25 sierpnia 2016

Powszechny szum oświatowy



W prasie czytam, a powtarzają ten błąd także media wizualne, że resort edukacji rezygnuje z jednego z pomysłów: nie będzie przekształcenia podstawówek w szkoły powszechne.

Nie rozumiem. Czyżby dotychczasowe szkoły podstawowe, czy też te, które są czyimś wymysłem (powrót do ośmioletniej szkoły podstawowej), nie były lub nie będą szkołami powszechnymi? Czyżby urzędnicy resortu edukacji nie wiedzieli, że obowiązujące wciąż szkoły podstawowe i gimnazja są szkołami powszechnymi?

Po co ta gra słów, manipulowanie nazwami, które nie stanowią żadnej różnicy? Dlaczego dziennikarze są tak bezrefleksyjni, że powtarzają za MEN rzekome odejście od czegoś, co po pierwsze, jeszcze w ogóle nie zaistniało (nie było i nie ma żadnego projektu ustawy o zmianie ustroju szkolnego), a po drugie, jest typowym błędem logicznym określanym jako "to samo przez to samo".

W art.70, ust.1. Konstytucji RP czytamy:

Każdy ma prawo do nauki. Nauka do 18 roku życia jest obowiązkowa. Sposób wykonywania obowiązku szkolnego określa
ustawa.


a w art. 70.ust.4.

- "Władze publiczne zapewniają obywatelom powszechny i równy dostęp do wykształcenia".

Obecna szkoła podstawowa i gimnazjum są szkołami powszechnymi, bowiem każda osoba od 6 do 18 roku życia podlega obowiązkowi szkolnemu (wraz z obowiązkiem uczęszczania do przedszkola od 6 roku życia). Niezależnie zatem od struktury ustroju szkolnego, od podziału na różnego rodzaju placówki oraz czas trwania w nich obowiązkowej edukacji są one szkołami powszechnymi, ogólnodostępnymi.

Natomiast nie są już szkołami powszechnymi szkoły ponadgimnazjalne, gdyż jest ich więcej niż jeden typ. Muszą one zapewnić jednak osobom do 18 roku życia bezpłatną możliwość uczenia się. Kandydaci do nich są zobowiązani do spełnienia warunków przyjęcia do danego typu szkoły.

Ekonomista dr Antoni Jeżowski, któremu - nie wiedzieć, na jakiej podstawie, dziennikarz przypisał miano profesora - jest oburzony zmianami, twierdząc m.in.:

W tej chwili, tak naprawdę, mamy do czynienia ze skróceniem szkoły podstawowej do czterech lat, bo jak wyczytałem na stronie ministerstwa klasy 5,6,7,8 to będzie kształcenie gimnazjalne. Jest to co najmniej zaskakujące.

Otóż, gdyby tak miało być, że nastąpi powrót do 8-letniej szkoły, to będzie to szkoła podstawowa, powszechna, ale w tym wariancie skrócona do lat czterech, skoro klasy V-VIII miałyby być klasami gimnazjalnymi. Tak jest w niektórych kantonach w Szwajcarii, gdzie wczesna edukacja trwa 4 lata. Po co zatem tworzyć nowe byty - nawet w odrębnych budynkach - w jednolitej strukturze określając je mianem klas gimnazjalnych?

Brakuje tu odpowiedzi na pytanie - czym ma być "stara/nowa" szkoła podstawowa? Czy ma być tylko czteroletnią wczesną edukacją, po której nastąpi selekcja do cyklu kształcenia gimnazjalnego? Jeśli tak, to na jakiej podstawie absolwent klasy czwartej będzie musiał kontynuować kształcenie w szkole podstawowej lub mógł przejść do cyklu gimnazjalnego?

Jak widać, nie o dzieci i młodzież chodzi w tych tzw. reformach, tylko o realizację celów politycznych i światopoglądowych kolejnej ekipy władzy. Ustrojem szkolnym można bawić się w nieskończoność, manipulować nim na prawo i lewo, tylko kim będą jego absolwenci? Kto i jak będzie ich socjalizował, kształcił i wychowywał?

Powszechna szkoła pojawiła się na ziemiach polskich po raz pierwszy w Księstwie Warszawskim w 1808 r., w zaborze pruskim w 1825 r., natomiast w Galicji w 1873 r. Na terenie całej Polski, po odzyskaniu niepodległości po I wojnie światowej, wprowadzono powszechną, obowiązkową siedmioletnią szkołę.

We współczesnych słownikach pedagogicznych i leksykonach nie znalazło się pojęcie "szkoły powszechnej", gdyż nie zachodzi taka potrzeba, na skutek kilkudziesięcioletnich procesów utrwalenia w polityce państwa zasady powszechności kształcenia. Znajdziemy definicję "szkoły powszechnej" w Wikipedii, ale ta nie jest właściwa, gdyż poza krótką notą historyczną stwierdza się, że: "Współczesnym odpowiednikiem szkół powszechnych są 6-klasowe szkoły podstawowe". Nie jest to zgodne z prawdą, gdyż pominięto gimnazja.

Natomiast znajdziemy hasło "szkoła powszechna w jakże dawno temu opublikowanej "Podręcznej Encyklopedji Pedagogicznej" w opracowaniu dr. Feliksa Kierskiego. W 1923 r. ukazał się tom 1, zaś w 1925 r. tom 2.

O szkole powszechnej pisze się jako o dążeniu Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego do utworzenia w całym państwie obowiązkowej 7-klasowej szkoły powszechnej o 7 nauczycielach, skupiającej młodzież w w. od lat 7-14. Do tego celu zasadniczego zmierzają zarządzenia i ustawy szkolne zarówno w dziedzinie prawno-administracyjnej organizacji szkolnictwa, jak i programu naukowego szkoły powszechnej.

Okres przejściowy jednak między stanem faktycznym a przyszłym stanem idealnym, kiedy zrealizowana zostanie zasada powszechnego nauczania rozciąga się na długie lata z powodu 1) braku nauczycieli, 2) braku budynków szkolnych, 3) braku dostatecznych funduszów.
(tom 2, s. 539-541)

Dzisiaj jesteśmy w lepszej sytuacji, bowiem mamy wykształconych nauczycieli, nadmiar budynków szkolnych i dostateczne fundusze. Tylko czy zmieniając ustrój szkolny mamy wracać do minionego, sprzed 1999 r. z programowymi jedynie zmianami, co jest oczywiste, czy może korzystniejsze dla młodzieży, a nie dla polityków i rządzących byłoby stworzenie zupełnie innej struktury szkolnictwa ponadpodstawowego, po sześcioletniej szkole podstawowej, która mogłaby być szkołą pięcioletnią, skoro sześciolatki są edukowane w przedszkolach?

