez pozaakademickie środowiska spotkania z jakimiś ekspertami.

Wykłady gościnne jednych specjalistów były zrywane albo przez bojówki narodowców, albo lewacko-anarchistyczne. Uczelnie państwowe stały się zatem - szczególnie w ostatnich kilkunastu latach - świetnym terytorium do załatwiania spraw, które z nauką wcale nie musiały mieć wiele wspólnego. Ba, nawet wówczas, kiedy miały, bo gość był uczonym, często wysokiej, a nawet światowej renomy, to i tak były kwestionowane przez wrogów jej/jego biografii, uznawanych wartości, światopoglądu itp.

No i mamy z ostatniej chwili aż trzy stanowiska:

1) Pani Rebecca Kiessling, prawnik i działaczka pro-life, prezes organizacji „Save the 1" z Michigan poczuła się urażona, że odwołano czy uniemożliwiono jej spotkanie się z młodzieżą i wykładowcami Uniwersytetu Warszawskiego oraz Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ponoć dotyczyło to tez innych uczelni. Środowiska studenckie flagowych w naszym państwie uczelni złożyły petycję, aby uniemożliwić jej wygłoszenie wykładu. No i został on odwołany.

Jak mówiła w wywiadzie zdumiona takim potraktowaniem ją przez władze uczelni pani Kiessling: "Jest nie do pomyślenia, aby podobna sytuacja miała miejsce w Stanach Zjednoczonych. Zakładałam, że w Polsce także istnieje wolność słowa, a przecież społeczeństwo amerykańskie jest o wiele bardziej liberalne niż polskie, a mimo to, takie sytuacje się nie zdarzają. Z drugiej strony, dzięki tym protestom moja wizyta uzyskała dodatkowy rozgłos. Z chęcią wysłałabym tym osobom bukiet kwiatów z wdzięczności, bo dzięki nim, mam o wiele większy rozgłos i większe możliwości oddziaływania."

2) W obronie Amerykanki i wolności słowa w uniwersytetach wystąpił minister nauki i szkolnictwa wyższego Jarosław Gowin:

Z niepokojem i smutkiem przyjąłem informację, że władze kilku polskich uniwersytetów wydały zakaz zorganizowania w swoich murach wykładu Pani Rebecki Kiessling – amerykańskiej prawniczki i działaczki ruchu pro-life.

Misją uniwersytetu jest dążenie do prawdy. Droga zaś do niej to dialog, ścieranie się przeciwstawnych, racjonalnie uzasadnionych stanowisk, szacunek dla wolności myśli i pluralizmu. Z przykrością muszę stwierdzić, że decyzję władz wspomnianych uniwersytetów odbieram jako zaprzeczenie tych wartości. Konstytucyjna zasada autonomii uczelni służy poszerzaniu wolności badań naukowych oraz wolności słowa. Powinna być gwarancją dla szerokich swobód, a nie narzędziem do ich ograniczania.

W polskich uczelniach zdarzają się wykłady, konferencje czy pokazy artystyczne, które przekraczają najbardziej elementarne tabu zachodniej cywilizacji, a w istocie uderzają w ogólnoludzkie wartości. Niezależnie od tego, na jak ciężką próbę wystawia to moje poczucie smaku i zmysł prawdy, konsekwentnie wstrzymywałem się od interwencji – w duchu szacunku dla autonomii uczelni i wolności akademickiej. Trudno jednak, bym milczał, gdy zasadom tym sprzeniewierzają się – w mojej ocenie – ci, którzy powołani są do roli ich strażników.

Jest to dla mnie tym bardziej nie do zaakceptowania, że w przypadku wykładu Pani Kiessling mamy do czynienia nie z prezentacją argumentów na rzecz któregoś ze stanowisk skrajnych, lecz z obroną najprostszej wartości: ludzkiego życia. Z poglądami Pani Kiessling można się zgadzać lub nie, lecz zabranianie ich artykułowania jest niczym innym jak cenzurą.

Liczę, że środowisko akademickie przyjmie moje słowa jako głos w obronie fundamentalnej dla uniwersytetu zasady wolności myśli i słowa, a także jako wyraz troski, by polskie uczelnie nie zostały poddane ideologicznemu dyktatowi. Jednocześnie dziękuję wszystkim, zwłaszcza organizacjom studenckim, za jasne wyrażenie sprzeciwu wobec praktyki, która niszczy ducha prawdy.


3) Wkrótce okazało się, że prawda ma różne oblicza. Na stanowisko ministra odpowiedzieli rektorzy powyższych uczelni:

Po zapoznaniu się ze „Stanowiskiem ministra nauki dotyczącym wolności słowa na polskich uczelniach”, opublikowanym na stronie internetowej Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, przypuszczamy, że Pan Premier nie znał okoliczności oraz motywów wizyty Pani Rebekki Kiessling w Polsce. Nie została ona zaproszona na nasze uczelnie przez organizacje studenckie i nie miała brać udziału w debatach o charakterze akademickim, podczas których doszłoby do wymiany różnorodnych argumentów.

