18 lipca 2012

Puls akademickiego biznesu


Sezon letni przynosi urlopowiczom coraz to nowsze sensacje. Nie ma to, jak opalając się na przylegającej do hotelu (all inclusive) plaży w Egipcie, poserfować - zamiast po falach pobliskiego morza, to po stronach internetowych doniesień z frontu przygotowań do dożynek nowego roku akademickiego.

Akcja toczy się w jednej z wyższych szkół prywatnych, która prowadzi kształcenie m.in. na kierunku pedagogika.

Występują m.in.:

- założyciel "wsp" (ZK);

- prorektor "wsp" Y - na drugim etacie, bez znaczącego dorobku, ale za to habilitowany; (PRy)


Scena I:

ZK: Oj Boże, siadaj sobie tutaj...

PRy: Dziękuje ci, że znalazłeś chwilę czasu.

ZK: No.

PRy: Jestem zmęczony, tyle mam spraw na głowie. Tak to się potoczyło niespodziewanie. Ja to w ukryciu robię dla ciebie, trzymam.

ZK: Tylko zrobię to... piloty położę.

PRy: Widzę, że ty tu masz zegar fajny i rzeźbę. Poczekaj, wziąłem ci jakąś butelkę, żebyś po prostu, przy okazji, wziąłem taką większą, żeby się szybko nie skończyła.

ZK: Ty samochodem jesteś dzisiaj? Moim, znaczy się służbowym?

PRy: Tak, tak, ja samochodem, to ja dzisiaj nie mogę. Zaskoczył mnie, to prawda.

ZK: Dlaczego, co się stało, bo k...a dla mnie to jest niezrozumiałe. Nie zgodził się?

PRy: Każdy mnie o to pyta. Niby nic się nie stało. Nie mogę być u ciebie rektorem, a w uniwerku dyrektorem instytutu, na drugim etacie, bo mnie natychmiast wyleją, a bez tego i tak niewiele już znaczę. Wszystkie rzeczy, co ja robiłem na wydziale jakoś wyszły, nad podziw dobrze. W końcu cały rok się opier..... , by jak najwięcej czasu i sił poświęcać twojej szkole, bo z tego, to mam chociaż kasę, a tam tylko stanowisko i nędzną płacę... .

ZK: Dobra, ale co kopnęło rektora, że nie chce się zgodzić na to, byś był na wydziale na drugim etacie? W końcu u mnie nie musisz firmować nauki, bo nie mamy uprawnień i długo mieć nie będziemy. Zresztą mi na tym nie zależy. Mówię tak innym, jak to jest ważne, żeby w ogóle chcieli się u mnie zatrudnić. Niech się zatrudniają i robią na nas... he, he, he...

PRy: Trzymaj tę postawę w tajemnicy, w tajemnicy… Słuchaj, na wydziale to ja kryję minimum kadrowe, kurde d... po prostu daję. Ja tam pół milimetra się nie angażuję, bo to sama mafia. Nic, tylko mnie lekceważą, a przy tym zazdroszą, że prorektorem jestem.... nie jedynym zresztą, to niech wyrywają. A przecież wiesz, że Wiesiu jest prorektorem u konkurencji i jakoś go tolerują. Bo swój.... ku... i daje im zarobić, albo mają wobec niego zobowiązania.

ZK: No to o co chodzi, że tak się tym przejmujesz? Za rok możesz u mnie być rektorem, zatrudnię twoją żonę, córkę, zięcia, kogo będziesz potrzebował. A co, kasy nam jeszcze starczy, a resztę weźmiemy na umowy zlecenie.

PRy: Tylko to mnie trzyma, bo teraz, póki jeszcze jestem w uniwerku, to mogę parę rzeczy ci załatwić... jestem w PKA, mam koleżankę w ministerstwie... załatwi się dojście do kasy na kolejny grant.

ZK: nooo, ale musisz u mnie się bardziej postarać... znaleźć ludzi do pracy na etat, bo inaczej ten interes mi padnie. Widzisz, co się dzieje, jak tylko prasa podała, że mamy ... no wiesz...

PRy: Przecież wiesz dobrze, że ja tam pół milimetra się nie angażuję i wszystko jest dobrze. Kowalski co chwilę wymyślał jakieś prace na rzecz KRK-a, nowe plany studiów.

ZK: Co to k...a jest? Niech sam zapier.... he, he, he...

PRy: he, he, he... Tyle lat traktuje ten wydział jako swoją własność, to niech się postara. Ja nie będę na niego robił.

ZK: Chyba mnie nie zawiedziesz? Tyle lat inwestuję w ciebie, zatrudniając na funkcji rektora słupa, więc musisz być lojalny. Moje decyzje są tu kluczowe, a zobaczysz, że dobrze na tym wyjdziesz i twoja rodzina. Tamten i tak nie orientuje się w niczym i nawet nie ma zamiaru. Nikt go nie ruszy, bo w tym środowisku też nikt go nie zna.

PRy: No jasne, nic nie traci, tylko zyskuje. W końcu zatrudniłeś mu żonę, to niech podpisuje ci faktury i uchwały senatu. Za coś w końcu tę forsę bierze.

ZK: To mój kolega, więc nie odmawia. Musimy likwidować te spółki, w których są niepożądane osoby, a tworzyć nowe, także dla twojej żony. Będziesz zabezpieczony k... i nie pożałujesz. Wszystko jednak w szkole musi grać tak jak ja chcę. A jak będą problemy, to się załatwi. Znam gościa z ministerstwa... już ci mówiłem kiedyś o nim, jak załatwiłem z nim rejestrację szkoły.

