29 października 2011
Student żebrak, ale pan
często żyje ponad stan
ale chociaż wie że żyje, co zarobi to prze...
(…)
Student żebrak ale pan, jest to taki dziwny stan
ni to plebs jest ni to szlachta
rodem ze wsi, żyje w miastach
kto ich stworzył, kto to wie?
Studentowi nie jest źle
Tak śpiewał w PRL Andrzej Rosiewicz. Czy dzisiaj ten studencki stan się zmienił? Tak, gdyż do studentów – żebraków doszli jeszcze założyciele wyższych szkół prywatnych. Żebrzą gdzie tylko się da, by wydusić środki finansowe na swoje pseudoakademickie oferty kształcenia i oświecania narodu pod szyldem czegoś, co wiele wspólnego z tym nie ma.
Student nadal jest w jakiejś mierze „żebrakiem”, chociaż uzyskał już środki do walczenia o swoje. Jest Parlament Studencki, który może skutecznie wywrzeć presję na władze uczelni czy resortu nauki i szkolnictwa wyższego, by respektowane było prawo lub możliwa była jego zmiana. Cóż z tego, że zostały zmienione zasady stypendialne, jak w większości wyższych szkół prywatnych nadal nie są one albo ustalone, a jeśli są, to nie są wypłacane. Nawet te największe niepubliczne szkoły, które uzyskały środki na tzw. zamawiane przez MNiSW kierunki studiów nie wypłacają stypendiów. Dlaczego? Czy nie są w stanie wykonać tego zadania, nie zadbały o to, nikt nie ma na to czasu? Ci, którzy za to odpowiadają, pobierają pensje z czesnego studiujących, ale już w drugą stronę ta troska nie przejawia się w szczególnej aktywności. Zapewne, jak zaczną się bariery w płaceniu czesnego za studia, to władze szkoły obudzą się „z ręką w nocniku”, że nie ma już studiujących.
Wielkimi ogłoszeniami w toku rekrutacji kuszono kandydatów, by podjęli studia w danej szkole, ale już nie zapisano wielkimi literami, że atrakcyjnych stypendiów nie starczy dla wszystkich. No cóż, studenci sami są sobie winni. Mogli czytać ze zrozumieniem.
Podobnie, jak ci, którzy zgłosili się na tzw. uniwersytet trzeciego wieku, inaczej też określany mianem akademii seniora czy 60-latka. Z akademią niewiele ma to wspólnego, skoro prowadzącymi zajęcia są osoby z wykształceniem II stopnia, magisterskim. Czyżby liczono na to, że seniorzy, emeryci zrezygnują ze swoich emerytur, przekwalifikują się dzięki tym „pseudoakademiom” i pójdą do pracy? No tak, ale i tu działa magia symboli. Jak ktoś przez całe swoje dorosłe i zawodowe życie nie mógł studiować, to niech teraz ma chociaż tego namiastkę w postaci „indeksu”, „dyplomu” i uśmiechów. Chodzi tu przecież tylko i wyłącznie o to, by płacił ze swojej skromnej emerytury za to, że może być dowartościowany przez tych, którzy o swoją akademicką wartość zatroszczyć się nie potrafili, nie chcieli lub nie mogą. Im też to dobrze służy. Zawsze mogą poczuć się w roli nauczycieli „akademickich”, choć nimi de facto nie są, bo pierwszym naukowym stopniem akademickim jest doktor. Tak więc żeruje się na naiwnych, spragnionych, ufających, niespełnionych pod szyldem szkoły wyższej.
No i wreszcie kusząca oferta studiów, na które można być rekrutowanym non stop w niektórych wyższych szkołach prywatnych (ciekawe, co o tym sądzi Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego?). Chyba, że chodzi tu o przeciąganie studiujących z jednych szkół prywatnych do drugich? Tu poziom żebractwa przyjmuje ciekawą formę. Zawsze można łamać regulaminy studiowania, statuty, bo przecież i tak ich nikt nie czyta, a Polska Komisja Akredytacyjna jest w tej chwili w stanie reorganizacji, to zapewne jeszcze uda się przez rok wydusić nielegalnie trochę grosza.
Tak więc żebrzą studenci, którzy nie napisali prac licencjackich lub magisterskich w powyższych szkołach, by pozwolono im na dopełnienie tego obowiązku poza terminem obowiązującej sesji egzaminacyjnej. Żebrzą ci studenci ostatniego semestru i roku studiów, którzy mieli pecha, bo opiekunem ich pracy dyplomowej był zatrudniony na godziny nauczyciel akademicki, ale już od października w tej szkole nie pracuje, albo nie przedłużono z nim umowy o dzieło czy umowy zlecenia. Żebrzą, by ktoś zajął się ich losem, przejął opiekę nad ich pracą. Szkoda, że przez ostatnie semestry sami się nie zatroszczyli o siebie,. Bo przecież trudno, by jakikolwiek opiekun napisał za nich pracę magisterską. Nie pozostaną jednak osamotnieni ze swoim dylematem i troską. W końcu potrzebny jest im „papier”, „dyplom jak kwit na węgiel”, a założycielom tych szkół zależy na tym, by ci „studenci” płacili jak najdłużej i jak najwięcej.
