14 listopada 2018
Znika poprzedni serwer Ministerstwa Edukacji Narodowej, podobnie jak zniknął Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego
Gdyby nauczyciele nie wiedzieli, na co wydawane są w oświacie środki publiczne, to przede wszystkim warto odnotować miliony na zakup nowych mebli i dywanów w resorcie edukacji, a obecnie na konstrukcję i upublicznienie nowej strony resortu. Tak czyni każda zmiana władzy w resorcie.
Strona MEN jest już w kolejnej odsłonie, mimo że po objęciu sterowania ministerstwem przez Annę Zalewską taka zmiana miała już miejsce. Tym razem MEN zszedł już z własnego serwera: www.men.gov.pl na rządowy https://www.gov.pl/web/edukacja.
Podobnie stało się z portalami pozostałych ministerstw - z wyłączeniem, zapewne tymczasowo, Ministerstwa Finansów. Wszystkie resorty mają tę samą, infantylną ikonografikę oraz eleganckie portrety ministra, wiceministrów i dyrektora biura.
Tego typu zmiany centralizujące i ujednolicające komunikację ze społeczeństwem nabierają jednoznacznie propagandowego charakteru. Proszę zauważyć, że już nie znajdziemy na tej stronie MEN archiwum danych, programów, projektów, które były realizowane za poprzednich rządów. Wszystko zostało zmienione a obywatelom pozostaje tylko i wyłącznie dobra zmiana. Kończy się w ten sposób możliwość porównywania czegokolwiek z czymkolwiek, co nie wiąże się z obecną władzą.
Odcięcie jest pełne. Słusznie. Po co mają rodzice czy inni zainteresowani czytać o sukcesach z lat minionych nauczycieli, uczniów czy samorządowców. Jeszcze chcieliby prawdziwej reformy ustrojowej. Ta bowiem, z którą mamy do czynienia, jest powrotem do czasów PRL i lat 90. XX w.
Zastanawiam się, co by było, gdyby każdy uniwersytet zmieniał swoją stronę po wyborze nowego rektora a szkoła po zmianie dyrektora.
Na szczęście naukowcy mają metody badania źródeł na ten temat, więc nie będzie im to przeszkadzało we własnej pracy. Nauczycielom zaś jest i tak już wszystko jedno, bo w gruncie rzeczy największe nauczycielskie związki zawodowe pozostawiły ich i całe szkolnictwo na pastwę prawicowej formacji rządzącej, która traktuje oświatę jako przedłużone ramię władzy państwowej i ideologicznej (politycznej) nad częścią społeczeństwa.
13 listopada 2018
Minister Jarosław Gowin ma wyrzuty sumienia
Sądziłem, że ministrem jest się po to, by realizować ustawowe funkcje, a nie epatować własnymi wyrzutami sumienia, które niczego nie zmieniają w polskiej rzeczywistości akademickiej. Na wyrzuty sumienia nie ma żadnego lekarstwa. Dobrze, że ktoś je posiada, ale jak na wicepremiera rządu to jednak są one marne, niewidoczne.
Nie obchodzą mnie rzekome wyrzuty, bo trzeba mieć sumienie, by o nich mówić. W taki sposób to każdy minister może tłumaczyć albo własną nieudolność, albo pozoranctwo, albo słabość własnej pracy. Ta ostatnia jest o tyle zdumiewająca, że w końcu Jarosław Gowin jest wicepremierem rządu. Jak widać kiepskim, skoro po trzech latach urzędowania usiłuje przekonać środowisko akademickie do zmian w nauce i szkolnictwie wyższym, byle tylko one nie kosztowały, byle tylko akademicy nadal godzili się być prekariatem wśród wszystkich innych uczonych państw OECD i należących do Unii Europejskiej.
Rozumiem, że ministrowi 17 tys. nie starcza do końca miesiąca. Nie dziwię się, ale wciskaniem kitu dziennikarzom, że "Rząd przewiduje w przyszłorocznym budżecie łączny wzrost wydatków na naukę o blisko 2 mld zł., z czego ponad 1,3 mld. zł są to środki z funduszy unijnych. Oprócz tego wydamy obligacje skarbu państwa o łącznej wartości 3 mld zł., co oznacza, że zrost nakładów wyniesie w sumie prawie 5 mld. zł.To znacząca skala" (GW 29.10.2018, s. 7) nie zmieni się sytuacji na lepszą.
Przepraszam, ale dla kogo jest to znacząca skala? Dla "swoich" zatrudnianych w paranaukowych fundacjach, dla działaczy partii władzy? Dla kogo pytam? Co mnie obchodzi wzrost nakładów nawet w wysokości 5 mld zł, skoro i tak nie ma to żadnego przełożenia na honorowanie pracy naukowo-badawczej przez władze mojego państwa?!!! Kiedy skończy się ta PRL-owska propaganda? Na miesiąc przed przyszłorocznymi wyborami do Parlamentu Europejskiego czy do Sejmu?
Ile wyniesie kiełbasa wyborcza MNiSW? Komu rzuci się pod stół kości, które już zostały obgryzione przez władzę? Jak długo kolejny rząd będzie oszukiwał własne środowisko i społeczeństwo o rzekomym wzroście nakładów? Przewidywaniami ministra J. Gowina rachunków nikt nie opłaci, obligacjami skarbu państwa rektorzy nie pokryją kosztów prowadzenia uczelni państwowych.
Może czas zająć się nauką i szkolnictwem wyższym naprawdę, a nie dla kreowania własnego wizerunku i wzmacniania formacji partyjnej? Ile jeszcze utalentowanej młodzieży musi wyjechać z Polski, żeby minister zszedł wreszcie na ziemię z propagandowej platformy? Doprawdy, nostryfikowani w kraju akademicy z Ukrainy nie podwyższą statusu naukowego naszych uczelni.
