31 października 2014
Czy "Holy Wins" przezwycięży "Halloween"?
Jak informuje Wikipedia: "Halloween – zwyczaj związany z maskaradą i odnoszący się do święta zmarłych, obchodzony w wielu krajach w wieczór 31 października, czyli przed dniem Wszystkich Świętych i Dniem Zadusznym . Odniesienia do Halloween są często widoczne w kulturze popularnej, głównie amerykańskiej. Halloween najhuczniej jest obchodzony w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Irlandii i Wielkiej Brytanii. Mimo że dzień nie jest świętem urzędowym, cieszy się po święcie Bożego Narodzenia największą popularnością[1]. Święto Halloween w Polsce pojawiło się w latach 90. Głównym symbolem święta jest wydrążona i podświetlona od środka dynia z wyszczerbionymi zębami. Inne popularne motywy to duchy, demony, zombie, wampiry, czarownice, trupie czaszki itp."
Zbliża się jedno z najważniejszych, a zarazem najboleśniejszych Świąt, w naszym kraju, jakim jest Święto Zmarłych. Tymczasem w polskich przedszkolach i szkołach coraz silniej zadomawia się obcy kulturowo zwyczaj, który poprzedza ciszę nad ludzkimi grobami. W jakże silnym konflikcie ról znaleźli się rodzice, których dzieci uczęszczające do placówek oświatowo-wychowawczych poddawane są presji nowych zwyczajów.
Co mają czynić rodzice, kiedy dziecko zapowiada chęć uczestniczenia w maskaradzie, zabawach, zwyczajach, które opanowały także edukację? Nie puścić dziecka do szkoły? Nie pozwolić mu się przebrać w kota, psa, Harry'ego Pottera, ducha czy inną postać? Czy rzeczywiście jest ten zwyczaj traktowany w naszych przedszkolach i szkołach jako święto satanistów? Czy jest to bardziej forma niż pragnienie przeżycia śmierci, okazania swojej bezsilności wobec niej? Czy może mamy tu do czynienia z kolejną z wykreowanych przez globalne korporacje popkulturową postawą, która nakręca sprzedaż kiczowatych strojów i dodatków do nich?
Co oznacza w dzisiejszych, polskich przedszkolach i szkołach to drwienie sobie z śmierci, bawienie się jej symbolami? Jak to jest możliwe, że z jednej strony, w związku z pogańskimi źródłami Halloween spotyka się ono z krytyką przedstawicieli Kościoła rzymskokatolickiego, prawosławnego, episkopalnego i luterańskiego oraz innych kościołów protestanckich, a z drugiej strony prowadzący w szkołach lekcje religii katecheci nie są w stanie wpłynąć na zajęcie jednoznacznej postawy wobec tego zwyczaju?
Ks. Jarosław Cielecki pisze m.in.: Dla satanistów jest to najważniejsze święto, tzw. noc czarnych mszy, wierzą, że szatan ma wtedy szczególną moc, oddają cześć demonom i złym, potępionym duszom, palą wówczas ogniska i składają ofiary ze zwierząt, a nawet z ludzi, szczególnie z małych dzieci. Obchodzenie Halloween nastawia na zainteresowanie duchami, ukierunkowuje na szatana i duchy nieczyste. Skutki udziału w tych praktykach mogą być zaskakujące i przerażające z uwagi na to, że uczestniczą w nich najmłodsze dzieci i to właśnie w nie jest najłatwiej uderzyć. Są to drogi otwarcia się na złego ducha, który potem „krąży jak lew, aby móc pożreć”. Dziecko otwiera się na wizje świata nadprzyrodzonego, wchodzi w świat czarów, a pojęcie śmierci kojarzy z balem. Często doznaje później nocnych koszmarów i lęków. Dlatego Halloween nie powinno się traktować jako żartu i dobrej okazji do balu przebierańców, ponieważ wpływa negatywnie na dziecko i tak naprawdę uderza w jego psychikę, niszczy poczucie bezpieczeństwa, zabiera pokój i – co najgorsze – otwiera na działanie szatana.
Czy osadzanie się i utrwalanie tej obyczajowości w placówkach oświatowych nie jest porażką nie tylko edukacji religijnej, ale i historycznej? Jaką rolę spełnia nauczyciel religii w polskich szkołach? Dlaczego obciąża się sumienia rodziców i ich dzieci, jeśli - świadomi bezradnej obecności w szkole katechety - szyją czy kupują swoim pociechom stroje? Kim jest katecheta w szkole, skoro balują w niej duchy?
Episkopat Polski apeluje do katechetów, by promowali cechy katolickich świętych i "zapoznawali uczniów z pięknymi i wartościowymi inicjatywami": Plejadą Świętych, Nocą Świętych czy Korowodem Świętych. Zaledwie garstka dyrektorów szkół i katechetów chce, by dzieci upamiętniały Świętych przebierając się za nich, a nie za dynię czy ducha. Czy Halloween przegra z "Holy Wins" ("Święty zwycięża") w sytuacji, gdy Komisja Wychowania Katolickiego Konferencji Episkopatu Polski nie promuje nawet polskiej nazwy dla tej formy świętowania, a katecheci uciekają ze szkół na zwolnienia lekarskie? Nie dotyczy to wszystkich szkół, bowiem Dariusz Chętkowski opublikował felieton na temat tego, jak w XXI LO w Łodzi uczniowie mają przebrać się za Świętych, a nie za wydrążone dynie.
Mamy za sobą ustrój świecki, w którym narzucano polskiemu społeczeństwu - na szczęście nieskutecznie - tzw. światopogląd naukowy, komunistyczny, laicki tępiąc gdzie i jak tylko się dało religię jako rzekome "opium dla ludu". Naród upomniał się o powrót wartości chrześcijańskich, chociaż w istocie były one obecne w jego codziennym życiu, także tym podziemnym. Wartości te zostały zapisane nie tylko w Konstytucji Rzeczypospolitej, ale także w Ustawie o systemie oświaty.
Na jakiej zatem podstawie aksjonormatywnej pozwala się na szerzenie w oświacie praktyk, które z tymi wartościami nie tylko nie mają nic wspólnego, ale i je deprecjonują? Jak ktoś chce uprawiać satanizm we własnym domu, to niech to sobie czyni. Dlaczego jednak w przedszkolach i szkołach wprowadza się jako obowiązujący zwyczaj ten, który jest obcy chrześcijańskim wartościom i kulturze cywilizacji Zachodu? Czyż nie narusza się w ten sposób dobrych i ukonstytuowanych prawnie obyczajów?