Pani Kiessling na swojej stronie internetowej otwarcie informuje, że odwiedza Polskę na zaproszenie Instytutu na rzecz Kultury Prawnej „Ordo Iuris”, po to aby swoimi wystąpieniami wesprzeć ten Instytut w dążeniach do wykreślenia z ustawy uchwalonej w 1993 roku możliwości legalnego przerwania ciąży w przypadku, gdy jest ona wynikiem gwałtu.

W środowisku akademickim musimy odróżniać działalność jawnie lobbystyczną służącą zmianie ustawodawstwa od debaty akademickiej, której fundamentami są krytyczne rozważania i wymiana poglądów. Czyniąc właściwy użytek z niezbędnej Uniwersytetom autonomii – niezależnie od bieżących mód, trendów czy układów politycznych – oddzielamy oparte o naukową metodę ścieranie się stanowisk od nieakceptowalnej w murach uczelni propagandy.

Nie możemy nie odnieść się również do fragmentu stanowiska, w którym Pan Premier daje do zrozumienia, że nasze Uniwersytety były w przeszłości miejscami wydarzeń „przekraczających najbardziej elementarne tabu zachodniej cywilizacji, a w istocie uderzających w ogólnoludzkie wartości”. Uznajemy ten osąd za bardziej publicystyczny niż merytoryczny, a nade wszystko – nieuzasadniony.


Ciąg dalszy tego typu sporów o poprawność polityczną czy światopoglądową nastąpi.


18 marca 2017

Bezpieczne 24H w szkole i w związku z edukacją



Do przygotowania dzieci i młodzieży na czyhające ich w świecie (u-)rządzonym przez ludzi dorosłych niebezpieczeństwa, zagrożenia nie potrzeba ani ministra edukacji, ani dyrektora jakiegokolwiek departamentu czy pełnomocnika rządu do tych spraw, gdyż szkoły publiczne - jeśli tylko ich kadry same tego chcą - mogą suwerennie kreować proces kształcenia, wychowania czy podejmować działania profilaktyczne na rzecz bezpieczeństwa podopiecznych przez 24 godziny na dobę.


Trzeba tylko umieć budować w szkole i w związku z edukacją szkolną wspólnotę środowiskową na rzecz bezpiecznej edukacji i życia naszych dzieci w związku z ich powinnością uczęszczania do szkoły. Można powołać radę szkoły, można poszerzyć wachlarz działań rady rodziców tak, by najbardziej kompetentni wśród nich mogli wspierać społeczność szkolną swoimi umiejętnościami, wiedzą, doradztwem czy nawet poprowadzeniem zajęć warsztatowych dla uczniów.


Jak rodzic jest ekonomistą, pracuje w banku czy jakiejś firmie, gdzie odpowiada za rzetelność i uczciwość rozliczeń finansowych, to może przecież spotkać się raz w roku z uczniami, by uczulić ich np. na niebezpiecznych oszustów, wyłudzających pieniądze np. od ich babci czy dziadka oczekujących w domu na powrót bliskich. Mogą opowiedzieć uczniom o tym, na co zwracać uwagę, by nie zostać oszukanym przez oszustów finansowych, itp.

Zapewne w gronie uczniów każdej szkoły znajdzie się rodzic czy członek rodziny, który ma związek z policją, strażą pożarną czy służbami ratownictwa medycznego, a to już wystarczy, by włączyć takiego profesjonalistę do tego, aby w jak najbardziej wiarygodny sposób podzielił się z dziećmi czy młodzieżą szkolną swoimi umiejętnościami w zakresie ochrony czy ratowania życia, profilaktyki czy właściwego reagowania na realne zagrożenia.


Tak stało się w Szkole Podstawowej Nr 2 w Tuszynie, której dyrekcja wraz z gronem nauczycielskim postanowiła poświęcić cały dzień nie tylko uczniom, ale właśnie i ich rodzicom, lokalnym służbom pomocowym, socjalnym, medycznym, a nawet leśniczym itp. na to, by nie tylko rozmawiać o czyhających na wszystkich niebezpieczeństwach, ale też uczyć si ę właściwego reagowania na nie, radzenia sobie z tym, co mogłoby nagle zaskoczyć i uniemożliwić racjonalne działanie.

