30 maja 2014

List otwarty: Andrzej Nowakowski do Rafała Grupińskiego

W związku z treścią Listu Otwartego, jaki wystosował Andrzej Nowakowski, dyrektor wydawnictwa Universitas do Rafała Grupińskiego, przewodniczącego Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej, a dotyczącego polityki Ministerstwa Edukacji Narodowej, przytaczam jego treść poniżej:

„Drogi Rafale,
Pierwszy raz w życiu piszę list otwarty... Wybacz, że w tej właśnie formie zwracam się do Ciebie, ale wydaje mi się, że jest przynajmniej kilka istotnych powodów, które to usprawiedliwiają. Zważ również, że czynię to na łamach pisma branżowego, wolnego od wszelkich politycznych uwarunkowań, które na ogół utrudniają swobodną wymianę myśli. Rzecz dotyczy ważnej dla wszystkich – nie tylko dla naszego środowiska! – sprawy absurdalnego sporu, jaki toczy się od paru miesięcy pomiędzy wydawcami edukacyjnymi a MEN-em w sprawie tzw. 'darmowych podręczników'. Jesteś politykiem, który pełni obecnie bardzo ważną funkcję szefa Klubu Parlamentarnego PO. Ale dla nas, dla naszej branży, jesteś przede wszystkim 'człowiekiem książki', kimś, czyjego poglądu na sprawę oczekujemy od dłuższego czasu, bez względu na to, jak bardzo mógłby stać w sprzeczności ze stanowiskiem pani minister Joanny Kluzik-Rostkowskiej oraz żyrującej ją większości parlamentarnej.

Twój głos wydaje się nam ważny również dlatego, że jak żaden inny polityk masz wiedzę, kompetencje i rozeznanie w problemach rynku książki. Co więcej: pełniłeś swego czasu funkcję szefa WSiP-u, największej polskiej oficyny edukacyjnej, i nie kto inny jak właśnie Ty zasadniczo przyczyniłeś się do znalezienia takich rozwiązań, które MEN-owi wydają się dzisiaj absurdalne i nie do przyjęcia, a zarazem są źródłem demagogicznych oskarżeń. Dotyczy to kwestii tzw. 'boxów', których jesteś 'ojcem', a które przez resort traktowane są jako źródło wszelkiego zła. To właśnie Twoich „boxów” pani minister używa jako głównego argumentu na rzecz twierdzenia, że wydawcy edukacyjni to w gruncie rzeczy wyzyskiwacze, którzy bez skrupułów drenują kieszenie rodziców.

Nie sadzę, by trzeba było w tym miejscu przywoływać argumentację każdej ze stron sporu; wiem, że znasz ją doskonale. Pozwól jednak, że podzielę się z Tobą kilkoma uwagami, które nie dają mi spokoju mimo, że mnie samego jako wydawcy nie dotyczą przecież bezpośrednio. Otóż chciałbym zrozumieć, jakie uzasadnienie kryje się za wprowadzaną właśnie w życie ideą nacjonalizacji rynku podręczników. Tu nawet nie chodzi o ten nieszczęsny elementarz, który ma wkrótce obowiązywać i który oby był najlepszy na świecie (co mu zresztą chyba nie grozi)... Otóż takie rozwiązanie, wbrew sugestiom MEN-u, nigdzie w Europie nie obowiązuje.

Żaden kraj nie wpadł na pomysł, żeby jeden z jego resortów ingerował w rynek w produkcji czegokolwiek, a już zwłaszcza podręczników. Słuszna idea ulżenia najbiedniejszym w dostępie do edukacji nigdzie nie polega na zastąpieniu producenta, podlegającego wszelkim rygorom wolnej gry rynkowej, przez... ministra – polega ona mianowicie na wspomaganiu najbardziej potrzebujących poprzez dofinansowanie z pieniędzy podatników. MEN powiada ustami pani minister, że chodzi o taką zmianę, która umożliwi pomoc bardziej skuteczną. Jednocześnie przemilcza kompromitujący fakt, że przewidziane w budżecie środki pomocowe w ramach 'wyprawki szkolnej', nie są, rok po roku, w pełni wykorzystywane.

Idąc tropem rozumowania resortu, należałoby znacjonalizować produkcję szkolnego obuwia, tornistrów, przyborów do pisania, zeszytów, tabletów i czego tam jeszcze. Przecież to purnonsens. Rząd, liberalny w deklaracjach, wchodząc na ścieżkę nacjonalizacji oczywiście musi zacząć 'kombinować' z prawem (kiedyś nazywano to falandyzacją). I tak np. musi wymyślić, jak tu obejść ustawę o przetargach. Żaden odpowiedzialny prezes dużego przedsiębiorstwa nie odważyłby się na takie rozwiązanie – a MEN to potrafi!... Okazuje się, że podręczniki mają być drukowane przez Centrum Usług Wspólnych, czyli firmę podlegającą szefowi Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, czyli... bez przetargu. Drogi Rafale, sam powiedz... Przecież to hucpa i kpina. Ręce opadają.

Uwaga druga: Rafale, może jeszcze nie miałeś okazji dokładniej zapoznać się z dokumentem pt. 'Cyfrowa szkoła' ani z przyjętym 25 lutego przez Radę Ministrów sprawozdaniem z realizacji tego rządowego programu. Otóż najogólniej i najdelikatniej rzecz ujmując, owo sprawozdanie ma się nijak do zamierzeń resortu edukacji w kwestii przejęcia od rynku książki 'obowiązku' drukowania podręczników. A dotyczy on kwestii kluczowych dla najbliższej przyszłości w budowaniu edukacyjnej infrastruktury. Ale... jak mniemam, każdy departament MEN-u jest sam dla siebie sterem, żeglarzem i okrętem.

I na koniec uwaga zasadnicza, bo dotyczy pieniędzy. Rafale, śmiem twierdzić, że wszystkie wyliczenia resortu, które mają uzasadnić sens tej dziwnej rewolucji, są wzięte z księżyca. Każdy liczy, jak mu wygodnie, ale rzecz w tym, że MEN-owskie kalkulacje nie zostały poddane jakiemukolwiek niezależnemu audytowi. Gdyby tak się stało, to zaręczam Ci, że te rachunki bardzo łatwo byłoby zakwestionować. Zresztą spróbował to już uczynić – i to, a skądże!, nie na zamówienie MEN-u – Warsaw Enterprise Institute. Jeśli ustalenia tego raportu, choćby tylko w części, są poprawne, to już mamy powody do niepokoju.

Zaczynam podejrzewać, że cały absurd sytuacji polega w istocie na tym, iż za działaniami MEN-u nie stoją jakieś ważne argumenty natury – nazwijmy to – społecznej, a jedynie ambicje i emocje kilku ludzi, którzy chcą pokazać niektórym wydawcom 'gest Kozakiewicza'. Muszę uczciwie przyznać, że owi wydawcy moooocno pracowali w przeszłości, żeby MEN do takich działań sprowokować, więc w tym sensie niech się teraz nie dziwią. Ale to nie może być wystarczającym powodem 'zabaw', których jesteśmy teraz świadkami!
Rafale, w oczekiwaniu na Twoją reakcję pozostaję z wyrazami sympatii i szacunku,

Andrzej Nowakowski”

Tymczasem koło socjalistycznej edukacji toczy się rytmem, który wyznaczają regionalne spotkania-przedstawicieli władz MEN z dyrektorami szkół podstawowych i wybranymi nauczycielami wczesnej edukacji. Na tym polega przygotowywanie szkół do przyjęcia sześciolatków. Nauczyciele nauczycielom gotują ten los.