Na straganie w dzień targowy
takie toczą się rozmowy:
http://archiwum.pb.pl/2637286,96862,to-sie-nadaje-do-prasy

17 lipca 2012

Przemoc w rodzinie i pomoc jej ofiarom


Smutne są polskie statystyki społecznie negatywnych zjawisk ostatnich lat. Okazuje się, że 113 tys. osób rocznie pada ofiarą przemocy w rodzinie, w tym jedną czwartą ofiar stanowią dzieci i młodzież. Doświadczający nieludzkiego traktowania przez osoby bliskie czy współmieszkańców (partnerów) powinni wzywać do interwencji policję, by ta powstrzymała sprawcę zła przed dalszymi atakami a zarazem założyła ofiarom jego przemocy tzw. Niebieską kartę. Taką kartę mogą też założyć lekarze, którzy dokonują obdukcji czy psychiatrzy, kiedy zgłasza się do nich osoba z prośbą o pomoc na skutek domowego mobbingu wobec niej. Po raz pierwszy wprowadzono u nas powszechnie niebieske karty w 1998 r. celem dokumentowania przez policję przebiegu zdarzeń, jego skutków i planowania pomocy ofiarom, którymi stają się także bezbronne dzieci. Niebieska karta jest także dowodem np. w postępowaniu dotyczącym znęcania się sprawcy nad rodziną czy w postępowaniu rozwodowym.

Niebieska karta składa się z dwóch części, którymi dysponują interweniujący w związku z przemocą domową funkcjonariusze Policji oraz z dwóch kolejnych, które stanowią podstawę do monitorowania dalszych faz tego procesu. Jak wynika z prawa (ROZPORZĄDZENIE RADY MINISTRÓW z dnia 13 września 2011 r. w sprawie procedury "Niebieskiej Karty" oraz wzorów formularzy "Niebieska Karta") - Wszczynając procedurę, podejmuje się działania interwencyjne mające na celu zapewnienie bezpieczeństwa osobie, co do której istnieje podejrzenie, że jest dotknięta przemocą w rodzinie. Rozmowę z osobą, co do której istnieje podejrzenie, że jest dotknięta przemocą w rodzinie, przeprowadza się w warunkach gwarantujących swobodę wypowiedzi i poszanowanie godności tej osoby oraz zapewniających jej bezpieczeństwo.

Karta A dokumentuje zgłoszoną sytuację i co zastano na miejscu, a także jakie działania podjęto, natomiast Karta B opisuje najważniejsze przestępstwa związane z przemocą domową oraz dane teleadresowe instytucji i organizacji pozarządowych, do których ofiara może się zwracać o pomoc. Tę pierwszą Kartę wypełnia interweniujący funkcjonariusz na miejscu zdarzenia w obecności sprawcy. Stanowi ona zapis faktu interwencji związanej z przemocą i może stanowić dowód w postępowaniu procesowym w sytuacji, gdy ofiara postanowi złożyć doniesienie o popełnieniu przestępstwa. Ten dokument jest tez podstawą do odwiedzenia w ciągu siedmiu dni od zaistniałej interwencji przez właściwego funkcjonariusza dzielnicowego rodzinę i przeprowadzenia wywiadu środowiskowego, a następnie dalszego monitorowania sytuacji w danej rodzinie (nie rzadziej niż raz w miesiącu).

Najczęściej ofiarami przemocy są kobiety, które nie bardzo wiedzą, jak rozwiązać problem, którego skutki promieniują nie tylko na ich własne zdrowie fizyczne i duchowe, ale także na ich potomstwo. Sprawa jest niezwykle trudna, bowiem z jednej strony pojawia się poczucie wstydu, któremu towarzyszy bezradność i pytanie egzystencjalne, co mają dalej począć, z drugiej zaś strony jest jakaś nadzieja, że sytuacja może ulegnie zmianie na korzyść? Ofiary staja przed dramatycznym dylematem: tkwić w toksycznym środowisku, akceptować je, znosić upokorzenia, licząc na poprawę sytuacji, czy może przerwać doświadczanie różnego rodzaju opresji, by ratować siebie i dzieci, skoro nie ma już nadziei na pozytywną zmianę zaistniałej sytuacji?

Nie wszystko przecież jest stracone. wiele osób może liczyć na pomoc najbliższej rodziny, inne zaś na wsparcie organizacji pozarządowych, placówek opiekuńczych czy socjalnych. Znam rodzinę, która udzieliła kilka lat temu wsparcia matce uciekającej przed własnym, dorosłym "synem-narkomanem", który usiłował ją zabić w chwili ataku narkotycznego głodu. W Łodzi już 1035 matek znalazło schronienie w Domu Samotnej Matki im. Stanisławy Leszczyńskiej. Właśnie 1 lipca 2012 roku minęło 20 lat od dnia przyjęcia pierwszej matki. Od samego początku w Domu pracują Siostry Antonianki, wspierane przez świeckich specjalistów. Od 2000 roku Dom funkcjonuje w strukturze Centrum Służby Rodzinie w Łodzi, którym kieruje ks. prałat Stanisław Kaniewski.

Dom Samotnej Matki zapewnia całodobowy pobyt matkom w ciąży i z małymi dziećmi. Stwarza warunki umożliwiające powrót do rodziny i społeczności, zapewnia pomoc w uzyskaniu samodzielnego mieszkania oraz pomaga w rozwiązywaniu problemów. Mamy mogą przebywać w Domu do roku czasu; w szczególnych sytuacjach czas pobytu może zostać wydłużony o kolejny rok. Dzięki pracy Domu, mamy z dziećmi chroniące się przed przemocą, bezdomnością i skrajnym ubóstwem, mogą zbudować zdrową rodzinę. Pomagamy zanim dzieci trafią do domu dziecka.

Dom prowadzony jest we współpracy z Miastem Łódź – Miejskim Ośrodkiem Pomocy Społecznej w Łodzi oraz Fundacją Służby Rodzinie „Nadzieja”. Kamieniem milowym było wybudowanie nowoczesnego budynku w Łodzi, przy ul. Broniewskiego 1a, który zapewnia bardzo dobre warunki pobytu oraz wsparcia. Inwestycja ta była współfinansowana ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego.