Studenci żebrzą, by zajęcia odbywały się zgodnie z planem. Niestety, daremne żale… bo w wyższych szkołach prywatnych rządzą zatrudnieni na tzw. „umowy śmieciowe” nauczyciele z doskoku i nie mają czasu dla swoich studentów. Zresztą, przyjmuje się w ślad za podszeptem właściciela szkoły, że przecież i tak nie wszyscy chodzą na zajęcia, i tak nie wszyscy mają czas na studiowanie, że tu chodzi tylko o to, by stworzyć pozory studiowania i iść im na rękę jak tylko jest to możliwe. To na tę rękę się idzie, odwołując zajęcia, przesuwając je (w nieskończoność), wymieniając prowadzących. A co? A niech tam! Wiadomo przecież, że to jest tylko gra, zabawa w żebraną edukację. Czas zmienić i urealnić tę piosenkę:
Założyciel pewnej szkółki
jest żebrakiem z „wyższej” półki
często żyje ponad stan
chociaż żaden z niego pan.
27 października 2011
Nauka rządzi się wolnością
toteż nie można jej uczciwie uprawiać, jeśli jakakolwiek władza usiłuje ją cenzurować, dostrajać do własnych potrzeb czy oczekiwań. Niestety, jak stwierdziła uczestniczka XXIV Forum Pedagogów we Wrocławiu, jakie zorganizował Instytut Pedagogiki Uniwersytetu Wrocławskiego, kiedy przedstawiła w swoim środowisku oświatowym wyniki badań dotyczących szkolnictwa zawodowego, w czasie dyskusji została zaatakowana przez jednego z wizytatorów kuratorium oświaty. Przejawem krytyki z jego strony nie była wadliwa metodologia badań czy niewłaściwy sposób ich przeprowadzenia. Skądże znowu.
Wizytator - egotyk poczuł się dotknięty "w imieniu szkolnictwa zawodowego", którego - jego zdaniem - nie wolno krytykować publicznie. Jak widać, okazał się zwolennikiem prawdy "zamiatanej pod dywan", byle tylko nikt o niej nie słyszał. O szkole należy mówić i pisać tylko i wyłącznie pozytywnie, chwalić ją i jej nauczycieli, a co najwyżej ganić uczniów i ich rodziców. Skąd jeszcze biorą się takie "dinozaury nadzoru pedagogicznego"? Ciekawie muszą wyglądać raporty takiego wizytatora, który musi w nich zakłamywać rzeczywistość edukacyjną, by wypinać pierś po premie i ordery za "znakomite" osiągnięcia na "jego" terenie.
Pochwała należy się młodej doktor nauk humanistycznych w dyscyplinie pedagogika, że choć została skrytykowana przez starszego i - w jego mniemaniu -ważniejszego społecznie pracownika oświaty, to jednak nie lęka się i prowadzi zarówno dalsze badania, jak i upowszechnia tylko częściowo przecież "negatywny" oraz zdarzeń i procesów edukacyjnych. Warto podążać za swoją pasją i nie oglądać się na tych, którzy z nauką i sposovem prowadzenia badań nie mają nic wspólnego. Nauka rządzi się wolnością. Jak odbiorcy wyników badań są z nich niezadowoleni, to jest to tylko i wyłącznie ich problem. Badacz ma dociekać prawdy o interesującej go rzeczywistości, a nie - jak niektórzy rządzący - ma ją głosić czy sztucznie kreować. Jak władze oświatowe chcą mieć peany na swoją cześć czy podległych sobie placówek edukacyjnych, to niech dalej tworzą sobie fikcję i żyją w poczuciu "dobrze" spełnionego obowiązku. Widać, że wraz z nadchodzącymi chłodami wzrosło zapotrzebowanie na wazelinę.
25 października 2011
Pomarańczowa guma oświatowa
Ile jeszcze musi upłynąć lat, miesięcy czy tygodni, żeby społeczeństwo polskie uświadomiło sobie nonsens etatystycznej polityki oświatowej? Etatystycznej, to znaczy sprowadzającej sprawowanie władzy do zawłaszczania naszych dzieci - pod szyldem troski o nie w ramach edukacji publicznej, ale bez uwzględniania oczekiwań, potrzeb i aspiracji tych, którzy są pierwszymi i jedynymi wychowawcami swoich pociech. Klasycznym tego przykładem jest niczym nieuzasadniony przymus obniżenia wieku szkolnego. Tylko czekać aż władze zobowiążą biblioteki publiczne do wycofywania literatury psychologicznej i pedagogicznej na temat uwarunkowań dojrzałości szkolnej dziecka. Centralistyczny sposób zarządzania edukacją osiąga już szczyt absurdów, toteż dobrze się dzieję, że niektóre samorządy zaczynają się burzyć, buntować i unikać realizacji zadań, które władza im wmusza jako jedynie słuszne i konieczne. Ministerstwo edukacji narodowej od 1991 r. nieustannie realizuje identyczne schematy sprawowania władzy, jakie miały miejsce w państwie quasitotalitarnym (PRL). Tam też ustanawiano w centrum, co nauczyciele, dyrektorzy szkół i placówek mają realizować, w jaki sposób i jakim celom było to podporządkowane. Rozrastała się liczba posłusznych, miernych ale biernych urzędników, których rolą było sprawowanie kontroli i egzekwowanie pouczeń, nakazów i zakazów władzy.