29 maja 2014

Była minister edukacji - Krystyna Szumilas została skutecznie odrzucona przez obywateli

Całe szczęście, że była ministra edukacji nie została wybrana do Parlamentu Europejskiego, bo zapewne uwierzyłaby w moc swojego autorytetu i dokonań. Tymczasem w okresie rządów PO-PSL ich nigdy nie było. Krystyna Szumilas czyniła wszystko, by tkwić w pozorze, fikcji i podtrzymywaniu arogancji władzy, bo - jak sama przyznała się po odejściu z resortu - Premier jej obiecał umieszczenie na liście kandydatów do Parlamentu Europejskiego. Własny interes i nieodpowiedzialne decyzje musiały skutkować porażką. Jeżeli ktoś podejmuje się kierowania resortem edukacji byle tylko przetrwać do wyborów, a przy tym wpisywać się w rolę "zderzaka" władzy, to już na wejściu zdradza oświatowe środowisko.

Było to widoczne w jej kadencji, toteż na skutek widocznej nieudolności ministry w zarządzaniu szkolnictwem i w wyniku presji społeczeństwa, w tym także części polityków, wielokrotnie kierowano postulaty o jak najszybsze jej odwołanie z tej funkcji. Premier jednak wolał chronić bardzo słabą ministrę zgodnie z daną jej obietnicą, że za wytrwałość spotka ją nagroda. Trzeba było jak najdłużej podtrzymywać fasadową egzystencję w strukturach władzy z nadzieją, że pozyska sojuszników i elektorat konieczny do wygrania w wyborach. Nie powiódł się manewr wprowadzenia na stanowisko wiceministra koleżanki z środowiska dyrektorów szkół i przedszkoli, gdyż bardzo szybko jego przedstawicielka zachwyciła się sobą, a nie wykazała mocą kompetencji kluczowych do wprowadzania jakichkolwiek reform oświatowych.

Pani K. Szumilas pomógł też Grzegorz Żurawski, rzecznik resortu edukacji, który ujawnił swoim studentom, że jego rolą jest okłamywanie polskiego społeczeństwa. Miał tak przygotowywać dane statystyczne, tak nimi manipulować, żeby obywatele nie zorientowali się w pseudoedukacyjnych reformach tego rządu. To rodzice sześciolatków pozbawili K. Szumilas marzenia o fotelu posłanki w Parlamencie Europejskim. Jak niezwykle trafnie pisali o tej ministrze dziennikarze, miała ona na swoim koncie długą liczbę pomyłek, wpadek, nierozważnych i pochopnych posunięć.


O konieczności obniżenia wieku szkolnego i o przedszkolu dla pięciolatków mówili przecież dwaj poprzedni ministrowie edukacji - Krystyna Łybacka i Mirosław Sawicki z SLD. Przymierzało się do takiej zmiany wieku obowiązku szkolnego PiS, którego wiceminister edukacji Jarosław Zieliński zlecił nawet przygotowanie potrzebnych ekspertyz prawnych i analiz finansowych. Tak więc to "kukułcze jajo" podrzucili PO i PSL poprzednicy, zdając sobie sprawę z tego, że wymaga to nie tylko ogromnych nakładów finansowych, ale przede wszystkim całościowego przemodelowania wczesnej edukacji. Do tego jednak potrzeba ludzi kompetentnych, a nie specjalistów od public relations.

Akcja "Ratuj Maluchy" odsłoniła ignorancję i niedowład MEN, kompletny brak wiedzy i umiejętności w zakresie przygotowania rodziców, nauczycieli i opinii publicznej do proponowanych zmian. Wpompowano miliony złotych w propagandowe akcje, skonsumowano środki unijne w wielu przypadkach do utrzymania władzy a nie jej kompetentnego sprawowania. Co gorsza, K. Szumilas, podobnie jak jej poprzedniczka - Katarzyna Hall - nie potrafiła komunikować się ze społeczeństwem. Prezentowała styl władztwa napuszonego, aroganckiego, który wyrażał się w wywiadach tezą: "Nie lubię rozmawiać bez celu".

Ministra wolała jeździć od miasta do miasta na przygotowane (odpowiedni dobór słuchaczy) konferencje oświatowe, które miały być oddaniem jedynie hołdu władzy centralnej, natomiast w żadnej mierze nie miały służyć dialogowi, analizie trafnych uwag krytycznych, studiowaniu i analizowaniu wiedzy naukowej z zakresu psychologii rozwojowej i pedagogiki wczesnej edukacji. Pani K. Szumilas wolała propagandzistów i najemnych za środki unijne "naukowców", których rolą było przygotowywanie ekspertyz do manipulacji opinią. Doprowadziła do destrukcji edukacji przedszkolnej i chaosu we edukacji wczesnoszkolnej. Zapłaciła też cenę poważnych błędów swojej poprzedniczki K. Hall. Niczego nie zmieniła w procesie nadzoru pedagogicznego, w samym MEN, gdyż wolała mieć za sobą posłusznych i uległych wizytatorów, z pomocą których postanowiła zmusić nauczycieli do konformizmu wobec centrum.

Totalną klapą okazało się dla tej ministry zamówienie w IBE badań czasu pracy nauczycieli, podobnie jak badań nad sześciolatkami. Wyrzucono w błoto miliony złotych z budżetu państwa. Tylko ten, kto wyalienował się z zawodu nauczycielskiego mógłby sądzić, że za pomocą manipulacji pseudonaukowymi raportami, pełnymi artefaktów, uda się wmówić społeczeństwu, że nauczyciele są obibokami, nieudacznikami, pracującymi zaledwie 18 godzin tygodniowo, a dzieci sześcioletnie nagle uzyskały dojrzałość siedmiolatków, a nawet ją przewyższyły.

Do porażki K. Szumilas przyczyniła się także jej następczyni, która reprezentuje tę samą formację polityczną. Mam tu na uwadze wprowadzenie jednego eleMENtarza do szkół podstawowych. Mam nadzieję, że ta kwestia powróci jeszcze w kolejnych kampaniach wyborczych i pozbawi tę władzę legitymizacji społecznej już w strukturach władzy samorządowej i państwowej w naszym kraju.


28 maja 2014

Katastrofalnie niski poziom uspołecznienia Polaków

Nie ulega już dla mnie wątpliwości, że tak niski udział Polaków w wyborach do Parlamentu Europejskiego zawdzięczamy m.in. katastrofalnej edukacji w skali makropolitycznej i szkolnej. W polskiej szkole uczy się młodzież o demokracji, ale nie wychowuje je w demokracji i dla demokracji. Poświęcam tej kwestii odrębną rozprawę pt. "Diagnoza uspołecznienia publicznego szkolnictwa III RP w gorsecie centralizmu" (Kraków 2013).

Zamieszczam w niej dowody na to, jak Platforma Obywatelska wraz z Polskim Stronnictwem Ludowym skutecznie niszczyła podstawy obywatelskiego myślenia i działania, partycypacji w sprawach dobra ogólnego. Partia z nazwy obywatelska dała przez ostatnie lata dowody na to, jak być władzą antyobywatelską, jak ośmieszać oddolne inicjatywy obywateli, podważać ich prawo do bezpośredniego wpływu na bieżące losy ich dzieci (np. referendum w sprawie obowiązku szkolnego) czy lokalnej władzy (np.referendum w sprawie odwołania Prezydent Warszawy).

Ostatnie wybory okazały się kolejną kompromitacją zadowolonych z siebie elit władzy, które ośmielają się jeszcze mienić spadkobiercami ruchu "Solidarność". Rządzący cieszą się z wyników wyborów, natomiast ani jednym zdaniem nie wypowiedzą się na temat beznadziejnie niskiego kapitału społecznego obywateli naszego kraju, w tym ich zaufania do organów władzy wykonawczej i ustawodawczej.

Tu przypomnę, że MEN usiłowało w 2010 r. zmienić zapis w ordynacji wyborczej - twierdząc, że jego nieprecyzyjny zapis może uniemożliwiać edukowanie uczniów z wiedzy obywatelskiej. Zdaniem ówczesnej ministry edukacji młodzi ludzie w ramach obowiązkowych zajęć w szkole muszą się uczyć o wyborach. Zdaniem nauczycieli, najlepszym czasem na tę naukę jest okres, kiedy te wybory się odbywają. Jak wiadomo, w szkołach uczy się o demokracji "na sucho", kostycznie, formalnie, by uczniowie wiedzieli o czymś, czego i tak nie doświadczą w rzeczywistości.

