05 listopada 2009

Wyzwania autorytetu


Warto sięgnąć po najnowszą książkę Lecha Witkowskiego "Wyzwania autorytetu", która jest wyjątkowym darem humanisty dla młodych pokoleń, dla zupełnie nowej generacji studentów i doktorantów, nauczycieli i dyrektorów szkół, dla badaczy i działaczy kultury. W pedagogice ogólnej, w teorii wychowania w szczególności, pojęcie autorytetu stanowi przecież klucz do analiz istoty i efektywności procesu wychowania. Autorytet występuje tu jako zasada wychowania, jako warunek wychowania, jako środek wychowania, a nawet jako metoda wychowania.

Autorytety dzieli się na: indywidualne i grupowe, osobowe, charyzmatyczne, instytucjonalne i władzy/pozycji społecznej, na autorytety oparte na wiedzy, doświadczeniu czy kompetencjach, na autorytety zawodowe, oparte na nieformalnych umowach, wypływające z władzy (prawa kontrolowania, prawa wskazywania, mocy karania w razie naruszenia reguł postępowania.) itd. Sięga się też do dziedzin czy sfer naszego życia wyróżniając autorytet: religijny, moralny, fizyczny (cielesny), psychiczny, duchowy, polityczny, historyczny, artystyczny, kościelny, kulturowy, prawny, naukowy, medyczny, pedagogiczny, dziennikarski-publicystyczny, literacki, dyplomatyczny, władzy, itp. A wykorzystując inne kryteria dzieli się autorytety na racjonalny, nieracjonalny, symetryczny, asymetryczny, realny, fikcyjny, świecki, transcendentny, prawdziwy, fałszywy autentyczny, rzeczywisty, pozorny, szemrany, wylansowany, wewnętrzny, zewnętrzny, bezpośredni, pośredni, pozytywny, negatywny, wyzwalający, wzmacniający, podnoszący, ujarzmiający, osłabiający, obezwładniający, sentymentalny, ckliwy, delikatny, empatyczny, brutalny, arogancki, oziębły, egoistyczny, posiadania, istnienia, właściwość ludzi, instytucji czy idei, skutek, następstwo określonych procesów, działań itd., itd. Wiele spośród tu tylko wymienionych rodzajów autorytetu przewija się w bardzo różnych kontekstach i narracjach na kartach książki L. Witkowskiego.

Rozprawa tego Autora stawia nas przed niezwykle ważnymi pytaniami o sens teoretyczny, kulturowy, społeczny, polityczny, a nawet historyczny autorytetu jako jednej z kategorii pedagogicznych. Nareszcie ktoś uczula nas na nieobecne w myśli pedagogicznej i konstrukcjach procedur badawczych sugestie dotyczące różnych aspektów bycia autorytetem czy posiadania autorytetu, na nie rozpoznawane dotycząc sploty związków tego fenomenu z innymi.

Jest to pierwsza – nie tylko w naszym kraju – interdyscyplinarna rozprawa naukowa poświęcona kategorii autorytetu , której szczególnie wyróżnionym odbiorcą mają być pedagodzy. Mimo tego, że pojęcie autorytetu nie jest dla nich nowe, to jednak podejmowane dotychczas badania historyczne czy normatywne miały nie tyle dociekać istoty tego fenomenu, ile przyjąwszy a priori jego wartość, rozstrzygały o tym, jak uczynić go bardziej doniosłym czy skutecznym w praktyce wychowawczej. Jeśli zatem pisano lub pisze się w naukach o wychowaniu o autorytecie, to głównie w kontekście traktowania go jako jednego z warunków skuteczności działań pedagogicznych. Nie miało już zatem znaczenia to, czy dla kogoś miałby on być definiowany w kategoriach specyficznego zbioru cech osobowych wychowawcy, nauczyciela, a więc osoby wzbudzającej zainteresowanie, podziw, fascynację, chęć wzorowania się, dezaprobatę, sprzeciw czy bunt ze strony innych, czy może powinien on być ujmowany jako jedna z możliwych form relacji interpersonalnych (wynik wzajemnych interakcji, uznania kogoś, rodzaj wpływu, przewagi, sprawowania władzy itp.).

Autor ukazuje fenomen autorytetu także w kontekście transformacji szkolnictwa wyższego. Niektórzy czytelnicy znajdą tu zatem gorzką pigułkę tego, jak postrzegani są przez tego wybitnego filozofa ci, którzy sprawują władzę w strukturach akademickich. Jak pisze Lech Witkowski we "Wstępie":

(...) tzw. „kryzys autorytetów” to tak naprawdę kryzys zapotrzebowania na autorytety, albo kryzys gotowości do samokrytycznego uznania wartości innych, nie do naśladowania – wbrew nagminnym, banalnym wyobrażeniom o autorytecie – ale do sięgania do nich jako wskazujących ślady, po których warto samodzielnie dążyć, ale na własne ryzyko i we własnym stylu, dla odsłonięcia jakiejś inaczej niedostępnej tajemnicy, dla pokonania inaczej nierozpoznanego celu czy wyzwania. Presja rozmaitych syndromów aroganckiej przeciętności, czy to w wersji postawy człowieka masowego (obecnego, jak pisał José Ortega y Gasset „po obu stronach katedr uniwersyteckich”), czy konsumenta „płynnej nowoczesności” w ujęciu Zygmunta Baumana, czy narcyza, generuje odmowę uznania znaczącej różnicy, uczącej pokory i mobilizującej do drapieżnego zmagania się.