Dzisiaj jest "demokracja", ale ... tylko i wyłącznie proceduralna. Kiedyś była "demokracja" socjalistyczna, a dzisiaj jest autokratyczna. Co za różnica. Zmieniła się tylko ideologia władzy. Obecna sugeruje, że wszystko, co ustanawia, jest dla dobra dzieci i ich rodziców, ale ich o to nie pyta, czy się z tym zgadzają, czy też tak to postrzegają. Władza autorytarna lepiej wie od obywateli, co jest dla nich dobre. Tym bardziej lepiej to wie MEN, który już jakiś czas temu ustanowił, że jeśli gminy chcą skorzystać z rządowego programu "Radosna szkoła", a więc chcą otrzymać dofinansowanie w 50% ze środków publicznych na rozbudowę własnej infrastruktury szkolnej, to muszą przyjąć warunki, jakie stawia im władza. Tych jednak min. Julia Pitera chyba nie weryfikowała pod kątem korupcjogennym? Wszem i wobec przyjęto za słuszne rozwiązanie, że każdy dofinansowywany przez MEN plac zabaw musi mieć gumowe podłoże w kolorze pomarańczowym. Nie innym, tylko pomarańczowym. Dlaczego? Zapewne dlatego, że musi kojarzyć się z kolorystyką Platformy Obywatelskiej.
Tyle tylko, że dofinansowywanie boisk nie jest ze środków tej partii politycznej, tylko z budżetu państwa, a więc z podatków wszystkich obywateli tego kraju, którzy je płacą. Niby dlaczego ustalono i narzucono gminom taki kolor? Dlaczego podłoże ma być z gumy, a nie z piasku czy tartanu? Kto miał w tym interes, by zmonopolizować przyszkolne place zabaw takim właśnie rozwiązaniem? Czym różni się zmuszanie przez resort edukacji inspektoratów oświatowych w okresie PRL do tego, by w szkolnych klasach wisiał portret sekretarza KC PZPR, od tego, jak zobowiązuje się obecnie gminy do uznania, by podłoże dla dofinansowywanych placów zabaw było z takiego, a nie innego materiału oraz w takim, a nie innym kolorze? Nareszcie ktoś się obudził w samorządach i stwierdził, że nie będzie korzystał z dotacji. Jest to jednak na rękę władzy, bo zorganizuje sobie jeszcze jedne konsultacje w pięciogwiazdkowych hotelach, z wystawnym posiłkiem i honorariami dla urzędników, którzy na ten czas wezmą z pracy urlop bezpłatny. Ba, będą środki na wysokie premie dla pracowników MEN, skoro zmienia się (czyżby?) minister edukacji i zbliża się koniec roku.
Red. Mariusz Kutka z Gazety Wyborczej pisze: Przez pierwsze dwa lata z "Radosnej szkoły" rozdano tylko 176 mln zł, za które do końca roku będzie gotowych 2,5 tys. placów. Niektóre gminy, które otrzymały dotacje, nie korzystają z nich. Wielkopolska w tym roku zrezygnowała z budowy 23 placów (powstaną 72), na Podkarpaciu zrezygnowano z 16 (będzie 56), na Mazowszu - z 39 (powstanie 208), a na Pomorzu - z 6(powstaną 62).(http://wyborcza.pl/1,75248,10528853,_Radosna_szkola__w_piachu.html#ixzz1boGST2V0)
Teraz czekamy na kolejny program rządowy pod szyldem "MEN" pod tytułem "Ratujmy kondycję fizyczną", bo jakoś im więcej jest boisk, hal; sportowych, basenów i placów zabaw, tym mniej uczniów chce chodzić na lekcje wychowania fizycznego. Proponuję uczynić je bardziej radosnymi. Niech MEN zafunduje stypendia tym uczniom, którzy będą chodzić na powyższe zajęcia w pomarańczowym kostiumie gimnastycznym (na basen - to w pomarańczowym kostiumie kąpielowym i czepku tez pomarańczowym). W ramach dowitaminizowania dzieci proponuję zamiast jabłek i warzyw - pomarańcze z logo wiadomej partii! Lamperia w szkołach też powinna być pomarańczowa. Inaczej obciąłbym subwencję.
A może znowu potrzebna jest nam pomarańczowa alternatywa?
24 października 2011
Pomóżmy uczniom z Kazimierza Dolnego w odbudowie ich szkoły
W Kazimierzu Dolnym nad Wisłą życie biegnie spokojnie. Na rynku mijają się wycieczki szkolne i studenckie, krajowe i zagraniczne. To miasto ma swój artystyczny klimat. O ile w większości tego typu miasteczek przeważają banki, apteki, sklepy odzieżowe i spożywcze, o tyle tu, niemalże, co krok jest galeria lub sklepik z bibelotami. Jeśli ktoś chciałby kupić książki, to nie ma na to szans. Musi jechać do Lublina lub do Puław. Tu przyjeżdża się na spotkanie ze sztuką, wspaniałe koncerty muzyczne i na spacery lub survivalowe sprawdziany własnej kondycji w parku linowym. O tej porze roku Kazimierz przygotowuje się do zimowego snu. Większość restauracji i kafejek jest czynna do 20-21.00.
Jeśli jednak tu będziecie, to nie zapomnijcie wejść do Restauracji „U Fryzjera”. Nie chodzi o to, byście w niej koniecznie coś konsumowali, chociaż tylko tu można zjeść w piątki i soboty do późnej nocy, gdyż kuchnia jest czynna do 1.00. „Ogolą” w niej portfele, ale nie będziecie żałować, gdyż serwowane dania są niezwykle smaczne. Znakomita i szybka obsługa sprawia, że każdy poczuje się tu dobrze. Nie to jednak jest najważniejsze. W tym lokalu prowadzona jest zbiórka pieniędzy na remont Gminnego Zespołu Szkół, który uległ w bieżącym roku groźnemu wybuchowi gazu, w wyniku którego nieprawdopodobnie dużemu zniszczeniu uległa znaczna część budowli. Kupcie cegiełkę wartości co najmniej 10 zł na odbudowę pięknej, a jakże dotkliwie zniszczonej konstrukcji budynku szkolnego.