Ministra K. Szumilas poproszona o wyjaśnienie zaangażowania się władz MEN w odrzucenie wniosku o referendum - stwierdziła, że: (...) jest dobre dla polskich szkół, ponieważ gwarantuje im spokój. Gdyby sejm przyjął wniosek referendalny, oznaczałoby to rewolucję w polskiej szkole i niepokój dla uczniów, nauczycieli i rodziców, bo byłoby to przebudowanie całego systemu edukacji."

Lepszej lekcji sterowanej przez władze demokracji ministerstwo nie mogło dać młodym Polakom. Do rewolucji w polskiej szkole i tak dojść musi, jeśli rządzącym rzeczywiście zależy na jakości kształcenia i wychowania młodych pokoleń. Jak na razie pokazały one władzy czerwoną kartkę głosując na formację Nowej Prawicy. Tymczasem przed nami przygotowania do kolejnej "gierkowszczyzny" , czyli Parlamentu Dzieci i Młodzieży 1 czerwca. Po raz dwudziesty młodzi Polacy zobaczą, na czym polega pozorowanie demokracji i poszanowanie przez rządzących praw dzieci i młodzieży.





27 maja 2014

Kup sobie EUROPEJSKI ORDER i bądź osobistością

Zakończyły się wybory do Parlamentu Europejskiego, więc ci, którzy się nie dostaną, niech kupią sobie na otarcie łez EUROPEJSKI ORDER WHO IS WHO. Szczególnie, jeśli są pracownikami naukowymi z tytułem profesora i kandydowali do PE.

Nie jest to jednak rynkowa oferta tylko dla osób przegranych lub niespełnionych. Każdy zainteresowany tym, by ktoś go wreszcie docenił, odznaczył czy wręczył mu jakiś medal, może wreszcie spełnić swoje marzenia.

Europejski Order jest na niebieskiej wstędze w granatowym etui oraz posiada Certyfikat Nadania. Można go otrzymać już za jedyne 99 Euro. Wystarczy tylko przesłać na konto stowarzyszenia stosowną kwotę. Tak informuje o celu, jaki zamierza ono realizować przy okazji nadawania tego "Orderu". Otóż ma to przyczynić się do podnoszenia (...) poprzez swą działalność świadomości ogółu w sferze intelektualnej i humanitarnej w obliczu różnych aspektów kulturowych w Europie. Motywowanie każdej jednostki do przejmowania odpowiedzialności za racjonalny rozwój wolnej i społecznej gospodarki rynkowej oraz wspólnoty na terenie Europy.

Dotyczy to również porozumienia między narodami, rozwijania zdolności rozumienia kulturowego, promocji handlu i wzajemnej wymiany informacji na polu kultury oraz w aspekcie warunków prawnych i ekonomicznych, została powołana nagroda, która corocznie będzie przyznawana wybranym osobistościom z różnych obszarów życia publicznego. 2. Nagroda ma ponadto na celu, poprzez środki masowego przekazu, szerzenie wiedzy o dziele i kulturalnej wartości działań laureata nagrody oraz zwrócenie uwagi społeczeństwa na specjalistów, którzy działają na różnych specyficznych obszarach.
(pisownia zgodna z oryginałem - BŚ)

Wprawdzie nikt Państwa nie zaprosi na ceremonię wręczenia Orderu mimo tak szczytnie zarysowanych celów, ale zapewne wiąże się to z troską o zaoszczędzenie czasu i kosztów podróży. Nagrodzone osobistości, które potwierdzą przyjęcie przyznanej nagrody, otrzymają przesyłkę pocztową z Orderem. Nagroda przyznawana jest wyłącznie istniejącym członkom stowarzyszenia oraz kandydatom, którzy złożą wniosek o członkostwo w nim i na jego podstawie zostaną członkami.


Niezależnie od tego, czy ktoś otrzyma ów order czy też nie, może już jako członek stowarzyszenia, które rzekomo ma swoją siedzibę w Brukseli, a oddział w Szwajcarii, korzystać z własnej wyspy lub zamieszkać w raju podatkowym. Zapewne też musi to wszystko sobie kupić, ale cóż to dla obrotnego i przedsiębiorczego cwaniaka. Wystarczy tylko znaleźć paru naiwniaków. Najlepiej z takim samym orderem.

Kup sobie Europejski Order i bądź osobistością. Ciekawe, czy będzie można uwzględnić w swoich osiągnięciach naukowych taki order, kiedy złożymy wniosek o postępowanie habilitacyjne? W końcu jest to Europejski Order.





26 maja 2014

Pierwsza książka dla mam noworodka, czyli Bookstart w polskim wydaniu


To prawda, że ani noworodek, ani niemowlę nie czytają książeczek, ale od tego mają swoich rodziców czy prawnych opiekunów, by jak najwcześniej komunikowali się z maleństwem. Także, czytając mu wyliczanki czy wierszyki.

Kierownictwo Fundacji "ABCXXI - Cała Polska czyta dzieciom" zapadło już w naszą świadomość swoimi akcjami na rzecz popularyzowania czytelnictwa wśród dzieci. W PRL ukazywały się bardzo tanie książeczki dla dzieci w serii "Poczytaj mi mamo!". Przypominało zawarte w niej zawołanie dialogiczne podejście dziecka do rodzica jak u Marii Montessori, która ukuła dziecięcy apel do rodziców czy dorosłych: "Pozwól mi zrobić to samemu".

W przypadku współczesnej Fundacji chodzi jednak o coś więcej, a mianowicie o to, by realizowany przez nią projekt bezpłatnego ofiarowania mamom na już w szpitalu tzw. "Pierwszej Książki Mojego Dziecka" uświadomił mamom znaczenie bezpośredniej komunikacji z dzieckiem jak najwcześniej. Takowa trafiła już do niemal 80 tys. rodziców w całej Polsce wraz z przekazywanymi im przez inne podmioty nieodpłatnie także pieluszkami czy kosmetykami do pielęgnacji noworodka. Pakiet edukacyjno-kulturalny dla matek noworodków składa się z opracowanej przez Fundację książki z informacjami dla rodziców i wierszami do czytania dzieciom od urodzenia oraz z płyty DVD zawierającej film edukacyjny na temat potrzeb emocjonalnych dzieci i kołysanki - śpiewanki. Książka jest przekazywana matkom przy ich wypisie ze szpitala położniczego.

Skąd wziął się pomysł na taką akcję? Zdaniem Elżbiety Olszewskiej - członkini Zarządu i Dyrektorki Programowej Fundacji - Bookstar ma w swoim pedagogicznym przesłaniu sprzyjać zahamowaniu degradacji językowej i spadku czytelnictwa w kraju, a to, jak wiemy z wielu badań, jest naprawdę poważnie zagrożone. Twórczyniom tego projektu bardzo zależy na tym, żeby bezpłatna książka mogła znaleźć się w każdym domu, w którym przychodzi na świat dziecko. Opracowano książeczkę, która ma pomagać w rozwoju emocjonalnym małego dziecka przez kontakt z czytającym mu dorosłym a zarazem ma to wpierać naukę języka.

Jak jeszcze uzasadniają ten projekt jego twórcy? Piszą o tym następująco:

Najnowsze badania nad rozwojem i funkcjonowaniem mózgu potwierdzają, że klucz do zdrowia emocjonalnego, a tym samym do wszechstronnego rozwoju oraz zdolności do nauki tkwi we wczesnym dzieciństwie. Jedną z najważniejszych umiejętności, które decydują o jakości życia, jest dobra znajomość języka - język jest bowiem podstawowym narzędziem myślenia, komunikacji z ludźmi oraz zdobywania wiedzy. Należy uczyć dziecko mowy od chwili narodzin. Pierwsze dni, tygodnie, miesiące i lata życia to z punktu widzenia rozwoju mózgu okres wrażliwy dla nauki języka, to czas, kiedy każde zdrowe dziecko jest w stanie nauczyć się brzmienia i gramatyki dowolnego języka poprzez samo osłuchanie i następnie praktykowanie go w kontakcie z bliskimi osobami. Warunek – musi mieć liczne okazje, by słyszeć poprawny język kierowany do niego i aktywnie, emocjonalnie uczestniczyć w komunikacji. Już w wieku 4 miesięcy dziecko potrafi odróżnić język ojczysty od innego, gdyż jest ewolucyjnie przygotowane do tego, by od urodzenia uważnie słuchać.


