23 października 2010

Komu jeszcze potrzebne jest harcerstwo?










(fot. hm Jerzy Pajewski; rys. Piotr Olszówka)

Uczestniczyłem dzisiaj w niezwykle interesującej konferencji instruktorskiej „Harcerstwo 2010+”, którą zorganizowała w auli Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego - Chorągiew Łódzka ZHP im. Aleksandra Kamińskiego w związku z rocznicą 100-lecia ruchu harcerskiego, ale i przygotowaniami kadr do kolejnego Zjazdu ZHP. Ostatni raz łódzkie środowisko zaprosiło mnie 20 lat temu, a więc w okresie mojego rozstawania się z czynną służbą harcerską. Kto jednak raz został harcerzem, to w zależności od stopnia introjekcji systemu wartości albo będzie nim do końca swojego życia, albo nawet nie przyzna się do jakichkolwiek z nim związków, chcąc jak najszybciej o nim zapomnieć. To naturalne, że spośród tysięcy członków tego ruchu, pewien jego odsetek nie zostanie „zainfekowany” harcerskim stylem i jakością życia i nie ma co z tego powodu wylewać łez. Najważniejsze, że pozostają mu wierni ci, którym nie są obojętne wartości, jakie zostały wpisane w jego kodeks (Prawo Harcerskie) i treść zobowiązań (Przyrzeczenie Harcerskie i Zobowiązanie Instruktorskie).

Poproszono mnie o przygotowanie opinii na temat tego, jak jako pedagog-naukowiec postrzegam dzisiejsze harcerstwo, jak się ma współczesna wiedza pedagogiczna do rozwiązań programowych, metodycznych i organizacyjnych dzisiejszego harcerstwa. Tekst mojego referatu zostanie opublikowany w najbliższy numerze „Ruchu Pedagogicznego” (2010 nr 5-6), ale pewne jego fragmenty zdradzę już w jutrzejszym wpisie.

Dzisiaj chciałbym skupić się na tym, czego o harcerstwie dowiedziałem się z pierwszego źródła, a więc od instruktorów pełniących najwyższe funkcje tak w Głównej Kwaterze ZHP, Chorągwi Łódzkiej ZHP, jak i w hufcach czy drużynach, bo – podobnie jak ma to miejsce w czasie konferencji naukowych, akademickich, tak i tu kuluary stawały się znaczącym źródłem harcerskiej opinii publicznej. Debatę rozpoczął wiceprzewodniczący ZHP hm Dariusz Supeł serią pytań i wątpliwości, które rodzą się w wyniku analiz stanu rozwoju harcerstwa, które stoi przed zupełnie nowymi wyzwaniami ze swoim organizacyjnym, ale i historycznym zapleczem, tradycją, bohaterami i wspaniałymi instruktorami oraz tysiącami członków. Przytoczył tu wypowiedź senatora PiS hm. prof. Adama Massalskiego, że pewnie nasze państwo byłoby idealne, gdyby składało się z samych harcerzy, ale tak nie jest i nie będzie. Dzisiaj ZHP liczy zaledwie 125 tys. członków, a przypominam, że w okresie PRL liczył aż 2 mln. zuchów, harcerzy i instruktorów.

Słusznie jednak pytał wiceprzewodniczący o to, czy w wyniku systematycznego topnienia szeregów ZHP ruch ten spełnia swoje założone funkcje i czy są one jeszcze aktualne? A zatem, czym jest dzisiejsze harcerstwo? Czy jest przede wszystkim organizacją wychowawczą, organizacją czasu wolnego, ruchem socjalnym, antykryzysowym, czy może organizacją narodowo-patriotyczną, historyczną? Która z tych funkcji powinna w nim dominować, być jego głównym nurtem? Jeśli nadal ma to być organizacja wychowawcza, to jaki powinna mieć program, by jego atrakcyjność, doniosłość stanowiła zarazem o jego aktualności? Kto ma wpływ na ten program? Jaki model harcerza chcemy dzisiaj w nim kreować? Czyja jest ta organizacja? Dla kogo ważne jest jeszcze harcerstwo – dla rodziców, nauczycieli, środowiska lokalnego, kraju? Jak dzisiaj pojmowana jest kategoria służby? Komu tak naprawdę służy harcerstwo? Jak oddzielić ją od usług na rzecz społeczeństwa? Co harcerstwo powinno pielęgnować, a w czym powinno się radykalnie zmienić?

Dlaczego jedni przychodzą do ZHP, a inni z tego ruchu odchodzą? Z jakich powodów ta organizacja staje się coraz mniej liczna? Czy to dobrze, czy źle? Czy harcerze mają być jedynie odbiorcami, konsumentami zajęć, jakie przygotowuje i podaje im niejako „na tacy” ich drużynowy, czy może też powinni współtworzyć program zbiórek? Ile jest w harcerstwie przepisów, praw, regulacji, a wraz z tym i biurokracji, a ile w tym jest właśnie owego spontanicznego ruchu? Brakuje nam poradników, metodyk, nowych podręczników do kształcenia kadr instruktorskich. Jaki ma sens konstruowanie spotkań głównie w oparciu o wspomniane tu dokumenty normatywne, regulacje prawne? Jak formułować sądy krytyczne, by wydobywać z nich szansę na lepszy rozwój?
Brakuje harcerstwu fermentu, świeżego pomysłu na nowy, zglobalizowany świat, na nowe technologie komunikacyjne. Coraz trudniej jest finansować funkcjonowanie związku, utrzymanie jego baz, zasobów materialnych. Jako instruktorzy pracujemy z grupami, ale brakuje nam trwałości więzi społecznych, spójności, solidarności.

Nie ulega wątpliwości, że harcerstwo jest niezwykłą organizacją, której siłą jest jej metoda pracy z innymi. Są wśród nas ludzie wielkiego formatu, ludzie sukcesu, aktywni w różnych obszarach funkcjonowania naszego kraju – w nauce, gospodarce, polityce, administracji, w sądownictwie itd., itd. Korzystajmy z tego wielkiego kapitału społecznego i intelektualnego, gdyż dysponują oni umiejętnościami zawodowymi, które są potrzebne jako wzorce także dla dzisiejszych zuchów i harcerzy. Harcerstwo stanowi o odrębnej, wyjątkowej kulturze organizacyjnej, potrafi kształtować właściwe relacje społeczne, wzbudzać zaufanie. Warto zatem pielęgnować tę sztukę i kulturę harcerskiego życia.