Tym samym po szkole podstawowej mogłyby powstać różne typy szkół powszechnych, jako szkoły średnie I stopnia, a różnicujące dzieci ze względu na ich potencjał rozwojowy, dotychczasowe osiągnięcia szkolne oraz zainteresowania, uzdolnienia i aspiracje edukacyjne.

Co to za reforma, która nie tworzy nowoczesnych rozwiązań, adekwatnych do dwóch, jakże dynamicznie zmieniających się światów: realnego (off line) i wirtualnego (on line)? Co to za reforma, której urzędnicy pozbawieni merytorycznych argumentów majstrują jedynie tym, co jest najłatwiejsze, a mianowicie strukturalnym skracaniem czegoś lub wydłużaniem, podstawą programową kształcenia ogólnego i podręcznikami szkolnymi? To są kwestie wtórne wobec diagnozy stanu zupełnie innego świata oraz rozwoju młodych pokoleń, niż ten, w którym do szkół uczęszczali dzisiejsi politycy. Kształcić można w każdym ustroju szkolnym, także bez podręczników, ale trzeba wiedzieć po co, gdzie, jak i (z) kim. Bez akceptacji społeczeństwa, którego dużą częścią są rodzice oraz bez akceptacji nauczycieli rząd niczego nie osiągnie, poza ewentualnymi dymisjami czy odwołaniem kolejnych ministrów.

Czy urzędnicy i politycy oświatowi udają, czy nie wiedzą, że nastąpił radykalny zwrot cyfrowy w komunikacji międzyludzkiej, która jest nośnikiem każdej edukacji? Ucieczka od niej jest już niemożliwa i tylko ośmiesza władze, chyba że planują jakąś "żelazną bramę", zamknięcie wszelkich granic. Polacy akurat są tą nacją, która poradzi sobie i z takim problemem. Czyżby lata solidarnościowej opozycji stały się dla niektórych decydentów już tylko częścią historii?

24 sierpnia 2016

Kogo w UMK (nie) interesuje pedagogika ogólna?



Szkice z pedagogiki ogólnej autorstwa Romana Schulza są studium syntetycznego i metateoretycznego badania stanu pedagogiki ogólnej Anno Domini 2016. Mała książeczka cieszy wartością treści, bowiem konieczne jest w każdej dyscyplinie naukowej choć na chwilę zatrzymanie stanu dotychczasowej refleksji, by poddać ją dociekliwemu oglądowi.

Dobrze, że czyni to tej klasy Profesor pedagogiki ogólnej, który ma za sobą wiele znakomitych dzieł z tej subdyscypliny nauk pedagogicznych. Autor nie upomina się jedynie o ich uobecnienie w dyskursie naukowym, ale dokonuje komparatystycznego oglądu rozpraw różnych autorów, a nawet instytucji czy naukowej korporacji, jaką jest Komitet Nauk Pedagogicznych PAN z punktu widzenia ich wkładu w rozwój pedagogiki ogólnej. Z tym większą więc wdzięcznością odnotowuję niniejszą rozprawę, gdyż niewielu uczonych dostrzega i wskazuje na aktywny udział profesorów KNP PAN w powyższym zakresie czy prowadzących badania zakładów lub katedr w różnych uniwersytetach lub akademiach pedagogicznych.


Rozprawę opiniował już wydawniczo prof. Zbigniew Kwieciński, toteż adnotacja wycinka z jej treści na okładce nie jest jedynie grzecznościowym czy koleżeńskim gestem afirmacji autora i jego dzieła, ale trafnym odczytaniem właśnie owego syntetycznego podejścia do pedagogiki ogólnej, które nie ma charakteru jakiegokolwiek streszczenia.

Zwięzłość narracji wynika – jak sądzę – z chęci uniknięcia powtórzeń także własnych badań w tej dyscyplinie wiedzy, ale i porównawczego uwydatnienia nowym pokoleniom badaczy konieczności powracania do kluczowych pytań o istotę, zakres, funkcje i powody braku konsensusu naukowego wokół kwestii, które być może wymagają zupełnie nowych dociekań.


Z jednej strony R. Schulz zachęca dojrzałych już badawczo czytelników do tego, by per analogiam do innych nauk społecznych (np. psychologii) ustalili, czy nasza dyscyplina posiada, (przeciw-)stawia wielkie pytania o uniwersalia przedmiotów własnych badań – „iżbyśmy przynajmniej nie czuli się gorsi pod tym względem od przedstawicieli innych nauk” (s. 62), z drugiej zaś strony udostępnia studentom pedagogiki i początkującym badaczom spójne kompendium wiedzy o stanie pedagogiki ogólnej.


Skorzystają z tej publikacji także historycy współczesnej myśli pedagogicznej czy teoretycy wychowania, którym słusznie przypomina się aktualność sporów światopoglądowych i potrzebę ponownego (re-)konstruowania własnych projektów badawczych. Na s. 60 autor wymienia kilka charakterystycznych dla pedagogiki dylematów światopoglądowych, które mogą stanowić podstawę do konstruowania i badania zmiennych:

(…)
• Wartości czy prawdy?

• Ideały czy realia?

• Technologia czy organizacja?

• Odtwórczość czy twórczość?

• Operacje czy struktury?

• Sterowanie czy wykonanie?

• Obraz czy słowo?

• Poznanie czy metabolizm informacyjny?

• Doświadczenie praktyczne czy prawda naukowa?



Całość kończą publicystyczne refleksje autora związanych z wykładaniem przez niego pedagogiki ogólnej na macierzystym Wydziale Nauk Pedagogicznych, którego kadrę – jak stwierdza - w większości stanowią konwertyci, a więc osoby z prymarnego wykształcenia będące byłymi wojskowymi, astronomami, duchownymi, historykami, filologami, filozofami czy absolwentami AWF.