16 lipca 2012

Powstaje Światowy Raport Nauk Społecznych - 2013

Moja Doktorantka, pani mgr Arleta Suwalska przetłumaczyła tekst zapowiedzi raportu, który powstaje, a jego idea może przydać się zainteresowanym nim osobom, ktore nie mają czasu na dokonywanie jego translacji na język polski. Ów krótki dokument dotyczy problematyki raportu, jaki ma powstać, jak również procedury zgłaszania się osób do jego współtworzenia i kryteriów selekcji propozycji. Autorzy zainteresowani wspólpracą proszeni są o przekazanie Zastępcy Dyrektor Generalnej UNESCO do spraw Nauk Społecznych i Humanistycznych, do dnia 20 lipca 2012, pod adres issc@worldscience.org swojego curriculum vitae wraz ze wstępną propozycją (expression of interest), opracowaną według zasad określonych w załączonym poniżej dokumencie.

Przekazuję zatem powyższą informację tą drogą z uwagi na wspomniany bliski termin zgłaszania propozycji oraz ważne adresy internetowe znajdujące się w otrzymanym z UNESCO materiale. Jeżeli ktoś ma jeszcze chwilę czasu na zastanowienie się i włączenie do tego procesu, to może też skontaktować się z prof. Sławomirem Ratajskim, Sekretarzem Generalnym Polskiego Komitetu do spraw UNESCO
(Tel. 22 624 24 96 w. 108; Tel./faks 22 620 33 62).
Poniżej szybkie tłumaczenie tego materiału:

Kontekst i wniosek

W roku 1999 UNESCO opracowało pierwszy Światowy Raport Nauk Społecznych (World Social Science Report, WSSR). Dziesięć lat później otrzymało mandat od ISSC na przygotowanie drugiego raportu. Światowy Raport Nauk Społecznych wyszedł w czerwcu 2010 r. i dotyczy „ wiedzy, która dzieli”. Jest to pierwszy z tej serii dokument zwracający uwagę na kluczowe wyzwania stojące przed naukami społecznymi w związku z szybko zmieniającą się rzeczywistością, na ewolucję udziału w nich nauk społecznych i ich zdolności odpowiadania na te wyzwania oraz na potrzebę opracowania rekomendacji dla dalszej praktyki i polityki w naukach społecznych. Raport z 2010 r. można pobrać ze strony ISSC, która teraz przygotowuje kolejny Raport Światowy, jaki zostanie opublikowany przez UNESCO i wydany w październiku 2013. Raport dotyczy problemu: „Zmiana globalnego środowiska naturalnego. Transformatywny wpływ nauk społecznYCH (”Changing Global Environments: Transformative Impact of Social Sciences).

Zmiany klimatyczne i szersze zmiany środowiska naturalnego przyczyniają się do bezprecedensowych wyzwań i możliwości. Efekty tych zmian są nieuniknione. Ich wpływ na ludzkie życie widzimy wszędzie, w szczególności w krajach najbiedniejszych i najmniej rozwiniętych. Znany jest wpływ zmian klimatycznych na aktywność ludzką. Jednak rozwiązanie wynikających z tego problemów nie wyłoni się bez zmiany ludzkiego stylu życia i aktywności. Nie zrównoważy ono problemów, jeżeli nie spojrzymy krytycznie na problem nierówności, biedy czy sprawiedliwości.

Biorąc pod uwagę pewne problemy jak: energia, woda, użytkowanie gruntów, urbanizacja, wzrost liczby ludności, rolnictwo, bioróżnorodność, edukacja, katastrofy naturalne itd., pojawiają się w naukach społecznych fundamentalne pytania, które powinny być postawione w sytuacji czy próby zmiany w środowisku globalnym, a mające na celu doprowadzenie do bardziej efektywnych, sprawiedliwych czy powstrzymujących rozwiązań. Te próby zawierają pytania dotyczące: 1) bieżących i rozłożonych w czasie zmian środowiska naturalnego, 2) warunków i wizji zmian w praktyce nauk społecznych, tak samo jak w przypadku pracy indywidualnej lub grupowej, 3) interpretacji i subiektywnego podejmowania decyzji.

Powyższe problemy tworzą podwaliny dla badań w naukach społecznych. Co więcej, definiują one rolę wiedzy dla badania zmian środowiska naturalnego, precyzując co może i powinno być zrobione w celu stworzenia ram dla konkretnych rozwiązań w tym obszarze. Pytania te są jak soczewki do zrozumienia zmian w środowisku naturalnym, wbudowane w systemy społeczne.

W roku 2013 dyrektor i zespoły edytujące uzyskają fundusze z Scientific Advisory Committee na opracowanie takiego raportu przez stypendystów z różnych dziedzin i części świata.

Potencjalni uczestnicy powinni wysłać zainteresowanie udziałem w tym projekcie do WSSR do 20 lipca 2012, wskazujac jedynie (nie więcej, niż na stronę) na to:

* w którym obszarze podstawowym (cornerstone) chcą wziąć udział;

* Jakie chcą rozwijać główne argumenty?

* Jakiego kraju i regionu będzie dotyczyć ich zainteresowanie eksperckie?

* Jakie zamierzają zastosować metody analiz?

* Jakie będą wykorzystane dane i źródła?


Wszystkie propozycje będą opiniowane przez WSSR - zespół składający się ze specjalistów różnych dyscyplin i z różnych regionów świata. Będą preferowane udziały osób, które wezmą pod uwagę transformującą rolę nauk społecznych w zakresie konkretnych problemów, przekrojowych spraw, jak płeć, różnorodność kontekstowa, braki, ryzyka i możliwości, zmiany i nowe możliwości.