Młodzi rodzice często tego nie wiedzą. Wyniki badań nad mózgiem, a także wiedza z zakresu psychologii rozwojowej dziecka, w trudem torują sobie w Polsce drogę do świadomości społecznej. Nie tylko w Polsce. Problem coraz gorszego przygotowania językowego dzieci we współczesnym świecie i w ślad za tym narastającego braku ich kompetencji czytelniczych dostrzegają kraje Unii Europejskiej i całego rozwiniętego świata. Współcześni rodzice mają coraz mniej czasu dla dziecka, mało do niego mówią i mało mu czytają. Dziecko od najmłodszego wieku otoczone jest mediami elektronicznymi, z których nie może nauczyć się języka, gdyż nauka mowy wymaga emocjonalnego zaangażowania bliskiej dorosłej osoby i praktykowania mowy przez dziecko w kontakcie z nią.

W roku 2012 we wrześniu odbyła się na Cyprze konferencji „Literacy for All” zorganizowana przez Unię Europejską, podczas której zaprezentowany został raport na temat analfabetyzmu w Unii (ponad 74 mln obywateli to pierwotni lub wtórni analfabeci) oraz rekomendacje, wśród których znalazły się też zalecenia czytania dzieciom od urodzenia. Analfabetyzm nie tylko odciska piętno na jakości życia osób, które nie potrafią czytać i słabo radzą sobie z językiem, powoduje on też ogromne straty społeczne i ekonomiczne oraz hamuje innowacyjność w skali każdego kraju i całej Wspólnoty.

W marcu 2013 odbyła się w Lipsku trzydniowa międzynarodowa konferencja ekspertów zorganizowana przez niemiecką organizacje Stieftung Lesen pod tytułem ”Przygotowanie
do życia – wczesna edukacja językowa dzieci”. Specjaliści z 36 krajów – w tym z Polski, z Fundacji „ABCXXI - Cała Polska czyta dzieciom”, - wymieniali się wiedzą i doświadczeniem; wśród wykładowców znaleźli się czołowi specjaliści z zakresu psychologii rozwoju dziecka, neurobiologii, „ekonomii analfabetyzmu”, więzi pomiędzy rodzicem i dzieckiem, wpływu ruchu oraz muzyki na rozwój umiejętności językowych; etnicznych, kulturowych, społecznych i ekonomicznych uwarunkowań umiejętności językowych dzieci, nowych mediów, książek interaktywnych w Internecie, roli bibliotek, pracy wolontariuszy, programów czytelniczych UNESCO itp.. Temat ilustracji w książkach dla dzieci nie był w ogóle poruszany, gdyż wg organizatorów tematyka wczesnej edukacji językowej jest domeną nauk społecznych, a nie sztuki.

Konkluzje konferencji można podsumować tak:

1- Dziecko trzeba uczyć języka od urodzenia. Należy to robić mówiąc do niego, bawiąc się z nim, czytając mu i angażując dziecko w te czynności;

2 - Rodzice są najważniejszymi nauczycielami mowy, ponieważ są z dzieckiem od urodzenia i ponieważ nauka mowy wymaga emocjonalnego zaangażowania w relację z najbliższą osobą. Rodziców nie należy wyręczać, ale uświadamiać, edukować i wspierać.

Na świecie wiele krajów wprowadziło rozdawnictwo książek dla najmłodszych dzieci, uważając to za niezwykle opłacalną inwestycję w przyszłość indywidualną i społeczną. Na towarzyszącej konferencji wystawie „Bookstart” swoje projekty przedstawiły: Wielka Brytania, Kanada, Szwajcaria, Japonia, Portugalia, Holandia, Włochy, Niemcy, Francja, Dania, Chorwacja, Belgia, Austria, Australia. Podczas warsztatu projektów Bookstart w różnych krajach przekazano informację, że np. angielski Bookstart działający od 20 lat, jest od wielu lat finansowany z pieniędzy publicznych, także w wielu innych krajach projekty te są wspierane przez państwo lub władze lokalne.

W projekcie „Pierwsza Książka Mojego Dziecka” Fundacja „ABCXXI- Cała Polska czyta dzieciom” uwzględniła najnowszą wiedzę nt rozwoju mózgu i psychiki dziecka oraz wiedzę dotyczącą etapów wychowania czytelnika. Celem projektu jest wsparcie rodziców w procesie wychowania zdrowego emocjonalnie, wykształconego, moralnego i kulturalnego dziecka poprzez budowanie ich świadomości i nawyków związanych z zaspokajaniem jego potrzeb emocjonalnych i codziennym czytaniem mu od urodzenia. Książka i film przynoszą rodzicom wyraźny przekaz o potrzebie spędzania z dzieckiem czasu, dania mu szansy na dobre osłuchanie się z językiem, budowanie trwałego skojarzenia czytania z przyjemnością. Książka musi być zatem atrakcyjna dla rodziców, by chcieli po nią jak najczęściej sięgać – i tak jest według pozyskanych przez Fundację bardzo licznych pozytywnych opinii i ankiet. Książka ma się też podobać najmłodszym, w wieku do ok. 1,5 roku – i bardzo się podoba, czego dowodem jest m.in. to, że w domach, gdzie dzieci mają duży wybór książek, Pierwsza Książka Mojego Dziecka staje się ich ulubioną. W dobie mediów wizualnych codzienne czytanie dziecku od urodzenia jest najbardziej skuteczną strategią wychowania czytelnika.

Konieczność wczesnej edukacji językowej dzieci staje się nagląca i coraz powszechniej uświadamiana. Mamy nadzieję, że w Polsce, gdzie 300 tys. dzieci w wieku 4 -14 lat ma tzw. specyficzne zaburzenia językowe (SLI), nie wywołane przyczynami medycznymi ani dysleksją, 20% 15-latków to funkcjonalni analfabeci, a ok. 60% ogółu społeczeństwa niczego nie czyta, podejmiemy także działania sprawdzone w innych krajach i stawimy czoło problemowi rosnącego wtórnego analfabetyzmu i nieczytania. Mamy nadzieję, że wprowadzenie projektu Pierwsza Książka Mojego Dziecka, adresowanego do młodych rodziców, któremu towarzyszyć będą badania jego skuteczności, będzie ważnym krokiem w systemowym przeciwdziałaniu spadkowi poziomu umiejętności językowych i czytelnictwa, co przełoży się na poprawę poziomu wykształcenia i kultury w naszym kraju.



Po pierwszym roku doświadczeń organizatorzy tego projektu już wiedzą, że publikacja spełnia swoją rolę. Projekt jest objęty Honorowym Patronatem Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego dzięki czemu pilotażowa seria projektu PKMD – 6 tys. egzemplarzy została rozprowadzona w ub. roku dzięki współpracy i ze środków Narodowego Centrum Kultury (NCK). Pierwsza ogólnopolska edycja PKMD – wyniosła już 73 tys. egz., które zostały przekazane od grudnia do marca 2014 matkom w ponad 92% szpitalach w całym kraju.
Kiedy zaczynali swoją kampanię, problemem było to, że dzieci nie czytają. Teraz problemem jest to, że dzieci słabo mówią, toteż zaproponowano książeczkę, która przekona rodziców, że warto spędzać czas z dzieckiem.