Dopiero po przeczytaniu liczącego 138 stron tomiku można zrozumieć opinię Z. Kwiecińskiego: "Szczególne znaczenie dla polskiej pedagogiki ogólnej mają trzy pierwsze rozdziały publikacji (...)" W ostatniej bowiem części swojej książki Roman Schulz wskazuje na brak zainteresowania jego studentów pedagogiką ogólną, ich niezdolność do polemizowania z jego prowokacyjnymi tezami typu: skoro na studia psychologiczne przychodzą osoby mające problemy z samymi sobą, to zapewne i na pedagogikę ci, którzy byli zaniedbani wychowawczo czy na weryfikowany w czasie egzaminów niski poziom ich wiedzy.

Zachęca studentów do tego, by stali się najpierw dla siebie swoim Januszem Korczakiem czy Antonim Makarenką i udowodnili, że (…) Starożytni , a za nimi cała reszta, pomylili się w ocenie predyspozycji oraz kwalifikacji potrzebnych do pełnienia roli pedagoga” (s. 125). Zdaniem profesora - studenci wiedzą, że nic nie wiedzą, a nawet mają problem z jego podstępnym pytaniem: „Czy Janusz Korczak jeszcze żyje?”

Jak widać, Profesor nie miał szczęścia do swoich studentów, bo nie wspomina ich najlepiej na kartach swojej książki. O swoich studentach pisałem w okresie sesji letniej równie krytycznie. Spotykamy coraz większy odsetek takich studentów, którzy przyszli, posiedzieli i wyszli. Czego się nauczyli? Co przeżyli?

Może niektórzy z jego absolwentów powinni kupić sobie tę książeczkę i poprosić autora o dedykację lub autograf, by za jakiś czas z humorem i samokrytycznie spojrzeć na siebie oraz rówieśników z czasu studiów? A może za kilkanaście lat ukażą się relacje, wspomnienia czy memy autorstwa byłych studentów prof. R. Schulza? Wówczas poznamy drugą stronę lustra … weneckiego. W przyrodzie bowiem nic nie ginie, tylko zmienia właściciela.



23 sierpnia 2016

O rzekomym wyroku śmierci na polską naukę i projektowanych zmianach rozporządzeń ministra


W lipcu miała miejsce na łamach "Dziennik. Gazeta Prawna" (2016 nr 141) debata na temat stanu rodzimej nauki oraz szkolnictwa wyższego pt. "Polska nauka na krześle elektrycznym? Tak, ale może z niego jeszcze zejść?" zapewne legła już na makulaturowych stosach, bo kto będzie czytał letnią porą dyskusję polskich doktorów i profesorów na powyższy temat. Zainteresowało mnie to, czym jest nauka dla osób na światowym poziomie?

Każdy z rozmówców pracował przez krótszy lub dłuższy okres czasu w USA lub w Wielkiej Brytanii, a zatem już na wejściu usytuował się ponad polskim, akademickim "plebsem". Wiadomo, co krajowe, to fatalne, nędzne, beznadziejne, kolesiowskie, nonsensowne, prymitywne, itp. Nie bez powodu b. prezes PAN prof. Michał Kleiber stwierdził: "Ktoś powiedział, że zmiany w nauce przypominają zmianę lokalizacji cmentarza. Budzą wiele kontrowersji i nie można liczyć na zaangażowanie samych zainteresowanych" (s. A15). Wątek ten jednak nie został rozwinięty, w związku z tym metafora cmentarza pozostaje do dalszego wykorzystania. Może przez humanistów, których nie zaproszono do tej rozmowy?

Diagnoza polskiej nauki jest tu potoczna, powierzchowna, kawiarniana, bo i jaka miałaby być, skoro nie miała naukowego charakteru? Stała się natomiast dla niektórych okazją do autoafirmacji. Dowiedzieliśmy się, że fizyk studiował za granicą, ale zrobił doktorat w Polsce, by następnie wyjechać do Cambridge, i znowu powrócić do kraju. Jest też b. rektor Uniwersytetu Wrocławskiego, dla którego - jak mówi - "tytuł naukowy (profesora- BŚ) nie ma znaczenia, pozbyłem się go z moich drzwi, co wzbudza sensację". (A14)

W rozmowie bierze udział prof. AGH, który przez 25 lat żył w Wielkiej Brytanii, a kiedy powrócił do Polski, nie wyobrażał sobie, "(...)że jest tak źle. Powiedziano mi, że jeśli chcę zaistnieć w Polsce, , to konieczne są tytuły. Nie wystarczy, że pracuję na jednym z najlepszych uniwersytetów na świecie. to się postarałem". (tamże) Jednym z uczestników jest też prof. psychologii, która trafnie narzeka na punktozę, która demoralizuje jej doktorantów, bo wolą iść na skróty, podejmować modne teorie (bzdury?), zajmować się czymś, co jest bardziej publikowalne, niż dokonywać znaczących w nauce odkryć.

Zabrał też głos wiceminister edukacji, który zapewnił o światełku w tunelu, a ogłoszenie przez resort konkursu na ustawę o szkolnictwie wyższym jest otwarciem władzy na racjonale rozwiązania. 'Mamy nadzieję, że projekty konkursowe będą kompleksowe i zmienią całą filozofię podejścia do nauki. Ona powinna być czymś nieoderwanym od życia. Nauka i gospodarka muszą się przenikać. Chcemy więc wprowadzić doktoraty wdrożeniowe (...)". (A15)

Nie znajdziemy odpowiedzi na pytanie, kto wydał wyrok śmierci na polską naukę czy kto wsadził naukę do "więzienia" z powyższym wyrokiem? Kara śmierci została w Polsce zniesiona, a zatem metafora z krzesłem elektrycznym jest nieadekwatna do rodzimy realiów. Czego jednak oczekują interlokutorzy Magdy Suchodolskiej z DGP?

1. Zniesienia habilitacji i tytułów naukowych. Niech uczelnie sam nadają tytuły komu chcą i ja chcą oraz niech zatrudniają tych, którzy będą na światowym poziomie zaangażowani, innowacyjni, twórczy, najlepiej tych z potencjałem naukowym sprawiającym, że "Polska mogłaby się znaleźć w pierwszej setce światowych rankingów;

2. Połączenia uniwersytetów z politechnikami i akademiami, by zintegrowana uczelnia mogła podejmować inicjatywy pod jednym szyldem, a wówczas będzie na 70. miejscu w świecie;

3. Zlecania niemieckim uczelniom testowania pewnych projektów, bo w nich uczeni nie są tak zdemoralizowani łatwymi pieniędzmi, jak polscy profesorowie, a zatem wykonają je taniej;

4. "Wystarczy zebrać w kupę najlepszych, dać im trochę pieniędzy i czasu, a prędzej czy później coś z tego wyjdzie. Chodzi o to, żeby trzymać w pogotowiu grupę najlepszych ludzi." (A16)

a - jak stwierdził jeden z rozmówców -

5. Jeśli jakaś uczelnia ma straty, nie zarabia na siebie, to zaksięgujmy je i sprzedajmy ją za złotówkę. Ja chętnie kupię i rozkręcę interes"
(A16).