Gdybym miał posłużyć się prowokacyjną kategorią Józefa Marii Bocheńskiego o „zabobonach” w filozofii, to aż prosiłoby się, aby powiedzieć, że typowy zabobon polega na sugestii, że autorytet zaprasza do naśladowania i posłuszeństwa. Wartości nie da się naśladować, na co zwracał uwagę już Józef Tischner, mówiąc w jednym z wywiadów, że tam gdzie jest wyższa wartość tam jest większa wolność i odpowiedzialność. Wielkość jest nie do przejęcia, a jak już to do przejęcia się jej jakością, skazana na efekt zredukowanego nastawienia odbiorcy, także w warunkach adoracji i afirmacji. Jednocześnie nie wolno zapominać, że wielkość jest nie do uznania, pozbawiona zapotrzebowania na nią, z pozycji odbiorców małych, słabych duchem, acz wywyższających się. Wyniesiona przeciętność przekreśla zadanie mierzenia się z upadłymi wielkościami, recepcja jałowieje w sposób czyniący z żywej twórczej myśli jałowe potwory, będące jedynie wytworami zmarniałej mentalności.

Aż prosi się, aby uświadomić sobie wszystkie dramatyczne okoliczności poetyckiego pytania Hőlderlina, podjętego przez Heideggera, w naszej trawestacji w formułe: cóż po autorytecie w czasie marnym? Czas marny to, przypomnijmy, czas zmarniałej, znikczemniałej egzystencji, która tej marności nie jest zdolna nawet sobie uświadomić. Nikczemność ta może być zadufana w sobie, lekceważąca wysiłek i afirmująca namiastki (po)wagi kulturowej. Nędza duchowa nie potrzebuje wielkości duchowej, wręcz brzydzi się nią, stąd ogłasza, że autorytetów nie ma, żeby jej samej łatwiej było zamaskować brak własnego kapitału symbolicznego wymachiwaniem banalnymi wyróżnikami kapitału władzy. Mylenie tych dwóch wymiarów, jako zasypywanie przepaści między kulturą i społeczeństwem to największy obecnie, jak mam wrażenie, generator kulturowego nikczemnienia życia społecznego, funkcjonowania instytucji, które miały być kulturowe, a stają się tylko społeczne (co dotyczy także uniwersytetów, niestety). Upadek szans na „społeczeństwo wiedzy”, dokonujący się w barbarzyńskim trybie ‘orwellizacji’ świata społecznego, poprzez ogłaszanie, że właśnie takie społeczeństwo powstaje, to jeden z wymiarów kryzysu wartości autorytetu.


Sięgnięcie po ten tytuł nikogo nie rozczaruje, poza może tymi, którzy nie mają lub nie chcą mieć nic wspólnego z autorytetami. Jestem przekonany, że pozostali znajdą w niej coś dla siebie - do zadumy nad sobą, nad własnym środowiskiem akademickim czy oświatowym, nad wychodzącym już z mody "powołaniem", nad dotychczasowym stanem oraz przyszłością kultury, nauki i edukacji w naszym kraju.

http://www.impulsoficyna.com.pl/index.php?cat=3&r=2009&m=11&id=1053

Wskaźnik analfabetyzmu

Odszedł wybitny, światowej sławy francuski antropolog - Claude Lévi-Strauss, jeden z najważniejszych intelektualistów XX wieku, twórca strukturalizmu w naukach humanistycznych. Prof. Joanna Tokarska-Bakir przybliża w swoim artykule (Gazeta Wyborcza z dn. 5.11.2009) jego biografię i najważniejsze osiągnięcia naukowe. Internauci nie próżnują, chcąc zabłysnąć swoim "intelektem" i umiejętnością czytania ze zrozumieniem. Pierwszy z nich bowiem napisał w komentarzu:

"bambambama 03.11.09, 19:45
Szkoda, fajne dżinsy produkował ;)"

http://wyborcza.pl/nekrologi/1,101499,7217907,Odszedl_Claude_L%C3%A9vi_Strauss.html

04 listopada 2009

Troglodyta hipokryta?

Hipokryta, hipokryta
Zamiast wprost, to innych pyta
Sieje zamęt i intrygi
Wielbi władzę jak ostrygi
Mówi - tak, a myśli - nie
Sam już nie wie, czego chce
Kłamie wszystkim jak najęty
Nic nie robi, a zajęty
Wciąż obmyśla wrogie plany
Mówi, jakby był zalany
Z zewnątrz – uśmiech, cud fasada
Za plecami cię obgada
Swoich grzechów nie pamięta
Wiarygodność jego kręta
Skupia wszystkich wzrok na sobie
Cieszy go, gdy ktoś w chorobie
Oficjalnie jest etyczny
w rzeczy samej – egotyczny
skrywa fałsz swój pod pozorem
nie wie, co to - iść z honorem
Tabu czyni to, co trudne
Ręce chowa, bo ma brudne
Hipokryta, pyta, szczuje
Świat na obraz swój maluje
Hipokryta, hipokryta
Trzeszczy tak jak zdarta płyta
Nic nie znaczą jego słowa
Pogląd zmienia, choć nie krowa
Czy mu wierzyć? Ktoś mnie pyta.
Nie, bo to jest hipokryta.

Kto nokautuje Polskie Towarzystwo Pedagogiczne?

Wpisałem do wyszukiwarki internetowej hasło: Polskie Towarzystwo Pedagogiczne. Jeden z pierwszych linków skierował mnie do strony zatytułowanej „Nokaut.pl „. Coś w tym jest, bo jak powiedział mi zaniepokojony losem tego Towarzystwa jego przewodniczący –prof. Zbigniew Kwieciński prawdopodobnie trzeba będzie wkrótce wyprowadzić sztandary i dokonać rozwiązania PTP. Powód? Stowarzyszenie skupia w Polsce kilkuset członków, ma też ok. 20 oddziałów terenowych, ale … niestety zostało znokautowane przez jego członków, którzy nie płacą składek. A skoro tak, to nie ma żadnej możliwości realizowania zadań statutowych. To i tak całe szczęście, że to stowarzyszenie nie rozsypało się znacznie wcześniej. Na zebrania w oddziałach przychodzi kilka osób, w tym najczęściej ci, którzy nie są jego członkami. Towarzystwo nie jest widoczne. Mało kto wie, że takowe w ogóle istnieje. Nie interesują się nim młodzi naukowcy w obszarze nauk o wychowaniu. Być może dlatego, że mają zbyt niskie płace i nie są w stanie wpłacić na konto ZG PTP rocznej składki członkowskiej. Należałoby zatem albo zdelegalizować wszystkie oddziały, z których nie płyną wpłaty składek na konto ZG PTP, albo je wyegzekwować. Inaczej, zgodnie ze Statutem niepłacący składek członek powinien zostać skreślony z PTP.