W Polsce trwa coraz bardziej zacięta walka polityczna między lewicą, liberałami a konserwatystami. Wartości chrześcijańskie zostały jednak wpisane do wspólnego mianownika kultury i oświaty w naszym państwie. Czym innym jest zatem walka z patologią w każdym ze środowisk, także w kościelnym, a czym innym jednak upowszechnianie tradycji i zwyczajów, które w żadnej mierze z polską kulturą nie mają nic wspólnego. Jeśli lewica z neoliberałami chcą państwa laickiego, to niech to ogłoszą publicznie Manifestem PKWN nr II (tu świetnie nadaje się do tego poseł J. Palikot), żeby Polacy wiedzieli, jaka obowiązuje w naszym kraju "nadbudowa" i niech zmienią Konstytucję oraz Ustawę o systemie oświaty.
Jest jeszcze trzecie wyjście - droga islamskiego dżihadu, który odnawia konflikt pomiędzy światem muzułmańskim a cywilizacją zbudowaną na podwalinach chrześcijaństwa. Nie muszę polecać lektur dotyczących państwa świeckiego i ideologii socjalistycznej, bo tej mamy aż nadmiar w naszych bibliotekach, a już pojawiają się jej nowe wersje pod innym przykryciem. Mogę natomiast polecić znakomitą monografię Roberta Spencera pt. Niepoprawny politycznie przewodnik po islamie i krucjatach (tłum. Maria Jaszczurowska, Warszawa 2014). Zawsze mamy wybór życia i działania z kimś i dla czegoś lub przeciw czemuś i komuś. Pytanie jest jednak aktualne - jaki system wartości ma być podstawą dla procesu kształcenia i wychowania w świetle powyższych procesów?
30 października 2014
MEN w ruchu
Kiedy dziennikarze ogólnokrajowej prasy podnieśli w artykule kwestie braku boisk i sal gimnastycznych w wielu szkołach, przypomniała mi się słynna wypowiedź b. propagandzisty PRL - Jerzego Urbana, że "rząd się wyżywi".
Istotnie. Każdy rząd, czy to w PRL, czy w III RP nie tylko dobrze się wyżywi, ma zapewnioną opiekę zdrowotną bez jakichkolwiek kolejek do najlepszych specjalistów, ale też ... zatroszczy się o własne zdrowie i kondycję fizyczną członków rodzin. Redaktorki "Dziennika. Gazeta Prawna" piszą: Dopóki jest ciepło, dzieci mają zajęcia na boisku, kiedy pada deszcz, lekcji WF nie ma, bo brakuje sal. Nie ma boisk, nie ma sal gimnastycznych. Za to wszędzie jest za dużo klas 818 szkół, czyli prawie 8 proc. skontrolowanych w ubiegłym roku przez Główny Inspektorat Sanitarny, w ogóle nie jest przygotowanych na prowadzenie zajęć wychowania fizycznego. Wielu rodziców zna ten problem z relacji swoich dzieci.
Pamiętamy, jak to 11 grudnia 2013 r. ministra edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska mówiła z wielką troską w czasie konferencji prasowej w MEN: Największą obawą rodziców jest kwestia przygotowania szkół. Jestem przekonana, że zdecydowana większość szkół w Polsce jest już przygotowana, ponieważ w 90% spośród nich są już sześciolatki. Jednocześnie szanuję obawy rodziców, ponieważ sama musiałam taką decyzję podjąć. Dlatego, aby zminimalizować obawy rodziców, należy jak najlepiej wykorzystać czas do 1 września 2014 r. Słowo się rzekło, a dzieciom się bekło.
Wszystkie szkoły, jak nie były przygotowane, tak nie są, a co gorsza, nawet w tak podstawowej infrastrukturze, która dotyczy wszystkich uczniów, a nie tylko sześciolatków, mamy do czynienia z wieloletnimi zaniedbaniami. Najlepszym wskaźnikiem hipokryzji władzy jest to, że minął rok szkolny 2013/2014, który ministra edukacji - Krystyna Szumilas ogłosiła mianem: "Szkoła w ruchu". Szkoła może i była, ale w kiosku "Ruchu".
Niech MEN poinformuje społeczeństwo komu i jaką kasę zaoferowało za wykonanie i zamieszczenie na swojej domenie kolejnej kiczowatej, pełnej banalnych informacji "Mapy szkół i przedszkoli w ruchu". Kliknijcie na tę mapkę, a zobaczycie - na co wydaje się w Polsce publiczne pieniądze.
Cytuję losowo wybrany opis udziału jednej ze szkół w tej akcji:
W ramach realizacji zadania z obszaru 2 w dniu 3.02.2014r odbyła się w klasie IV lekcja dotycząca sportów zimowych, a jej tematem były "Zabawy na śniegu. Konkurs w zjeździe na jabłuszkach", gdzie dzieci miały okazję spożytkować swoją energię i poćwiczyć na śniegu. Lekcja bardzo się uczniom podobała, a konkurs wzbudził wiele emocji i radości. Kolejną lekcją były zajęcia o tematyce "Piłka nożna - współzawodnictwo w grze", które odbyły się w dniu 14.03 w klasie V-VI. Uczniowie doskonalili technikę i taktykę gry w piłkę nożną dbając o bezpieczeństwo podczas wykonywania ćwiczeń oraz rozegrali krótki mecz, który wzbudził wiele pozytywnych emocji. Na zajęciach sportowych często doskonalimy elementy piłki nożnej ponieważ przygotowujemy się do meczu piłki w kwietniu i zawodów w piłce nożnej w maju. W ramach akcji pani od wychowania fizycznego organizowała również w naszej szkole 2 razy w tygodniu roztańczone przerwy, gdzie mieliśmy okazję poznać proste kroki aerobiku i wykazać się własną inwencją twórczą w tworzeniu układów tanecznych. roztańczone przerwy cieszyły się dużą popularnością, a uczniowie byli bardzo zadowoleni i roześmiani biorąc w nich udział."