Idąc ulicą Szkolną od strony rynku widać masywną konstrukcję położonego na lekkim wzniesieniu budynku o imponującej, masywnej zabudowie z XVI – XVII. Przed nim jednak są już rozmieszczone taśmy i znaki informujące o zakazie wstępu na jego teren, gdyż przebywanie na nim grozi niebezpieczeństwem. Nie wiadomo, w którym momencie może dojść do dalszych obsunięć i zniszczeń. Widać popękane mury. Kiedy jednak przejdziemy nieco dalej, dostrzeżemy na tyłach ogrom zniszczeń, jakich dokonał wybuch gazu. To jest ta niewidoczna od frontu część szkoły w jej starym skrzydle w pionie nad stołówką, która uległa całkowitemu zawaleniu. Do wybuchu gazu doszło na tyle wcześnie, że w tej części budynku nikogo jeszcze nie było. Dzięki temu nikomu na szczęście nic się nie stało, nikt nie ucierpiał fizycznie.
Uczniowie Gminnego Zespołu Szkół w Kazimierzu Dolnym od roku szkolnego 2011/2012 zostali pozbawieni miejsca do uczenia się. Ich edukacja może odbywać się poza budynkiem macierzystej szkoły, w różnych miejscach - najmłodsi mają lekcje na plebanii, starsze klasy Szkoły Podstawowej – w szkole w Dąbrówce, a gimnazjaliści i licealiści – w Zespole Szkół im. Jana Koszczyca Witkiewicza nad Wisłą, w dodatku na drugą zmianę.
Rada Miejska w Kazimierzu Dolnym podjęła w czasie wakacji decyzję o konieczności budowy nowej szkoły. Zostanie ogłoszony konkurs na koncepcję architektoniczno – programową nowej szkoły. Jak pisano w lokalnej prasie przed niespełna dwoma tygodniami: Równolegle realizowana jest sprawa uporządkowania terenu szkoły na ul. Szkolnej. Gotowa jest już dokumentacja techniczna rozbiórki zniszczonego skrzydła wschodniego i zabezpieczenia pozostałej części budynku. Obecnie władze czekają na wydanie pozwolenia na te działania. Prace prowadzone będą przy użyciu specjalistycznego sprzętu o dalekim wysięgniku, który ustawiony na ulicy Szkolnej sukcesywnie będzie kruszył budynek. Kamienna tablica pamiątkowa z tego budynku oraz cembrowina starej studni znajdującej się tuż obok zostaną zabezpieczone i z czasem wykorzystane być może w nowym miejscu. http://www.kazimierzdolny.pl/news/co_slychac_w_sprawie_szkoly/12961.html
Pieniądze w wysokości 300 tys. zł na uporządkowanie terenu Gminnego Zespołu Szkół zostały też przekazane przez rząd z tzw. rezerwy celowej. Szkoła jest jednak całkowicie wyłączona z użytkowania. Jedynie na przylegającym do niej boisku młodzież może bezpiecznie rozgrywać mecze.
Jeśli uwielbiacie przyjeżdżać do Kazimierza, to pamiętajcie o uczniach pozbawionych swojej szkoły. Każda cegiełka przybliża im szansę powrotu do niej.
(fotografie - autor).
21 października 2011
Miernik wychowania. . . w korku
Jechałem z przyjaciółmi samochodem z zainstalowanym CB-radio. Nie zwróciłbym na to uwagi, gdyby nie fakt, że za Piotrkowem Trybunalskim stanęliśmy w korku. I staliśmy. . . 2 godziny!!! Nawet w wiadomościach Polskiego Radia, którym kieruje red. Dąbrowa ostrzegano, że ów korek jest na 8 km. Co robić? Zawrócić czy jednak czekać z nadzieją, że minister Grabarczyk nie pozwoliłby ludowi bezsensownie trwonić czas na drodze bez żadnej informacji, bez okazania szacunku kierowcom. Wprawdzie Polska jest w budowie, ale chyba tylko przed wyborami, bo po 9 października nie ma już sensu liczyć na cokolwiek. Stoimy i słuchamy, co mówią kierowcy (głównie) TIR-ów.
Antonina Gurycka pisała, że to, co i jak ludzie komunikują sobie, jest miernikiem ich wychowania. Nie ma szans, żebym zdążył wszystko zanotować. Dialogi są jednak wskaźnikiem wykształcenia i wychowania. Niechby nauczyciele posłuchali, co jak mówia absolwenci ich szkół:
Koledzy, da radę ten korek objechać?
Stój k. . . . a i czekaj.
Jak byśmy wszyscy wyszli na ulice, . . To nie Hiszpania k. . . . . Go mać.
Parę lat i kierowców nie będzie.
To bida na kółkach będzie k. . . . .
A co mi tam, kto jest w sejmie. Oni tam nie mają żadnego wykształcenia. Ja mam maturę, ale wszystko pójdzie w pi. .du pod młotek. Taki k. . . . a ma emeryturę 15 tys. zł.
Ja skończyłem w 3 lata zawodówkę. W komunie były studia w dwa dni, a tu k. . . . . człowiek się uczy. Trzeba mieć wujka, żeby ci dali w 3 dni wykształcenie.
Teraz tych młodych kierowców się nie szkoli.
W Polsce musisz mieć prawo do przewożenia rzeczy. Nie wystarczy prawo jazdy. Wyciągają z ludzi pieniądze. Dopóki u nas nie powstaną związki zawodowe kierowców, to tak będzie.