W dniu przedwczorajszym pojawili się w tuszyńskiej szkole najlepsi eksperci, bo o przestępczości mówili uczniom i prowadzili z nimi interaktywne warsztaty policjanci z Powiatowej Komendy Policji w Koluszkach. O zagrożeniach w lesie, kiedy może pojawić się pożar lub coś nas skusi, by zerwać nieodpowiedni grzyb mówili leśnicy, ale i strażacy.


O tym, jak radzić sobie z własnymi emocjami, lękami, niepokojami czy problemami w uczeniu się mówili rodzice-psycholodzy, terapeuci czy pedagodzy, ale zwracali tez uwagę na to, by nie tylko koncentrować się na tym, co złe, negatywne, ale i umieć cieszyć się życiem, mieć dobry humor.


Wreszcie w jednej z sal lekcyjnych uczniowie różnych klas, rotacyjnie ćwiczyli umiejętności poruszania się rowerem w trudnych warunkach, przechodzenia przez ruchliwą arterię drogową czy poznawali znaki drogowe oraz możliwości wzywania służb ratunkowych. Jak się okazało, w jednym z warsztatowych modułów dzieci uczyły się nie tylko o tym, jak żyć zdrowo, odżywiać się właściwie, ale i dbać o własną kondycję fizyczną.

Cały dzień trwały warsztaty, zajęcia z udziałem profesjonalistów, także nauczycieli i wychowawców tej szkoły, która ma znakomite wyposażenie do zajęć z wykorzystaniem mediów elektronicznych (w większości klas są tablice interaktywne, które zostały zakupione przez ... rodziców!). Nic dziwnego, ze uczniowie dowiadywali się o konieczności zachowania bezpieczeństwa w przestrzeni wirtualnej.


Wrażenie zrobiło włączenie w roli ekspertów-edukatorów absolwentów tej szkoły, a będących już gimnazjalistami czy licealistami. Ze względu na nabyte przez nich umiejętności np. w ratownictwie medycznym, działalności wolontariackiej czy w umiejętnościach sportowych, mogli błysnąć przed młodszymi i pozytywnie popisać się przed nimi. Młodsi chętnie uczą się od niewiele od nich starszych koleżanek czy kolegów, a tak rozumiane partnerstwo rówieśnicze skutkuje trwałością wiedzy.

Wydawałoby się, że sześcioletnia szkoła podstawowa nie wymaga aż tak "zmasowanej" i zróżnicowanej formy uczulania na istniejące czy potencjalne zagrożenia w codziennym życiu. Jednak tak nie jest. W czasach otwartości, płynnej rzeczywistości, zmieniających się reguł życia i władz nie wiemy, co jeszcze może nas zaskoczyć. Nauczyciele świetnie poradzili sobie z pozaszkolnym chaosem dzieląc się z dziecięcymi duszami i umysłami fundamentalnymi także w ich życiu wartościami oraz wzmacniając ich praktyczne umiejętności.


Właśnie lokalnie, autonomicznie i we wspólnocie społecznej tworzy się skuteczną edukację, bo odpowiadającą na rzeczywiste potrzeby i oczekiwania konkretnego środowiska uczniowskiego i rodzicielskiego. Dzieci nie są własnością państwa czy szkoły, gminy czy parafii, zaś szkoła publiczna jest po to, by wspierała rodziców w procesie wychowawczym ich dzieci. Szkoły publiczne muszą być dla dzieci, by mogły godnie żyć i realizować się w zgodzie z własnym potencjałem rozwojowym oraz uzyskanymi kompetencjami i wykształceniem.

17 marca 2017

Kolejny socjolog zarządzać będzie Instytutem Badań Edukacyjnych

Nie ma w tym żadnej sensacji. To było tylko kwestią czasu, kiedy nastąpi zmiana na stanowisku dyrektora Instytutu Edukacji Narodowej, który zarządzał milionami na różnego rodzaju badania diagnostyczne, a teraz szykują się kolejne transze. Każda władza chce mieć "swoich", co stało się już rytualnym tańcem nad "trumną" każdego poprzedniego rządu. Jak PIS przegra wybory - kiedyś przegra - to przyjdą nowi i wprowadzą swoich. Chyba, że nowy dyrektor dr Piotr Stankiewicz dokona przełomu.

Edukacja musi z tym żyć, dopóki nie nastąpi istotna zmiana systemowa. To, że prawdopodobnie szybko nie nastąpi, jest tylko hipotezą, albo - jak kto woli - sądem probabilistycznym. Instytut Badań Edukacyjnych podlega Ministerstwu Edukacji Narodowej, toteż od samego początku swojego istnienia służył przede wszystkim władzy, a od czasu do czasu, od projektu do projektu - także niektórym podmiotom edukacyjnym.