Doprawdy DOKONANIA NA MIARĘ MEN. Jak może być w szkołach dobrze, kiedy toleruje się takie banały? Czyżby akcyjność stała się trwałym syndromem urzędniczej mentalności "homo sovieticus" w MEN?
Także resort sportu miał w 2013 r. na propagowanie aktywności fizycznej wśród najmłodszych 70 mln zł. Na co zostały wydane? Na propagandę, bo przecież sal gimnastycznych dzieciom nie wybudowano, podobnie jak boisk szkolnych. Natomiast narzeka się na otyłość naszych uczniów, na zwolnienia z wychowania fizycznego itp. A jak mają się nie zwalniać, skoro lekcje odbywają się na korytarzach szkolnych z zawiązanymi ustami, by nie przeszkadzali innym uczniom w klasach szkolnych. Już nie pamiętamy, że w budżecie powyższego resortu na rok 2013 nie znalazły się środki na dalsze prowadzenie programów Moje Boisko - Orlik? Nie było natomiast problemu z ponad milionowymi premiami dla szefów spółki Euro 2012.
Tymczasem... minister edukacji zadbał o to, by 140 pracowników MEN - wraz z 45 osobami towarzyszącymi powyżej 15 roku życia, 25 osobami towarzyszącymi do lat 15, a uprawnionymi do korzystania tylko z basenu i dla 5 osób towarzyszących do lat 15, a uprawnionych do korzystania z minimum 3 usług - nauka tańca, sztuki walki, basen - miało zabezpieczone dla siebie i swoich bliskich nieodpłatne świadczenie im usługi dostępu do obiektów sportowo-rekreacyjnych. W stosownym przetargu zapewnili sobie: (...) zapewnieniu dostępu do różnorodnych usług sportowo-rekreacyjnych, świadczonych przez obiekty sportowo-rekreacyjne w ramach pakietu na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej, o wartości nie mniejszej niż 200.000,00 zł brutto (dwieście tysięcy złotych) każda. W przypadku usług nadal wykonywanych lub ciągłych, wartość zrealizowanej usługi do dnia składania ofert w przedmiotowym postępowaniu nie może być mniejsza niż 200.000,00 zł brutto.
To oznacza, że nie tylko premier haratał w gałę, ale i pracownicy MEN, po męczącym dniu urzędowania mogą nieodpłatnie korzystać z usług sportowo-rekreacyjnych. Jak dzieciom w szkołach ma być dobrze, skoro pracownikom MEN jest tak dobrze?
29 października 2014
Wszyscy czytamy wybitny doktorat z nauk o zarządzaniu
Od kilku tygodni toczy się w Internecie, prasie i telewizji, ale także na Uniwersytecie Warszawskim debata publiczna na temat obronionej dysertacji doktorskiej przez prezesa Business Centre Club (BCC) Marka Goliszewskiego. Tytuł tej wiekopomnej dysertacji brzmi: "Wpływ sposobu organizacji dialogu społecznego na efekty gospodarcze".
Nie ukrywam, że gdyby ta praca miała być przedmiotem otwarcia przewodu, a nie jego zamknięcia, to jej autor wraz z promotorem nie mieliby żadnych szans w Radzie Wydziału mojej Akademii na zatwierdzenie jej tytułu. Wystarczy przejrzeć tę pracę, a nie trzeba być absolwentem studiów z nauk o zarządzaniu, by dostrzec fundamentalny błąd, na jaki kilkadziesiąt lat temu zwracali mi uwagę metodolodzy i logicy z Uniwersytetu Łódzkiego. Jest nim mianowicie - niezbadanie przez doktoranta wpływu , chyba że traktuje on ów proces na zasadzie "badania" wpływu księżyca na ciążę mszyc? Pogratulować.
Nie wypowiadam się merytorycznie, gdyż nie jestem specjalistą w tej dziedzinie i dyscyplinie naukowej, ale moi doktoranci powinni dostrzec w tej pracy kardynalne błędy w przypisach, które świadczą o niechlujstwie, braku przestrzegania podstawowych zasad warsztatowych.
Tak więc, mieliśmy już najczęściej czytany i recenzowany przed wydaniem "ele-mele-MEN-tarz", którego jakość woła o pomstę do Nieba, to teraz pojawiła się powyższa rozprawa doktorska. Studenci urządzili już jej publiczne czytanie, a otwarty dostęp do jej zawartości sprawia, że mamy tak transparentny przewód doktorski na pierwszy stopień naukowy.
Nie wszyscy w naszym społeczeństwie wiedzą i rozumieją, że praca doktorska powstaje pod kierunkiem samodzielnego pracownika naukowego w stopniu doktora habilitowanego lub posiadającego tytuł naukowy profesora. Nie jest to zatem samodzielna rozprawa, tylko przygotowana pod opieką doświadczonego badacza. Nic dziwnego, że jej pozornie główny bohater może bez poczucia winy co do kumoterstwa i konfliktu interesów mówić: Cieszę się, że o tym się mówi.
Zgodnie z treścią ustawy o stopniach naukowych ... tego typu praca (art.13 ust.1) „ …powinna stanowić oryginalne rozwiązanie problemu naukowego lub oryginalne dokonanie artystyczne oraz wykazywać ogólną wiedzę teoretyczną kandydata w danej dyscyplinie naukowej lub artystycznej oraz umiejętność samodzielnego prowadzenia pracy naukowej lub artystycznej” oraz (art.13 ust.2) „…może mieć formę maszynopisu...". Nie ulega wątpliwości, że kryterium "maszynopisu" zostało spełnione. O tym jednak, czy miało miejsce spełnienie podstawowego wymogu, jakim jest rozwiązanie oryginalnego problemu naukowego, zadecyduje Rada Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego.