Widzimy to po słowackich docentach w wielu dziedzinach nauk. Tylko nieliczni włączyli się w pracę naukowo-badawczą. Minister J. Gowin ma zasługi w zablokowaniu turystyki habilitacyjnej na Słowację tyle tylko, że dzięki Konstytucji dla Nauki promowani doktorzy na Słowacji, w Bułgarii czy Rumunii mogą być zatrudniani na w naszych uczelniach, bo nie ma konieczności habilitowania się w naszym kraju i nostryfikowaniu ich dyplomów.
U nas już tak jest, że jak się zamknie otwór z jednej strony, to wycieknie z drugiej. Już w PRL naśmiewano się z tego, że nie ma takiej rury, której się nie da odetkać. Do tego jest właśnie potrzebne MNiSW. Tu nikt nie miał i nie ma wyrzutów sumienia. Wiadomo z badań prof. Marka Kwieka, że tylko 10 proc. kadry naukowej przyczynia się do osiągnięć swoich jednostek i własnej dyscypliny. A w MNiSW? Może i sumienie ministra jest na poziomie 10%?
12 listopada 2018
Wyznacz swoją drogę rozwoju
(Na zdjęciu M. Lipiec i A. Orzechowska z IBE w ŁCDNiKP. Fot. wykon. Anna Gnatkowska)
Tak zatytułowany jest projekt Instytutu Badań Edukacyjnych w Warszawie w zakresie wspierania realizacji I etapu wdrażania w Polsce Zintegrowanego Systemu kwalifikacji na poziomie administracji centralnej oraz instytucji nadających kwalifikacje i zapewniających jakość nadawania kwalifikacji.
Zintegrowany System Kwalifikacji (ZSK) jest rozwiązaniem systemowym, które ma (...) na celu podniesienie poziomu kapitału ludzkiego w Polsce poprzez opisanie, uporządkowanie i zebranie różnych kwalifikacji w jednym rejestrze. Daje możliwość zdobywania kwalifikacji i potwierdzania kompetencji na polskim i międzynarodowym rynku pracy. Kończy się era zawodów, a zaczyna czas certyfikowania konkretnych kwalifikacji, które ujęte w ZSK mają przypisanych osiem poziomów (zgodnych z Polską Ramą Kwalifikacji).
Dzięki temu potwierdzony przez odpowiednią instytucję poziom nabytych kwalifikacji danej osoby stanowi w krajach Unii Europejskiej przepustkę do zatrudnienia jej bez względu na kraj pochodzenia. Jest on bowiem porównywalny do poziomu kwalifikacji wymaganych w innych krajach europejskich. Wiedzę i umiejętności branżowe można osiągać na różne sposoby – 1) w szkole zawodowej czy ogólnokształcącej i na uczelni wyższej 2) w ramach edukacji pozaformalnej, a więc na różnego rodzaju kursach kwalifikacyjnych lub 3) w ramach nieformalnego uczenia się.
Każdy, kto posiada konieczne do wykonywania określonych zadań zawodowych kwalifikacje, może przystąpić do egzaminu kwalifikacyjnego i uzyskać ich potwierdzenie. Liczy się bowiem jakość kwalifikacji, ich odpowiedni poziom, a nie ścieżka ich uzyskiwania. Dzięki temu systemowi można przekwalifikowywać się, by mieć kompetencje, jakich oczekują od nas pracodawcy. właśnie temu poświęcone było posiedzenie Rady Programowej Łódzkiego Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego w Łodzi.
W arkana problematyki zintegrowanego systemu kwalifikacji wprowadzali nas pracownicy IBE - Agnieszka Orzechowska i Marcin Lipiec, którzy są doradcami regionalnymi w tym zakresie. Jak się okazuje, rynek pracy poszukuje specjalistów na różnych poziomach kwalifikacji, a osób je posiadających wciąż brakuje.
W dochodzeniu do tego systemu wyróżnia się trzy etapy:
I – dostrzeżenie problemu braku wykształconych pracowników, luk kompetencyjnych wśród już zatrudnionych w firmie; to także diagnoza, czego trzeba nauczyć swoich pracowników, żeby mieli jak najwyższe kwalifikacje;
II etap – analiza sposobów uzupełniania powyższych braków – Czy szukać pracowników? Czy może wdrożyć w firmie ich kształcenie? Czy zatrudnić nowe osoby? Istotne jest tu działanie walidacyjne powyższych procesów.
III etap – obserwowanie rezultatów wdrożonych działań; porównywanie własnych osiągnięć w pracy z kadrą z innymi firmami; opracowanie przejrzystego planu rozwojowego przez każdego pracownika i opracowanie czytelnych wymagań, które będą im stawiane.
ZSK określa zatem, jakich wymagać kwalifikacji i jak je weryfikować.
Projekt ma swój oświatowy wymiar, bowiem trzeba dotrzeć do pracodawców, żeby zauważyli i zrozumieli, że to jest także w ich interesie, by partycypować w opisie kwalifikacji. Dobrze bowiem opisane kwalifikacje pracowników, z udziałem pracodawców, uświadamiają starającym się o pracę, czego mogą oczekiwać od pracodawców, i na odwrót.
W czasie posiedzenia Rady Programowej ŁCDNiKP w Łodzi Paweł Krawczak i Artur Grochowski mówili o tym, jak konstruowali wspólnie z pracodawcami kwalifikacje konieczne do obsługi sterowanych numerycznie obrabiarek skrawających, od prawie roku leżą wypracowane standardy w Ministerstwie Przedsiębiorczości i Technologii, które do recenzji przedłożonego materiału powołało osobę nie posiadającą odpowiednich kwalifikacji. W swojej recenzji potwierdziła własną niewiedzę na temat obrabiarek tak sterowanych twierdząc, że w ŁCDNiKP nie można będzie sprawdzić opisanych umiejętności. Nie wiedziała, że są tu obrabiarki trzy-cztero i pięcioosiowe, a więc się da.