Zamiera aktywność społeczna? Nie ma potrzeby spotykania się, podejmowania wspólnych debat, prowadzenia jakichś badań, wydawania czasopism czy prac naukowych? Nikomu już PTP nie jest potrzebne, bo dzisiaj liczą się w awansie naukowym zupełnie inne osiągnięcia? W ramach ocen parametrycznych jednostek szkół wyższych liczy się przynależność nauczycieli akademickich, ale nie do stowarzyszeń społecznych, tylko do znaczących w świecie towarzystw stricte naukowych. PTP już nikogo nie zadowala, nie gwarantuje realnych korzyści? Nie ma wspólnoty zainteresowań naukowych, badawczych, potrzeby podejmowania działań eksperckich?

PTP zostało powołane do życia 19 marca 1981 r. w wyniku inicjatywy ówczesnego przewodniczącego Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN prof. Wincentego Okonia. W kraju żyliśmy w tym czasie kolejną prowokacją władz socjalistycznych przeciwko liderom NSZZ „Solidarność” , z których m.in. Jana Rulewskiego milicja dotkliwie pobiła w Bydgoszczy. Czy członkowie PTP sami nie nokautują swojego Towarzystwa?

02 listopada 2009

Nowe idee w psychologii XXI wieku



Pięknie wydana przez Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne rozprawa pod redakcją profesora Józefa Kozieleckiego pt. Nowe idee w psychologii. Psychologia XXI wieku (Gdańsk 2009) ma wartość szczególną, i to co najmniej z dwóch powodów:

Po pierwsze, redaktor tego tomu postanowił zdjąć z polskiej nauki kompleks bycia gorszą w stosunku do idei wytwarzanych i weryfikowanych w laboratoriach innych ośrodków naukowych w świecie, przywołując opinie amerykańskich kolegów, którzy wysłuchawszy referatów polskich psychologów stwierdzali, że są na takim samym poziomie, co amerykańskich naukowców, tyle tylko, że były gorzej wygłoszone po angielsku. Jak zatem nie walczyć z stereotypem postrzegania polskiego dorobku nauk psychologicznych jako zacofanego, nieprzystającego do światowych analiz i dokonań?

Po drugie, redaktor tomu zwrócił się do swoich koleżanek i kolegów z różnych ośrodków akademickich w kraju z prośbą, by przedstawili własną ideę, twórczą i wartościową (ważną hipotezę, teorię, model, koncepcje, paradygmat, wizję, odkrycie czy prawo naukowe), kładąc nacisk na ogólne, koncepcyjne przedstawienie idei, a nie na szczegóły związane z weryfikacją. (s. 16) Tym samym pojawiła się wreszcie okoliczność upublicznienia szerszej rzeszy, niż tylko samym psychologom tego, co jest znaczącym, wyróżniającym się wkładem polskich naukowców w rozwój współczesnej psychologii.

W związku z tym, że pedagogika nie istnieje w swojej pełni bez właściwej recepcji wiedzy psychologicznej, warto przyjrzeć się temu, w jakim zakresie zaprezentowane w powyższym tomie idee są rzeczywiście nowe i przydatne dla naszych badań czy poszerzenia istniejącego stanu wiedzy o kluczowych dla edukacji fenomenach i czynnikach ją współstanowiących. Zdaniem J. Kozieleckiego większość idei zawartych w tym tomie jest obiektywnie nowa i wartościowa w skali międzynarodowej. Dotychczas nikt nie sformułował ich w takiej formie i w takiej treści.(s. 17). Kozielecki przerywa milczenie psychologii, która dotychczas nie upominała się o swoją obecność na arenie międzynarodowej i o świadomość powagi czy znaczenia jej dokonań na własnym rynku akademickim. Warunkiem bowiem koniecznym w życiu twórcy jest jego obecność wszędzie tam, gdzie dzieją się ważne ludzkie sprawy. Dla psychologa jest to głównie obecność na targowisku wymiany idei w skali międzynarodowej. Myśl ta nie dotarła do świadomości wszystkich. (s. 18).

Z jakimi zatem ideami polska psychologia wpisuje się w osiągnięcia psychologii światowej? Są to:

1. Idea Edwarda Nęcki rozumienia inteligencji jako struktury realizującej się poprzez procesy.

2. Idea intuicji twórczej Aliny Kolańczyk jako jednego z najważniejszych indywidualnych i kulturowych sposobów przekraczania granic dotychczasowej wiedzy i doświadczeń.

3. Teoria kodów semantycznych Tomasza Maruszewskiego jako rama pozwalająca zrozumieć zjawiska występujące w trakcie przeżywania przez osobę emocji.

4. Idea autorstwa Tadeusza Tyszki włączania aspektów czy emocji moralnych w racjonalny proces podejmowania decyzji ekonomicznych.

5. Idea umysłu jako całości – holonu, której autorem jest Czesław S. Nosal.

6. Regulacyjna teoria osobowości Janusza Reykowskiego

7. Relacyjna teoria osobowości Wiesława Łukaszewskiego

8. Idea harmonii racji serca i racji rozumu wg Marii Jarymowicz

9. Idea dialogowości wewnętrznej jako właściwości człowieka autorstwa Piotra K. Olesia

10. Idea uwikłania w dialog jako metatechnika wpływu społecznego wg Dariusza Dolińskiego

11. Idea sprawczości i wspólnotowości jako podstawowych wymiarów spostrzegania świata społecznego wg Bogdana Wojciszke

12. Idea Mirosława Kofty uprzedzenia wobec obcych

13. Idea „bąbli” jako modelu przemian społecznych wg Andrzeja Nowaka, Macieja Lewensteina i Jacka Szamreja

14. Idea statusu cech temperamentu w psychologii osobowości wg Jana Strelaua

15. Idea psychotransgresjonizmu wg Józefa Kozieleckiego


Warto w tym kontekście postawić pytanie: Jakie idee w polskiej pedagogice są nowe, na miarę XXI wieku, a które mogłyby konkurować o prymat idei międzynarodowych? Idee których polskich pedagogów powinny złożyć się na podobny tom?