Rzeczywiście – ta lawina pytań, problemów, stała się wyznacznikiem do dalszej dyskusji i analiz kondycji współczesnego harcerstwa. Oliwy do ognia dolał dr phm. Kamil Wais, socjolog, historyk i informatyk, absolwent Szkoły Liderów Organizacji Pozarządowych, a obecnie instruktor Wydziału Badań i Analiz GK ZHP. Za sprawą wyników prowadzonych przez niego badań odsłonięte zostały krytyczne dane o rozwoju liczebnym ZHP i wskaźnikach jego pomiaru, które powinny stać się punktem wyjścia do naprawy istniejącej sytuacji. Ilustrując swój wykład wykresami danych statystycznych udowodnił, że istotnie duży napływ nowych członków do ZHP wcale nie gwarantuje tego, że ów stan się utrzyma. ZHP ma najwięcej członków w grupie wiekowej 10-14 –latków. Krzywa wzrostu zatrzymuje się, a następnie gwałtownie spada w grupie wiekowej 18-19 – latków. Warto przypomnieć, że o ile w 1938 r. ZHP liczył 205 tys. członków, to w 2007 ponad 125 tys. Przed II wojną światowa ZHP miało ok. 6 tys. instruktorów, zaś w 2007 r. już dwukrotnie więcej, bo prawie 12 tys. Co z tego? – pytał dh Wais, skoro liczba drużyn w analogicznym do porównań czasie wynosiła niemalże tyle samo, bo w 1938 r. było ich 7910, zaś w 2007 r. – 7109. Dla porównania: o ile w ZHP jest 125 tys. członków, o tyle w Wielkiej Brytanii jest ich 500 tys. U nas jest 7 tys, drużyn, a u nich 24 tys. Z ZHP rocznie odchodzi kilkanaście procent harcerzy, a w Wielkiej Brytanii 33 tys. dzieci i młodzieży musi czekać na przyjęcie ich w szeregi skautingu.

Czyż nie oznacza to, że harcerstwo staje się w dużej mierze organizacją towarzysko-kombatancką, gdzie duża część instruktorów nie pełni w nim żadnych tzw. liniowych funkcji, czyli nie są drużynowymi czy komendantami szczepów? Warto przypomnieć, że o ile w 1938 r., średnia liczba członków drużyn harcerskich wynosiła 29 harcerzy, to w 2007 r. – liczy ona zaledwie 17 harcerzy. Gdzie zatem są wychowawcy harcerscy? Komu i czemu służą? Dobrze się dzieje, że prowadzone są w GK ZHP tego typu analizy i sięga się po doświadczenia analityczno-programowe światowego ruchu skautowego, by zobaczyć, że wzorcowy dla nas ruch skautowy w Wielkiej Brytanii od samego początku przeważa we wskaźnikach liczbowych na całym świecie.

Co ważne, te wskaźniki są utrzymywane na wysokim poziomie. Tam jednak kadra skutecznie zastanawia się nad tym, co zrobić by w wyniku wzrostu atrakcyjności programowej, metodycznej i kulturowej utrzymać poziom wzrostu członkostwa w ruchu skautowym, a nade wszystko by zagwarantować jego ciągłość. Dh Wais użył tu znakomitej metafory „wody w wannie”, że z jednej strony nie jest tak, że nie ma do harcerstwa „dopływu” nowych członków, a nawet odnotowuje się jego zwiększenie w grupie wiekowej wczesnoszkolnej, ale pojawia się moment krytyczny w organizacji, który przypada na 13 rok życia, kiedy to ten kurek jest przykręcony, a coś powoduje, że zaczyna się powolny i systematyczny ich „odpływ”. Słusznie jeden z instruktorów stwierdził w czasie obrad jednego z zespołów roboczych tej konferencji, że katastrofalną dla harcerstwa okazała się reforma ustroju szkolnego w 1999 r. Zmiana struktury szkolnej sprawiła, że znakomicie funkcjonujące zastępy i drużyny w szkołach podstawowych tracą swoją ciągłość, a ich funkcyjni możliwość kontynuowania swojej misji wychowawczej wraz z odejściem uczniów (harcerzy) do gimnazjów. To jest prawdziwa klęska, gdyż przerwane są więzi, a w krótkim cyklu edukacji gimnazjalnej coraz mniej osób myśli o tym, jak zaspokajać swoje potrzeby afiliacyjne i społeczne. Zaczyna się prawdziwy „wyścig szczurów” po szkolne sukcesy, bo wynik egzaminu zewnętrznego będzie rzutował na ich dalsze kariery edukacyjne i życiowe.

Niewątpliwie, jednym z czynników osłabiających moc harcerskich wpływów jest jego zła kondycja finansowa, dlatego hm. Teresa Hernik mówiła o tym, jak czytać Ustawę o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie, by wiedzieć, gdzie znaleźć pieniądze na realizację statutowych celów. Warto sięgnąć do art.5 pkt.4 czy do art.11 powyższej ustawy, by się przekonać, że można uzasadnić ubieganie się o środki budżetowe poza systemem otwartych konkursów. Jej zdaniem harcerstwo powinno się profesjonalizować w swoim zarządzaniu, a zatem nie należy wybierać do władz i organów samorządowych osób za ich dotychczasowe zasługi, ale sięgać po zawodowców, ekspertów, instruktorów potrafiących kompetentnie pozyskiwać środki do działalności Związku. Może zrezygnować z kadr społecznych na rzecz powoływania biur profesjonalnie zarządzających majątkiem ZHP? Zastanówcie się zatem – mówiła z mównicy – kogo delegujecie na Zjazd, kto będzie pisał i podejmował uchwały? Czy nie warto pomyśleć o odpowiedzialnym zarządzaniu harcerstwem?

A mnie w tym wszystkim zaskoczyło to, że harcerstwo opracowuje wizje krótkoterminowe, a nie na wiele lat naprzód. Cóż to bowiem za wizja, która skupia się na tegorocznych czynnikach przy dostępie do danych statystycznych sprzed 3 lat? Dlaczego nie buduje się własnych baz danych i nie wyciąga wniosków z procesów, które w tym ruchu zachodzą z coraz większą dynamiką? Po co organizuje się konkurs na najlepsze prace magisterskie, skoro nikt nie sięga po zawarte w nich wyniki z badań diagnostycznych? Czy może dominują wśród tych rozpraw jedynie opisujące dzieje Związku, a więc skupiające uwagę badaczy na przeszłości? Jak długo zatem harcerstwo będzie żyć dumą złotych kart historii, gdy ta dzieje się tu i teraz, a będzie jeszcze – oby przez kolejne 100 lat.

22 października 2010

Wyróżnienie dla Darii Hejwosz i Oficyny Wydawniczej "Impuls"














Wielkie święto książki akademickiej i naukowej na Politechnice Warszawskiej!
W dn. 9 marca 2010 r. zamieściłem post o pięknie wydanej przez Oficynę „Impuls” w Krakowie książce Darii Hejwosz pt. „Edukacja uniwersytecka i kreowanie elit społecznych”. Jej autorka jest adiunktem Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu, zaś publikacja powstała na podstawie dysertacji doktorskiej przygotowanej przez dr D. Hejwosz pod kierunkiem prof. zw. dr hab. Zbyszko Melosika, dziekana Wydziału.