Tymczasem w dniu wczorajszym minął termin ogłoszonych przez MNiSW konsultacji w sprawie projektowanych zmian w szkolnictwie wyższym. Aż siedem projektów rozporządzeń dotyczy m.in. warunków prowadzenia studiów, kryteriów oceny programowej, maksymalnej wysokości opłaty rekrutacyjnej na studia, ogólnopolskiego wykazu pracowników naukowych oraz dokumentacji przebiegu studiów.

Proponuje się np. rezygnację z obowiązku przedkładania kopii dokumentów wymaganych w poszczególnych przepisach rozporządzenia uprzednio poświadczonych przez jednostkę organizacyjną wybraną do prowadzenia danego postępowania.

Ponadto przewiduje się zastąpienie wymogu przekazywania przez przewodniczącego rady jednostki organizacyjnej przeprowadzającej postępowanie habilitacyjne informacji o składzie komisji habilitacyjnej, która podjęła uchwałę zawierającą opinię w sprawie nadania lub odmowy nadania stopnia doktora habilitowanego, z podaniem imion i nazwisk członków komisji oraz nazw jednostek organizacyjnych, w których są oni zatrudnieni – wymogiem przekazywania kopii uchwały podjętej przez tę komisję.

Ciekawą zmianą jest możliwość przeprowadzenia publicznej obrony rozprawy doktorskiej w formie wideokonferencji.
Nie będą ogłaszane w dzienniku urzędowym przez ministra szkolnictwa wyższego i nauki informacje o nadanych stopniach doktora i doktora habilitowanego w poprzednim roku kalendarzowym.

Przewiduje się zastąpienie wymogu przekazywania przez przewodniczącego rady jednostki organizacyjnej przeprowadzającej postępowanie habilitacyjne informacji o składzie komisji habilitacyjnej, która podjęła uchwałę zawierającą opinię w sprawie nadania lub odmowy nadania stopnia doktora habilitowanego, z podaniem imion i nazwisk członków komisji oraz nazw jednostek organizacyjnych, w których są oni zatrudnieni - wymogiem przekazywania kopii uchwały podjętej przez tę komisję.

Wreszcie rezygnuje się z obowiązku określenia przez radę jednostki organizacyjnej przeprowadzającej przewód doktorski maksymalnej liczby kandydatów, nad którymi promotor lub promotor pomocniczy mogą sprawować opiekę naukową w
jednym czasie. Tym samym zwiększy się w niektórych dziedzinach i dyscyplinach nauk "produkcja" doktorów.

Proponowane zmiany nie wychodzą naprzeciw wielu oczekiwaniom władz jednostek organizacyjnych prowadzących postępowania awansowe. Oczekiwały one konieczności zaprezentowania się przed nimi habilitanta np. z autoreferatem czy wkładem, bez potrzeby powrotu do kolokwium. O innych problemach napiszę odrębnie i w innym czasie, bo jak widać nie ma woli resortu do skorygowania wadliwej procedury i dwuznacznych lub niejasnych zapisów - szczególnie w postępowaniach habilitacyjnych.

Konsultacje przewidziano na okres wakacyjny, kiedy to uczeni z niecierpliwością czekają na możliwość czytania tego typu dokumentów, by móc jak najszybciej przesłać do resortu swoje opinie. Jeden z projektów rozporządzeń, które powinno ich zainteresować, dotyczy szczegółowego trybu i warunków przeprowadzania czynności w przewodzie doktorskim, w postępowaniu habilitacyjnym oraz w postępowaniu o nadanie tytułu profesora.

22 sierpnia 2016

Jubileusz pedagoga społecznego - profesora Jerzego Modrzewskiego

Przed wakacjami miał miejsce Jubileusz 70. urodzin poznańskiego pedagoga społecznego - Jerzego Modrzewskiego, który został uhonorowany przez grono uczonych i przyjaciół, współpracowników oraz przedstawicieli pedagogiki społecznej z różnych uczelni w naszym kraju wydaniem m.in. specjalnego tomu pt. PEDAGOGIKA W SPOŁECZEŃSTWIE - SPOŁECZEŃSTWO W PEDAGOGICE (Wyd. Naukowe UAM 2016). Osiągnięcia Profesora wzbudzają najwyższy szacunek, bowiem Jego dotychczasowe życie i twórczość naukowa, aktywność społeczna i dydaktyczna wpisują się złotymi zgłoskami w pamięć ludzkich serc i wywołują naturalne poczucie zobowiązania do wielopokoleniowej wzajemności w akademickiej trosce o naukową prawdę.

Uczeni o tak wysokim etosie akademickim stanowią dla kolejnych pokoleń punkt odniesienia nie tylko do humanistycznego zakorzenienia się w nauce, ale i do urzeczywistniania osobistych dążeń, zamiarów, aspiracji i działań na rzecz pedagogiki jako nauki oraz praktyki społecznej. Jeśli można powiedzieć o naukowcu, że jest darem (dla) pedagogiki, uniwersytetu i społeczeństwa, to z pewnością dotyczy to Jerzego Modrzewskiego.

Spotkania z Profesorem w salach dydaktycznych, konferencyjnych czy na kartach jego dzieł stanowią ważną dla formowania się ludzkich charakterów możliwość przebudzenia się z trwania w schematach poznawczych, jednostronności czy nazbyt pospiesznie uznawanych poglądów na temat wychowania i teorii socjalizacji. Jest On bowiem kontynuatorem tradycji socjologicznej orientacji w pedagogice społecznej nasycającym ją własną myślą pedagogiczną, która wzmacnia jej teoretyczne podstawy i status wiedzy naukowej.