Raport będzie zawierał wszystkie rodzaje danych empirycznych nauk społecznych - ilościowe, jakościowe, teoretyczne i stosowane. Wybrani uczestnicy będą proszeni o dostarczenie ich prac do końca listopada 2012. Praca powinna mieć 1500 wyrazów. Wszystkie prace będą złożone do recenzji. Oczekuje się następujących ram do cornerstone (fundamentalnych problemów) dla uczestników:

Zmiany środowiska naturalnego:

1)Jakie realne zagrożenia - tak aktualnie, jak i rozłożone w czasie - wpływają na środowisko naturalne, jakie są konsekwencje dla regionów, dla ludzi z marginesu społecznego, dla społeczeństw krajów zaawansowanych ekonomicznie?

2) Jakie są konsekwencje zmian środowiskowych dla życia społecznego, dla instytucji takiej jak rodzina, dla dobrobytu społecznego, legalnych zasad, praw i obowiązków, prywatno-publicznych wzajemnych interakcji, dla spójności i solidarności społecznej?

Warunki i wizje zmian, Interpretacja i subiektywne podejmowanie decyzji

1)Co dynamizuje indywidualne i grupowe zmiany w kontekście praktyki społecznej i nawyków społecznych?

2) Jak możemy przyspieszyć i skalować procesy odnoszące sukcesy, zrównoważone lokalnie i akcje zmieniające społeczeństwo?

3) Czy media i nowe modele życia społecznego sprzyjają zmianom ?

4) Kto decyduje w sprawie wymaganych zmian? Czy zmiany powinny być wynikiem debat czy partycypacji? Jakie są realistyczne alternatywy i możliwe tłumaczenia tych procesów?

5) Jaki system wartości i wierzeń leży u podstaw zmian środowiska, kreuje różne wizje różnych typów społeczeństw, do których powinniśmy dążyć?

6) Jak w naszych czasach rozwoju badań nad naukami społecznymi rozumiemy denializm (ang. denialism) i obojętność?


Odpowiedzialność i etyka

1) W jaki sposób najlepiej wprowadzić na pierwszy plan dla ludzi biednych, zagrożonych biedą i przyszłych pokoleń normatywną agendę w przestrzeń ekspertyz, polityki i praktyki?

2) Jakie sposoby wpływają na agendy i procesy podejmowania decyzji?

3) W jaki sposób najlepiej zwiększyć dostarczanie i zastosowanie wiedzy dla zmian środowiska naturalnego?

4) Jak integracja lokalnej, rodzimej wiedzy prowadzi do efektywnych rozwiązań dla klimatu i innych zmian środowiska naturalnego? Jeżeli te zmiany są widoczne, to jak je najlepiej zrealizować?

5) Jakie instytucje podejmujące decyzje i jakie struktury potrzebujemy na różnych poziomach rozwiązywania spraw zmian klimatycznych? Czy skala globalnego zarządzania jest wciąż istotna?

Zmiany praktyki badań i nowe sposoby pracy w naukach społecznych

1) Czy prace w środowisku globalnym zmieniły wpływ na praktykę badań społecznych?

2) Jakie zmiany przewidujemy w przyszłości dzięki rozwojowi nowych dyscyplin i nowych sposobów pracy?

- Jakie są przeszkody do badań interdyscyplinarnych? Jak je możemy przezwyciężyć dzięki nowym instrumentom zarządzania, ewaluacji praktyki badawczej i mechanizmom finansowym?



Jeśli nawet nikt nie skorzysta z możliwości czynnego włączenia się w konstruowanie takiego raportu, to warto wiedzieć, że taki powstanie i jaki będzie zakres jego treści.

15 lipca 2012

Wyższe szkoły czyszczenia, czyli edukacja gnid


Na rynku edukacyjnym furorę powinien zrobić nowy kierunek studiów interdyscyplinarnych, ale koniecznie z udziałem w tym pedagogiki, pod nazwą "czyściciel".

Nareszcie można go realizować dzięki reformie Barbary Kudryckiej, która jest dumna z tego, że uczelnie mogą dowolnie konstruować oferty kształcenia. Dowolnie, to znaczy pod dyktando pracodawców, rynku pracy, a ten generuje najróżniejsze zawody, które wymagają coraz bardziej elastycznych umiejętności, bo przecież pracodawcom nie chodzi o wiedzę absolwentów szkół wyższych, tym bardziej o wiedzę naukową, tylko o kompetencje praktyczne czy wąskie umiejętności.

Sięgnijmy do ofert i zobaczmy, że pojawił się na rynku niezwykle "interesujący" zawód, łączący w sobie umiejętności komunikacyjne, manipulacyjne i andragogiczne. Firmy potrzebują osoby, które będą potrafiły zniszczyć życie pracownikom i doprowadzą do odejścia tych nieposłusznych. Chodzi o to, by odpowiednio "wykształcona" osoba potrafiła tak rozpoznać relacje międzyludzkie w przedsiębiorstwie, zorganizować w nim intrygi, by doprowadzić do odejścia zbędnych pracowników, to znaczy osób, które są niezadowolone z zarządzania nią, np. wyższą szkołą prywatną, firmą ekonomiczną, farmaceutyczną itp., a w firmach publicznych - działaczy związkowych. Ostatni podmiot mobbowania dotyczy bardziej oświaty, bo w szkolnictwie prywatnym związki zawodowe w ogóle nie istnieją.

Działalność takich „specjalistów" ma na celu doprowadzenie niewygodnych dla szefa osób do głębokiego zranienia psychicznego, wytrącenia ich z życia zawodowego i osobistego. Kim są "czyściciele"? To przedstawiciele różnych zawodów, prawnicy, byli pracownicy służb specjalnych, tzw. trenerzy lub konsultanci, fachowcy do wynajęcia na polskim rynku, którzy zajmują się "naprawianiem", restrukturyzacją przedsiębiorstw, firm, w tym także wyższych szkół prywatnych.