(Autor fot.: Anna Gnatkowska)
Jeśli chcemy pozyskiwać pracodawców do współtworzenia kwalifikacji zawodowych, to musimy szanować ich czas, wysiłek i kompetencje. Inaczej cała para idzie w przysłowiowy gwizdek. Warto zdać sobie sprawę z tego, jak wiele zmieniło się w Polsce w wyniku współpracy międzynarodowej w zakresie certyfikowania wiedzy i umiejętności osób w zakresie kwalifikacji włączonych do ZSK.
Przykładowo ŁCDNiKP w Łodzi certyfikuje umiejętności osób wspólnie z Izbą Przemysłowo-Handlową w Dreźnie. Certyfikat dla naszego ucznia jest taki sam, jaki otrzymuje uczeń w Niemczech. Już przeprowadzono z tą firmą 100 egzaminów certyfikujących. Wkrótce będzie włączone do takiej certyfikacji Haas Technical Education Center potwierdzając umiejętności dotyczące użytkowania i obsługiwania obrabiarek sterowanych numerycznie.
Tak zatytułowany jest projekt Instytutu Badań Edukacyjnych w Warszawie w zakresie wspierania realizacji I etapu wdrażania w Polsce Zintegrowanego Systemu kwalifikacji na poziomie administracji centralnej oraz instytucji nadających kwalifikacje i zapewniających jakość nadawania kwalifikacji.
Zintegrowany System Kwalifikacji (ZSK) jest rozwiązaniem systemowym, które ma (...) na celu podniesienie poziomu kapitału ludzkiego w Polsce poprzez opisanie, uporządkowanie i zebranie różnych kwalifikacji w jednym rejestrze. Daje możliwość zdobywania kwalifikacji i potwierdzania kompetencji na polskim i międzynarodowym rynku pracy. Kończy się era zawodów, a zaczyna czas certyfikowania konkretnych kwalifikacji, które ujęte w ZSK mają przypisanych osiem poziomów (zgodnych z Polską Ramą Kwalifikacji).
Dzięki temu potwierdzony przez odpowiednią instytucję poziom nabytych kwalifikacji danej osoby stanowi w krajach Unii Europejskiej przepustkę do zatrudnienia jej bez względu na kraj pochodzenia. Jest on bowiem porównywalny do poziomu kwalifikacji wymaganych w innych krajach europejskich. Wiedzę i umiejętności branżowe można osiągać na różne sposoby – 1) w szkole zawodowej czy ogólnokształcącej i na uczelni wyższej 2) w ramach edukacji pozaformalnej, a więc na różnego rodzaju kursach kwalifikacyjnych lub 3) w ramach nieformalnego uczenia się.
Każdy, kto posiada konieczne do wykonywania określonych zadań zawodowych kwalifikacje, może przystąpić do egzaminu kwalifikacyjnego i uzyskać ich potwierdzenie. Liczy się bowiem jakość kwalifikacji, ich odpowiedni poziom, a nie ścieżka ich uzyskiwania. Dzięki temu systemowi można przekwalifikowywać się, by mieć kompetencje, jakich oczekują od nas pracodawcy. właśnie temu poświęcone było posiedzenie Rady Programowej Łódzkiego Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego w Łodzi.
W arkana problematyki zintegrowanego systemu kwalifikacji wprowadzali nas pracownicy IBE - Agnieszka Orzechowska i Marcin Lipiec, którzy są doradcami regionalnymi w tym zakresie. Jak się okazuje, rynek pracy poszukuje specjalistów na różnych poziomach kwalifikacji, a osób je posiadających wciąż brakuje.
W dochodzeniu do tego systemu wyróżnia się trzy etapy:
I – dostrzeżenie problemu braku wykształconych pracowników, luk kompetencyjnych wśród już zatrudnionych w firmie; to także diagnoza, czego trzeba nauczyć swoich pracowników, żeby mieli jak najwyższe kwalifikacje;
II etap – analiza sposobów uzupełniania powyższych braków – Czy szukać pracowników? Czy może wdrożyć w firmie ich kształcenie? Czy zatrudnić nowe osoby? Istotne jest tu działanie walidacyjne powyższych procesów.
III etap – obserwowanie rezultatów wdrożonych działań; porównywanie własnych osiągnięć w pracy z kadrą z innymi firmami; opracowanie przejrzystego planu rozwojowego przez każdego pracownika i opracowanie czytelnych wymagań, które będą im stawiane.
ZSK określa zatem, jakich wymagać kwalifikacji i jak je weryfikować.
Projekt ma swój oświatowy wymiar, bowiem trzeba dotrzeć do pracodawców, żeby zauważyli i zrozumieli, że to jest także w ich interesie, by partycypować w opisie kwalifikacji. Dobrze bowiem opisane kwalifikacje pracowników, z udziałem pracodawców, uświadamiają starającym się o pracę, czego mogą oczekiwać od pracodawców, i na odwrót.
W czasie posiedzenia Rady Programowej ŁCDNiKP w Łodzi Paweł Krawczak i Artur Grochowski mówili o tym, jak konstruowali wspólnie z pracodawcami kwalifikacje konieczne do obsługi sterowanych numerycznie obrabiarek skrawających, od prawie roku leżą wypracowane standardy w Ministerstwie Przedsiębiorczości i Technologii, które do recenzji przedłożonego materiału powołało osobę nie posiadającą odpowiednich kwalifikacji. W swojej recenzji potwierdziła własną niewiedzę na temat obrabiarek tak sterowanych twierdząc, że w ŁCDNiKP nie można będzie sprawdzić opisanych umiejętności. Nie wiedziała, że są tu obrabiarki trzy-cztero i pięcioosiowe, a więc się da.
(Autor fot.: Anna Gnatkowska)
Jeśli chcemy pozyskiwać pracodawców do współtworzenia kwalifikacji zawodowych, to musimy szanować ich czas, wysiłek i kompetencje. Inaczej cała para idzie w przysłowiowy gwizdek. Warto zdać sobie sprawę z tego, jak wiele zmieniło się w Polsce w wyniku współpracy międzynarodowej w zakresie certyfikowania wiedzy i umiejętności osób w zakresie kwalifikacji włączonych do ZSK.