Niniejsza rozprawa została uhonorowana na prestiżowych Targach Książki Akademickiej i Naukowej ACADEMIA 2010 w Warszawie. Tegoroczna, czwarta z kolei edycja święta książki naukowej jest rekordowa pod względem liczby wystawców. Tym większe gratulacje należą się Autorce i Oficynie Wydawniczej „Impuls” za znakomitą edycję w konkursie na "Najlepszą książkę akademicką i naukową".

Do konkursu przystąpić mogli wszyscy polscy wydawcy, zaś wyboru laureatów spośród zgłoszonych do konkursu 43 książek dokonało niezależne jury złożone z wybitnych postaci środowiska akademickiego w składzie: Henryk Podolski - Stowarzyszenie Wydawców Szkół Wyższych (przewodniczący), Jerzy Burski - Agat - Studio graficzne, Piotr Dobrołęcki - Magazyn Literacki KSIĄŻKI, prof. Janusz Dyduch - Naczelna Organizacja Techniczna, Andrzej Jerzmanowski - Uniwersytet Warszawski, Ewa Kobierska-Maciuszko - Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego, prof. Grzegorz Sędek - Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej, Instytut Psychologii PAN. Patronat honorowy nad tymi Targami objęli: Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego Bogdan Zdrojewski, Prezydent m. st. Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, Przewodnicząca Rady m.st. Warszawy Ewa Malinowska-Grupińska, Konferencja Rektorów Uczelni Warszawskich, Polska Izba Książki, Stowarzyszenie Wydawców Szkół Wyższych, Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich i Polskie Towarzystwo Wydawców Książek.

Obłuda dech toczy

- pisał przed laty Janusz Korczak. Wczoraj ktoś słusznie skomentował w jednej ze stacji telewizyjnych, że kierowane za pośrednictwem mediów przeprosiny niektórych polityków za zaistniały w ich czy cudzych wypowiedziach język agresji są nieszczere, pozorowane, gdyż są elementem zewnętrznej presji, a nie rzeczywistych doznań, osobistej kultury. Dla niektórych wróg to pyłek w przestrzeni tak, jak dla miernych wychowawców - zdaniem Starego Doktora - "dziecko - moment w czasie". Czy to, że polityk wypowie publicznie „przepraszam”, ale równocześnie temu zaprzeczy, ma jakikolwiek sens? Przecież każdy słyszy i widzi, że nie jest to szczera reakcja, tylko wymuszone określoną sytuacją zachowanie. I ów pozór ma wpłynąć na poprawę klimatu debaty publicznej, na kulturowe współistnienie polityków z formacji rządzącej z politykami opozycji, i na odwrót? Wprost przeciwnie. Jeszcze bardziej utwierdza każdą ze stron, że to ona ma rację.

Tego typu sytuacje mają jednak miejsce na co dzień - w rodzinach, szkołach, czy w relacjach społeczno-zawodowych. Kiedy rodzic rozdzieli już zwaśnione rodzeństwo po jakiejś sprzeczce czy bójce i szybko ustali, która strona jest jego zdaniem najbardziej winna zaistnieniu czyjejś krzywdy, wymusza od sprawcy przeprosiny: „Przeproś go/ją natychmiast!” Jeśli jednak ten wcale nie poczuwa się do sprawstwa, to ani mu w głowie go/ją przeprosić. Przecież jest przekonany, że to tamta strona sprowokowała całą sytuację, a on jedynie musiał się w niej bronić. Dzieci podpatrują zachowania dorosłych i uczą się od nich tego, jak manipulować sytuacją, jej czynnikami, by uniknąć rozpoznania w nich sprawców i przypisania im z tego powodu winy. „To nie ja, to ona zaczęła, to wszystko przez nią.” I zaczyna się wzajemna lawina oskarżeń.

Kiedy rodzic nie przeprowadzi solidnego dochodzenia, a najczęściej tego nie czyni, bo albo jest zmęczony, albo właśnie się spieszy lub koniecznie chce obejrzeć w spokoju „Taniec z gwiazdami”, to sankcje wlepia „na oślep, tak, jak mu się wydaje”. Jedną z nich staje się wymuszenie przeprosin od wskazanego przez niego sprawcy. Ofiara zaś może to jeszcze wykorzystać emocjonalnie i specjalnie głośno płakać, użalać się nad sobą, by rodzic nie miał wątpliwości, że to ona jest w tej sytuacji najbardziej pokrzywdzoną. W zależności od siły nacisku na sprawcę ten albo pójdzie w zaparte i nie przeprosi, a zatem będzie musiał liczyć się z kolejną sankcją, bo przecież dodatkowo jest krnąbrny, nie posłuchał rodzica, nie wykonał jego polecenia, a rzekoma ofiara płacze i cierpi, albo przeprosi – „na odczepnego”, dla świętego spokoju, a swoją stratę i tak rozliczy z nią później i w inny sposób. Już więcej nie poskarży się rodzicom. Tu i teraz wydusi z siebie łaskawe „przepraszam”, co być może zadowoli rodzica, ale na pewno nie ofiarę zdarzenia. Ona wie, czuje, że przeprosiny są nieautentyczne, nieszczere, wymuszone przez silniejszego (rodzica).

Wyobraźmy sobie sytuację w szkole, w której nauczyciela poniosły nerwy i ubliżył słownie lub fizycznie jakiemuś uczniowi, a ten poskarżył się dyrektorowi szkoły czy rodzicom. Ileż jest takich sytuacji w naszych szkołach na co dzień, w których ktoś kogoś obraża. Czy ktoś kogoś rzeczywiście przeprasza? W konfliktach dziecko – dorosły nieszczerość jest jeszcze większa, bo przecież w grę wchodzi ochrona autorytetu roli dorosłego, reprezentowanej przez niego instytucji. Czy dyrektor wejdzie do klasy i powie do swojego nauczyciela: „Natychmiast przeproś ucznia, bo jak nie, to….”. Czy rodzic przyjdzie do szkoły i zażąda publicznych przeprosin własnego dziecka, które zostało publicznie, na oczach klasy skrzywdzone przez nauczyciela? Czy wychowujemy już od najmłodszych lat dzieci w kulturze przepraszania? Czy rodzice, nauczyciele są dla nich najlepszym przykładem? Czy otaczający nas dorośli pokazują, jak przeprosić kogoś za wyrządzoną mu krzywdę? Niestety, nie, a w każdym razie zdarza się to rzadko, nie w każdym środowisku rodzinnym, szkolnym, a już tym bardziej zawodowym, społecznym czy politycznym. Jakież wychowawcze przesłanie niesie z sobą nieszczere przepraszam – wszystkich i za wszystko?