W związku z tym, że coraz bardziej zaostrza się walka konkurencyjna na rynku usług akademickich, niektórzy ich właściciele korzystają z tego rodzaju metod, zatrudniając "ludzi do brudnej roboty". Ci najbardziej skąpi i przebiegli właściciele firm akademickich, którzy wolą "załatwiać" sobie niepokornych nauczycieli akademickich czy pracowników administracji tanimi sposobami, zatrudniają do tych celów żony, mężów lub kochanki już pracujących osób w firmie, by jako czyściciele wykazali się nie tylko efektywnością operacyjnego działania typu rozpoznanie, kto i co mówi o szefostwie, ale i jakie są warunki jego osobistego życia, co można z tego wykorzystać do manipulowania nim, osaczania go i szantażowania, by bezwzględnie podporządkował się woli kierownictwa, albo sam odszedł z pracy. W tym celu organizują różnego rodzaju akcje tzw. spotkania, wyjazdy integracyjne czy obowiązkowe towarzyszenie szefowi w czasie wakacji, by z pomocą alkoholu, tanich zabaw i atrakcji wydobyć od pracowników ich skryte problemy, które będzie można potem doskonale wykorzystać do manipulacji.


Na polskim rynku działa już wiele firm konsultingowych zajmujących się "czyszczeniem", a więc potrzebującym specjalistów, którzy nie dadzą się w tej roli rozpoznać, prowadząc indywidualną działalność gospodarczą pod najróżniejszymi tytułami. W jednym z dużych szpitali klinicznych zatrudniony w nim "czyściciel" badał relacje interpersonalne pod kątem tego, jak rozbić w nim związki zawodowe doradzając szefowi zaszczuwanie i zamykanie ust pracownikom. W celu spacyfikowania "sprawiających trudności pracowników" w jednej z wyższych szkół prywatnych właściciel "zatrudnił" kochanka, którego zadaniem było terroryzowanie pracowników, w tym głównie nieposłusznych władzy zbyt samodzielnych pracowników naukowych, a cała operacja odbywała się z pomocą komisji specjalnej powołanej przez założyciela szkoły do oceny osiągnięć naukowych. Głównymi oceniającymi w niej byli "czyściciele", czyli pracownik fizyczny bez matury oraz dwóch członków bez żadnych kompetencji akademickich. Skład takich zespołów „czyścicieli” zmienia się w zależności od nastrojów i rozpoznawanej przez właściciela ich skuteczności.

Podstawową metodą działania czyściciela jest mobbing, dzięki któremu może on pacyfikować załogę. Zdarza się, że tym czyścicielem jest sam pracodawca. Jeśli jest to osoba przez niego zatrudniona, to najczęściej jest przedstawiana załodze jako doradca, a w istocie agent instruujący mobbera-szefa, dyrektora, co ma czynić, kim manipulować, kogo zastraszyć. Tu pracodawca rzadko działa bezpośrednio. Właściciel np. takiej "wsp" organizuje w zależności od natężenia poczucia nieposłuszeństwa załogi częściej lub rzadziej zebrania-operatywki, w trakcie których ma miejsce pokazowe maltretowanie psychiczne wybranej osoby i mobilizowanie lojalnych osób do uczestnictwa w tym procederze. Głównym celem takiego postępowania jest zamykanie ust i wygaszanie lękiem ewentualnych działań potencjalnych przeciwników oraz budowanie lojalnej frakcji popleczników, usłużnych wazeliniarzy.

Jak twierdzą naukowcy: mobbing najczęściej nie jest jedynie metodą podtrzymywania władzy niekompetentnej osoby, lecz sposobem podtrzymania patologicznych relacji pracowniczych, za którymi stoją często przestępcze powiązania o charakterze korupcyjnym, nepotyzm, dyskryminacja itd.

Zgodnie zatem z reformą kształcenia akademickiego wyższe szkoły mają nieograniczone możliwości oferowania kierunków studiów i specjalności pod dyktando także patologicznych potrzeb - zamówień rynku pracy. Tego chcieliście i na to się godziliście? To macie. Nie jest bowiem prawdą, że dzięki takim regulacjom prawnym zainteresowani rozwijaniem nauki skupią się na celach powszechnie pożytecznych i cywilizacyjnie wartościowych. Już nawet wiem, gdzie można zorganizować "dobre praktyki" dla przyszłych czyścicieli.

14 lipca 2012

Ile nas kosztuje Ministerstwo Edukacji Narodowej?


Skoro napuszcza się dziennikarzy na nauczycieli, by pokazać na kilku przypadkach, jakimi są finansowymi krezusami i jak świetnie im się żyje, nic nie robiąc, bo w końcu praca w szkole to sama przyjemność, błogie lenistwo i okazja do spotkań z koleżankami i kolegami, to sięgnijmy wraz z niektórymi posłami po dane na temat najwyższego dla oświaty urzędu. Ktoś musiał zabrać się za nauczycieli, by nie narzekali, że mają źle, skoro coraz więcej osób odczuwa pogorszenie się ich życiowej sytuacji.

Nauczycielom nie może być lepiej. Wiadomo, uczniowie przeszkadzają im w pracy, więc pedagodzy muszą się przed nimi jakoś bronić - a to zadadzą im klasówkę, a to każą coś przepisywać, byle tylko nie zawracali im głowy, a to skierują kogoś niekompetentnego na zastępstwo, a to wyświetlą film (tzw. nauczyciel-zastępczy) itp. W końcu nauczyciel, też człowiek, więc gdzieś i kiedyś musi się napić kawy czy herbaty. Nie po to dyrekcja zainstalowała elektroniczny zamek z kodem szyfrowym w pokoju nauczycielskim, by uczniowie jak intruzi pałętali się i wiecznie czegoś od nich chcieli. Tak więc, drogi narodzie, trzeba skończyć z tymi obibokami, dołożyć im nawet podwójnie liczbę godzin pracy, a raczej przebywania w miejscu pracy, odebrać wszystkie możliwe przywileje i niech poczują, co to znaczy dobra korporacja, z dyrektorem z pejczykiem, śmieciowymi umowami, ustawicznym lękiem o potencjalną utratę miejsca pracy, czyli spotkań ze znajomymi.