Jak to w Polsce bywa - grupa artystów i ilustratorów zaprotestowała przeciwko dofinansowaniu przez ministerstwo kultury tej czytanki dla dzieci, ale nie dlatego, że jej treść jest niewłaściwa czy sama idea nonsensowna, tylko z powodu zawartych w niej ilustracji. Ponad stu wykładowców akademii sztuk pięknych, psychologów, ilustratorów i wydawców książek dla dzieci podpisało się pod listem protestacyjnym do ministra kultury, by nie dofinansowywał książeczki, która ich zdaniem jest artystycznym kiczem, tandetą czy nawet szmirą.
Organizatorzy projektu bronią się twierdząc, że ich odbiorcą jest rodzic dziecka, a nie jurorzy konkursów plastycznych. Oprawa graficzna jest tu trzeciorzędna, gdyż najważniejsze jest to, by mamy po prostu chciały dzieciom czytać, rozwijać ich mowę. Ta książka jest przeznaczona do czytania dzieciom od urodzenia, a te nie są przecież kandydatami do wyrabiania im poczucia estetyki. Gdyby akcję poparło Ministerstwo Edukacji Narodowej nikt zapewne by nie protestował, bo tam nikt nie przejmuje się ilustracjami, czego doświadczyliśmy już przy pierwszej części zaprezentowanego publicznie "EleMENtarza" dla pierwszoklasistów.

Jak zwykle, nie o matki naszych dzieci tu chodzi, tylko o pieniądze, które artyści woleliby przeznaczyć na inne cele. A mamy niech najwyżej wzmacniają swoje poczucie wartości na kolejnych regionalnych czy krajowych kongresach kobiet. Może w następnych wyborach do Parlamentu Europejskiego będą miały sukces i pozyskają środki na edukację językową dzieci na naszym kontynencie.

Możecie Państwo sami ocenić wartość tego projektu, w tym także jego wytwór. PKMD można zobaczyć pobierając ją jako bezpłatny e-book pod niniejszym adresem.

Tymczasem list jednej z matek:

Szanowna Pani,

Mieszkam w Cieszynie (...) Jestem absolwentką socjologii na UJ, potem przez kilka lat pracowałam jako doradczyni przy pozyskiwaniu funduszy europejskich, teraz jestem na urlopie wychowawczym i wychowuję moją dwuletnią córkę Zuzię. Wypełniłam ankietę na temat „Pierwszej książki” obszernie i dość emocjonalnie, ponieważ uważam, że jest to naprawdę wyjątkowa pozycja - a mam pewne porównanie, ponieważ posiadamy w domu naprawdę wiele książeczek dla najmłodszych dzieci. Najlepszą i najbardziej bezstronną recenzentką jest tu jednak moja córka, która po prostu uwielbia tę książkę, sięga po nią zawsze i domaga się czytania po raz nie wiem już który wybranych wierszyków.
Mam nadzieję, że moje wypowiedzi w ankiecie pomogą Pani przekonać nieprzekonanych, że ta książka w pełni zasługuje na to, aby stać się właśnie „Pierwszą książką” każdego dziecka, także tego, którego rodzice nie zamierzali kupować żadnych książek.

Pani Henryka przekazała mi przedwczoraj płytę z filmem, którego wcześniej nie widziałam – „Jak kochać dziecko”. Uważam, że jest on bardzo wartościowy i każdy rodzic powinien go obejrzeć. Sposób wychowywania dziecka, które Państwo w nim propagujecie, jest mi bardzo bliski – działam w lokalnym „Klubie Kangura” propagującym noszenie dzieci w chustach i inne idee „rodzicielstwa bliskości”; uczestniczyłam też w kilku warsztatach wychowawczych przygotowanych w nurcie rodzicielstwa bliskości i komunikacji bez przemocy. W tym filmie wspaniale udało się Paniom zebrać i przedstawić treści, których dowiadywałam się z wielu książek o wychowaniu i na wielu warsztatach.

Dla rodziców, którzy nie czytają książek i nie chodzą na warsztaty, ten film będzie prawdziwą skarbnicą wiedzy – wiedzy, która niestety nie jest powszechna w naszym społeczeństwie: jak mądrze kochać dziecko, traktując je z szacunkiem, zaspokajając jego potrzeby emocjonalne, wychowując je, aby wyrosło na dojrzałego, szczęśliwego człowieka. Uważam również, że bardzo dobrym pomysłem było przedstawienie tych treści właśnie w formie filmu. Dzięki temu mają one szanse trafić do tych rodziców, którzy niechętnie sięgają po słowo pisane, a być może nie przyszłoby im w ogóle do głowy, by przeczytać coś na temat tak „oczywisty”, jak wychowywanie dziecka.


Z okazji Dnia Matki kieruję do wszystkich mam najserdeczniejsze życzenia, by spotykały się ze strony Bliskich z miłością, a ze strony przyjaciół, znajomych, współpracowników czy sąsiadów z serdecznością, zrozumieniem, wsparciem i szacunkiem.



25 maja 2014

Ni to krety... ni akademiccy nauczyciele



Analizując interesujące mnie dane akademickie musiałem zajrzeć na stronę internetową bazy kadr akademickich. Są dwie takie strony internetowe, które firmuje MNiSW, a mianowicie:

OPI – Ośrodka Przetwarzania Informacji, na której znajdziemy zakładkę „Ludzie nauki”. Po wejściu na stronę otwiera nam się formularz bazy danych, w którym możemy wpisać imię i nazwisko interesującej nas osoby, nauczyciela akademickiego.

Baza zawiera informacje o:
* naukowcach co najmniej ze stopniem doktora
* polskich uczonych pracujących i mieszkających za granicą
* obcokrajowcach – członkach Polskiej Akademii Nauk i Polskiej Akademii Umiejętności
* zagranicznych naukowcach recenzujących polskie prace naukowe
* osobach bez stopni naukowych, gdy kierują pracami badawczymi lub pełnią funkcje kierownicze w jednostkach zaplecza naukowego.

Niestety, baza nie jest prowadzona rzetelnie. Nie jest aktualizowana i zawiera niepełne dane. Kiedy po wpisaniu nazwiska i kliknięciu „szukaj” wyświetli się nam rekord danych, to w główce będzie miał ponoć stopień naukowy czy tytuł naukowy danej osoby. Nie jest to jednak zgodne z prawdą, bowiem wpisuję nazwisko osoby, o której wiem tylko tyle, że posługuje się jako samodzielny pracownik naukowy stopniem doktora habilitowanego. Ma też stanowisko profesora wyższej szkoły zawodowej, ale... w bazie opublikowanych danych nie znajduję ani jednej informacji o tym, gdzie uzyskała habilitację, na podstawie jakiej rozprawy czy dorobku naukowego, kim byli jej recenzenci oraz gdzie miało miejsce nadanie stopnia dr hab.?

Na jakiej podstawie MNiSW czy podmiot prowadzący tę domenę godzi się na publikowanie danych, które nie mają wiarygodnych dowodów? Dlaczego wprowadza się w błąd opinię publiczną oraz środowisko akademickie godząc się na zamieszczenie informacji o rzekomej habilitacji, ale bez uwydatnienia jej źródła?

Kiedy skończy się w naszym kraju ta gra w półsłówka, w ukryty program? Kiedy władze zaczną wreszcie dyscyplinować zarówno sobie podległe służby, jak i kiedy rektorzy uczelni zaczną ponosić odpowiedzialność, także prawną za zatrudnianie osób z dyplomami, które nie są zgodne z polskim prawem?

Z biegiem czasu zaczyna się odsłona fałszywych gier niektórych Polaków, którzy uzyskiwali stopnie docenta na Słowacji. Tam nie opublikowali żadnej dysertacji habilitacyjnej, gdyż Słowacy jej nie upowszechniają, natomiast chętnie biorą kasę za postępowanie na docenturę na podstawie zmanipulowanych przez niektóre osoby danych o ich rzekomym dorobku naukowym. W Polsce nie znajdziemy żadnej monografii, żadnego raportu badawczego wielu habilitowanych na Słowacji rodaków.