Kandydat do stopnia doktora musiał wcześniej złożyć odpowiednie egzaminy i obronić swoją rozprawę przed powołaną przez Radę Wydziału komisją doktorską. W dniu dzisiejszym jednak zbierze się Rada Wydziału Zarządzania, której członkowie podejmą w tajnym głosowaniu, zapewne po długiej i burzliwej dyskusji, uchwałę o nadaniu lub odmowie nadania stopnia naukowego doktora panu Markowi Goliszewskiemu. Ciekawe, czy członkowie tej Rady odniosą się do publicznie analizowanych już zarzutów o naruszeniu przez promotora i recenzentów akademickiej etyki i dobrych obyczajów w nauce. Konwent Rzeczników Dyscyplinarnych, który przejął właśnie powinności dotychczasowego Zespołu ds. Dobrych Praktyk Akademickich uznał, że w tym przypadku doszło do konfliktu interesów. Wypowiedziała się też publicznie na ten temat pani minister prof. Lena Kolarska-Bobińska, co wcale nie przeszkodziło niektórym profesorom także w mediach bronić albo promotora, albo recenzentów, albo doktoranta. Jak widać, niektórzy postanowili ich wspierać.
28 października 2014
JUBILEUSZ POLSKIEGO STOWARZYSZENIA NAUCZYCIELI TWÓRCZYCH
Niestety, liczne obowiązki uniemożliwiły mi osobisty udział w Jubileuszu - Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Nauczycieli Twórczych, którego siedziba znajduje się w Szczecinku, a jego prezesem jest prof. dr Leszek Pawelski. Na szczęście otrzymałem komunikat z rocznicowego sympozjum, którym dzielę się z czytelnikami:
Zarząd Krajowy Polskiego Stowarzyszenia Nauczycieli Twórczych z siedzibą w Szczecinku niezwykle uroczyście podsumował tegoroczne obchody X-lecia PSNT. Przypomnijmy, Stowarzyszenie powstało w maju 2004 roku w Jeleniej Górze, działa na podstawie Statutu na obszarze Rzeczypospolitej Polskiej. Jego prezesem jest prof. dr Leszek Pawelski, wiceprezesem dr Marek Kazimierowicz, sekretarzem i rzecznikiem prasowym – mgr Bogdan Urbanek.
W skład ścisłego kierownictwa PSNT wchodzą również – prof. zw. dr hab. Kazimierz Wenta, prof. dr hab. Piotr Oleśniewicz, dr Krzysztof Zajdel, mgr Alina Antoniak-Czajka i mgr Piotr Skoczylas. Honorowym Prezesem PSNT jest wybitny polski dydaktyk, prof. zw. dr hab. dr h. c. multi Kazimierz Denek, profesorską kadrę PSNT współtworzą również tak znani naukowcy jak m.in. – prof. prof. Czesław Banach, Bogusław Śliwerski, Marian Kopczewski, Anna Karpińska, Pola Kuleczka, Jolanta Szempruch, Jan Grzesiak, Halina Guła-Kubiszewska.
Wśród członków PSNT są znani z wielu osiągnięć dydaktycznych, naukowych i badawczych profesorowie, nauczyciele akademiccy, członkowie edukacyjnych zespołów zadaniowych PAN, eksperci MEN ds. awansu zawodowego nauczycieli, rzeczoznawcy oraz konsultanci wydawnictw edukacyjnych i centrów doskonalenia nauczycieli, autorzy podręczników oraz przewodników metodycznych dla nauczycieli, innowacyjnych programów autorskich, metodycy, kadra kierownicza i oczywiście nauczyciele szkół wszystkich typów.
(fot. Referat wygłasza prof. zw. dr hab. Kazimierz Denek dr h.c.)
Do najbardziej prężnych ośrodków regionalnych zaliczane jest Pomorze Zachodnie i Środkowe, Wielkopolska, Dolny Śląsk, Małopolska, Kujawy. Twórczym nauczycielom szczególnie zależy na tym, by stworzyć zespół najbardziej kreatywnych przedstawicieli nauczycielskiego zawodu, rozwijać i doskonalić ich wiedzę oraz umiejętności, tworzyć projekty służące rozwojowi edukacji i nauk pedagogicznych, upowszechniać twórcze doświadczenia nauczycieli nowatorów. Stąd też, zgodnie z wymogiem statutowym, do PSNT nie można się zapisać, jest się doń zapraszanym.
Od 2006 roku PSNT wydaje naukowe monografie, będące autorskim zbiorem tekstów z różnych środowisk od uniwersytetu do przedszkola, poświęconych dydaktyce i wychowaniu, metodyce kształcenia, ewaluacji w edukacji, innowacyjności, zajęciom pozaszkolnym i pozalekcyjnym itp. Dotychczas w oficynie wydawniczej PSNT ukazało się 12 wspomnianych monografii.
PSNT wchodzi w skład edukacyjnego krajowego zespołu konsultacyjnego, jego członkowie okresowo recenzują i opiniują akty prawne i propozycje programowe rządu i resortu edukacji oraz szkolnictwa wyższego (często krytycznie, choć jeżeli – to zawsze konstruktywnie). Opiniowano m.in. podstawę programową nauczania w szkolnictwie podstawowym, gimnazjalnym i licealnym, zmiany do Karty Nauczyciela, kanon lektur szkolnych, rządowy raport „Młodzi 2011”.
(fot. Referuje prof. dr Leszek Pawelski, w I rzędzie prof. K. Denek)
Leszka Pawelskiego i Bogdana Urbanka zaproszono także do prac Zespołu Dydaktyki Ogólnej działającego pod auspicjami Komitetu Nauk Pedagogicznych Polskiej Akademii Nauk. Twórczy nauczyciele pracujący w szkołach, uniwersytetach i uczelniach pedagogicznych, ośrodkach naukowo-badawczych i centrach edukacyjnych całego kraju, rokrocznie publikują ponad tysiąc rozpraw, monografii, książek, raportów, analiz i artykułów. Członkowie PSNT od lat aktywnie uczestniczą w licznych ogólnopolskich i międzynarodowych konferencjach, seminariach i sympozjach naukowych poświęconych edukacji, m.in. „Edukacja jutra”, „Ewaluacja i innowacje w edukacji”, „Edukacja w dialogu i perspektywie”. Zarząd Krajowy PSNT udanie zadebiutował w tym gronie, organizując ogólnopolską konferencję naukową „Edukacja regionalna – wokół małych Ojczyzn”, która obradowała we wrześniu 2011 roku w Szczecinku i Bornem Sulinowie.
Uroczystość wieńcząca tegoroczny Jubileusz PSNT odbyła się 22 października 2014 roku w szczecineckim Ratuszu. Uczestniczyli w nich przedstawiciele władz samorządowych Szczecinka, Burmistrz Jerzy Hardie-Douglas oraz Starosta Krzysztof Lis, radny Sejmiku Zachodniopomorskiego Adam Wyszomirski, Zachodniopomorski Wicekurator Oświaty Krzysztof Rembowski.