Spójrzmy zatem dzięki interpelacji posła Przemysława Wiplera, kto czuwa nad zarządzaniem oświatą w Polsce i kto obsługuje tych, którzy realizują te zadania? Zatrudnienie według stanu na dzień 31 grudnia 2011 r. w Ministerstwie Edukacji Narodowej oraz jednostkach organizacyjnych podległych ministrowi wyniosło 1491 etatów. Od 2008 r. , kiedy to władzę objęła w tym resorcie Platforma Obywatelska wraz z PSL stan zatrudnienia wzrósł o ponad 200 etatów, gdyż w 2008 r. było 1210 etatów. Brawo! Niech MEN jeszcze ponarzeka o przeroście zatrudnienia w szkolnictwie, w przedszkolach, czyli na pedagogicznym froncie, a po cichu powiększa armię urzędników, ekspertów, doradców, utrzymuje gabinet polityczny, by nie było wątpliwości, że oświata jest podporządkowana (częściowo jak w PRL) interesom politycznym będącej u władzy partii.

Ile kosztuje utrzymywanie armii urzędników, których wpływu na jakość edukacji nie chce zbadać naukowo Instytut Badań Edukacyjnych, bo musiałaby to być także częściowo autodiagnoza, nie wiemy? W 2011 r. MEN wydało tylko na umowy o dzieło i umowy zlecenia ok. 3,2 mln zł. Kwoty wydatkowano głównie na wynagrodzenia dla rzeczoznawców. Samo zaś Ministerstwo Edukacji Narodowej i jednostki organizacyjnie podległe ministrowi tego resortu na podstawie umów o dzieło i umów zlecenia wydatkowało w 2011 r. 99 mln.371 tys. zł. Posłowi nie wyjaśniono, ile wyniosły łącznie płace prawie 400 pracowników MEN, a przecież wiadomo, że kwoty wydatkowane na ten urząd w większości dotyczą tego zobowiązania. Ci, którzy przed wyborami upubliczniali stan swojego majątku, po odejściu z resortu już tego nie uczynili. Łatwiej jest zainteresować dziennikarzy tym, ile zarabia polski nauczyciel. Czy minister J. Pitera zajmowała się lobbingiem w oświacie i szkolnictwie wyższym, korupcją, która tych resortów nie ominęła? Raportów na ten temat nie mamy. Mamy natomiast śledztwa dziennikarzy, którzy donoszą z frontu:

"Sprawdziliśmy ich pensje i godziny pracy. Okazuje się, że rzadko kiedy biorą "gołe etaty" , dorabiają głównie nadgodzinami. A ich zarobki zależą nie tylko od doświadczenia, lecz także od miasta, w którym pracują" (GazetaPraca.pl z dn. 9.07.2012). Oczywiście, nauczyciele są tak pazerni, że "rzadko kiedy biorą "gołe etaty", bo skoro mają tak niskie pensum, to muszą dorobić na BMW i wykończanie własnych willi. A ile zarobili urzędnicy MEN na udziale w projektach unijnych, niezależnie od pobierania własnych "głodowych" pensji?

13 lipca 2012

Kto nauczycielom daje i odbiera...


Można sięgnąć do wypowiedzi premiera Donalda Tuska sprzed lat, a najlepiej z tych okresów, kiedy albo nadchodziły wybory samorządowe czy parlamentarne, albo właśnie PO je wygrywała, by dostrzec, że nastąpiło jakieś dziwne przemieszczenie akcentów w stosunku do nauczycieli: od miłości, szacunku i uwielbienia, czego wskaźnikiem stawały się coroczne podwyżki płac, do poniżania, pomniejszania i obciążania winą za kryzys finansowy państwa i samorządów. Nie przypominam sobie, by nauczyciele sami żebrali o podwyżki. Od kilkudziesięciu lat znoszą upokorzenia z godnością, będąc w grupie elit tego kraju jedną z nieustannie manipulowanych przez kolejne rządy profesji.

Ktoś może powiedzieć, że to przez związki zawodowe i ustawę Karta Nauczyciela, w tym przez przywileje, jakie ta społeczność zawodowa uzyskała w stanie wojennym "od Wojciecha Jaruzelskiego". Jeszcze trochę, a uwierzymy, że ten stan był możliwy dzięki dobrze wówczas opłacanym nauczycielom. Niech tak twierdzi, jeśli w to wierzy, bo ja nie jestem aż tak naiwny. Można zapytać, czy słuszne jest dzisiaj wywoływanie w społeczeństwie negatywnych postaw wobec tej grupy zawodowej tak, jakby ona cokolwiek i komukolwiek ukradła, czegoś pozbawiła wbrew istniejącemu prawu? Nauczycielom od lat płacono mało, toteż nie bez powodu mówiono o proletaryzacji tego zawodu. Ustawowe rozwiązania miały wyrównywać ów poziom strat materialnych przywilejem dłuższych wakacji, przejściem na emeryturę po 30 latach pracy, dodatkami dla nauczycieli wiejskich itp. Ach, zapomniałem o urlopie na poratowanie zdrowia. Rozumiem, że władze po to wprowadziły te urlopy, by w ukryty niejako sposób dotować niskopłatnych nauczycieli. Mało zarabiacie, to pójdźcie sobie na roczny, płatny urlop zdrowotny? Czy taka była intencja tego urlopu? Czy może specyfika tego zawodu sprawia, że część nauczycieli, bo nie dotyczyło i nadal nie dotyczy to wszystkich, wymaga szczególnego zadośćuczynienia? A może zdrowie nauczycieli tak się poprawiło, że te urlopy istotnie nie są konieczne?