Władza musi mieć narzędzie do weryfikowania danych czy projektowania zmian ze szczególnym uwzględnieniem towarzyszącego im ryzyka, niepewności, losu czy intencjonalnego lub sytuacyjnego - jawnego lub ukrytego oporu, sprzeciwu. Komunikat MEN z krótką charakterystyką nowego dyrektora IBE jest czytelny:

"Pan Piotr Stankiewicz jest doktorem nauk społecznych w zakresie socjologii, adiunktem w Zakładzie Interesów Grupowych Instytutu Socjologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.

Nowy dyrektor IBE jest absolwentem socjologii i filozofii w ramach Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz studiów podyplomowych na Uniwersytecie w Kolonii. Brał udział w wielu pobytach studyjnych i badawczych na uniwersytetach w Konstancji oraz Hamburgu (w Centre for Globalization and Governance).

Dwukrotny stypendysta Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej oraz Niemieckiej Centrali Wymiany Akademickiej DAAD. Laureat nagrody II stopnia im. Floriana Znanieckiego za pracę magisterską z socjologii przyznawanej przez Zarząd Główny Polskiego Towarzystwa Socjologicznego."


Dyrektor IBE jest osobą świetnie wykształconą, z toruńskiej szkoły socjologii wiedzy - prof. UMK Andrzeja Janusza Zybertowicza (kto nie czytał znakomitych rozpraw tego socjologa, to może sięgnąć do tygodnika "wSieci", gdzie jest stałym felietonistą, komentatorem naszej codzienności) pod kierunkiem którego napisał i obronił we wrześniu 2008 r. dysertację doktorską pt. "Ryzyko i konflikt. Strategie zarządzania konfliktami technologicznymi w Polsce".

Skoro ma kierować Instytutem mającym w nazwie edukację, to ktoś z MEN wpadł na pomysł, by mu ją życiorysowo "dorobić", stąd w charakterystyce znajduje się zdanie: "Jego dotychczasowe prace badawcze i zainteresowania naukowe obejmują m.in. edukację naukową w zakresie społecznego rozumienia innowacji naukowo-technologicznych (zjawiska scientific literacy i public understanding of science)."

Muszę zacząć się dokształcać, bo nie spotkałem się z kategorią "edukacji naukowej", ale ... nowe pokolenie zapewne nadało jej już sensowne wytłumaczenie. Gdyby ktoś je znał, to proszę o komentarz z odesłaniem do naukowej lektury na temat tego rodzaju edukacji.

Pozostałe dane biograficzne są imponujące:

Współpracował z wieloma organizacjami pozarządowymi, władzami samorządowymi i centralnymi przy działaniach informacyjno-edukacyjnych dotyczących poszukiwania gazu łupkowego oraz budowy elektrowni atomowej w Polsce. W latach 2011-2012 pracował w Gdańskim Parku Naukowo-Technologicznym i Pomorskiej Specjalnej Strefie Ekonomicznej koordynując prace Forum Dialogu i Współpracy Województwa Pomorskiego „Energia i Samorządność”.

Członek międzynarodowych organizacji naukowych, m.in.: European Sociological Association (ESA), European Association for the Study of Science and Technology (EASST), członek rady redakcyjnej czasopism Climate Policy oraz Energetyka-Społeczeństwo-Polityka, a także współpracownik Biura Analiz Sejmowych.

Prywatnie żonaty, ojciec trzech córek, maratończyk oraz miłośnik biegów na orientację. Biegle włada językiem niemieckim oraz angielskim."


Proszę nie myśleć, że wyznaję zasadę "Umarł król, niech żyje król", ale problematyka badawcza po uzyskaniu stopnia naukowego doktora pana dra P. Stankiewicza jest mi bardzo bliska. Ten młody uczony zajmował się w praktyce tym, czego nie chcą, co blokują i czemu się przeciwstawiają kolejne rządy w MEN od 1993 r., a mianowicie - demokracją partycypacyjną.

Sprawdził się w dwóch, znaczących i bardzo trudnych projektach życiowych, środowiskowych, a nie tylko metasocjologicznych, o czym możecie się Państwo przekonać po jego poniższej wypowiedzi w czasie jednej z debat na temat Piotr Stankiewicz partycypacji, dialogu i aktywności społecznej:


Z dużym zatem zainteresowaniem będę monitorował wyniki prac IBE, które - zgodnie z dotychczasowym doświadczeniem nowego dyrektora (o czym sam mówi w powyższym zapisie debaty) - mają co najmniej dwie możliwe orientacje:

1. Włączenie IBE do kolejnego rozpoznania stanu zniszczenia demokracji w polskim szkolnictwie , by MEN mogło podjąć wreszcie działania na rzecz tworzenia czy inspirowania lokalnych komitetów dialogu edukacyjnego z udziałem samorządów i powstających rad szkolnych;

2. Wynajęcie specjalisty do weryfikowania w strefie oświatowej realnych wyników reform, by powiedział władzom państwowym, w tym kierownictwu resortu edukacji, jak przekonać społeczeństwo, żeby nie protestowało przeciwko narzucanym mu zmianom (pseudoreformom) edukacyjnym.