Prof. J. Modrzewski stworzył autonomiczny, a zarazem interdyscyplinarny system wiedzy o modelowaniu szeroko pojętego wychowania niezależnie od zmieniającego się wokół nas codziennego świata życia. Tego typu badania podstawowe najlepiej służą rozwojowi pedagogiki (nie tylko pedagogiki społecznej) oraz konceptualizacji w polu jej zainteresowań poznawczych badań empirycznych nad środowiskowymi uwarunkowaniami socjalizacji i inkulturacji jednostek.


Wystarczy zapoznać się z licznymi publikacjami Jubilata, by zdać sobie sprawę z tego, jak konsekwentnie i znakomicie rozwijał swoje zainteresowania problemami pedagogicznymi i wzmacniał teoretyczne podstawy ich rozwiązywania, a tym samym optymalizowania szans życiowych naszych wychowanków, z uwzględnieniem ich uwarunkowań rodzinnych, środowiskowych, ustrojowych i cywilizacyjnych.

Szkoda że osoby zarządzające w naszym kraju systemem szkolnictwa (w tym szkolnictwa wyższego) nie korzystają z teoretycznych podstaw aktualizacji procesów społecznych w skali makro, która została tak znakomicie wyłożona przez Profesora Modrzewskiego w jego licznych rozprawach. Nie dochodziłoby wówczas do retrogresywnego typu uczestnictwa społecznego zmieniających się w okresie transformacji politycznej III RP elit władzy.

To właśnie poznański pedagog uzasadnia w swoich publikacjach funkcjonowanie człowieka w rzeczywistości instytucjonalnej i środowiskowej w rolach społecznych (przedmiotowo i/lub podmiotowo) jako poddawanego m.in. napięciom poznawczym, ekonomicznym, kulturowym czy politycznym i współtworzącego zarazem formy jego bycia człowiekiem, relacje międzyludzkie oraz w różnym stopniu i zakresie partycypującego w życiu społecznym.

Jubilat nie mógł przypuszczać, że kiedy prowadził metateoretyczne badania do swojej teorii socjalizacji, stworzył podstawy kontynuowania przez kolejnych badaczy także jego dokonań naukowych, opisu i eksplikacji międzypokoleniowego procesu transmisji jego wiedzy oraz naukowego rekonstruowania ewolucji struktury, dynamiki i mechanizmów trwałości lub zmienności naszego poznania i doznawania świata.

Zamieszczone w tym tomie rozprawy doskonale odzwierciedlają pewne etapy i mechanizmy formujące społeczną postać naukowego i osobistego życia Profesora w spełniających się obiektywnie i subiektywnie jego dotychczasowych wymiarach i okresach. Wyłaniająca się z każdego z artykułów biografia Jerzego Modrzewskiego stanowi znakomite potwierdzenie jego teorii socjalizacji w kontekście biografii społecznej pojmowanej jako kulturowo wykreowana postać społecznego uczestnictwa w pedagogice jako nauce i praktyce społecznej.


Autorami dedykowanych Jubilatowi tekstów są m.in. tak znakomici profesorowie pedagogiki społecznej, jak: Andrzej Radziewicz-Winnicki (O krytycyzmie naukowym, pedagogice społecznej i socjologii wychowania Jerzego Modrzewskiego. Garść refleksji ogólnych na dzień jubileuszu), Ewa Marynowicz-Hetka (Myśląc o wymogu kompleksowości w naukach o wychowaniu - na marginesie lektury tekstów), Tadeusz Pilch (Polska[nie]tolerancja. Fundamenty - objawy - konsekwencje dla pedagogiki społecznej), Krystyna Marzec-Holka (Partycypacja społeczna na poziomie edukacji - perspektywa kapitału społecznego ), Wiesław Ambrozik (O konieczności uspołecznienia systemu resocjalizacji), Marek Konopczyński (Karać czy nie karać? Pedagogika resocjalizacyjna versus pedagogika resocjalizacyjna), Alicja Kargulowa (Uwikłania etyczne poradnictwa w kontekście pedagogiki krytycznej), Ewa Syrek (Inspiracje dla pedagogiki zdrowia), Wiesław Theiss (Między represją a opieką. O bezprizornych w Rosji [1918-1939]), Barbara Kromolicka ("Szlachetna paczka" - między Scyllą a Charybdą), Magdalena Piorunek (Badanie karier [biografii] zawodowych - autorskiej poszukiwania. Między podejściem kwantytatywnym a kwalitatywnym) czy wybitni przedstawiciele pedagogiki porównawczej oraz ogólnej, jak profesorowie: Zbyszko Melosik (Jurydyzacja codzienności - bezradność jednostki w obliczu normy i prawnika), Heliodor Muszyński (Przekonania w życiu jednostki i społeczeństwa), Mirosław J. Szymański (Edukacja jako wartość w zmieniającym się świecie), Maria Czerepaniak-Walczak (Socjalizacja akademicka w czasach nadmiaru. O socjalizacji w (akademickim) krajobrazie medialnym) i in.

Całość tomu została znakomicie przygotowana i zredagowana przez współpracowników Profesora z Zakładu Badań Środowisk Wychowawczych Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu - jego adiunktów - panie dr Agatę Matysiak-Błaszczyk i dr Ewę Włodarczyk. Ich tekst pt. "Uczestnictwo społeczne w biegu życia Profesora Jerzego Modrzewskiego" otwiera cały tom, zaś przygotowana przez A. Matysiak-Błaszczyk "Bibliografia prac Profesora Jerzego Modrzewskiego" ułatwi nie tylko badaczom z zakresu biografistyki pedagogicznej, ale także prowadzącym studia w zakresie pedagogiki społecznej odnaleźć źródła rozpraw tego Autora.

W imieniu Komitetu Nauk Pedagogicznych Polskiej Akademii Nauk złożyłem w tym tomie Jubilatowi najserdeczniejsze życzenia, by kolejne lata życia i twórczości naukowej były wypełnione osobistą satysfakcją z własnych dokonań oraz sukcesów wypromowanych kadr naukowych, owocowały zdrowiem i poczuciem zasłużonego szczęścia oraz czyniły je wartościowym w przeżywaniu zachodzących zmian i doświadczaniu spełnienia własnych planów i marzeń.