Grupę najbardziej zasłużonych członków oraz sympatyków PSNT wyróżniono odznaczeniami. Medalem Brązowym „Za Zasługi dla Obronności Kraju” udekorowano Leszka Pawelskiego, Złotą Honorową Odznakę Gryfa Zachodniopomorskiego otrzymał Marian Kopczewski, a Srebrną – Alina Antoniak-Czajka. Medale Honorowe „Za Zasługi dla PSNT” wręczono – Jerzemu Hardie-Douglasowi, Krzysztofowi Lisowi, Adamowi Wyszomirskiemu, Alinie Antoniak Czajce, Marii Sobieszczyk, Jolancie Szempruch, Katarzynie Wojciechowskiej, Tadeuszowi Grygo, Markowi Kazimierowiczowi, Maciejowi Polakowi, Romanowi Reszcie, Andrzejowi Rudnikowi, Piotrowi Skoczylasowi, Stefanowi Szałachowi, Krzysztofowi Zajdlowi, Kazimierzowi Zyberowi oraz pośmiertnie – Burmistrzowi Szczecinka w latach 1990-2005, posłowi nas Sejm III, V i VI kadencji, Marianowi Tomaszowi Golińskiemu, medal odebrała żona, Jolanta Golińska.
Prowadzący uroczystość sekretarz Zarządu Krajowego PSNT Bogdan Urbanek. odczytał okolicznościowe posłania i adresy, które nadesłali m.in. JE Kardynał Zenon Grocholewski z Watykanu, Metropolita Krakowski, JE Kardynał Stanisław Dziwisz, przewodniczący Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN prof. zw. dr hab. dr h. c. Bogusław Śliwerski, Marszałek Województwa Zachodniopomorskiego Olgierd Geblewicz.
Prezes Zarządu, Leszek Pawelski, przedstawił rys historyczny 10 lat działalności PSNT, a Prezes Honorowy Stowarzyszenia, Profesor Kazimierz Denek – wygłosił wykład nt. Potrzeby naszej edukacji. X-lecie PSNT uświetniła Jubileuszowa Księga „Twórczość-Kreatywność-Nauczyciel” pod naukową redakcją Leszka Pawelskiego i Bogdana Urbanka, które zdobią teksty wielu wybitnych profesorów belwederskich oraz członków Stowarzyszenia. Niewątpliwą ozdobą tej ważnej dla środowiska twórczych nauczycieli uroczystości był także występ zespołu kameralnego Państwowej Szkoły Muzycznej I i II st. im. Oskara Kolberga w Szczecinku.
Bogdan Urbanek - Sekretarz Zarządu Krajowego, rzecznik prasowy PSNT
Bardzo dziękuję za ten Komunikat. Pragnę zaznaczyć, że w imieniu Prezydium Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN przekazałem Władzom Zarządu Krajowego PSNT List Gratulacyjny następującej treści:
Wzmacniacie Państwo wspólną uroczystość w wyjątkowy sposób, bowiem pracą twórczą, której najlepszym przejawem jest towarzysząca debata naukowo-oświatowa z referatem znakomitego pedagoga prof. zw. dr hab. Kazimierza Denka dr h.c. na temat rodzimej edukacji. Jubileusz ma zatem nie tylko temporalny charakter, ale staje się okazją do spojrzenia na dotychczasowe dokonania środowiska twórczych nauczycieli, docenienie ogromu pracy, zaangażowania, poświęceń każdego z członków Stowarzyszenia, by możliwe było zarazem doświadczanie zasłużonej satysfakcji i radości z osiągniętych celów.
Życzę PSNT dalszej profesjonalizacji i podejmowania zaszczytnych zadań dla dobra oświatowej wspólnoty, które będą zarazem wzmacniać spójność, współpracę, współodpowiedzialność, solidarność i dowartościowywać twórczą aktywność nauczycieli. Realizowana przez PSNT misja edukacyjna na rzecz innowatyki pedagogicznej, wrażliwość postaw i oryginalność w podejściu do kształcenia oraz wychowania młodych pokoleń stają się w naukach o wychowaniu oraz praktyce także istotnym wkładem w dorobek i inspiracje dla kolejnych pokoleń nauczycieli oraz naukowców.
Życzę Państwu dalszych sukcesów, wytrwałości i kreatywności w podnoszeniu na jak najwyższy poziom polskiej edukacji. Z wyrazami głębokiego szacunku i uznania.
27 października 2014
Polskę może uratować przed bankructwem innowacyjność Polaków a nie PR rządzących
Taką tezę przedstawił na XIII Sympozjum Tarnogórskim pan dr hab. Krzysztof Rybiński, prof. i zarazem rektor prywatnej uczelni "Vistula". Co to ma wspólnego z edukacją? Bardzo wiele.
Przywołam jednak najpierw główne tezy referatu tego ekonomisty, który powoływał się na międzynarodowe raporty na temat innowacyjności państw świata. W świetle nich przychody naszego kraju z działalności innowacyjnej są z każdym rokiem niższe, mimo że wzrastają środki budżetowe i unijne na innowacyjność. Z czego to wynika? Sam wielokrotnie pisałem o tym w blogu. Otóż duże środki finansowe na rozwój innowacyjności w różnych sektorach funkcjonowania naszego kraju są wynegocjowane w odpowiednich komisjach UE przez naszych polityków, europosłów, ale - jak się okazuje - częściowo także po to, by pod szczytnymi hasłami zbijać na nich własny kapitał czy rozwijać biznes swojego środowiska politycznego. Co z tego, że jako kraj otrzymujemy miliardy euro, skoro efektywność ich wydatkowania nie podlega rzetelnemu ich rozliczeniu. Nie wyciąga się konsekwencji od osób, które konsumują unijne pieniądze na etaty i etaciki, hotele i hoteliki, restauracje i cateringi, na reklamy, internetowe mapki, gadżety, spoty itp.?
Jak czytam wypowiedź ministry nauki i szkolnictwa wyższego prof. Leny Kolarskiej-Bobińskiej, że z budżetu resortu nauki zamierza wydać miliony złotych na popularyzację osiągnięć naukowych, to zastanawiam się, w jakim żyję kraju? Czy rzeczywiście trzeba w ten sposób wspierać rzekomy obowiązek publikowania i udostępniania przez badaczy wyników własnych badań naukowych?