A może jest jeszcze trzecia droga... dalszego konsumowania środków unijnych na zaspokajanie interesów władzy i niektórych jej elit? Kojarzy się to wówczas z omawianymi łup(k)ami.


(źródło fotografii: www.men.gov.pl)

16 marca 2017

Odeszła gdańska pedagog - dr hab. Teresa Bauman


W godzinach wieczornych w dn. 15 marca 2017 r. zmarła prof. Uniwersytetu Gdańskiego - TERESA BAUMAN, znana chyba wszystkim studentom pedagogiki z rozpraw z metodologii badań jakościowych i dydaktyki szkoły wyższej - akademicka nauczycielka, badaczka, wspaniała koleżanka.

SMS-owa wiadomość o przedwczesnej przecież śmierci naszej Koleżanki sprawiła, że zaczynam coraz bardziej martwić się o akademickie kadry. Odchodzi pokolenie autorów (także moich) lektur akademickich, podręczników, rozpraw, które pozostawiają trwały ślad w pedagogicznej myśli.

Mam w swojej biblioteczce domowej książki, które są zawsze pod ręką, blisko, bo chętnie do nich powracam, polecam moim studentom czy doktorantom. Warto sięgać do rozproszonych w różnych tomach zbiorowych artykułów tej autorki, bowiem nie straciły na swojej aktualności. Jednym z nich jest np. interesujący tekst pt. "O szczególnym znaczeniu lektur niepedagogicznych dla poznawania współczesnej pedagogiki" (Rozmowy o wychowaniu. Kontrowersje, spory, dyskusje, red. J. Rutkowiak, Gdańsk 1992) czy jakże pięknie i mądrze skonstruowana rozprawa pt. "Mistrzowie i szkoły myślenia w uniwersytecie" (Gdańskie rodowody pedagogiczne, red. E. Rodziewicz, K. Rzedzicka, E. Zalewska, Gdańsk: 2004).

Trudno jest pisać o Teresie Bauman w czasie przeszłym. Była bardzo ceniona w naszym środowisku, co zostało potwierdzone przed kilkunastu laty jej członkostwem w Komitecie Nauk Pedagogicznych PAN. Aktywnie działała w Oddziale Gdańskim Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego. Do odejścia na emeryturę kierowała w Instytucie Pedagogiki Uniwersytetu Gdańskiego Zakładem Dydaktyki, koncentrując się w ostatnich latach na problematyce jakości kształcenia w uniwersytecie. W ostatnich latach pracowała w Wyższej Szkole Bankowej w Gdańsku.


Habilitowała się na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Gdańskiego w 2003 r. na podstawie monografii pt. "Uniwersytet wobec zmian społeczno-kulturowych. Casus Uniwersytetu Gdańskiego" (Gdańsk: UG 2001) oraz po pozytywnie zdanym kolokwium. Uzyskała wówczas stopień doktora habilitowanego nauk humanistycznych w zakresie pedagogiki.

Zainteresowanych poglądami gdańskiej pedagog polecam nagranie jej wystąpienia i Jarosław Jendzy na konferencji pt. "Dialog w uniwersytecie- uniwersytet [w] dialogu?"


Teresa Bauman zwracała uwagę na niedostateczne wykorzystywanie wyników badań empirycznych w kształceniu akademickim pedagogów. Jak wynika z Jej badań procesu kształcenia w uniwersytecie z perspektywy potrzeb nauczycieli i oczekiwań studentów, studenci nisko oceniali stawiane im w toku studiów wymagania, nie odczuwali satysfakcji z własnego studiowania, a najwięcej korzyści z punktu widzenia przyszłej pracy upatrywali nie w teorii, a w praktykach zawodowych.

To m.in. publikacje T. Bauman z metodologii badań pedagogicznych przełamały w naszym środowisku naukowym lęk przed paradygmatem badań jakościowych, biograficznych. Wydana po raz kolejny rozprawa zbiorowa pod red. T. Bauman pt. "Praktyka badań pedagogicznych" jest często wykorzystywana przez naszych studentów. Jest to pokłosie jej twórczego i aktywnego uczestniczenia w seminariach metodologicznych, które od szeregu lat prowadzi prof. Dariusz Kubinowski.

Jak pisze recenzent tego tomu Krzysztof Wróblewski:

"W drugiej grupie tekstów, bezpośrednio odnoszących się do praktyk badawczych, zawarto spojrzenia na różne wycinki tej praktyki: od pytania, w jaki sposób w naukach pedagogicznych wykorzystywana jest teoria, przez ujawnianie mitów, jakie nagromadziły się wokół badań etnograficznych, aż do tropienia najczęściej popełnianych błędów w badaniach empirycznych i rozważań nad kompetencjami metodologicznymi pedagogów.