Jesteśmy dumni z pracy naukowo-dydaktycznej Jubilata, jego niepowtarzalnej obecności w tworzeniu najwyższych standardów w naukach humanistycznych i społecznych, a szczególnie w pedagogice społecznej. Rzetelność naukowa, wyjątkowa umiejętność rekonstruowania współczesnej myśli pedagogicznej w kwestiach kluczowych dla polskiej oświaty, szkolnictwa wyższego i oddziaływań środowiskowych na różne pokolenia, wspomaganie przez Profesora kandydatów do zawodu pedagogicznego oraz wzmacnianie ich profesjonalnego i osobowościowego samodoskonalenia znakomitymi dziełami o ponadczasowym charakterze i uniwersalnych treściach pozwala na włączanie się młodych badaczy oraz sił społecznych w polską edukację i wychowanie na wszystkich ich poziomach.

Czytelnikom tego tomu życzę satysfakcji z rozbudzonej zamieszczonymi tu rozprawami potrzeby poznawania kulturowego wzoru życia Jubilata w szeroko rozumianej pedagogice społecznej.



(fot. Jubilata z tomu "Pedagogika w społeczeństwie-społeczeństwo w pedagogice" 2016, s. 3)

21 sierpnia 2016

Edukacja to nie indoktrynacja



Zapewne wróci po wakacjach silnie eksponowany przez media wywiad minister edukacji Anny Zalewskiej w programie TVN „Kropka nad i”, w którym dała się podpuścić redaktor Monice Olejnik unikając - w odpowiedzi na jej pytania - jednoznacznej wypowiedzi na temat wydarzeń kieleckich. Minister nie jest historykiem z wykształcenia, więc nie powinna wypowiadać się w sprawach, które są poza jej wiedzą.

Dobry nauczyciel, jak nie wie, mówi o tym swoim uczniom, albo zobowiązuje się do tego, że postara się odpowiednio przygotować do rozmowy czy dyskusji z nimi na interesujący ich temat. Nie ma w tym nic złego. To nie rzutuje na utratę autorytetu władzy.

Nie zajmuję w tej kwestii stanowiska, gdyż nie mam takich kompetencji. Pamiętam jednak bardzo dobrze wydaną w Londynie książkę Jakuba Karpińskiego „Nie być w myśleniu posłusznym” poświęconą Osowskim, socjologii i filozofii, w której jest przedruk jego tekstu z 1946 r. (sic!) Ów socjolog - uczeń wybitnego polskiego uczonego Stefana Nowaka, ale także historyk, politolog i logik - opublikował w numerze 38 „Kuźnicy” tekst pt. „Na tle wydarzeń kieleckich”.

Karpiński prezentuje - 70 lat temu! - własne studium tych wydarzeń na tle względnie łatwo dającego się uchwycić podłoża ekonomicznego, społecznego i politycznego antysemityzmu w Polsce jako o bolesnym doświadczeniu kieleckim m.in.:

To, co zaszło w Kielcach, to nie był napad ludzi z lasu, ani chyłkiem dokonana zbrodnia szumowin miejskich. Akcja trwała przeszło sześć godzin – sześć godzin w mieście o kilkudziesięciu tysiącach ludności – podniecenie ogarnęło szerokie kręgi, a zapał pogromowy sięgnął aż poza granice miasta. W zbrodni kieleckiej bierze czynny udział społeczeństwo kieleckie.

Gdyby minister edukacji działała w opozycji w PRL, to zapewne przeczytałaby tę publikację, gdyż stanowiła ona ważną nie tylko naukowo, socjologicznie, ale i politycznie lekturę, przynajmniej w akademickim środowisku.

Karpiński pisał:

Wydarzenia, które rozegrały się w Kielcach, muszą skierować naszą uwagę na trzy kategorie faktów:

1. Istnienie osobników, którzy – jak można wnosić – w myśl czyjegoś programu w świadomy, zdradziecki sposób usiłują wywołać zbrodnicze zajścia.

2. Łatwość znalezienia wykonawców dla tych zamierzeń, alb inaczej mówiąc istnienie mniej lub więcej licznych elementów oswojonych z krwią o mordem, a podatnych na tego rodzaju zbrodniczą agitację.

3. Słabe reakcje szerokich warstw społeczeństwa; obojętność albo ambiwalencja na podłożu niechęci do Żydów. Potępia się zbrodnie z obowiązku, ale nie próbuje przeciwdziałać im czynnie. Ten brak przejęcia zbrodnią jest w znacznej mierze właśnie wynikiem wojennego treningu: mordowanie Żydów przestało być czymś nadzwyczajnym; czemuś tamci ludzie mieliby się przejmować śmiercią czterdziestu Żydów, skoro przyzwyczaili się do myśli, że Hitler morduje Żydów milionami
. (s. 121)

Jest też w artykule tego socjologa mowa o klimacie nie tylko kieleckich miazmatów. Dzisiaj, po tylu latach od tamtych wydarzeń, pojawiają się zupełnie nowe źródła, a historycy odnajdują świadków tamtych wydarzeń. Historia nie jest zamkniętą nauką, toteż pojawienie się innych, nieznanych dotychczas źródeł może radykalnie zmienić dotychczasową wykładnię.

Z większą łatwością można dotrzeć do osób przechowujących w pamięci lub domowych archiwach dane. Czy są wiarygodne nowe, a wstrząsające relacje świadków innych wydarzeń, o których czytam w necie? Nie wiem. Niech to badają naukowcy, a nie politycy. Nie można podważać dla politycznych celów wiarygodności uczonych, historyków, podobnie jak badaczy wszystkich innych dyscyplin naukowych.


Każdy minister tego rządu będzie łapany na gorąco na błędach, by wykazać społeczeństwu jego nieprzydatność do pełnienia tak odpowiedzialnej roli w strukturach władzy państwowej. Podobnie było z ministrzycami edukacji za rządów PO i PSL, które opozycja wielokrotnie usiłowała odwołać z tego stanowiska czy z obecnym w Sejmie liderem Nowoczesnej Ryszardem Petru. Nonsensy, jakie wypowiada, stają się mem-owym hitem w Facebooku i na Twitterze. Opozycja wzbudzi każdy przejaw oburzenia, byle doprowadzić do zmiany politycznej, bo też taka jest jej rola. Na negacji musi budować swoją siłę. Jedni i drudzy mają rację polityczną, by nie zejść z obranego kursu.