-Jednemu płacą 5 zł za godzinę, a jak mu się nie podoba, to inny przyjdzie za 1zł.
Zaraz mi się czas pracy skończy, nie ma parkingu, zatrzyma mnie inspektor i mi wypier. . . . . , no co go to obchodzi i ukara mnie.
Tu jest gorzej zajeb. . . , niż w Pekaesie do Lichenia.
Stoimy nie przez drogowców, tylko przez tych, co wjeżdżają z boku.
O ch. . . wam chodzi? Jest wolny kraj. Każdy robi, co chce.
My mamy gorzej stoimy. Wszędzie mają lepsze drogi, obwodnice, tylko u nas pier. . . . się z nimi już tyle lat.
Wyłączyliśmy. Władza nie słucha. Nie potrzebuje wiedzieć, bo na spotkaniach z uzgodnionymi wyborcami tylko z pozoru przypadkowo padnie pytanie: "Jak żyć Panie Premierze?"
Jak w korku.
Antonina Gurycka pisała, że to, co i jak ludzie komunikują sobie, jest miernikiem ich wychowania. Nie ma szans, żebym zdążył wszystko zanotować. Dialogi są jednak wskaźnikiem wykształcenia i wychowania. Niechby nauczyciele posłuchali, co jak mówia absolwenci ich szkół:
Koledzy, da radę ten korek objechać?
Stój k. . . . a i czekaj.
Jak byśmy wszyscy wyszli na ulice, . . To nie Hiszpania k. . . . . Go mać.
Parę lat i kierowców nie będzie.
To bida na kółkach będzie k. . . . .
A co mi tam, kto jest w sejmie. Oni tam nie mają żadnego wykształcenia. Ja mam maturę, ale wszystko pójdzie w pi. .du pod młotek. Taki k. . . . a ma emeryturę 15 tys. zł.
Ja skończyłem w 3 lata zawodówkę. W komunie były studia w dwa dni, a tu k. . . . . człowiek się uczy. Trzeba mieć wujka, żeby ci dali w 3 dni wykształcenie.
Teraz tych młodych kierowców się nie szkoli.
W Polsce musisz mieć prawo do przewożenia rzeczy. Nie wystarczy prawo jazdy. Wyciągają z ludzi pieniądze. Dopóki u nas nie powstaną związki zawodowe kierowców, to tak będzie.
-Jednemu płacą 5 zł za godzinę, a jak mu się nie podoba, to inny przyjdzie za 1zł.
Zaraz mi się czas pracy skończy, nie ma parkingu, zatrzyma mnie inspektor i mi wypier. . . . . , no co go to obchodzi i ukara mnie.
Tu jest gorzej zajeb. . . , niż w Pekaesie do Lichenia.
Stoimy nie przez drogowców, tylko przez tych, co wjeżdżają z boku.
O ch. . . wam chodzi? Jest wolny kraj. Każdy robi, co chce.
My mamy gorzej stoimy. Wszędzie mają lepsze drogi, obwodnice, tylko u nas pier. . . . się z nimi już tyle lat.
Wyłączyliśmy. Władza nie słucha. Nie potrzebuje wiedzieć, bo na spotkaniach z uzgodnionymi wyborcami tylko z pozoru przypadkowo padnie pytanie: "Jak żyć Panie Premierze?"
Jak w korku.
Jakich kluczowych kompetencji potrzebują Polacy w XXI wieku?
Na to pytanie może poszukiwać odpowiedzi każdy z nas, uczestnicząc bezpłatnie w dn. 5 listopada 2011 r. w gmachu Politechniki Warszawskiej (Pl. Politechniki 1) w godz. 11.15–17.30 w VI Kongresie Obywatelskim. Jego Inicjatorem i Organizatorem jest Jan Szomburg - Prezes Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. Warto juz teraz zajrzeć na stronę Polskiego Forum obywatelskiego, by zapoznac się z programem Kongresu oraz włączyć do jego przygotowań, przebiegu czy komentowania na każdym z jego etapów. Już teraz można zarejestrowac się na stronie: http://www.pfo.net.pl/ i podzielić uwagami dotyczącymi fundamentalnych problemów (dla) polskiej edukacji.
Po raz kolejny, konsekwentnie, obywatele, a nie osoby skupione wokół interesów partyjnych, liczące na posady w rządzie czy jego strukturach, mogą zabrać głos w sprawach, które dotyczą każdego z nas. Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie - że zacytuję jakże aktualną sentencję kanclerza Jana Zamoyskiego z aktu fundacyjnego Akademii Zamojskiej.
Jak pisze Prezes PFO:
Polska i Polacy stoją wobec wielkiego przewartościowania. Świat, w którym żyjemy ulega na naszych oczach zasadniczej zmianie – następne dekady będą inne zarówno z perspektywy jednostkowej, jak i zbiorowej. Warto podjąć wspólny trud zrozumienia tej nowej, już zarysowującej się rzeczywistości oraz zastanowić się, jak się na nią przygotować i jak ją współkształtować.
Tegoroczna debata kongresowa będzie poszukiwaniem odpowiedzi na dwa, powiązane ze sobą pytania. Jedno dotyczyć będzie „filozofii” rozwoju społeczno¬ gospodarczego, jego celów oraz tego, czym chcemy konkurować na rynku globalnym. Drugie odnosi się do edukacji i kompetencji, których potrzebujemy, aby móc ową filozofię rozwoju realizować.
Gościem honorowym Kongresu będzie Prezydent RP Bronisław Komorowski.