Minister stwierdza: Myślę jednak, że trzeba pójść krok dalej: zobowiązywać ich nie tylko do publikowania, ale też do upowszechniania, czyli nagradzać za rozmowy z dziennikarzami i publikowanie artykułów w prasie . Ta zdumiewająca decyzja ministry wywołuje w Internecie, gdzie jednak jest więcej odwagi do wyrażania rzeczywistych poglądów, lawinę ironicznej krytyki.
Powracam zatem do referatu dra hab. K. Rybińskiego, który stwierdził, że Polskę cechuje najmniejszy wskaźnik innowacyjności. Znaleźliśmy się wśród najmniej innowacyjnych państw, na 49 miejscu, a więc w tzw. rankingu wstydu . Przed nami są takie kraje jak Rumunia (48 miejsce) i Bułgaria (41 miejsce). Polska jest też na 110 miejscu w świecie wśród państw nieefektywnie wydających pieniądze publiczne na innowacyjność między innymi dlatego, że marnujemy nasze aktywa, które miały ją stymulować. My je po prostu konsumujemy, "zżeramy własny ogon".
Zgadzam się z referującym ekonomistą, że zniszczyliśmy innowacyjność przez ostatnie lata, gdyż nomenklaturowe sępy wzmocniły postawy klientelizmu. Bierze się unijną kasę, by ją wydać pod pozorem innowacyjności. Papier jest cierpliwy a niektórzy z recenzentów projektów skorumpowani. Teraz znowu czekają w blokach startowych, by "zeżreć" kolejne miliardy.
26 października 2014
Sześciolatki w toksycznej szkole
(źródło: IMG_8069848615339.jpeg)
W mijającym tygodniu finalizowały swoje studia egzaminem magisterskim dwie moje magistrantki z Wydziału Pedagogicznego Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie. Obie od dwóch lat już pracują - jedna w przedszkolu, a druga w szkole. Mogłoby się wydawać, że jak ktoś składa egzamin w październiku, to zapewne należy do najsłabszych studentów. Błąd albo stereotyp. Jedni wolą, a inni muszą jeszcze dopracować własną pracę dyplomową. Jednym się spieszy, by ukończyć studia w terminie, a innym nie, gdyż mają zupełnie inne plany np. związane z wyjazdem do innego kraju.
Coraz częściej jest tak, że stacjonarni studenci włączają się do zawodu nauczycielskiego czy terapeutycznego dzięki uczęszczaniu na praktyki pedagogiczne do placówek oświatowo-wychowawczych. Egzamin magisterski jest ukoronowaniem ich studiów, ale także znakomitą okazją dla wydziałowej komisji do wspólnej rozmowy, dialogu, kiedy magistranci odpowiedzą na protokołowane pytania formalne, akademickie.
Tak też stało się i teraz. W toku poegzaminacyjnej rozmowy z absolwentką studiów okazało się, że jest nauczycielką wspierającą w liczącej ok. 700 uczniów w jednej ze szkół podstawowych w stolicy. Już z liczby uczniów wynika, że jest to szkoła publiczna. Ze względu na jej lokalizację, gdyż znajduje się na dużym osiedlu, szkoła prowadzi kilka oddziałów dla pierwszoklasistów, przy czym udało się ich rozdzielić zgodnie z wiekiem do monogamicznych struktur klasowych. Tak więc, są osobne klasy pierwsze dla sześciolatków, osobne klasy pierwsze dla siedmiolatków i osobne klasy "zerowe" (status oddziałów przedszkolnych) dla sześciolatków.
To, co dzieje się od początku września, woła o przysłowiową pomstę. Sześciolatki nie są dojrzałe do uczęszczania do szkoły, która nie jest do tego odpowiednio przygotowana i być nie może. Nie wystarczy bowiem wydzielić na najwyższym piętrze budynku jego część, która będzie zarezerwowana tylko dla maluchów, gdyż - czy tego chcemy, czy nie - muszą one przebywać w gmachu niedostosowanym do psychiki jeszcze niedojrzałego emocjonalnie i społecznie dziecka. Wielki, obskurny, nieestetyczny z zewnątrz i wewnątrz gmach odstrasza dzieci, a wchodząc do szkoły natrafiają na nieprawdopodobny hałas na korytarzu szkolnym.
Jeszcze kilka miesięcy temu pięciolatki uczęszczały do przedszkoli, których budynki są małe, wejście do nich przyjazne, niemalże domowe, a korytarze i sale do zajęć znajdują się w bliskiej odległości, toteż nie ma problemu z przejściem z jednej grupy do drugiej w sytuacji nagłej epidemii i konieczności połączenia zespołów dziecięcych. Przedszkolaki po prostu znają się nawzajem, wiedzą, które dziecko jest z której grupy. Nie odczuwają lęku przed obcością, bo te placówki mają strukturę willową, wielorodzinnego domu. Każda sala do zajęć jest zupełnie inaczej urządzona, wyposażona, w ciepłym kolorze ścian, z ergonomicznymi mebelkami i pełna zabawek, gier dydaktycznych, pomocy do indukcyjnego poznawania świata.
Proszę zajrzeć do wielkich szkół publicznych, liczących ponad 300 uczniów, a przekonacie się państwo, jak w takich molochach mogą czuć się maluchy, które nie są jeszcze dojrzałe psychicznie i społecznie do funkcjonowania w tak dużej i zimnej przestrzeni. Co gorsza, dzieci mają w klasach stoliki ustawione klasycznie, w rzędach, frontalnie do tablicy, nawet tej interaktywnej. Od pierwszej klasy uczą się zatem w warunkach, które są doskonałym sposobem na zniechęcanie do szkoły i uczenia się pomimo dużej serdeczności większości nauczycielek.