Kto i dlaczego ich zatem zatrudnia w uniwersytetach i akademiach, skoro nie są twórcami prac naukowych? To, że takie osoby są zatrudniane w wyższych szkołach prywatnych i państwowych wyższych szkołach zawodowych mnie nie dziwi, bo w wielu przypadkach ich założyciele kierują się jedynie przyrostem papierów wartościowych i dla kasy łamią wszelkie normy, nie tylko obyczajowe, a niektórzy z naszych koleżanek czy kolegów profesorów im w tym pomagają. Studenci są po to, by powiększać czyjś majątek, który nawet po upadku szkoły można potem przekształcić w hotel, schronisko, salę teatralną czy kinową, ośrodek masażu lub prywatne przedszkole.

Drodzy studenci, wpiszcie nazwisko swojego doktora, doktora habilitowanego czy profesora w wyszukiwarkę OPI i dowiedzcie się, czy i gdzie dana osoba uzyskała awans naukowy. Może podzieli się z wami tajemnicą sukcesu za opłatą w EURO i już w rok po studiach magisterskich będziecie doktorami nauk, a w dwa lata później doktorami habilitowanymi? Papier to papier, dokument to dokument. Może ukręcicie jakieś lody?

Jest jeszcze POL-on, czyli System Informacji o Szkolnictwie Wyższym. Ten jest finansowany ze środków MNiSW i ponoć przez ten resort prowadzony i nadzorowany. Co z tego, skoro wpisując nazwisko zatrudnionego w polskiej uczelni profesora czy doktora habilitowanego nie znajdziemy nazwisk niektórych osób w tym systemie. Co to jest? A może są to ni to krety ni to służby? Kto promuje w Polsce doktorów? Habilitowani z ukrytą habilitacją?


24 maja 2014

Uhonorowanie pedagoga i pedagogiki w ramach Jubileuszu 70 lecia Uniwersytetu Marii Curie Skłodowskiej

Nadaniem doktoratów honoris causa, Dniem UMCS we Lwowie, pierwszym zjazdem absolwentów - tak właśnie świętuje największa lubelska uczelnia swoje siedemdziesięciolecie. JM Rektor UMCS, prof. Stanisław Michałowski - Uczelni, która ma ponad 210 tys. absolwentów, uhonoruje z okazji jubileuszu profesorów: Jean Poesens, Roman Hauser, Henryk Skarżyński, Bogusław Śliwerski i Adam Daniel Rotfeld nadaniem im doktoratów honoris causa.

W dn. 23 maja zostałem pierwszym pedagogiem uhonorowanym najwyższą godnością UMCS. Wśród wyróżnionych w poprzednich latach polskiej transformacji doktoratem honorowym humanistów i przedstawicieli nauk społecznych byli tak znakomici Uczeni, jak m.in.: Jerzy Szacki (socjolog), Jan Baszkiewicz (historyk, politolog i prawnik), Franciszek Ziejka (historyk literatury polskiej), Anna Wierzbicka (językoznawczyni), Krzysztof Pomian (historyk i filozof), Henryk Samsonowicz (historyk), Hanna Gronkiewicz-Waltz (prawnik, ekonomistka) czy Norman Davies (historyk).

Moi studenci pytali, jakie muszą być spełnione warunki, żeby uzyskać najwyższą godność w Uniwersytecie. Każda Uczelnia określa je w swoim Statucie, a więc uczelnianej konstytucji. W Statucie UMCS przedstawia się to następująco:

§6
1. Uniwersytet nadaje tytuł doktora honoris causa, który jest formą szczególnie wysokiego wyróżnienia i jest przyznawany uczonym polskim oraz zagranicznym za wybitne osiągnięcia naukowe lub całokształt pracy naukowej, stanowiące poważny wkład w rozwój nauki, a także wybitnym mężom stanu oraz uznanym twórcom i artystom.

2. Wniosek o nadanie doktoratu honoris causa podpisany przez co najmniej pięciu profesorów tytularnych zatrudnionych w Uniwersytecie, wraz z odpowiednim uzasadnieniem i dokumentacją, dziekan wydziału uprawnionego do nadawania stopnia doktora habilitowanego przedstawia do zaopiniowania Konwentowi Godności Honorowych.

3. Konwent Godności Honorowych składa się z rektorów Uniwersytetu poprzednich kadencji. Konwentowi przewodniczy urzędujący Rektor.

4. Po uzyskaniu opinii Konwentu Godności Honorowych, dziekan przedstawia wniosek radzie wydziału i po uzyskaniu jej poparcia występuje do Senatu o zgodę na wszczęcie postępowania.

5. Postępowanie przed radą wydziału w sprawie nadania tytułu doktora honoris causa obejmuje:

1) wyznaczenie promotora i trzech recenzentów posiadających tytuł naukowy, przy czym co najmniej dwóch recenzentów powinno być zatrudnionych w innych ośrodkach akademickich,


2) przyjęcie recenzji,

3) podjęcie uchwały w sprawie wystąpienia do Senatu z wnioskiem o nadanie tytułu doktora honoris causa,

4) skierowanie uchwały wraz z uzasadnieniem do Senatu.

6. Uchwałę o nadaniu tytułu doktora honoris causa podejmuje Senat.

7. Uroczystą promocję doktorską przeprowadza się zgodnie z ceremoniałem akademickim.

§7
Tytułu doktora honoris causa nie można nadać osobie, która w Uniwersytecie uzyskała stopień doktora. Osobę taką Uniwersytet może uhonorować odnowieniem doktoratu po pięćdziesięciu latach od jego uzyskania.


Postępowanie jest wielowymiarowe, a w moim przypadku rozpoczęło się w dn. 5 lipca 2013 r., kiedy to Profesorowie Wydziału Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Marii Curie Skłodowskiej w Lublinie zwrócili się za pośrednictwem Jego Magnificencji Rektora UMCS Pana Profesora dr hab. Stanisława Michałowskiego do Konwentu Godności Honorowych o przychylne rozpatrzenie ich wniosku dotyczącego nadania mi tytułu doktora honoris causa tej Uczelni, zaś w dn. 18 grudnia 2013 r. Senat Uniwersytetu Marii Curie Skłodowskiej jednogłośnie przyjął uchwałę o wszczęciu postępowania w tej sprawie. Po uzyskaniu pozytywnych recenzji przyjął stosowną uchwałę o nadaniu tytułu doktora honoris causa.

Z radością i zobowiązującą zarazem pokorą oraz wzruszeniem przyjąłem tę godność w auli im. Profesora Mieczysława Łobockiego w Instytucie Pedagogiki UMCS, bowiem to właśnie ten wybitny teoretyk wychowania, metodolog badań pedagogicznych, także członek Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN, był recenzentem mojej dysertacji doktorskiej, którą przygotowywałem pod kierunkiem profesora zwyczajnego Karola Kotłowskiego i obroniłem na Wydziale Filozoficzno-Historycznym Uniwersytetu Łódzkiego niemalże 30 lat temu. Promotorem w postępowaniu o nadanie mi tytułu doktora honoris causa UMCS jest psycholog twórczości - prof. dr hab. Stanisław Popek, zaś Recenzentami zostali profesorowie: Maria Dudzikowa (UAM), Andrzej Radziewicz-Winnicki (UZ)i Janusz Kirenko (UMCS).