01 listopada 2009

Dlaczego Śliwerski będzie się w piekle poniewierał?


Moi znakomici współpracownicy doktorzy Jacek Pyżalski i Piotr Plichta zorganizowali w ramach VI Międzynarodowej Konferencji „Edukacja alternatywna” bardzo interesującą sesję pt. Cyfrowość to alternatywa?”, której jedna z części odbyła się z udziałem oświatowych blogerów. Już w zaproszeniu na tę podsesję napisali:

Prowadzenie internetowych pamiętników blogów – jest bardzo rozpowszechnione wśród internautów. Podejmują się także tego nauczyciele. Do udziału w sesji zaprosiliśmy znanych blogerów – pedagogów (a może pedagogów – blogerów?): Bogusława Śliwerskiego – profesora, rektora Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Łodzi; Dariusza Chętkowskiego – polonistę XI LO w Łodzi, autora książek i komentatora; Marcina Małego – nauczyciela w zespole szkół ponadgimnazjalnych w P. oraz lektora języka angielskiego na Wydziale Mechanicznym Politechniki Krakowskiej i praktyka e-learningu. Będziemy prowadzić z ich udziałem dyskusję panelową dotyczącą doświadczeń w prowadzeniu bloga, znaczenia tego rodzaju działań oraz tego jak obecność w cyberprzestrzeni przekłada się na ich pracę pedagogiczną. Poruszymy także problem tego, jak nauczyciel-bloger spostrzegany jest przez różne grupy odbiorców.

Tak też się stało. W sesji uczestniczyło kilkudziesięciu uczestników konferencji, w tym także uczniowie jednej z warszawskich szkół podstawowych, którzy wydają własną gazetę w internecie. Ze strony prowadzących padały różne pytania, na które – jak się okazało – wcale nie było jednakowych odpowiedzi. Już pierwsze pytanie dotyczącego tego, jaki był powód uruchomienia przez każdego z nas blogu potwierdziło, że motywacje były różne. Marcin Mały uruchomił swój blog jako pierwszy z naszej trójki, bo już w 2005 r. i to głównie dlatego, że denerwowała go wyrażana powszechnie, także w mediach negatywna opinia o polskiej młodzieży i szkole. Jego pierwszy wpis z dn. 20.10.2005 r. był następujący:

Nauczyciel wiele się może nauczyć od młodzieży i czasem wiedza, którą od uczniów pozyskuje, zaskakuje go nad wyraz i odkrywa przed nim wartości, o których nie miał pojęcia, a istniejące hierarchie burzy i miesza. Nie miałem pojęcia, że gdy na kółku filmowym obejrzymy "Ptaki" Hitchcocka, będzie to taka sensacja. A tym bardziej nie mogłem przypuszczać, że moi uczniowie tak się na seansie ubawią. Każdemu z mojego pokolenia "Ptaki" kojarzą się jako film wprawdzie stary (miał 9 lat, gdy się urodziłem), pełen prymitywnych na dzisiejsze czasy efektów specjalnych, ale to jednak horror. Ten film jednak trzymał nas w napięciu, jednak czuło się niepokój patrząc na kolejne ptasie ataki w Bodega Bay. Tymczasem dla moich uczniów film był śmieszny. Chwilami tarzali się po podłodze ze śmiechu, jakby zupełnie nie czuli hitchcockowskiego suspensu ani nie pamiętali o ptasiej grypie, która w ostatnich dniach dotarła już do Europy. Moje nieśmiałe podejrzenia dotyczące alkoholu bądź środków odurzających, które zaburzyły ich percepcję i rozumowanie, rozwiały się jednak stosunkowo szybko, gdy zrozumiałem, słuchając ich komentarzy, że przecież oni mają rację. Po co facet, który właśnie zabił dechami z zewnątrz wszystkie okna, szczelnie zasuwa zasłony? Albo jaki sens ma przybijanie gwoździami lustra do drzwi, które wedle wszelkiej logiki i konsekwencji są podziurawione jak sito i właściwie już nie są w stanie utrzymać gwoździa? Albo po co kobieta, która zagląda do pokoju pełnego ptaków, wchodzi doń i zamyka za sobą drzwi, zamiast pozostać na zewnątrz? Albo od kiedy to zakrwawionego, pokaleczonego człowieka wyciera się z krwi i nie ma on już żadnych widocznych ran? Słuchając tych komentarzy i widząc reakcje moich uczniów zrozumiałem po raz kolejny, że co by nie mówić, przychodzące pokolenia nie są wcale głupsze. Narzekamy na nich codziennie, że nie potrafią tego czy owego, że mają trudności z taką czy inną umiejętnością, albo - gorzej - zapamiętaniem encyklopedycznej wiedzy z takiej czy innej dziedziny. Ale potem siadamy z nimi w na wpół ciemnej sali przed wielkim kinowym hitem sprzed pięćdziesięciu lat i dociera do nas, że jesteśmy głupkami, którym nigdy nie przyszło do głowy to, na co oni w mgnieniu oka zwracają uwagę i z czego się śmieją. (http://anglista.blogspot.com/search?updated-min=2005-01-01T00%3A00%3A00%2B01%3A00&updated-max=2006-01-01T00%3A00%3A00%2B01%3A00&max-results=13)

Dariusz Chętkowski był w tej podsesji drugim co do stażu blogerem, bowiem swój blog uruchomił pod koniec sierpnia 2006 r. Jego pierwszy wpis był następujący:

Kto załatwi moją sprawę?
Jednej ważnej sprawy nie załatwiłem w poprzednim roku. Wiadomo, nie chciało mi się. Każdy w czerwcu marzył, aby tylko dociągnąć do wakacji. Po co zaczynać sprawę, której nie zdąży się dokończyć przed ostatnim dzwonkiem. Poza tym stara nauczycielska zasada mówi, że najlepszym rozwiązaniem każdego problemu jest dociągnąć problem do jakiegoś święta, to się sam rozwiąże. Mądre, prawda? Ideałem zaś jest doczekać do wakacji. Wyjdą dzieciaki ze szkoły, to i wszystkie problemy znikną razem z nimi. Kierując się tą mądrością, patrzyłem przez palce miesiąc czy dwa, jak więksi dokuczają mniejszemu. Trochę mu podokuczali, ale - pocieszałem w myślach jego i siebie - “co się martwisz, niedługo wakacje”. Wakacje przyszły i problem się skończył. Moje, jak zwykle, było na wierzchu.
Wczoraj wpadłem do szkoły, żeby się rozejrzeć. Mało nogi nie złamałem, bo wszędzie totalny bałagan. Wszystko postawione do góry nogami, a schody to już prawie rozebrane do samej ziemi. Jakieś korniki je gryzą czy co? Robactwo grasujące w szkole ostatnio tak się zmutowało, że już nie żre drewna, tylko z upodobaniem wcina beton. Schody wzięło na pierwszy ząb, potem pewnie przyjdzie pora na ściany. Na razie jednak budynek stoi (nawet pomalowany). Widząc, że w pracy po staremu, a nawet jeszcze gorzej, bo w lipcu i sierpniu robaki też jeść muszą, przypomniała mi się moja niezałatwiona sprawa. Niedługo wrócą dzieciaki, a z nimi problemy. Ciekawe, co będzie z chłopakiem, z którego koledzy lubili mocniej pożartować? Może już im przeszło? Że też musiał mi się ten maluch przypomnieć w samej końcówce wakacji! A miałem z kumplem wyskoczyć jeszcze na piwo. Taki mały, a tyle z nim problemów. No, zepsuł mi się humor całkowicie.
Sam jestem duży facet. Wiadomo, że z małym wzrostem to mógłbym mieć problemy w szkole. Większość uczniów jest słusznego wzrostu, więc nauczyciel też powinien być duży. Jak to wygląda, gdy się mały nauczyciel plącze między nogami wyrostków. Tak mi przyszło teraz do głowy, że ten uczeń też mógłby przez wakacje trochę podrosnąć. W dwa miesiące nastolatek podobno może zyskać nawet 10 cm wzrostu. Gdyby on przyszedł teraz we wrześniu wyższy o tych kilka (Boże, daj mu kilkanaście!) cm, to ja nie musiałbym mu w ogóle pomagać. Natura by załatwiła wszystko za mnie. To tylko marzenia, a one nauczycielom zwykle się nie spełniają. Innym ludziom jakoś tak, ale nauczycielom nie. Dał nam Pan Bóg dwa miesiące wakacji i widocznie uznał, że nic więcej już nam się od niego nie należy. Czyli natura mi nie pomoże. Chłopak wróci do szkoły ani o milimetr większy, za to jego prześladowcy wystrzelą w niebo o ćwierć metra. Na pewno tak będzie.
Ostatnio widziałem reklamę samochodu: “Mały, a taki wielki”. I to mnie natchnęło. Co z tego, że mój uczeń jest mały, jak może być równocześnie wielki. Małego-wielkiego nikt nie ruszy. Tylko jak tu dzieciaka powiększyć, żeby dorównał tym naprawdę wielkim. W takiej firmie samochodowej to pracuje cały sztab ludzi w dziale marketingu nad problemem, jak z małego zrobić wielkiego. Ale ja muszę to wykombinować zupełnie sam i to szybko, bo na nikogo nie mogę liczyć. Ani na Matkę Naturę, ani na… przepraszam, nie będę narzekać - to moja obietnica na nowy rok szkolny. Sam wymyślę, jak z małego zrobić wielkiego, bo inaczej to mi tego dzieciaka zatłuką. Zaczyna się takie dręczenie niewinnie, potem prześladowca rośnie, rośnie i rośnie, ofiara zaś w ogóle, nic a nic, i w końcu taki dryblas ma ochotę rozdeptać malucha, z pozoru tylko swego rówieśnika. Muszę więc jakoś chłopaczkowi pomóc, bo do kolejnych wakacji problemu nie da się przeciągnąć. Chociaż… czas szybko leci… Niedługo kolejne wakacje.

(http://chetkowski.blog.polityka.pl/?p=1#comments)

Jest różnica?

Jak zdradził nam w czasie tej sesji D. Chętkowski, jego blog powstał na zamówienie redakcji tygodnika „Polityka”. Stał się zatem swoistego rodzaju internetowym, stałym felietonem redakcji, promowanym i finansowanym przez nią. Redakcja zadbała o to, by przybliżyć czytelnikom jego biogram, stąd napisano:

Dariusz Chętkowski - ur. w 1970 r. w Sławnie. Absolwent polonistyki i filozofii Uniwersytetu Łódzkiego. Studiował też historię sztuki. Nauczyciel, pisarz i publicysta. Znany z niekonwencjonalnych sposobów nauczania, obecnie łączy tradycję z nowatorstwem. Publikował m. in. w “Gazecie Wyborczej”, “Polonistyce”, “Ergo”, “Zeszytach Szkolnych”. Występował w wielu programach telewizyjnych (np. “Kawa czy herbata”, “Pytanie na śniadanie”, “Rower Błażeja”), brał udział w projekcie tygodnika “Polityka” - Lekcje z “Polityką”, był recenzentem Czytelni “Polityki”. Za książkę “Z budy. Czy spuścić ucznia z łańcucha?” (Kraków 2003) otrzymał nagrodę Książka Lata (Poznań 2003) oraz Nagrodę Edukacja XXI (Warszawa 2004). Jest także autorem książek: “L.d.d.w. Osierocona generacja” (Kraków 2004, wyróżniona rok później Nagrodą Edukacja XXI) oraz “Ostatni weekend” (Łódź 2007, napisana wspólnie z uczniami). Felietonista “Głosu Nauczycielskiego” i recenzent miesięcznika “Nowe Książki”, współpracuje z “Perspektywami”. W XXI LO od 1995, uczy języka polskiego, etyki i prowadzi koło filozoficzne. Jest wykładowcą Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Łodzi. Żonaty i szczęśliwy w małżeństwie, żona Barbara, córka Wiktoria Milada.(http://chetkowski.blog.polityka.pl/?page_id=7)

Tak samo zostały sformatowane na stronie redakcji „Polityki” blogi: Adama Szostkiewicza, Justyny Sobolewskiej, Joanny Wojdas i Jasia Kapeli, Krzysztofa Burnetki, Edwina Bendyka, Doroty Szwarcman, Marka Penszko, blog szalonych naukowców (Jacka Kubiaka, Grzegorza Pacewicza, Macieja Kownackiego, Michała Parzuchowskiego i Jerzego Kowalskiego-Glikmana). Są one stałą rubryką w internetowym wydaniu tygodnika „Polityka”, którego redakcja zatroszczyła się o to, by najważniejsze sfery życia społeczno-kulturalnego i gospodarczego były reprezentowane przez najlepiej komunikujących się z czytelnikami specjalistów. Nic dziwnego, że nie ma takich postów, które nie byłyby opatrzone chociażby jednym komentarzem. Inaczej jest z blogami niekomercyjnymi.

Mój blog powstał w okresie wakacyjnym przed dwoma laty. Nie miałem ani zamiaru, ani nawet specjalnej ochoty, by go prowadzić. Dyrekcja renomowanego Wydawnictwa GWP zapytała mnie, czy nie poprowadziłbym bloga na ich stronie. Odpowiedziałem, że chętnie, ale określiłem warunki techniczne, jakie musiałyby być spełnione, żebym mógł ten projekt wcielić w życie. Blog miał być dwugłosem naukowca i praktyka o szeroko rozumianej edukacji, w kształcie otwartej księgi, gdzie na jednej stronie o tym samym problemie wychowawczym czy dydaktycznym miałem pisać ja, zaś na drugiej stronie mój przyjaciel-doświadczony nauczyciel i wychowawca wielu pokoleń młodzieży szkół ponadgimnazjalnych. W tym właśnie widziałem sens, by komentować i wyjaśniać także od strony naukowej to, co dzieje się na scenie polskiej oświaty i nauk pedagogicznych.

Niestety, projekt nie doszedł do skutku jedynie z powodów technicznych. A ja nigdy wcześniej nie interesowałem się czyimiś blogami w takim sensie, by dokonać celowego wyboru któregoś z nich i systematycznie go czytać, gdyż z racji własnej pracy naukowo-badawczej bardziej interesowały mnie różne teksty zamieszczane w Internecie, także w blogach. Tym bardziej nie miałem czasu na pisanie własnego blogu. W oczekiwaniu na rozwiązanie problemów technicznych w powyższej oficynie postanowiłem go jednak uruchomić, by sprawdzić, czy ma to jakikolwiek sens. Tym samym, w odróżnieniu od moich poprzedników wprost zapowiedziałem w swoim pierwszym poście co następuje:

wtorek, 10 lipiec 2007
początek
Uruchamiam bloga. Może będzie okazja do wymiany myśli, do zapoczątkowania dyskusji na temat współczesnej pedagogiki i jej zaprzeczenia jakim jest anty- i postpedagogika. Skoro na wychowaniu i edukacji znają się wszyscy , to może nie będzie problemu z komentarzami do stanu wiedzy o nauce i jej praktycznych aplikacjach? Skoro premier Jarosław Kaczyński podzielił pedagogikę na tę właściwą, słuszną, która jest reprezentowana przez przedstawicieli jego rządu i tę niewłaściwą, nowoczesną, liberalną i lewicową, która jest pozostałością po III RP, wytworem nieczystych sił, ofertą jedynie "wychowana bezstresowego", tych, którzy nie chcą dobrze dla kraju i jego obywateli, w tym szczególnie dla młodych pokoleń, tylko prowadzą do destrukcji i anarchii, to może warto zapytać, jaka jest współczesna pedagogika? Jaka pedagogika jest właściwa? Czy można stanowić o tej jednej i jedynie słusznej, jedynie właściwej pedagogice? Co powinno być jej źródłem, natchnieniem, misją? Jaka powinna być współczesna pedagogika? Co powinno ją wyróżniać od innych nauk i praktyk społecznych?


Mój blog zatem był bliższy motywacji Marcin Małego, gdyż wyrósł z jednej strony z niezgody na coraz silniej formułowaną przez ówczesne władze polityczne niezgodą na pedagogikę humanistyczną, na tendencje zawłaszczające przez nie różne sfery polskiej edukacji – publicznej i niepublicznej, by poddać je monistycznej ideologizacji, z drugiej miał być próbą włączenia potencjalnych jego czytelników w rozmowę o współczesnej pedagogice, tak tej teoretycznej, jak i praktycznej. Po dzień dzisiejszy blog ten, podobnie jak Marcina Małego, nie zawiera – mimo wielu składanych mi propozycji - żadnej reklamy, by nie był postrzegany jako forma komercyjnego komunikowania się ze społeczeństwem.