Kilka sytuacji z ostatnich dni w takiej szkole, które dobrze ilustrują krzywdę, jaką wyrządzono sześciolatkom (co ciekawe, nie są to jednostkowe przykłady, gdyż coraz częściej rodzice wrzucają do Fb albo memy, albo fotografie własnych pociech w tym wieku):
1) Przy wejściu do szkoły, codziennie słychać przeraźliwy płacz niektórych sześciolatków, które boją się wejścia do budynku i pozostania w nim przez pół dnia. Płacz - jak mówią sami rodzice - spowodowany jest lękiem, czy aby nie zostaną w tej przestrzeni same, czy rodzice przyjdą po nie, by zabrać do domu? Moja studentka opowiadała jak od 6 tygodni niektórzy rodzice muszą wprowadzać za rękę swoje dziecko na II piętro szkoły, bo inaczej nie uda się ono ani ze swoimi rówieśnikami, ani nawet z nauczycielką do własnej klasy;
2) Zdarza się, że niektóre sześciolatki udając się do toalety (z której korzystają przecież także uczniowie innych, starszych klas) nie chcą do niej wejść, tak silny mają lęk przed obcością, różnicą wieku czy brakiem estetyki i warunków higienicznych (np. brak papieru toaletowego). Są dzieci, które mówią, że za nic na świecie nie załatwią się w szkole, toteż zdarza się im moczenie (a to wzmaga poczucie wstydu i jeszcze większy lęk);
3) Dzieci absolutnie nie chcą ze sobą współpracować w klasie, gdyż co chwila jedno, drugie, trzecie itd. zabiega u nauczycielki o głaski, o przytulenie, o to, by mogło trzymać swoją panią za nogę, być blisko niej, gdyż to ona zapewnia mu poczucie bezpieczeństwa. To sprawia, że nauczycielki mają problem z realizacją programu kształcenia, bowiem aktywność opiekuńcza przeważa nad dydaktyczną;
4) Pojawia się panika, kiedy dzieci muszą podporządkować się akcjom całej szkoły np. próbnemu alarmowi przeciwpożarowemu. Są takie, które nie chcą wyjść z klasy, nie rozumieją, dlaczego miałyby uciekać drogą ewakuacyjną, itp.
5) Dzieci pytają w czasie przerwy o to, gdzie jest piaskownica, gdzie są huśtawki i zjeżdżalnia, gdzie mają spędzać czas wolny od zajęć, skoro szkoła nie posiada placu zabaw dla maluchów. Przed budynkiem? Na betonie?
6) nauczycielki odnotowują u dzieci bardzo niski poziom koncentracji uwagi, co utrudnia kształcenie, alfabetyzację sześciolatków. Są dzieci, które zasypiają w klasie. Są takie, które nie są w stanie odrobić pracy domowej.
Wśród 33 uczniów z dwóch klas pierwszych - po przeprowadzonych przez studentkę badaniach - okazało się, że aż 22 jest zagrożonych ryzykiem dysleksji. Wśród 11 uczniów tylko dwie dziewczynki uzyskały we wszystkich sześciu sferach: motoryce małej, dużej, funkcjach wzrokowych, językowych – ekspresji, percepcji bądź uwadze - wynik w normie. Reszta uczniów, przynajmniej w jednej ze sfer, uzyskała wynik pogranicza lub umiarkowanego ryzyka dysleksji.
Według badań profesor Marty Bogdanowicz - największe deficyty u dzieci występują w sferze percepcji językowo – słuchowej, co uniemożliwia skuteczną naukę czytania i pisania. W badaniach mojej studentki ta teza również została potwierdzona. W grupie dzieci ryzyka dysleksji u wszystkich badanych obserwuje się znaczne trudności w tej właśnie sferze. Dzieci takie mają problemy z odróżnianiem głosek w nagłosie, śródgłosie, wygłosie, przekręcają wyrazy w zdaniach oraz źle formułują swoje wypowiedzi. Dlatego też bardzo ważna jest stymulacja tej sfery oraz wdrożenie ćwiczeń logopedycznych tej sfery.
Faktem niepokojącym jest również wysoki odsetek dzieci, które maja problem z koncentracją uwagi co znacząco wpływa na ich poprawne funkcjonowanie w czasie zajęć oraz na późniejsze wyniki w nauce. Zdiagnozowane sześciolatki mają duże problemy w zakresie motoryki małej oraz dużej, źle posługują się nożyczkami oraz mają nieprawidłowy chwyt narzędzia pisarskiego. Nie radzą sobie również w czynnościach samoobsługowych takich jak, zapinanie guzików czy wiązanie sznurowadeł. Stosunkowo lepiej przedstawiają się wyniki w sferze percepcji wzrokowej. Dzieci z takimi deficytami mają problemy z odwzorowywaniem nawet prostych wzorów czy szlaczków, niechętnie układają puzzle oraz klocki.
Taki los zgotowało sześciolatkom Ministerstwo Edukacji Narodowej. Na temat ulg dla dyslektyków w czasie egzaminów zewnętrznych stwierdza się, co następuje: Ministerstwo Edukacji Narodowej nie zamierza w najbliższych latach wprowadzać żadnych zmian w zasadach zdawania sprawdzianów i egzaminów zewnętrznych przez uczniów, posiadających opinię poradni psychologiczno-pedagogicznej w sprawie specyficznych trudności w uczeniu się, w tym uczniów z dysleksją.
Ministerstwo uważa, że uczniom borykającym się ze specyficznymi trudnościami w uczeniu się trzeba efektywniej pomagać. Dlatego też nowa podstawa programowa kładzie większy nacisk na indywidualizację procesu kształcenia i wsparcie uczniów ze specyficznymi potrzebami edukacyjnymi. MEN pracuje również nad programem, którego realizacja spowoduje skuteczniejszą niż dotychczas pomoc dzieciom mającym specyficzne trudności w uczeniu się. Będzie on polegał na wcześniejszym diagnozowaniu uczniów oraz prowadzeniu przez szkołę zajęć i organizowaniu specjalistycznej pomocy.