Mówisz: „Ono powinno…. Chcę, by ono…”. I szukasz wzoru, jakim być ma, szukasz życia, jakiego dlań pragniesz. Nic to, że wokół miernota i przeciętność. Nic, że wokoło szarzyzna. Ludzie drepcą, krzątają się, zabiegają – drobne troski, nikłe dążenia, poziome cele…. Nie spełnione nadzieje, gryzący żal, wieczysta tęsknota…. Krzywda panuje. Oschła obojętność lodem ścian, obłuda dech tłoczy.” (J. Korczak,Jak kochać dziecko)

19 października 2010

Liberalna filozofia wychowania ks. prof. Józefa Tischnera

Ten wybitny autor polskiego dialogu od samego początku był zaangażowany społecznie, odważnie poszukując odpowiedzi na pytania: Kim jest człowiek?, Jaką rolę odgrywa nadzieja w jego życiu? Co to jest prawda? Pisał o problemach ludzkich i pracował nad ludzką nadzieją, czyniąc to wszystko z myślą o bliźnich. Dla ludzi pracujących z ludźmi i nad ludźmi, wiara w człowieka jest warunkiem wejścia w twórczy dialog, jakim jest wychowanie (M. Piaskowski-Majzel, P. Kołodziński 2008, s. 20). Jego cel można osiągnąć, kiedy skupimy się przede wszystkim na trzech wartościach: wolności, prawdy i dobra.

Wolność jest podstawową wartością, dlatego wychowanie sprowadza się do prawidłowego korzystania z niej. Wolność to odpowiedzialność za siebie i innych. Człowiek zniewolony to człowiek niedojrzały, a człowiek niedojrzały jest nieodpowiedzialny i niezdolny do samodzielnego życia (S. Szary 2009). Im więcej dajemy drugiej osobie przestrzeni, ułatwiamy jej dokonywanie wyborów, tym szybciej nabierze ona mądrości życiowej i nauczy się odpowiedzialności za swoje czyny. Bardzo często wychowawcy łamią tę zasadę i narzucają swoje zdanie wychowankowi, przez co zatrzymują jego rozwój na etapie wczesnego dzieciństwa. Jak pisał Tischner: Problemem najciekawszym, najpiękniejszym jest problem jeden: w jaki sposób człowiek może obudzić w drugim człowieku poczucie wolności. Bo zazwyczaj zastanawiamy się nad tym, co ja powinienem zrobić, żeby drugim tak, a nie inaczej pokierować. Ale pokierować drugim to znaczy zagrać z nim w jakąś grę, może nawet zapanować nad nim. Tymczasem najgłębszym problemem wychowawczym nie jest to, w jaki sposób panować nad człowiekiem ale w jaki sposób obudzić w nim człowieczeństwo. A człowieczeństwem jest wolność.(W. Bereś, A. Więcek "Baron", 2008, s. 9.)

Prawda dla J. Tischnera jest ciągłym poszukiwaniem, myśleniem, rozwiązywaniem problemów poprzez edukację. On sam głęboko wierzył, że edukacja szkolna wychowuje pod warunkiem, że jest prowadzona w sposób mądry, nie na zasadzie bezmyślnego zapamiętywania regułek. Dzięki pracy wychowawcy rodzi się w duszy człowieka jakaś prawda, która staje się jego siłą. Wychowawca jest tylko drogowskazem, który kieruje ucznia do miejsca w którym jest ukryta prawda. Należy zatem wraz z wychowankami szukać prawdy drogą prób i błędów, uczyć ich formułowania pytań. Dobry pedagog jednak nie udziela na nie gotowych odpowiedzi, tylko dąży do tego, by na te najważniejsze kwestie uczniowie sami znaleźli odpowiedź. Wartości nie leją się na nas z góry, jak woda z flaszki – mawiał Tischner – One także wymagają od nas wyboru. Życie podsuwa pewne wartości, ale od człowieka zależy, czy je dostrzeże, zrozumie, czy będzie je pielęgnował…(www.tischner.org.pl). Wychowawca poprzez własny przykład staje się opiekunem mądrych wyborów dokonywanych w świecie wartości. Dlatego wychowanie według Tischnera łączy się ściśle z ukazywaniem prawdy rozumianej jako mądrość (S. Szary, s. 53).

Życie człowieka rozgrywa się pomiędzy dobrem a złem, jednak – jak pisał- należy myśleć, że człowiek jest istotą która „chce dobrze”, która ma dobrą wolę. Człowiek woli dobro, ono jest jego naturalnym żywiołem. Człowiek jest takim drzewem, które czuje w sobie dobro i dla tego nie chce złych owoców rodzić (Tischner 2000, s. 460). Być dobrym, to znaczy okazywać to w czynach wobec drugiego, a tym drugim jest nie tylko człowiek, ale również Bóg, który mówi: Pamiętajcie, wszystko co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili (Ewangelia według św. Mateusza (Mt 25:40). Dobroć jako właściwy sposób istnienia, zbliża człowieka do innych, a także do Boga, dlatego polski filozof umieścił tę wartość na samym szczycie w hierarchii celów wychowania.

Pedagog powinien kierować się trzema zasadami w wychowaniu, a mianowicie: zasadą nadziei, zasadą wierności i zasadą dialogiczności.

Nadzieja jest jednym z kluczowych pojęć w słowniku księdza Tischnera, który w Etyce solidarności pisał: Praca wychowawcy jest przede wszystkim pracą nad nadzieją człowieka. Wychowanie jest pracą z człowiekiem i nad człowiekiem, nad jego duszą, zaś więź między wychowankiem, a wychowawcą można porównać do więzi pomiędzy ojcem a synem. Ojciec jest powiernikiem dziecięcych nadziei, jego oparciem i mocą, którego fundamentem jest przekonanie, że dla wychowawcy uczeń jest wartością, jest kimś ważnym. Dla tego ten, kto przynosi człowiekowi nadzieję, jest duchowym ojcem człowieka.