Jak pisze w swoim blogu Dariusz Chętkowski: Jestem stałym czytelnikiem blogu Bogusława Śliwerskiego, a ten znika. Profesor umieszcza bardzo interesujące wpisy (zob. blog), często perełki, ale gdy uzbiera się z nich materiał na książkę, drukuje go, a internetową wersję likwiduje. I to mi się nie podoba. Dawniej na blogu Pedagoga były wpisy z kilku lat, a teraz są tylko z dwóch ostatnich miesięcy. A pewnie i one niedługo zostaną usunięte i wprowadzone do druku. Profesor już wydrukował dwa tomy swoich wpisów i raczej na tym nie poprzestanie. Kto daje i odbiera, ten się w piekle poniewiera. Jak się opublikowało coś w internecie, to niech już tu zostanie. Blog to nie jest pole ćwiczeń do napisania książki. A jeśli nawet komuś zależy na wersji drukowanej, to nie kosztem likwidacji materiału w sieci. Dlatego proszę, niech wpisy wrócą na swoje miejsce. Prawdopodobnie profesor podporządkował się woli wydawnictwa, a ono obawia się, że książka nie sprzeda się, gdy wpisy będą dostępne w internecie. To błędne myślenie.

Nie zgadzam się tak z diagnozą tej sytuacji, jak i jej osobistą oceną. Nie wiedziałem zresztą, że D. Chętkowski dysponuje kryterium poprawnego myślenia w kwestii, która akurat rządzi się zupełnie subiektywnymi racjami, i oby tak pozostało do końca świata, albo o jeszcze jeden dzień dłużej. Istotnie, po rocznej edycji zdjąłem zawartość blogu z internetu i opublikowałem w książce. Od tej pory czynię tak z kolejną jego edycją, by nie tworzyć w wirtualnym świecie informacyjnego szumu. W moim przekonaniu istotą blogu jest komentowanie bieżących wydarzeń, sytuacji, osobistych doświadczeń, a nie tworzenie wirtualnej autobiografii. Jeśli zamieszczam w nim posty to tylko i wyłącznie po to, by reakcje czytelników pozwalały mi na komunikowanie się z nimi w sprawach, które są ważne „tu i teraz”, a nie „kiedyś i gdzieś”.

Blog nie jest książką naukową, ani też wprawką do jej napisania, choć częściowo – w moim przypadku - zawiera fragmenty prac naukowo-badawczych, recenzji, relacji z konferencji naukowych itp., bo jest to blog bardziej przedmiotowo-podmiotowy, niż tylko autobiograficzny. Jeśli rekonstruuję w nim pewne zagadnienia pedagogiczne, wybrane problemy oświatowe, prawne czy autoedukacyjne, to staram się, by miały one swoje odniesienie także do współczesnej wiedzy z nauk o wychowaniu czy szerzej rozumianych nauk humanistycznych. Nie widzę zatem powodu, by nie dysponować zawartością własnych tekstów, wpisów w sposób, który uznaję za słuszny.
Jeśli wydaję kolejne roczniki blogowych wpisów, to wbrew pozorom (choć w komentarzach internautów ten aspekt jest podnoszony jako obniżający jego wartość) nie czynię tego „dla kasy”, gdyż kasa z tego jest żadna, tylko wydaję go dla tych, którzy nie czytają, nie chcą czytać lub nie mogą czytać tego blogu w Internecie, i to z bardzo różnych powodów. Mam szereg na to dowodów w postaci osobistej korespondencji, jaką kierują do mnie czytelnicy moich książek, a nie wpisów do blogowych postów.

O ile zatem tygodnik „Polityka” dysponuje prawami autorskimi do blogu D. Chętkowskiego, o tyle treści mojego blogu, jak i Marcina Małego pozostają w wyłącznie naszej dyspozycji. Zasięg dostępu do treści mojego blogu zwiększa się dzięki wydaniu książkowemu, obejmując osoby, które inaczej nigdy by na niego nie trafiły. Mam też cichą nadzieję, że wydanie książkowe zainteresuje innych pedagogiką, zachęci do refleksyjnej, krytycznej analizy prawa oświatowego czy prawa o szkolnictwie wyższym, zainspiruje do badań naukowych czy diagnoz w ramach prac dyplomowych. Uprzedzenie przy tej okazji innych przed różnymi toksynami lub patologicznymi postawami, jakie mają miejsce w oświacie czy środowisku naukowym, stwarza dodatkową jedynie satysfakcję, że blog może pełnić zarazem funkcję interwencyjną lub profilaktyczną. Jeśli zatem – zdaniem D. Chętkowskiego – zabierając (odległe już w czasie) treści z sieci, będę się w piekle poniewierał, to trudno. Zawsze pozostaje mi jeszcze jakaś nadzieja, na akt łaski … w Niebie.

31 października 2009

Pożegnanie poetki pedagogii serca i codzienności - Ireny Conti Di Mauro


Dopiero dzisiaj dowiedziałem się z nekrologu, jaki zamieścił Rzecznik Praw Dziecka w jednej z gazet o tym, że 28 października odeszła od nas poetka Irena Conti Di Mauro. Wśród natłoku bieżących wydarzeń i informacji, konieczności załatwiania wielu spraw zawodowych i społecznych często umykają mi te, które odkładam na jakąś bliżej nieokreśloną przyszłość. Jeszcze nie teraz, jeszcze nie dzisiaj i nie jutro, bo ciągle wierzę, że nadejdzie taki dzień, kiedy będę mógł poświęcić jakieś jego chwile na spotkanie z tymi, którzy mnie oczekują, zapraszają do siebie. Nie zdążyłem Jej odwiedzić w Konstancinie, gdzie mieszkała i spotykała się z uczestnikami korczakowskich konferencji. Moim marzeniem było zorganizowanie spotkania autorskiego w Łodzi, w otwartym właśnie w tym roku klubie studenckim mojej uczelni. Miałem z Jej strony akceptację i gotowość, kiedy spotkałem się z Nią w Warszawie na korczakowskiej debacie o szkole. Nie zdążyłem pozostając z doznaniem, o którym tak pisała w jednym z najpiękniejszych tomików swoich wierszy (Lubię codzienność…, PIW, Warszawa 2005):

Z tych spotkań do których jak dotąd nie doszło
pozostaje poczucie winy
że tak mało we mnie jeszcze
tego co być powinno.