Autorzy tekstów, przyglądając się krytycznie stosowanym praktykom, wskazują na konsekwencje przyjmowania określonych założeń w badaniach biograficznych i sygnalizują błędy popełniane przez początkujących badaczy. Analiza założeń przyjmowanych przez badaczy zjawisk pedagogicznych uwrażliwia na trudności, jakie napotykają na swej drodze, wskazując jednocześnie na potencjał, jaki tkwi w krytycznie zinterpretowanych badaniach jakościowych.

Refleksja nad kłopotami metodologicznymi, których doświadcza każdy badacz, uświadamia nam, w jakim horyzoncie myślowym, wobec jakich dylematów staje współczesny badacz, a refleksja nad prowadzonymi badaniami przybliża nieco wiedzę na temat rodzajów i jakości praktyk badawczych
. "

Trzecim obszarem aktywności naukowo-badawczej i oświatowej było wspieranie przez prof. UG Teresę Bauman alternatyw edukacyjnych w szkolnictwie publicznym. Zależało Jej na tym, by zmienić transmisyjny model szkoły, która jest oparta na autorytarnych i hierarchicznych relacjach, braku zaufania oraz na behawiorystycznym modelu ludzkiej psychiczności na taki, który stwarzałby wreszcie możliwości do rozwoju szkoły otwartej, a w niej edukacji rozwijającej i wspomagającej twórczość dzieci i młodzieży.

Jak mówiła w czasie jednej z edukacyjnych konferencji dla nauczycieli: "Szkoła nie może być barierą utrudniająca myślenie twórcze, ponieważ proces uczenia się jest długotrwały i wymaga aktywności. Każdy wysiłek jest ważny, nawet ten, który nie przyniesie zakładanego rezultatu. Ważne jest bowiem, aby wiedzieć, dlaczego pomysł się nie udał i co można by zmienić, żeby uzyskać lepsze efekty w przyszłości. Wspólny wysiłek ucznia i nauczyciela – zaangażowanie, zaciekawienie, dialog, praca w zespole, dostrzeganie problemów i pokonywanie barier są nieodzownym elementem procesu twórczego.


A im bardziej dziecko zaangażuje własne emocje i wyobraźnię, tym bardziej twórczo potrafi wykorzystać zdobytą w takich warunkach wiedzę… Po co szkolna klasa staje się sceną, statkiem, obcą planetą? Po co zastanawiać się, jak wygląda zapach lub co ubierałby dzisiaj Zeus? Być może po to, żeby uczyć się i odkrywać coś nowego i jednocześnie dobrze się bawić, unikać schematów, rutyny i nudy nie tylko z perspektywy ucznia, ale i nauczyciela
."


Kierowany przez Profesor UG Zakład Dydaktyki sprawował naukowy patronat nad interesującym i niezwykle inspirującym uczniów szkół podstawowych i gimnazjalnych Ogólnopolskim Konkursem Twórczego Myślenia, który organizowany jest przez Stowarzyszenie Twórcze i Edukacyjne „Wyspa” w Sopocie.

Żegnamy Panią Profesor, oddanego nauce i oświacie pedagoga. Niech spoczywa w spokoju!

15 marca 2017

Bezpieczeństwo i higiena nauczania w szkołach publicznych


Najwyższa Izba Kontroli opublikowała raport z kontroli w tytułowym dla tego postu zakresie. Punktem merytorycznego odniesienia do analiz były dwie przesłanki, które - zdaniem inspektorów NIK - powinny być w szkołach publicznych spełnione, a mianowicie

Zdrowe i bezpieczne środowisko fizyczne szkoły powinno spełniać co najmniej dwa warunki:

1) sprzyjać dyspozycji do uczenia się oraz dobremu samopoczuciu – zatem zapewniać nie tylko odpowiednie otoczenie zewnętrzne (mikroklimat), ale również organizację pracy (rozkład lekcji)
dostosowaną do rytmu biologicznego;

2) chronić uczniów przed różnego rodzaju chorobami, urazami oraz zaburzeniami w funkcjonowaniu organizmu (bezpieczny teren, odpowiednie meble i oświetlenie), a w razie potrzeby zapewnić możliwość uzyskania pierwszej pomocy.


Słusznie zwrócono uwagę na to, co jest najrzadziej brane pod uwagę przez organ prowadzący szkoły publiczne oraz nadzór pedagogiczny, czyli odpowiednie warunki higieniczno-zdrowotne dzieci i młodzieży w tych instytucjach.