Dzielę się zatem częścią Laudacji, jaką wygłosił w czasie tej uroczystości mój Promotor - prof. dr hab. Stanisław Popek:


Magnificencjo
Doctorande clarissime
Prześwietny Senacie
Szanowni Państwo


Przed kilkudziesięciu laty, jako dziekan młodego wówczas Wydziału Pedagogiki i Psychologii starałem się o utworzenie samodzielnej sekcji wydawnictwa Annales, aby zapewnić pracownikom lepsze warunki rozwoju naukowego, a także współpracę z innymi Uczelniami w kraju i za granicą. Wydział spełniał wszystkie dość wysokie wymagania ustanowione przez Senat Akademicki. Mimo to wniosek upadł , a głównie dlatego, iż jeden z ówczesnych prorektorów- wybitny przedstawiciel nauk ścisłych stwierdził; „ w swoim życiu przestudiowałem tylko jedną książkę pedagogiczną. Był to Elementarz Falskiego, a mimo to, nikt mi nie zarzucił, że źle kształcę studentów, a także ja osobiście nie mam takiego poczucia.” Po tym stwierdzeniu rozgorzała gorąca dyskusja, „ czy pedagogika jest nauką? czy raczej dziedziną praktyczną?”. Trzeba było trzech kolejnych lat intelektualnej walki z oponentami w Senacie, aby wreszcie w 1987 roku powołać samodzielną sekcję „ J ” Pedagogia-Psychologia.

Ten niemal humorystyczny przypadek „z górnej półki”, obrazuje sytuację intelektualną wobec wielu istotnych problemów, dotyczących człowieka i jego rozwoju , a w tym przypadku pedagogiki. Dzisiaj nasza Alma Mater w auli Wydziału Pedagogiki i Psychologii obdarza najwyższą godnością akademicką, tytułem doktora honoris causa Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej wybitnego uczonego, intelektualistę i twórcę nowoczesnych podstaw kształcenia i wychowania człowieka – pedagoga Prof. dr hab. Bogusława Śliwerskiego.

Czym jest dla profesora ta dziedzina wiedzy? Można także hipotetycznie zapytać, jak uświadamiałby oponentom niezwykłą złożoność i rozległość jej problematyki. Być może rozpocząłby od znanego powiedzenia, że człowiek który bada otaczającą rzeczywistość, sam jest najmniej poznany, albo też przypomniałby, iż człowiek w swojej fizycznej i psychicznej istocie jest najbardziej skomplikowanym tworem na tej ziemi, a także jest najbardziej zróżnicowanym, niepowtarzalnym, mimo że jak do tego czasu, tradycja pozytywistycznej metodologii badań zmierzała do ustalenia tego, co dla tego gatunku jest wspólne. Przypuszczalnie zaznaczyłby także, iż od niepamiętnych czasów każde pokolenie rodziców stara się przekazać całe swoje doświadczenie dzieciom i młodzieży, czyli pokoleniu następnemu. Proces ten może mieć charakter naturalny, spontaniczny, albo też zorganizowany i profesjonalny. W ten sposób prof. Bogusław Śliwerski uświadomiłby wielowiekowość, ciągłość istoty kształcenia i wychowania, treści i metody tych procesów, a także zasady, środki i formy organizacyjne, w tym specyfikę różnych środowisk wychowawczych ich strukturę i funkcjonowanie.

Prof. dr hab. Bogusław Śliwerski zbliżył się i włączył do ujęcia zjawisk wychowania i kształcenia wg paradygmatu systemowego, a zatem odchodzącego od atomistycznie pojmowanej struktury istoty ludzkiej i jej związków ze środowiskiem przyrodniczym i społecznym. Nadzieje badaczy, iż wykrycie prostych mechanizmów pozwoli na zrozumienie złożonych właściwości, należą już do przeszłości. Rozwój, kształcenie i osiągnięcia ludzkie zależą od wielu zróżnicowanych funkcji osobowości, a także złożonych i subiektywnie odbieranych uwarunkowań zewnętrznych. To zróżnicowanie tworzy swoisty system przenikających się na zasadzie asymilacji właściwości. Człowiek wg takiego holistycznego ujęcia jest systemem otwartym i dynamicznym, a jego najważniejszymi właściwościami są: spoistość, mechanizacja, centralizacja, strukturalizacja i hierarchiczny porządek, ekwifinalność, allometria zjawisk metabolicznych, morfogenetycznych i wzrostu, dynamiczność i zmienność ( von Bertalanfy, 1950 ).

Kazimier Obuchowski dodawał do tego, iż człowiek jest jednostką podmiotową, autonomiczną i na ogół posiadającą poczucie sensu życia i naczelnych wartości (K. Obuchowski 1993 ), a J. Kozielecki uzupełnił ten indeks w swojej transgresyjnej koncepcji człowieka o motywację hubrystyczną (J. Kozielecki, 2001), co oznacza wg psychologii humanistycznej, samosterowność, a także zdolność do kreacji i autokreacji ( S. Popek , 2001). Na bazie tych założeń kształtują się interakcyjne modele psychiki i konieczność budowania zróżnicowanych oddziaływań dydaktycznych i wychowawczych. Zespół uczniowski czy studencki nie jest jednolitą konformistyczna masą, ale jest zbiorem zróżnicowanym o różnych typach zdolności percepcyjnych, o zróżnicowanych właściwościach uwagi, pamięci, wyobraźni, myślenia, o odmiennej emocjonalności i motywacji, o różnych postawach życiowych, o odmiennym systemie wartości. Jedna sprawdzona metoda nauczania, czy oddziaływań wychowawczych trafia tylko do niektórych jednostek, które prezentują podobny jak nauczyciel-wychowawca styl poznawczy, do pozostałych te informacje nie trafiają, lub docierają w niewielkim stopniu.

Człowiek jest więc niezmiernie skomplikowaną strukturą, toteż błąd wychowawczy, czy dydaktyczny „nie da się przetopić po raz drugi, trzeci w hutniczym piecu”. Błędy mszczą się nie tyko na jednostce, ale na całym społecznym otoczeniu. Tak więc pedagogika nie jest dziedziną prostą. Jest Ona wg prof. Bogusława Śliwerskiego sprężona z filozofią, psychologią, naukami medycznymi i przyrodniczymi, socjologią, historią, etyką i estetyką. Jest dziedziną skomplikowaną i rozległą ( pedagogika ogólna, społeczna, specjalna, resocjalizacyjna, opiekuńczo-wychowawcza, pracy, zabawy i kultury, a prócz tego w jej skład wchodzą: dydaktyka, teoria wychowania, psychopedagogika i psychodydaktyka, pedagogika porównawcza, historia oświaty i wychowania). Prócz tego w naszych czasach uczenie się nie jest tylko „zdobywaniem i przyswajaniem wiadomości, umiejętności i nawyków”, lecz jest „złożonym procesem przyswajania, przetwarzania i wytwarzania informacji i czynności nowych” ( S. Popek, 2001 ).

W takim obszarze problemowym z preferencją teorii wychowania, sytuuje się piśmiennictwo i dorobek naukowy prof. dr hab. Bogusława Śliwerskiego. Badania przez niego podejmowane od ponad trzydziestu lat rozwijają się ilościowo i jakościowo, na zasadzie swoistej spirali. Są niezwykle nasycone refleksją filozoficzną, psychologiczną, przyrodniczą. W ten sposób prof. Bogusław Śliwerski buduje nowoczesną teorię wychowania, wyzwolony od prymitywnych teorii dialektyki marksistowskiej, idzie w kierunek humanistycznych wartości uniwersalnych, a także prakseologicznych, myśli wyprowadzonych z rodzimych refleksji i badań.

Według profesora poznanie naukowe jest ciągłością, gdyż „nikt nie przedstawił jeszcze wyczerpującej listy wszystkich możliwych czynników, dzięki którym wychowanie mogłoby być skuteczne”. Dlatego też sądzi On, że metody badań ilościowych wyprowadzone z nauk przyrodniczych, a oparte na pozytywistycznym modelu nauki, mogą służyć jedynie wyjaśnieniu zależności prostych, proces wychowania i rozwój człowieka uwarunkowany wielostronnie wymaga także badań jakościowych, pogłębionej refleksji, dwuznaczności, a nawet subiektywnej wieloznaczności, odkrywania i wątpienia, wątpienia i ponownego odkrywania. Problem skuteczności wychowania może być-w świetle takiego podejścia- rozpoznawany dzięki temu, że wychowankowie przez możliwie długi czas postępują zgodnie z przekazanym im ideałem wychowawczym, są jemu- w bardzo zróżnicowanych i zmieniających się warunkach społecznych, politycznych i gospodarczych –wierni przez całe swoje życie. Takiego procesu i jego efektów testy nie są w stanie zmierzyć i rozpoznać.
(...)
Generalnie należy stwierdzić, że jest to dorobek olbrzymi. Sądzić należy, że w przyszłości historycy oświaty dokonają pełnej oceny jakościowej, na tle innych uczonych z tego zakresu i z całą pewnością ocena będzie bardzo pozytywna. (...)