(s.19)

Istotnie, tysiące spraw naszej codzienności wyłączają mnie często z doświadczania świata w sposób szczególnie osobisty, bezpośredni. Wiem. Mam tego świadomość. Jak mówił Owidiusz: Video meliora proboque, deteriora sequor. A Irena Conti Di Mauro niezwykle pięknie uwrażliwia swoim wierszem na to, co staje się częścią także mojej codzienności:

Techniczniejemy – to od techniki
a nawet wirtualizujemy się
w potrzebie najbardziej intymnych zwierzeń
my autorzy internetowych tęsknot i przeżyć
nieopowiedzianych w odchodzących w przeszłość
w tak zwanych dotychczasowych środkach wyrazu
już nie mowa
już nie gest
już nie pisanie do … przysłowiowej szuflady
(…)
(s. 21)

Każdy z Jej wierszy jest swoistą pedagogią, bowiem niesie zarówno treści krytyczne wobec otaczającej nas rzeczywistości, a więc niejako zobowiązujące nas do refleksji i pracy nad sobą, jak i przesłanie, misję czy zasady, którymi warto kierować się w życiu, by poradzić sobie z najstarszym zawodem świata, jakim jest „bycie człowiekiem”.

Zawód „człowiek” – z czego nie wszyscy
zdają sobie do końca sprawę –
to takie kwalifikacje, które trzeba
doskonalić całe życie bez szansy
na tytuł docenta ba nawet doktora
habilitowanego
ponieważ chodzi o ciągły proces
re-habilitacji człowieka
by człowiek człowiekowi
nie był przysłowiowym wilkiem
który wychodzi z lasu na światłość
podkrada się zagryza wszystko co ludzkie
(…)
(s. 25)

To rzadkość, by poeta słuchał pedagogów, uczestniczył w ich naukowych debatach, wsłuchiwał się w ich mniej lub bardziej trafnie uzasadnione narracje, a zarazem otwierał ich na najważniejsze w życiu sfery ludzkiej egzystencji, jaką są nasze uczucia, najbardziej intymne, a tym samym prawdziwe doznania. Jej twórczość wzmacniała, mocującą się z nieprzychylną wobec pedagogiki serca rzeczywistością, Marię Łopatkową i wspomniane przeze mnie Polskie Stowarzyszenie im. Janusza Korczaka, gdyż potrafiła niezwykle subtelnie pisać o miłości do dziecka jako fundamentalnej przesłance jakości naszego życia.

(…)
MIŁOŚĆ to dom
a człowiek od samego narodzenia
- i ten mały i ten duży –
jest budującym się bez przerwy domem
pod którego dachem się chroni
i innym dać może schronienie
jeśli będzie kochany
i nauczy się kochać
MIŁOŚĆ I DZIECKO
to mocny fundament i od niego
trzeba zacząć budowę tak by
mogły na nim stanąć pewnie
coraz to nowe piętra dla ludzi

(s. 99)

Poezja Ireny Conti Di Mauro będzie mi szczególnie bliska nie tylko ze względu na Jej głęboko humanistyczne, a więc i pajdocentryczne przesłanie, ale także ze względu na Jej pedagogię wolności, nieustanne upominanie się – jak czynił to Janusz Korczak – o godność dziecka, o poszanowanie jego suwerenności i obdarzanie go prawdziwą, a więc wymagającą, a nie interesowną miłością. Nie godziła się z bezdusznością szkoły, rozwiązań edukacyjnych, które w nierozpoznawalny przez pseudonauczycieli sposób stawały się dla dzieci nośnikiem niemożliwych do wymazania z ich serc i dusz toksyn, cierpień czy krzywd. Rodzicielski ruch na rzecz ochrony dzieci przed strukturalną, a więc prawną i instytucjonalną przemocą dorosłych wobec dzieci mógłby przyjąć niejako za swój manifest wiersz pt. „Nigdy więcej takich klatek dla miłości”, w którym Poetka wyraża swój sprzeciw:

W tej klatce uwięziono 6 lat życia dziewczynki
uwięziono nogi które mogły biegać
uwięziono ręce które mogły przytulać
uwięziono usta które mogły wypowiadać miłość
Obok tej klatki bardzo bardzo dużo dużych klatek
a w nich uwięzione serca i mózgi dorosłych ludzi
(…).
(s. 98)

Jakże zbieżna jest treść tego wiersza z apelem Janusza Korczaka, by dorośli, jeśli chcą wychowywać dzieci w wolności, najpierw sami wyrwali się z niewoli. Słusznie pytała Irena Conti Di Mauro:

GDZIE W JAKIEJ SZKOLE JEST TAKI PRZEDMIOT?
JAK KOCHAĆ I MYŚLEĆ żeby nie marnować daru życia
i tego pięknego świata tak systematycznie niszczonego
na różnych „lekcjach” małych i średnich upokorzeń
a potem na tych „wielkich” lekcjach zabijania

(…)
(s. 96)


Podarowane mi przez Irenę Conti Di Mauro tomiki poezji, z osobistą dedykacją, traktuję nie tylko jako szczególny dar wybitnej twórczości, ale także świadectwo wspólnoty myśli i dążeń, zaufania i nadziei na międzypokoleniowy przekaz najważniejszych wartości w każdym życiu. Żegnam z bólem serca wspaniałą postać polskiej kultury i humanistyki jednym z przesłań, które pozostawiła swoim BLISKIM, a więc i Jej czytelnikom:

Nie marnuj wielkiej okazji
i każdy dzień uczyń dobrym dla miłości
on zawsze będzie pierwszym
ale może też być i ostatnim
i dana ci szansa kochania
już się więcej nie powtórzy.


(Irena Conti Di Mauro, Lubię codzienność, PIW, Warszawa 2005, s. 59)