Higiena procesu nauczania ma za zadanie ochronę ucznia przed niekorzystnymi warunkami związanymi z nauką, pracą i dotyczy nie tylko zapewnienia bezpieczeństwa oraz odpowiednich warunków sanitarnych, ale również odpowiedniej organizacji pracy ucznia, zgodnej z jego psychofizycznymi możliwościami.

NIK nie przeprowadza kontroli w całym kraju, we wszystkich placówkach, tylko w wybranym regionie i zaledwie sześćdziesięciu szkołach. Punktem odniesienia były złe wyniki pierwszej diagnozy dziesięciu szkół w 2014 r.

Jak stwierdza się w Raporcie, nie było wówczas dobrze w zakresie zapewnienia bezpieczeństwa i higieny uczenia się, bowiem (...) żadna ze skontrolowanych szkół nie zorganizowała uczniom zajęć z pełnym uwzględnieniem zasad higieny pracy umysłowej, a działania podejmowane w celu zapewnienia bezpieczeństwa i higieny uczenia się nie były wystarczające.

Co ciekawe, inspektorzy przygotowywali się do kontroli na podstawie lektury z okresu PRL, bo podręcznika prof. Czesława Kupisiewicza (Cz. Kupisiewicz, Podstawy dydaktyki ogólnej, PWN, Warszawa 1976). Oczywiście ten podręcznik jest w paradygmacie kształcenia instrumentalnego a podporządkowanego ideologii państwa socjalistycznego bardzo dobry i nadal aktualny, tyle tylko że od 1976 r. rzeczywistość szkolna radykalnie zmieniła się w naszym kraju, a i literatura z zakresu psychohigieny procesu kształcenia jest także nieco inna. Nie podejrzewam prezesa NIK z nominacji Platformy Obywatelskiej, że już wówczas w NIK przewidywano przywrócenie ustroju szkolnego przez PIS właśnie z tamtego okresu.

Za stan destrukcji w sferze bezpieczeństwa i higieny odpowiadają wszystkie rządy od 1 września 1989 r., a przecież doskonale pamiętamy usunięcie ze szkół: lekarzy, gabinetów dentystycznych, gabinetów lekarskich, zlikwidowanie badan profilaktycznych i diagnostycznych w zakresie różnego rodzaju chorób dziecięcych. W wielu szkołach zlikwidowano stołówki (kuchnię szkolną), zaś papieru toaletowego i ciepłej wody do dnia dzisiejszego nie ma nadal w wielu szkołach wiejskich.

W szkołach ponownie pojawiła się wśród chorób: wszawica, szkarlatyna, próchnica, wady kręgosłupa, zaburzenia wzroku, ruchu itp.

Tym razem objęto kontrolą w okresie od 7 kwietnia do 5 lipca 2016 r. łącznie 60 szkół publicznych, tj. 30 szkół podstawowych i 30 gimnazjów w sześciu województwach: kujawsko-pomorskim, małopolskim, opolskim, podkarpackim, podlaskim i świętokrzyskim.

Wyniki tej diagnozy są rzeczywiście porażające, bo odzwierciedlają totalne lekceważenie przez organy prowadzące i nadzór pedagogiczny spraw, za które ponoszą pełną odpowiedzialność.

"W żadnej ze skontrolowanych szkół nie zorganizowano uczniom zajęć z pełnym uwzględnieniem zasad higieny pracy umysłowej, tym samym nie zostały stworzone optymalne warunki do efektywnego przyswajania wiedzy. Również działania podejmowane w celu zapewnienia bezpiecznego i higienicznego pobytu uczniów w szkole nie były skuteczne." (s. 7)

Strach pomyśleć, co by było, gdyby NIK wkroczył do wszystkich szkół publicznych w kraju mając do wsparcia - tak jak w tym przypadku - SANEPID.

Przepraszam, ale kto wyrzucił z pracy, z pełnoetatowego zatrudnienia panie woźne? Dzisiaj sprzątają w szkołach firmy, których pracownicy wpadną z brudną szmatą, coś przetrą i wypadną. We wszystkich szkołach: papieru toaletowego - nie ma (w PRL też go wprawdzie nie było), mydła w płynie - nie ma, ręczników papierowych - nie ma. Są za to karaluchy.

Ergonomiczne meble w klasach??? A kto je zakupi, skoro w jednym roku zakupiono dla maluchów, sześciolatków, a teraz siedzą na nich bardziej rosłe siedmiolatki. Do klas upycha się dzieci kolanem, a będzie jeszcze gorzej, jak PIS zacznie wdrażać swoją "retrolucję" oświatową. Nędza materialna aż piszczy, z wyjątkiem 10 proc. szkół, o które zatroszczyły się bogate samorządy i mądrzy samorządowcy.