Na VI Kongresie Obywatelskim obecne będzie Forum Kompetencji. W rzędzie 8 stoisk na Auli Głównej PW pokazane będą wybrane metakompetencje Polaków, ich istota, znaczenie oraz sposoby nabywania. Prezentowane będą: Godność i podmiotowość osoby ludzkiej – Grupa TROP, Inteligencja duchowa – European Mentoring and Coaching Council, Wewnętrzna harmonia – International Coach Federation Polska, Obywatelskość – Centrum Edukacji Obywatelskiej, Etyka w gospodarce – Centrum Etyki Biznesu przy Akademii Leona Koźmińskiego, Współpraca i zespołowość – House of Skills, Nauka na błędach – Projekt Społeczny 2012 oraz Rozumienie przyrody – Stowarzyszenie Ekologiczno¬ Kulturalne „Klub Gaja”.
Do dyskusji są takie kluczowe kompetencje dobrze wyksztaconego Polaka w XXI w.,jak:
1. Poczucie własnej godności, wartości i podmiotowości. Dojrzałość osobowa w sferze emocjonalnej, poznawczej, moralnej i społecznej
2. Empatia - zdolność rozumienia innych (rozpoznawania ich intencji i położenia) oraz współczucia innym
3. Szacunek i poszanowanie godności innych ludzi. Kultura wzajemnej akceptacji i uznania niezależnie od statusu materialnego i społecznego
4. Zdolność do darzenia zaufaniem innych
5. Świadomość i zachowania etyczne
6. Dostrzeganie i rozwijanie talentów oraz silnych stron u siebie i u innych (dzieci, uczniów, pracowników itd.)
7. Zdolność do akceptacji swoich oraz cudzych błędów i porażek – umiejętność uczenia się na błędach i wychodzenia z porażek
8. Zdolność do przyjmowania krytyki (nie traktowania jej godnościowo) i rzeczowego (niegodnościowego) krytykowania innych
9. Umiejętność prowadzenia dialogu bez przemocy, opartego na chęci wzajemnego wysłuchania siebie i znalezienia tego, co wspólne
10. Umiejętność współpracy, działania w zespole, sieciowania
11. Zdolność wzorcotwórczego, empatycznego i integrującego przywództwa
12. Odwaga i umiejętność samodzielnego, nieschematycznego myślenia
13. Umiejętność uczenia się, selekcjonowania wiedzy, rozumienia sensu, ciekawość świata
14. Zdolność do myślenia holistycznego, integrowania różnych wartości, łączenia interdyscyplinarnego
15. Zdolność do stawiania ambitnych celów, myślenia o przyszłości, długofalowego planowania i działania
16. Umiejętność zarządzania energią własną i innych
17. Przedsiębiorczość i mobilność
18. Kompetencje obywatelskie – zainteresowanie sprawami publicznymi, świadomość, odwaga i aktywność obywatelska
19. Rozumienie własnej kultury
20. Rozumienie przyrody i otaczającego świata
Główna część debaty będzie toczyła się na 8 sesjach tematycznych:
1. Po co nam społeczeństwo?
2. Zrównoważony rozwój Polski – jak zrealizować niechciany cel?
3. Jak odnieść sukces na rynku globalnym? Strategie i kompetencje przedsiębiorstw oraz państwa
4. Czy rolnictwo i przemysł spożywczy mogą być szansą rozwojową Polski w XXI wieku?
5. Szanse młodego pokolenia – czas na strategie zbiorowe?
6. Czy potrzebujemy „przewrotu kopernikańskiego” w edukacji?
7. Potencjał edukacji pozaszkolnej – jaki jest, jak go wykorzystać?
8. Jak wykorzystać środki UE do budowy kapitału ludzkiego i społecznego w latach 2014–2020?
Podskórnie czujemy, że nadchodzą trudne czasy. Świat, który nas otacza jest niepewny, zmienny, nieprzewidywalny, coraz bardziej wymagający. Formalne wykształcenie, które niegdyś było przepustką do bezpiecznego, dobrego życia dziś nic nie gwarantuje. Młode pokolenie czuje „zachmurzenie” perspektyw i zastanawia się nad swoimi strategiami życiowymi, trzymając w odwodzie rozwiązanie emigracyjne - dziś również niezbyt atrakcyjne. Wszyscy martwimy się tym, co będzie oznaczało przywracanie równowagi finansowej państwa, co się stanie z emeryturami w warunkach niżu demograficznego, jak konkurencja azjatycka wpłynie na nasze miejsca pracy?
W tej sytuacji warto zastanowić się nad tym, na co mamy jeszcze wpływ i co ma zawsze bardzo istotne znaczenie – nad naszymi kluczowymi kompetencjami, rozumianymi jako pewne wzorce myślenia i działania obejmujące wiedzę, umiejętności i postawy. Czy nasze wyposażenie w te swego rodzaju metakompetencje jest odpowiednie do wyzwań, przed którymi stoimy?
Wywiad z Pezesem Polskiego Forum Obywatelskiego - dr. Janem Szomburgiem w Rzeczpospolitej: http://www.rp.pl/artykul/9133,737193-IV-Kongres-Obywatelski.html
(obok fotografii miejsca obrad Kongresu - skan pracy ucznia wskazujący na analfabetyzm)
20 października 2011
Każdy może być ministrem edukacji narodowej. Tylko po co?
Nawet wybitny fizyk z Centrum Fizyki Teoretycznej PAN prof. Łukasz Turski, który nie po raz pierwszy komentuje jakieś kolejne wyniki badań kompetencji uczniów, mógłby zostać ministrem. Tylko po co?