Powiernikiem myśli staje się duchowy ojciec, który przejmuje kruchą nadzieję dziecka, czyli przyjmuje dziecko pod swoją opiekę i przynosi mu nadzieję. Obie strony relacji podejmują ryzyko: wychowawca może zawieść tę najważniejszą nadzieję wychowanka, wychowanek może nadużyć zaufania wychowawcy. Jedna strona może zacząć wykorzystywać drugą, ukrywając swoje prawdziwe przekonania. Brak relacji powiernictwa w zasadzie uniemożliwia wychowanie, a tym samy uniemożliwia zbudowanie czegokolwiek trwałego pomiędzy człowiekiem a człowiekiem. Mówiąc językiem Józefa Tischnera - tylko wędrując od człowieka do człowieka, nadzieja naprawdę „pracuje”…

Drugą z kluczowych zasad wychowania jest zasada wierności. Tutaj nie wolno zdradzać – nie wolno pod żadnym pozorem. Co się jednak stanie, gdy wychowawca zawiedzie tę najważniejszą nadzieję wychowanka, bądź wychowanek nadużyje zaufania wychowawcy? Jedni i drudzy mogą zacząć wykorzystywać siebie nawzajem, mogą udawać wierność, ukrywając swoje prawdziwe przekonania, a w końcowym efekcie mogą po prostu odejść. Jeśli tak się stanie, jeśli powiernictwo zostanie złamane, wówczas nasze wartości zostaną zachwiane, możemy poczuć się odtrąceni i niepotrzebni. Więzów powiernictwa nadziei zrywać nie wolno. To grozi rozpaczą. Czują to wychowawcy, wiedzą o tym dobrze wychowankowie. Wtedy nadzieja ugnie się pod rozpaczą. Rozpacz prawdopodobnie będzie wspólna, ale zniszczy przede wszystkim wychowanka, nie wychowawcę. Dlatego nadzieja wychowawcy musi być większa, by w niej mogła się odrodzić nadzieja wychowanka (K. Ablewicz). Niebezpieczeństwem w wychowaniu jest zatem zdrada: jawna i ukryta. Ukryta to taka, gdzie tworzy się iluzja wierności. Zdrada jawna to ta, gdzie już nie ma żadnych iluzji ani podejrzeń (Tischner 1970).

Los wychowawcy i los wychowanka jest w jakimś stopniu wspólny, jeśli ich współpraca zacznie biec złym torem, obaj mogą się „wykoleić”, ale to wychowawca powinien bardziej na tym ucierpieć, bo wierny wychowawca to taki, który godzi się nieść większy ciężar na swych barkach. Prawdomówność nauczyciela musi być większa niż prawdomówność wychowanka, w sytuacji pełnej podejrzliwości i niepewności to nauczyciel powinien ukazać swą czystość i szczerość, by młody człowiek nie tylko się uczył prawych rzeczy naśladując wychowawcę, ale ufał, że skoro powierzył mu swoją nadzieję to ona jest z nim bezpieczna, a powiernik będzie kroczył razem z nim, o jeden krok do przodu. Tam gdzie brakuje tego „razem”, powstaje iluzja wierności (Tischner).

Wychowanek czuje, że jest oszukiwany, bo kiedy mówi prawdę, szczególnie tę złą, spotyka się z niezrozumieniem, krzykiem, zastraszaniem. Wychowawca oczekuje od podopiecznego poczucia wstydu, winy i przeprosin, dopiero wówczas podaje mu rękę nie szczędząc dobrych rad. Wydaje mu się, że spełnił rolę dobrego wychowawcy, bo udzielił cennych wskazówek i dał się przeprosić, ale zapomniał, że w tym samym czasie bardzo upokorzył swojego wychowanka i zdradził. Dzięki pracy wychowawcy w duszy człowieka rodzi się jakaś prawda, ale by ją lepiej zrozumieć, powinniśmy się jej przyjrzeć od drugiej strony, od strony pozoru. Każdy miał do czynienia z pozornym wychowaniem i pozornym wychowawcą. Wychowawca popełnia błąd, gdy koncentruje się na osobistej nadziei wychowanka jako na sprawie, która jemu podlega i usiłuje decydować za niego.

Zdaniem Tischnera - W sprawach dla wychowanka najważniejszych, bo najbardziej osobistych - uczeń musi mieć przestrzeń wolnego wyboru. Wychowanie zakłada wolność. Nauczyciel, chce mówić i chce żeby go słuchano, a z tymi co go ignorują, nie liczy się w ogóle. Nauczyciel takie osoby poniża i wciąż ma nowe pretensje, staje się tyranem, który nie pomaga w kształtowaniu, a truje. Zaczyna się walka o przetrwanie. Wychowankowie stają się tymi, których chcą widzieć wychowawcy, a więc pozorującymi kogoś oczekiwanego. Nakładają maski, noszą uniformy, stoją w szeregu, podlegają regułom, ale nie z własnej woli. Młodzi ludzie w tym rytuale nie są sobą, robią to, co jest im od górnie narzucone. Iluzja bierze się z braku rozróżnienia między tym, co podstawowe, a tym co wtórne, tym co własne wychowanka, a co wspólne. Własny jest pomysł na siebie młodego człowieka, a wspólna może być nauka, która pomoże ten pomysł zrealizować. Jednak wychowawcy wolą swoim podopiecznym dyktować warunki, narzucać im swoją wolę. Wysyłają fałszywe komunikaty, każą mówić prawdę, ale później za mówienie prawdy wymierzają kare. Każą szanować innych ludzi, a sami ignorują i traktują innych przedmiotowo. Wychowanie zamiast wyostrzać wrodzony człowiekowi zmysł rzeczywistości, stępia go.

Celem wychowania nie jest ukształtowanie wychowanka w duch bezkrytycznej lojalności dla autorytetu wychowawczego i wydawanych przez niego rozporządzeń. Bardzo często żąda się od wychowanka posłuszeństwa dla prawa tylko dlatego, że jest prawem. Uważa się że tylko takie przepisy są obowiązujące, które są oparte na wartościach prawnych, religijnych czy etycznych. Legalizm wychowawczy zdaniem Tischnera przynosi żałosne skutki wychowaniu, bowiem człowiek wychowany w duchu tak rozumianej lojalności do prawa może być też głęboko nieetycznym. W takiej osobie zostało podcięte jego naturalne wyczucie wartości etycznych. Na pewne wartości nie będzie on reagować w ogóle, a na inne w sposób spaczony, pozostawiając poza zasięgiem swego zainteresowania szereg spraw człowieka jako zupełnie niepodlegających procesowi wychowania lub nadając sztuczne znaczenie sprawom małej wagi (www.teologia.alauda.pl).