Przykładowo ŁCDNiKP w Łodzi certyfikuje umiejętności osób wspólnie z Izbą Przemysłowo-Handlową w Dreźnie. Certyfikat dla naszego ucznia jest taki sam, jaki otrzymuje uczeń w Niemczech. Już przeprowadzono z tą firmą 100 egzaminów certyfikujących. Wkrótce będzie włączone do takiej certyfikacji Haas Technical Education Center potwierdzając umiejętności dotyczące użytkowania i obsługiwania obrabiarek sterowanych numerycznie.
11 listopada 2018
Olimpijczyk naukowcem
Z ogromną przyjemnością uczestniczyłem w obronie pracy doktorskiej pana mgr. Piotra Kędzi, który przygotował ją pod kierunkiem łódzkiego historyka oświaty i wychowania prof. UŁ dr.hab. Grzegorza Michalskiego na temat działalności wychowawczej i oświatowo-kulturalnej polskich stowarzyszeń sportowych w Łodzi okresie Drugiej Rzeczypospolitej. Obrona tej dysertacji - wprawdzie okolicznościowo, a nie intencjonalnie - zbiegła się z państwowymi uroczystościami w Polsce w związku z 100 rocznicą odzyskania przez Polskę niepodległości.
Dobrze, że jednak zbiegły się te dwa wydarzenia, bo dzięki temu mogliśmy cofnąć się do okresu Drugiej Rzeczypospolitej i przez pryzmat powstających stowarzyszeń sportowych dotknąć niejako części życia sportowego i oświatowego w mieście czterech kultur. Badania historyczno-pedagogiczne nie należą do łatwych, gdyż wymagają rozpoznania terenu pod interesującym badacza kątem oraz eksploracji pozyskanych źródeł. Trzeba mieć zatem pasję poznawczą, a zarazem umiejętność czytania źródeł i interpretowania wyłanianych z nich faktów, zdarzeń, procesów czy kluczowych dla ich zaistnienia postaci.
W przypadku tego badacza po raz pierwszy zidentyfikowano 94 polskich, 24 żydowskich, 19 niemieckich oraz 19 okręgowych związków, stowarzyszeń i instytucji, które w swoich funkcjach założonych miały działalność sportową. W roku 1918 reaktywowana była - dotychczas tajna - działalność łódzkiego Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół", które ponownie odzyskało swoją moc organizacyjną i jurydyczną dopiero po transformacji ustrojowej 1990 r. Powracamy zatem do źródeł, tradycji i wypracowanych przed kilkudziesięciu laty form organizacyjnych i programowych organizacji, które krzewiły nie tylko kulturę fizyczną, ale i miały ogromne znaczenie w wychowaniu patriotycznym, narodowym, a w przypadku "Sokoła" - także harcerskim.
(źródło fot.)
Okoliczności powstawania pierwszych polskich zrzeszeń sportowych na terenie m. Łodzi, uwarunkowania tych procesów oraz zakres działalności oświatowo-kulturalnej i sportowo-wychowawczej były przedmiotem dociekań badawczych polskiego olimpijczyka z Aten i Pekinu. Pan Piotr Kędzia jest bowiem wysokiej klasy lekkoatletą, biegaczem na dystansach 200 i 400 metrów.
W 2014 r. P. Kędzia uruchomił Olimpijską Akademię Biegania animując zajęcia ruchowe dla dzieci, młodzieży i dorosłych. Jest także trenerem osobistym dla zainteresowanych własnym rozwojem w tym zakresie. W ramach swojej aktywności w łódzkim AZS - od trzech lat organizuje Rodzinne Pikniki Lekkoatletyczne. Mimo tak intensywnej pracy oświatowo-sportowej w Uniwersytecie Łódzkim miał jeszcze czas na to, by "biegać" do archiwów różnych instytucji, by w skupieniu i zgodzie z metodologicznym warsztatem historyka badać akta, czasopisma, dokumenty, sprawozdania, zestawienia przyznawanych subwencji, statuty i korespondencję.
Jak pisze w swojej dysertacji: "Zapoczątkowany w XIX w. proces kształtowania się sportowego ruchu stowarzyszeniowego był odbiciem przemian społecznych, politycznych i ekonomicznych, jakie zachodziły w całej Europie, obejmując swoim zasięgiem także ziemie polskie pod zaborami. To właśnie zrzeszenia sportowe będące zwornikiem różnorodnych aktywności, wprowadziły do życia społecznego takie zjawiska jak sport masowy i wyczynowy, widowisko sportowe, zasadę fair play, ruch kibicowski itp. Mam nadzieję, że praca ujrzy za jakiś czas światło dzienne ukazując się drukiem.
Studenci mają zatem znakomitą okazję do spotkań z młodym naukowcem, który posiada nie tylko wiedzę pedagogiczną i historyczną,ale także jest przykładem wartości, o których mówi i wciela w życie własnymi dokonaniami. W środowisku akademickiej pedagogiki są już profesorami tytularnymi także byli sportowcy czy wyczynowo uprawiający sport jak Aleksander Nalaskowski, Piotr Błajet z Wydziału Nauk Pedagogicznych UMK w Toruniu czy Zbyszko Melosik z UAM Poznaniu. Wypada zatem życzyć naszemu olimpijczykowi także akademickich sukcesów. W dn. 8 listopada 2018 wystartował do swojej nowej w życiu sztafety pokoleń badaczy dziejów sportu i związanego z nim wychowania.