Tym razem Profesor ustosunkowuje się w dzisiejszym wydaniu "Rzeczpospolitej" do wyników badań, jakie ogłasza Centralna Komisja Egzaminacyjna, a obejmujących 9,8 tys. ubiegłorocznych trzecioklasistów z ok. 14 tys. szkół podstawowych w Polsce. Wyniki nie są zadowalające - zdaniem dr hab. M. Żytko z Uniwersytetu Warszawskiego. Jakie by one nie były, to nie ma żadnego znaczenia. MEN nie może się pochwalić swoim szczególnym w nie wkładem, tak pozytywnym, jak i negatywnym mimo, że okres trzyletniej edukacji badanych uczniów miał miejsce w czasie kadencji PO-PSL. Ministerstwo milczy, bo "czyści szuflady" w biurkach dla następcy(-czyni) Katarzyny Hall. Jakoś nie dostrzegłem grup strajkujących przed gmachem na Szucha 25 z transparentami: "Zostawcie Hall na stanowisku!"
Bycie ministrem edukacji jest od 20 lat niewdzięcznym zadaniem, gdyż zakres problemów, przed jakimi staje każdy z kandydatów na to stanowisko, zdecydowanie go/ją przerasta. Dlaczego? Odpowiedź jest banalnie prosta - ponieważ trzeba wymyślać zadania dla kilkuset nikomu niepotrzebnych urzędników. Każdy z nich też stara się przekonać kolejnego ministra, jak bardzo jest przydatny, potrzebny, niezbędny i dlaczego bez niego nauczyciele przedszkoli i szkół nie poradzą sobie w swojej pracy. ONI wciąż myślą i funkcjonują tak, jak w państwie totalitarnym, w którym władztwo centralne jest dla"dobra narodu i społeczeństwa", a bez MEN wszystko by się w polskiej oświacie rozsypało. Po co nam MEN? Po co nam kolejny minister? Po to, by utrzymać skostniałą i niereformowalną od środka strukturę, zardzewiałą mentalnie na poziomie PRL i "kacykowskich" mechanizmów "zarządzania masą upadłą, ale jeszcze nie upadłościową", by pilnować możliwego, odgórnie sterowanego wpływu i zabezpieczać ład oraz profity dla siebie.
Władze centralne nie reformują siebie, bo przecież nie można czymś takim nazwać zwiększanie liczby wiceministrów, przemianowywanie jednych departamentów w drugie, łączenie ich lub dzielenie, zatrudnianie w gabinecie politycznym swoich i posiadanie misji koniecznego przejścia do historii jako ten/ta, który(-a) zaprojektował(-a) jakąś centralistyczną reformę, albo ją ku uciesze opozycji - odwołał lub odroczył. Gry i zabawy w tym resorcie kolejnych a niedowartościowanych urzędników budzą śmieszność i zrozumiały opór środowisk - a to nauczycielskich, a to uczniowskich, a to znów rodzicielskich. I tak toczy się ta karuzela pseudoreform, które nie dotykają istoty koniecznych zmian. Najpierw bowiem trzeba zmienić MEN i sposoby majsterkowania w nim przez kolejnych ministrów prawem oświatowym. Obecny cechuje postępowanie w taki sposób, jakby "centraliści" nie rozumieli, że w społeczeństwie i świecie współczesnym, w którym dostęp do wiedzy jest w zasięgu "podłączenia się do internetu" a nauczyciel nie jest już jedynym źródłem wiedzy. Trzeba przeprowadzić rewolucję edukacyjną, pedagogiczną, a nie zamieniać szkoły w posłuszne wobec władzy folwarki.
Świetnie rozumie to wielce przeze mnie szanowany prof. Turski, który stwierdza, że tą rewolucją dydaktyczną ma być przede wszystkim systemowa zmiana w procesie kształcenia. "Szkoła musi się w głęboki sposób zmienić. Trzeba ją zorganizować według oceny kompetencji dzieci, a nie wieku. Nie powinna być w nauczaniu ważna kategoria klasy, bo twierdzę, że to nieprawda, że wszystkie dzieci np. w wieku dziewięciu-dziesięciu lat mają jednakowe zdolności do pojmowania nauki". No właśnie, to jest jeden z powodów, dla których MEN nauczycielom nie jest do niczego potrzebny. Wie to fizyk, wie to każdy nauczyciel przedszkola i szkoły dowolnego typu i poziomu. Utrzymywanie MEN w tej dobie jest stratą pieniędzy podatników!!! Jest też wielką stratą dla naszych dzieci i młodzieży poddanych przymusowi szkolnemu, a w istocie strukturalnej przemocy ze strony niekompetentnych urzędników i ministrów edukacji. Z dobrem narodu niewiele ma to wspólnego, poza dobrem własnym.
To zadziwiające, że tyle lat po transformacji musimy być skazywani na to, co nowego wymyśli kolejny minister nieznający istoty uwarunkowań procesu kształcenia i wychowania w szkołach. Doprawdy, nie są nam tak archaiczne MEN-y potrzebne, byśmy jako nauczyciele mogli pracować zgodnie z własną wiedzą i umiejętnościami. Trzeba skończyć z tym centralizmem i etatyzmem, odszkolnić oświatę w taki sposób, by była możliwość kształcenia nie tylko w systemie klasowo-lekcyjnym i zacząć zajmować się nieprzeszkadzaniem w tym nauczycielom. Rozdawaniem jabłek, warzyw i owoców w szkołach, dzieleniem marnej puli środków na stypendia itd. nie musi zajmować się MEN.