Prof. dr hab. Bogusław Śliwerski także taką niezwykle wysoką ocenę uzyskał od recenzentów - wybitnych polskich uczonych. Prof. zw. dr hab. Maria Dudzikowa pisze między innymi, „iż mamy do czynienia z Kandydatem wielkiego formatu, którego dokonania naukowe, oświatowe, organizacyjne i społeczne trudno zreferować w nawet najbardziej obszernej opinii, istnieje uzasadniona obawa, że nie zdołam w pełni oddać dokonań w standardowej strukturze recenzji referującej i oceniającej doniosłość jego zasług dla pedagogiki, przybliżyć wagę dla teorii i praktyki dziesiątków książek i artykułów, a także działań na rzecz podnoszenia poziomu oświaty i edukacji w naszym kraju/.../ Mir ten ( w środowisku polskich pedagogów, S.P.) zawdzięcza szerokim horyzontom intelektualnym, głębokiej i interdyscyplinarnej wiedzy z nauk społecznych, humanistycznych, co przy ogromnej pracowitości pozwoliło mu wnieść znaczący wkład w rozwój pedagogiki. ( M. Dudzikowa, s.2. ).

Prof. zw. dr hab. Andrzej Radziewicz-Winnicki dodaje, „iż Profesor od dawna uświadamia w praktycznym działaniu, postulatach i zaleceniach, że analiza interakcji społecznej w obliczu światowej ekspansji mediów elektronicznych, poprzez wyniki uzyskane w trakcie eksplikacji empirycznych niewątpliwie poszerza nasza wiedzę instytucjonalizującą o nowe subdyscypliny nauk społecznych, a głównie socjologię /.../ Zatem współczesna komunikacja wirtualna stanowi dla wielu nauk (również dla pedagogiki) pilne wyzwanie, bowiem ich funkcjonowanie w społeczeństwie postindustrialnym w wielu miejscach (punktach) wykracza poza dotąd stosowane kategorie opisowe
i analityczne oraz metody badawcze ( A. Radziewicz-Winnicki, s. 7 )

Niezwykle wysoką ocenę naukową i organizacyjną uzasadnia w swojej recenzji prof. zw. dr hab. Janusz Kirenko, dodając do tego, iż: Osoba nominowana do tego tytułu powinna zatem spełniać kryteria oceny nie tyle znacząco przekraczające te, które zgodnie z wymaganiami ustawowymi są podstawą awansów naukowych, zwłaszcza na tytuł naukowy profesora, ale przede wszystkim takie, które stanowią o wyjątkowej pozycji naukowej Kandydata, Jego wiedzy, umiejętnościach i kompetencjach w określonym obszarze nauki, wytyczających kierunki jego dalszego rozwoju. To również nie tylko znaczące osiągnięcia w zakresie kształcenia młodych kadr naukowych, czy też współpraca z instytucjami, organizacjami i towarzystwami naukowymi krajowymi i zagranicznymi, ale efekty działalności eksperckiej, organizacyjnej i społecznej. Dodatkowym kryterium oceny, ale niezwykle ważnym, bo wynikającym z tradycji nadawania tytułu doktora honoris causa, chociaż bez szczególnego umocowania legislacyjnego, jest ocena zakresu, charakteru
i efektów współpracy Kandydata z jednostkami organizacyjnymi Uniwersytetu Marii Curie- Skłodowskiej aplikującymi wszczęcie procedury, w tym przypadku z Wydziałem Pedagogiki i Psychologii.

Pan prof. dr hab. Bogusław Śliwerski wszystkie te kryteria spełnia w sposób nie budzący jakichkolwiek wątpliwości. Powiem więcej przekracza je, ustanawiając nowe standardy w tym zakresie. Jest pierwszym w 70-letniej historii Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej reprezentantem nauk o wychowaniu i badaczem problemów edukacyjnych, a nade wszystko, pedagogiem, rekomendowanym przez Radę Wydziału Pedagogiki i Psychologii UMCS, do tak zaszczytnego tytułu. (J. Kirenko, s.1)

Prof. dr hab. Bogusław Śliwerski swoją współpracę z Wydziałem Pedagogiki i Psychologii UMCS w Lublinie rozpoczął trzydzieści lat temu, gdy Zakładem Teorii Wychowania kierował prof. dr hab. Mieczysław Łobocki. Łączyły ich zainteresowania metodologiczne w naukach pedagogicznych, struktura i treść edukacji akademickiej w zakresie procesu wychowania, trudności wychowawcze w tym procesie, szczególnie w okresie transformacji ustrojowej. (...) Prócz tego w ostatnich latach prof. dr hab. Bogusław Śliwerski czynnie uczestniczy w kształceniu kadry naukowej naszego Wydziału, w sympozjach i konferencjach naukowych, w fakultatywnych zajęciach dla studentów studiów doktoranckich, a nawet w posiedzeniach Kolegiów Dziekańskich. Z tej współpracy dla naszego Wydziału wynikają bardzo pozytywne efekty, zważywszy na fakt, iż prof. dr hab. Bogusław Śliwerski należy do współczesnej czołówki naukowej polskich pedagogów. Jest zatem zrozumiałe, że ze względu na przytoczone fakty i opinie, społeczność akademicka Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej przyznaje ten tytuł, uznając, iż jest to honor obopólny, z jednej strony jest to zaszczyt dla naszej społeczności, a z drugiej dla wybitnego uczonego, jakim jest prof. dr hab. Bogusław Śliwerski.
Prof. zw. dr hab. Stanisław Leon Popek



Składam w tym miejscu Promotorowi i Recenzentom w tym przewodzie, Senatowi UMCS oraz społeczności akademickiej Wydziału Pedagogiki i Psychologii UMCS - władzom Wydziału, którym kieruje Dziekan prof. dr hab. Ryszard Bera - wyrazy wdzięczności za docenienie mojej pracy naukowo-badawczej, dydaktycznej i organizacyjnej na rzecz rozwoju polskiej pedagogiki. Traktuję to wyróżnienie jako wyraz uznania także dla moich Nauczycieli, akademickich Mistrzów, Współpracowników i Przyjaciół, szczególnie tych, którzy szczerze wspierali mnie w rozwoju naukowym.

Noszę w sercu i pamięci dar szczególnej wdzięczności za stworzenie mi wyjątkowych warunków do samorealizacji - moim Najbliższym: Mamie - Marii Magdalenie, śp. żonie - Wiesławie i moim Synom - Jackowi i Andrzejowi (z Synowymi Anią i Patrycją), małżonce Agnieszce z naszymi córkami - Anią i Hanią, Bratu - Wojciechowi wraz z Jego Rodziną (żoną - Iwoną oraz córkami - Agnieszką i Magdą), siostrom Aleksandrze i Ewie z ich rodzinami. Pochylam się z pokorą nad danym mi życiem w aktywności, by realizować zadania wspomagające innych w ich drodze ku mądrości, szlachetności i służbie Dobru wspólnemu.

Mam w pamięci przesłanie socjologa prof. Jana Szczepańskiego, który mówił:

Filozofia sukcesu jest prosta: trzeba wiedzieć, czego się chce i trzeba trzymać się za twarz, trzeba organizować sobie czas i wykorzystywać czas; czas jest największym dobrem, a zarazem tworzywem. Grzechem jest bycie obojętnym.

Dodałbym do tego wartości, których przestrzeganiu w życiu ślubowałem jako harcerz- służby Bogu i Ojczyźnie.


Relacja Kuriera Lubelskiego