10 listopada 2018
Dyrektor szkoły - refleksyjny pedagog - nie pomoże minister Annie Zalewskiej
PRZYKRO MI, ALE NIE POMOGĘ... tak zatytułowany jest List Otwarty Jarosława Pytlaka do Minister Anny Zalewskiej! Przedrukowuję go w tym miejscu, bo jest jednym z nielicznych głosów transformatywnego oporu przeciwko ignorantom w partii władzy, a przede wszystkim w Ministerstwie Edukacji Narodowej i wspierających rzekomą "dobrą zmianę" różnych pseudoekspertów, także z Uniwersytetu Jagiellońskiego!
"2018-11-08 23:22
Szanowna Pani Minister!
Dziękuję za pismo, jakie w dniu 8 listopada wspólnie z Głównym Inspektorem Sanitarnym skierowała Pani do mnie i tysięcy innych dyrektorów przedszkoli i szkół, apelując w nim o "docenienie wagi problemu, jakim jest zapewnienie bezpieczeństwa dzieciom przed skutkami chorób zakaźnych".
Zanim wyjaśnię, co skłoniło mnie do napisania tej odpowiedzi pragnę zapewnić, że w pełni zgadzam się z zaprezentowaną w nim oceną sytuacji. Sam należę do pokolenia, które jako pierwsze w historii Polski uzyskało ochronę przed większością groźnych chorób zakaźnych, w tym budzącym zgrozę rodziców w czasach mojego dzieciństwa paraliżem dziecięcym (polio). Posiadane wykształcenie biologiczne pozwala mi zarówno rozumieć mechanizm szczepień ochronnych, jak dostrzegać różnorakie możliwe przyczyny narastających problemów rozwojowych i zdrowotnych młodego pokolenia, choćby w zanieczyszczeniu środowiska i skażeniu produktów żywnościowych. Między innymi z tych właśnie powodów uważam tezy głoszone przez tzw. antyszczepionkowców za błędne i demagogiczne, a ich dążenie do zniesienia obowiązku szczepień za wyraz egoizmu, nieliczenia się nie tylko z dobrem własnego dziecka, ale także interesem innych ludzi.
Niestety, pomimo wskazanej powyżej zbieżności naszych poglądów, jako dyrektor szkoły nie mogę odpowiedzieć pozytywnie na Pani apel, abym "w poczuciu odpowiedzialności za zdrowie moich podopiecznych podjął dialog z nauczycielami, rodzicami lub opiekunami uczniów na temat szczepień ochronnych". W dalszej części listu wyjaśnię dlaczego.
Powinna Pani wiedzieć, że we współczesnym świecie autorytety takie, jak oboje pamiętamy z lat wczesnej młodości, przestały istnieć. Oparte na wiedzy, doświadczeniu, prestiżu zajmowanego stanowiska. Posłuch znajdują nawet największe kłamstwa, szczególnie te często powtarzane, a każdy człowiek może znaleźć w internecie potwierdzenie wszystkiego, co przyjmuje za własny pogląd. Dyrektor szkoły zazwyczaj nie jest dzisiaj autorytetem nawet w sprawach nauczania, prac domowych, czy wychowania uczniów; tym bardziej nie należy oczekiwać, że odegra tę rolę w kwestii szczepionek.
Powyższe zjawisko po części ma charakter obiektywny – po prostu takie mamy czasy. Jednak źródłem erozji dyrektorskiego autorytetu są też działania władz oświatowych, w których także Pani ma swój udział, i za które ponosi odpowiedzialność. Profesja dyrektora placówki oświatowej została w ciągu minionych lat odarta z charakteru pedagogicznego. Tak jak ongiś dyrektor był pierwszym nauczycielem, przywódcą grona pedagogicznego, tak teraz w myśl prawa jest pierwszym urzędnikiem i nadzorcą, żeby nie powiedzieć karbowym.
Taką jego rolę utrwala w realiach i w świadomości społecznej także Pani, nakładając na dyrektorów kolejne, często bezsensowne lub niewykonalne zadania, a następnie wskazując ich jako jedynych odpowiedzialnych, jeżeli problem nabrzmiewa i uzyskuje rozgłos. Nie wierzyłem własnym uszom słuchając Pani publicznej sugestii, że rodzice, którym nie podoba się plan zajęć, ze względu na zmianowość albo zbyt wiele lekcji jednego dnia, powinni udać się do dyrektora szkoły, by wspólnie znaleźć dobre rozwiązanie (czyli, jak należy rozumieć, ułożyć lepszy plan).
Ten pomysł, w obliczu nadmiaru zajęć w najstarszych klasach szkoły podstawowej, braku pomieszczeń w wielu szkołach i rosnącego deficytu nauczycieli – zjawisk wywołanych wprost przez firmowaną przez Panią „reformę” – jest po prostu wyrazem braku szacunku i zrozumienia sytuacji, w której znajdują się obecnie dyrektorzy. To Pani osobiście jest odpowiedzialna za obecną sytuację, w której kierowanie szkołą sprowadza się do rozpaczliwych prób utrzymania się na powierzchni morza przepisów, oczekiwań, postulatów i gróźb. Na odpowiadanie na apele, choćby najszlachetniejsze, po prostu brakuje czasu, chęci i sił.
Dopóki nie zostaną wprowadzone systemowe zmiany, radykalnie ułatwiające dyrektorowi organizację i nadzorowanie procesu nauczania, może Pani oczekiwać ode mnie jedynie realizacji zadań wynikających wprost z obowiązującego prawa. Proszę nie liczyć na wsparcie w innych kwestiach. Zasiała Pani wiatr i proszę teraz zbierać burzę."
Wkrótce wezmę udział w konferencji naukowej na jednym z najwyżej lokowanych na świecie uniwersytetów, gdzie poproszono mnie o wypowiedź na temat edukacyjnych osiągnięć w PISA, ale chyba chodziło organizatorom o analizę oświatowej destrukcji PIS-a.