Dlatego nie dziwią mnie, chociaż są dość naiwne i nonsensowne, postulaty pozbawienia minister Zalewskiej jej stanowiska, a nawet dyplomu magistra, bo jedyną metodą zmiany politycznie aksjologicznej są wybory do Sejmu i Senatu. Każda władza, tak lewicowa, liberalna jak i prawicowa dysponując większością będzie, bo musi (kiedy ma większość parlamentarną) stać po stronie swoich ministrów, o ile ci nie popełniają czynów karalnych. Niewiedza nie jest takim czynem, podobnie jak wyznawane i ujawniane w różnych sytuacjach przez członka rządu poglądy, opinie czy wartości.


Nauczyciele nie są nagranymi płytami DVD, nie są dla MEN zewnętrznymi dyskami, na które władza może wpisać jedynie możliwe do odtworzenia uczniom dane, także historyczne i ich interpretacje. Nie dajmy się wykorzystywać przez partyjnych doktrynerów, ideologów, do organizowania akcji na ich zlecenie, bo będzie to znaczyło, że traktujemy siebie jako dysk zewnętrzny, a nie OSOBĘ, niezależny od politycznej walki podmiot edukacji. Realizujmy w szkołach edukację, a nie indoktrynację.

Każdy nauczyciel ma swój rozum, wiedzę i kompetencje, by przekazywać podopiecznym prawdę, a nie MEN-skie nagrania, nawet gdyby były objęte jakimiś sankcjami. Cenzura nie musi być w nas, natomiast nie ulega wątpliwości, że niektórzy sami nakładają na własne wypowiedzi kaganiec, by (prze-)trwać w okowach kłamstwa czy półprawd.

W PRL nie wolno było nauczycielom mówić o Katyniu, a jednak - jako uczniowie - wiedzieliśmy, jaka jest prawda tamtego ludobójstwa. Żaden dyktator nie zniszczy ludzkiej pamięci społecznej, bo tę przechowują i przekazują z pokolenia na pokolenie nasi rodzice oraz elity kraju, do których powinni zaliczać się także nauczyciele.

Żyjemy w wolnym kraju, bez cenzury, więc jeśli ktoś się czegoś lub kogoś boi, by nie stać po stronie prawdy, także tej historycznej, to nie powinien być nauczycielem. Może zaciągnąć się do jakiejś partii i z jej ideologicznej perspektywy głosić propagandową sieczkę, zakłamywać rzeczywistość. Naród sam zadecyduje o jego dalszych losach w odpowiednim politycznie momencie.

Edukacja to nie indoktrynacja. Mam nadzieję, że informacja o przygotowywaniu przez MEN podstawy programowej na godziny wychowawcze jest kaczką dziennikarską. Kto by chciał odtwarzać szkoły z PRL czy białoruskie standardy?

20 sierpnia 2016

Lipny ranking kierunków studiów


Postanowiłem stracić czas na zapoznanie się z wynikami rankingu "Perspektyw" w kategorii "Pedagogika 2016". Sądziłem, że skończy się publikowanie tego badziewia z udziałem ekspertów, ale - jak widać - ktoś musi na tym zarabiać, żeby wprowadzać młodzież w błąd.

Ranking PERSPEKTYW nie jest żadnym rankingiem kierunków studiów. Jego autorzy przyznają się do fałszowania rzeczywistości w dziale: "Metodologia Rankingu Kierunków Studiów". Chyba twórcy - manipulatorzy nie rozumieją pojęcia metodologia, skoro ich konstrukcja jest jej zaprzeczeniem. Oto w opisie wskaźników POTENCJAŁ NAUKOWY sami piszą:

- wskaźnik odzwierciedla ocenę przyznaną jednostce uczelni przez Komitet Ewaluacji Jednostek Naukowych (KEJN). Uwaga: Ocena przyznawana jest dla jednostki, a nie kierunku studiów. W przypadku jednostek wielokierunkowych jednostka ta będzie posiadała ten sam wskaźnik rankingowy we wszystkich grupach kierunków, w których jest klasyfikowana.

Otóż to. W tym rzekomo metodologicznym rankingu porównuje się nie kierunki studiów ze względu na to, jakim dysponują potencjałem naukowym, jaką uzyskały ocenę PKA w ramach akredytacji programowej, jaki jest zakres i jakość prowadzonych przez kadrę badań pedagogicznych, czy ta kadra podwyższa swoje kwalifikacje naukowe, itd., itd.

NIE.

To nie jest ważne, bowiem postanowiono porównywać pod hasłem "kierunek studiów" wydziały, które taki kierunek prowadzą. To jednak nie jest to samo. Wydział wydziałowi nie jest równy. Mamy uniwersytety, których wydziały są wielodyscyplinarne, a tym samym i wielokierunkowe. Są też i takie, które prowadzą kształcenie tylko i wyłącznie w ramach jednej dyscypliny naukowej, jaką jest pedagogika.

Trudno zatem o rzetelną i wiarygodną ocenę, skoro przyznaje się wydziałom wielokierunkowym więcej punktów nie za to, jaka jest w nich PEDAGOGIKA - także jako kierunek kształcenia - ale jakie są wydziały. Trudno uznać za poprawną metodologicznie taką sytuację, gdzie np. liczy się sumę uprawnień do nadawania stopnia doktora habilitowanego z wagą 1,5 oraz uprawnień do nadawania stopnia doktora z wagą 1 dla danej jednostki uczelnianej. Wydział jedno-czy dwukierunkowy może mieć adekwatnie do tej struktury jedno - lub dwa uprawnienia do nadawania stopni.

Tym samym już na wejściu te wydziały, mimo ze mogą mieć zdecydowanie lepsze warunki i jakość kształcenia na kierunku pedagogika, tracą punkty. Uwzględnianie zatem wszystkich uprawnień jakie posiada jednostka jest błędem.

Autorzy tej tandety rankingowej piszą:

Ze względu na brak możliwości jednoznacznego przypisania pracownika do danego kierunku studiów (w kontekście faktycznie wykonywanej pracy, nie minimów kadrowych) oraz realizację przez pracowników akademickich często zadań na więcej niż jednym kierunku prowadzonym przez daną jednostkę, w kryterium brano pod uwagę cały stan zatrudnienia jednostki. Przez analogię uwzględniano liczbę wszystkich studentów jednostki, nie tylko studentów na kierunku.