Tak rozumiany mechanizm wychowawczy narusza tezę o wolności człowieka. Uznanie wolności to przyznanie, że wychowanie jest ryzykiem, że jego rezultaty są prawdopodobne a nie pewne. Legalizm wychowawczy narusza tezę o obiektywności wartości etycznych W efekcie pozostaje tylko nauka posłuszeństwa, będącego najczęściej jedynie umiejętnością dostosowania się do panującego chaosu. W wychowaniu chodzi właśnie o to, ażeby człowiek stawał się coraz bardziej człowiekiem – o to, ażeby bardziej, a nie tylko więcej umiał, aby więc poprzez wszystko, co ma, co posiada, umiał bardziej i pełniej być człowiekiem, to znaczy, ażeby również umiał bardziej być nie tylko z drugim, ale i dla drugich. (Tischner, 1980)


Literatura:
Bereś W., Więcek A., Tischner – życie w opowieściach Warszawa 2008
Piaskowski – Majzel M., Kołodzińśki P., Aktualność Tischnera, Szczecin 2008
Pismo Święte, Nowy testament, Ewangelia według św. Mateusza (Mt 25:40)
Pismo Święte, Nowy Testament, List św. Pawła do Galatów
Szary S., Filozofia wychowania Józefa Tischnera [w:] Zeszyty Naukowe Szkoły Wyższej Przymierza Rodzin w Warszawie, Seria Pedagogiczna Nr.1, Warszawa 2009, Zeszyt 3/2009
Szary S., Vexillum. Pismo XX. Zmartwychwstańców, t. IV, Kraków 1993, ss. 43-59.
Tischner J., Z problematyki wychowania chrześcijańskiego, www.teologia.alauda.pl
Tischner J., Chochoł sarmackiej melancholii, Znak, 1970, Nr 10
Tischner J., Etyka solidarności oraz Homo sovieticus, Kraków 1992
Tischner J., Myślenie o etosie społecznym, [w:] Myślenie według wartości, wyd. 3, Kraków 2000
www.tischner.org.pl

18 października 2010

Fundamentalne przesłanki liberalnej filozofii wychowania ks. prof. Józefa Tischnera

Jak już nie mogę czytać o liberalizmie jako przemyśle śmierci, przemocy i upadku człowieczeństwa, jak już mam dość dzielenia Polaków na niegodnych – bo liberalnych, a wartościowych – bo solidarnych, to sięgam po książki ks. prof. Janusza Tarnowskiego oraz do rozpraw - już niestety nieżyjącego - ks. prof. Józefa Tischnera (12.03.1931-28.06.2000) Zbliżenie tych postaci jest widoczne chociażby w tym, że tak, jak J. Tarnowski pięknie prowadzi dialogiczne msze dla dzieci i młodzieży i pisze swoje książki wraz z nimi (seria "Dzieci i ryby głosu nie mają?"), użyczając im prawa głosu do wyrażania siebie, tak J. Tischner znany jest jako twórca słynnych mszy świętych dla przedszkolaków. Podstawową zasadą takiej mszy była bezwarunkowa akceptacja każdego dziecka, z jego temperamentem i potrzebami, gdyż dla księdza ważne było to, aby czuło się ono w kościele jak u siebie, by traktowało liturgię jako część własnego świata. Dlatego dzieci mogły przychodzić do kościoła razem ze swoimi lalkami i zabawkami, a on – jak pięknie opisuje to w jego biografii W. Bonowicz - brał mikrofon i schodził z ambony bliżej dzieci. Na msze oprócz maluchów i rodziców przychodzili także inni księża i katechetki, by od Tischnera uczyć się trudnej sztuki rozmowy z najmłodszymi (W. Bonowicz, 2001, s. 264). On sam tak postrzegał też swoją rolę jako księdza i uczonego, mówiąc: Siedząc w bibliotece uschnąłbym, robiąc filozofię dla wyimaginowanego człowieka. A tak musiałem się konfrontować z człowiekiem umierającym, człowiekiem zdradzonym, z dzieckiem, które miało kłopoty z rodzicami. Nieustannie musiałem naginać transcendentalną teorię konstytucji Husserla do potrzeb Marysi czy Kasi w przedszkolu (tamże).

O dniu swoich narodzin (12 marca 1931) mówił żartobliwie: „Myślę, że moim pierwszym wrzaskiem po urodzeniu – może poza wrzaskiem o jedzenie – był Hymn do słońca” (W. Bonowicz 2001). No właśnie, do słońca, a nie do chmur, burz czy ulewnych deszczy. Filozofia Józefa Tischnera zawsze wzbudzała emocje, gdyż podejmował w niej problem miejsca i roli człowieka w społeczeństwie, w tym jego wychowania w wolności. Tischner pisał przede wszystkim o ludzkich problemach, jako ksiądz i naukowiec pracował nad ludzką nadzieją, myślał i działał z myślą o człowieku. Profesor Witold P. Glinkowski pisząc o jego filozofii stwierdził: Nie łatwo sklasyfikować Tischnerowską refleksję, osadzić ją w zamkniętym kontekście filozoficznym, powiązać z określoną szkołą, kierunkiem bądź nurtem. Zapewne nie jest to jednak jej mankamentem, skoro daje się poznać jako myśl żywa, potrzebna, wychodząca naprzeciw troskom, obawom i oczekiwaniom nas współczesnych (W. P. Glinkowski 2001). Ta żywa myśl o której mowa to działanie potrzebne, by ratować człowieka, by przywrócić mu trzy cnoty główne: prawdy, miłości i wolności.

Jeszcze jako młody filozof czerpał swą wiedzę i inspirację z dzieł tak wielkich myślicieli, jak: Platon, Immanuel Kant, Martin Buber, Martin Heidegger, Emmanuel Levinas czy Max Scheller. Będąc uczniem wybitnego polskiego filozofa Romana Ingardena rozwijał swoją myśl w tradycji fenomenologicznej, sam jednak uprawiając „filozofię bez etykiety”, czyli przyznając się do podejmowania poszukiwań, których nie sposób do końca utożsamić z którymś z istniejących kierunków filozoficznych (Stachura, 2009). Mawiał: Byłem przekorny. Postanowiłem filozofować „bez etykiety”. Fenomenologia to tylko metoda. Każdy jest w jakimś stopniu fenomenologiem. W tym postanowieniu nie wszystko jednak było przekorą. To stara prawda: kto zdecydował się na filozofowanie powinien zejść z grzbietu klasyka. Spróbowałem schodzić z grzbietów klasyków. Co nie znaczy, że się odcinam. Sam wiem najlepiej ile zawdzięczam Schellerowi i Levinasowi. Zarazem jednak wiem, że gdy stanąłem twarzą w twarz wobec naszego kryzysu nadziei, musiałem całkiem samodzielnie wymyślać i wymierzać słowa. Cóż więc było ostatecznym celem popularyzacji? Starałem się przywołać na pomoc najbliższą mi myśl europejską dla ratowania naszej polskiej nadziei. (Tischner, 2002, s. 7)

Tischner był mistrzem słowa, znakomitym wykładowcą, niezwykle inspirujący i skupiający uwagę swoich słuchaczy, gdyż mówił o sprawach trudnych językiem prostym, który trafiał do każdego, a jednocześnie nie fałszował tego, co było istotną treścią jego wypowiedzi. Dzięki M. Heideggerowi, jako młody filozof, odkrył kwestię „czasowości” człowieka, a w związku z tym jego „prawdy bycia”. Formą istnienia prawdy – jak pisał - nie jest twierdzenie, lecz problem, ale problem nie w sensie ukrytego twierdzenia, które trzeba dopiero ujawnić -tak choćby jak zadanie matematyczne - ale w sensie zawsze otwartego pytania. To odkrycie wolności i autentyczności „bycia sobą” wiązało się dla niego nierozerwalnie z zagadnieniem czasowości „działania w sposób wolny” rozumianego jako „branie w posiadanie siebie”(Bonowicz, s. 213).