Pan Jarosław jest bardzo delikatny w swoim liście. Dotyka tylko ostatnich grzechów ministry edukacji i jej formacji. Tymczasem trzeba do tego jeszcze coś dodać, korygując także niektóre argumenty:
po pierwsze, nie jest prawdą, że przestały istnieć autorytety. Jeżeli przestały, to powiedzmy wprost - dla kogo! , bo moim zdaniem to nie tylko dla tej władzy one się nie liczą. Nie tylko formacji rządzącej są one niepotrzebne. Wystarczyło wpuścić na sejmowe salony homeopatów i szarlatanów, by rozpatrzeć wniosek antyszczepionkowców, natomiast kiedy wnioskowano 2 lata temu o referendum w związku z projektowanym powrotem do socjalistycznego ustroju szkolnego, to PiS wyrzucił do kosza wniosek podpisany przez prawie milion osób, czyniąc to z uśmiechem na ustach ministry A.Zalewskiej. Takie są priorytety tej władzy.
po drugie, w poczuciu odpowiedzialności za zdrowie uczniów ministra Zalewska oczekuje od dyrektorów podjęcia dialogu z nauczycielami, rodzicami lub opiekunami uczniów na temat szczepień ochronnych. Powinna sama zaszczepić się przeciwko ignorancji. Czy za kilka miesięcy także poprosi o dialog z rodzicami uczniów kończących gimnazjum i ósmą klasę szkoły podstawowej? Czy ta pani w ogóle rozumie sens pojęcia ODPOWIEDZIALNOŚĆ?
po trzecie, nie ma co się buntować przeciwko temu, że pani minister nakłada na dyrektorów nowe obowiązki. Jak za komuny, "steruje ręcznie" szkolnictwem traktując je jak partyjną własność i trampolinę do własnego skoku do Parlamentu Europejskiego. Oczywiście z obrzydzeniem, albo z nadzieją na "dobrą zmianę" w Brukseli. Musi być dużo okazji do podróżowania po kraju, spotykania się z mieszkańcami miast i wsi pod pozorem troski o edukację. Towarzysze z Platformy Obywatelskiej i PSL niech się jednak nie cieszą z mojej konstatacji, bo sami byli zakorzenieni w strukturach nadzoru pedagogicznego (od MEN po kuratoria oświaty i ich delegatury) podróżując i wciskając kit społeczeństwu oraz zobowiązując dyrektorów przedszkoli i szkół do różnych bzdur. Festiwal etatystycznej polityki trwa nadal, nieprzerwanie od 1993 r.!
po czwarte, ma pan Jarosław Pytlak rację, że ministra Anna Zalewska jedynie firmuje "reformę" uśmiechając się do wszystkich kamer i obiektywów. Zaśpiewajmy przy ognisku: "Co ci przypomina, co ci przypomina, widok znajomy ten..." .
Przed nami festiwal kolejnych listów otwartych umysłów. Ciekawe, kto ostatni zgasi światło kaganka.
09 listopada 2018
Kto przypisze pedagogikę do czasopism w międzynarodowych bazach typu m.in. Web of Science i Scopus?
Oczekuję pospolitego ruszenia wśród młodych naukowców, którym zależy na tym, by ujęte w bazach międzynarodowych jak np. Scopus i Web of Science przypisać do odpowiednich periodyków naszą dyscyplinę naukową - PEDAGOGIKĘ. Jeśli tego nie uczynicie, to w ocenie parametrycznej dyscypliny oraz w waszym indywidualnym awansie naukowym według nowych zasad, które będą obowiązywać od 1 października 2019 r. opublikowane w międzynarodowych pismach wasze artykuły nie będą wam zaliczone.
Jak informuje Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego:
Właśnie w związku z tymi międzynarodowymi bazami Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego uruchamia specjalne konsultacje środowiskowe. Do 16 listopada będzie można przysyłać uwagi dotyczące przypisania poszczególnym czasopismom z baz Scopus i Web of Science dyscyplin z nowej klasyfikacji dziedzin i dyscyplin.
Ministerialny wykaz czasopism naukowych, którego ostateczny kształt poznamy w I połowie 2019 roku, będzie uwzględniał m.in.:
• czasopisma naukowe będące przedmiotem projektów finansowanych w ramach programu „Wsparcie dla czasopism naukowych” (nawet 500 polskich czasopism uwzględnionych dodatkowo w wykazie),
• czasopisma ujęte w międzynarodowych bazach Scopus i Web of Science,
• zagraniczne czasopisma naukowe z dziedziny nauk humanistycznych, dziedziny nauk społecznych i dziedziny nauk teologicznych uwzględnione w bazie ERIH+, które w wyniku oceny eksperckiej zostaną uznane za posiadające międzynarodową renomę i szczególny wpływ na rozwój danej dyscypliny naukowej,
• recenzowane materiały z międzynarodowych konferencji informatycznych, posiadających co najmniej rangę C w bazie The Computing Research and Education Association of Australasia (CORE).
Aby usprawnić proces ewaluacji jakości działalności naukowej, konieczne jest przypisanie czasopismom poszczególnych dyscyplin. Dzięki temu artykuły w czasopismach, którym przypisano ewaluowaną dyscyplinę, będą automatycznie uznawane jako mające związek z tą dyscypliną. Ten automatyzm znacznie uprości i przyspieszy ocenę dorobku naukowego. Samo powiązywanie nie odbędzie się jednak bez uwzględnienia głosu naukowców. Specjalnie uruchomione konsultacje środowiskowe pozwolą na uzupełnienie dyscyplin przypisanych do czasopism ujętych w międzynarodowych bazach Scopus i Web of Science, a złożone do 16 listopada przez naukowców wnioski będą podlegały ocenie eksperckiej.
Przypisanie dyscyplin naukowych do czasopism nie będzie miało rozstrzygającego znaczenia w kontekście możliwości uwzględnienia danego artykułu w ewaluacji.