Podobnie jest z niezrozumieniem tego, że PKA stosuje dwa typy akredytacji: programową i instytucjonalną. Co jednak czynią manipulatorzy "Perspektyw"? Proszę bardzo, przyznają punkty za posiadanie przez jednostkę aktualnej oceny wyróżniającej PKA, bez rozróżniania kierunku, dla którego jednostka uzyskała ocenę wyróżniającą.

Podobny błąd popełniają przy ocenie liczby publikacji uwzględnionych w bazie SCOPUS w latach 2011-2015. Każda z publikacji przyporządkowywana jest (według klasyfikacji bazy SCOPUS), do odpowiedniej dziedziny nauki, z uwzględnieniem jakości tytułu (czasopisma), w którym dokonano publikacji. Suma ocen publikacji odnoszona jest do liczby pracowników uczelni w danej grupie kierunków studiów. Klasyfikacja bazy SCOPUS została przyporządkowana do rankingowych grup kierunków studiów. Stan bazy SCOPUS na dzień 21.04.2016. Uwaga: Niektóre publikacje, w pewnych przypadkach, przyporządkowane zostały do więcej niż jednej grupy kierunków studiów uwzględnionych w rankingu.


Kpina? Tak, z metodologii i z naiwnych czytelników "Perspektyw", którzy uwierzą w ten pseudoranking.

***

Tymczasem, jak to w wakacje, dziennikarze ubolewają nad tym, że dwa najlepsze polskie uniwersytety - UJ i UW spadły w tzw. Rankingu Szanghajskim z pozycji w czwartej setce do piątej setki. Szkoda, że dziennikarze nie informują, jakie środki otrzymują polskie uniwersytety na badania naukowe.

Już dawno temu polskie rządy przekształciły uczelnie państwowe w szkółki zawodowe finansując ich istnienie w zależności od liczby przyjętych studentów. Środki na badania naukowe, na żenująco niskim poziomie, zostały przekierowane do de facto firm NCN i NCBiR, które nie finansują wszystkich najlepszych projektów badawczych. Selekcja wniosków na II etapie ma charakter optymalizowania szans nielicznym w wyniku przykrojenia ich do ograniczonego na dany konkurs budżetu.

Wolę zatem takie newsy, jak ten z Wrocławia, w którym polscy studenci Politechniki Wrocławskiej z drużyny PWR Racing Team zajęli piąte miejsce w klasyfikacji generalnej zawodów Formuły Student w Anglii. Rywalizowało aż 130 zespołów z ponad 30 krajów świata na słynnym torze Silverstone. Dodam, że jednym z tak znakomitych i kreatywnych wrocławskich studentów-pasjonatów jest syn naszej koleżanki dr pedagogiki z Akademii im. Jana Długosza w Częstochowie.

Tego typu sukcesów nie odnotowuje ani Ranking "Perspektyw", ani Szanghajski. Warto dodać, że wrocławscy innowatorzy nie byli jedynymi reprezentantami Polski, bowiem startowali w tych zawodach także studenci Politechniki Białostockiej, którzy zdobyli w klasyfikacji generalnej 33. miejsce, zaś drużyna z Politechniki Warszawskiej – 95.

18 sierpnia 2016

Czas powrotu do realiów polskiej codzienności edukacyjnej





Zapewne nadwyrężyłem cierpliwość Czytelników bloga dość długim milczeniem, ale ten stan jest w okresie wakacji wartością autoteliczną. Powoli będę wracał do regularnych wpisów. Nawarstwiło się wiele nowych problemów, ale i miały miejsce istotne dla nauk pedagogicznych i oświaty zdarzenia.




Po krótkim urlopie z rodziną i możliwości realizowania własnych zadań badawczych miałem możliwość także zanurzenia się w odkładane na ten okres lektury. Zapewne trudno będzie o wszystkim pisać w tym właśnie miejscu. Do niektórych spraw nawiążę w swoich kolejnych publikacjach czy uczestnicząc w zaplanowanych na bieżący rok akademicki konferencjach naukowych.

O czym na pewno nie napiszę?


- o życiu prywatnym, o własnych sukcesach i porażkach. Te pozostawiam moim wrogom kreującym się we własnym otoczeniu na sojuszników czy nawet znajomych, sojuszników, kolegów, a co gorsza - "przyjaciół";

- o Trybunale Konstytucyjnym, gdyż nie jestem prawnikiem, ale przekonałem się, że ta nauka jest tak samo oparta na prawidłowościach, jak nauki pedagogiczne i daleko jej do praw oraz teorii naukowych;

- o polityce międzynarodowej polskiego rządu, gdyż nie tylko nie jestem ekspertem w tym zakresie, ale i nie dysponuję wglądem w dokumenty. To zaś, co nam pokazują media na ten temat, jest propagandowo-socjotechniczną grą o utrzymanie władzy lub jej odzyskanie;

- o podziale Kościoła w Polsce i jego księży, w tym także księży profesorów na wspierających czy afirmujących Platformę Obywatelską lub Prawo i Sprawiedliwość, gdyż nie spotkałem się z socjopolityczną analizą powodu, dla którego nie ma księży reprezentujących Polskie Stronnictwo Ludowe, Sojusz Lewicy Demokratycznej lub Nowoczesną.pl Tymczasem nomenklatura tych partii była obecna na Światowych Dniach Młodzieży w Krakowie czy widziana jest na transmitowanych przez TVP mszach rocznicowych i okolicznościowych).

Czym będę chciał podzielić się z Czytelnikami w najbliższym czasie?



- refleksjami z wakacyjnych lektur;

- komentarzami do czekających nasze środowisko debat, dyskursów, ale i zapowiadanych przez rząd projektów regulacji prawnych oraz zmian społeczno-ustrojowych;

- opiniami w sprawach nauki i edukacji moich czytelników, bo korespondencja docierała także w okresie wakacyjnym;

- ekspertyzami i ich recenzjami.



Jeżeli są jakieś oczekiwania, problemy czy pytania, to proszę kierować je na mój adres: boguslaw.sliwerski@uni.lodz.pl lub podany w blogu. Nie wiem, czy będę mógł na nie odpowiedzieć, ale postaram się w miarę własnych możliwości uczynić to jak najlepiej.



Zachęcam do komentowania, dzielenia się własnymi sugestiami. Jeśli uda się niektórym czytelnikom w duchu miłosierdzia odstąpić od hejtowania, atakowania ad personam, to będzie to wartością dodaną publicznego dyskursu.