Psychohigiena procesu uczenia się jest równie fatalna:

* Skontrolowane szkoły (60) organizowały pracę uczniów z naruszeniem zasad higieny pracy umysłowej – we wszystkich stwierdzono planowanie przedmiotów wymagających zwiększonej koncentracji na ostatnich godzinach lekcyjnych, w przypadku 91,7% szkół łączenie takich przedmiotów w bloki, a w 80% nierównomierne obciążenie uczniów przedmiotami w poszczególnych dniach tygodnia.

* Tylko 33,3% skontrolowanych szkół zapewniło uczniom co najmniej dziesięciominutowe przerwy międzylekcyjne, zalecane przez Głównego Inspektora Sanitarnego. W pozostałych szkołach długość niektórych przerw wynosiła zaledwie pięć minut, co nie stwarzało warunków do wystarczającej regeneracji sił i uzyskania optymalnej efektywności pracy umysłowej.

Było to szczególnie naganne w odniesieniu do przerw następujących po lekcji wychowania fizycznego
(87,5% szkół, w których występowały przerwy pięciominutowe), gdyż utrudniało uczniom zachowanie higieny osobistej i mogło powodować niechęć do uczestnictwa w tego rodzaju zajęciach. Stwierdzono również przypadek wprowadzenia przerwy niespełna jednominutowej, i to w sytuacji gdy zajęcia odbywały się w trzech budynkach szkolnych, w tym w jednym oddalonym kilka minut drogi od budynku głównego

(s.7) (...)

* W 78,3% szkół objętych kontrolą część zajęć dydaktycznych odbywała się w pomieszczeniach, w których na jednego ucznia przypadała powierzchnia mniejsza niż 2 m2, w tym - w przypadku 40,4% - nie przekraczała ona 1,5 m2 (skrajnie nawet 1,1 m2). (...) nadmierne zagęszczenie klas nie sprzyja efektywnej pracy umysłowej oraz nie gwarantuje w pełni bezpieczeństwa przebywających w takich pomieszczeniach osób, na przykład w razie konieczności natychmiastowej ewakuacji;

(...)

*Prawie wszystkie szkoły (95%) zorganizowały żywienie dla uczniów w formie kuchni, cateringu lub bufetu, z czego w przypadku aż 19,3% z nich wystąpiły nieprawidłowości w stanie higienicznosanitarnym;

* Niemal połowa szkół (29, tj. 48,3%), w których doszło łącznie do 211 wypadków, co stanowiło 54,4% zdarzeń odnotowanych we wszystkich skontrolowanych szkołach, nie była w pełni przygotowana do udzielenia pomocy przedlekarskiej – w wyniku zaniedbań osób odpowiedzialnych – apteczki pierwszej pomocy nie były właściwie wyposażone lub rozmieszczone.

Aż w 28 szkołach w części apteczek ujawniono środki przeterminowane, w tym w 11 szkołach o pięć lat i więcej - skrajnie prawie o 17 lat. Na wyposażeniu części szkolnych apteczek – poza środkami niezbędnymi do udzielania pierwszej pomocy - znajdowały się również produkty lecznicze, pomimo iż nawet sytuacje nagłe nie uprawniają pracowników szkoły do podania uczniom leków.
(s.8)

Uwag nagannych jest w tym raporcie mnóstwo, bo dotyczyły one: braku zabezpieczenia szkolnych komputerów przed dostępem uczniów do niepożądanych treści internetowych, zbyt ciężkich plecaków, złej organizacji przerw międzylekcyjnych, niewłaściwej organizacji procesu kształcenia (zajęcia wymagające koncentracji - na ostatnich godzinach), zagrażający bezpieczeństwu stan podłóg sal gimnastycznych , korytarzy, schodów czy boisk szkolnych, prowadzenie zajęć wychowania fizycznego w miejscach do tego nieprzystosowanych itd.

Raport jest krytyczny wobec samorządów i dyrektorów szkół, ale zupełnie bezkrytyczny w stosunku do polityki oświatowej państwa, w tym zasad finansowania szkolnictwa publicznego. Na ten temat w raporcie de facto nie ma ani jednego zdania. Sprawia wrażenie, jakby dla inspektorów NIK stan bezpieczeństwa i higieny naszych uczniów mógłby być lepszy, gdyby ... był zgodny z normami. Tyle tylko, że do norm nie ma zabezpieczeń finansowych.

Jedną z osób odpowiedzialnych politycznie za ten stan rzeczy jest b. minister edukacji. Na plakacie zapraszała na debatę. Można ją było zapytać, jak zabezpieczyła koleżance redaktor - a obecnej minister z gabinetu cieni PO poseł Augustyn - stanowisko pelnomocniczki p. premier ds.bezpieczeństwa w szkołach.