Przypisanie ma jedynie usprawnić ocenę. Jeśli artykuł będzie opublikowany w czasopiśmie przypisanym do dyscyplin „A” i „B”, ale zachowa związek naukowy z dyscypliną „C”, wówczas będzie można zaliczyć go jako osiągnięcie w ramach dyscypliny „C”. Przypisanie czasopism do dyscypliny niczego nie przesądza, a jedynie ułatwia ocenę.
W wyniku uwag zgłoszonych w ramach konsultacji publicznych projektu rozporządzenia w sprawie ewaluacji jakości działalności naukowej, z ostatecznej wersji rozporządzenia zostanie usunięty limit dopuszczający zgłoszenie do ewaluacji maksymalnie 20% artykułów naukowych opublikowanych w czasopismach, którym w wykazie czasopism przypisano inną dyscyplinę niż ewaluowana. Osiągnięcia powinny jednak mieć związek tematyczny z badaniami naukowymi prowadzonymi w ramach danej dyscypliny.
Komisja Ewaluacji Nauki będzie mogła nie uwzględnić w ewaluacji osiągnięcia, jeśli w oczywisty sposób nie będzie ono związane z badaniami naukowymi prowadzonymi w podmiocie w ramach danej dyscypliny. Z drugiej strony Komisja nie będzie mogła odmówić uwzględnienia w ewaluacji multidyscyplinarnego czy interdyscyplinarnego artykułu naukowego, którego tematyka nakłada się na obszar danej dyscypliny.
Przypisanie dyscyplin do czasopism będzie służyło usprawnieniu procesu ewaluacji jakości działalności naukowej. W związku z tym, że artykuły naukowe będą zdecydowanie najczęściej zgłaszanymi do ewaluacji osiągnięciami, przyjęta zostanie zasada, zgodnie z którą artykuły w czasopismach, którym przypisano ewaluowaną dyscyplinę, będą automatycznie uznawane jako mające związek z tą dyscypliną. Jednocześnie, nie zostanie ograniczona możliwość uwzględnienia w ewaluacji artykułu opublikowanego w czasopiśmie, do którego ewaluowana dyscyplina nie jest przypisana (o ile osiągnięcie będzie związane tematycznie z badaniami prowadzonymi w tej dyscyplinie!).
To jest ciekawa taktyka resortu. Jak sami się nie włączymy do tego procesu, to stracimy. No to, do pracy rodacy!
Ministerstwo udostępniło na stronie PBN ankietę umożliwiającą docelowo przypisanie dyscyplin do czasopism z tytułowych baz. Jeżeli chodzi o nas to jak na razie jest kilka braków, np International Journal of Child, Youth & Family Studies ma przypisany tylko nauki społeczne (mimo, że w opisie czasopisma jest ona wspomniana). Podobnie jest z moim Risk&Society. Tu link do strony.
Wnioski należy składać do 16 listopada 2018 r. na formularzu dostępnym pod adresem: https://pbn.nauka.gov.pl/dyscypliny-czasopism/.
Jeden z Profesorów pisze m.in. do mnie zwracając uwagę na zupełnie nowy kontekst:
Na stronie Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego jest zamieszczona lista czasopism z baz SCOPUS i Web of Science. Zalecają przypisywanie kodów czasopism do swoich dyscyplin. Nie mogłem znaleźć dwóch interesujących mnie czasopism: Elektrochestvo - ukazuje się od 1880r. i jest w bazie Scopus; Elektrotiehnika - ukazuje się od 1930r. i jest w bazie Scopus. Przez kompetentną osobę zostałem uświadomiony, że nasza baza ma charakter polityczny, a nie naukowy. Czasopisma wybrano z baz wybiórczo.
Tak wiec, czy kryteria ocen pracowników na podstawie cytowań też mają mieć charakter polityczny?
Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Cała ta gra ma charakter przede wszystkim globalno-biznesowy. Z nauką tylko częściowo ma to coś wspólnego.
08 listopada 2018
Rozstanie z Profesor Marią Dudzikową z przesłaniem, by szybować ku górze, a nie pikować w dół
Przyszło mi żegnać jako przewodniczącemu Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN wielu wspaniałych Profesorów, moich Koleżanek, Kolegów, Znajomych, ale wczoraj byłem w wyjątkowym momencie także własnego życia, bowiem odprowadzałem Osobę mi Najbliższą, nie tylko osobiście, bo przyjaźń z Marią Dudzikową była dla mnie matczyną opieką wspaniałej Uczonej nad uniwersyteckim „synem”.
Tak nazywaliśmy Profesor Marię Dudzikową – Matką, która kierowała przez 25 lat Letnimi Szkołami Młodych Pedagogów przy Komitecie Nauk Pedagogicznych PAN. Odprowadzałem Profesor w imieniu własnym, mojej rodziny, ale także tej akademickiej-pedagogicznej tak, jak żegna się syn z Matką, która zaatakowana przez chorobę nie mogła już dalej czuwać nad tym, co było Jej najdroższe.
Profesor była mistrzynią naukowej metafory, więc i ja posłużę się nią, by choć symbolicznie wyrazić to, co stanowiło treść Jej pedagogii. Jak matka szkoły pedagogicznych orląt brała pod swoje skrzydła - młode, naukowe pisklęta, karmiła je strawą duchową, czasem domowym żurkiem i chlebem, ale przede wszystkim pożywką naukowych dzieł, którymi otaczała się z wyjątkową i przenikliwą znajomością ich zawartości. Zawsze pragnęła, byśmy wyrośli na wolne ptaki polskiej nauki.
Do Poznania przybyli z całego kraju, by Ją pożegnać - członkowie Rodziny, ale jakże licznie reprezentowani profesorowie, doktorzy habilitowani, doktorzy i najmłodsi adepci nauki, którzy wyrastali pod skrzydłami Marii Dudzikowej. Mszę żałobną odprawiali ks. prof. Marian Nowak, ks. dr.hab. Janusz Miąso oraz ks. dr Marek Jeziorański.