Kto to policzył? Kto to obiektywnie wykazał? Ze znanych mi badań na temat wypalenia zawodowego nauczycieli wynika, że ok. 23%, czyli co piąty wymaga poważnej terapii, a kolejne 25% jest tym wypaleniem zagrożonych. Innymi słowy, prawie co drugi nauczyciel jest wyczerpany lub na granicy wyczerpania ze względu na warunki pracy i płacy w szkolnictwie publicznym, a kiedy chce skorzystać z przysługującego mu urlopu na poratowanie zdrowia, wyrzuca mu się to jako bezczelność, wyłudzenie, życie na koszt społeczeństwa. Być może są tacy, którzy to wyłudzają, ale od czego jest organ władzy państwowej? Dlaczego odbierać innym to, co jakiś margines być może traktuje jako okazję do relaksu? A wśród posłów czy w rządzie nie ma ludzi marginesu, tzn. wyłudzających korzyści z tytułu istniejących ku temu możliwości (rachunki za paliwo mimo braku samochodu, wyłudzanie diet za udział w posiedzeniach, w których się nie uczestniczy ale podpisuje listę obecności, łapownictwo, powiązania z mafią, nieuczciwymi lobbystami itp.)?

Gdyby to były takie kokosy, to do nauczycielskiego zawodu powinni pchać się "drzwiami i oknami" najwybitniejsi i najzdolniejsi absolwenci szkół średnich, a następnie szkół wyższych, a jednak... nie pchali się i nie pchają. Jeśli już, to zabiegają o możliwość wykonywania tego zawodu w większości ci, dla których jest on czymś więcej, niż tylko miłość do dzieci, chęć pracy z nimi, ale także albo przede wszystkim jest on pasją pomagania innym w ich rozwoju, kształcenia młodych pokoleń, dzielenia się z nimi własnym mistrzostwem, wprowadzania młodszych w świat, by zmieniać go wspólnie z nimi. Nikt nie policzył i nie zbadał, jak wiele osób wykonuje ten zawód z autentyczną pasją, zaangażowaniem, radością współtworzenia i ustawicznego eksperymentowania, uczenia się, bycia z innymi i dla innych.

Ministerstwo Edukacji Narodowej wolało zamówić badania dotyczące czasu pracy nauczycieli, by wykazać za ich pośrednictwem, że ci mają go za dużo dla siebie, dla swoich rodzin, a za mało go poświęcają swoim uczniom, niż zdiagnozować efektywność czasu pracy własnych urzędników, w tym także ministra i wiceministrów. Jakaś dziwna cisza zapanowała nad wynikami tych badań. Czyżby okazało się, że jest inaczej, niż chciałaby tego władza? Po co jest konstruowana wraz z mediami antynauczycielska kampania w okresie wakacyjnym, kiedy Polacy wyjeżdżają na urlopy, odpoczywają i mają więcej czasu na lekturę, także codziennej prasy? Niech poczytają sobie o nauczycielach-darmozjadach, którzy potrafią "wyciągnąć" nawet ponad 8 tys. zł. miesięcznie, a przecież powinni być nadal ubogimi krewnymi w stosunku do średniej klasy ... średniej. Ilu z nich zarabia ponad 8 tys. zł.? A jeśli mieliby wszyscy zarabiać tę kwotę, to byłoby to za dużo? Ze względu na co? Co ma być tu punktem odniesienia?

Media jednak chętnie okładają nauczycieli "kijami oskarżeń" za wyłudzanie z kasy państwowej nienależnych im przywilejów. Nienależnych od kiedy? Od tego roku czy od przyszłego? A jakie są standardy tego, co nauczyciele powinni posiadać? Kto określił to minimum ekonomiczne, kulturowe, społeczne? Niech naród się dowie, że to przez nauczycieli budżety samorządów wkrótce zostaną rozsadzone i nie będzie już co z nich finansować, poza edukacją przedszkolną i szkolną. Niech obywatele wiedzą, że to przez nauczycieli jedynym rozwiązaniem tej trudnej finansowo sytuacji jest łączenie szkół, prywatyzowanie niektórych placówek oświaty publicznej, umieszczanie przedszkoli w kontenerach (hit oszczędnościowy tego roku!), zwalnianie tym samym nauczycieli i zatrudnianie tych z najniższymi kwalifikacjami, bo są dla gmin tańsi. Kto im na to zezwolił? B. minister edukacji K. Hall obniżyła wymóg poziomu wykształcenia dla nauczycieli, a K. Szumilas jeszcze to utrwala, więc niby dlaczego gminy miałyby nie skrzystać z tej strukturalnej zachęty władzy? Tak samo skorzystają, jak niektórzy nauczyciele z urlopu na poratowanie zdrowia.

Jak mówił ostatnio jeden z prezydentów miast: Podstawowy problem polega na tym, że państwo centralnie reguluje wszystkie kwestie związane z zarządzaniem oświatą, przerzucając na samorządy obowiązek realizacji tych zadań. Odgórnie ustalony jest czas pracy nauczycieli i ich średnie zarobki, samorząd ma nawet ograniczone możliwości przekazywania czy łączenia szkół . Czy rzeczywiście winni są temu nauczyciele? Tak, bo proszę zobaczyć, jak manipuluje się tu zmiennymi, kiedy ten sam prezydent miasta wyciąga ze swojej diagnozy (tezy) obciążony błędem logicznym wniosek:

Skutek jest taki, że system edukacji jest bardzo nieefektywny. Nakłady na edukację rosną, a jednocześnie kształcimy coraz mniej uczniów. Nie widać też znaczących postępów w podnoszeniu jakości nauczania.