Kiedy Karol Wojtyła został Papieżem, Józef Tischner napisał do niego list, by ten nie brał jego osoby pod uwagę jako swojego następcy w Krakowie, gdyż dla niego najważniejsza była wolność, a nie sprawowanie władzy nad innymi. Sam współczuł wszystkim, którzy musieli dźwigać ciężar takiej roli. Wojciech Bonowicz przywołał w biografii tego humanisty jego słowa: Nie chcę być biskupem, chcę być Tischnerem, przypominając zarazem, że kiedy w 1979 r. otrzymał tytuł prałata, powiedział: Poszedłem do kurii zapytać czy można to odsiedzieć i jak długo (za: W. Bonowicz, s. 311).

W latach osiemdziesiątych J. Tischner związał się z ruchem "Solidarność", zostając jego nieformalnym kapelanem. W dn. 19 października 1980 r. wygłosił w Katedrze Wawelskiej głośną homilię do przywódców NSZZ "Solidarność", mówiąc wówczas min.: Solidarność to zrodzona z kart i ducha Ewangelii, nie potrzebuje wroga lub przeciwnika, aby się umacniać i rozwijać. Ona się zwraca do wszystkich, a nie przeciw komukolwiek. (...) Najgłębszą solidarnością jest solidarność sumień (Tischner 1992, s. 11-12). Ta homilia zapoczątkowała nie tylko cykl esejów drukowanych w "Tygodniku Powszechnym", a później powstanie książki "Etyka solidarności", ale etykę polskiej solidarności, która dzisiaj wypaczana jest przez polityków postsocjalistycznych formacji liberalno-konserwatywnych.

Jan Paweł II powiedział po śmierci Tischnera, że był on: „(...)obdarzony niezwykłym talentem obserwacji świata i życia. A wszystko, co dostrzegał, odnosił do Boga, który jest miłością. W tej perspektywie tworzył podwaliny do realizacji idei dialogu ze wszystkimi ludźmi dobrej woli, również z tymi którzy nie zaznali łaski wiary. Filozof i teolog, który był otwarty na człowieka, a równocześnie nigdy nie zapominał o bogu. Stworzył duchowe podstawy etyki solidarności, która dziś nadaje kierunek trudnym zmaganiom narodu polskiego o taki kształt demokracji, w której byłaby respektowana godność każdej osoby ludzkiej”. (za. W. Bonowicz)


Literatura:
W. Bonowicz, Tischner, Wydawnictwo Znak, Kraków 2001
W. P. Glinkowski, Od „myślenia wartości” do dialogu. O filozofii ks. Józefa Tischnera, Tygiel kultury, 2001, Nr 1-3
W. Stachura, Ksiądz Józef Tischner? Filozof bez etykiety, „Przewodnik Katolicki” 2009, Nr 19
J. Tischner, Etyka solidarności oraz Homo sovieticus, Kraków 1992
J. Tischner, Czym jest filozofia, którą uprawiam, Tygodnik Powszechny 2002, nr 5

17 października 2010

Zło pedagogiki liberalistycznej?











(rys. Piotr Olszówka)


Lubię pisane w stylu demagogicznym i propagandystycznym teksty profesorów filozofii, których przesłanie zawiera wielką troskę o Polaków, ich edukację, rozwój społeczno-moralny, a zatem wskazują, jak ich należy wychowywać. Można bowiem na ich rozprawkach, które najczęściej są publikowane na łamach prasy, prowadzić ćwiczenia ze studentami w zakresie czytania ze zrozumieniem i krytycznego myślenia. Będzie to im potrzebne, bo przecież wkrótce – jak życzy sobie tego resort szkolnictwa wyższego – oceniać będziemy jakość kształcenia nie po tym, czy student ma odpowiednią kadrę akademicką (ta będzie mogła być bez odpowiednich kwalifikacji), czy zajęcia odbywają się w siedzibie uczelni, czy może w jakiejś remizie strażackiej, czy mają dostęp do literatury itd., itd., ale po tym, jakie są tego efekty w postaci jego wiedzy i umiejętności. Jak się okazuje, postaw czy orientacji aksjonormatywnych nikt badać nie będzie. Całe szczęście, choć wiemy, że i tak by się to nie powiodło.

Sięgam zatem po artykuł ks. prof. Czesława S. Bartnika z „Naszego Dziennika” (11.10.2010), którego tytuł brzmi ostrzegająco: „Zło pedagogiki liberalistycznej”. Czytelnik nie może sam dokonać oceny tego, czy pedagogika, którą ewentualnie ktoś opisuje jako liberalistyczna, jest dobra czy zła, gdyż zanim jeszcze zapozna się z jej treścią, już ktoś za niego decyduje o tym, jaka jest w tym względzie prawda i po czyjej leży stronie.

Jeśli jednak ktoś tak jednoznacznie ocenia coś, czego jeszcze innym nie wyłożył, to znaczy, że jego tekst ma spełniać funkcję propagandową, a więc użyteczną z jakiegoś względu, ale na pewno nie ze względu na dociekanie prawdy. Tego przecież, po co to czyni, nie wyjawi. Obuduje natomiast swoją wypowiedź strachami, zagrożeniami, które powinny wywołać w czytelniku silny lęk, i to na tyle silny, aby nie wątpił, że każde skojarzenie ze znakiem, który zawiera w sobie treść: „liberał”, „”liberalny” czy „liberalistyczny” musi mieć negatywne zabarwienie. Czegokolwiek by ono nie znaczyło, to jest już samo w sobie złem, i to złem ostatecznym, z którym się nie dyskutuje, nie spiera, nie docieka jego istoty, zakresu czy możliwych znaczeń, ale z nim się walczy, zmaga, stara się je pokonać.

Każdy ma prawo oceniać coś, o czym ma pojęcie w kategoriach tego, czy jest to dobre czy złe, a więc z perspektywy moralnej, choć tego typu osąd ma wymiar subiektywny, jeśli wpisuje się w narrację, której autor nie posługuje się jednoznacznymi kryteriami oceny.
Artykuł nie zaczyna się od tego, czym jest pedagogika liberalistyczna i na jakiej podstawie autor przypisuje określonym treściom miano ich zgodności z takową pedagogiką. Już zastosowanie w wyrazie końcówki fleksyjnej „-styczna” świadczyć ma o tym, że jest to ta część wymienna, która ma zapewne także inne jeszcze związki semantyczno-znaczeniowe. Może czytelnik artykułu kojarzy słowo: socjalistyczna, kapitalistyczna, judaistyczna, konformistyczna, itp., to będzie mu łatwiej skojarzyć ów termin z czymś, co być może ma dla niego także negatywne znaczenie.