Jak stać się orłem, kiedy rola, do której nas przygotowywała Profesor wymagała ogromnych wyrzeczeń, poświęceń, często nieprzewidywalnych strat skutkujących wzlotami ku górze dla jednych, a upadkiem czy nawet połamaniem skrzydeł u innych? To jest trudna sztuka tworzenia samego siebie. Profesor przekonywała nas swoją nadzwyczajną pracowitością, erudycją, bogactwem wiedzy i siłą charakteru, często twardymi wymaganiami, że siedząc w gnieździe nie można nauczyć się latać.
Doskonale rozumiała - szczególnie młodych doktorantów i doktorów, którzy poszukiwali miejsca w nauce dla swoich marzeń i pasji badawczych. Przekonywała nas, że z zawiązanymi skrzydłami także nie można latać, bo od samego mówienia o tym, że ma to miejsce, od utyskiwania na złe warunki, na dziekana, niskie płace, złe prawo, problemy rodzinne itp. te skrzydła same się nie rozpostrą. Czasami rozkładaliśmy je trzepiąc nimi nieporadnie, a Maria Dudzikowa mówiła nam - nie rozklejaj się nad sobą, bo nawet w najtrudniejszym momencie życia jest jeszcze moc naszej wiary, nadziei i własnej pracy.
Profesor nie zostawiała nas samym sobie, nie wyrzucała ze swojego gniazda mądrości, chociaż wiedziała, że nie da się każdego zmusić do samodzielnego latania. Była jednak dla każdego zawsze w pobliżu, zawsze na zawołanie, na telefon, jak orzeł siedząc na gałęzi z boku bacznie obserwowała, czy z przekazanej nam sztuki naukowego bycia, potrafimy sami wyzwolić w sobie pasję dociekania prawdy. Na pobliską nam gałąź dostarczała spis lektur, byśmy spróbowali podnieść się do pierwszego lotu.
Tak jak matka orląt cały czas pokazuje, jak to robić, by zacząć samodzielnie wznosić się w przestworza, tak i nasza Profesor potrafiła wypchnąć orlęta z gniazda, by polecieć za nimi w dół, schwytać je w locie i na własnych skrzydłach wynieść dalej. To prawda, że Pani Profesor czyniła nasze życie naukowe mniej wygodnym, a bardziej zobowiązującym do szybowania ku górze, gdyż nie chciała, żebyśmy pikowali w dół czy zagnieżdżali się we własnym gnieździe bylejakości, pseudorecenzji, minimalizacji, pozoranctwie czy zaniedbywaniu własnych powinności.
Orły spędzają bardzo dużo czasu, ucząc swoje młode latania. Podobnie Pani Profesor oddawała ze swojej codzienności tysiące godzin rocznie na wspólne seminaria w różnych zespołach, konsultacje, konferencje, debaty, projektowanie badań. Miałem wrażenie, jakby nie chciała stracić ani jednej godziny swojego życia pomiędzy lekturami, które były przez Nią zaczytywane, na to, co czyniło czas obojętnym dla nauki, dla oświaty, dla edukacji czy naszego rozwoju. A dzieliła się z nami bezinteresownie wszystkim, co miała.
Niedawno odebrana zespołowa nagroda naukowa Wydziału I Nauk Humanistycznych i Społecznych Polskiej Akademii Nauk za trzytomowe dzieło była efektem procesu „wypychania młodych orląt z gniazda”, by wznosiły się już na własnych skrzydłach. Także akademicka i oświatowa Łódź doceniła wielkość i wyjątkowość tych dokonań, bowiem prof. Maria Dudzikowa została wyróżniona przez Senat Uniwersytetu Łódzkiego Medalem Przyjaciela tej Uczelni („Universitatis Lodziensis Amico”), a Łódzkie Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego wyróżniło najwyższą nagrodą Ruchu Innowacyjnego, jaką jest statuetka „Skrzydła wyobraźni”. Pod skrzydłami Pani Profesor wiele orląt nauczyło się latać w przestworzach nauki i polityki oświatowej.
Zdążyliśmy jeszcze obdarzyć Panią Profesor 17 wrześnie br. „Medalem za Wkład w Rozwój Polskiej Pedagogiki”, kiedy była z nami w Łagowie na swojej dwudziestej piątej w roli kierownika, a XXXII Letniej Szkole Pedagogów KNP PAN. Mimo trudnej i bolesnej choroby była szczęśliwa, i taką ją zapamiętam - jako spełnioną w nauce i kształceniu młodych pedagogów. Byliśmy niezmiernie wdzięczni Synom Pani Profesor, że pozwolili Jej być razem z nami chociaż przez kilka dni w Łagowie, wśród młodzieży, której poświęcała całe swoje życie i w gronie uczonych, z którymi mogła jeszcze raz dzielić się swoim pedagogicznym credem.
Wiedzieliśmy, że musimy Ją „oddać”, że są to nasze ostatnie spojrzenia, rozmowy, dotknięcia, przytulenia i ostatnie przesłania, osobisty testament pedagogiczny przekazany na nasze ręce. Niesiemy to ze sobą, do naszych gniazd, w naszych sercach, umysłach, rozprawach, szybując ku górze ze świadomością, że musimy liczyć na samych siebie i troszczyć się o kolejne pisklęta polskiej nauki, by nie zwalniały się z pracy nad sobą, nie unikały odpowiedzialności, nie bały się stawiania oporu, by zmieniały świat, a zarazem były transformatywną elitą, a po części i parezjastami.
Wczoraj powróciliśmy do matczynego gniazda – do Poznania, by oddać hołd najwspanialszej matce polskiej pedagogiki. Niech spoczywa w pokoju! Żegnam Panią Profesor trawestacją fraszki Jana Sztaudyngera:
"Nie żal jest schodzić z tego świata
gdy tam są KSIĄŻKI, róże i herbata".
Ps.
Przesłane na adres Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN kondolencje przekazałem Rodzinie Pani Profesor.
Subskrybuj:
Posty (Atom)