Co ma piernik do wiatraka? Jaka jest zależność przyczynowo-skutkowa między centralistycznym regulowaniem przez rząd - przez premiera i ministra edukacji narodowej niemalże wszystkich kwestii związanych z funkcjonowaniem polskiej oświaty, w tym także zawodu nauczyciela, a brakiem efektywności systemu edukacji? A może należałoby wytłuszczoną czcionką pisać o tym, że MEN nie wykorzystało pieniędzy przeznaczonych w zeszłym roku na dokształcanie nauczycieli!

Może by tak władze państwowe i samorządowe przestały prowadzić między sobą wojnę o wpływy kosztem nauczycieli i uczniów? Może posłużyłyby się chociaż raz wskaźnikami, które byłyby przekonywującym dowodem na występowanie jakichkolwiek związków między jednym a drugim czy trzecim czynnikiem? Może należałoby skończyć z tymi pseudozarzutami, że nauczyciele boją się cyfrowej szkoły, tylko należałoby się zastanowić nad tym, z jakiego powodu niektórzy pedagodzy krytykują ten projekt jako częściowo nonsensowny?

12 lipca 2012

Nauczyciel o sublimacji wojny

Kilka lat temu dr Marek Mencel opublikował swój esej w miesięczniku Nowa Szkoła"(nr 10/2006), który wówczas zatytułował - "Mecz piłkarski, czy(li) sublimacja wojny". Poprosiłem Autora o wyrażenie zgody na przedruk w blogu, pamiętając jak komentujący moje wpisy w okresie EURO 2012 pan Dariusz apelował o nieschodzenie ze ścieżki sportowych metafor, skoro zbliża się Olimpiada w Londynie. Doskonale M. Mencel nawiązuje w artykule do sportowej metafory w postulowaniu koniecznych zmian w polskiej edukacji. Zbliża się Olimpiada, a i o niej - jak się okazuje - siedem lat temu także była mowa.

Oto zatem esej, którego treść potwierdza, jak bardzo myśli pedagogów, które rodzą się w określonym miejscu i czasie, przekraczają te wymiary, stając się aktualnymi po latach. To tak, jakby wychowanie, kształcenie nie miały na nic wpływu i trzeba nieustannie powracać do tych samych problemów oraz nadziei, ktore pozwolą na ich rozwiązanie z udziałem powyższych procesów:


Nawiązując do edukacji sportowej naszych dzieci, chciałbym zastanowić się nad widowiskiem piłkarskim jako „sublimacją” wojny. Od dłuższego już czasu, oglądając mecze piłkarskie mam wrażenie, że słucham relacji wojennych z tego, co dzieje się na boisku, a więc ze zmagań „wojennych”.

Dawniej, wojna była najczęściej grą korzyści, a niekiedy tylko pojedynkiem najlepszych rycerzy (chorągwi) opartym na honorowych zasadach. II wojna światowa chyba po raz pierwszy w historii wprowadziła „totalną grę” bez zasad, w której ponadto ginęli też „widzowie” (osoby cywilne). Chodziło o zniszczenie przeciwnika, a nie o pokonanie według pewnych zasad. Już Aztekowie „kopali piłkę”, ale przegranych w tym meczu czekała śmierć. Futbol w swej obecnej formie pochodzi z Anglii, a więc kraju dżentelmenów. Jest więc dżentelmeńską odmianą wojny. Beckham, w telewizyjnej reklamie, też występował w roli starożytnego rycerza.

Współczesny mecz piłkarski to gra (wojna?) z zasadami (totalna – dzięki telewizji). Jest nawet sędzia. Oto terminologia piłkarska (wojenna?), używana również w telewizyjnych relacjach z meczów: atak, obrona, napastnik, obrońca, egzekutor, selekcjoner, spalony, rzut karny, faul, uderzać, strzelać, rezerwa, skrzydło, przedzierać się, wojownik itd. Nazwy niektórych drużyn piłkarskich: Ajaks, Legia, Gwardia, Spartak też są „wojenne”, a na koszulkach zawodników widnieją godła państw lub herby „wojenne”, czyli logo sponsorów. W „meczu-wojnie” uczestniczą też widzowie; hymny, przezwiska, gwizdy, bójki, „barwy wojenne” – również na twarzach. Dawniej też tak się straszono, a najlepsi zawodnicy-wojownicy decydowali często o rezultacie wojny.

„Mecze-wojny” mogą być europejskie (mistrzostwa europy), światowe (mistrzostwa świata) lub regionalne. Mecze towarzyskie to manewry. Są też ćwiczenia-treningi (niekiedy objęte ścisłą tajemnicą). Spikerzy, czyli „komentatorzy wojenni” darzą nas informacjami o zawodnikach (klubach) oraz „wiedzą” historyczną, a obserwatorzy czuwają nad przekupnymi ostatnio (niestety) „sędziami wojennymi”.

„Jeżeli ani jedno państwo nie ma ministerstwa agresji, a wszystkie mają ministerstwa obrony, to skąd biorą się wojny?” – pyta Sławomir Mrożek. Sami je „organizujemy”, tak jak zawody w piłce nożnej! Obecnie trzeba wymyślić grę, która będzie sublimacją terroryzmu. Terroryzm nie jest bowiem wojną, czy nawet grą wojenną; to brak jakichkolwiek zasad, a w zamachach giną głównie osoby postronne, nawet nie „widzowie”. 7 lipca 2005 r. dotknął on boleśnie stolicę ojczyzny futbolu – Londyn. Dzień wcześniej Anglia cieszyła się z wiadomości o organizacji Igrzysk Olimpijskich w 2012 roku. Może to właśnie igrzyska olimpijskie mogłyby być „sublimacją” współczesnego terroryzmu, zamiast być jego areną, jak to miało miejsce w Monachium w 1972 roku? Może...

(Marek Mencel)