Tym razem Profesor ustosunkowuje się w dzisiejszym wydaniu "Rzeczpospolitej" do wyników badań, jakie ogłasza Centralna Komisja Egzaminacyjna, a obejmujących 9,8 tys. ubiegłorocznych trzecioklasistów z ok. 14 tys. szkół podstawowych w Polsce. Wyniki nie są zadowalające - zdaniem dr hab. M. Żytko z Uniwersytetu Warszawskiego. Jakie by one nie były, to nie ma żadnego znaczenia. MEN nie może się pochwalić swoim szczególnym w nie wkładem, tak pozytywnym, jak i negatywnym mimo, że okres trzyletniej edukacji badanych uczniów miał miejsce w czasie kadencji PO-PSL. Ministerstwo milczy, bo "czyści szuflady" w biurkach dla następcy(-czyni) Katarzyny Hall. Jakoś nie dostrzegłem grup strajkujących przed gmachem na Szucha 25 z transparentami: "Zostawcie Hall na stanowisku!"
Bycie ministrem edukacji jest od 20 lat niewdzięcznym zadaniem, gdyż zakres problemów, przed jakimi staje każdy z kandydatów na to stanowisko, zdecydowanie go/ją przerasta. Dlaczego? Odpowiedź jest banalnie prosta - ponieważ trzeba wymyślać zadania dla kilkuset nikomu niepotrzebnych urzędników. Każdy z nich też stara się przekonać kolejnego ministra, jak bardzo jest przydatny, potrzebny, niezbędny i dlaczego bez niego nauczyciele przedszkoli i szkół nie poradzą sobie w swojej pracy. ONI wciąż myślą i funkcjonują tak, jak w państwie totalitarnym, w którym władztwo centralne jest dla"dobra narodu i społeczeństwa", a bez MEN wszystko by się w polskiej oświacie rozsypało. Po co nam MEN? Po co nam kolejny minister? Po to, by utrzymać skostniałą i niereformowalną od środka strukturę, zardzewiałą mentalnie na poziomie PRL i "kacykowskich" mechanizmów "zarządzania masą upadłą, ale jeszcze nie upadłościową", by pilnować możliwego, odgórnie sterowanego wpływu i zabezpieczać ład oraz profity dla siebie.
Władze centralne nie reformują siebie, bo przecież nie można czymś takim nazwać zwiększanie liczby wiceministrów, przemianowywanie jednych departamentów w drugie, łączenie ich lub dzielenie, zatrudnianie w gabinecie politycznym swoich i posiadanie misji koniecznego przejścia do historii jako ten/ta, który(-a) zaprojektował(-a) jakąś centralistyczną reformę, albo ją ku uciesze opozycji - odwołał lub odroczył. Gry i zabawy w tym resorcie kolejnych a niedowartościowanych urzędników budzą śmieszność i zrozumiały opór środowisk - a to nauczycielskich, a to uczniowskich, a to znów rodzicielskich. I tak toczy się ta karuzela pseudoreform, które nie dotykają istoty koniecznych zmian. Najpierw bowiem trzeba zmienić MEN i sposoby majsterkowania w nim przez kolejnych ministrów prawem oświatowym. Obecny cechuje postępowanie w taki sposób, jakby "centraliści" nie rozumieli, że w społeczeństwie i świecie współczesnym, w którym dostęp do wiedzy jest w zasięgu "podłączenia się do internetu" a nauczyciel nie jest już jedynym źródłem wiedzy. Trzeba przeprowadzić rewolucję edukacyjną, pedagogiczną, a nie zamieniać szkoły w posłuszne wobec władzy folwarki.
Świetnie rozumie to wielce przeze mnie szanowany prof. Turski, który stwierdza, że tą rewolucją dydaktyczną ma być przede wszystkim systemowa zmiana w procesie kształcenia. "Szkoła musi się w głęboki sposób zmienić. Trzeba ją zorganizować według oceny kompetencji dzieci, a nie wieku. Nie powinna być w nauczaniu ważna kategoria klasy, bo twierdzę, że to nieprawda, że wszystkie dzieci np. w wieku dziewięciu-dziesięciu lat mają jednakowe zdolności do pojmowania nauki". No właśnie, to jest jeden z powodów, dla których MEN nauczycielom nie jest do niczego potrzebny. Wie to fizyk, wie to każdy nauczyciel przedszkola i szkoły dowolnego typu i poziomu. Utrzymywanie MEN w tej dobie jest stratą pieniędzy podatników!!! Jest też wielką stratą dla naszych dzieci i młodzieży poddanych przymusowi szkolnemu, a w istocie strukturalnej przemocy ze strony niekompetentnych urzędników i ministrów edukacji. Z dobrem narodu niewiele ma to wspólnego, poza dobrem własnym.
To zadziwiające, że tyle lat po transformacji musimy być skazywani na to, co nowego wymyśli kolejny minister nieznający istoty uwarunkowań procesu kształcenia i wychowania w szkołach. Doprawdy, nie są nam tak archaiczne MEN-y potrzebne, byśmy jako nauczyciele mogli pracować zgodnie z własną wiedzą i umiejętnościami. Trzeba skończyć z tym centralizmem i etatyzmem, odszkolnić oświatę w taki sposób, by była możliwość kształcenia nie tylko w systemie klasowo-lekcyjnym i zacząć zajmować się nieprzeszkadzaniem w tym nauczycielom. Rozdawaniem jabłek, warzyw i owoców w szkołach, dzieleniem marnej puli środków na stypendia itd. nie musi zajmować się MEN.
Subskrybuj:
Posty (Atom)