Rodzice mogą sobie dzwonić na infolinię, klikać na mapkę internetową, czytać o tym, jak cudownie jest w innych szkołach (ciekawe, których?). Za kilka lat czekają ich duże wydatki na terapię i korepetycje. Co sądzą o ministrze edukacji? Na Facebooku wyrażają to politycznymi memami, które odzwierciedlają to, co naprawdę społeczeństwo sądzi o politykach oświatowych:
(źródło: .facebooku_1413231857312_resized.jpg)
25 października 2014
Poezja jest jak ocean nieograniczonej wyobraźni i wyjątkowej wrażliwości poetów, którzy zamykają w strofach swoich wierszy fragmenty doznawanego świata. Jak pisze w tomiku-wywiadzie z poetką Julią Hartwig jej rozmówca, romanista, pisarz i podróżnik Artur Cieślar: Świat nie potrzebuje poetów – planety, oceany, góry, lasy i niebo są takiej, jakie są, i obywają się bez nich. To my, ludzie, ich potrzebujemy. Bo oni nas przebudzają słowem. Co prawda ograniczonym z natury, ale na tyle pojemnym, by zawrzeć w nim to, co podsuwa niemal nieograniczona wyobraźnia i wrażliwość. A te są prawdziwym darem. Poeci słowami malują obrazy. Tom wierszy to galeria. To zwierciadło, w którym mogą się przejrzeć nasze własne myśli. (s.5)
Tak odczytuje znaczenie poezji pisarz, który sam obdarza nas własną formą i stylistyką wypowiedzi, doznaniami świata, spotkaniami z ludźmi. Ich życie i twórczość wpisuje się przecież także w aktywność i doświadczenie pisarza. Prowadząc rozmowę z poetką A. Cieślar wydobywa na światło dzienne to, co ona sama skrywała w poetyckim języku jako wyższej formie językowego wtajemniczenia i komunikowania się z czytelnikami. Nagle, tę – jak pisze - poezję dyskretną, niehałaśliwą, skromną, uwolnioną od fajerwerków, literackich mód obudowuje fragmentarycznie rekonstruowanymi w toku rozmowy wspomnieniami Julii Hartwig, by posmakować codzienność jej życia, niejako zagościć w jej świadomości, pamięci, by zapisać i uprzystępnić nam to, co zostało w toku ich wspólnych rozmów wypowiedziane i... niestety, także autoryzowane.
Mamy więc swoistą podróż w ontogenezę istnienia poetki, którego „stacje” wyznaczają okresy życia określone jako czas przyjaźni i czas miłości, czasu podróży w czasie i podróży w przestrzeni, czas obcowania ze sztuką malarską i sztuką życia oraz wieńczącego ten tomik czas cierpienia i sensu przemijania. Odsłona biografii Julii Hartwig jest naznaczona fragmentami jej wierszy, które stały się dla prowadzącego rozmowę wyznacznikiem do dociekania kontekstów i sensu ich powstania. Przewijają się znaczące postaci nie tylko jej życia, ale także znane i cenione przez wielu z nas, chociaż z innego powodu.
To, co najbardziej urzeka mnie w treści rozmowy A. Cieślara z J. Hartwig, to przewijające się w niej, a miejscami nawet wyeksponowane drukowanymi literami, kluczowe dla pracy twórczej i autorki przesłanki oraz wartości codziennego stylu życia, jak chociażby te, że:
- Sztuka wymaga absolutnej wolności; (s.30)
- Miłość źle rozumiana, źle przeżywana potrafi być tylko przeszkodą (s. 30);
- Sukces związku dwojga ludzi zasadza się na stworzeniu dla siebie absolutnej wolności w sferze duchowej i intelektualnej; (s. 44)
- W przyjaźni poza zaufaniem ważna jest przecież wymiana. Bo drugi, bliski człowiek, przyjaciel czyni nasze życie lżejszym, ciekawszym; (s. 55)
- Nosimy szczęście w sobie. Tylko z odpowiednim dystansem możemy to dostrzec, inaczej, gdy będziemy zgnębieni, niczego nie dostrzeżemy, będziemy jak ślepce; (s. 66)
- Bo prawdziwa podróż to stykanie się z innością świata i porzucanie własnego; (s. 80)
- Myślę, że prawdziwa, to znaczy poważnie traktowana sztuka, wymaga wielkiego oddania; (s. 96)
- W warunkach cywilizowanych nie brakuje okrucieństwa innego rodzaju – gnębienia umysłowego, intelektualnego i ograniczania wolności ludzkiej. (s. 115)
- Sam fakt umierania bliskich przenosi nas w sferę czystości wspomnienia. Bo ludzi, którzy odeszli, chce się zachować w bardzo pięknej postaci, oczywiście w takiej, jakiej byli, jednak zapominając wszystko to, co mogłoby ich zbrukać, ukazać ich małość. (s. 131)
Tak osobliwe spotkanie z poetką rozczaruje tych, którzy poszukują podpowiedzi, wskazówek metodycznych na temat tego, jak pisać wiersze i osiągnąć dzięki nim sukces, gdyż ona sama mówi o tym, że wprawdzie można, choć bardzo skromnie, żyć z poezji, ale wiersze pisze się bezinteresownie, z potrzeby chwili, miejsca, spotkań i odnalezienia się w nich i z nimi. Trzeba mieć coś innym do przekazania, żeby się tym z nimi dzielić.
Wiersza nie da się napisać na zawołanie, zawsze musi być podkład, nagle się czuje, że coś się z nami dzieje, że jest inaczej, i my także inaczej możemy spojrzeć na świat. (s. 74) Dla Julii Hartwig synonimem słowa podróż jest ocean, z którym kontakt stał się jednym z największych przeżyć. Przedstawia się nam w rozmowie jako chrześcijanka, w życiu której (...) religia ma służyć ułożeniu się ludzi między sobą i ułożeniu się ludzi wobec siły, która jest nad nimi – uznania jej w sposób religijny lub inny. (s. 118)
Piękne, chociaż zapewne niezrozumiałe dla młodego pokolenia korposzczurów są myśli poetki na temat osób starszych, które mają szczęście długiego życia, bowiem to ono pozwala na spotkanie wielu ciekawych ludzi, dojrzewanie własnej mądrości, przeżywanie wiary w człowieka mimo szerzącego się zła i nieszczęść.
Zaletą długiego wieku jest to, że jeśli ktoś może nadal pracować w dziedzinie, którą obrał, to niewątpliwie tworzy rzeczy doskonalsze. (s. 128) Dobrze, że ukazał się ten tomik wspólnej rozmowy, chociaż wolę jej poetycką narrację, która jest subtelna, pozbawiona widocznego trudu codziennego życia, słabości i zwątpień, obaw o bycie „prześwietloną” przez wścibskich i pełnych popkulturowych roszczeń paparazzich.
Subskrybuj:
Posty (Atom)