A może nie? A może autor wolał użyć takiego właśnie określenia owej pedagogiki, zamiast „liberalna”? Proszę się zatem nie dziwić, że z wielkim zainteresowaniem zacząłem czytać ów tekst z nadzieją, że odnajdę w nim odpowiedź nie tylko na pytanie, dlaczego ta pedagogika jest zła, ale też co ją określa, co ją wyznacza, czym się ona w istocie przejawia?

Tekst zaczyna się jednak od skutków, od następstw pedagogiki liberalistycznej, które autorowi udało się z mocą pewności zdiagnozować, rozpoznać na zasadzie przyczynowo-skutkowej. Tego typu dowody mają przecież dla każdego czytelnika największą moc przekonywania. Dwa plus dwa jest cztery, no, chyba, że ktoś jest jak w wierszu Juliana Tuwima Zosią - Samosią, to wówczas wynik brzmi osiem. Mam wrażenie, że dla ks. prof. Bartnika, który pedagogiem przecież nie jest i badań w tej dziedzinie żadnych nie prowadził, a w każdym razie żadnej publikacji z tego zakresu nie miałem okazji poznać, wynik został tak właśnie skonstruowany, gdyż on sam najlepiej wie. No więc przeczytajmy chociaż fragmenty tego tekstu, a zaczyna się tak:

Jedną z głównych przyczyn upadku dzisiejszej kultury wyższej jest błędna koncepcja edukacji i pedagogii dzieci oraz młodzieży na forum publicznym. Niektórzy powiadają, żeby z dzisiejszych teorii pedagogicznych wydobywać optymistycznie tylko to, co jest w nich wspaniałe i postępowe, i nie popadać w krytycyzm i pesymizm, bo trzeba kroczyć naprzód. Tak! Ale nie można wychwalać wielkiego, rzekomo, zdrowia człowieka, który jest poważnie chory. Gdyby była zdecydowana i odpowiednia krytyka, a nie naiwna euforia co do złych formacji dydaktyczno-wychowawczych młodzieży, to nie byłoby Hitlerjugend, Komsomołu, no i dziś młodzieży wyzwolonej z prawa, etyki i religii.

Zabrzmiało groźnie? Dla mnie tak, bo już widzę oczami wyobraźni, że moje dzieci, które są w wieku przedszkolnym i szkolnym zagrożone są wpływami chorych pedagogów, których podejście formacyjne, dydaktyczno-wychowawcze zmierza do tego samego, co obowiązywało w Hitlerjugend czy w Komsomole, ba, może skutkować wyzwoleniem moich dzieci z prawa, etyki i religii. To ja tego nie chcę!!! A Państwo chcecie? Jak nie chcecie, to uważajcie, by wasze dzieci – te naturalne czy poddawane waszym wpływom nie miały żadnego kontaktu z pedagogiką, której przedstawiciele – wyznawcy - wdrażacze:

1) sprowadzają cały proces dydaktyczny i wychowawczy tylko do swobodnego dialogu między uczniem-wychowankiem a nauczycielem-wychowawcą, jak równy z równym i co do wiedzy, i co do władzy;

2) kładą nacisk wyłącznie na osobistą inwencję i twórczość ucznia, któremu nauczyciel-wychowawca jedynie towarzyszy i któremu tylko pomaga w sposób bezarbitralny;

3) usuwają ze wszystkich procesów formacyjnych wszelki stres, nacisk, dyscyplinę pracy, oceny, a stosują jedynie zachęty, pochwały, delikatnie kształtujące opiniowanie;

4) forsują ogólnie postawę wchodzenia w życie głównie przez krytykę i sprzeciw wobec kultury duchowej, dawnej i obecnej, głównie prawnej, obyczajowej, moralnej i społecznej np. narzucają z całą siłą nową tematykę życia, jak dekonstruktywizm, feminizm, homoseksualizm, swobodę moralną, antyreligijność i rozbijanie tradycyjnej logiki w konstruowaniu nowej osobowości albo reprezentują kierunek antyszkolny, odrzucający lub minimalizujący na różne sposoby szkołę jako instytucję, a na jej miejsce wprowadzający jakąś wspólnotę nieformalną, konkretne środowisko lokalne lub jednostki ideologiczne, np. partie, stowarzyszenia itp.

5) rezygnują całkowicie z wychowania duchowego, osobowościowego, a ograniczają się do procesu przekazywania i zdobywania wiedzy, informacji, do praktyki i życia technicznego;

6) odrzucają prawdę o złu moralnym.

Zastanawiam się, do kogo adresowany jest ten tekst, pełen generalizacji typu: „jedynie”, „tylko”, „głównie”, „przede wszystkim”, skoro Cz. S. Bartnik asekuruje się stwierdzeniem: Oczywiście, w Polsce nie stosuje się tych kierunków w formie pełnej i zbyt otwartej, bo wielką rolę odgrywa tradycja, zwłaszcza katolicka, ale wdzierają się one coraz bardziej w teorię i praktykę.

Za chwilę jednak dodaje, by niebacznie zwracać uwagę na błędne założenia takiej pedagogiki, do których zalicza:

1. Tendencja do odejścia totalnego od tradycji klasycznej.

2. Przyjęcie indywidualizmu, gdzie miarą wszystkiego jest tylko jednostka sama w sobie, bez żadnych ograniczeń ze strony innych ludzi, prawdy, miłości społecznej, prawa, etyki.

3. Odrzucenie jednej i powszechnie obowiązującej etyki, wypływającej z natury człowieka, są tylko etyki partykularne i relatywne.

4. Wszystkie wspomniane kierunki odrzucają dyscyplinę i samodyscyplinę w pracy, zdobywaniu wiedzy i formowaniu swej osobowości, wszystko ma być spontaniczne i swobodne, a także przyjemne.


Jaki mają związek powyższe założenia z powstaniem Hitlerjugend czy Komsomołu, a także w jakiej polskiej szkole są one w taki właśnie sposób realizowane, by trzeba było przed nimi ostrzegać polskie społeczeństwo?

15 października 2010

Piątka w łańcuszku

Już myślałem, że zakończyła się era łańcuszków. Gdzie tam. Znowu krążą, więc nie chcąc być stratnym - puszczam go w obieg. A niech tam...

W tym roku październik ma 5 piątków, 5 sobót i 5 niedziel. Zdarza sie to raz na 823 lata. Jest on uważany za miesiąc do worków na pieniądze. Prześlij tego emaila do 8 dobrych osób, a pieniądze zaczną sie pojawiać. Na podstawie chińskiego feng shui, kto zatrzyma to doświadczenie, nie dozna tego.